Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33379
Przeczytał: 73 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 13:20, 21 Cze 2016 Temat postu: Co się stało w Polsce?... |
|
|
Gdy patrzę na aktualny stan naszej polskiej polityki, to dochodzę do wniosku, że stała się rzecz absolutnie bez precedensu w historii. Jakaś taka wolta, której (przynajmniej ja) nie byłbym w stanie nijak przewidzieć. Jeszcze ledwo nieco ponad rok temu PiS był partią, której nie dawano większych szans na zwycięstwo, bo PO ze swoimi "sukcesami gospodarczymi" (czym by one nie były, pewnie częściowo były rzeczywiste), jako partia chroniąca przed kataklizmem "pisiorów", wydawała się względnie pewnym liderem w wyborach. I nagle, właściwie nie wiadomo jak i dlaczego, tak wiele się odwróciło.
Żeby nie było wątpliwości - dla mnie PO i PiS są z grubsza tak samo "nie z mojej bajki". Nie wiem, które z tych ugrupowań bardziej wolę (czy też może raczej, którego nie wolę). Patrzę jak dość bezstronny obserwator. Patrzę i dziwię się: jak to mogło się stać?
Mam pewną hipotezę. Choć nie wiem, czy słuszną. Hipotezę opieram na własnych odczuciach, związanych ze zmęczeniem namolną lewicową retoryką poprzedniej władzy - czyli tymi "genderami". Miałem dość też owej polityki ulegania lobby pracodawców, finansistów i wielkich korporacji, którą do tej pory nam serwowano. I ogólnie jest niemało powodów, aby jakoś nie chcieć tego co było, czyli nie chcieć PO, albo podobnych jej ugrupowań. Oczywiście nie oznacza to, ze od razu chciałbym to marne stare zamieniać na PiS... Ale wyszło, jak wyszło.
Zadziwiające jest też to, że chyba jak na razie PiS trzyma się w sondażach, w poparciu społecznym. Zaskakujące jest, że jednak główną obietnicę wyborczą - 500 na dziecko - zrealizowali. I kto wie, czy to nie okaże się przepustką do kolejnej kadencji sejmowej (jeśli dożyjemy...).
Mój główny typ na powód sukcesu PiS jest taki, że oni PO PROSTU DALI PROSTYM LUDZIOM NADZIEJĘ. PO w swoich rządach zakopało się w litanię niemożliwości - od lat wszelkie postulaty społeczne były utrącane na wciąż identycznej zasadzie "nie ma pieniędzy w budżecie", "ekonomia na to nie pozwala", "nie możemy, bo UE" itp.... Niczego się nie da. Prosty obywatel musi biedować, musi być na gorszej pozycji w układzie z pracodawcami, bo "jesteśmy krajem na dorobku". Aż tu nagle ktoś ludziom mówi: DA SIĘ!!! Oto mamy olśnienie - jednak się da!
Prosty obywatel nie wnika w dywagacje ekspertów i mądrali - jedni mówią, że się da, inni że nie da się. Jedni mają jedne racje, a inni drugie. Ktoś mówi, że coś zmieni z tym, co się naszym kraju porobiło. I prosty obywatel uznał, że warto na to zagłosować. Z resztą nie tylko ten prosty obywatel, bo i spora część elit chyba już tak bardzo pragnęła zmian, tak bardzo miała dość tych cichych układów i układzików (oczywiście przy zachowaniu pozorów) poprzedniej władzy, że wolała głosować na "dobrą zmianę" (czy rzeczywiście taką "dobrą" nie będę się upierał, ani w te, ani wewte). PO nie zauważyło, że od dłuższego czasu przeciągało strunę. Z resztą chyba nie tylko PO, bo ta uwaga dotyczy całego postsolidarnościowego okresu i prawie wszystkich rządów owych 27 lat.
Przez pewien czas ludzie wierzyli, że musimy mieć gorzej niż na Zachodzie, bo jesteśmy krajem na dorobku. Ale po wymianie pokolenia (w końcu 27 lat, to całe pokolenie) przychodzi czas na rozliczenie i pytanie - jak długo jeszcze?
Zrozumiałe byłoby jeszcze, gdyby różnica typowych zarobków pomiędzy Polską, a np. Niemcami była na poziomie 30%. To byłoby do przyjęcia. Ale akceptowanie tego, że taki sam elektryk, układający w ciągu 8 godzin pracy tyle samo metrów kabla, pracujący tą samą wiertarką, zarobi w Polsce 3-4 razy mniej, niż w krajach Zachodu nie wydaje się uzasadnione. Różnicę mogłyby być, ale nie aż takie.
W pewnym sensie organizacja typu państwo może być traktowana jako rodzaj "superpracodawcy". Tzn. państwo tylko częściowo zatrudnia, ale - za pomocą prawa- organizuje zatrudnianie w firmach prywatnych. A jeśli pracodawca nam nie odpowiada, to staramy się go zmienić. Miliony Polaków wyemigrowało, dając tym żółtą (czerwoną?) kartkę swojemu państwu. Ludzie mówią w ten sposób - tu coś nie gra. Ja pracuję jak mogę, staram się, jak potrafię, ale robiąc to samo w kraju nad Wisłą mam znacząco mniejsze korzyści. Chyba po 27 latach czas przestać tłumaczyć się jakoś niemożnością w tym zakresie, bo to zaczyna zalatywać kpiną.
|
|