MOGLI
Dołączył: 09 Sie 2006
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Czw 0:27, 10 Sie 2006 Temat postu: # ifdefDEBUG + "istnienie/wystarcza" + "czas& |
|
|
Autor: Terry Pratchett
Tytul: # ifdefDEBUG + "istnienie/wystarcza" + "czas"
(# ifdefDEBUG + "world/enough" + "time")
Z "NF" 4/97
Nigdy mi się nie podobały maszyny w ludziach. To nie jest
naturalne. Powiecie: zaraz, a co z rozrusznikami, różnymi
sztucznymi nerkami i w ogóle? Wszystko jedno, to też są
maszyny.
Niektóre mają nawet baterie atomowe. I nie mówcie mi, że tak
być powinno.
Kiedyś wypróbowałem taki jeden implant; miał pokazywać czas,
błyskać co sekundę małymi czerwonymi cyferkami w dolnym
lewym kącie oka. Zrobili go dla zalatanych urzędasów, żeby
wiedzieli, rozumiecie... podświadomie... która godzina. Tyle
że mój przy każdym mrugnięciu przestawiał się na wtorek, 1
stycznia 1980. Odniosłem go, a sprzedawca usiłował mi
wcisnąć inny, który mógł pokazywać godzinę w dwunastu
różnych stolicach plus raporty giełdowe i różne takie. I
jeszcze masę innych rzeczy. W końcu dochodzi do tego, że
człowiek kupuje taki nowy układ, idzie się odlać - pardon my
French - i widzi, jak te małe czerwone cyferki przesuwają
się z danymi dystansu i położenia, a wektorowa muszla płynie
w polu widzenia, bipbipbip, cel namierzony, ognia...
Ona gdzieś tutaj jest. Może ją nawet widzieliście. Albo
jego. To jak nieśmiertelność.
Nie znoszę maszyn w ludziach. Nigdy nie znosiłem, nigdy nie
zniosę.
Wspominam o tym, bo gdy dotarłem do mieszkania, gliniarz
przy drzwiach miał taki spanikowany wyraz twarzy, jak to u
nich zawsze, kiedy słuchają swojego wewnętrznego radia.
Na papierze pewnie wyglądało to na świetny pomysł. Całe
banki statystyk kryminalnych przekazywane prosto do mózgu.
Tylko że głowy ich bolą od tego szumu. A w dodatku, jak
tylko przejeżdża taksówka, bierze ich chęć, żeby skasować
należność za kurs z Rushdiego 27. To taki żart.
Wszedłem i poczułem zapach.
Nie ciała. Tego smrodu pozbywają się na samym początku.
Nie. Ten zapach to po prostu stęchlizna. Tak pachnie stary
plastyk. Tak pachnie lokal, który powinien być brudny, ale
nie ma w nim dość brudu, więc zostaje tylko wżarta w ściany
czystość. Kiedy człowiek odchodzi z domu, a mama przez
dziesięć lat nic nie zmienia w jego pokoju, to właśnie tak
tam pachnie. I takie było całe mieszkanie. Brakowało tylko
podwieszonych u sufitu samolotów.
No więc wezwali mnie do salonu i tam od razu zauważyłem
Seagema. Nauczyłem się dostrzegać takie rzeczy. Seria Pięć,
według mnie duża pomyłka. Czwórki były praktycznie idealne,
więc po co w nich grzebać? To jakby powiedzieć:
wyprodukowaliśmy doskonały rower, zatem teraz dodamy mu
trzynaście kół... Na przykład zastąpili S-2030 przez S-4060
- nie najlepsze posunięcie, moim zdaniem.
Ten był martwy. To znaczy, owszem, paliła się lampka
zasilania i obudowa była ciepła, ale gdyby działał, po
panelu powinny się przemieszczać jakieś światełka. Na nim
stał taki wielki zestaw 4711, których właściwie nie widuje
się w prywatnych mieszkaniach. To sprzęt laboratoryjny. Ten
był modelem dualnym: smak i zapach. Po numerze poznałem, że
to jeden z tych, które wykorzystują powłokę językową - i
dobrze. Nigdy nie lubiłem natryskiwanych polimerów.
Niektórzy mówią, że to jak trzymać w ustach kondoma, ale
lepszy kondom niż to błoto na języku, które trzeba
zeskrobywać przy wieczornym myciu.
Podłączono tam jeszcze sporo innych rzeczy i z pięć linii
telefonicznych przy koncentratorze. Obok stał bank pamięci
1MT, wielki jak lodówka.
Ktoś wydał naprawdę masę forsy. I wiedział, co kupować.
A tak... W samym środku tego sprzętu tkwił jeszcze
staruszek. Jak uprzedzali. Też martwy. Siedział na krześle.
Obiecali, że nie będą go ruszać, póki wszystkiego nie
obejrzę.
Pewnie z powodu wirusów. Ludzie miewają dziwne opinie
na temat wirusów.
Zdjęli z niego hełm i widziałem odciski po zatyczkach
nosowych. A twarz miał białą... Znaczy, owszem, nie żył i w
ogóle, ale ta twarz wyglądała jak coś, co już wcześniej
długo tkwiło pod kamieniem. Włosy długie i zmierzwione,
tam gdzie rosły pod hełmem, po prostu okropne. I nie miał
brody, tylko długie, bardzo długie włosy na podbródku; od
wieków nie widziały żyletki. Wyglądał tak, jak mógłby
wyglądać Bóg, gdyby wziął jakieś naprawdę ostre prochy. No i
gdyby był martwy.
Nawiasem mówiąc, wcale nie był stary. Trzydzieści osiem lat.
Młodszy ode mnie. Oczywiście, ja codziennie biegam.
Drugi gliniarz stał przy oknie i wśród mikrofalowego szumu
usiłował złapać komendę. Wydawał się znudzony. Wszyscy ci
faceci z operacyjnego, ci od wizji lokalnych, wiele już
widzieli i nic ich nie rusza. Skinął tylko głową w stronę
Seagema.
- Umie pan takie naprawiać?
Zapytał tylko po to, by dać mi do zrozumienia, że są nasi
i tamci, a ja należę do tamtych. Ale i tak zawsze mnie
wzywali. Godny zaufania, rozumiecie. Można na nim polegać.
Wielkim fachmanom nie można wierzyć, wszyscy są agentami i
sprzedawcami firm wirtualowych, które trzymają ich jak na
smyczy. A ja? Ja zawsze mogę wrócić do remontowania
mikroodtwarzaczy. Choćby od jutra. Darren Thompson, naprawa
Sztucznych Rzeczywistości, przewijanie silników
elektrycznych. To też potrafię. Poproście kogoś z tych
młodych, żeby naprawił wam choćby telewizor, to zaśmieje się
wam w twarz i powie, że spadliście z Łuku.
- Czasami - odpowiedziałem. - Jeśli są naprawialne. W czym
problem?
- Właśnie chcemy, żeby nam pan to wytłumaczył - on na to,
sugerując mniej więcej: jeśli nie znajdziemy czegoś na
niego, weźmiemy się za ciebie, chłopie. - Czy w tych
układach możliwe jest spięcie?
- Wykluczone. Złącza, rozumie pan...
- Dobra, dobra... Ale wie pan, co o nich mówią. Może
wykorzystywał sprzęt do jakichś szurniętych numerów...
Gliniarze uważają, że wszyscy wykorzystują sprzęt do
szurniętych numerów.
- Muszę stanowczo zaprotestować - zabrzmiał nagle inny głos.
- Protestuję i odnotuję mój protest w raporcie. Nie ma na to
żadnych dowodów.
Był tam inny facet. W garniturze. Elegancki. Siedział przy
takim przenośnym terminalu biurowym. Wcześniej go nie
zauważyłem, bo należał do tych, których trudno zauważyć,
nawet jeśli znajdą się z tobą w szafie.
Uśmiechnął się uśmiechem, jakiego trzeba się długo uczyć, i
wyciągnął rękę. Nie pamiętam jego twarzy. Dłoń miał ciepłą,
uścisk przyjazny - taki, po którym ma się ochotę umyć ręce.
- Miło mi pana poznać, panie Thompson - powiedział. -
Nazywam się Carney. Paul Carney. Biuro prasowe Seagema. Mam
dopilnować, by mógł pan spokojnie pracować. Bez żadnych
przeszkód. - Zerknął na gliniarza, który najwyraźniej nie
był zachwycony. - I bez żadnych nacisków - dodał.
Oczywiście, zawsze chcieli przygwoździć Seagema. Wiedziałem
o tym dobrze. Dlatego, przypuszczam, tamci woleli
wszystkiego przypilnować osobiście. Ale miałem już za sobą
trzydzieści, może czterdzieści wizyt w miejscach, gdzie
umierali wirtuale. Faceci w garniturach się tam nie
pojawiali. Czyli: ta sprawa była szczególna. Powinienem się
tego domyślić, kiedy zobaczyłem całą tę forsę utopioną w
sprzęcie.
Życie człowieka w kombinezonie roboczym może się bardzo
skomplikować, kiedy pojawią się ludzie w garniturach.
- Proszę posłuchać - powiedziałem. - Umiem się rozeznać w
tych zabawkach; nie ma sprawy. Ale jeśli potrzebne będą
jakieś naprawdę szczegółowe testy, to chyba wasi ludzie
lepiej...
- Personel techniczny Seagema nie ma prawa mieszać się do
śledztwa - warknął gliniarz. - Rozumie pan, chodzi tylko o
raport z miejsca wypadku, nic więcej. Dla prokuratury. Panu
Carneyowi nie wolno przekazywać żadnych instrukcji.
Ci w mundurach też nie są lepsi. Naprawdę działają na nerwy.
Dlatego bez słowa zdjąłem pokrywę, otworzyłem skrzynkę z
narzędziami i zacząłem grzebać. To był mój świat. Może im
się wydawać, że są ważni, ale kiedy zdejmę z czegoś osłonę i
rozłożę na podłodze wnętrzności, wtedy ja jestem szefem...
Oczywiście, wszystkie je nazywają seagemami, nawet te
wyprodukowane przez Hitachi, Sony czy Amstrada. To jak
Rovery i rowery. W pewnym sensie nie ma tam nic trudnego. W
dziewięciu przypadkach na dziesięć problem bierze się z
obluzowanej płyty, braku kontaktu na panelu czy z jakiejś
przepalonej ścieżki. Ten dziesiąty to prawdopodobnie coś, co
można naprawić tylko przenosząc zapieczętowany układ do
hiperczystego pomieszczenia i stukając w niego młotkiem.
Coś w tym rodzaju.
Mówią mi czasem: na pewno ma pan całą kupę dyplomów i w
ogóle. Nic z tych rzeczy. W zasadzie, jeśli człowiek umie
zreperować pralkę, to może z seagemem zrobić wszystko, co
tylko możliwe poza laboratorium. Musi tylko pamiętać, gdzie
odkłada śrubki; niewielki wysiłek. Oczywiście tylko wtedy,
gdy chodzi o awarię sprzętu. Oprogramowanie to całkiem inna
sprawa. Żeby sobie radzić z oprogramowaniem, trzeba mieć
szczególne zdolności. Jak ja: śladu wyobraźni. I dobrze mi z
tym.
- Dzieciaki babrają się tym świństwem. Wie pan? - odezwał
się gliniarz, kiedy uklęknąłem na podłodze i rozłożyłem
dookoła płyty złączy.
Zawsze nazywam ich gliniarzami. Ze względu na tradycję.
Wiedzieliście, że słowo "gliniarz" jest slangowym
określeniem policjanta, pochodzącym od słowa "glina" -
ponieważ przyczepia się do człowieka jak glina do butów - i
po raz pierwszy zostało zanotowane w dziewiętnastym wieku?
Nie, nie wiedzieliście, bo po tej wielkiej aferze sprzed
dziesięciu lat, z drzewami i w ogóle, uniwersytety
przeniosły mnóstwo tekstów na te stare optyczne systemy
odczytu/zapisu. A potem jakiemuś dzieciakowi udało się
wpuścić wirusa McLinta do tego instytutu... jak mu tam...
Wiecie? Słowa. Historia słów. To było, zanim jeszcze zacząłem
się specjalizować w seagemach, tyle że wtedy nazywali je
Środowiskiem Generowanym Komputerowo. Wezwali mnie, a ja z
pięciu kT śmieci wyciągnąłem tylko kilka ekranów, które
przeczytałem przed skasowaniem. Ten facet płakał. "Szlag
trafił całą historię filologii", powiedział, a ja spytałem,
czy przyda mu się wiadomość, że słowo "gliniarz" zanotowano
po raz pierwszy w dziewiętnastym wieku. Nawet tego nie
zapisał. Powinien. Mogliby przecież zacząć od nowa.
Rozumiem, nie byłoby to wiele, ale zawsze coś na początek.
Często się zastanawiałem, co to właściwie jest "szlag" i jak
trafia. Nie sądzę, żebym się kiedyś tego dowiedział.
- Dzieciaki się tym babrają - powtórzył. Widziałem, że miał
ochotę powiedzieć "gówniarze", ale powstrzymał się ze
względu na tego w garniturze.
Nie, pomyślałem; nie takimi jak ten. To maszyna najwyższej
klasy. Czegoś takiego nie można kupić w sklepie.
- Gdybym przyłapał na tym mojego chłopaka, wygarbowałbym mu
skórę. Za moich czasów mieliśmy zdrowe rozrywki: Elite,
Space Invaders... Takie rzeczy.
- Tak...
Sprawdźmy... Umocujemy próbnik tutaj i tutaj...
- Proszę nie przeszkadzać panu Thompsonowi w pracy - odezwał
się garnitur.
- Myślę - odparł złośliwym tonem gliniarz - że powinniśmy mu
wyjaśnić, kim jest ten człowiek.
I zaczęli się kłócić.
Myślałem chyba, że to zwykły facet, który włączył sobie o
jednego pornosa za wiele. Nawiasem mówiąc, całkiem niezły
rodzaj śmierci. Powiecie: zaraz, chyba żartujesz? Umrzeć z
przedawkowania sztucznego seksu to niby ma być w porządku?
Ale ja na to odpowiem, że tak, w porównaniu do mniej więcej
miliona innych sposobów. Rzeczywistości nie mogą
zabić, chyba że ktoś sam chce odejść. Normalne układy
sprzężeń zwrotnych nie mogą nawet nabić siniaka, niezależnie
od tego, co opowiadają w horrorach. Chociaż, tak między
nami, słyszałem kiedyś o... no wiecie... o egzoszkieletach.
Wykorzystywała je armia, ale potem wypłynęły gdzie indziej.
Pozwalają, żeby sny naprawdę dokopały śniącemu.
- To Michael Dever - oznajmił gliniarz. - Pan Thompson
powinien o tym wiedzieć. Wymyślił połowę tych zabawek.
Wielki ważniak u Seagema. Podobno od pięciu lat nie był w
biurze. Pracuje w domu. Pracował - poprawił się. - Najlepszy
fachowiec w dziale badawczym. I tak żyje... Żył. Wszystkie
swoje pomysły przesyłał po łączu. Nikt się tym nie
przejmował, ponieważ to geniusz. Aż wczoraj nie
dotrzymał ważnego terminu.
To wyjaśniało obecność faceta w garniturze. Oczywiście,
słyszałem o Deverze, chociaż na zdjęciach w magazynach
występował w koszulce i z uśmiechem. Czyli drukowali stare
zdjęcia. Ważny gość, owszem. Więc może w sprzęcie jest coś
ważnego. Może coś testował. Albo pomyśleli, że ktoś mu
wpuścił wirusa. W końcu do zestawu dochodziło parę linii.
Niczego nie zapaskudził, pomyślałem. Niektórzy ludzie,
którzy odeszli w wirtualizm, żyją w gównie. Ale spotyka się
takich pedantów, którzy wszystko planują z góry: lodówka
napakowana błyskawicznymi obiadami, rachunki opłacane
bezpośrednio z konta, codziennie pół godziny przerwy na
sprzątanie i aerobik, a potem znowu odlot na wakacje we
własnej głowie.
- Lepiej niż większość tych, których widywałem -
stwierdziłem. - Czysto. Nikomu nie przeszkadza. Wzywali mnie
już do takich, gdzie nie dało się wytrzymać smrodu, a wcale
nie byli martwi.
- Co to za rurki odchodzą od hełmu? - spytał gliniarz.
Naprawdę nie wiedział... Chyba nieczęsto spotykał się z
wirtualami. Sporo inteligentnych gliniarzy ich unika, bo
mogą wpędzić człowieka w depresję. Tutaj mieliśmy mieszankę
entonoxową, przyjaciółkę rozsądnego wirtuala. Małe rurki
wprowadzane do nosowych zatyczek, a w maszynie mały
programik, który wyciąga z osobistej rzeczywistości na dość
długo, żeby na przykład pojeździć na rowerze, zjeść coś,
skoczyć do łazienki...
- Każda pomoc się przyda, żeby się wyrwać z własnej
rzeczywistości - wyjaśniłem. - Dlatego maszyna wtłacza
trochę gazu i stopniowo wygasza program. Daje wystarczający
dopalacz, żeby obudzić się bez wrzasku.
- A jeśli zawory się zablokują? - spytał garnitur.
- Niemożliwe. Są tam wszelkie możliwe zabezpieczenia, system
monitoruje...
- Uważamy, że mogła nastąpić blokada zaworów - oświadczył
stanowczo garnitur.
Nieźle. Sprytny pomysł. Seagem nie produkuje zaworów. Te
małe zbiorniczki z gazem to dodatkowe wyposażenie pochodzące
od innego producenta. Więc jeśli ważny pracownik umrze pod
hełmem, wygodnie jest zwalić winę na zawory. Tyle że nigdy
nie słyszałem, żeby się zacięły. I naprawdę mają masę
zabezpieczeń. Można by je zablokować, gdyby maszyna pewne
elementy wyłączyła, a inne zachowała włączone. A to już
celowe działanie; tego maszyny nie robią.
Ale tłumaczenie im tego to już nie moja sprawa.
- Biedny facet - mruknąłem.
Gliniarz odwinął się w przyspieszonym tempie, złapał mnie za
ramię i ani się obejrzałem, a wciągnął do sypialni.
- Lepiej popatrz pan sobie na to - powtarzał. - Chodź pan i
popatrz. To nie jest ta wasza cholerna komputerowa wizja. To
jest naprawdę. Biedny facet? Biedny facet? To jest
naprawdę...
Widzicie, w pokoju obok leżało jeszcze jedno ciało.
Myślał, że mnie to zaszokuje. Ale nie.
Gorsze rzeczy ogląda się na filmach o starożytnym Egipcie.
Gorsze rzeczy ogląda się w telewizji. Gorsze rzeczy widuję
czasem naprawdę. Wierzcie mi, prawie świeże zwłoki mogą
człowieka wystraszyć, ale nie te, bo te były martwe od lat.
Dość czasu, żeby powietrze się oczyściło. Naturalnie,
zobaczyłem tylko głowę. Nie chciałbym patrzeć, jak
odsłaniają całość.
Mogła być całkiem ładna, choć oczywiście trudno mieć
pewność. Na wszystkim wisiały metki prokuratury.
- Wie pan, od czego umarła? - zapytał gliniarz. - Lekarz
uważa, że była w ciąży i coś się stało. Wykrwawiła się na
śmierć. I cały czas leżała tutaj, a on tkwił w tym swoim
porno-światku. Miała na imię Suzannah. Oczywiście, sąsiedzi
nagle sobie przypomnieli, że nie widzieli jej już od paru
lat. Nie wtrącamy się w cudze sprawy - oświadczył piskliwie,
wyraźnie kogoś przedrzeźniając. - Założę się, że połowa z
nich to wirtuale. Zostawił ją tak na pięć lat. Tak
zwyczajnie ją tu zostawił.
Nie miał racji. Wzywali mnie już do przypadków, kiedy
umierał wirtual. Tak jak mówiłem - za każdym razem z powodu
zapachu. Wiecie, jakby gniło jedzenie. Ale Dever albo ktoś
inny elegancko uszczelnił pokój i wsadził ją do takiego
foliowego wora na zwłoki.
Zresztą, co tu ukrywać, większość ludzi dzisiaj wącha
jakiś typ seagemu. Pozwala im to nie czuć tego, na co nie
mają ochoty.
Wszystko zaczęło się od Dataglove, cyfrowej rękawicy. Potem
przyszły kombinezony na całe ciało, a wraz z nimi gogle -
później hełmy - w których komputer wyświetlał obrazy.
Człowiek mógł wejść w ekran, mógł patrzeć na swoje ręce
poruszające się w wizji, mógł dotykać przedmiotów. Wszystko
to strasznie prymitywne jak pierwszy telewizor - czy coś
tam innego - Edisona. Żadnych zapachów, niewiele koloru,
nikłe sensoryczne sprzężenia zwrotne. Trwało lata, zanim
przełamali zapach.
Wszyscy powtarzali: to jest to! Księgowy może nosić pełny
kombinezon i spacerować wewnątrz twoich finansów. A chemik
może manipulować komputerowymi symulacjami molekuł.
Wirtualna rzeczywistość przesunie granice tego... no
wiecie... ludzkiego pragnienia czegośtam.
No tak... Ojciec powiedział mi kiedyś: "Wiesz, gdzie
pierwszy raz widziałem mikrochipa? W telewizyjnej grze w
ping-ponga".
I pewnie ci pragnący przesuwać granice rzeczywiście je
przesuwali, ale tak naprawdę zestawy rzeczywistości zaczęło
się widywać u kasjerek w supermarketach albo w sklepach
sportowych, bo przecież można było mieć w mieszkaniu całe
pole golfowe czy coś w tym stylu. Jeżeli człowiek był
bogaty. Bardzo bogaty. Ale potem Seagem wypuścił na rynek
uproszczony model, po nim Amstrad i wtedy wszystko oszalało.
Dzisiaj codziennie spotyka się na ulicach ludzi z zestawami
sztucznej rzeczywistości. Większość zmienia tylko kilka
drobiazgów. No wiecie... Może wycinają czarnych albo slogany
reklamowe, albo dodają parę drzew. Poprawiają trochę,
pomagają sobie jakoś przeżyć kolejny dzień.
Pewnie, że wiem, co robą niektórzy wirtuale. Znam dzieciaki,
które próbują tak poprzełączać kable, żeby smakować dźwięk i
wąchać wizję. Tak naprawdę kończy się to tylko potwornym
bólem głowy. Jeśli się miało szczęście. Są też tacy, których
- jak mówiłem - nie stać na porządny materac, więc w pokoju
trzy na trzy metry wędrują przez wenusjańskie dżungle czy co
tam jeszcze. I wypadają przez okno. Są wirtuale, którzy
wypalili się żywcem, zmienili w kanapowe chrupki. Wszystko
to można obejrzeć w telewizji. W każdym razie, jeśli się nie
jest wirtualem. Oni nie oglądają za wiele.
Właściwie to dziwne. Rząd jest temu przeciwny. Fakt, to
narkotyk. Nie można tego opodatkować. Mówią: wolność jest
przyrodzonym prawem człowieka, a kiedy ten zaczyna z tej
swojej wolności korzystać, oni się denerwują. Gliniarze też
są oburzeni. A z drugiej strony... Weźmy gwałty. Nie słychać
o nich ostatnio. W końcu każdy może wziąć sobie z
wypożyczalni "Bywalca ciemnych zaułków". Nie oglądałem tego,
rozumiecie, ale słyszałem, że dziewczyna jest dobra i robi
wszystko, czego się od niej oczekuje; nie trzeba być
Eisensteinem, by wiedzieć, że to nie całkiem to samo, co w
rzeczywistości... jeśli rozumiecie, o co mi chodzi. Są też
inne programy... Nie będę nawet wymieniał tytułów. Chyba nie
muszę, prawda? I nie chodzi mi o te wszystkie powtórki
"Rambo XXIV" z wami w roli głównej.
Moim zdaniem glinom nie podobają się te wszystkie zbrodnie,
dziejące się w głowach ludzi, bo nie można ich za to
ruszyć.
Cały czas w TV lecą programy o tym, jak to niszczy ludzi.
Wszyscy ci poważni profesorowie, siedzący na skórzanych
fotelach - oczywiście, oni używają swoich maszyn tylko do
programów o przyrodzie czy do takich wybitnych dzieł jak
"Madame Ovary". Pewnie i niszczy to ludzi, ale... Sam nie
wiem... Wszystko niszczy, od... no... od zarania. Ale
wirtuale niczego nie robią. Nie wychodzą na ulicę, żeby
przelecieć jakąś chudą nastolatkę w bawełnianych
majteczkach, wracającą z całonocnej randki. Nie po "Bywalcu
ciemnych zaułków". Zresztą pewnie i tak by nie dali rady. A
sprzęt jest tani i nie trzeba kraść, żeby go zdobyć. Wielu z
nich zapomina o jedzeniu. Każdy z wirtuali jest problemem,
który pojawia się z wbudowanym rozwiązaniem.
Ja tam wolę dobrą książkę.
Przyglądali mi się uważnie, kiedy sprawdzałem kontrolki
podajników gazu. Cały dodatkowy osprzęt był w świetnym
stanie. Od razu poznałem, gdzie go podłączył do całej
reszty. Gdybym miał trochę czasu, żeby pobawić się tym na
warsztacie, odkryłbym pewnie, że codziennie miał krótki sen
na jawie. Chyba nawet nie całkiem się budził. To zabawna
historia z tymi wirtualnymi rzeczywistościami. Wiecie, że
czasem człowiek śni i nagle dzwoni budzik, a on wplata jakoś
ten brzęczyk w fabułę snu? Prawdopodobnie z nim działo się
właśnie coś takiego.
Sprzęt był dobrze utrzymany. Regularnie czyszczony i w
ogóle. Inaczej bywa, że jakieś śmieci osadzają się na
stykach albo co, i można wpaść w kłopoty. Dlatego powtarzam
wszystkim moim klientom, żeby się zabezpieczyli; wpadnę do
nich co pół roku, mogą mi dać klucze, mam nawet układ
bypassu, więc gdyby akurat byli... no... zajęci, załatwię
wszystko szybciutko i nawet nie zauważą, że coś się działo.
To usługa specjalna. Ufają mi.
Wyłączyłem zasilanie układów alarmowych, oczyściłem parę
płytek... tak sobie, żeby coś zrobić... poskładałem wszystko
i włączyłem z powrotem. Et voila.
Gliniarz zajrzał mi przez ramię.
- Jak pan to zrobił? - zapytał.
- No wie pan... - odpowiedziałem. - Nie było ujemnego
napięcia tła na multiplekserze sublogicznym.
To go uciszyło.
Rzecz w tym, że niczego tam nie było. Nie o to chodzi, że
jeśli nie umiem znaleźć usterki, to jej nie ma. Po prostu
wyglądało to tak, jakby system dostał polecenie wyłączenia
wszystkiego po kolei. Jego również.
Zablokowany zawór... to oznacza za dużą dawkę tlenku azotu.
Ludzie z ekipy śledczej musieli pewnie łomem zdzierać mu z
twarzy uśmiech.
Zapaliły się lampki, zabrzmiały ciche stuki i brzęknięcia -
jak zwykle, kiedy rusza system. Zaszumiał bank pamięci,
syknął gaz.
Bardzo ich to poruszyło.
A potem, oczywiście, musiałem wyjąć swój własny hełm.
Wirusy... To jest problem. Sprawa zaczęła się jako
dowcip. Jakiś dzieciak włamał się do cudzej rzeczywistości i
namalował jakieś napisy na murach. Dowcip, jak McLinty. Tyle
że zamiast fałszować listę płac albo kasować literaturę
angielską, zmienia się ich mózgi w ser. Straszy się ich na
śmierć albo coś w tym rodzaju. Sama myśl, że w ten sposób
można zabić, potwornie ich przeraża. Działają alogicznie. I
kiedy gliny znajdują jakiegoś trupa pod zestawem
wirtualowym, wzywają kogoś takiego jak ja. Kogoś bez
wyobraźni.
Bylibyście zdumieni, gdybym wam opowiedział, co widuję.
Macie rację.
Sprytni jesteście. Wykształceni.
Powiecie: wiemy, co widziałeś. Widziałeś mieszkanie, prawda,
dokładnie takie jak w rzeczywistości, może trochę
czyściejsze. I ona wciąż tam była, żywa, a z drugiego pokoju
dochodził może głos dziecka... Tego dziecka, którego nie
mieli, ponieważ... No wiecie... on siedział tu może z pięć
lat temu, może kiedy ona była jeszcze ciepła, i dokonywał
kreacji rzeczywistości. Dzieła życia. I żył w tej
rzeczywistości, dostatecznie rozsądny, by zadbać o długie
życie. Wirtualna rzeczywistość taka, jaka powinna być
prawdziwa rzeczywistość.
Tak. Macie rację. Wiedzieliście. Powinienem zachować coś w
sekrecie, ale to nie mój styl.
Nie proście, żebym to opisywał. Jak mógłbym o niej
opowiadać? Ta rzeczywistość należała do niego.
Powiedziałem tym dwóm.
- No tak - stwierdził ten ważniak. - A potem zablokował się
zawór.
- Słuchaj pan - ja na to. - Napiszę po prostu raport, dobra?
O tym, co znalazłem. Jestem elektrykiem. Nie znam się na
rurkach ani gazie. Ale chciałbym wam zadać pytanie.
To ich ruszyło. Oj, ruszyło. Tacy jak ja zwykle nie zadają
pytań. Może oprócz "Gdzie jest główny wyłącznik?"
- Słucham - powiedział garnitur.
- Widzicie - powiadam - to dziwny świat. Znaczy, łatwo dziś
można ukryć ciało przed ludźmi. Ale w prawdziwym świecie to
nie wszystko. Są przecież banki i firmy kredytowe, nie?
Badania lekarskie, sondaże opinii i w ogóle. Każdy człowiek
rzuca ogromny elektroniczny cień. I kiedy umiera...
Obaj przyglądali mi się dziwnie. A potem garnitur wzruszył
ramionami, a mundurowy podał mi wydruk z terminala.
Czytałem, a bank pamięci szumiał i szumiał, i szumiał...
W zeszłym roku była u lekarza.
Dziewczyna z kasy w supermarkecie przysięga, że widuje ją
regularnie.
Pisze książki dla dzieci. W ciągu ostatnich pięciu lat
wydała trzy. Chyba dobre. Całkiem podobne do tych, które
pisywała przed śmiercią. Za jedną dostała nagrodę.
Ona wciąż żyła. Tam.
Zawsze to powtarzam: większość rozmów, jakie prowadzimy z
innymi ludźmi, służy przede wszystkim temu, by się nawzajem
upewnić, że żyjemy. Dlatego Dever nie potrzebował żadnego
specjalnie złożonego paragorytmu. A potrafił napisać rzeczy
naprawdę skomplikowane.
Przedostawała się wszędzie. W zeszłym roku była w tym
samolocie do Norwegii, który wybuchł w powietrzu.
Stewardesa ją widziała. Oczywiście, dziewczyna nosiła
zestaw wirtualny; wszystkie załogi lotnicze ich używają,
żeby nie widzieć brzydkich pasażerów. Mimo to pani Dever
spędziła w Oslo przyjemne wakacje. Wydała tam trochę
pieniędzy.
Była też na Florydzie. W tym samym czasie.
Jest wirusem. Pierwszym w historii samoreplikującym wirusem
rzeczywistości.
Jest wszędzie.
Zresztą i tak nigdzie o tym nie usłyszycie. Wszystko
zatuszowali, ponieważ Seagem jest potężniejszy, niż
moglibyście podejrzewać. Pochowali jego i to, co z niej
zostało. W pewnym sensie.
Słyszałem od... no wiecie, od moich kontaktów, że w pewnym
momencie policja rozważała, czy nie uznać tego za
morderstwo. Ale po co? Według nich, to on zaaranżował te
wskazówki sugerujące, że ona wciąż żyje - żeby jakoś zatrzeć
ślady. Ja tak nie uważam, bo prywatnie lubię szczęśliwe
zakończenia.
A ten bank danych naprawdę sięgał bardzo dawnych czasów. Jak
już mówiłem, do mieszkania dochodziło więcej linii niż
normalnie. Były mu potrzebne do pracy.
Sądzę, że on też tam jest. Teraz.
Kiedy idziecie ulicą w hełmie rzeczywistości na głowie, to
kto wie, co naprawdę widzicie... Chcę powiedzieć, że może to
nie jest prawdziwe życie, ale może i nie jest ostateczna
śmierć.
Znalazłem fotografie ich obojga. Przekopałem stare numery
magazynu firmowego Seagema; zjawili się na jakimś
rocznicowym przyjęciu. Ona rzeczywiście była ładna. Od razu
poznałem, że się lubili.
Logiczne, że tak właśnie teraz wyglądają. Za każdym razem,
kiedy włączam hełm, zastanawiam się, czy ich zobaczę.
Chętnie bym się też dowiedział, jak to zrobili; pewnego dnia
sam mogę zostać wirusem i wolałbym wiedzieć, na czym rzecz
polega.
Zresztą jest mi coś winien. Uruchomiłem maszynę i nigdy im
nie powtórzyłem, co mi mówiła, kiedy ją zobaczyłem w jego
rzeczywistości. Mówiła: "Powiedz mu, żeby się pospieszył".
Właściwie to romantyczne. Jak ta sztuka... jak jej było... z
niezłymi numerami tanecznymi, dzieje się chyba w Nowym
Jorku... A tak. "Romeo i Julia".
Ludzie w maszynach... Tak, to mi bardziej odpowiada.
Ktoś może zapytać: czy do tego została przeznaczona ludzka
rasa? Odpowiem: niech mnie diabli, jeśli mam pojęcie... Kto
może wiedzieć? Nigdy nie wróciliśmy na Księżyc ani na tę
drugą planetę, tę czerwoną. Ale i w Ziemię nie wpakowaliśmy
pieniędzy. Dlatego ludzie zwijają się w kłębek i żyją we
własnych głowach.
Przynajmniej tak było do teraz.
Mogą być wszędzie... Oczywiście, to nie jest życie, ale
też chyba nie jest śmierć. Zastanawiam się, jakiego użył
kompilatora. Chciałbym się temu przyjrzeć, zanim wyłączył
maszynę. Kiedy ją uruchomiłem, w pewnym sensie zainicjowałem
go i posłałem w świat. Jak ojciec chrzestny.
Zresztą, słyszałem o takim bogu, który śni cały wszechświat.
Więc czy ten wszechświat jest prawdziwy, czy nie? Ten bóg
zaczyna się jakoś na "b". Chyba Budda. I może jakiś inny bóg
wpada raz na sześć milionów lat na przegląd sprzętu...
Ale ja osobiście wolę wieczorem usiąść z dobrą książką.
Ludzie teraz nie czytają książek. Zresztą w ogóle niewiele
robią. Można się przejść po ulicy i jest jak martwa. Wszyscy
tkwią we własnych rzeczywistościach.
Wiecie, kiedy byłem dzieciakiem, wierzyliśmy, że przyszłość
będzie chłodna i deszczowa, z wielkimi japońskimi neonami i
ludźmi jedzącymi makaron na ulicach. Przynajmniej
utrzymywaliby jakieś kontakty, choćby po to, żeby faceta
naprzeciwko poprosić o sos sojowy. Taki żart. Ale co
nastąpiło, to Rewolucja Informatyczna. To znaczy, że żaden
głąb niczego nie wie i nawet nie wie, że nie wie. I po
prostu rezygnuje.
Nie powinniście chować się w sobie. Nie na tym polega
człowieczeństwo. Trzeba sięgać do przodu.
Na przykład mnie naprawdę podobają się "Elementy
projektowania oscylatorowych filtrów środkowo-przepustowych
w środowiskach generowanych komputerowo". Facet, który to
napisał, uważa, zdaje się, że można wstawić S-2030 bez
izolowania sprzęgów kaskadowych.
Spróbowałby czegoś takiego w rzeczywistości...
Zobaczylibyśmy, co by się stało.
Przełożył Piotr W. Cholewa
|
|