|
ŚFiNiA ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
masmika
Opiekun Sztuki
Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 248
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Smoczy Gród
|
Wysłany: Sob 8:01, 21 Sty 2006 Temat postu: "Pchełkołapka na ogonku" |
|
|
Burza
Gdzieś...
..w głębokiej otchłani kosmosu, zabełtanej słonecznym wiatrem, oplecionej sznurami meteorów, pośród wielu planet w gwiazdozbiorze Lutni...
..była sobie maleńka planeta.
Nie było tam nic ciekawego. Niewielka kula porośnięta trawą i lasem, mająca swoje południki i równoleżniki, bieguny i księżyce. Tak jak na innych planetach były tam góry i doliny, morza i pustynie, wschody i zachody słońca.
Planeta tak zwykła i pospolita, że nie znaleziono dla niej nazwy, nie mówiąc już o tym, że jej mieszkańcy żyli równie zwyczajnie i pospolicie.
I żyło się im nawet przytulnie i wygodnie, aż do dnia, gdy zawędrowała do nich...
...smoczyca.
Niefrasobliwe to było stworzenie, mające głowę pełną szalonych pomysłów. Na szczęście, czuwał nad nią Pegaz Jaro, zwierzę spokojne i rozważne.
Niestety, smoczyca zbyt często wciągała go w swe nieodpowiedzialne zabawy. Ponadto obdarzała go tak szczególnym lubieniem, że gdy tylko jej igraszki zaczęły być zbyt pochopne, robiła do Jaro słodką minkę, następnie łasiła się do niego całą swoją nieuczesaną łuską i już udobruchany Pegaz brał na swoją siwą grzywę wszelką odpowiedzialność za skutki jej poczynań.
I tak wszyscy pod jaśniejącą Vegą wiedzieli, że jeśli strumień wezbrał od gwałtownych kąpieli smoka, to winę za to ponosił Jaro. Gdy w dolinie powstał nowy wąwóz, znaczyło to, że przechodził tędy Jaro. Kiedy rybom pomyliły się kierunki i zaczęły płynąć w górę strumienia - nikt inny tego nie zrobił, tylko Jaro.
Czasem smoczycę brały wyrzuty sumienia i chlipiąc w chusteczkę przyznawała się do wybryków, ale wtedy Pegaz, stukając gwałtownie kopytem zaklinał się, że to jego wina, gdyż nie dopilnował należycie smoka, by ten szkód nie narobił. I każdy, od wodnika począwszy, a na borsuku zakończywszy przyznawali mu rację, gdyż od wieków Pegaz słynął jako najmądrzejsze zwierzę pod słońcem.
- Jaro...
- Co, smoku?
- Zróbmy coś... pogoda dziś taka nudna... zróbmy burzę z piorunami!!!
Pegaz spojrzał na smoka i ziewnął. Jemu taka nudna pogoda całkowicie pasowała, a leniwe słońce oblewało wszystko ciepłem tak miłym i łagodnym, że nie chciało się nawet przyśpieszać jego zachodu.
- Nie, smoku, dziś będzie grzecznie i spokojnie.
- Ależ Jaro, proszę, proszę... proszę! - smok za każdym okrzykiem podskakiwał w górę, a pagórek, na którym leżeli podskakiwał wraz ze smokiem. W końcu Jaro stwierdził, że pogoda zaczyna być za bardzo skoczna. Podniósł się i rzekł stanowczo:
- Dobrze, smoku, zrobimy burzę. Ale taką maleńką...
Smok szczęśliwy pogonił naprzód, a Jaro, dostojnie rozwinąwszy skrzydła, poleciał za nim. Białopióre skrzydła Pegaza oraz purpurowe smoka z szumem rozgarniały przeźroczyste powietrze, a pęd wypełniał ich narastającą radością. Z okrzykiem i łopotem wpadli w białe obłoki, jakimi uwieńczone były skalne szczyty.
Przestraszone chmury przytuliły się do siebie. Dobrze wiedziały, co znaczy spotkanie zimnej obłocznej pary z ognistym oddechem smoka.
- Smok, opanuj się - chciał zawołać Pegaz, ale zobaczywszy uciechę, z jaką ten szalał między chmurami, powstrzymał się od uwag i stanął na turni.
- Jaro, ja ryknem, a ty błyśnij! - zawołał smok i otworzywszy paszczę zionął najwspanialszym rykiem, na jaki było go stać w tej chwili.
Jaro załomotał kopytami, aż iskry posypały się po zboczu. Jeszcze raz. I jeszcze raz! Grzmot poniósł się między szczytami echem tak dalekim, że sięgnął głębokich dolin strasząc driady nad strumieniem.
- Jaro znów szaleje - pokręciły głową w zdumieniu.
A Jaro szalał.
Prawie zapomniał, że ma być rozważny i z błyskiem w oku oglądał burzę rozpętaną przez smoczycę.
A było na co patrzeć. Chmury, do tej pory skupione w jednej gromadzie rozproszyły się w przerażeniu i uderzając jedna o drugą grzmiały chluszcząc deszczem po zboczach gór. Smoczy ogień rozbłyskiwał w ich granatowych warstwach, szmaragdowo migał rozbrykany ogon. W końcu Jaro uznał, że trzeba przerwać chmurną zabawę.
- Smoku, dosyć tej burzy. Wracamy.
Ale smok nie słyszał. Pioruny biły mu przy uszach, deszcz szeleścił w skrzydłach. Aby zwrócić jego uwagę, Pegaz uderzył kopytem o skały. Posypały się iskry. Raz, drugi, trzeci...
Kiedy zamierzył się po raz czwarty, obruszony kamień usunął mu się spod kopyt. Jaro, chcąc utrzymać równowagę załopotał skrzydłami, ale gruz, jaki posypał się w ślad za nim, udaremnił mu to.
- Smoku...! - chciał krzyknąć, ale nie zdążył. Zjazd po kamiennym żlebie przyśpieszał tempo coraz gwałtowniej, aż w końcu, wśród hurgotu spadających odłamków Pegaz wpadł do jamy, która nagle się pod nim otworzyła.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
masmika
Opiekun Sztuki
Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 248
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Smoczy Gród
|
Wysłany: Nie 11:40, 22 Sty 2006 Temat postu: |
|
|
Rozpacz
Długo smok szalał pośród chmur, wreszcie zziajany stwierdził, że pora stawić się u Jaro po kolejną porcję pochwał za wspaniałe widowisko.
Jednak na szczycie góry nie było nikogo.
Ani na szczycie obok.
Ani na zboczach, półkach skalnych, ani w cienistych dolinach nie było nawet śladu Pegaza. Smok przerażony biegał i latał nawołując żałośnie. W końcu stwierdził, że koń zmęczony smoczym szaleństwem opuścił go i to prawdopodobnie raz na zawsze.
- No tak, szalał smok razy kilka... - westchnął przygnębiony i usiadł na mijanej opodal polanie. - Co tu robić?
Wiedział, że przede wszystkim powinien udać się po pomoc do Króla. Ale smok uznał, że jeśli Jaro odszedł z powodu nadmiernego brykania, to nie było szans, by Król to pochwalił. I nie dość, że smok zostanie skarcony, to w dodatku wyjdzie na jaw jego lekkomyślność, a tego smok na pewno nie przeżyje.
(Tu smoczyca rozbuczała się głośno, nie tylko wyobrażając sobie wstyd, jaki ogarnia ją przed królem, ale także rozstępującą się podłogę sali pałacowej i własne, łuskowate ciało pochłaniane przez litościwą ziemię).
Czy Król był aż tak okrutny? Ależ skąd! Jednak smocza natura w dziwny sposób ujednolicała świat.
Jeśli dzień był pogodny, to i duch smoczy promieniał słońcem. Jeżeli zaś smutek krył się w jego duszy, wszystko wokół pochłaniał przygnębiający cień.
Gdy ktoś powiedział o smoku coś miłego, smok prostował się wdzięcznie i piękniał jak rozwijający się kwiat, natomiast, gdy złe słowo dotknęło go boleśnie, smok najpierw garbił się i kurczył w sobie, a potem bywało różnie: albo uciekał i zaszywał się w jaskini, albo udawał, że ma twardą skórę i ostre łuski.
A co smok myślał sam o sobie?
Rankiem wychodził z gawry, wesoło biegł nad wodę... i dobry humor ginął w głębi lustrzanego odbicia.
Kto mu wtedy mówił, że paskudna z niego gadzina? Kto krytykował pokryty łuskami pysk, rozdwojony język, czy błoniaste skrzydła?
Nie wiadomo. Jedno było pewne, że jeśli w szybkim czasie nie zjawiłby się Jaro, nie wiadomo było, co się stanie z taflą jeziora.
- Smoku, co ci jest? - zagadywał, słysząc narastające na brzegu warczenie.
- Nie cierrrr...pię luster!
- A co ci lustra zrobiły, że ich nie cierpisz?
- Fuaściwie nic - zafuczała smoczyca, a potem speszona odrzekła buńczucznie. - Ale ja jestem Bazyliszka, więc luster nie cierpię rodowo i genetycznie!
- Z tego, co wiem, to genetycznie jesteś smokiem, a one cierpią na innego rodzaju dolegliwości. Na przykład zionięcie ogniem - roześmiał się Jaro. - Ty zaś jesteś dodatkowo smokiem niezwykłym i przystosowalnym.
Smoczyca od razu ujrzała swoje odbicie tak niezwykłe i przystosowalne, że aż poezja zawirowała jej w głowie i nad wodą popłynęły słowa:
- Nic tak smoczycy nie wznosi nad szczyty,
jak czar-magia śpiewu, rym słów znakomity.
I chociaż brzydota tkwi w łuskach potwory,
to zapas nadziei w jej sercu jest spory
gdy słyszy: jak miłe pazurki są twoje,
jak piękny ogonek i skrzydełek dwoje,
jak sen, Bazyliszko, są cudne twe oczy...
I już budzi miłość, już zachwyt ją mroczy
i lot ją porywa, lot podniebno-smoczy...
Jaro najpierw słuchał tego z zadowoleniem, potem jednak zaczął niecierpliwie grzebać kopytem i ledwie smok skończył mówić, zarżał donośnie:
- Co? Łuska? Brzydota? Potwora? Gadzina?
Niezgrabne pazurki? Dziwaczna godzina
tę myśl nam przywiodła. Gdy czar złego wzroku
do serca przylegnie, już serce w popłochu,
już serca nie spotka. Lecz miłość swym czarem
Złe łuski odsunie, wypełni bezmiarem
bliskości to wszystko, co dzieli i boli...
Ach, Panie, miłością nas leczysz z niedoli!
Smoczyca westchnęła. Wspomnienia zabuczały w smoczej głowie głośno i niepohamowanie...
- Jaro, gdzie jesteeeeś? Fczemu mnie zostawiłeś? Czy zrobiłam coś złego?
Ale nikt smokowi nie chciał wyjaśnić, co naprawdę się wydarzyło.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
masmika
Opiekun Sztuki
Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 248
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Smoczy Gród
|
Wysłany: Pon 4:48, 23 Sty 2006 Temat postu: |
|
|
Imię
Na skraju polany stanął Elf.
Ujrzawszy smoka zatrzymał się przestraszony, a potem zawołał:
- Kim jesteś?
Smok podniósł załzawiony pysk:
- Nie widać? - odparł smętnie. - Jestem smoczyca.
- To widzę - odparł Elf. - Ale jak ci na imię?
Zdziwiony Smok otworzył szeroko ślepia.
- A co to jest imię?
- Imię określa cię jako coś jedynego i szczególnego - wyjaśnił Elf podchodząc bliżej. - Dzięki niemu istniejesz jako niezależna i samodzielna istota. Jakie jest twoje Imię?
Smoczyca zastanowiła się. Odkąd pamiętała, zawsze była smokiem bez konkretnego imienia. Gdy była malutka, wołali na nią Smoczek, ale tak mówili wszystkim małym smokom. Gdy podrosła i zaczęła latać, często słyszała, że będzie z niej dobra latawica. Pierwszy smok z Zewnętrznego Świata, napotkany podczas nocnych lotów, spojrzał na nią z uznaniem i rzekł: "No, no, niezła z ciebie gadzina..." - ale czy to było imię? Raczej nie. Westchnęła ciężko.
- Nie mam imienia.
- To niemożliwe - Elf pokręcił głową. - Bez imienia jesteś najbardziej pożałowania godnym smokiem, niepotrzebnie wyklutym z jaja, gdyż nie masz przed sobą ani celu, ani sensu działania. Bo załóżmy, że coś byś w życiu osiągnęła. I co z tego? W jakich księgach by o tym napisano i jakby to brzmiało? "Bezimienny smok, jeden z wielu tysięcy..." Sama widzisz, że nie chce się tego pisać, a co dopiero czytać! W ten sposób, z powodu braku imienia przepadniesz w mrokach niepamięci. A jak mówią na ciebie przyjaciele?
- Jaro mówi "Smok".
- To nie jest imię - zadecydował Elf. - Smoków jest tysiące, a ty jesteś jedna.
- Nie chcę być smokiem nie wyróżnionym - smoczyca smutnie opuściła głowę.
Elf pocieszająco poklepał ją po skrzydle.
- Podejrzewam, że posiadasz imię, tylko o tym nie wiesz. Powiedz mi, smoku, jakim imieniem określasz samą siebie, kiedy chcesz wyrazić swoje emocje?
- Smok.
- Zawsze tak mówisz? Nawet, kiedy jesteś na siebie zła i chcesz sobie dać po głowie?
- No nie, kiedy warrrr...czę na siebie, a zdarza mi się to zazwyczaj podczas porannej kąpieli, nazywam siebie "Bazyliszką".
Elf zerwał się na równe nogi.
- Ha! - wykrzyknął. - W takim razie muszę cię zabić!
- Dlaczego??? - zdumiała się smoczyca.
- Bazyliszki to istoty chaosu! Wprowadzasz chaos i zniszczenie, niesiesz śmierć w swoim spojrzeniu. Powinnaś zdechnąć w chwili wyklucia się!
Smok rozbuczał się żałośnie. Nie dość, że stracił Jaro, to jeszcze pierwszy napotkany elf przeklina ją i jej grozi. W pierwszej chwili chciała uciec i zaszyć się w jaskini, jednakże rozbudzona w niej tęsknota za byciem kimś Nazwanym i Niepospolitym zatrzymała ją w miejscu. Postanowiła wyjaśnić nieporozumienie.
- Ja nikogo nie zabijam, nawet mi to nie w głowie.
- To nie jest możliwe. Jeśli jesteś bazyliszkiem, to musisz zabijać. Taka jest bowiem natura bazyliszków. Zabijają wszystko, czego dotkną swoim wzrokiem.
- W takim razie ja nie jestem takim bazyliszkiem. Przecież patrzę na ciebie i nadal żyjesz.
- No tak - rzekł uspokojony Elf. - Czemu więc określasz się imieniem, mającym jednoznaczne skojarzenie?
- Kiedyś słyszałam, że bazyliszki nie lubią patrzeć do lustra - odparła smoczyca. - Ja też tego nie lubię.
- To by wiele wyjaśniało - Elf zamyślił się. - Przepowiadam ci jednak, że z powodu tego imienia będziesz miała ciągłe kłopoty. Każdy bowiem, kto cię spotka, będzie podejrzewać cię o zamiar pozbawienia go życia.
- I nie da się tego zmienić?
- Łatwiej zmienić poglądy jednej istoty, niż całego świata. Ale można dostrzec w tym jakiś urok - roześmiał się nagle. - Przez swe imię będziesz jeszcze bardziej szczególnym smokiem, o którym mogą nawet powstać pieśni. Na przykład tej treści:
"Posłuchajcie pieśni o smoku
co miast śmierci miał czar w swoim wzroku
co ogarnął swoim spojrzeniem
wnet na dobre zaraz odmienił".
- Jesteś poetą? - zachwyciła się smoczyca. - Może spotkałeś kiedyś z Jaro?
- Nie jestem poetą. Kto to taki, ten Jaro?
- Nie znasz go? To Pegaz. Myślałam, że wszyscy go tu znają.
- Ja nie jestem stąd - wyjaśnił Elf. - Jestem Aren, Tancerz Wojny. Zabijam wszystkich czyniących chaos i zniszczenie, by nastąpił na świecie pokój i radość.
Smok zamyślił się:
- A czy twoje zabijanie nie jest także chaosem i zniszczeniem?
Elf zmarszczył brwi:
- Nie rozumiesz tego. Jest niszczenie i zabijanie.
- A czym się różni jedno od drugiego?
Aren próbował wyjaśnić, ale spojrzał na smoka i zrezygnował.
- Polatasz dłużej po świecie, to sama zrozumiesz. Tymczasem pora się przespać, zrobiło się dość późno. Zostajesz tu na noc?
- Sama nie wiem. Powinnam poszukać Jaro, bo może mu się coś stało, nie przypuszczam bowiem, żeby mnie tak zostawił bez konkretnej przyczyny.
- A co się stało? - zaciekawił się Elf. Smoczyca opowiedziała, co się wydarzyło, oczywiście obwiniając się o utratę kontaktu z Pegazem. Elf przyznał jej rację, bo gdyby nie burza, w jakiej smok dał upust szaleństwu, z pewnością zobaczyła by moment, a nawet kierunek, w jakim Pegaz odszedł. A ponieważ noc nie sprzyjała poszukiwaniom, zaproponował, by teraz przespali się na polanie, a świtem odnaleśli Jaro.
Przed zaśnięciem smoczyca zapatrzyła się w niebieską poświatę księżyca i zapytała:
- Aren... powiedz mi coś...
- Co takiego? - z liściastego posłania dobiegł tłumiony ziewnięciem szept.
- Czy to prawda, że Elfy to postacie zrodzone z iskier, które sypią się ze szlifowanego diamentu księżyca? Bo tak pisało w starych smoczych baśniach...
- Księżyc - diamentem? - oburzył się Aren. - Co za absurd! Ale to jest właśnie w baśniach, absurd i chaos nonsensu. Powinno się je tępić, nic z nich dobrego. Już lepsze od nich są... uaaaach... pieśni... chrrr...
Po chwili słychać było na polanie tylko senne sapanie smoczycy i miarowy oddech pogrążonego we śnie Elfa.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
masmika
Opiekun Sztuki
Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 248
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Smoczy Gród
|
Wysłany: Wto 21:15, 24 Sty 2006 Temat postu: |
|
|
Strażnik
Tymczasem Pegaz ocknął się na dnie jamy.
Otwór, przez który wleciał do jaskini był zbyt mały, by mógł się nim oswobodzić, zaczął więc szukać innej drogi wyjścia. Co prawda, zrodziły się w nim obawy, czy nie zabłądzi, liczył jednak na swoją naturalną intuicję.
- No tak - gadał sam do siebie, wędrując w dół skalistej ścieżki. - Weźmy pod uwagę, że mam dwie natury, końską i ptasią. Ma to dobre strony, jeśli chodzi o orientowanie się w kierunkach, gdyż nie dość, że z pewnością obiorę odpowiedni szlak, to jeszcze wzorem niejednego siwka wrócę do domu dokładnie na czas. Bardziej martwię się o smoka, który mając naturę buczliwą i szaloną, może zrobić jakieś głupstwo... ale nic to, Jaro. Im szybciej wyjdziesz z tej jaskini, tym mniej nabroi twój smok. W drogę!
Wąskie przejście wiodło prostą linią w dół, po kamiennych schodkach, wilgotnych i stromych. Jaro stąpał po nich ostrożnie, aby się nie poślizgnąć. Tuż za zakrętem pojawił się tak niezwykły widok, że Pegaz aż wstrzymał oddech. ([link widoczny dla zalogowanych])
Pieczara, która się przed nim otworzyła, miała kształt półkolistej czaszy, z ledwie widoczną w mroku mozaiką na suficie. Jej wnętrze oświetlały ciepłym blaskiem porozrzucane wszędzie drogie kamienie. Z bloków skalnych, pokrywających dno pieczary, wyrastały w górę ceramiczne rzeźby we wszystkich odcieniach brązu, żółci, bieli i szarości. Pomniki tajemniczych bohaterów, zastygłe w ruchu trolle, kolumny strzelające pionowo w górę, wysokie i wąskie, wieże tak potężne, że wóz z łatwością mógł je objechać, nie potrzebując ruchomego dyszla.
- Kto uczynił taką wspaniałość? - zarżał zdumiony.
Po prawej jego stronie wznosił się zastygły wodospad, obok, na ścianie, rozwieszona była kotara z czerwonego materiału. Zaciekawiony podszedł bliżej. Naturalnie, kamienna, wyglądała jednak prawie jak prawdziwa.
- Czego mogłeś się spodziewać w jaskini, jeśli nie kamiennych przedmiotów? - zaśmiał się sam do siebie.
Rozejrzał się. Cisza, poprzez swoją nieruchomość, zdawała się być równie skalista, co całe to otoczenie, w jakim się znalazł. Nawet lekki stukot kropel ucichł gdzieś w głębi korytarza. Poczuł dziwne wrażenie, jakby od podłogi martwe zimno zaczęło wślizgiwać mu się poprzez kopyta do nóg i pełznąc coraz wyżej...
Potrząsnął grzywą. Czyżby i on zaczął tutaj kamienieć? Nie, to tylko strach, stwierdził po zastanowieniu. Czas wyjść na świeże powietrze... Lecz dokąd pójść? Może wejść w jeden z korytarzy? Ale który?
- Czego szukasz, dzienny potworze? - usłyszał nagle czyjś głos.
Obejrzał się zaskoczony. Tuż za nim, pogrążony w półcieniach, stał olbrzymi stwór. Kudłaty łeb, twarz satyra, przyzwyczajone do półmroku oczy wpatrywały się w niego uważnie.
- Szukam wyjścia, trafiłem tu przypadkiem - odparł koń. Stali tak przed sobą przez dłuższą chwilę, a kontrast pomiędzy nimi coraz bardziej się pogłębiał. Biała sierść w porównaniu z ciemnoszarą skórą satyra jakby jaśniała od wewnętrznego światła, skrzydła składały się i rozkładały nerwowo, piórami wstrząsały drgawki. Stwór przyglądał się Jaro nieruchomo.
- Nie masz prawa tu przebywać - stwierdził w końcu lodowato.
- Czy jesteś tu gospodarzem?
- Jestem Strażnikiem.
- Strażnikiem? - zdziwił się Pegaz. - A czego pilnujesz? Skarbów?
- Czy według ciebie pilnuje się tylko skarbów? - ironicznie zapytał Strażnik.
- Nie stawia się straży, jeżeli nie ma nic cennego.
- Lord Madgor trzymał pod strażą więźniów, a nie sądzę, by byli oni cenni dla niego, zwykli rabusie i szumowiny - odparł strażnik i powoli się odwrócił.
Jaro zastanowił się, a potem, podążając za strażnikiem, odparł:
- Co prawda, nie byli oni skarbem, jednak cenny mógł być spokój, jaki oni swą swawolą zakłócali. Powiesz mi, czego jesteś strażnikiem?
- Sam sobie na to odpowiedziałeś. Pilnuję spokoju tego miejsca.
- Komu moja obecność przeszkadza? - Jaro rozejrzał się ciekawie.
Strażnik spojrzał na niego ciężko, a potem podszedł do wyrytej w skale półki i pokłonił się z czcią kamiennej urnie, pokrytej pięknym, falistym ornamentem.
Gdy Jaro chciał do niej zajrzeć, strażnik gwałtownie odtrącił go.
- Nie waż się tego dotykać! - zagrzmiał tak, że aż posypały się ukruszone ze ściany kamyki. - Spoczywa tam Dostojny Spelaion, oby proch jego nigdy nie uległ rozproszeniu!
Jaro odsunął się o krok, ale końska ciekawość nie dawała mu zamilknąć.
- Kim jest ów prochaty Spelaion?
- Jest władcą tej krainy.
- Och! - krzyknął cicho Jaro i zaraz zapytał. - Czy mógłbym z nim porozmawiać?
- Nie możesz. Spelaion nie żyje od 276 lat.
- Jakim więc jest władcą? Wszak tylko żywi mogą władać.
- Jego władza jest władzą jego woli. Zażyczył sobie tutaj spoczywać, a strażnicy mieli pilnowali jego spokoju. Tak stróżował mój dziad, mój ojciec, tak stróżuję i ja.
- Wybacz dygresję - rzekł ostrożnie Jaro, grzebiąc kopytem po kamiennej podłodze. - Ale czyż Dostojnemu Spelaionowi nie jest obojętne, czy ktoś stoi przy jego prochach, czy nie? Wszak nie widzi on już i nie czuje. Jego wola była wolą żyjącego, zmarły zaś...
Tu Jaro urwał, gdyż w strażniku zaczął narastać gniew, jak kipiąca, rozżarzona lawa. Głuchy warkot rozchylił jego dziąsła, oczy zaczęły rzucać złowrogie iskry. Jaro przestraszony, że obraził strażnika, poderwał się i łopocząc skrzydłami zaczął wołać:
- Wybacz mi nieudolność w wypowiadaniu swego zdania! Nie miałem słuszności podważając twoją służbę, która nie tylko trwa poprzez pokolenia, ale wierna jest i niezmienna. Jeśli pragniesz, to zaraz opuszczę to miejsce, wskaż mi tylko drogę wyjścia!
Strażnik rozwinął szarobure skrzydła i z rykiem: "Odejdź stąd, świętokradco!" pogonił za Jaro, który jak biały gołąb obijał się o ściany więzienia. Całe szczęście, że w labiryncie korytarzy nie trafiła się ślepa uliczka, gdyż krucho byłoby z koniem, który w przelocie zauważył walające się kości jakichś zwierząt.
Naraz spostrzegł głęboką i ciemną niszę. Ponieważ był szybszy od ciężkiego i niezgrabnego strażnika, zdążył się tam ukryć i wstrzymawszy oddech odczekał, aż ten go wyminie. Brakowało mu koncepcji, jak się ratować, zwłaszcza, że ścigający go zwierz groził głośno, że jeśli go dopadnie, to nie zostawi mu jednej kosteczki... i tu zbawcza myśl olśniła Pegaza. Ten stwór się czymś żywi! Widział przecież kości. Jeżeli zaś stwór opuszczał jaskinię, wystarczy, że trochę poczeka i pójdzie w ślad za nim.
Czas mijał powoli, a hałasy w podziemnym pałacu ucichły. Wtedy Jaro ostrożnie wysunął się z kryjówki i starając się iść jak najciszej, wszedł do sali Spelaiona. Tak jak przypuszczał, strażnik leżał u stóp kamiennego sanktuarium.
Gra światła i cienia wydobywała z półmroku jego potężną postać. Nagle Pegazowi zrobiło się go żal. Tyle jest wspaniałych rzeczy na świecie, których strażnik nigdy ich nie zobaczy. Ale może tak jest mu lepiej? Może to jest właśnie jego świat, tak jak światem Jaro jest szeroka przestrzeń, przepełniona soczystą zielenią pod błękitnym niebem?
Tak rozmyślając, Jaro położył się wygodnie za grubą kolumną i cierpliwie czekał na chwilę, gdy strażnik wyjdzie na żer...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
masmika
Opiekun Sztuki
Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 248
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Smoczy Gród
|
Wysłany: Sob 7:04, 28 Sty 2006 Temat postu: |
|
|
Dwa Źródła
- Udało ci się wyjść, prawda? - uradowana smoczyca podskakiwała z uciechy, gdy Jaro zakończył podziemną opowieść. Nasycona mnóstwem łaszeń i okrzyków radości, słuchała o perypetiach, w jakie wpędziła Pegaza wczorajsza burza.
- Oczywiście, smoku. Inaczej nie byłoby mnie teraz z tobą - Jaro ze stoickim spokojem skubał poranne śniadanie.
- Powinieneś był tego strażnika zabić, a nie litować się nad nim - stwierdził Aren, trochę zły z powodu smoczyście hałaśliwej, zbyt wczesnej jak dla niego pobudki. Zdumiony Jaro podniósł pysk, z którego zwisała soczysta kępa trawy. Bazyliszka pomyślała wesoło, że tym razem Jaro ma wyjątkowo głupią minę. Osłupiały Pegaz zmielił pośpiesznie kęs i zapytał:
- A dlaczego miałem go zabijać, hę?
- Ten strażnik jest z pewnością istotą Chaosu.
Pegaz spojrzał pytająco na smoka. Ten szybko objaśnił mu historię Elfa, który wypowiedział wojnę wszystkim stworom Chaosu, nie omijając w tym i biedną (tu smoczyca pociągnęła nosem) Bazyliszkę.
- Tylko ten, kto daje życie, może go pozbawić - odparł Pegaz. - Czyżbyś równał się w swej mocy z Panem Wszechświata?
- Nie wiem, o kim mówisz - odparł zniecierpliwiony Aren. - Jeśli chodzi ci o Boga, to ja jestem gorliwym wyznawcą Taala, którego kult przyjąłem, gdy stałem się Tancerzem Wojny.
- No, nieźle - Jaro obrzucił smoczycę spojrzeniem mówiącym: "Ładnych sobie tancerzy dobrałaś podczas mojej nieobecności". Potem zastanowił się i odparł:
- Moim zdaniem więcej przydasz mocy Chaosowi, uczestnicząc w dziele zabijania. Wszak z tego, co zrozumiałem, Chaos to inaczej zniszczenie?
- Nie rozgraniczasz dobrego zabijania od złego - próbował wyjaśnić Elf. - Jeśli nie usunę złej istoty, stanę się uczestnikiem jej złych uczynków.
- Nie usuniesz źródeł zła pozbywając się istot, które z tych źródeł czerpią. Istoty zginą, ale źródło pozostanie. Staraj się raczej osuszyć źródło.
- Źródło jest w istotach chaosu! I pozbędę się źródła rozbijając naczynie, w którym jest ono zawarte.
- Zazwyczaj z rozbitego naczynia płyn się wylewa i ochlapuje innych, przez co wszyscy dookoła są mokrzy - stwierdził filozoficznie Jaro. - Jeśli chcesz się pozbyć wody, to ją po prostu osusz.
- Nie rozumiem...
- To proste - stwierdził Jaro. - Powinieneś uświadomić złym istotom konsekwencję ich postępowania. Ogrzej ich dobrym słowem, zrozum ich i zaakceptuj. Ich, a nie ich postępowanie. Pomóż im zmienić żródło zła na żródło dobra. Wtedy ich uzdrowisz.
- Ciekawie mówisz, ale tobie jakoś nie udało się uzdrowić strażnika - stwierdził z ironią Aren.
- To prawda, popełniłem błąd. Nie pomyślałem, że strażnik trwał w tym przekonaniu przez wiele lat, przez to uraziłem go i doprowadziłem do ślepej wściekłości. Jeśli jednak masz na celu walkę ze złem, to na pewno uda ci się uzdrowić przynajmniej kilka istot z tego, czy z innego świata.
- Ależ ich uzdrawianie zajmie mi tysiące lat! To proces, a i tak nie ujrzę skutków.
- A czy jesteś pewien, że "proces czystki" uda ci się dokonać za jednego twego życia? - podchwycił Pegaz. - Wszak istot złych jest więcej, niż dni, które do tej pory przeżyłeś. Ale mogę cię zapewnić, gdy przyjdzie moment twego odejścia, umrzesz ze świadomością dobrze wykonanej pracy. A tym nie wszyscy mogą się poszczycić.
- Nie wiem, czy masz rację - odparł Elf podnosząc się i poprawiając ubranie. - Może ją masz, a może nie. Przemyślę to w drodze. Żegnajcie, przyjaciele.
Smok i Pegaz długo za nim patrzyli, a potem Jaro zagadnął:
- Ciekawe, czy Elf stanie się dawcą życia i nadziei, czy też pozostanie przy swym wojennym zawodzie. Pewnie nigdy się o tym nie dowiemy.
- Czy to ważne, Jaro? - zapytała wesoło smoczyca. - Ważne, że zrobiłeś dla niego coś dobrego. Pokazałeś mu źródło, które sam w sobie powinien osuszyć. Ja zaś podziwiam to, że poradziłeś sobie ze strażnikiem.
- To nic trudnego - zarżał podłechtany pochwałą Pegaz. - Gorsza sprawa byłaby z trollem.
- A dlaczego z trollem? - zaciekawiła się Bazyliszka. Na to Jaro odparł wierszem:
- Troll - stwór to kamienny. Smoczyco, czy możesz
Dziś serce z kamienia poruszyć w potworze?
Bazyliszka ucieszona porannym kawałkiem poezji podskoczyła i odparła:
- Trolle kamiennych serc nie mają
tylko twardzieli dobrze udają...
bo poranieni byli... więc teraz
każdy troll stawia pozę twardziela.
Lecz kamień rozbić na piasek biały
okazać miłość - nie będzie skały.
Rozbawiony Pegaz podjął wierszowany wątek:
- Smoczyco, chcę wiedzieć, jakimi to słowy
zamierzasz ożywić ich sen bazaltowy?
Bo trolla podejście do człeka czy ducha
jest proste jak sztylet: uderzam, nie słucham!
Bazyliszka przekrzywiła łeb i patrząc figlarnie na Pegaza szybko odparła:
- Nietrudno z kamienia wykrzesać iskierki,
wystarczy wywołać w twardzielu śmiech wielki.
I chociaż humorem troll zbytnio nie grzeszy...
wystarczy rozbawić, wystarczy rozśmieszyć...
Jaro roześmiał się:
- To prawda, smoku, już dawno odkryto, że śmiech jest źródłem życia. I iskry też się od niego zapalają w oczach, ale te dobre, które grzeją. Myślę jednak, że nam też czas wracać do domu. Uderzaj w skrzydła, smoku! Muszę odetchnąć pełnym wiatrem po tej dusznej i ciemnej jaskini!
I pogonili. Każdy różnie, lecz obaj jednako. Jeden białym obłokiem, drugi purpurowym płomieniem.
Ale oboje w jednym i tym samym kierunku.
Ostatnio zmieniony przez masmika dnia Nie 7:12, 29 Sty 2006, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
masmika
Opiekun Sztuki
Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 248
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Smoczy Gród
|
Wysłany: Nie 7:02, 29 Sty 2006 Temat postu: |
|
|
Smocza tęsknota
- Smoku, co ci jest?
Pegaz zadał to pytanie przy wieczornej kąpieli. Co prawda nosił się z nim już od paru dni, nie chcąc być jednak niedelikatny (takie to już są pegazy) milczał i obserwował z niepokojem smoczycę, jak z dnia na dzień smutnieje, jedzenie pozostawia nietknięte, a wieczorami kładzie się na pokrytym miękką trawą pagórku i wznosząc łeb do góry, wpatruje się w gwiazdy.
- Powiedz, smoku, brakuje ci czegoś?
Smok wyrwany z zadumy spojrzał trochę nieprzytomnie, jakby nie rozumiejąc, o co Jaro pyta. Potem smutnie potrząsnął głową:
- Nie, nie brak mi niczego.
- Czemu więc chodzisz smutna, owoców nie jadasz, z wiatrem się nie ścigasz?
- Bo ja wiem... - odparła niepewnie i zagadkowo, po czym znów popatrzyła w gwiazdy.
- Chyba nie powiesz, że potrzeba ci gwiazdki z nieba - zarżał wesoło Jaro, ale zaraz potem spoważniał. - Tęsknisz za czymś smoku?
- Oj, tak - westchnęła smoczyca. - Tęsknię za stawikiem.
- To się da zrobić! - koń załopotał skrzydłami tak gwałtownie, że aż wzniósł się pół metra nad ziemię. - Zaraz poproszę stawonogi, żeby ci pięknie staw wyszykowały.
- Jaro, nie trudź stawonogi, dosyć jest tu pięknych jezior pokrytych błyszczącą łuską fali. Nie tęsknię za wodą, ale za stawikiem. Za MOIM stawikiem. A taki stawik jest tylko jeden. Ten, który zrobiła dla mnie pchełka.
Pegaz posmutniał. Opuścił skrzydła i przez dłuższą chwilę skubał w zamyśleniu kępę trawy. Potem podniósł głowę i zarżał:
- Nie ma innej rady, smoku. Musisz wrócić na Ziemię.
- Ale ja nie chcę rozstawać się z tobą, Jaro...
- Nie rozstajesz się ze mną. Zawsze będę przy tobie. Wystarczy, że zanucisz naszą piosenkę... pamiętasz ją jeszcze? - i tu Jaro postukując kopytem zaśpiewał:
To samba, samba jest na wszystkie skrzydła
To samba, samba, co po niebie gna
Wicher fantazji sam tej sambie rytm dał
Wicher fantazji szumem skrzydeł w niebie gra
Tej samby rytm
To dziwne sny
I morza huk gdy nad falami pędzisz znów
Tej samby dświęk
Powita cię
Gdy z objęć marzeń na świat znów wynurzysz się...
Smoczyca uśmiechnęła się. Przypomniała sobie chwilę, gdy powstała ta piosenka i zrozumiała, że gdziekolwiek będzie, cokolwiek przeżyje, nigdy nie zapomni dni spędzonych przy Pegazie.
- Jaro - szepnęła. - Wyruszę więc jutro... ale dziś jeszcze pobędziemy ze sobą. Dobrze?
- Nigdzie się nie wybieram, smoku - odparł na to Pegaz. I pobyli ze sobą przytuleni bok przy boku.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
masmika
Opiekun Sztuki
Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 248
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Smoczy Gród
|
Wysłany: Nie 22:36, 29 Sty 2006 Temat postu: |
|
|
Gwiezdny wodnik
Czas zwinął się w kłębek i zapadł w drzemkę, tylko chlupot fal miarowo odmierzał jego senne posapywanie.
Próbowali rozmawiać ze sobą wesoło, ale wbrew ich wysiłkom brzmiało to bardzo poważnie. Nad głowami jaśniał sierp księżyca, a zmrok otulał ich granatowym kocem.
- Powiedz mi, Jaro - szepnęła smoczyca patrząc na srebrnołuskie ryby pływające pomiędzy odbitymi w wodzie gwiazdami. - Czy gwiazdy są rybami pluskającymi się w wodzie kosmosu? A jeśli są rybami, to gdzie jest wodnik, który się nimi opiekuje?
- Co prawda gwiazdy nie są rybami, ale jest ktoś, kto się nimi opiekuje - odparł Pegaz śledząc ogoniastą kometę, która przelatując nad nimi, ciekawie zerkała w ich stronę. - Gdyby go nie było, nie mielibyśmy tak cichych i spokojnych nocy, bo co chwila rozlegałby się nad nami trzask i huk zderzających się ze sobą planet. Wbrew pozorom gwiazdy nie trwają w bezruchu. Nawet teraz, jeśli poczekasz dłuższy czas, zobaczysz znikające za widnokręgiem gwiazdy. Księżyc zajdzie, słońce wstanie... wszystko jest w ruchu. A gdzie jest ruch, tam musi być porządek. A jeśli jest porządek, to musi być także ten, który tego porządku pilnuje.
- Znaczy siem... wodnik? - dociekała Bazyliszka.
- Czy tylko wodniki pilnują porządku? - roześmiał się Jaro. - Czasem i Pegazy muszą pilnować smoków, żeby zbyt nie nabroiły swoim nieporządkiem. Ale masz rację, jest taki Wodnik, który pilnuje gwiazd. Nie tylko pilnuje, ale zna także wszystkie po imieniu. Nawet potrafi je policzyć, gdyż jest ich właścicielem.
- Ojej! - zawołała zachwycona smoczyca. - Tyle jest tych świecidełek na niebie, a on potrafi je wszystkie policzyć? To chyba co ranek zbiera je wszystkie w gromadę i nic nie robi do wieczora, tylko liczy...
- Oj, smoku, smoku - zawołał Jaro rozweselony. - On już je zebrał w gromady, które nazywamy plejadami. I co noc wyprowadza je na niebieskie łąki, pasie je nad strugami Drogi Mlecznej, chroni od Czarnych Dziur...
- I nigdy żadna gwiazda mu nie zginęła?
- Dawno, dawno temu była sobie jedna gwiazdka, która postanowiła odłączyć się od swojej galaktyki. Nie wiadomo, co nią kierowało, czy stwierdziła, że żwir meteorów na ścieżce wypasu jest zbyt niewygodny, czy też znudził ją jednaki tor wędrówki... nie wiem. Dość, że zamiast pójść za Wodnikiem, poszła w drugą stronę, gdzie czaiły się niebezpieczne Czarne Dziury. A nie wiesz, smoku, jak silne i wciągające potrafią być takie Dziury! Jeśli pochwycą cię na swoim terenie, marny twój los! To przy okazji twojego powrotu na ziemię, abyś uważała - Pegaz spojrzał koso na Bazyliszkę i podjął na nowo opowieść. - Gwiazdka myślała, że jest na tyle samodzielna, że poradzi sobie we Wszechświecie. Niestety, zaraz za konstelacją Wielkiego Borsuka wpadła w wir okrutnego przyciągania. Na nic zdały się próby uwolnienia, gwiazdka słabła i słabła, a moc Dziury rosła w miarę przybliżania się gwiazdki do niej. I wtedy mała gwiazdeczka postanowiła zawołać na pomoc Gwiezdnego Wodnika. Jednakże i jej wołanie na nic by się zdało, gdyby nie to, że sam Wodnik, zaniepokojony jej nieobecnością wyruszył na poszukiwania. I kiedy gwiazdka już-już miała wpaść w Czarną Dziurę! - Wodnik wyciągnął ręce i wyratował ją.
- To wspaniale! - zawołała smoczyca podskakując z radości. - Lubię twoje historie, Jaro. Zawsze się dobrze kończą.
- Tę historię lubią wszystkie gwiazdy - uśmiechnął się Pegaz. - Zawsze o świcie jedna drugiej powtarza, aby jej przypadkiem w ciągu dnia nie zapomnieć. Mam nadzieję, że ty również jej nie zapomnisz i gdy będziesz w niebezpieczeństwie, zawołasz Gwiezdnego Wodnika.
- Na pewno zawołam - przyrzekła smoczyca, a potem szeroko ziewnęła. - Dobranoc Jaro, dobranoc rybki, dobranoc, Gwiezdny Wodniku...
A nad jej śpiącym łbem, pomiędzy gwiazdami rozległ się cichy, spokojny szept:
- Dobranoc Smoku, dobranoc Pegazie, dobranoc wszystkie moje stworzenia.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
masmika
Opiekun Sztuki
Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 248
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Smoczy Gród
|
Wysłany: Pon 20:37, 30 Sty 2006 Temat postu: |
|
|
Szczególny dzień
Rankiem smok zbudził się tak rześki i wesoły, że nawet nie zaszkodziło mu poranne przeglądanie się w jeziorku. Nurkował, chlapiąc dookoła, aż przestraszone ryby schowały się między sitowie. Jaro podniósł głowę i zawołał:
- Smoku, coś taki rozbrykany? Czyżby przyśniło ci się coś miłego?
- A pewnie! - parsknęła smoczyca i odparła wierszem:
- Śniła mi się wielka rzeka
wielka rzeka pełna mleka,
smoczek siedział wśród sitowia.
Dla urody i dla zdrowia
chłeptał mleczko, a na piasku
siedział Jaro w słońca blasku.
W lustereczko łapał słońce
i w ton puszczał w skok zające
by rusałce było miło.
To mi Jaro dziś się śniło....
A tobie?
Pegaz nie pozostał dłużny. Rym zwariowany, nieuczesany, jak powiew zefirka poruszył białe pióra i odpowiedział smokowi:
- Mnie się śniło, że na plaży
Smok fruwaty się rozmarzył.
Słońce lśniło w jego łuskach,
A ogonkiem w wodzie pluskał.
Wodnik krzywo nań spoglądał
Bo z rusałką chciał oglądać
Rybie pląsy pod palmami,
lecz się wstydził przed smokami...
- Oj, prawda! Muszę jeszcze przed drogą pożegnać się z Wodnikiem i Rusałką - przypomniała sobie smoczyca i zanurkowała na dno jeziora.
- A jednak chcesz lecieć - szepnął smutno Pegaz i poszedł przygotować smokowi prowiant na drogę. Tymczasem smoczyca dopłynęła do chaty wodnika na krańcu jeziora i zapukała do drzwi:
- Rusałko, Wodniku, jesteście tam?
- Rusałka popłynęła na rybi targ, a mnie nie ma - odpowiedział jej ponury głos Wodnika.
- Jak to cię nie ma, skoro cię słyszę? - zdumiała się smoczyca.
- A czy mnie widzisz? Jak nie widzisz, to znaczy, że mnie nie ma.
- Nie widzę cię, bo wasz dom nie ma okien, a drzwi są zamknięte. Jednak słyszę cię, a to oznacza, że jesteś.
- Co za uparty smok - z chaty dobiegło szuranie, potem głośny brzdęk i drzwi otworzyły się szeroko ukazując skudłacony łeb i obleczone wodorostami rybie ciało wodnika. - Uparty, złośliwy, natrętny, bez odrobiny wyczucia taktu i uprzejmości. To o tobie mówię - spojrzał ciężko na smoka i usiadł na niskiej ławeczce, postawionej przy drzwiach. - Nawet we własnej chacie nie można się wyspać. Nie wiesz, że wodniki w dzień śpią, a w nocy pilnują wody?
- Przepraszam - smoczyca przysiadła na ogonku. - Nie chciałam ci przeszkadzać. Gdybyś miał okno, zajrzałabym i widząc cię śpiącego, odeszłabym... A tak właściwie - zaciekawiła się nagle - to czemu nie macie w domu okien?
- Bo okna zasłaniają świat.
- Ja myślałam, że okno świat odsłania, a nie zasłania - zdziwiła się smoczyca.
- Okno zasłania to, co naprawdę chcesz zobaczyć - odparł wodnik i zabrał się za wyplatanie sieci.
- Jeśli chcesz zobaczyć marzenia, to po prostu zamknij oczy...
- Ale ty jesteś głupi, smoku. Nie mówię o marzeniach.
- Więc o czym mówisz?
Wodnik podniósł dłoń i wskazał przed siebie.
- Jeśli wybijesz okno w ścianie na wschód, zobaczysz to, co takie okno może ci pokazać; poranne słońce. Jeśli zrobisz okno w zachodniej ścianie, zobaczysz las i układające się do snu ptaki. A jeśli zrobisz okna na wszystkie strony świata i nawet w dachu utworzysz okno, przez cały dzień będziesz widzieć tylko tyle, ile pozwoli ci ten widok. Gorzej jeszcze, patrząc przez okno zapomnisz, że można widzieć cokolwiek innego. Nie będziesz pamiętać o rubinowych koralach jarzębiny, którą wczoraj spotkałaś na ścieżce, nie wspomnisz nawet o białych szczytach gór, nad którymi tydzień temu przelatywałaś. Podchodzisz do okna i widzisz niebo. Las. Łąkę. Ten sam las i to samo niebo bez jakiejkolwiek zmiany. Ale ty o tym nie myślisz, tylko patrzysz. Musisz patrzyć. Jesteś związana obserwacją wciąż tego samego, choć czasem zdaje ci się, że widzisz coś nowego - ale to nieprawda. Okno czyni cię swoim niewolnikiem, dając ci w zamian złudę wolności i przestrzeni. Dlatego w moim domu nie ma okien.
Bazyliszka próbowała zrozumieć wywód Wodnika, ale nie potrafiła. Zapytała więc o to, co poprzednio ją zaciekawiło:
- Wodniku, a możesz mi powiedzieć, dlaczego pilnujesz wody nocą, a nie w dzień?
- Smoku, okaż trochę logiki. Kto jest odpowiedzialny za to, że woda przypływa i odpływa? Księżyc. A kiedy księżyc jest na niebie? No, bardzo dobrze myślisz, nocą. Więc kiedy mogę pilnować, by woda nie wystąpiła z brzegów, jak nie nocą?
- No tak - westchnęła smoczyca. Zawsze, gdy rozmawiała z Wodnikiem stawała się głupsza, aniżeli myślała. Nie miała jednak czasu, aby się tym zmartwić, bo na ścieżce pojawiła się Rusałka. Smoczyca zamachała do niej wesoło:
- Rusałko, wszystkiego miłego ci życzę, szumu wodorostów i pereł do zabawy!
- Z jakiej to okazji? - ucieszyła się Rusałka.
- Dzisiaj jest szczególny dzień. Dziś odlatuję na Ziemię.
Wodnik prychnął lekceważąco.
- Dziś jest takie samo jak wczoraj i jutro.
- Ech, Wodniku, czemu więc istnieją dni szczególnie "szczególne"? - Rusałka odstawiła na ławkę miskę z małżami. - Czemu są takie dni jak urodziny, rocznice i czemu istnieją święta?
- Bo wszyscy zapomnieli, że każdy dzień jest "szczególny", gdyż nigdy już się nie powtórzy - odparł wodnik ponuro wpatrując się w kołyszące sitowie. - Myślą, że to nic niezwykłego, że obudzili się rankiem, że słońce wstaje, że na śniadanie jest chleb... są znudzeni monotonią "nadzwyczajności" jaka ich codziennie otacza. Dlatego tworzą dni szczególne, by odczuć to, co powinno być całkowicie normalne... na przykład dawanie sobie uśmiechu.
- Dla ciebie, Wodniku, danie uśmiechu jest rzeczywiście wielkim świętem - roześmiała się Rusałka, a potem ucałowała serdecznie smoczycę. - Życzę ci udanej podróży. Pamiętaj, że masz tutaj przyjaciół i zawsze możesz do nas wrócić.
- Pewnie zacznę za wami tęsknić, zanim dotrę do Ziemi. Ale tęsknota za stawikiem i pchełką jest tak silna, że zamęczyłabym was swoim buczeniem. Pozdrówcie ode mnie rybki - to mówiąc, smoczyca machnęła szeroko skrzydłami i poleciała do domu, gdzie czekał na nią Jaro.
- Chyba czas mi w drogę - rzekła smoczyca ładując na grzbiet plecak, w którym Pegaz umieścił najpotrzebniejsze rzeczy.
- Jesteś pewna, że nie zabłądzisz?
- Nie zabłądzę, Jaro. Smocze serce nie pozwoli mi się zgubić.
- Nie byłbym tego taki pewien - Pegaz potrząsnął srebrną grzywą. - Niejednego właśnie serce zgubiło... Ale cóż, nie zakładajmy nic złego. Pamiętaj smoku, że jesteś dzielny...
Smok dzielnie się wyprostował.
- ...mądry...
Od razu rozjaśniło się w smoczej głowie.
- ...zaradny...
Przed oczami smoka zjawiła się prosta ścieżka pomiędzy gwiazdami.
- ...a przede wszystkim ogromnie kochający i kochany.
Tu smok z rozczuleniem wpadł w objęcia Pegaza, wybuczał mu się w ramię, przycisnął go mocno do siebie, a potem otarł łzy i dzielnie, mądrze, oraz zaradnie śmignął w górę.
I poleciał.
A Jaro najpierw długo patrzył za nim, a potem wrócił do domu. Tylko jakoś resztę tego dnia spędził samotnie, gdyż żaden z wierszy nie chciał przyjść do niego w odwiedziny.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
masmika
Opiekun Sztuki
Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 248
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Smoczy Gród
|
Wysłany: Nie 22:36, 05 Lut 2006 Temat postu: |
|
|
Wielki Ent
- Próbowałeś kiedyś sięgnąć dalej, niż listowie?
- A po co?
- Bo ja wiem... nie ciekawi cię, czy słońce gdzieś świeci mocniej niż tutaj?
- Też pomysł! Jak cię tu zasiało, to siedź i nie wierć się. Jesteśmy tu od prawieków, tu byli nasi rodzice i tutaj będą także nasze wnuki.
- A nie pomyślałeś, że jeśli dana nam została umiejętność wzrostu, to znaczy, że możemy poznać coś więcej niż tylko ten zakątek, w którym rośniemy?
- Zamilcz, drewniaku! Jeszcze cię wielki Ent usłyszy i w pień oberwiesz!
Bazyliszka przycupnęła wśród krzewów i przysłuchiwała się rozmowie dwóch drzew. Była już zmęczona lotem i kiedy ujrzała pokrytą zielenią planetę, postanowiła trochę na niej odpocząć.
Okolice były wprost bajkowe. Parki obsadzone rozłożystymi drzewami o bujnym listowiu dawały miły, chłodny cień, a strumienie szemrały kojąco.
Najpierw myślała, że planeta jest niezamieszkana, dopiero po chwili zrozumiała, że tubylcy, choć są dość nieruchomi, to za to są wyjątkowo gadatliwi. Podsunęła się bliżej i zagadnęła:
- Fitam uprzejmie. Jestem tutaj przelotem. Powiedzcie mi, kto to jest Wielki Ent?
Drzewa najpierw przyglądały się jej badawczo dużymi sękami, a potem jeden drugiego trącił gałęzią:
- Ty, co to za drzewo?
- Jakieś dziwne... korzenie ma na wierzchu i tylko dwa liście. Co prawda duże i rozłożyste, ale tylko dwa. I jeszcze powiada, że jest tu przelotem. Może to nie drzewo, tylko nasienie? Podobne jest do nasienia klonu... Hej, powiedz, czy jesteś nasieniem, czy drzewem?
- Nie jestem ani drzewem, ani nasieniem. Jestem smokiem.
- Jedyną rośliną, jaką znamy o tym imieniu, to smocze ziele. Czy to twój krewniak?
- Nie jestem rośliną, jestem gadem. Dokładnie mówiąc, gadziną. Powiecie mi, kto to jest Ent?
- To dziwne, że nie znasz Wielkiego Enta. Jest to najmądrzejsze i najstarsze stworzenie na całej planecie. W jego pniu krąży cała wiedza o tym, co było i co jest, a nawet o tym, co będzie. Bez niego wszyscy byśmy uschli, gdyż to on kieruje sokami Wszechświata.
- Myślałam, że wszystkim zajmuje się Wielki Wodnik... - zafrasowała się Bazyliszka.
Drzewa spojrzały po sobie zdziwione, a potem, po krótkiej naradzie skierowały smoka na rozległą polanę w głębi lasu.
- Tam mieszka Dębowy Starzec, on ci wszystko wyjaśni - stwierdziły i zajęły się kornikami, które od dłuższego czasu gryzły je, powodując ogromny niepokój.
Dąb miał około 200 lat. Porośnięta mchem kora pocięta była głębokimi bruzdami, nagie, rachityczne korzenie wychylały się z ziemi, a korona ciemnozielonego listowia wzbudzała tak wielki szacunek, że ani jedna wiewiórka nie ośmieliła się po niej buszować. Smoczyca przysiadła na ogonku i po raz kolejny zadała pytanie:
- Czy możesz mi powiedzieć, kto to jest Wielki Ent?
Dębowy Starzec westchnął głęboko, aż z rozwartej szczeliny wyleciał kurz próchniejącego drewna, a potem z trzaskiem wyprostował się.
- Wielki Ent nadał wszystkim Drzewom swoje Prawo. On jest ich Prawodawcą.
- A po co drzewom jest potrzebne Prawo? - dociekała smoczyca.
- Prawo jest czymś stabilnym i niezmiennym. Dzięki niemu drzewa stoją w jednym miejscu, niezależnie, czy wieje wiatr, czy też pada deszcz. Prawo chroni drzewa przed zagadką poszukiwań i niepokojem pragnień. Chwała Entowi za pokój i pewność!
- Chwała - zaszemrały zebrane wokoło drzewa.
- Nie trzeba być sztywniakiem, by mieć spokój - odparł po zastanowieniu smok. - Wręcz odwrotnie, ruch pomaga być bardziej plastycznym, dostosowanym do otoczenia. Kiedy zawieje wiatr, nie będę się bała, że się przewrócę, nie będę również zaskoczona, gdy wiatr przybierze na sile. Ty zaś tego nie możesz powiedzieć o sobie, twoja sztywność nie oprze się wichrowi i padniesz złamany wpół.
- Dążeniem drzew winno być umacnianie się w sztywności Prawa - odparł Dąb marszcząc krzaczaste brwi. - Im twardsze będzie drzewo, tym lepiej będzie opierać się wiatrom.
- A jeśli, mimo usilnych starań drzewo nie zdąży stwardnieć przed wichurą, lub, co gorsza, jakiś szkodnik podgryzie jego pień... to co pomoże drzewu jego Prawo?
- Drzewo powinno walczyć ze szkodnikami! - wykrzyknął Dąb, potrząsając gałęziami. - Powinno starać się usilnie trwać w swojej stabilności, gdyż to ono powoduje, że jesteśmy tym, kim jesteśmy!
- A czy nie powoduje to również wzrost... zarozumialstwa? - spytała z przekąsem smoczyca. Dąb podparł się pod boki i prychnął z gniewem.
- Nie zrozumiesz tego, latający stworze. Przyjdzie chwila, kiedy zapragniesz osiąść gdzieś na stałe i poznasz urok stabilnego życia. Obyś tylko nie spostrzegła tego zbyt późno - po czym wstrząsnął gałęziami, dając do zrozumienia, że nie ma jej już nic do powiedzenia.
Bazyliszka westchnęła.
- Drzewo smoka nie zrozumie, ani smok rośliny. Czas mi ruszać w drogę.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
masmika
Opiekun Sztuki
Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 248
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Smoczy Gród
|
Wysłany: Wto 8:42, 07 Lut 2006 Temat postu: |
|
|
Drwal
Jedno z drzew miało owoce wyglądające bardzo apetycznie. Podeszła bliżej:
- Czy możesz dać mi kilka swych owoców? - zapytała. - Wybieram się w daleką podróż.
Jednak drzewo cofnęło przed nią gałęzie:
- Zostaw moje owoce.
Smok zdziwiony przysiadł na ogonku.
- Dlaczego?
- Nie mogę ci ich dać - odparło drzewo.- Jeśli zjesz moje owoce, to przyjdzie Drwal i mnie wytnie.
- O jakim Drwalu mówisz?
- Ciszej... - drzewo nachyliło nad nią listowie. - Nie wolno głośno wymawiać jego imienia. Drwal przychodzi do naszego lasu, aby robić tu Porządek. Ma ostrą siekierę i gdy jakieś drzewo nie spełnia jego wymagań, to je w-y-c-i-n-a...
Ostatnie słowo było wypowiedziane ledwo słyszalnym szeptem. Smok przejęty rozejrzał się, lecz mając nadzieję, że Drwal potrafi odróżnić smoka od drzewa, ponowił pytanie:
- Chyba nie będzie przeszkadzało Drwalowi, jeśli poczęstujesz mnie swym owocem?
- O, nie! - przerażony pień zadygotał z szelestem. - Jeśli dam ci swe owoce, wtedy nikt nie pozna, że jestem Dobrym Drzewem i mnie zagłuszą, pozbawią wody, słońca... a potem przyjdzie Drwal, zobaczy, że nie mam owoców i...
- Czy Drwal jest tak okrutny, że wycina drzewo bez sprawdzenia, co się z nim dzieje?
- Nie wiem. Wiem tylko, że jeśli jakieś drzewo nie wydaje owocu, to je wycina i wrzuca w ogień. Taki jest koniec wszystkich Złych Drzew. A ja muszę mieć Dobry owoc, żeby Drwal widział, kim jestem.
Smok zdumiał się.
- Uważasz, że to owoc czyni z ciebie Dobre Drzewo? Ależ wręcz odwrotnie! Dopóki jesteś drzewem, z pewnością będziesz wydawać owoce. Nie masz się więc czym martwić.
- Nie rozumiesz mnie. Czy ty wydajesz owoce? Nie, bo jesteś smokiem. I każdy, kto na ciebie spojrzy, od razu powie - to nie jest drzewo, bo nie ma owoców. Jeśli ja nie będę mieć owoców, to skąd inni będą wiedzieć, że nie jestem smokiem?
Smoczyca zastanowiła się.
- Nie dlatego jesteś drzewem, ponieważ MASZ owoce. Masz owoce, ponieważ JESTEŚ drzewem. I dopóki sięgasz korzeniami głęboko do podziemnych śródeł, dopóki szerokim liściem łapiesz ciepło słońca, dopóty będziesz drzewem. I nie wtedy przestaniesz nim być, gdy oddasz komuś swe owoce, ale wtedy, gdy pozwolisz odciąć się od podłoża, w którym rośniesz.
Drzewo długo myslało, a potem stwierdziło:
- Dobrze, dam ci kilka owoców, ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Jeśli spotkasz Drwala, to koniecznie mu powiedz, że zawsze byłem Dobrym Drzewem, walczącym z kornikami.
Smok roześmiał się.
- Wierzę, że jeśli to naprawdę jest Dobry Drwal, to on już to wie. Ale obiecuję, że mu to przekażę.
Już szykowała się do lotu, kiedy dobiegł ją szmer liści. Nastawiła uszu:
- Powiedz mi, czy naprawdę istnieją inne światy oprócz tego?
Mały, chudy pień klonu nachylił się do smoczycy. Trudno skrywana emocja potrząsała jego szerokimi, dłoniastymi liśćmi.
- Oczywiście, ja sama byłam na co najmniej dwóch.
- Szkoda, że nie mogę lecieć z tobą. Zawsze marzyłem, aby poznawać nowe krainy... czy mógłbym cię o coś poprosić?
Smok podsunął się zaciekawiony. Klon otrzepał się jak pies, który właśnie wyszedł z wody. Na trawę spadł wodospad skrzydlatych nasion.
- Proszę, weź kilka ze sobą. Gdy będziesz na innych planetach, zasadź po jednym. Może choć w ten sposób spełnię swoje pragnienie podróżowania...
- Nie kilka wezmę, ale kilkadziesiąt! - krzyknęła uradowana smoczyca. - Gdziekolwiek natrafię na kawałek lądu, zasadzę tam twoje nasionko.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
masmika
Opiekun Sztuki
Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 248
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Smoczy Gród
|
Wysłany: Wto 22:32, 07 Lut 2006 Temat postu: |
|
|
Krawiec
Tej nocy Pegazowi przyśnił się sen.
Ujrzał smoka siedzącego w małej przytulnej gawrze i początkowo zrobiło mu się wesoło, że smok znalazł wreszcie swoje miejsce, gdy nagle poczuł, że smok nie jest sam.
U wejścia stał Krawiec, co chude miał miał nogi, rytmicznie spacerował po tarczy wystukując obcasami "klik-klok" i koso na smoka spoglądał. Wyciągał centymetr z kieszeni i nerwowo robił w gawrze pomiary.
Smok przyglądał mu się najpierw ciekawie, a potem podszedł i zapytał:
- Pofiedz smokowi, po co ci te pomiary?
- Smok głupi, czy głupiego udający? - parsknął ironicznie krawiec i machinalnie zmierzył obwód smoka oraz rozpiętość jego skrzydeł. - Pomiary są potrzebne do określenia licznych okoliczności. Jeżeli okolica nie pasuje do wymiarów smoka, smok musi coś zrobić. Albo ze sobą, albo z okolicą.
Smok zafrasował się. Nigdy nie myślał w takich kategoriach. Zawsze wędrował prosto za nosem i wszędzie mu wszystko pasowało. Krawiec jednak miał tak długi centymetr i tak ostre nożyce, którymi przycinał niepasujące okoliczności, że smok mu uwierzył.
- Co ja mogę zrobić z okolicą? - zapytał smutnie czując, że nie będzie mu łatwo zmierzyć i określić wszystkiego. Z kilku powodów. Po pierwsze, smok nie miał praktyki krawieckiej. Nigdy niczego nie mierzył i nie przycinał, nawet sił na zamiary, choć często mu o tym przypominano.
Po drugie, nie miał odpowiedniego sprzętu. Ponadto... nie wiedział, odkąd powinien mierzyć i w jakim kierunku. Pomyślał więc, że łatwiej mu będzie zrobić coś ze sobą, niż z okolicą, gdyż siebie zna, a okolicy nie. Przynajmniej tak mu się zdawało...
- Czy możesz podać mi wyniki twego pomiaru? - zapytał, ostrożnie wyciągając szyję i próbując zajrzeć do notatek, jakie robił w postrzępionym notatniku Krawiec.
- Z moich obliczeń wynika, że smok jest za duży, a skrzydła ma za małe. Nie uda mu się zrobić tego, co zamierza.
- A co ja zamierzam? - smok z zaskoczenia fuknął małym obłoczkiem dymu.
Krawiec nie odpowiedział, tylko mrucząc coś pod nosem, marszcząc brwi i gryząc końcówkę ołówka, kreślił w swoim notatniku. Smok podreptał w kąt gawry i usiadł. Wyciągnął szeroko skrzydła i machnął nimi na próbę. Dopiero teraz zauważył, że skrzydłami zaczepia o ściany gawry.
- Skrzydła za duże, czy gawra za mała? - pomyślał zmartwiony. - Ale przecież Krawiec powiedział, że skrzydła są u smoka za małe... czy więc gawra jest już tak mała, że nie podchodzi pod żadne obliczenia? Smok duży, skrzydła małe, gawra jeszcze mniejsza... w takim razie smok musi opuścić gawrę.
Podniósł się i stuliwszy skrzydła ruszył ku wyjściu.
- Dokąd to?! - krzyknął Krawiec, ostro błyskając nożyczkami.
- Zamierzam opuścić gawrę i poszukać nowej, bardziej obszernej, w której zmieściły by się moje skrzydła.
- A smok zastanowił się, czy długość jego skrzydeł jest odpowiednia do przelotu? - Krawiec ciął ironią, aż echo metalicznych szczęknięć nożyczkami niosło się szeroko po gawrze. Smok przyhamował na progu i obejrzał się.
- Smok za duży... - westchnął ciężko.
- I za ciężki. Zwłaszcza, jeśli doliczymy do tego westchnienia - odparł zimno Krawiec i zrobił następny klik-klok.
- To co mam zrobić? - szepnął bezradnie smok starając się, by tym razem nie wzdychać przy tym ciężko.
- Zajmij się sobą. Obetnij, co niepotrzebne, sprasuj, zrób zakładki... i pamiętaj, że najwięcej miejsca zajmują marzenia.
Smok zawahał się, a potem spojrzał z nadzieją.
- Nie jestem dobra w prasowaniu i w zakładaniu... czy mógłbyś mi w tym pomóc?
Krawiec uciął krótko:
- Czas to pieniądz. Co będę z tego miał?
- Oddam ci odjęty materiał.
- Dobrze - rzekł po zastanowieniu Krawiec i wyciągnął centymetr. - Zaznaczam jednak, że w mojej profesji nie składa się reklamacji. Obciętego materiału nie będę przyszywał na nowo. Zrozumiano?
Smok zgodził się. Krawiec mrucząc coś pod nosem na temat braku czasu i zbyteczności przymiarek mierzył smoka, ciął i przycinał, co jakiś czas kłując go boleśnie szpilkami. Smok znosił to cierpliwie, mając nadzieję na lepszą odmianę, która pomogłaby mu w realizacji zamiarów. Nagły szczęk nożyczek przerwał mu rozmyślania.
- Przypominam, że marzenia zajmują najwięcej miejsca - usłyszał za plecami. Przestraszony smok posłusznie przestał marzyć.
Jakiś czas trwały jeszcze zabiegi Krawca, aż w końcu zabrzmiały zbawienne słowa:
- Gotowe. Możesz smoku wyjść z gawry.
Smok z wdzięcznością obejrzał się, a potem podreptał do wyjścia. Zachodzące słońce krwawą poświatą oblało jego odmienioną postać...
- Muszę się teraz zobaczyć - pomyślał i skierował się w stronę stawu. Nieporęcznie mu było w nowym stroju, ale podejrzewając, że tak jest z każdym po wizycie u Krawca, starał się nie zwracać na to uwagi.
Tafla wody przybliżała się i w końcu smok mógł z niecierpliwością sięgnąć wzrokiem w głąb swego odbicia...
Krzyk przerażenia poniósł się po wodzie.
Nad stawem nie było smoka.
W wodzie przeglądała się prozaiczna, bez jakiejkolwiek fantazji jaszczurka.
- "Najwięcej miejsca zajmują marzenia" - dobiegł ją z przeszłości bezduszny klik-klok Krawca. - "A żadnych reklamacji nie przyjmuję..."
I wtedy się Jaro obudził.
Długo patrzył w ciemne, rozgwieżdżone niebo, a potem pomyślał ze smutkiem:
- Ech, smoku, smoku.... co tam cię czeka, w tej mrocznej głębinie?
A potem poweselał. Wszak jaszczurki mają zdolności odrastające, więc nic nie jest do końca stracone. Jeszcze skrzydła odrosną i rozwiną się w potężną fantazję, która poniesie smoka daleko... i głośno ziewnąwszy, ułożył się z powrotem do snu.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
masmika
Opiekun Sztuki
Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 248
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Smoczy Gród
|
Wysłany: Nie 15:56, 12 Lut 2006 Temat postu: |
|
|
Deszczowa kryjówka
Kolejna planeta, na której wylądował smok, była bardzo podobna do Ziemi. Już pierwszy wieczór urzekł go mieniącym się złociście zachodem słońca. To sprawiło, że smoczyca postanowiła pobyć tu trochę dłużej.
Jednak każdy kolejny dzień zaskakiwał ją nieoczekiwanymi zmianami. Gdy spodziewała się słońca, nagle spadał deszcz. I na odwrót. Doszło do tego, że gdy chciała, by dzień był pogodny, przekornie wyczekiwała ulewy. Nie zawsze to się jednak udawało. Czasem spadał grad.
Tego dnia smoka obudził szmer padających kropel. Otworzył leniwie oczy i zapatrzył się w zalegającą w jaskini ciemność. Już sam szelest wywoływał nieprzyjemne skojarzenia. Cierpnięcie skóry pod dotykiem zimnej pryskającej wody, lepiące się do łap mokre liście i śliskie błoto, które usuwało się spod cielska w najmniej oczekiwanym momencie - wszystko to nie zachęcało do wystawienia z gawry nawet czubka nosa.
- Dziwny z ciebie smok - stwierdził kiedyś wodnik Obi. - Niby pluskać się w stawie lubisz, a deszczu unikasz... a jaka to różnica? I to woda i to woda...
- A właśnie, że jest różnica - argumentowała uparcie smoczyca. - Staw to woda pewna i stabilna, a deszcz ma naturę nagłą i niespodziewaną. Względem stawu możesz mieć stosunek kontrolujący. Sam decydujesz, kiedy chcesz mieć z nim kontakt. Natomiast deszcz jest zaborczy. Pada na ciebie w miejscu i czasie całkowicie od ciebie niezależnym.
Wodnik spojrzał trochę dziwnie, bo choć mieszkał w wodzie całkowicie kontrolowanej, to charakter miał całkiem nieobliczalny. I rzecz zadziwiająca: kiedy tafla wody była nieruchoma, wtedy wiercił się i buszował w szuwarach, jakby szukając sposobu, by tę wodę zmącić. A gdy wiatr gonił fale i rozbijał je o brzeg stawu, wtedy uspokajał się. Ale kto zrozumie wodnika...
Smok westchnął i zamknął oczy. Chcąc nie chcąc, będzie musiał dziś zrezygnować z eskapady, dopóki się nie rozpogodzi. Miał tylko nadzieję, że stanie się to, zanim kiszki dadzą mu znać o sobie.
Nagle monotonię deszczu przerwał szmer, a na skraju gawry zamigotał płomienno rudy ogon. Smok podniósł głowę.
- Hej! - zawołał. - Jest tam ktoś?
Po dłuższej chwili odezwał się nieśmiało głos:
- Nie wiem. A ktoś ma być?
- O tobie mówię - roześmiała się smoczyca i zaciekawiona wyjrzała z gawry. - Gdzie jesteś?
- Tutaj - głos dobiegał spomiędzy krzewów. Podeszła bliżej, ale nie było tam nikogo.
- Gdzie jesteś? - zawołała. - Chcę cię zobaczyć.
- Nie mogę ci się pokazać. Jak mnie zobaczysz, przestaniesz ze mną rozmawiać.
- Raczej będzie mi się z tobą lepiej rozmawiało - smoczyca zachęcająco usiadła na ogonku. Po chwili z wilgotnych zarośli wynurzył się chudy, przemoknięty pyszczek, za nim wysunął się grzbiet na czterech smukłych łapach, na końcu piękny, ogniście rudy ogon. Lis usiadł przed smoczycą.
- Zobaczyłam cię - stwierdziła smoczyca. - Teraz możemy porozmawiać.
Lis obejrzał się na splątane gałązki krzewów.
- Przepraszam - szepnął nieśmiało. - Ale lepiej mi się rozmawia, gdy jestem w ukryciu.
To powiedziawszy, nurknął w ciemność. Smoczyca westchnęła i zawołała za liskiem:
- Jak będziesz chciał porozmawiać, to przyjdź. Będę czekać na ciebie.
Potem odwróciła się i podreptała do gawry.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
masmika
Opiekun Sztuki
Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 248
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Smoczy Gród
|
Wysłany: Wto 21:17, 14 Lut 2006 Temat postu: |
|
|
Jaskinia cieni
Nazajutrz wstało słońce i roziskrzyło na liściach diamenciki pozostałych po nocy kropel deszczu. Smoczyca po śniadaniu wyczekiwała na zjawienie się liska, ale mijała godzina za godziną, a ten się nie zjawiał. W końcu postanowiła go poszukać.
Na brzegu lasu wiła się rzeczka, za nią rozciągała się łąka obsypana kolorowymi kwiatami. Uwagę smoka przyciągnął mały pagórek, na którym coś się poruszało. Było zielone i bardzo żarłoczne.
- Kim jesteś? - zapytał, lądując niedaleko.
- Czemu nie zapytasz, kim będę? - odpowiedziało zielone i nadal pożerało liść po liściu.
- Po takiej ilości jedzenia bedziesz na pewno kimś najedzonym - roześmiał się smok, ale grzecznie zapytał. - Kim będziesz?
- Będę motylem - odparła zielona, gruba gąsienica. - By stać się motylem, muszę dużo jeść.
- Jeśli ja będę dużo jeść, czy też się stanę motylem?
- Po co chcesz być motylem? Przecież masz już skrzydła.
- Motyle są piękne, a ja jestem brzydka. Jak można stać się motylem?
- Znam tylko jeden sposób. Dużo jeść, a potem długo leżeć bez ruchu, aż zmienisz się w poczwarkę. Potem z tej poczwarki wykluje się motyl.
- Nie chciałbym, byś zamieniła się w motyla - dobiegł ją z boku cichy głosik. Nie wiadomo skąd, zjawił się lisek. Zakręcił się wokół krzaka i poczochrał o niego rudy grzbiet. Potem uśmiechnął się i rzekł:
- Chodź, pokażę ci coś.
Łąka ciągnęła się szerokimi połaciami, ale lisek tak szybko biegł, że smoczyca czasem musiała pomagać sobie skrzydłami. W końcu dotarli do niewielkiego wzgórza. Lis podprowadził ją do obszernej jaskini i poprosił, by weszła.
- To twoje mieszkanie? - zaciekawiła się.
- Nie, ja mieszkam w norce. Jest tak mała, że raczej się do niej nie zmieścisz - lis uśmiechnął się i wszedł za smokiem. Potem poprosił, by usiadła tyłem do wejścia, sam usiadł obok niej i zapatrzył się w ścianę.
Chwilę milczeli.
- Co widzisz w tej ścianie?
- Nie mów nic, tylko patrz - odparł lisek. Posłusznie wpatrzyła się w ścianę, ale nic nie wypatrzyła. Za nimi zachodzące słońce wlewało w otwór jaskini fale światła, a na ścianie kładły się ich cienie, coraz głębsze i większe. W końcu lisek zapytał:
- Powiedz, smoku, co widzisz?
- Widzę nasze cienie. A obok cień drzewa rosnącego przed jaskinią. O, właśnie teraz usiadł na nim ptak.
- Jeśli będziesz widzieć tylko cień, czy poznasz to, co cień rzuca?
Smok spojrzał pytająco. Potem odrzekł:
- Nie, muszę podejść do źródła cienia. Muszę się odwrócić.
- Oczywiście - ucieszył się lis i jednym skokiem stanął przed smoczycą. Blask słońca zagrał w lisim futrze i roziskrzył jego oczy. - To, co do tej pory poznałem, było tylko cieniem na ścianie. Gąsienica obżera się liściami, bo widzi cień motyla. Ty myślisz, że jesteś brzydka, bo widzisz tylko swój cień. Ale jeśli się odwrócimy, jeśli przestaniemy zwracać uwagę na cienie.... wtedy stanie się Prawda. Tego tutaj szukam, smoku...
To powiedziawszy, odwrócił się i usiadł na progu jaskini. A smok usiadł przy nim i długo patrzyli na znikające za horyzontem słońce, aż całą ziemię pokrył cień nocy.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
masmika
Opiekun Sztuki
Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 248
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Smoczy Gród
|
Wysłany: Pią 8:07, 17 Lut 2006 Temat postu: |
|
|
Nieswoja poduszka
Gwiazdy wędrowały w milczącym korowodzie, gdy lis i smoczyca wracali do smoczej gawry.
- Może zatrzymasz się dziś u mnie? - zapytał smok.
- Przepraszam, ale nie. Najlepiej się czuję w swojej norce. Zazwyczaj potrzebuję dużo czasu, by gdzieś się zadomowić. Lisy to dzikie zwierzęta - dodał wyjaśniająco.
Milczeli jeszcze jakiś czas. Gdy dotarli do gawry, smoczyca zapytała:
- Wiesz coś o planecie, na której jesteśmy?
- To planeta Przemian. Tu trafiają ci, którym nie podoba się to, kim są.
- A ty nie chcesz być lisem? - zapytała ciekawie. Lis potrząsnął łebkiem:
- Lubię być lisem - a potem zmienił temat. - Powiedz mi, czy ty jesteś oswojona?
Smok zastanowił się.
- Wiem, że jestem swoja, ale nie wiem, czy jestem oswojona.
- A jaka to różnica?
- Myślę, że to odwrotność bycia czyimś. Możesz należeć do siebie, nie musisz być czyjąś fantazją. A ty jesteś nie swój?
- Nie wiem... - liście zaszeleściły, gdy lisek położył się na nich. - Ale zazwyczaj czuję się nieswojo... Mam do ciebie prośbę - ożywił się nagle. - Czy mogłabyś mnie oswoić?
- Nie wiem, czy umiem, nigdy jeszcze nikogo nie oswajałam - smoczyca niepewnie podrapała się po pyszczku. - A ty wiesz, jak się to robi?
- Nie, ale wiem, że gdy tylko przestanę się czuć przy tobie nieswojo, wtedy to się stanie.
Smoczyca wyjęła z plecaka mała poduszeczkę.
- Myślę, że na początek powinieneś mieć coś swojego. To będzie twoja pierwsza rzecz na własność. Daruję ci ją.
- A co to jest?
- Poduszka z pegazich piór. Wystarczy, że połozysz na niej głowę i powiesz:
pierwsze pióro w podmuchu zleciało na trawę
drugie pióro na wody złożyło się stawie
trzecie miało motyla kształt skrzydeł łagodny...
będzie z tego poduszki jasieczek wygodny
a sen przyjdzie natychmiast.
Lisek uśmiechnął się. Położył miękkim gestem łapę na poduszce, a potem rzekł:
- Będzie mi się na niej lepiej spało, gdy ona nadal będzie twoja. Bo będzie mi ciebie przypominać.
A potem złapał poduszkę w zęby i nurknął w zieloną ciemność.
Ostatnio zmieniony przez masmika dnia Sob 8:03, 13 Maj 2006, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
masmika
Opiekun Sztuki
Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 248
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Smoczy Gród
|
Wysłany: Śro 6:56, 01 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
Smoczy ogień i lisia woda
- Zastanawiam się, czy lęk jest czymś dobrym, czy też złym.
- Czemu rozdzielasz rzeczy na dobre i na złe?
- Bo chcę robić dobrze, a unikać zła.
Rozmowa między smokiem a lisem toczyła się wolno, w odróżnieniu od fal rzeki, nad która się zatrzymali.
- Szukaj w rzeczach dobra, a unikniesz zła - odparł po krótkim zamyśleniu lisek. - Szukaj w rzeczach zła, a stracisz okazję czynienia dobra. Rzeczy nie SĄ. Rzeczy do czegoś SŁUŻĄ.
Widząć niezrozumienie w oczach smoka, zaproponował:
- Chcesz, to zabawimy się.
- Świetnie - smoczyca podskoczyła z uciechą. - A co będziemy robić?
- Będę wymieniać rzeczy, a ty znajdziesz w nich dobro, a ja zło. Zgoda?
- Zgoda. Pierwsza rzecz?
- Woda.
- Woda jest dobra, bo zaspokaja pragnienie, zmywa brud...
- Woda jest zła, jedzenie w niej gnije i pleśnieje.
- Tylko wtedy, gdy się o niego nie dba - zaprotestowała smoczyca. Lis uśmiechnął się i podał następną propozycję:
- Ogień.
- Ogień jest piękny, grzeje i oświetla...
- Ogień niszczy i zabija.
- Nie, to nie tak! - Smoczyca w emocji o mało co nie zionęła ogniem. W ostatniej chwili zatkała sobie pyszczek łapką i wymamrotała przez pazurki. - Ogień niszczy tylko wtedy, gdy się go nie upilnuje.
- I o to właśnie chodzi - potwierdził lis. - Wszystko jest dobre, jeśli się kontroluje, gdy zabraknie kontroli, staje się złe.
- Czy to dotyczy też strachu?
- Oczywiście.
- Jak można kontrolować strach?
- Jeśli nie pozwolisz mu rzucić się w otchłań paniki, gdy poznasz, kiedy ci pomaga, a kiedy przeszkadza.
- A zabawy też trzeba kontrolować? Przecież staną się wtedy takie nudne...
- Czy zabawa musi być szalona, by cię bawiła? - zdziwił się lisek.
- Lubię szalone zabawy. I nigdy nie zastanawiałam się nad ich kontrolowaniem. Ale masz racje - stwierdziła nagle. - Moje szalone zabawy były bezpieczne, bo miałam kogoś, kto je kontrolował.
Nagle posmutniała. Lisek spostrzegł to i zapytał:
- Brak ci tamtych zabaw?
- Nie, brak mi tamtych przyjaciół. Brak mi Pchełki i Pegaza.
Opowiedziała liskowi, co sprawiło, że trafiła na tę planetę, o tęsknocie za stawikiem. Lis posmutniał także.
- Z tego wnioskuję, że niedługo stąd odlecisz.
Smok spoważniał i rzekł cichutko:
- Wtedy brak mi będzie ciebie. I dopóki nie odgadnę, jak odnaleźć pełnię, pozostanę z tobą.
Lis spojrzał na smoka z wdzięcznością, a potem zapytał:
- Jak można odnaleźć pełnię?
- Kiedy niczego już mi nie będzie brakowało, wtedy będzie pełnia.
- Tego nigdy się nie osiągnie - stwierdził stanowczo lisek. - To jest jak z ideałem, można dążyć do pełni, ale zawsze stwierdzisz, że czegoś ci jeszcze brakuje.
- A ja myślę, że pełnia istnieje - odparła smoczyca. - I nie zależy od tego, ile jej jest, ale jaka ona jest. Gdy siedzę teraz nad tą rzeką, odczuwam pełnię przebywania. Nieważne, czy siedzę nad nią dwie godziny, czy dwa dni. I wierzę, że w podobny sposób istnieje pełnia wszystkiego, tylko nie wiem, gdzie ją odnaleźć.
Lisek położył głowę na trawie i zapatrzył się w niebo. On znał miejsce takiej pełni, ale za nic nie chciał tego zdradzać smokowi. Zawsze przecież była obawa, że wtedy smok odleci, a lis nie potrafiłby tego braku niczym zapełnić.
Ostatnio zmieniony przez masmika dnia Sob 8:05, 13 Maj 2006, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
masmika
Opiekun Sztuki
Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 248
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Smoczy Gród
|
Wysłany: Pon 6:25, 13 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
Tak samo
Dzisiaj smok postanowił być mniej mądry niż zazwyczaj. Zapragnął szaleństwa do granic szaleństwa, głupoty z samego dna głupoty, zapamiętania się w bezpamięci. Usiadł na skraju doliny.
- Co tam? - zagadnął wesoło lisek.
- Nic tam - odparł smok i uśmiechnął się. - Zabawimy się?
- Z wielką ochotą - lisek zakręcił się wkoło próbując złapać swój ogon, lecz ten był bardziej rozbrykany, niż właściciel i umykał mu szybko. - A w co chcesz się bawić?
- Może pościgamy się?
- Owszem, ale ty masz przewagę skrzydeł.
- No, tak - zmartwił się smok. - A w bieganiu ty jesteś szybszy. To co robimy?
- Mam sposób na zrównanie naszych szans, by się ścigać. Ale najpierw musimy coś znaleźć. Biegniemy nad rzekę.
Smok zaciekawiony poleciał za lisem, a potem ciekawie przyglądał się, gdy ten brodził po brzegu z nosem przy samej wodzie.
- Czego szukasz? - spytał w końcu, gdy milczące brodzenie zaczęło mu dokuczać. Lis parsknął, bo rozbrykana woda zalala mu pyszczek. Nagle radośnie podskoczył. - Mam! - Machnął łapą i na brzeg wyskoczył mieniący się falistymi kręgami kamyczek. - Weź to, smoku, to Kamień_Leona, dzieki niemu możesz stać się, kim zechcesz, nawet lisem, takim jak ja.
- Ojej - ucieszył się smok. - A co mam zrobić, zjeść go?
- Włóż go do nosa i staraj się nie kichać - roześmiał się lis.
- A to nie będzie bolało? - zaniepokoił się smok, bo w całej swojej szalonej głupocie zachował odrobinę rozsądku.
- Nie będzie - zapewnił go lis. Smok zatkał pazurem lewą dziurkę w nosie i wciągnął mocno powietrze. Kamyk furknął. Świat zawirował wokoło.
- Teraz szybko pomyśl, kim chcesz być - zawołał lis.
Świat nadal kręcił się smoczycy w głowie. Drzewa, niebo, rzeka, lis, znów drzewa, rzeka, lis, drzewa, lis... LIS!
Rude futro jaśniało jak płomień na tle zieleni. Smok wpatrywał się w ten płomień, a on jaśniał coraz bardziej i coraz mocniej. Przepełniał smoczycę od czubka nosa po czubek ogona. Więcej, zagłębiała się w nim, jak we wrzącym, ognistym wirze. I nagle, w miejscu, gdzie stał smok, stanął drugi, rudo-płomienny lis.
- Udało ci się - lis przebierał nogami z radości. - Teraz możemy pobiegać.
Ale smok nie ruszał się z miejsca. Poczuł to, czego nigdy do tej pory nie poznał. Pod łapami poslusznie i miękko układała się trawa. Pod rudą sierścią napinały się mięśnie gotowe w każdej chwili do ucieczki. Uszy czujnie nasłuchiwały odgłosów z lasu. Nagle przestał mieć ochotę na jakiekolwiek szaleństwo, czy głupotę.
- Lisie - szepnął, rozglądając się dookoła. - Co to jest?
- O czym mówisz? - Lis podszedł bliżej i spojrzał uważnie smokolisowi w oczy. Zrozumiał i posmutniał.
- Stałaś się mną i czujesz to, co ja. Boisz się, smoku...
- Boję się - przyznała smocza lisica. - A to już nie jest zabawne.
- Chcesz wrócić do swej postaci?
- Nie - odparła po krótkim zastanowieniu. - To będzie ucieczka, a ja nie chcę przed tobą uciekać. Pozwól mi być ze sobą, pozwól mi czuć to, co ty czujesz. W głębi mnie, pod ogromną warstwą strachu leży pragnienie przyjaźni. Chcę być twoim przyjacielem, a stanę się nim nie wtedy, gdy będę patrzyć na TO SAMO, ale gdy będę patrzyć TAK SAMO.
- Chcesz bać się TAK SAMO jak ja?
- Tak - odparła po dłuższym zastanowieniu. - I chcę wiedzieć, czemu w swoim strachu jesteś taki... radosny.
Lis uśmiechnął się.
- Dowiesz się, gdy zaczniesz wierzyć TAK SAMO jak ja.
- W co wierzyć, lisku?
- W błogosławione gałęzie leszczyny, chroniącej przed oczami myśliwych. Wierzyć, że sny są tylko snami, z których się budzimy.
- Wierzyć, że ciemność może być przyjacielem? A zgubienie się początkiem do odnalezienia?
- Dokładnie tak, lisico - uśmiechnął się, a potem zniknął w przyjaznym gąszczu zielonej ciemności. A smocza lisica - tak samo jak on - zniknęła, zostawiając na brzegu rzeki szaleństwo do granic szaleństwa i głupotę z samego dna głupoty.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
masmika
Opiekun Sztuki
Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 248
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Smoczy Gród
|
Wysłany: Wto 17:49, 14 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
Przyjaciele
W przytulnym pokoju, na kominku, z cichym trzaskiem paliło się drewno. Miłe ciepło rozchodziło się po pokoju. Zmęczony Król usiadł na fotelu i z westchnieniem ulgi wyprostował nogi.
- Skończyłem pracę w ogrodzie - rzekł z zadowoleniem.
- Ja też skończyłam - odparła pchełka, stawiając ostatnią kropkę na białej karcie rozwartej przed nią księgi.
- I nie napiszesz "...i żyli długo i szczęśliwie"? - Król filuternie zmrużył oko.
- Szczęśliwi już są, a to, czy będą długo żyć, to już od nich i od ciebie, Królu, zależy - pchełka odłożyła pegazie piórko i podskoczyła bliżej. Otuliła się kawałkiem królewskiej szaty i zapatrzyła się w ogień. Języki ognia kiwały się i skakały po drewnie, barwą i ruchliwością przypominając lisie ogonki.
- No, i smoczyca nie wróciła do swego stawiku...
- Ależ wróciła - roześmiała się pchełka. - Smoczy stawik to przecież miejsce, gdzie smok czuje się najlepiej. Nieważne, czy to będzie woda, lisia norka, czy rozległe pole. Dla smoka nie jest ważne miejsce pobytu, ale jego jakość. Martwi mnie tylko jedno...
- Co takiego, pchełko?
- Kamień_Leona. Wystarczy jedno kichnięcie i smok na powrót będzie smokiem.
- Nie zapowiada się na infekcję, droga pchełko - zażartował Król, a potem wyjaśnił. - Jedną z właściwości kamienia jest to, że po pewnym czasie rozpuszcza się w organiźmie, jak lekarstwo. Jeśli smok zdecyduje się pozostać lisem, to będzie nim.
- A zdecyduje się?
- Smok znalazł to, czego najbardziej poszukiwał. Czemu na nowo chciałby się odmieniać?
- No, tak... - westchnęła pchełka, przymykając oczy. Za oknami wiatr szeleścił w liściach, wygrywając na nich jesienną melodię. Ogień z kominka roztaczał sobą usypiające ciepło. Idealny nastrój na szczęśliwe zakończenie...
- Nie będzie ci brakowało smoka, pchełko?
- Nigdy mi go nie brakowało, Królu - szepnęła pchełka. - Zawsze trzymałam łapkę na jego ogonku.
- Pewnie dlatego i smokowi niczego nie brakuje - zamyślił się Król. Ale pchełka już mu nie odpowiedziała. Spała mocno, śniąc o dwóch lisich płomieniach, przemykających po lasach, polach i ogrodach.
KONIEC
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|