|
ŚFiNiA ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2743
Przeczytał: 58 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 15:37, 20 Sie 2023 Temat postu: Sfinia czyta Hryniewicza! |
|
|
Kim był ks. prof. Wacław Hryniewicz?
Był największym szermierzem idei nadziei powszechnego zbawienia w warunkach polskiego Kościoła i polskiej teologii. Znany i ceniony. Był duchownym, ekumenistą i profesorem teologii. Wydał mnóstwo książek, publikacji, udzielił wielu wywiadów.
Więcej o tym niezwykłym człowieku można przeczytać w poniższych linkach.
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
Cytat: | Wybitny teolog i ekumenista, znawca teologii prawosławnej. Głosił nadzieję powszechnego zbawienia.
O. Wacław Hryniewicz należał do Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Pierwsze śluby zakonne złożył 1953 r., a święcenia kapłańskie otrzymał w 1960 r. Wybrał ścieżkę naukową: doktorem teologii został w 1966 r., a profesorem – w 1992 r.
Na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim współtworzył Instytut Ekumeniczny, którego był jego wieloletnim dyrektorem (do 2005 r.).
W latach 1979-84 o. Hryniewicz OMI był konsultorem (doradcą) sekretariatu ds. jedności chrześcijan w Watykanie, doradzał także Międzynarodowej Komisji Mieszanej do Dialogu Teologicznego między Kościołem rzymskokatolickim i Kościołem prawosławnym (1980-2005). W tym czasie był również członkiem Komisji Episkopatu ds. Ekumenizmu.
Autor ponad 30 książek, które ukazywały się także po francusku, angielsku, rosyjsku i włosku. Jego publikacje często budziły gorącą dyskusję wśród współczesnych katolickich myślicieli. Publikował w „Tygodniku Powszechnym” i miesięczniku „Znak”.
Nagradzany przez wiele instytucji o. Hryniewicz został także odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Ze względu na pogarszający się stan zdrowia w 2018 r. musiał opuścić Lublin, z którym był związany przez całe życie. Ostatnie lata spędził we wspólnocie zakonnej w Lublińcu. |
[link widoczny dla zalogowanych]
W tym temacie moim celem jest zebranie wielu ciekawych przeprowadzonych z nim rozmów, które inspirują, dają nadzieję i prowadzą ludzki umysł na głębokie wody namysłu teologicznego o zbawieniu, Bogu, wierze..
Ostatnio zmieniony przez Katolikus dnia Wto 23:17, 29 Sie 2023, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2743
Przeczytał: 58 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 15:39, 20 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
"Jarosław Mikołajewski,: Kim jest Bóg? Czego ksiądz się uczył w ciągu tych wszystkich lat?
- Próbowałem, cały czas próbuję, rozumieć i pokazywać to, w co wierzę całkiem naturalnie, bez nacisków. Świetlane oblicze Boga. Bo to, co z Nim zrobiono, jest przerażające.
Kto zrobił?
- Chrześcijaństwo. To my, chrześcijanie, wciąż mówimy o Bogu, który karze, straszy, rejestruje. Pod wpływem wydarzeń politycznych ktoś pewnie powie za chwilę, że jest odwiecznym komputerem, któremu nic nie umknie i który przechowuje w sobie dane, żeby wykorzystać je w stosownej chwili.
A On jest...
- Jest. Nawet wielu ateistów, urzeczonych pięknem świata, mówi, że coś jest. To niby nie wiara, tylko jakiś "cosizm", ale odwołujący się do jakiegoś Coś, od którego bardzo blisko do Ktoś. Wierzący mawiają, że jest inteligencją, matematykiem, ale to do mnie niezbyt przemawia. Wielu chrześcijan lubi sugerować, że jakąś przemożną energią. To też mi nie wystarcza. Ale łatwo powiedzieć, że coś nie przemawia, i niczego nie zaproponować.
Proponuję więc: Bóg jest dobrym, wielkim artystą, który kocha własne dzieło i któremu na nim zależy.
Skąd wiemy, że jest artystą wielkim?
- Sam to powiedział. Kiedy stworzył swoje dzieło, uznał, że jest "dobre", czyli "piękne". Kiedy pochwalił własny utwór.
Może przechwalił?
- Co ma pan na myśli?
Człowieka, jego los i historię.
- Cierpienia, jak się mówi, zadawane człowiekowi przez Boga? Zło wyrządzane człowiekowi przez człowieka? To, owszem, jest problem, ale tym właśnie zajmuje się - albo powinna się zajmować - teologia. Godzeniem Boga i ludzi. Uświadamianiem dobra i miłości, które ożywiają pozornie krzywdzące działanie Boga albo niedoskonałość Bożego stworzenia. Godzeniem sprzeczności. Pierwszą reakcją na cierpienie czy skłonność człowieka do zła jest próba unicestwienia historii. Uznanie, że to dowód na nieistnienie Boga albo na Jego obojętność, nieczułość, pogardę. Albo próba, której Bóg poddaje swoje stworzenie. A ja wciąż dostrzegam i głoszę niesłychaną życzliwość Boga do własnego dzieła. Ten, który się cieszy z początków, wierzę, że będzie się cieszył też ze zwieńczenia. I jak mówi Paweł apostoł, będzie wszystkim we wszystkich. Albo we wszystkim.
Gdzie jest ta Boża życzliwość?
- W świecie i w Piśmie. W świecie to - wiadomo - piękno, harmonia, cudowna przemienność pór roku, nocy i dnia. W Biblii - określenia, które tylko czekają na nowe odczytanie. Ich nie brakuje, tylko trzeba je widzieć. Jednym ze źródeł oglądu Boga jako Stwórcy strasznego, karzącego, mściwego jest wielkie przegapienie tych fragmentów, które niosą największą nadzieję. Na przykład Boga jako niezawodnego pedagoga, który potrafi wychować nawet najbardziej oporne stworzenie.
Wielu myślicieli za punkt wyjścia, fundament refleksji o Bogu, bierze sprawiedliwość. To błąd. Bo fundamentem jest miłość. W Księdze Powtórzonego Prawa są słowa wypowiedziane potem ponownie przez Chrystusa: "Będziesz więc miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił". Bóg woła o miłość. To musi przecież coś znaczyć!
Co? Bóg umiera z nudów w naszych kościołach.
- Wprost - że chce, by Go kochać. Że nie chce być sam, bo ktoś, kto kocha, sam być po prostu nie chce. Weźmy dogmat o Trójcy Świętej. Ile osób powtarza, że to najnudniejszy z dogmatów. Spróbujmy spojrzeć na Trójcę jako na dobre i bynajmniej nie nudne towarzystwo Osób, które pozostają ze sobą w rozmowie i doskonale się ze sobą nawzajem czują.
Nie słyszałem nigdy takiej interpretacji.
- Bo teologia, niestety, rzadko jest pomysłowa. Na ogół zamknięta jest w jednej perspektywie, zazwyczaj ściśle intelektualnej. A przecież po to, by Boga poznać, trzeba się posługiwać nie tylko umysłem, ale też sercem. Przez lata zajmowałem się teologią Wschodu, prawosławiem.
Pamiętam paryskie wykłady Oliviera Clémenta, który był ateistą, aż uwierzył i został prawosławnym teologiem. Oczy mu błyszczały, kiedy podkreślał, że wobec Boga potrzebne jest coeur intelligent , rozumne, inteligentne serce. Ktoś powie: "Jak to? Organ cielesny ma mieć znaczenie w rozumieniu Boga?!". Otóż tak. Bo serce to pojęcie biblijne. Wskazujące ośrodek duchowy, który jednoczy różne siły człowieka: emocje, wyobraźnię, umysł.
Umysł musi zstąpić do serca, a serce ma wstąpić w rozum. Dopiero taka synteza pozwala coś powiedzieć o Bogu. Bardzo wiele możemy się nauczyć od Wschodu. Także dlatego tak bardzo cieszy mnie spotkanie papieża Franciszka i patriarchy Cyryla. Bo musimy jednoczyć nasze inteligencje i intuicje. Wschód jest nieufny wobec rozumu, ufny wobec Boga. Zachód stara się być logiczny, racjonalny. Mnoży argumenty i definicje. A może to wszystko trzeba przekreślić i powiedzieć po prostu: "Nie wiemy, więc musimy zaufać". Potrzeba nam syntez odważnych, na pozór niezestawialnych. Pomyślmy, jak wiele dałaby nam w Kościele - i jak bardzo zbliżyła do Boga - większa ciekawość mądrości kobiecej. Kobiety w wielu sprawach mają lepsze wyczucie niż mężczyźni. Zbyt słabo w Kościele tworzymy miejsca do spotkania mądrości mężczyzn z mądrością kobiet.
W kobiecym kapłaństwie?
- Czemu nie? Nie mam nic przeciwko. Jeśli tyle wyznań chrześcijańskich, Kościoły protestanckie, Kościół starokatolicki, już je dopuszcza? Opierają się tylko katolicyzm i prawosławie. Trzeba bardzo uważać, sprzeciwiając się powszechnym tendencjom. Bo jeśli ta tendencja jest efektem naporu samego Boga, to co wtedy? Wtedy, przeciwstawiając się, może walczymy nie z czymś, co nazywamy tendencją, lecz z Bogiem.
Główną tendencją w dzisiejszym świecie jest migracja.
- Sprawa migracji nie jest obca Bogu. Może za mało pytamy samych siebie: "A co by było, gdybym to ja uciekał?".
Franciszek pyta.
- Jak dobrze, że pan o tym wspomina. Jako teolog szanuję oczywiście papieża Benedykta teologa, ale bliższe mi jest nauczanie Franciszka. Właśnie dlatego, że jest może trafniejszą syntezą "rozumnego serca". I dlatego, że jest bardziej metaforyczny. W teologii i w poszukiwaniu Boga posługujemy się metaforą. Powiedziałem, że Bóg jest poetą. Nie mówię tego przecież ot tak, bezpodstawnie. Sam wskazał metaforę jako sposób, w jaki warto o Nim myśleć. Powiedział przecież w Księdze Wyjścia do ludu Izraela: "Chcę być twoim lekarzem" (15,26). Chrystus również lubił przypowieści, metafory. Rozwija metaforę swojego Ojca, mówiąc: "Nie potrzeba lekarza zdrowym, lecz chorym". Tak samo stara się mówić Franciszek. Wskazuje drogę Kościołowi, twierdząc, że powinien być jak szpital polowy, w którym są ranni, a rannych nikt nie pyta o poziom cholesterolu.
Wielu duchownych go odrzuca.
- Wiem! Bo jest zaskakujący. Nieoczywisty. Co robią biskupi, kiedy chcą odbyć rekolekcje? Zapraszają rekolekcjonistów, którzy myślą tak samo jak oni. A Franciszek? Proszę, czytam ostatnio takie doniesienie o rekolekcjach papieża: " Bóg nie umiera na skutek kontestacji, Bóg umiera z nudów w naszych kościołach. Przywróćmy Mu jasne oblicze, aby był Bogiem, którego można zakosztować, którym można się cieszyć, którego się pragnie - usłyszał papież na rozpoczęcie swych tegorocznych rekolekcji wielkopostnych...". I dalej: "Rekolekcje głosi włoski serwita o. Ermes Ronchi. W pierwszym rozważaniu mówił o potrzebie głoszenia Boga ciekawego, którego imieniem jest radość i pełnia - Tego, który uszczęśliwia ludzkie serce, jak na górze Tabor. Bardzo długo - mówi papieżowi o. Ronchi - Kościół głosił wiarę ulepioną z lęku. Wszystko obracało się wokół paradygmatu winy i kary zamiast rozwoju i pełni. Lęk zrodził się w Adamie, ponieważ nie potrafił sobie nawet wyobrazić miłosierdzia i jego owocu, czyli radości. Z lęku rodzi się chrześcijaństwo smutne, Bóg bez radości. Wyzwolić z lęku oznacza działać aktywnie, by usunąć ten całun lęku, którym pokryte jest serce tak wielu ludzi: lęku przed innym, lęku przed obcym. Przejść od wrogości, która może być również instynktowna, do gościnności, od ksenofobii do filoksenii, miłości obcych. Wyzwolić wiernych z lęku przed Bogiem, tak jak czynili to w całej świętej historii Jego aniołowie. Być aniołami, którzy wyzwalają z lęku ".
W polskich kościołach nie mówi się o tych rekolekcjach.
- Może mówi się o nich w zakrystii? Słyszę od niektórych biskupów, że myślą podobnie jak ja w sprawie nadziei. Ale publicznie tego nie potwierdzą. "Bóg umiera z nudów...". Jakie to zaskakujące, jakie trafne! Oddaje ogromny dramat Boga, który stworzył dzieło z miłości, czyli z pragnienia rozmowy, i pozostaje sam. Albo zdradzony przez nudziarzy. O Bogu mówi się często, że jest wszechmocny. Rzadko, że jest również wszechsłaby wobec oporu ludzkiej wolności. Że jest ranliwy. Jest słabszy od policjanta, bo policjant w końcu jakoś swoją wolę wymusi. A Bóg? Cóż może Bóg? Proponować, to wszystko. Zapraszać, pociągać. Nie może zakuć w kajdanki. Dla tego ranliwego, wszechsłabego Boga Franciszek jest ogromną szansą. Bo sypie metaforami jak z rękawa, przemawia na różnych poziomach rozumienia naraz. Metafora, gest, opowieść - to wyjątkowo ważny i subtelny wybór języka, bo jeśli jest prawdą, że papież naucza teraz głównie miłosierdzia, to równocześnie czuje, że nawet miłosierdzie, przyjaźń, miłość można zagadać, sprasować gadulstwem, teorią. Naucza go więc i ratuje od sztampy. Mówi, że każde drzwi mogą być jubileuszową bramą miłosierdzia. I przekracza ją z ludźmi gotowymi na pojednanie.
Wróćmy do sprawiedliwości, od której woli ksiądz miłość. Czy Boża sprawiedliwość jest niedoskonała?
- Nigdy bym tak nie pomyślał. Jest miłosierna. To paradoks. Na pewno jest najlepsza, tylko my jej nie rozumiemy. Zostawmy ją więc lepiej w spokoju. Weźmy przypowieść o synu marnotrawnym. Ojciec przyjmuje syna, który go zdradził, odszedł. Obdarowuje go, czym tylko może. To bardzo boli drugiego syna, który przez cały czas trwał przy ojcu. Uważa, że miłość ojca jest niesprawiedliwa. I właśnie: cóż on wie o sprawiedliwości? Wie, ile wie. I my też, mówiąc o sprawiedliwości Bożej, stosujemy nasze ograniczone kryteria, naszą ograniczoną domyślność nieograniczonej istoty Boga i warunków, w jakich ludzie działają. Przyjęcie syna marnotrawnego może zostać wytłumaczone przez miłosierną miłość. Bo, jak mówi List św. Jakuba, "miłosierdzie odnosi triumf nad sądem". Narzuca sprawiedliwości swoje prawa. Jest ponad nią. Wierzę w miłość jako najwyższy atrybut Boga, bo On "jest miłością". Więc siłą rzeczy nie wierzę w zły koniec stworzenia.
Czyli piekła nie ma?
- Tak jak je rozumiemy, ono nie istnieje. Ale uwaga: nie ma to nic wspólnego z zawołaniem "Hulaj dusza, piekła nie ma". Bo istnieje gehenna. To słowo wydaje się nam straszne, ale straszne nie jest. Używał go Jezus. Znał to pojęcie z Biblii aramejskiej, czyli parafrazy przekładu Biblii hebrajskiej, bo sam mówił dialektem aramejskim. Znał z tradycji, w której gehenna była oczyszczającym, odkupieńczym i edukacyjnym przejściem przez wielkie cierpienie. Dla artysty, który kocha swoje dzieło, cierpienie nie może być tępe i sadystyczne. Nie może być niekończącym się odwetem za grzechy. W każdym człowieku jest coś, co może się okazać pierwszym włóknem ocalenia.
Zbawienia?
- Tak, choć tego pojęcia staram się nie nadużywać. Za bardzo mi się kojarzy z "bawieniem". Ludzkość wyobrażała sobie często stan zbawienia jako wielką ucztę z wybornym winem i mięsem Lewiatana, z którego każdy mógł uszczknąć, ile chciał. Dlatego mówię o ocaleniu, scaleniu na nowo. Stawiając rzecz radykalnie: o ocaleniu nawet dla Hitlera, Stalina i innych tyranów. Bo cóż my o nich wiemy? Znamy tylko ich zbrodnie. Tymczasem wystarczy byle strzępek dobra lub choćby minimalnie pożytecznego uczynku...
Istnieje taka przypowieść, którą Dostojewski wkłada w usta Gruszeńki w "Braciach Karamazow". O babie, jak mówi, która była okropnie zła i na pozór nie pozostawiła po sobie niczego dobrego. Złapali ją diabli, wrzucili do ognistego jeziora, ale anioł nie mógł się pogodzić z tym, że baba utonie, więc zaczął się zastanawiać, czy nie zrobiła choćby jednego dobrego uczynku. W końcu przypomniał sobie i mówi Bogu: "Wyrwała w ogródku cebulkę i dała z miłosierdzia żebraczce". Na co Bóg każe mu wziąć tę samą cebulkę i rzucić jak koło ratunkowe, żeby się jej złapała. Baba chwyciła za szczypior, anioł ją ciągnął przez ogniste jezioro i już miał wyciągnąć, kiedy nagle zobaczyła to wszystko reszta grzeszników i zaczęła ją łapać za nogi. Na co baba jęła wierzgać nogami i wrzeszczeć, że to jej cebulka i że byłoby niesprawiedliwe, gdyby inni za jej dobry uczynek też poszli do nieba. Więc szczypior się urwał i baba została w ognistym jeziorze... Ot, tak właśnie rozumiemy sprawiedliwość. Jak ta baba. Myląc ją z łaską.
Przepraszam, ale Dostojewski to nie Biblia.
- Niby nie, ale kolejnym niedocenianym źródłem nadziei na Boże miłosierdzie jest intuicja artystów. Wszyscy ludzie myślą tak, a wyjątkowe jednostki myślą inaczej, zgodniej z prawem współczucia. I to one mają rację. I powoli zmieniają myślenie wszystkich. Wracając więc do gehenny, Marek w dziewiątym rozdziale swojej Ewangelii (w. 49) mówi, że "każdy ogniem będzie posolony". Ale po co jest sól? Po co ogień? Po co jest siarka, o której pisze się jak o tępym, dzikim narzędziu tortury? Przecież nie do straszenia biednych ludzi.
Homer opowiada, że Odys, kiedy zabił zalotników żony, opalił dom siarką. Zrobił to dla oczyszczenia. Jest różnica pomiędzy cierpieniem oczyszczającym a śmiercionośnym. Tymczasem późniejsze wieki zrobiły z siarki znak zemsty, zagłady. Chrześcijaństwo pachnie siarką, choć powinno mieć zapach nadziei. Bez przerwy przywołujemy Janową Apokalipsę jako powszechny straszak. Powinniśmy się bać. Powinniśmy żyć w przerażeniu tym, co nas spotka. Tymczasem w końcówce Apokalipsy jest mowa o "niebie nowym i ziemi nowej", o "otarciu łez", o drzewie życia i jego liściach "do leczenia narodów". Ale owszem, żeby człowiek niepojednany z Bogiem i innymi ludźmi przeszedł do nowego życia, musi przejść gehennę. Cierpienie sensowne. Celowe. Integrujące go z całym stworzeniem. Powtarzam: Bóg jest wielkim artystą, który kocha swoje dzieło. Jeśli taki zły pomyślał dla swojego dzieła koniec, jak nas uczą, to pytam: po co było stwarzać świat, który nie jest w stanie przebić się do swojego ostatecznego przeznaczenia? Czyli pytam: po cholerę stworzył własne dzieło?!
No właśnie: po cholerę?
- Powtarzam: z miłości. To wypiera wszystkie inne racje. Ale nikt, kto kocha, nie chce kochać nieszczęśliwie. A jak mógłby być szczęśliwy, gdyby jego dzieło było skazane na potępienie, na rozpad? Zwolennikom wiecznego piekła trzeba by kiedyś powiedzieć dobitnie: "Wy nie zdajecie sobie sprawy z tego, co mówicie. Wyobraźcie sobie, że jesteście zbawieni, ale ci, którzy cokolwiek znaczyli w waszym życiu albo znaczyli w nim bardzo wiele, cierpią na wieki".
Nie dziwię się ateistom, jak André Comte-Sponville, który twierdzi, że jest w stanie pogodzić się z własnym cierpieniem, nawet z własnym unicestwieniem, ale nie może zaakceptować zatraty lub unicestwienia swoich najbliższych. Łatwo jest tworzyć piekło dla drugich, ale tylko do chwili, kiedy uświadomimy sobie, że ono unieszczęśliwia nas samych. W ten sam sposób pęknięty świat, świat podzielony na ostatecznie zbawionych i ostatecznie potępionych, byłby cierpieniem dla samego Boga. Błąd został popełniony w pedagogicznym założeniu: że trzeba straszyć, bo inaczej ludzie się pogubią. A pedagogika straszenia okazuje się dobra tylko na krótką metę.
Co będzie po śmierci?
- Nie wiem, nie miałem objawienia. "Ani oko nie widziało - pisze Paweł w Liście do Koryntian - ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują".
Wiemy więc, że będzie pięknie - ale jak dokładnie? Jedyne, co możemy powiedzieć, to to, że będzie to zdumiewająca nowość. Niespodzianka. Skoro Bóg obwieszcza w Apokalipsie: "Oto wszystko czynię nowe", to dlaczego stare ma trwać? Nie ma mowy o starym piekle! Wszystko ma być nowe - to dlaczego miałaby pozostać męka absurdalna, która do niczego nie prowadzi?
Przecież to obietnica, a Bóg obietnicy dotrzymuje. I nikt mnie nie zmusi, bym przestał głosić nadzieję silniejszą od lęku. Nie bez powodu przeszedłem raka i śmierć kliniczną i wyszedłem z nich z nadzieją pomnożoną. Owszem, wielu moich braci w kapłaństwie w imię strasznego, karzącego Boga sadysty śmieje się ze mnie, ale to nieważne. Taka już jest radosna dola teologa, by się narażać i z uśmiechem przyjmować ciosy.
Po śmierci spotkam bliskich?
- Absolutnie. I wszystkim, których pan kocha i którzy kochają pana, proszę powiedzieć to samo: spotkamy się, będziemy razem. Inaczej to wszystko nie miałoby sensu. "W odinoczku spasat'sja nielzia" - mawiał Nikołaj Bierdiajew. "Nie można zbawiać się w pojedynkę".
Zbawiamy się razem, jeden przez drugiego. I zbawiamy się z Bogiem. Bóg nas leczy, a nasze ozdrowienie leczy Boga z nieszczęścia niespełnionej jedności ze swoim stworzeniem. I nie dotyczy to tylko ludzi. Zbawienie jest nadzieją kosmiczną i uniwersalną. A nawet multiwersalną, bo przecież poznajemy wciąż nowe światy i trudno podejrzewać, żeby nie były częścią dzieła, do którego i my należymy.
Paweł Apostoł przyłożył ucho do ziemi i napisał: "Całe stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia. Lecz nie tylko ono, ale i my sami, którzy już posiadamy pierwsze dary Ducha, i my również całą istotą swoją wzdychamy, oczekując odkupienia naszego ciała".
Wielki poeta T.S. Eliot pisze w "Czterech kwartetach": "The faith and the love and the hope are all in the waiting". Wiara i miłość, i nadzieja trwają w oczekiwaniu. Wszyscy czekamy, wszystkim się spełni. Uprzedzam pytanie: psom i kotom również. I nam, którzy je kochamy. Inaczej nie chciałbym wierzyć w Boga. Wolałbym już być z potępionymi.
Nie bluźni ksiądz?
- Nie. Bo to nie jest bunt przeciwko Bogu, tylko pewność nadziei co do Jego artystycznego geniuszu i pedagogicznej skuteczności.
Dlaczego Bóg dopuścił do zabicia Syna?
- "Tak bowiem Bóg umiłował świat, że dał swego Jednorodzonego Syna, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Bóg przecież nie posłał Syna na świat, aby świat osądził, lecz aby świat został przez Niego zbawiony" (przekład ekumeniczny, 2001).
Dlaczego aż z takim okrucieństwem krzyża?
- Naczyniono całe mnóstwo mitów zbawczych, gdzie Chrystus bierze na siebie wszystkie grzechy. Gdzie Bóg skupia na nim swój gniew, bo niby śmierć Chrystusa była konieczna, żeby pojednać Go z gniewliwym ojcem. Mówiono, że Chrystus musiał spłacić okup szatanowi, który trzymał ludzi w niewoli. Jezus, Maria! Zapomnijmy o tym. O zadośćuczynieniu zastępczym męką i śmiercią Jezusa. Bóg, który jest dobrem i pięknem, miałby być obrażonym majestatem?! Zastanawiałem się nad tym przez całe dziesięciolecia i odwróciłbym całą tę logikę. Wierzę, że przez ukrzyżowanie samego siebie Bóg chciał wprowadzić w ludzkie dzieje całkiem nową, zupełnie nieznaną energię osobową. Znane jest zjawisko przyczynowości energii osobowej człowieka promieniującej na innych ludzi tak, że ich zmienia. Miłość, energia pozytywna, potrafi zmieniać innego człowieka. Trzeba zobaczyć w śmierci Jezusa Chrystusa akt miłości, ale nie takiej zwykłej. Takiej, którą prawosławni nazywają "manikos eros", czyli miłością szaloną.
To nie jest tylko moje przekonanie. Pisał o nim również Benedykt XVI. Połączenie "eros" - miłości namiętnej, żarliwej, z "agape" - miłością ofiarną, dającą wszystko, oczekującą wzajemności. "Eros" sprawia, że miłość nie pozostaje w kochającym, lecz szuka zespolenia z ukochanym. Męka i ukrzyżowanie Chrystusa są więc miłością szaleńczą, wariacką. Bóg już nie może zatrzymać miłości w sobie, wychodzi z nią do człowieka. Taka miłość okazała się nowością tak wielką, że człowiek nie potrafił - i do dziś nie potrafi - uwierzyć w to posunięcie Boga. Męka i ukrzyżowanie to również krzyk Jezusa o inny model istnienia i postępowania człowieka. To próba magnetycznego przyciągnięcia ludzi do naśladowania w miłości.
A ludzkie cierpienie? Było Bogu niezbędne?
- Nie mam na razie lepszej odpowiedzi niż ta, której udzielił świętej pamięci arcybiskup Józef Życiński. Przeczytam panu: "Być może pytań o cierpienie i zło udałoby się uniknąć, gdyby ewolucja w swym rozwoju zrealizowała alternatywny wariant, w którym człowiek byłby istotą albo bardziej doskonałą, albo przynajmniej mniej wrażliwą? Czy należy do Boga kierować pretensje, że nie określił takich praw rozwoju, które zapewniłyby powstanie istot podobnych do człowieka, lecz nieznających smaku zmagań z cierpieniem? Jaką cenę musielibyśmy zapłacić za ewolucyjną alternatywę, w której człowiek nie doświadczałby dramatu cierpienia? (...) Czy żyjąc w takim świecie, nie tęsknilibyśmy za alternatywną ewolucją kultury, w której można cierpieć, okazywać solidarność, tworzyć arcydzieła, szukać sensu na horyzoncie znaczonym przez zmagania z cierpieniem?".
Czyli istnieje możliwość, że najważniejszą zdobyczą ludzkości jest braterstwo?
- "Carissimi Fratelli e Sorelle" - mówi papież. "Ukochani Bracia i Siostry". Ale kto to przyjmuje dosłownie?
Wielu braci w kapłaństwie w imię karzącego Boga sadysty śmieje się ze mnie, ale nikt mnie nie zmusi, bym przestał głosić nadzieję silniejszą od lęku. Nie bez powodu przeszedłem raka i śmierć kliniczną i wyszedłem z nich z nadzieją pomnożoną. Z ks. Wacławem Hryniewiczem rozmawia Jarosław Mikołajewski"
[link widoczny dla zalogowanych]
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2743
Przeczytał: 58 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 19:56, 20 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
Smaczki z powyższego wywiadu:
Bóg jest dobrym, wielkim artystą, który kocha własne dzieło i któremu na nim zależy.
A ja wciąż dostrzegam i głoszę niesłychaną życzliwość Boga do własnego dzieła. Ten, który się cieszy z początków, wierzę, że będzie się cieszył też ze zwieńczenia.
Wielu myślicieli za punkt wyjścia, fundament refleksji o Bogu, bierze sprawiedliwość. To błąd. Bo fundamentem jest miłość.
Bóg woła o miłość.
by Boga poznać, trzeba się posługiwać nie tylko umysłem, ale też sercem.
Bo serce to pojęcie biblijne. Wskazujące ośrodek duchowy, który jednoczy różne siły człowieka: emocje, wyobraźnię, umysł.
Umysł musi zstąpić do serca, a serce ma wstąpić w rozum.
Bardzo długo - mówi papieżowi o. Ronchi - Kościół głosił wiarę ulepioną z lęku. Wszystko obracało się wokół paradygmatu winy i kary zamiast rozwoju i pełni. Lęk zrodził się w Adamie, ponieważ nie potrafił sobie nawet wyobrazić miłosierdzia i jego owocu, czyli radości. Z lęku rodzi się chrześcijaństwo smutne, Bóg bez radości.
stworzył dzieło z miłości
I my też, mówiąc o sprawiedliwości Bożej, stosujemy nasze ograniczone kryteria, naszą ograniczoną domyślność nieograniczonej istoty Boga i warunków, w jakich ludzie działają. Przyjęcie syna marnotrawnego może zostać wytłumaczone przez miłosierną miłość. Bo, jak mówi List św. Jakuba, "miłosierdzie odnosi triumf nad sądem". Narzuca sprawiedliwości swoje prawa. Jest ponad nią. Wierzę w miłość jako najwyższy atrybut Boga, bo On "jest miłością". Więc siłą rzeczy nie wierzę w zły koniec stworzenia.
Dla artysty, który kocha swoje dzieło, cierpienie nie może być tępe i sadystyczne. Nie może być niekończącym się odwetem za grzechy.
W każdym człowieku jest coś, co może się okazać pierwszym włóknem ocalenia.
Chrześcijaństwo pachnie siarką, choć powinno mieć zapach nadziei.
Bez przerwy przywołujemy Janową Apokalipsę jako powszechny straszak. Powinniśmy się bać. Powinniśmy żyć w przerażeniu tym, co nas spotka. Tymczasem w końcówce Apokalipsy jest mowa o "niebie nowym i ziemi nowej", o "otarciu łez", o drzewie życia i jego liściach "do leczenia narodów".
Ale owszem, żeby człowiek niepojednany z Bogiem i innymi ludźmi przeszedł do nowego życia, musi przejść gehennę. Cierpienie sensowne. Celowe. Integrujące go z całym stworzeniem.
Bóg jest wielkim artystą, który kocha swoje dzieło.
Jeśli taki zły pomyślał dla swojego dzieła koniec, jak nas uczą, to pytam: po co było stwarzać świat, który nie jest w stanie przebić się do swojego ostatecznego przeznaczenia?
nikt, kto kocha, nie chce kochać nieszczęśliwie. A jak mógłby być szczęśliwy, gdyby jego dzieło było skazane na potępienie, na rozpad?
Zwolennikom wiecznego piekła trzeba by kiedyś powiedzieć dobitnie: "Wy nie zdajecie sobie sprawy z tego, co mówicie. Wyobraźcie sobie, że jesteście zbawieni, ale ci, którzy cokolwiek znaczyli w waszym życiu albo znaczyli w nim bardzo wiele, cierpią na wieki".
W ten sam sposób pęknięty świat, świat podzielony na ostatecznie zbawionych i ostatecznie potępionych, byłby cierpieniem dla samego Boga
Wiemy więc, że będzie pięknie - ale jak dokładnie? Jedyne, co możemy powiedzieć, to to, że będzie to zdumiewająca nowość. Niespodzianka.
to nie jest bunt przeciwko Bogu, tylko pewność nadziei co do Jego artystycznego geniuszu i pedagogicznej skuteczności.
Bóg, który jest dobrem i pięknem, miałby być obrażonym majestatem?!
Naczyniono całe mnóstwo mitów zbawczych, gdzie Chrystus bierze na siebie wszystkie grzechy. Gdzie Bóg skupia na nim swój gniew, bo niby śmierć Chrystusa była konieczna, żeby pojednać Go z gniewliwym ojcem. Mówiono, że Chrystus musiał spłacić okup szatanowi, który trzymał ludzi w niewoli. Jezus, Maria! Zapomnijmy o tym.
Męka i ukrzyżowanie to również krzyk Jezusa o inny model istnienia i postępowania człowieka. To próba magnetycznego przyciągnięcia ludzi do naśladowania w miłości.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33732
Przeczytał: 74 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 20:53, 20 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
Fajny tekst i fajny temat. Piękne myśli...
Choć...
Trochę zastanawiam się, czy jego umieszczenie w takiej dużej zawartości nie łamie czasem praw autorskich. Bo skoro gdzieś tam chcą za dostępność jakichś danin, to może to podpadać pod piractwo. Mam nadzieję, że nikt się nie przyczepi, bo myśl ks. Hryniewiecza warta jest propagowania.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2743
Przeczytał: 58 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 21:15, 20 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
Michał Dyszyński napisał: | Mam nadzieję, że nikt się nie przyczepi |
Nie wiem, czy oprócz mnie i ciebie chce się to komuś czytać. Oczywiście tekst nabyłem legalnie, ale chcę naukę Hryniewicza przynieść też na sfinie. W sumie to, co jest w tym wywiadzie można też wyłuskać z innych jego dyskusji na katolickim blogu "Kleofas", ale tutaj jest to wszystko ładnie zebrane w ciekawym wywiadzie.
Cytat: | Fajny tekst i fajny temat. Piękne myśli... |
Na tym tekście się nie skończy.
Ostatnio zmieniony przez Katolikus dnia Nie 21:16, 20 Sie 2023, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2743
Przeczytał: 58 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 0:22, 21 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
"Umierając człowiek spotyka się bezpośrednio ze swym Bogiem - Bogiem swojej wiary i nadziei, Bogiem całego swego życia. Jest to spotkanie, którego żaden z żyjących nie jest w stanie wyobrazić sobie ani opisać. Zawodzą wszelkie porównania. Spotkanie z Bogiem przekracza ziemskie przeczucia i najlepsze intuicje. Można go jedynie z wiarą i ufnością oczekiwać. Jedno wydaje się pewne: będzie to spotkanie wstrząsające, przenikające całą głębię ludzkiego jestestwa. Wszystko stanie się zrozumiałe. Wtedy pojmę z całą oczywistością, że Bóg był zawsze blisko, choć ukryty przed moimi oczyma, że jest dobry,miłosierny, wielki i święty. Wtedy otworzą mi się oczy (zob. Łk 24,31). Spotkanie z Bogiem staje się nieuchronnie sądem człowieka nad samym sobą, sytuacją rozpoznania samego siebie. Jest to sąd, który odsłoni wszystkie tajniki serca, całą prawdę o ludzkim egoizmie we wszystkich jego przejawach. Człowiek staje przed Bogiem wraz z dziejami całego życia. W obliczu Boga każdy pojmie, kim był, jaki jest i kim mógł być. Dostrzeże w mgnieniu oka wszystkie jasne i ciemne strony Swego życia. Spotkanie z Bogiem jest oczyszczającym sądem dla człowieka. Nie bez powodu porównać je trzeba do przejścia „jakby przez ogień" (1 Kor3,15). W spotkaniu tym doświadczymy nie tylko lęku, ale również nieskończonej miłości i miłosierdzia swego Sędziego. Ten, który kazał przebaczać „aż siedemdziesiąt siedem razy" (Mt 18,22), czyli zawsze - sam jest Bogiem przebaczającym. Ten, który nawoływał do miłosierdzia - sam jest Bogiem miłosiernym: „Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny" (Łk 6,36). Bóg nie wymaga od swych stworzeń niczego, czego sam nie czyni i nie urzeczywistnia ponad wszelką miarę. Dobroć,miłosierdzie i miłość Boga jest największą tajemnicą zaskoczenia i zdumienia człowieka w momencie jego śmierci i spotkania z nową rzeczywistością. Jest to spotkanie z Bogiem całego człowieka, przynoszącego wraz z sobą również całe niepowtarzalne dzieje swojego życia i wszystkich jego momentów. Tajemnica, którą jest każdy człowiek,spotyka się z nieogarnioną tajemnicą Boga.Najbardziej specyficznym rysem nowotestamentalnej teologii sądu jest zapowiedź, iż przyszłym sędzią jest Jezus Chrystus (zob. Dz 10,42;J 5,22-27). Nie jest to neutralna informacja o przyszłości. Wskazuje ona,iż dzieje świata zmierzają do ostatecznego Królestwa Bożego, które On głosił i przybliżał swymi czynami. Wypowiedzi o Chrystusie jako Sędzi świata mówią również, iż On sam, Jego życie i nauka są decydującym kryterium sądu. Miarodajna jest Jego postawa wobec ludzi i wrażliwość na ich potrzeby. Liczą się nie słowa, ale przede wszystkim czyny (zob. Mt7,21-23; 25,31-46). Sędzią człowieka jest Ten, który sam „przeszedł dobrze czyniąc" (Dz 10,38). Nadaje to chrześcijańskiej wierze w ostateczne spełnienie świata pogodny ton nadziei i zaufania. Człowiek umierając powraca do „domu Ojca", w którym jest „mieszkań wiele"(J 14,2). Bóg jest Bogiem wiernym i miłującym człowieka. Ponieważ Sędzią jest Chrystus, samo słowo „sąd" staje się wyrazem nadziei.Do istoty sądu należy wgląd w prawdę o własnym życiu. W godzinie sądu dana mi zostanie łaska dostrzeżenia w życiu wszelkiego dobra, które teraz staje się spełnieniem całego jestestwa. Teraz dopiero ujawnia się w pełni paschalny sens oddania i poświęcenia dla drugich. Teraz dopiero zobaczę, w czym przyczyniłem się do szczęścia innych. Człowiek staje jakby w obliczu żniwa całego życia. Może zbierać to, co zostało zasiane.Teraz dostrzega bliskość Chrystusa w całym swoim życiu. Wszystko jawi się z całą oczywistością, której stale brakowało w wierze nie rozpraszającej bez reszty mroków ludzkiego życia.Sąd nie jest celem sam w sobie. Z istoty swej ukierunkowany jest on na zbawienie człowieka. Z powodu poczucia winy może on być przeżyciem bolesnym i oczyszczającym. Jego celem nie jest jedynie sprawiedliwa „odpłata" ze strony Boga, lecz ocalenie „jakby przez ogień"i ostateczne spełnienie życia. Wyrazem nadziei jest to, że moje życie kończy się i zaczyna na nowo w spotkaniu z Chrystusem, Sędzią i Zbawcą w jednej osobie. Jest w tym spotkaniu tajemnica oczyszczenia i wyzwolenia."
Fragment z książki Wacława Hryniewicza, "NADZIEJA ZBAWIENIA DLA WSZYSTKICH, Od eschatologii leku do eschatologii nadziei".
Ostatnio zmieniony przez Katolikus dnia Pon 0:24, 21 Sie 2023, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Semele
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 23206
Przeczytał: 56 tematów
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 2:04, 21 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
Michał Dyszyński napisał: | Fajny tekst i fajny temat. Piękne myśli...
Choć...
Trochę zastanawiam się, czy jego umieszczenie w takiej dużej zawartości nie łamie czasem praw autorskich. Bo skoro gdzieś tam chcą za dostępność jakichś danin, to może to podpadać pod piractwo. Mam nadzieję, że nikt się nie przyczepi, bo myśl ks. Hryniewiecza warta jest propagowania. |
Gdyby katolikus to podawał bez podania źródeł i autora to może......
Czytając książkę, możemy zobaczyć, że nie tylko warto na tę drogę wejść, ale widzimy również, jak może ona ukształtować zarówno wiarę, jak i człowieczeństwo, które przyciągają do Boga i Jego samego objawiają. Chodzi bowiem o religijność poszukującą i pogłębioną, w której „figura pielgrzyma, a nie wojownika, to (...) figura człowieka wierzącego na miarę naszych czasów, w których trzeba mierzyć się z pluralizmem opinii, światopoglądów i stylów życia”.
[link widoczny dla zalogowanych]
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zefciu/konto zamknięte
Usunięcie na własną prośbę
Dołączył: 09 Cze 2014
Posty: 1078
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Kiekrz Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 12:21, 21 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
Cytat: | - Nie mam na razie lepszej odpowiedzi niż ta, której udzielił świętej pamięci arcybiskup Józef Życiński. Przeczytam panu: "Być może pytań o cierpienie i zło udałoby się uniknąć, gdyby ewolucja w swym rozwoju zrealizowała alternatywny wariant, w którym człowiek byłby istotą albo bardziej doskonałą, albo przynajmniej mniej wrażliwą? Czy należy do Boga kierować pretensje, że nie określił takich praw rozwoju, które zapewniłyby powstanie istot podobnych do człowieka, lecz nieznających smaku zmagań z cierpieniem? Jaką cenę musielibyśmy zapłacić za ewolucyjną alternatywę, w której człowiek nie doświadczałby dramatu cierpienia? (...) Czy żyjąc w takim świecie, nie tęsknilibyśmy za alternatywną ewolucją kultury, w której można cierpieć, okazywać solidarność, tworzyć arcydzieła, szukać sensu na horyzoncie znaczonym przez zmagania z cierpieniem?" | Trochę to słabe. Osoba, która zwyciężyła raka, dla której cierpienie związane z rakiem są bolesnym wspomnieniem, może to sobie tak tłumaczyć. Że to cierpienie ją uszlachetniło, pokzwoliło szukać sensu, okazać solidarność itd. I dla tego osoby to może być prawda. Świat jest jednak pełen cierpienia, które nie ma żadnego sensu i które nie prowadzi do niczego szlachetnego. Czy osoby, które doświadczają takiego beznadziejnego i bezsensownego cierpienia „kupią” takie wyjaśnienie?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
blackSwan
Dołączył: 25 Maj 2014
Posty: 2210
Przeczytał: 0 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 16:06, 21 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
zefciu napisał: | Świat jest jednak pełen cierpienia, które nie ma żadnego sensu i które nie prowadzi do niczego szlachetnego. Czy osoby, które doświadczają takiego beznadziejnego i bezsensownego cierpienia „kupią” takie wyjaśnienie? |
To że nie rozumiesz sensu istnienia trudności w życiu, nie oznacza że są one bez sensu. Dodatkowo cierpienie nie zawsze idzie w parze z trudnościami, zależy od nastawienia. Bywają ludzie pogodni nawet z rakiem.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zefciu/konto zamknięte
Usunięcie na własną prośbę
Dołączył: 09 Cze 2014
Posty: 1078
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Kiekrz Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 16:23, 21 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
blackSwan napisał: | To że nie rozumiesz sensu istnienia trudności w życiu, nie oznacza że są one bez sensu. | Ależ ja niczego takiego nie napisałem. Przede wszystkim pojęcie „sens cierpienia” jest subiektywne.
Cytat: | Dodatkowo cierpienie nie zawsze idzie w parze z trudnościami, zależy od nastawienia. Bywają ludzie pogodni nawet z rakiem. | No oczywiście. Tylko że taka postawa oznacza, że w imię teodycei oskarżamy cierpiącego człowieka. Bo skoro ja zniosłem cierpienie, to czemu on nie może? Skoro mnie uszlachetniło, to czemu jego nie uszlachetnia?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
blackSwan
Dołączył: 25 Maj 2014
Posty: 2210
Przeczytał: 0 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 16:35, 21 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
zefciu napisał: | blackSwan napisał: | To że nie rozumiesz sensu istnienia trudności w życiu, nie oznacza że są one bez sensu. | Ależ ja niczego takiego nie napisałem. Przede wszystkim pojęcie „sens cierpienia” jest subiektywne. |
Nie jest subiektywne, jest uniwersalne. Mimo subiektywnego odbioru rzeczywistości, każdy człowiek jest zbudowany na tych samych podstawowych zasadach.
zefciu napisał: | Cytat: | Dodatkowo cierpienie nie zawsze idzie w parze z trudnościami, zależy od nastawienia. Bywają ludzie pogodni nawet z rakiem. | No oczywiście. Tylko że taka postawa oznacza, że w imię teodycei oskarżamy cierpiącego człowieka. Bo skoro ja zniosłem cierpienie, to czemu on nie może? Skoro mnie uszlachetniło, to czemu jego nie uszlachetnia? |
Znoszenie nie musi być jedczosne z oskarżaniem. Nie oskarżam innych o to, że czegoś jeszcze nie potrafią. Wręcz przeciwnie staram się czasem jakoś im pomóc.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zefciu/konto zamknięte
Usunięcie na własną prośbę
Dołączył: 09 Cze 2014
Posty: 1078
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Kiekrz Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 16:54, 21 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
blackSwan napisał: | Nie jest subiektywne, jest uniwersalne. | Jak zatem się uniwersalnie mierzy tę uszlachetniającą moc cierpienia.
Cytat: | każdy człowiek jest zbudowany na tych samych podstawowych zasadach. | To zdanie w ogóle nic nie znaczy.
Cytat: | Znoszenie nie musi być jedczosne z oskarżaniem. | No ale jeśli uniwersalną zasadą jest, że cierpienie uszlachetnia i to jak reagujemy na cierpienie zależy tylko od „nastawienia”, to wynika stąd, że ci, których nie uszlachetniło sami są sobie winni.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
blackSwan
Dołączył: 25 Maj 2014
Posty: 2210
Przeczytał: 0 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 18:25, 21 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
zefciu napisał: | blackSwan napisał: | Nie jest subiektywne, jest uniwersalne. | Jak zatem się uniwersalnie mierzy tę uszlachetniającą moc cierpienia. |
To nie cierpienie uszlachetnia, a nauczenie się niepoddawaniu się trudnościom i rozwiązywanie problemów.
zefciu napisał: | Cytat: | każdy człowiek jest zbudowany na tych samych podstawowych zasadach. | To zdanie w ogóle nic nie znaczy. |
Jest jeszcze możliwość, że go nie rozumiesz. Gdybyśmy byli całkowicie różni, takie nauki jak biologia i psychologia nie miałyby racji bytu.
zefciu napisał: | Cytat: | Znoszenie nie musi być jedczosne z oskarżaniem. | No ale jeśli uniwersalną zasadą jest, że cierpienie uszlachetnia i to jak reagujemy na cierpienie zależy tylko od „nastawienia”, to wynika stąd, że ci, których nie uszlachetniło sami są sobie winni. |
Czy winić dziecko za to, że nie radzi sobie z rachunkiem różniczkowym?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Hill
Chwilowo nieaktywny
Dołączył: 01 Sty 2023
Posty: 2026
Przeczytał: 0 tematów
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 19:40, 21 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
blackSwan napisał: |
To nie cierpienie uszlachetnia, a nauczenie się niepoddawaniu się trudnościom i rozwiązywanie problemów.
|
Niekoniecznie tylko tak, bo to zależy od osoby. Osoba, która jest np. chamska, wredna, wyniosła, próżna, egoistyczna itp., może pod wpływem cierpienia stać się bardziej pokorna, etyczna i ludzka w swoim postępowaniu, a to z pewnością jest uszlachetniające. Dlatego uważam, że niektórym ludziom cierpienie jest potrzebne, a nawet konieczne do rozwoju.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2743
Przeczytał: 58 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 22:00, 21 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
"Skoro jest zło, to czy jest Bóg?
Słynny teolog odpowiada ateistom. - W ich przekonaniu zło i cierpienie to główny argument za nieistnieniem Boga, zwłaszcza takiego, którego wierzący uznają za wszechmocnego, dobrego i miłosiernego - pisze o. Hryniewicz. I dowodzi: - Bóg nie przytłacza człowieka. Powołując świat do istnienia, sam wystawił siebie na ryzyko wolnego wyboru - i zgubnych decyzji - ze strony istot rozumnych. Usunięcie Boga ze sceny świata nie wyjaśnia tajemnicy zła i nie czyni cierpienia lżejszym do zniesienia.
W większości religii ludzie wierzący łączą pojęcie Boga z ideą wszechmocy, wszechwiedzy, pełni i doskonałości. Tymczasem miarodajne dla chrześcijan dzieje i śmierć Jezusa z Nazaretu pokazują, że Bóg nie zatrzymał biegu wydarzeń. Nie przeciwstawił się woli ludzi. Nie wstrząsnął światem przez cudowną interwencję, która mogłaby zapobiec Jego okrutnej śmierci na krzyżu. Jawił się oczom ludzi jako słaby i pozbawiony mocy działania. Moc swoją okazał jednak w zmartwychwstaniu Chrystusa, które chrześcijanie świętują jako największe zwycięstwo nad śmiercią - nie jest więc bezradny wobec zła i ludzkiej winy.
Już to wydarzenie pokazało, że mamy do czynienia z Bogiem, który potrafi się wycofać i pomniejszyć. Nie jest to Bóg natrętny, który ludziom przeszkadza i konkuruje z człowiekiem w dziejach świata.
Wiara chrześcijańska kryje w sobie liczne antynomie i paradoksy. Nie jest to bynajmniej oznaka irracjonalności czy religijna mitologia. Nie sposób oceniać prawdziwości wiary samą miarą dyskursywnego rozumu i prawami logiki.
Istnieją zresztą różne typy racjonalności. Mówienie o rozumie czy poznaniu o charakterze intuitywnym oraz o doświadczeniu prawdy o rzeczywistości ateista uzna z pewnością za pozbawione sensu. W dyskusjach nad wiarą na gruncie filozofii analitycznej i lingwistycznej niejednokrotnie podkreślano jednak, że sama logika nie wystarczy: Logic is not enough . Bóg nie jest logiczny na nasz ludzki sposób. Jego logiki zazwyczaj nie pojmujemy.
Aby pozostawić ludziom przestrzeń darowanej wolności, Bóg ogranicza swoją wszechmoc. Może stać się w pewnym sensie także "wszech-słaby". Oto jeden z paradoksów. Rosyjski filozof Mikołaj Bierdiajew zwykł mawiać, że pod pewnym względem Bóg jest słabszy od policjanta na ulicy. To nie jest Bóg, który przytłacza człowieka. Powołując świat do istnienia, sam wystawił siebie na ryzyko wolnego wyboru ze strony istot rozumnych oraz ich jakże często zgubnych decyzji.
Bóg potrafi się umniejszyć
Krzysztof Varga opublikował w "Gazecie" artykuł "My, ateiści" ("Magazyn Świąteczny" z 4-5 lutego), a w dyskusji, która wywołał, zabrał głos m.in. Michał Osypowicz ("Teiści, bądźcie racjonalni", "MŚ" z 18-19 lutego). Obaj uznają siebie za spokojnych, niewojujących, racjonalnych ateistów. W ich przekonaniu zło i cierpienie to główny argument za nieistnieniem Boga, zwłaszcza takiego, którego wierzący uznają za wszechmocnego, dobrego i miłosiernego.
Varga ubolewa, że "od tysięcy lat jesteśmy karmieni mitologiami religijnymi", a w tym także mitologią chrześcijańską. Gotów byłby zgodzić się na istnienie Boga, pod warunkiem że jest to "Bóg nieskończenie zły, mściwy i nienawidzący ludzkości". Z kolei Osypowicz nawołuje do racjonalności, zarzuca teistom ucieczkę od istotnych problemów i głównych argumentów na rzecz ateizmu. Wskazuje na logiczną sprzeczność w wierzeniach religijnych, na "nieracjonalność wiary i brak w niej logiki". Jego zdaniem przekonanie ludzi wierzących o wszechmocy, wszechwiedzy i dobroci Boga wyklucza wręcz, z racjonalnego punktu widzenia, nawet samą możliwość istnienia zła. Pyta więc, jak na przykład pogodzić zło Holocaustu z wiarą w takiego Boga.
Niełatwo ateiście uwierzyć, że Bóg umniejszający samego siebie wychodzi naprzeciw wolnemu stworzeniu jako Ten, który jest zdolny do współcierpienia, do udziału w dziejach świata i nieszczęściach ludzi. Męka i śmierć krzyżowa Jezusa to w oczach chrześcijan nieprzemijające ostrzeżenie przed zadawaniem cierpienia innym, dramatyczny apel na całe dzieje ludzkości. To wstrząsająca diagnoza sytuacji świata znaczonego piętnem cierpienia z winy samych ludzi.
Jak to więc jest z tą racjonalnością wierzących w obliczu zła i cierpienia? Czy wiara jest rzeczywiście postawą całkowicie irracjonalną? Nie bez obawy spłycenia tak trudnego problemu chciałbym ustosunkować się do kilku spraw poruszonych w dyskusji.
Po lekturze artykułu Vargi ktoś ze znajomych powiedział mi, że sami chrześcijanie przyczynili się w ogromnej mierze do okropności tego świata przez to, co w ciągu wieków czynili w imię Boga. Nie bez winy jest chyba również tradycyjna teodycea usiłująca usprawiedliwić sens zła i cierpienia.
Fakt ateizmu powinien przynaglać ludzi wierzących do rewizji wielu wyobrażeń o Bogu, które skłaniają do negacji Jego istnienia. Uszanujmy przekonania niewierzących, kiedy szczerze mówią o niemożliwości wiary w świecie takim, jaki znamy z własnego doświadczenia.
Wierzący solidarni z niewierzącymi
Zło i cierpienie sprawiają, że skłonni jesteśmy oskarżać samego Stwórcę o bezradność lub obojętność na los swoich stworzeń. Obwinianie Boga jest chyba najstarszym i najbardziej rozpowszechnionym sposobem protestu przeciwko złu. W oczach ludzi niewierzących skoro jest zło, to Bóg nie istnieje.
Problem zła wywołuje być może nie tyle pytanie o samo istnienie Boga, ile raczej o to, czy jest On Bogiem dobrym, mądrym, życzliwym i czy człowiek może liczyć na Jego pomoc. Z pewnością wiara w Boga byłaby łatwiejsza, gdyby zło w ogóle nie istniało. Ale ono istnieje i istnieć będzie w dziejach świata.
Negacja Boga i usunięcie Go z horyzontu naszego myślenia nie wyjaśniają bynajmniej dramatu zła i cierpienia. Jeśli zanegujemy istnienie Boga, wówczas człowiek sam musi dźwigać ogromne brzemię zła. Zarzut istnienia zła i oskarżenie zwracają się wtedy przeciwko niemu samemu. To on jest winny i odpowiedzialny za zło, które czyni. Staje się piekłem dla innych i dla samego siebie.
Człowiek wierzący nie zamyka się w samotnym i rozpaczliwym milczeniu. Wierzy mimo wszystko w dobroć i życzliwą obecność Boga. Mówi do Niego i przyzywa Go na różne sposoby. Stawia Mu pytania, nie godzi się ze złem, czyni Mu wyrzuty, skarży się, prosi, spiera się z Nim. Czyż nie zastanawia fakt, że wołanie i skarga osaczonego przez zło człowieka nieustannie rozlegają się w Psalmach? W ten sposób ten, kto wierzy, także zmaga się z Bogiem z powodu zła. Wyraża przez to swoją nadzieję, że Stwórca nie pozostanie obojętny. Jest w tej postawie mądrość zaufania i nadziei, które stanowią istotę jego wiary.
W obliczu zła nie tylko ludzie niewierzący mają więc w swoim osamotnieniu prawo do kontestacji i spierania się na temat Boga. Może właśnie na tym polega pewna solidarność wierzących z ateistami we wspólnym dzieleniu ludzkiej doli. W pewnych momentach razem odkrywamy, że jesteśmy do siebie bardzo podobni. Trzeba dostrzec rzeczywistość ludzkiego krzyku, skargi i bólu.
Pod ciężarem cierpienia wszyscy pytamy: dlaczego taki los? Różnica jest ta, że człowiek wierzący nie posuwa się do negacji samego istnienia Boga, choć i on często ma poczucie absurdalności świata wydanego złu, pomimo swojej wiary w dobrego Stwórcę. Dlatego czeka na wyjaśnienia ze strony swojego Boga. Pyta Go i przyzywa. Nie jest osamotniony. Biblia przekonuje, że ten Bóg jest po jego stronie i z nim w walce ze złem.
Jak chrześcijanin zmaga się ze złem
Zło nie skłania człowieka wierzącego do sprzeciwu wobec Boga. On wierzy, że sam Bóg sprzeciwia się złu w sposób niedostępny śmiertelnym i słabym ludziom. Sam zstąpił w sytuację naznaczoną złem, cierpieniem i nieszczęściem. Wyszedł naprzeciw ludzkiej niedoli. Przeszedł przez zło. Doświadczył go pierwszy w losie niewinnego Chrystusa, zdolnego unieść ciężar ludzkiej winy. Oto sedno chrześcijańskiej logiki zmagania ze złem i wiary w ostateczne ocalenie od zła panującego na świecie. Ta logika nie skazuje nas wszakże na bierne oczekiwanie ocalenia. Wręcz przeciwnie, zobowiązuje do zmagania ze złem razem z Bogiem.
Udręczonemu człowiekowi obozów koncentracyjnych i łagrów mogło się wydawać, że Bóg bardziej szanuje wolę oprawców niż ofiar wołających o pomoc w nieszczęściu. Wierzymy jednak, że On jest zawsze po stronie ofiar. Nie jest to Bóg, który tylko zło dopuszcza, sam pozostając nieporuszony, nietknięty i z dala od niego. W zmaganiu ze złem - w osobie Jezusa Chrystusa sam doznał jego niszczycielskiej siły.
Ze sprawą zła łączy Stwórcę nierozerwalny związek. Od samego początku On pierwszy zmaga się ze złem. Nie może się z nim pogodzić. Jest i pozostanie zawsze przeciwko złu. Ono nie wymyka się całkowicie Jego panowaniu i w końcu zostanie przezwyciężone. Występując przeciwko złu, przynagla ludzi do współdziałania.
Dzięki tej postawie wobec zła usprawiedliwia sam siebie. Nie musimy Go usprawiedliwiać, dowodząc, że zło tylko dopuszcza, że karze za grzechy lub że to potrzebne dla wyższego porządku i pełnej harmonii w świecie. Nie ma na zło innej skutecznej odpowiedzi oprócz sprzeciwu i zmagania z nim. Nie jest to tylko nasze ludzkie zmaganie. Wierzymy, że jesteśmy zjednoczeni z Bogiem przeciwko wspólnemu złu.
Holocaust. Gdzie był Bóg?
Chciałbym zatrzymać się nad wymienionym przez Michała Osypowicza złem Holocaustu. To prawda, że przerażony człowiek pyta, dlaczego Bóg zachował tyle razy milczenie w obliczu nadciągającego nieszczęścia i jemu nie zapobiegł. Czy jest Mu obojętne to, co człowiek potrafi uczynić człowiekowi?
Zło unicestwia, degraduje, załamuje nie tylko ciało, ale i ducha, triumfuje i rodzi ogrom cierpienia. Gdzie jest wówczas Bóg? Co czyni? Trwa w niewzruszonym milczeniu, sam bezgranicznie szczęśliwy? Czeka końca? Nie chce czy nie może położyć kresu zbrodniczym zamiarom ludzi? Jeśli Bóg jest dobry i troszczy się o swoje stworzenia, dlaczego muszą one doświadczać takiego nieszczęścia? Czyżby sam Bóg był bezradny i bezsilny wobec bezdroży ludzkiej wolności? Kto jest ostatecznie odpowiedzialny za Holocaust? Pytajmy: gdzie był wtedy człowiek?
Doświadczenie Holocaustu ma w sobie coś diabelskiego. Jak inaczej określić zabijanie Żyda tylko dlatego, że był Żydem? Jak zrozumieć świadome dążenie do poniżenia ofiar i pozbawienia ich ludzkiej godności, zanim wyda się je na całkowite unicestwienie? Holocaust był piekłem na powierzchni ziemi. Nic dziwnego, że wielu utraciło wiarę w Boga. Mówią o tym przejmujące świadectwa tych, którzy przeszli przez to piekło. Są to głosy rozpaczy. W doświadczeniu niezliczonych ofiar na pierwszy plan wysuwa się bolesne poczucie opuszczenia, nieobecności i milczenia Boga pośrodku nocy okrucieństwa i poniżenia.
Sądzę, że ateizm jest równie jak wiara bezsilny w obliczu cierpienia. A może przekonany ateista nie musi wyjaśniać i rozwiązywać sprzeczności wynikających z faktu istnienia zła? Nie uznaje przecież istnienia Boga dobrego i wszechmogącego. Może więc niepokoi go raczej pytanie o źródło i tajemnicę dobra, które potrafi się ostać nawet w obliczu największego zła.
Usunięcie Boga ze sceny świata nie wyjaśnia tajemnicy zła i nie czyni cierpienia lżejszym do zniesienia. Rozmiar ludzkiego zaślepienia i podłości zdaje się przekraczać nośność słów i poznawcze możliwości wiary. Wszelka próba wyjaśnienia wydaje się z góry skazana na niepowodzenie. Może być tylko nieporadnym przybliżeniem do sytuacji, w której Bóg zdaje się nieobecny, jakby wymawiał się, że ma z tym cokolwiek wspólnego.
Odpowiedź ze strony wierzących nie będzie nigdy zadowalająca. Jeżeli sam Bóg milczy w obliczu zwycięstwa zła w takiej godzinie, czy można odważyć się mówić? Jeżeli człowiek decyduje się na zło, Bóg go nie powstrzyma. Ostrzega tylko przed konsekwencjami tego kroku. Sam wyznaczył sobie granicę. Nie interweniuje w wolną decyzję wyrządzania krzywdy sobie i innym. Jako istoty wolne możemy kaleczyć się wzajemnie. Bóg nie odbiera daru wolności, gdyż stanowi ona o naszym człowieczeństwie. Dlatego właśnie świat widział już tak wiele okrucieństw i potworności.
Piekło stworzone ręką człowieka podcina w okrutny sposób korzenie wiary i nadziei. Ludzie wierzący są jednak przekonani, że Bóg był obecny wszędzie tam, gdzie cierpieli ludzie, w niemieckich obozach koncentracyjnych i sowieckich gułagach. Ale nikt z nas nie potrafi wyjaśnić sposobu tej obecności na samym dnie upodlenia i poniżenia ludzkiej godności.
Ufamy, że niepojęty Bóg pozostał milczącym świadkiem ludzkiego cierpienia, współczującym i bliskim człowiekowi. Rozumienie to uwalnia przynajmniej od buntu i pokusy oskarżania Boga o to, że nie stanął po stronie cierpiących. To nie Bóg jest przyczyną tego straszliwego zła, które nazywamy Holocaustem. To nie z Jego woli poszło na rzeź tak wiele niewinnych ofiar. Kto chciałby tłumaczyć ogrom cierpienia wolą Boga, stawałby po stronie katów i czynił Boga ich sprzymierzeńcem. To człowiek wybrał okrucieństwo.
Holocaust stał się symbolem piekła ludzkiej bezsilności i beznadziejności. Czy wiara chrześcijańska może wnieść w mrok takiego cierpienia jakieś rozjaśnienie?
Wrażliwość współczesnej myśli religijnej na ideę Boga współcierpiącego otwiera pewne nowe perspektywy. Nie mogą one wszakże rozproszyć wszystkich wątpliwości. Nie są w stanie wyjaśnić ogromu zła i jego niszczycielskiej siły, pozwalają jednak inaczej ustosunkować się do Boga, odnaleźć Jego bliskość i współczucie. To już bardzo dużo. Cierpiący człowiek nie odwraca się wtedy od Boga jako Kogoś odpowiedzialnego za jego nieszczęście. Wierzy, że Bóg był pośród cierpienia i zagłady milionów ludzi, że zstępował do piekła nieludzkiego świata i nie pozwolił, aby cierpienie ludzi było jedynie absurdem, czymś daremnym i bezsensownym. Ze zdumieniem odkrywa w Bogu tajemniczą wrażliwość na ludzkie cierpienie.
Bóg, czyli przyzywanie
Okrucieństwo ludzi nie może być argumentem przeciwko Bogu i Jego dobroci. Bóg nie milczał. W obozach śmierci ludzie nie przestawali modlić się do Niego. Ich rozpaczliwe wołania splatały się w jeden krzyk ludzkiego cierpienia. Solidarność w cierpieniu łączyła ludzi i zespalała ich w modlitwie. Wierzyli, że trzeba wołać do ukrywającego się Boga i pomagać innym. Może to było właśnie niewidzialne zwycięstwo wiary nad ludzką nieprawością, zwycięstwo dobra nad złem w ludzkim piekle?
Człowiek składał świadectwo wierności i zaufania niepojętemu Bogu w sytuacji, gdy mnożyły się znaki Jego odczuwalnej po ludzku nieobecności. W obliczu śmierci cóż znaczy przynależność religijna czy wyznaniowa? Byli tacy, co potrafili życie oddać za drugich, także niewierzący. Tacy ludzie stali się widzialnym znakiem obecności siły wyższej w obliczu piekieł świata.
Istnienie zła i cierpienia jest sytuacją mroczną i niezrozumiałą samą w sobie. Sytuacja ta przyzywa Boga, jest wołaniem o ocalenie. Jesteśmy istotami szukającymi ocalenia i nosimy w sobie przynajmniej niewyraźną intuicję, że istnieje świat szczęśliwy, bez łez, przemocy i cierpienia. Dlatego właśnie kierujemy wołanie w stronę tego niewidzialnego świata.
Według żydowskiego filozofa Martina Bubera samo słowo Bóg jest synonimem przyzywania i źródłem nadziei. Wolność ludzka może tworzyć piekło nie tylko dla innych ludzi, ale również dla samego Boga. Ogranicza On swoją wszechmoc, nie przerywa swego milczenia, nie interweniuje, choć tym samym przesłania swoją obecność w ludzkich dziejach. W swojej niepojętej dla nas postawie godzi się nawet na to, że zostanie odrzucony przez swoje rozumne stworzenia. Wiara jest zaufaniem. Odpowiedź Boga z trudem przebija się jednak przez Jego milczenie. Mrok wiary jest bolesnym doświadczeniem dla wierzących. Pozostanie takim do końca dziejów świata: niejasność i cząstkowość poznania jest istotnym wymiarem wiary i przestrzenią wolności.
Jak świadczy Holocaust, negacja może przybrać czasem wymiary wręcz demoniczne. Sytuacja taka sprawia, że Bóg staje się jeszcze bardziej niepojętym w oczach człowieka. Może ona być powodem zwątpienia, niewiary i rozpaczy. Nie zmusimy Go, jak domagają się ateiści, aby się ujawnił i przed nami "wyspowiadał". Stwórca nie chce mieć niewolników porażonych blaskiem oczywistości. Postępuje tak, jakby był pewny tego, że człowiek nigdy nie wypada z Jego rąk, nawet wtedy, gdy cierpiąc, buntuje się i złorzeczy Mu. Można tylko pytać ze zdumieniem: czy aż taka jest cena daru wolności?
Bóg pozostanie zawsze niepojęty dla człowieka. Być może jest tak, że osiągamy Boga bardziej przez samo przyzywanie, pragnienie i głód niż przez posiadanie Go; bardziej przez ciemności wiary i siłę zaufania niż przez samo światło rozumu; bardziej przez "zbieżność przeciwieństw" i "uczoną niewiedzę" (Mikołaj z Kuzy) niż przez zbytnie zaufanie do racjonalnego trudu myślenia. Im bardziej przybliżamy się do Niego, tym bardziej pogłębia się poczucie Jego niepoznawalności. Taka jest dola ludzkiej wiary i nadziei.
Uczmy się rozumieć wiarę i niewiarę
O wierze i niewierze sugestywnie pisał Leszek Kołakowski na początku obecnego stulecia:
"Wiara jest prawomocna. Niewiara jest prawomocna także. Prawomocność niewiary wspierana jest codziennie przez nienawiść i pychę tych wiernych, których do nienawiści i pychy wzywają źli kapłani. (...) Wiemy, oczywiście, że prawomocność niewiary wyraża się także nieraz przez głos ludzi pychą naładowanych, o nieomylności własnej przeświadczonych; takich ludzi mentalność jest wielce podobna do mentalności fanatyków religijnych; zwykle też nie wiedzą oni nic prawie o chrześcijaństwie i jego historii, czyli o historii europejskiej kultury; bo i po cóż czas tracić na słuchanie bajek? (...)
Wiara jest prawomocna. Niewiara jest prawomocna. Nie są to jednak dwa sprzeczne wzajem korpusy doktrynalne, dwa zbiory twierdzeń, ale raczej przeciwstawne postawy umysłowe i moralne. Mniemam, że obie są potrzebne naszej kulturze. Pochlebiam sobie, że znane mi są wszystkie argumenty, wspierające wiarę w Boga i wszystkie argumenty przeciwne, przy czym ani jedne, ani drugie nie są niezbite (...); racji absolutnie pewnych bowiem nie ma. To prawda, że te skłócenia przybierają czasem postać nieznośnie jadowitą, wyładowane są rozwścieczonym fanatyzmem. Tak bywa, nie jest to jednak nieuchronne" ("Wiara dobra, niewiara dobra" w: "Co nas łączy? Dialog z niewierzącymi", Kraków 2002).
To właśnie Kołakowski niejednokrotnie przypominał, że rzeczywistość świata wciąż zaskakuje nas obszarami nieodkrytego jeszcze sensu. Każda religia głosi, że taki głęboki sens istnieje. Odpowiada w ten sposób na zakorzenioną w ludziach potrzebę sensu. Sens ten wymyka się jednak naszym doktrynom. W jakiejś mierze każda z nich jest tylko przybliżeniem, często zniekształcającym nieuchwytne bogactwo rzeczywistości. Przeczuwamy tajemnicze głębie tej rzeczywistości, której nadajemy różne nazwy, ale uchwycić tych głębi nie potrafimy.
Chyba na zawsze pozostanie i nurtować nas będzie myśl, że nasz świat zanurzony jest w inną, zwierzchnią rzeczywistość, której potrzebę, pomimo wszelkich niejasności, boleśnie odczuwamy. Już to powinno czynić nas ostrożniejszymi, skromniejszymi i bardziej wyrozumiałymi w naszych przekonaniach. Autentyczna wiara i nadzieja nie ranią innych swoją pewnością, zawsze tylko po ludzku odbieraną i wyrażaną.
Tym, co odpycha od wiary i nadziei, jest często nadmierna pewność siebie ze strony wierzących. Trudno przebić się przez taki pancerz pewności, który czyni człowieka niewrażliwym na odmienną sytuację duchową ludzi szukających, wątpiących lub niewierzących. Słowa i czyny ludzi opancerzonych swoją pewnością tracą wówczas przekonującą moc. Nie są wyrazem rzeczywistego czucia-wespół z innymi.
A przecież możliwa jest taka pewność wiary i nadziei, która nie chroni i nas samych przed pokusą niewiary i beznadziejności. Możliwa jest taka pewność nadziei, która nie odbiera zdolności do rozumienia niewiary innych, a wręcz przeciwnie - która uzdalnia do czucia-wespół i pogłębia poczucie ogólnoludzkiej solidarności."
[link widoczny dla zalogowanych]
Mądre i głębokie, i bez poznawczej pychy. Dla każdego problem cierpienia i zła jest absolutnie wyjątkowym problemem zarówno na płaszczyźnie rozważań rozumowych jak i egzystencjalnych.
Warte zapamiętania:
Usunięcie Boga ze sceny świata nie wyjaśnia tajemnicy zła i nie czyni cierpienia lżejszym do zniesienia.
Moc swoją okazał jednak w zmartwychwstaniu Chrystusa, które chrześcijanie świętują jako największe zwycięstwo nad śmiercią - nie jest więc bezradny wobec zła i ludzkiej winy.
Męka i śmierć krzyżowa Jezusa to w oczach chrześcijan nieprzemijające ostrzeżenie przed zadawaniem cierpienia innym, dramatyczny apel na całe dzieje ludzkości. To wstrząsająca diagnoza sytuacji świata znaczonego piętnem cierpienia z winy samych ludzi.
Fakt ateizmu powinien przynaglać ludzi wierzących do rewizji wielu wyobrażeń o Bogu
Problem zła wywołuje być może nie tyle pytanie o samo istnienie Boga, ile raczej o to, czy jest On Bogiem dobrym, mądrym, życzliwym i czy człowiek może liczyć na Jego pomoc.
Sam zstąpił w sytuację naznaczoną złem, cierpieniem i nieszczęściem. Wyszedł naprzeciw ludzkiej niedoli. Przeszedł przez zło. Doświadczył go pierwszy w losie niewinnego Chrystusa, zdolnego unieść ciężar ludzkiej winy. Oto sedno chrześcijańskiej logiki zmagania ze złem i wiary w ostateczne ocalenie od zła panującego na świecie. Ta logika nie skazuje nas wszakże na bierne oczekiwanie ocalenia. Wręcz przeciwnie, zobowiązuje do zmagania ze złem razem z Bogiem.
Ono nie wymyka się całkowicie Jego panowaniu i w końcu zostanie przezwyciężone.
Nie ma na zło innej skutecznej odpowiedzi oprócz sprzeciwu i zmagania z nim. Nie jest to tylko nasze ludzkie zmaganie. Wierzymy, że jesteśmy zjednoczeni z Bogiem przeciwko wspólnemu złu.
Bóg nie odbiera daru wolności, gdyż stanowi ona o naszym człowieczeństwie. Dlatego właśnie świat widział już tak wiele okrucieństw i potworności.
Ufamy, że niepojęty Bóg pozostał milczącym świadkiem ludzkiego cierpienia, współczującym i bliskim człowiekowi.
Istnienie zła i cierpienia jest sytuacją mroczną i niezrozumiałą samą w sobie. Sytuacja ta przyzywa Boga, jest wołaniem o ocalenie. Jesteśmy istotami szukającymi ocalenia i nosimy w sobie przynajmniej niewyraźną intuicję, że istnieje świat szczęśliwy, bez łez, przemocy i cierpienia. Dlatego właśnie kierujemy wołanie w stronę tego niewidzialnego świata.
niejasność i cząstkowość poznania jest istotnym wymiarem wiary i przestrzenią wolności.
Jak świadczy Holocaust, negacja może przybrać czasem wymiary wręcz demoniczne. Sytuacja taka sprawia, że Bóg staje się jeszcze bardziej niepojętym w oczach człowieka. Może ona być powodem zwątpienia, niewiary i rozpaczy. Nie zmusimy Go, jak domagają się ateiści, aby się ujawnił i przed nami "wyspowiadał". Stwórca nie chce mieć niewolników porażonych blaskiem oczywistości. Postępuje tak, jakby był pewny tego, że człowiek nigdy nie wypada z Jego rąk, nawet wtedy, gdy cierpiąc, buntuje się i złorzeczy Mu. Można tylko pytać ze zdumieniem: czy aż taka jest cena daru wolności?
Bóg pozostanie zawsze niepojęty dla człowieka. Być może jest tak, że osiągamy Boga bardziej przez samo przyzywanie, pragnienie i głód niż przez posiadanie Go; bardziej przez ciemności wiary i siłę zaufania niż przez samo światło rozumu; bardziej przez "zbieżność przeciwieństw" i "uczoną niewiedzę" (Mikołaj z Kuzy) niż przez zbytnie zaufanie do racjonalnego trudu myślenia. Im bardziej przybliżamy się do Niego, tym bardziej pogłębia się poczucie Jego niepoznawalności. Taka jest dola ludzkiej wiary i nadziei.
Każda religia głosi, że taki głęboki sens istnieje. Odpowiada w ten sposób na zakorzenioną w ludziach potrzebę sensu. Sens ten wymyka się jednak naszym doktrynom. W jakiejś mierze każda z nich jest tylko przybliżeniem, często zniekształcającym nieuchwytne bogactwo rzeczywistości. Przeczuwamy tajemnicze głębie tej rzeczywistości, której nadajemy różne nazwy, ale uchwycić tych głębi nie potrafimy.
Autentyczna wiara i nadzieja nie ranią innych swoją pewnością, zawsze tylko po ludzku odbieraną i wyrażaną.
Ostatnio zmieniony przez Katolikus dnia Nie 16:16, 03 Wrz 2023, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
blackSwan
Dołączył: 25 Maj 2014
Posty: 2210
Przeczytał: 0 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 3:17, 22 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
Hill napisał: | blackSwan napisał: |
To nie cierpienie uszlachetnia, a nauczenie się niepoddawaniu się trudnościom i rozwiązywanie problemów.
|
Niekoniecznie tylko tak, bo to zależy od osoby. Osoba, która jest np. chamska, wredna, wyniosła, próżna, egoistyczna itp., może pod wpływem cierpienia stać się bardziej pokorna, etyczna i ludzka w swoim postępowaniu, a to z pewnością jest uszlachetniające. |
Ostatecznie to czeka każdego i w tym sensie jest niezależne od osoby. Zależne jest co najwyżej to, kiedy to się stanie.
I jeszcze, pokora jest cechą negatywną, jest postawą służalczości. W istocie człowiek powinien być niepokorny by pokonywać przeszkody życiowe. Zamiast pokory człowiek powinien być skromnym i wyrozumiałym.
Hill napisał: | Dlatego uważam, że niektórym ludziom cierpienie jest potrzebne, a nawet konieczne do rozwoju. |
Nie tyle cierpienie, ile trudności.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Hill
Chwilowo nieaktywny
Dołączył: 01 Sty 2023
Posty: 2026
Przeczytał: 0 tematów
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 4:03, 22 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
blackSwan napisał: |
Ostatecznie to czeka każdego i w tym sensie jest niezależne od osoby. Zależne jest co najwyżej to, kiedy to się stanie.
|
Chodziło mi o uszlachetnianie charakteru poprzez cierpienie, nie każda osoba ma taki charakter jak wyżej napisałam, ale niektórym naprawdę by się przydało dostać porządnego kopa w tyłek od życia, właśnie po to żeby mogli zmądrzeć i zmienić wartości. No i tak czasami się dzieje, jeśli nie w młodości, to na starość.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zefciu/konto zamknięte
Usunięcie na własną prośbę
Dołączył: 09 Cze 2014
Posty: 1078
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Kiekrz Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 6:53, 22 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
blackSwan napisał: | To nie cierpienie uszlachetnia, a nauczenie się niepoddawaniu się trudnościom i rozwiązywanie problemów. | No tak. Ale skąd założenie, że każdy ma możliwość takiego nauczenia się?
Cytat: | Jest jeszcze możliwość, że go nie rozumiesz. Gdybyśmy byli całkowicie różni, takie nauki jak biologia i psychologia nie miałyby racji bytu. | Ale ja nie piszę, że jesteśmy całkowicie różni. Istnieją między ludźmi podobieństwa, istnieją różnice. Ale nie ma żadnej podstawy twierdzić, że każdy ma możliwość przekuć cierpienie w coś pozytywnego.
Cytat: | Czy winić dziecko za to, że nie radzi sobie z rachunkiem różniczkowym? | No jeśli założymy, że każdy ma możliwość nauczenia się rachunku różniczkowego w jeden dzień, to tak.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
blackSwan
Dołączył: 25 Maj 2014
Posty: 2210
Przeczytał: 0 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 11:54, 22 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
zefciu napisał: | blackSwan napisał: | To nie cierpienie uszlachetnia, a nauczenie się niepoddawaniu się trudnościom i rozwiązywanie problemów. | No tak. Ale skąd założenie, że każdy ma możliwość takiego nauczenia się? |
Uważam, że nie żyjemy tylko jeden raz. Podczas milionów inkarnacji każdy znajdzie możliwość na rozwój.
zefciu napisał: | Ale nie ma żadnej podstawy twierdzić, że każdy ma możliwość przekuć cierpienie w coś pozytywnego. |
Ostatecznie w długiej perspektywie jest taka możliwość.
zefciu napisał: | Cytat: | Czy winić dziecko za to, że nie radzi sobie z rachunkiem różniczkowym? | No jeśli założymy, że każdy ma możliwość nauczenia się rachunku różniczkowego w jeden dzień, to tak. |
Nie wszyscy jesteśmy na tym samym poziomie rozwoju i predyspozycji, jednym wychodzi lepiej, innym gorzej. Winić można tylko kogoś opornego.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
zefciu/konto zamknięte
Usunięcie na własną prośbę
Dołączył: 09 Cze 2014
Posty: 1078
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Kiekrz Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 12:03, 22 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
blackSwan napisał: | Uważam, że nie żyjemy tylko jeden raz. Podczas milionów inkarnacji każdy znajdzie możliwość na rozwój. | Fair enough. Ale mówimy o Hryniewiczu.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
blackSwan
Dołączył: 25 Maj 2014
Posty: 2210
Przeczytał: 0 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 12:40, 22 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
zefciu napisał: | blackSwan napisał: | Uważam, że nie żyjemy tylko jeden raz. Podczas milionów inkarnacji każdy znajdzie możliwość na rozwój. | Fair enough. Ale mówimy o Hryniewiczu. |
No tak, ale jakoś już się przyjęło, że na Sfini dopuszczalne są dygresje. Można to też potraktować jako alternatywę do wierzeń Hryniewicza. Ale już się nie wtrącam, upuszczam pola Katolikusowi.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33732
Przeczytał: 74 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 13:55, 22 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
zefciu napisał: | Cytat: | Czy winić dziecko za to, że nie radzi sobie z rachunkiem różniczkowym? | No jeśli założymy, że każdy ma możliwość nauczenia się rachunku różniczkowego w jeden dzień, to tak. |
To jest bardzo dobry wg mnie punkt wyjścia w sensowną dyskusję o zagadnieniu winy. Przy czym potencjalne wnioski tu byłyby bardzo rozbudowane i nieoczywiste. Pierwszym pytaniem jest CO NAPRAWDĘ BYŁ W STANIE zrobić/pojąć w danej sytuacji winowajca?
Wszelkie ludzkie punkty widzenia tak naprawdę będą zredukowaniem problemu do jakiegoś arbitralnego uznania w stylu "no... on powinien wiedzieć, że tego nie należy robić", albo "skoro ktoś kończy 18 lat to jest pełnoletni i oceniać ma rzeczywistość poprawnie" itp.
Ja osobiście uważam, że każda ludzka sprawiedliwość jest właściwie iluzją. "Wymiar sprawiedliwości" nie tyle wymierza sprawiedliwość (w filozoficznym sensie rozumienia słowa "sprawiedliwość") tylko raczej czyni akt pewnej społecznej dezaprobaty wobec zewnętrznego osądu jakichś czynów, powiązany z oddziaływaniem odstraszającym dla pozostałych członków społeczności.
Ja uważam, że Bóg jest sprawiedliwy w sensie...
tylko Bóg jest sprawiedliwy (bo tylko On jest w stanie oceniać prawdziwe możliwości człowieka przeciwstawienia się przemożnym złym wpływom). Ale też mój odbiór boskiej sprawiedliwości jest znacząco odmienny od (wg mnie prostackiej, emocjonalnie naiwnej) wizji "sprawiedliwości boskiej" wyznawanej przez różnej maści ortodoksów i fundamentalistów religijnych, którzy z tego złożonego zagadnienia ustalenia osądu reakcji osoby na to, co przyniosła jej rzeczywistość, skupiają się na emocjonalnym "Bóg jest sprawiedliwy, bo ukarze tych, co są nieposłuszni". Prostactwo skupiania się na karze, w odbiorze idei sprawiedliwości jest tak rażące, tak debilne, że aż trudno jest mi znaleźć słowa na opisanie mentalnej małości takiego pojmowania. Powiedziałbym ortodoksom i fundamentalistom coś w stylu "tak, zgadzam się ze stwierdzeniem, iż Bóg jest, nawet niezbywalnie, sprawiedliwy ale to, czym owa sprawiedliwość jest, stanowi dla was - ortodoksów i fundamentalistów - totalnie niepojęty aspekt rozumowania, jest właściwie odwrotne od tego, co wasze serca wyznają".
I ks. Hryniewicz wg mnie też ten aspekt propagował w swoich przekonaniach, że Bóg jest miłością, bo ROZUMIE, zna, uwzględnia pełną złożoność sytuacji, a nie tylko chciałby rozładować negatywne emocje z tytułu, że ktoś się mu sprzeciwił, jak to de facto czują ortodoksi.
Ortodoksi są - przede wszystkim emocjonalnie - naładowani frustracją, odczuwanym wewnętrznie rozżaleniem na to, że ich żądze (szeroko rozumiane - jako najczęściej instynktowne, nieuporządkowane pragnienia) są stłamszone, nie mogą się zrealizować. Ich emocje poszukują podświadomie obiektu, który można by - choćby zastępczo - obarczyć winą za owo poczucie frustracji, którego wciąż doznają, które nie daje im żyć. Dlatego mimowolnie będą uznawali iż to o to właśnie chodzi, aby znaleziono winnych, a potem ich ukarano. Samo karanie jest tu celem - on miałoby (w tych nieuporządkowanych emocjach) jakoś ułagodzić to wewnętrzne małe piekło, miałoby rozładować napięcie, niesprecyzowaną wściekłość na wszystko. Dlatego ortodoksów emocjonalnie będzie denerwowało każde wspomnienie o tym, aby kogokolwiek usprawiedliwić, aby uwzględnić choćby start, możliwości, uwarunkowania, aby nie osądzać pochopnie. To ortodoksów tylko wkurzy, że oto ktoś próbuje mędrkować przy czymś, co tak fajnie zmierza do owego celu urzeczywistnienia się owej drażniącej emocje wściekłości poprzez zadanie komuś cierpienia i tak rozładowanie się choć trochę. To nie tak (wg ich emocji) ma być! Ma być szybkie znalezienie winnego i ukaranie go! Przykładne i surowe ukaranie! Ukaranie jest za to, co ktoś zrobił, ale tak naprawdę niesie w sobie tę całą złość na wszystko, więc nie powinno być wstrzymywane...
Dla ortodoksów ta prawdziwa boska sprawiedliwość, która widzi i uwzględnia wszystko, usprawiedliwia, gdy są podstawy jest niezrozumiała. Bo oni organizują sobie pojęcie sprawiedliwości tak silnie wokół samego karania, że zwyczajnie nie będą patrzyli na całość spraw, czyli po prostu na prawdę. To co usprawiedliwiające w emocjach ortodoksów jest tylko rozmydlaniem podstawowego głównego celu, którym z grubsza jest pragnienie - emocja: niech przynajmniej ktoś jeszcze pocierpi, niech ma źle tak, jak źle mam teraz ja w swojej frustracji, żalu, że mnie nie wywyższono, wściekłości i lęku, które co chwila we mnie narastają, a którym nie potrafię dać ujścia...
Wizja, w której każda kara ostatecznie się kończy, wizja apokatastazy jest dla ortodoksów emocjonalnie nie przyjęcia, jako zbyt mało wyrazista, nie rozładowująca negatywnych emocji. Bo te emocje negatywne rozładowują się jedynie poczuciem, iż ktoś cierpi, że nie jest się w tym wewnętrznym nieuporządkowaniu o frustracji tak samotnym.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2743
Przeczytał: 58 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 21:39, 22 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
blackSwan napisał: | zefciu napisał: | blackSwan napisał: | Uważam, że nie żyjemy tylko jeden raz. Podczas milionów inkarnacji każdy znajdzie możliwość na rozwój. | Fair enough. Ale mówimy o Hryniewiczu. |
No tak, ale jakoś już się przyjęło, że na Sfini dopuszczalne są dygresje. Można to też potraktować jako alternatywę do wierzeń Hryniewicza. Ale już się nie wtrącam, upuszczam pola Katolikusowi. |
Dziękuję panowie za zrozumienie istoty tego wątku.
To miło zobaczyć we własnym temacie, że komuś zależy na skupieniu się na temacie. Od kilku lat takiej postawy u 98% ludzi tego forum takiej świadomości nie zauważyłem. Tym bardziej to cieszy.
Oczywiście nie mam nic przeciwko chwilowym dygresją, czy wymianie zdań, to w pewnym sensie jest nieuniknione na forach dyskusyjnych, filozoficznych.
Pozwolę sobie odnieść się jeszcze do tej zefciowej refleksji:
zefciu napisał: | Cytat: | - Nie mam na razie lepszej odpowiedzi niż ta, której udzielił świętej pamięci arcybiskup Józef Życiński. Przeczytam panu: "Być może pytań o cierpienie i zło udałoby się uniknąć, gdyby ewolucja w swym rozwoju zrealizowała alternatywny wariant, w którym człowiek byłby istotą albo bardziej doskonałą, albo przynajmniej mniej wrażliwą? Czy należy do Boga kierować pretensje, że nie określił takich praw rozwoju, które zapewniłyby powstanie istot podobnych do człowieka, lecz nieznających smaku zmagań z cierpieniem? Jaką cenę musielibyśmy zapłacić za ewolucyjną alternatywę, w której człowiek nie doświadczałby dramatu cierpienia? (...) Czy żyjąc w takim świecie, nie tęsknilibyśmy za alternatywną ewolucją kultury, w której można cierpieć, okazywać solidarność, tworzyć arcydzieła, szukać sensu na horyzoncie znaczonym przez zmagania z cierpieniem?" | Trochę to słabe. Osoba, która zwyciężyła raka, dla której cierpienie związane z rakiem są bolesnym wspomnieniem, może to sobie tak tłumaczyć. Że to cierpienie ją uszlachetniło, pokzwoliło szukać sensu, okazać solidarność itd. I dla tego osoby to może być prawda. Świat jest jednak pełen cierpienia, które nie ma żadnego sensu i które nie prowadzi do niczego szlachetnego. Czy osoby, które doświadczają takiego beznadziejnego i bezsensownego cierpienia „kupią” takie wyjaśnienie? |
Może ty zefciu tak to widzisz, ale Hryniewicz, który głęboko i z wielką pasją wierzył w Boga miłości, całkowicie inaczej interpretował to, co go w życiu spotkało. Jego wiara nie złamała się na różnych życiowych zakrętach. Rzadko o kimś mówię, że ktoś jest dla mnie autorytetem, ale tym razem muszę przyznać, że Hryniewicz to dla mnie niesamowite odkrycie. Dla mnie jest on autorytetem w kwestiach duchowości i rozmyślań o naturze Boga. Jest jednym z moich przewodników na drodze wiary. Kimś podobnym był ksiądz Jan Kaczkowski, który zmagał się (i niestety przegrał) z śmiertelną chorobą. On też do końca swojego życia opowiadał o Bogu z pasją i wielką mądrością. To są moim zdaniem wielcy ludzie. Wielcy duchowo i wiarą. To jest właśnie siła, aby umieć dostrzec sens w czymś, co wydaje się bezsensowne, to jest właśnie siła, że przeszli przez życiowe zakręty z godnością i jeszcze swoją siłą i wiarą potrafią w niezwykły sposób dzielić się z innymi. Oni swój test przeszli..
Ostatnio zmieniony przez Katolikus dnia Wto 21:42, 22 Sie 2023, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2743
Przeczytał: 58 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 22:19, 22 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
Tak sobie pomyślałem, że ten temat może powinien być zatytułowany "sfinia czyta Hryniewicza i Michała Dyszyńskiego". Zaraz uzasadnienię dlaczego. Niemniej nie edytuje tematu, bo Michałowi mogłoby to się nie podobać albo mogłoby to wprawić go w zakłopotanie, ale nie mogę go w tym temacie pominąć, bo bym był nieuczciwy wobec samego siebie, bo wiele Michałowi zawdzięczam jeśli chodzi o rozwój mojej wiary (choć sam Michał pewnie nie zdaje sobie z tego sprawy).
Teraz uzasadnienie.
Na blogu Michała (którego staram się czytać dość często pomimo braku czasu) jest temat (niestety jest zablokowany, ale to nic) "Impresje nad przypowieścią o talentach". I Michał tam m.in. pisze tak:
Michał Dyszyński napisał: | ....
Pan okrutnie potraktował tego, kto oddał lękowi władze nad sobą
oddał go tym siłom, którym sługa zaufał - siłom zwątpienia, małości, tymczasowości
Ale niewielu rozumie głębiej KIM JEST ÓW PAN?
- Czy aby na pewno Bogiem?...
Bóg osobowy nie potępia, nie karze nikogo
raczej chroni przed karą, przed najgroszymi konsekwencjami
ale konsekwencje i tak będą!
jakieś...
Grzechem, głupotą, winą i największym błędem
jest wiara w możliwość uniknięcia konsekwencji w ogóle
to grzech nie wobec Ojca, albo Syna, ale grzech wobec samej prawdy
grzech wobec istnienia i jestestwa
grzech wobec logiki
to co jest, stało się tym, co jest
jeśli się takim stało, to będzie dalej trwało, a to trwanie powoduje konsekwencje
nie ma ucieczki od bycia tym, kim się staliśmy
nie ma jak uciec od prawdy naszego jestestwa
Dlatego zakopywanie talentu nie przejdzie
bo jest fałszem
talent został przyznany, to już stało się
Wmawianie sobie czegoś innego jest udawaniem
jest nielogicznością z samej natury rzeczy - bo stanowi zaprzeczenie temu, co jest.
Panem, który karze złego sługę jest sama skrzywiona ludzka natura
natura świadomości, która nie jest zdolna udźwignąć samej siebie
i która w końcu się sama o tym przekonuje
która chce siebie za tę małość zniszczyć i potępić
zaś cierpienie jest tylko tego nieuniknionym efektem
konsekwencją, która przychodzi z samego jestestwa
jeśli to jestestwo nie odbije się od własnej słabości.
Ktoś na to powie: na świat się nie prosiłem!
Dlaczego miałbym być winny tego, że urodziłem się z brzemieniem własnej małości?
Komu jest potrzebne moje trwanie, skoro ja sam trwać już nie chcę?
Dlaczego mam cierpieć w sytuacji bez wyjścia?
To nie ja przecież siebie stwarzałem!
- I to jest ten błąd!
Jestem, aby siebie stworzyć, aby się narodzić na nowo
aby przekroczyć własną małość
pokonać lęk
nawet nieraz wzgardzić rozsądkiem w imię trwania samego
mam sam siebie wykreować - z niczego
mam powołanie do boskości.
(...)
Ale jeśli naprawdę nie daję rady?
Czy naprawdę jestem w sytuacji bez wyjścia?
Ja - postawiony przed własną słabością?!...
Słabością i małością, tak wielką, że nic spoza niej nie widać...
Czego miałbym się chwycić, na czym się oprzeć?
- Chyba właśnie na MIŁOŚCI SAMEJ
Mogę się chwycić ZAUFANIA do Tego, który trwa ponad słabościami
Człowiekowi, który POTRAFI ZAWIERZYĆ ABSOLUTNIE pomoc od Miłości nie może zostać odmówiona.
Czymś ważniejszym od naszych błędów, win, czy grzechów
ważniejszym od ludzkiej małości i słabości
jest nauczenie się SAMEGO ZAWIERZENIA
czyli połączenia w spójną całość
pokory
wiary
nadziei
i przebaczającej zgody na wszystko co niesie MIŁOŚĆ. |
http://www.sfinia.fora.pl/blog-michal-dyszynski,73/impresje-nad-przypowiescia-o-talentach,12521.html
Odnajduję tu wiele głębokiej treści, która silnie daje do namysłu. Jest to całkiem inne spojrzenie na Boga, na przypowieść, niż to tradycyjnie można przeczytać w interpretacjach wielu wykształconych duchownych. Ostatecznie Michał również okazuje się orędownikiem nadziei i miłości, która jest większa niż wszystko to co słabe, złe, głupie. Człowiek nie jest w refleksji Michała jakąś kukiełką Boga, ale kimś, kto jest powołany do WIELKIEJ PRZEMIANY..
Michał bardzo często pisze o "narodzeniu na nowo" człowieka. Bardzo ciekawie i głęboko rozpisał się np. o tu:
http://www.sfinia.fora.pl/swiete-ksiegi,41/narodzenie-sie-z-ducha,5915.html
To są rozważania na poziomie Hryniewicza. Z tym, że ks. Hryniewicz był biblistą, był wykształcony w biblistyce i nie tylko, a Michał z wykształcenia teologiem nie jest, a swoimi rozważaniami niejednego teologa, by zawstydził.
Gdyby tych dwóch ludzi spotkało się na dyskusji o Bogu to z tego by tylko same dobre owoce były.
Wracając do tekstu Michała. Mam pytanie. Bo jeśli dobrze rozumiem, człowiek może stać się sam dla siebie największym zagrożeniem - jego własna nieuporządkowana, "popsuta" natura, która obraca się ostatecznie przeciwko niemu samemu. Jeśli źle to zinterpretowałem to proszę o poprawienie mnie.,
Moje pytanie byłoby następujące: jak człowiek (tu w życiu doczesnym) może sobie uświadomić, że dąży ku potępieniu? Czy ktoś, kto zatraca własną naturę, jeszcze w tym życiu ziemskim, może się zorientować, że podąża zgubną drogą? Co może być (może jest coś takiego uniwersalnego?) takim punktem odniesienia, który uświadomi (tu jeszcze na ziemi) człowiekowi, że bardzo, ale to bardzo błądzi?
W tej przypowieści, jest też moment, w którym Pan mówi, że ten niedobry sługa powinien oddać talent Panu, skoro nie chciał go pomnożyć. Czy masz Michał jakiś pomysł, co to by mogło znaczyć? Czy to może mieć jakieś głębsze znaczenie, czy po prostu tak natchnionemu autorowi się napisało, bo może trzeba było jakoś zakończyć tę przypowieść? Co może znaczyć, że powinnyśmy oddać talent Panu?
Ostatnio zmieniony przez Katolikus dnia Wto 22:33, 22 Sie 2023, w całości zmieniany 6 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33732
Przeczytał: 74 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 14:44, 23 Sie 2023 Temat postu: |
|
|
Katolikus napisał: | Moje pytanie byłoby następujące: jak człowiek (tu w życiu doczesnym) może sobie uświadomić, że dąży ku potępieniu? Czy ktoś, kto zatraca własną naturę, jeszcze w tym życiu ziemskim, może się zorientować, że podąża zgubną drogą? Co może być (może jest coś takiego uniwersalnego?) takim punktem odniesienia, który uświadomi (tu jeszcze na ziemi) człowiekowi, że bardzo, ale to bardzo błądzi? |
Dwa słowa klucze: miłość i prawda.
Miłość - czyli ZDOLNOŚĆ DO AKCEPTACJI tego, co osobowe, czujące - aspekt (w większości) emocjonalny.
Prawda, czyli ZDOLNOŚĆ DO AKCEPTACJI tego, co jest, co się zdarza, co być musi z natury rzeczy (niekoniecznie osobowe) - aspekt, który jest bardziej rozumowy.
Kto ma taką naturę, która mu zabrania akceptacji rzeczywistości, ten zmierza ku potępieniu w tym sensie, że potępienie jest w nim - to on sam potępia!
Nie trzeba aby ktoś z zewnątrz go potępił, jeśli on z siebie potępia.
Potępienie jest brakiem akceptacji. Brak akceptacji jest z zasady ODPOWIEDZIĄ ŚWIADOMOŚCI na okoliczność. Tak więc człowiek, który nie jest zdolny do akceptacji rzeczywistości potępia. CO potępia?...
- To właściwie nawet jest mniej istotne - "co?". Po prostu potępia.
Czasem nawet to jest nie do odróżnienia, czy np. potępiając coś potępiamy bardziej "jako my od siebie", czy raczej jako "bo rzecz jest nie do zaakceptowania obiektywnie". Nie wiemy, czy coś, co my odebraliśmy jako "nie do zaakceptowania" jest nie do zaakceptowania obiektywnie. Jeśli zatem coś potępiamy, to i tak zawsze będzie to akt subiektywny.
To uważam za dość mylną sugestię w teologii - traktowanie potępienia jako czegoś co "obiektywnie jest", czyli jak we frazie "grzesznik jest potępiony". Przynajmniej ten pierwszy poziom potępienia jest bowiem subiektywny - potępił ten, kto W SWOIM ODBIORZE odnalazł zestaw okoliczności kwalifikujących się pod osąd potępiający.
Miłość w sercu człowieka jest "niepotępieniem istot czujących i myślących".
Prawda w sercu człowieka jest "niepotępieniem okoliczności jakie są, uznaniem ich w szczerości z pełną mocą świadomości".
Zaburzenie (silne) miłości, podobnie jak zaburzenie silne prawdy objawi się NIEZDOLNOŚCIĄ do funkcjonowania mentalnego pozwalającego łączyć świadomość z resztą - ze światem.
Dodałbym chyba jeszcze jedną wskazówkę w związku z potępieniem: nie dozwolić, aby zaczęły nami szarpać uczucia z gatunku pogardy, wściekłości, nienawiści, pragnienia destrukcji, odrzucenia wszystkiego, lekceważenia innych, żądania absolutnego wywyższenia. Jeśli się takie uczucia pojawią (sam fakt przelotnego ich się pojawiania może być do pewnego stopnia naturalny), to koniecznie należałoby "wziąć się w garść", coś z tym zrobić. Coś koniecznie! Na wszelkie dostępne sposoby się od tego separować - blokować, przywoływać uczucia przeciwne, tłumaczyć sobie, przypominać zdarzenia z życia mającego przeciwny odbiór, karcić się itp....
Bo kluczem jest potępiamy grzech, błąd, ale nie potępiamy grzesznika/błądzącego. Pogarda, nienawiść jest odwróceniem tej relacji, potępia osobę, a na dalszy plan schodzi to, co zdrowa mentalność powinna potępić - zło samo w sobie, a nie tego, który mu ulega. Bo gdy odbierzemy zło od osoby, która mu uległa, dostaniemy to co trzeba - zbawienie. Jeśli zrobimy odwrotne - czyli zniszczymy osobę, zostawiając zło - to unicestwimy istnienie jako takie.
Diabeł właśnie to chce zasugerować, aby ludzie skupili się na niszczeniu wrogów, grzeszników, błądzących a nie poświęcali uwagi samemu błędowi, krzywdzie. Diabeł zawsze podstawi osobę do atakowania jej, a nie ten błąd, który należałoby naprawiać. Wtedy diabeł zwycięża, ma dokładnie to, czego chce - zło trwa nietknięte, a ludzie się krzywdzą.
Człowiek, który nie chce iść za głosem diabła oddziela grzech od grzesznika, potępia to pierwsze, a stara się kochać, akceptować tego drugiego.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 15:11, 23 Sie 2023, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|