Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33563
Przeczytał: 80 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 20:18, 28 Lis 2019 Temat postu: Wiara i wiedza od strony emocji |
|
|
Wydaje mi się, że wiele dyskusji o wierze i wiedzy, jakie toczą się na naszym forum od lat cierpi na pewien deficyt ujęciowy: pomija kwestię emocjonalno - intuicyjną dla tych pojęć. Chciałbym tę sprawę poruszyć.
Osobiście uważam, że w typowych rozmowach koncepty wiary i wiedzy są bardzo rozmyte, nakładają się na siebie, czasem przeplatają bez merytorycznego powodu. I często są używane dość demagogicznie.
Rygorystycznie rzecz biorąc, to absolutnej wiedzy przecież nie ma. Czyli niejako wszystko jest wiarą...
Z drugiej strony jednak, jak się od strony absolutu do języka zabierzemy, to zniknie nam kto wie, czy nie większość pojęć, zatracą się emocje, czytelność komunikatów. Nie ma absolutnej sprawiedliwości na tym świecie - czyli wszędzie panuje niesprawiedliwość?...
Żaden pomiar nie jest dokonywany bez błędu - czy w takim razie po prostu "pomiary są błędne z natury?". Wszystkie nasze uczucia są uwikłane w egoizm, kalkulację w tej, czy innej postaci - czy w takim razie nie ma w ogóle miłości i poświęcenia?...
Mam w rodzinie pewną emocjonalną osobę, która dodatkowo komunikację traktuje niemal zawsze jako arenę starcia personalnego. Z nią nie da się prawie niczego przedyskutować, bo każda próba podważenia, postawienia w wątpliwość, czy w ogóle wskazania alternatyw dla jej poglądów jest traktowana jako atak osobisty, za który należy się odwet, zaś twierdzenie, które do tej pory głosiła jest natychmiast emocjonalnie "utwardzane" za pomocą wzmacniających je epitetów. A więc owa osoba nie użyje już względem tego twierdzenia określeń "pogląd", "opinia", "wydaje mi się", "wierzę" lecz zaraz musi być "prawda", "to jest wiedza", "tak jest".
No właśnie - "wiedza".
W większości rozmów jest to termin używany bardzo kolokwialnie - albo przywołując naiwne mniemanie "nauki, która wszystko już zbadała i wie jak to jest", albo jako po prostu potwierdzone absolutnie fakty. Podejście bardziej filozoficzne, w którym ktoś w ogóle zastanowi się nad źródłami poznania, nad tym, jak funkcjonuje owo poznanie "od kuchni", jest rzadkością. Po prostu używa się słowa "wiedza" jako synonim "pewność". A wiara?..
- właściwie w kontekstach pozareligijnych termin ten używany jest chyba dość rzadko, a jeśli już to dość emocjonalnie, jak np. "wierzę w ciebie!", "wierzę w siebie!" itp. Właściwie to potrzeba bycia wyrazistym i przekonywującym ruguje pojęcie wiary, zastępując je czymś, co pokreśli naszą mądrość, status, stanie się orężem w walce o to, czego chcemy.
Ja od jakiegoś czasu - ŚWIADOMIE - eksploruję podejście przeciwne. Staram się właśnie PODKREŚLAĆ NIEPEWNOŚĆ MOICH TEZ, zamiast sugerowania iż są one wiedzą, wolę mówić "zdaje mi się", "wierzę", "moim zdaniem". Pewnie najbardziej dlatego, że właśnie mam dość tego wyścigu do przekonywania innych, do zaznaczania pewności tych chciejstw wszelakich, jakie ludzie mają. Więc przedstawiam swoje poglądy, nawet opisy jako widzimisia i opinie, a nie twardą wiedzę.
Czy ta strategia działa, tak jak bym chciał?...
- Raczej niekoniecznie. Choć sam, używając słowa "wierzę", zamiast "wiem", bądź "tak jak to mi się zdaje i jak starałem się to sprawdziłć, zamiast "to są twarde fakty...." chciałbym jakoś podkreślić omylność moich osądów, to chyba bywam odbierany paradoksalnie przeciwnie do tych zamiarów. Ludzie nie dowierzają, że ktoś kto w ogóle się wypowiada, bierze od uwagę tę niepewność i omylność, a te moje sformułowania biorą za krygowanie się, czy kokieterię. Niektórzy wręcz jakby byli przekonani, że się wywyższam w ten sposób. I jak się zastanowiłem, to można nawet rzeczywiście podpiąć tę interpretację pod pewną formę wywyższania się - subtelną, ale jednak działającą. Bo termin "wiara" został już w dużym stopniu przypisany mentalnie do rzeczy wyższych, religijnych. Czyli jak mówię o swojej wierze, to jakbym się kreował na proroka...
A nawet jeśli ktoś religijnych konotacji pod określeniem "wierzę że..." nie podłączy, to mamy też podejście, w którym ktoś odczuwa takie sformułowania jako formę podkreślania ważności własnych przekonań, jako rodzaj przygotowania do demagogii może nie absolutnie "prorockich", ale jakoś tam wyciągających osobę tak formułującą myśli na piedestał, sugerującą "chociaż mówię, to w co wierzę, to i tak jest to ważniejsze, niż wszystkie wiedze razem wzięte, bo jak ja mówię, to mówię! Jak ja w coś wierzę, to to jest COŚ!...", "wszak ja, to JA!".
Tak więc w tym pokomplikowanym walką o rządu dusz, o uwagę, docenienie, emocje słuchaczy (i czytelników) świecie właściwie to nawet trudno jest się skutecznie schować w jakąś postać pokory. Im bardziej bowiem ktoś podkreśla to, że pokornie nie chce się wywyższyć, tym łatwiej zostanie odebrany jako kokiet, który szykuje za chwilę mentalną ofensywę opartą o swoje niezwykłe (jak na ten świat, który poznaliśmy) cechy osobnicze.
Na razie nie widzę z opisanej sytuacji dobrego wyjścia. Jeśli napiszę, że naprawdę nie chcę się wywyższać, to i tak nikt nie uwierzy.
Z resztą...
pewnie większość uzna, że jak ktoś ma wątpliwości, to po co w ogóle się wypowiada. Niech po prostu siedzi cicho! Cóż, dość często mi taka myśl twardego uciszenia się przychodzi do głowy. Jako jedyny sposób na pokazanie (choćby samego sobie), że wywyższać się absolutnie nie mam intencji. Ale za chwilę pojawia się mi w głowie jakiś intrygujący pomysł - spostrzeżenie względem czegoś, co wydaje mi się ważne. I zaczynam o tym pisać...
|
|