Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33546
Przeczytał: 80 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 19:09, 09 Sty 2023 Temat postu: Naginanie rozpoznań do osobistych sympatii i różnicowanie |
|
|
Uważam, że niewiele ludzi jest w stanie oceniać jako tako obiektywnie ten świat. "Jako tako obiektywne" ocenianie oznacza dla mnie postawę, w której oceniający jest w stanie RÓŻNICOWAĆ ASPEKTY.
Problem szczególnie wyraziście dostrzegłem, gdy kiedyś opracowywałem wyniki ankiet oceny nauczycieli przez uczniów w szkole, w której uczyłem. Ankiety były rozbite na szereg kategorii, czy dany nauczyciel jest
- sprawiedliwy
- miły uprzejmy
- surowy
- kompetentny merytorycznie
i inne.
Ogólnie pojawiały się oczywiście aspekty pozytywne i negatywne dla oceny. Z moich spostrzeżeń wyłonił się obraz, w którym oceny uczniów bardzo silnie zbiegały do właściwie jednej decyzji wobec nauczyciela - czy go dany oceniający lubił, traktował pozytywnie, czy raczej nie lubił, a wtedy ocena była negatywna. Niewielu uczniów było w stanie dać na przykład pozytywną ocenę sprawiedliwości nauczyciela, przy uznaniu jego surowości. Większość ocen była wedle wzorca, że nauczyciel sympatyczny jest automatycznie merytorycznie kompetentny, sprawiedliwy i ogólnie wszystko co dobre, ewentualnie jeśli coś jest złe, to wszystko jest złe.
Ankieta była w liceum, czyli już prowadzona wśród starszej młodzieży, nie całkiem dzieci. Poza tym było to warszawskie liceum, które mogło nawet aspirować do pewnego rodzaju elitarności. Nie była to "gorsza" część społeczeństwa polskiego, ale raczej ta "z wyższej półki". A jednak oceny zbiegały bardzo mocno do czarno-białego rozstrzygnięcia pozytywności vs negatywności w ogóle, zamiast różnicować oceny w zależności od wybranej kategorii. Z mojego doświadczenia wynika, że to nie tylko młodzież tak ma, lecz chyba większość ludzkiej populacji nie chce rozróżniać swoich rozpoznań w stronę każdą kategorię oceniania obiektywnie, w oderwaniu od ogólnej preferencji przedmiotu.
Dodatkowo zauważyłem, że takie - w mojej ocenie z gruntu nieobiektywne - podejście jest wręcz w społeczeństwie oczekiwane! To raczej moja postawa, poszukiwania obiektywizmu, odrywającego oceny od sympatii, czy ogólnego jednego wrażenia, jest postrzegana jako nienaturalna, wręcz wadliwa.
Jako przykład tego, ze poszukiwanie rygorystycznego obiektywizmu (tak nazwijmy tę postawę, którą ja sobie cenię) jest traktowane w wielu sytuacjach jako (w zależności od kontekstu danej sytuacji) nawet jak:
- zdrada jakiegoś interesu, jakiejś grupy (narodowej)
- opowiadanie się za jakąś ideą, którą dany oceniający dowiązał do zupełnie innej oceny.
Przykładem jest tu jedna z moich niedawnych rozmów, w której pewna osoba tłumaczyła mi jak to społeczeństwo włoskie wciąż "popiera faszyzm", bo przecież na pytanie "czy faszyści wprowadzili też jakieś pozytywne rozwiązania", spora grupa odpowiedziała "tak, wprowadziła". W opinii mojego rozmówcy, ale też w opinii wielu obserwatorów najwyraźniej poprawne powinno być potępienia faszyzmu na zasadzie "absolutnie potępiamy wszystko, co się faszyzmem jakkolwiek wiąże, bez jakiegokolwiek uznania, że coś mogło być jednak pozytywne". Podobnie ujednolicona do absolutnego potępienia wszystkiego reakcja najwyraźniej była oczekiwana była u badanych respondentów w innym opisie wyników badania, który rzucił mi się w oczy kilkanaście lat temu. Tam chodziło o Hitlera, którego - wedle sugestii komentującego - nie wolno było respondentom uznać w żadnym aspekcie, nie wolno było zaznaczyć "tak" w punkcie ankiety brzmiącym "czy Hitler zrobił coś dobrego (choć jedną rzecz) dla Niemców?" . W opinii komentującego żaden nie Niemiec czy Austriak nie miał prawa (bez narażanie się na oskarżenie, że "popiera" Hitlera) uznać, iż np. były wtedy budowane autostrady, co dana osoba uznaje za coś pozytywnego.
Taka postawa ostatecznie sprowadzi się do "nie wolno mi myśleć, nie wolno rozważać za i przeciw", bo jak coś jest w czymś tam jednym (może głównym) złe, to już nic dobrego w tym być nie może. Oczekiwane jest zatem nie tyle myślenie niezależne, odrzucające stronniczość, co raczej agitacja zamiast tego myślenia, czyli postępowanie na zasadzie "jak masz jakichś swoich to ich chwal, a nie krytykuj, bo dostrzeganie wad w tym, co z nami związane jest formą zdrady stanu...".
Ja nie ukrywam, że mam dokładnie odwrotne ideały, czy też inne pojęcie mojego "stanu". Dla mnie "stanem" jest bardziej prawda obiektywna, niż wizerunek. Nie zamierzam bronić siebie, ani swoich. Wręcz często atakuję siebie, albo tę grupę ludzi, której najbliżej jest do spełnienia idei "swojaka". Dlaczego ten obiektywizm jest mi bliższy niż obrona wizerunku?...
- Bo tylko dzięki poznawaniu błędów mogę się doskonalić. Wszak tylko wtedy, gdy dowiem się co jest u mnie do poprawy, mam szansę podjąć decyzję, że poprawiał to będę. Jeszcze inaczej rzecz ujmując, ja-Michał w moim obrazie światopoglądowym to raczej ten, którym się stanę w przyszłości (gdy się udoskonalę), niż ten, który jest teraz (którego zamierzam porzucić, bo go postrzegam jako niedoskonałą formę).
|
|