Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33289
Przeczytał: 64 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 16:11, 22 Paź 2020 Temat postu: Religijna ewolucja koncepcji uprzywilejowania ludzkości |
|
|
Dla nikogo kto się bliżej zapoznał z historią religii, nie jest raczej tajemnicą to, że religie się zmieniają. Jedną z tych ciekawszych wg mnie zmieniających się koncepcji religijnych, którą chciałem tu poruszyć, jest kwestia uprzywilejowanego charakteru i roli człowieka.
Nie jest tajemnicą, że religie w starożytności, z racji na brak wiedzy o kosmosie i kosmologii, miały w swoim przekonaniu Ziemię jako centrum całej rzeczywistości, czyli znanego Wszechświata. Sądząc po pozorach, jakimi jest ruch sfery niebieskiej nad obserwatorem ziemskim, a także nie mając wiedzy o procesach fizycznych poza Ziemią, wnioskowano iż obserwowane punkty świetlne na niebie są po prostu jakimiś takimi światełkami (z wyjątkiem Księżyca, ale znowu nie takim wielkim wyjątkiem), nie mają innych właściwości, ani celu, tylko przyświecać ludziom i zwierzętom. Stąd zapewne w dużym stopniu uzasadnienie miała astrologia - wszak jakiś cel, wedle ludzi tamtych czasów te światełka powinny mieć. A że da się dość wyraźnie powiązać ruch sfery niebieskiej z upływem czasu, to naturalnym było dodatkowe połączenie tego z momentami ważnymi w życiu człowieka - szczególnie z momentem narodzin. Astrologia święciła tryumfy w różnych częściach świata starożytnego, nie była związana z jakąś jedną jedyną religią. Po prostu była pokłosiem wyobrażeń i ograniczonej wiedzy ludzi owych czasów.
Czy religia coś tu dołożyła?
- Wg mnie tak. Dołożyła właśnie to przekonanie o celowości, o tym, że Bóg daje ludziom ich otoczenie po coś. A że owi ludzie nie umieli dopatrzyć się innego celu, niż ten jaki wymyślili astrologowie, to ludzka aktywność w tym względzie rozwinęła się z grubsza tak, jak to znamy.
Z tą koncepcją wiązała się też i jej rozszerzona wersja - że Ziemia na pewno jest jedynym miejscem, gdzie może rozwijać się życie. Dodając do tego prymat człowieczeństwa nad innymi istotami na naszej planecie, otrzymamy dość buńczuczne, a z dzisiejszej perspektywy też naiwne, przekonanie iż ludzkość jest jakoś absolutnie wyróżniona względem innych bytów - czy to żywych, czy wręcz (choćby potencjalnie) świadomych. Odkrycia naukowe ery nowożytnej zweryfikowały owe naiwne przekonania. Wielu religiom w związku z tym przybył problem, jak tu umiejscowić w systemie rozumienia samą ludzkość.
Osobiście uważam, że jakaś forma życia w kosmosie zostanie odkryta już całkiem niedługo. A nawet gdyby ten moment jeszcze się przesunął, to możemy powiedzieć iż już teraz mamy życie odkryte w miejscach bardzo trudnych do przewidzenia - w gorących, czy bardzo zanieczyszczonych chemicznie źródłach, głęboko w skorupie ziemskiej, wysoko w atmosferze. Jeśli te przypadki życia uznajemy jeszcze za ziemskie, a nie kosmiczne, to i tak chyba trzeba przyznać, że dalece odbiega to życie od wyobrażeń, jakie mieli starożytni.
Wszystko to zapewne niejednego myślącego bardzo tradycyjnie teologa (obojętne jakiej religii) może mocno uwierać. Czy Bóg miałby tę swoją ludzkość, tę o którą dba i na niej Mu zależy, umieścić gdzieś na jakiejś trzeciej od Słońca, gdzieś na peryferiach galaktyki mającej takich Słońc wiele miliardów, a do tego ani specjalnie większej, ani jaśniejszej, ani inaczej wyróżniającej się spośród miliardów innych galaktyk?...
- To się niejednemu zapewne nie bardzo chce pomieścić w głowie. Ludzie oczekują, że ten nośnik dla życia, jakim jest nasza planeta powinien być jakoś jawnie wyróżniony. A wygląda na to, że jakoś tak bardzo wyróżniony nie jest. I trzeba ten fakt jakoś zaakceptować.
Co ciekawe chrześcijaństwo chyba mentalnie zdaje się ludzkość na owo "spokornienie" przygotowywać. Oto Jezus, Bóg - zbawca ludzkości - przychodzi na świat nie w rodzinie królewskiej, a w biednej rodzinie Marii i Józefa, nie w pałacu a w stajence (może grocie, czy gdzie tam naprawdę, bo relacje tu są sprzeczne, ale na pewno nie w bogactwie i wywyższeniu).
Teraz ludzkość musi spokornieć już jako całość, pogodzić się z faktem, że wyrazistych oznak uprzywilejowania, prymatu nie będzie. Tylko czy to źle?...
- Jak ja się nad tym zastanawiam, to nie widzę powodu, aby to uznać za jakąś złą okoliczność. Wręcz mi się taka okoliczność podoba o tyle, że
- startując z niskich poziomów, jest o co walczyć, jest cel - wspięcie się wyżej. Jeślibyśmy wszystko mieli gotowe na start, to nie byłoby powodu do starań, doskonalenia się.
- ta pokora na start wcale nie jest taka mentalnie zła, bo jej przeciwieństwo, czyli pycha jest kto wie, czy nie najgorszą trucizną dla rozwoju duchowego
- może owej wielkości - tej prawdziwej - szukać należy nie w zewnętrznych oznakach wywyższenia, tylko w zupełnie innych sferach, związanych z duchowością, rozumem, pięknem wyższych uczuć.
Ostatecznie uważam, że dobrze się stało, iż ludzkość musi pozbywać się jakichś górnolotnych wyobrażeń o własnym uprzywilejowaniu.
|
|