Janek Maślanka |
Wysłany: Nie 5:08, 03 Lip 2016 Temat postu: |
|
Jestem śmierdzący.
Jest taki smród, który oznacza głód miłości.
Przypomina mi się zapach obory lub lepiej stajni dla koni. Ja jak ten koń zapracowany stoję w tej stajni a wokół mnie rozprzestrzenia się zapach spracowanego ciała. Moja koszula tak miła mi śmierdzi moją miłością i piję bimber.
Rozcieńczyłem bimber mlekiem z miodem wyciągniętą z lodówki. W garnuszku znalezionym w rupieciach, pordzewiałym, z resztami farby olejnej, w garnuszku ohydnym mam też kawę zbożową i przepijam ten bimber wraz z goryczą miłości.
Kapią krople deszczu. Szemrze w rynnach. Okna mam otwarte. Nic mnie nie obchodzi oprócz jej jednej, głupiej, co wczoraj kosiła trawkę. Przez ramię co chwila podrzucała kabel czerwono-pomarańczowy, co nim była podłączona do gniazdka w sieci.
- Niech pan odejdzie bo kabel...
Odszedłem. Podniosłem z trawy cudną szkatułkę, w której miałem dla niej korale z piórkami marabuta. A więc bimber, mleko i miód jest dla mnie. I ten dzisiejszy poranny deszcz. |
|
Maciej Pojeb |
Wysłany: Pon 7:37, 06 Cze 2016 Temat postu: OSTATNIE CHWILE Z ŻYCIA POJEBANEGO |
|
Niedziela jakich wiele. Maciej leżał na ganku i patrzył w niebo. Słońce było dość mocne, ale nie raziło. Co chwila przesłaniały go chmury. On sobie wyobrażał chmury jako dwie dziewczyny, z których jedna była wyżej i nie ruszała się, a pod nią druga się przesuwała. Zastanawiał się, co z tych chmur wynika dla niego, która dziewczyna zwycięży drugą.
W tej chwili przyszło Maciejowi na myśl, ze on nie jest tym chmurzastym dziewczynom potrzebny. On jak słońce grzeje z boku, niczym arbiter, sędzia opatrznościowy.
Zanim Maciej polegiwał to zrobił już parę rzeczy. Wstał o siódmej, a może o szóstej, zjadł ser biały ze śmietaną, albo może sałatę? Tak, zjadł sałatę, to pewne. A potem Maciej ogarnął tygodniowy nieporządek. Napalił w piecu suchymi badylami co leżały w jednym pokoju i zastawiały drogę. Obrał ziemniaki i nastawił do gotowania, a też trzy garnki z wodą do wymycia się. Przy okazji spalił pięć kartonów po mleku i inne papierowe śmieci co były w plastikowym wiaderku. Wiaderko zaś połamał na kawałeczki i ten plastik oraz folie upchał w niedobrych słoikach. Gdy się ziemniaki zagotowały odcedził je do zlewu i w tej wodzie przepłukał talerze i łyżki. Pozamiatał podłogę w kuchni, w przedpokoju i trzech pokojach. Zgarnął jeszcze okruchy ze stołu i na czystym zjadł ziemniaki z masłem.
Gdy Maciej się wymył w balijce wdział czyste ubranie, tak że niedziela świąteczna mogła się zacząć. I poszedł do domu Nadzi.
- Dzień dobry. Jest tu kto żywy?
- Jest.
Babka ożywiona wstała ze swego stołka i zrobiła mu miejsce. Po chwili już przed Maciejem pojawił się talerz zupy pomidorowej z makaronem. Maciej jadł powoli, oszczędnie gospodarując czasem. On czekał na to co nastąpi i nastąpiło. Za chwilę zbiegła z góry Nadzia i jakby nigdy nic podniosla pokrywkę jakiegoś dużego gara i tyle tego. Pojawiła się na pięć sekund a może na dziesięć.
- A jesteś! Nie wiedziałem że przyjedziesz.
- Przyjechała wczoraj późno. - odpowiedziała babka.
Maciej nie wiedział ze ona jest. Ale on czuwał. Jeszcze w sobotę wieczorem sprawdzał czy światło jest zapalone w jej oknie, ale nie było. On zatem nie wiedział że ona jest, ale przeczuwał że będzie. On był nastawiony na jej przyjazd i ona przyjechała. Tak jak chmura na niebie od zachodniej strony wobec tej wschodniej co się nie ruszała. |
|