Autor Wiadomość
wujzboj
PostWysłany: Pon 18:22, 18 Cze 2007    Temat postu:

A jaki jest temat? Radku, kopiowanie artykulow to nie najlepszy pomysl. Po pierwsze, zapewne naruszasz w ten sposob prawa autorskie. Po drugie, nie wiadomo, na co chcesz zwrocic uwage czytelnika. Reakcja Niewiernego stanowi chyba ilustracje tego drugiego problemu.

O co ci wiec chodzilo, Radku?
Radosław
PostWysłany: Nie 14:04, 17 Cze 2007    Temat postu:

Kolego nie na temat mówicie.
Niewierny frondzie
PostWysłany: Nie 12:38, 17 Cze 2007    Temat postu:

Myślenie to nie ateizm, ale umiejętność odróżniania bełkotu od wypowiedzi. Niekiedy umiejętność ta prowadzi wprost do ateizmu. Szczególnie, jeśli myślący trafi w zbytnio prawicowe środowisko.
Radosław
PostWysłany: Sob 23:14, 16 Cze 2007    Temat postu: "Tolerancja" lewicy i jak być ateistą we wpółczesn

Dwa artykuły poniższe mówią same za siebie, komentarz jest doprawdy zbędny ale moze ktoś zechce skomentować, w kazdym razie daję ku przestrodze tym którzy myślą, że ateizm to myslenie.

Cytat:
Jak być ateistą we współczesnej Polsce?1

To, co chcę tutaj przedstawić, to zbiór raczej luźnych uwag, których treść oscyluje wokół pytania stanowiącego tytuł mojego wystąpienia. Z góry muszę uprzedzić, że uwagi te mają charakter dosyć subiektywny. Odwołuję się w nich przede wszystkim do mojego osobistego doświadczenia. Nie staram się w nich sformułować jakiejś gotowej i uniwersalnej recepty, jak być ateistą we współczesnej Polsce. Próbuję raczej wyartykułować swoje własne przeżycia i przemyślenia, mając nadzieję, że w jakiś sposób będzie to i dla Państwa inspirujące. Może część z Państwa odnajdzie się w tym, co powiem, a może tymi uwagami sprowokuję Państwa do krytycznej dyskusji. Dodam jeszcze, że mowa tu będzie przede wszystkim o problemach natury psychologicznej czy egzystencjalnej, jakie moim zdaniem wiążą się z byciem ateistą we współczesnej Polsce. Są to sprawy podstawowe, ktoś mógłby wręcz powiedzieć - oczywiste i banalne, ale uważam, że warto o nich tutaj wspomnieć.

Pierwszy z takich problemów to problem konformizmu. Jak oczywiście wiadomo, "wierzący, katolik" stanowi w Polsce statystyczną normę, jeśli chodzi o deklarowaną opcję światopoglądową czy wyznaniową. Każde odejście od tej normy wiąże się z koniecznością "wychylenia się", "wyróżnienia" ze statystycznego tłumu. Nawet jeśli osoba otwarcie przyznająca się do swego ateizmu wcale nie ma takich intencji, jej deklaracje światopoglądowe często odbierane są jako prowokacja albo wręcz jakiś akt wywrotowy. Myślę, że każdy, kto żyje w naszym kraju i uważa się za ateistę prędzej czy później staje przed takimi pytaniami, jak: "Czy i kiedy ujawniać swoje przekonania światopoglądowe?", "Czy brać udział w uroczystościach o charakterze religijnym?", "Jak zachowywać się wobec faktu obecności religii w życiu społecznym?". Nie odpowiem tu na te pytania - każdy musi odpowiedzieć sobie na nie sam, na własny użytek. Powiem tylko, że mnie osobiście czymś niewłaściwym wydaje się zarówno skrajny konformizm, polegający na ukrywaniu swoich prawdziwych przekonań światopoglądowych, jak i skrajny nonkonformizm, nakazujący manifestować te przekonania przy każdej okazji i reagować alergicznie na wszelkie przejawy obecności religii w życiu społecznym. Potrzebne są tu raczej pewna elastyczność i wyczucie.

Z problemem konformizmu wiąże się problem stereotypów i uprzedzeń. Te najczęściej chyba spotykane utożsamiają ateizm z immoralizmem czy nihilizmem moralnym, egoizmem, płaskim hedonizmem czy "materializmem praktycznym" oraz z zapiekłą wrogością wobec Kościoła czy religii. To właśnie te stereotypy dodatkowo utrudniają ateistom otwarte przyznawanie się do swoich przekonań. Pomocne w przekraczaniu tych stereotypów może być uświadomienie sobie, że moralność jest zjawiskiem naturalnym i tak naprawdę obywa się bez nadprzyrodzonych źródeł i sankcji. Religijne, supranaturalistyczne interpretacje moralności stanowią co najwyżej sugestywną retorykę, w którą ubiera się zwykłe, naturalne przywary i cnoty. Ateiści mniej może mówią o "wartościach moralnych", o "miłości bliźniego" czy o "wyższych potrzebach duchowych", ale w swoim codziennym postępowaniu moralnym nie różnią się w jakiś zasadniczy sposób od osób wierzących. Odnośnie zaś rzekomej szczególnej wrogości ateistów wobec Kościoła i religii, mogę powiedzieć (powołując się na doświadczenia moich znajomych - katechetów), że młodzież uczęszczająca na katechezę w szkołach jest często równie, a może nawet jeszcze bardziej wrogo nastawiona do Kościoła i religii, co uczniowie deklarujący się jako niewierzący, którzy uczęszczają na prowadzone przeze mnie zajęcia z etyki2.

Konformizm oraz stereotypy, z którymi muszą zmagać się ateiści przybierają też czasami postać swoistej "bigoterii" ateistów. Mam tu na myśli konformizm wobec własnej grupy mniejszościowej i bezrefleksyjne przyjmowanie poglądów stereotypowo przypisywanych ateistom. Przykładem może tu być choćby kwestia moralnej oceny przerywania ciąży. Stereotypowe skojarzenia każą się spodziewać, że kto odrzuca wiarę w Boga, ten będzie zarazem akceptował przerywanie ciąży np. z tzw. "względów społecznych". Pomiędzy ateizmem a aprobatą, obojętnością lub sprzeciwem wobec zjawiska aborcji nie zachodzi jednak żaden konieczny związek. Zadeklarowany ateista nie musi odrzucać jakichś poglądów moralnych tylko dlatego, że poglądy te stanowią część moralnego nauczania Kościoła katolickiego. Żeby sprawa była jasna, powiem, iż mimo swego ateizmu, zasadniczo zgadzam się z nauczaniem Kościoła katolickiego w kwestii moralnej oceny aborcji3.

Jednak stereotypy i uprzedzenia utrudniające życie ateistom w Polsce dotyczą nie tylko ich samych. Równie uciążliwe są rozpowszechnione (także wśród ateistów) stereotypy i uprzedzenia dotyczące osób wierzących. Z takimi stereotypami i uprzedzeniami mam do czynienia na co dzień w czasie prowadzonych przeze mnie zajęć z etyki. Wierni Kościoła katolickiego często określani są jako "moherowe berety", "Ciemnogród" czy "Radio Maryja". W konsekwencji ateiści w porównaniu z wierzącymi uważają się za lepszych i mądrzejszych, często przyjmując wobec nich postawę "mędrka-aroganta". Żeby jasno postawić sprawę - uważam, że wiara religijna faktycznie jest czymś nie do pogodzenia z rzetelną refleksją intelektualną; właśnie przede wszystkim z tego względu - ponieważ intelektualnie jest to dla mnie nie do przyjęcia - nie wierzę w Boga. Fakt ten nie upoważnia jednak ateistów do protekcjonalnego traktowania wierzących. Rozmowy z osobami wierzącymi na temat podstaw wyznawanego przez nich światopoglądu wymagają od nas szczególnego taktu i wyczucia.

Dotykamy tu kolejnego bardzo ważnego, a zarazem nieuniknionego problemu, z którym muszą się zmierzyć ateiści mieszkający w Polsce - problemu dialogu i współpracy z osobami wierzącymi. Sam przed tym problemem staję na co dzień z racji wykonywanego zawodu - uczę etyki w szkole średniej i nawet gdybym tego nie chciał, byłbym zmuszony kontaktować się i współpracować z koleżankami i kolegami z zespołu, czyli z duchownymi i świeckimi katechetami. Aby taki dialog i taka współpraca były możliwe, nie możemy przyjmować wobec Kościoła i ludzi wierzących skrajnie i wyłącznie negatywnej postawy. Taka jednostronna i totalna krytyka Kościoła i religii nie daje się zresztą obronić w perspektywie racjonalnej, a stanowi co najwyżej wyraz ignorancji i zacietrzewienia ateistów. Jako przykład takiej antyklerykalnej i antyreligijnej głupoty mogę przytoczyć wypowiedź Bertranda Russella, który w swym eseju zatytułowanym "Czy religia wniosła pożyteczny wkład do cywilizacji?" na tytułowe pytanie odpowiada: "Uważam ją [religię] za chorobę zrodzoną ze strachu i za źródło niewypowiedzianego nieszczęścia rodzaju ludzkiego. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że wniosła ona pewien wkład do cywilizacji. Pomogła w dawnych czasach ustalić kalendarz i kazała kapłanom egipskim tak starannie rejestrować zaćmienia słońca, że z czasem byli oni w stanie je przewidywać. Te dwie zasługi [religii] gotów jestem uznać, ale nie wiem nic o żadnych innych"4.

Jeszcze raz powtarzam: żyjąc w Polsce, jesteśmy "skazani" na codzienne stykanie się z religią, z Kościołem, z osobami wierzącymi. Aby były możliwe w miarę harmonijne porozumiewanie się i współpraca między ateistami i osobami wierzącymi, musimy docenić przynajmniej niektórych ludzi Kościoła, musimy dostrzec i docenić pozytywną rolę, jaką Kościół katolicki odegrał i wciąż odgrywa w Polsce. Proszę pozwolić mi na wystąpienie przez chwilę w roli, która w średniowieczu określana była mianem "advocatus ecclesiae" i na przypomnienie kilku banalnych, lecz według mnie niepodważalnych faktów.

Moim zdaniem wprowadzenie chrześcijaństwa do Polski w X w. wiązało się z postępem cywilizacyjnym i kulturowym (nie mówiąc już o tym, że uchroniło ludy zamieszkujące tereny naszego kraju przed losem, jaki spotkał np. Prusów). Niezależnie od niskiego poziomu i ograniczonego zakresu tych "usług", przez długie wieki edukacją czy opieką zdrowotną niemal wyłącznie zajmowało się duchowieństwo (mam tu na myśli szkoły parafialne czy przyklasztorne oraz szpitale). Czołowymi luminarzami polskiego Oświecenia byli katoliccy duchowni - Hugo Kołłątaj i Stanisław Staszic. W okresie zaborów religia katolicka stanowiła jeden z ważnych czynników podtrzymujących naszą narodową tożsamość5. Podobną rolę odgrywał katolicyzm w okresie, gdy po II wojnie światowej Polska znalazła się w orbicie wpływów sowieckich. Jakkolwiek grubą przesadą jest stwierdzenie, iż to "papież Jan Paweł II obalił komunizm", to przecież religia katolicka bez wątpienia przyczyniła się do podtrzymania opozycyjnych nastrojów i działań w czasach PRL-u. Nawet demaskowana ostatnio współpraca niektórych księży z SB nie przekreśla tego faktu.

Być może trudniej jest wskazać na pozytywne aspekty obecności Kościoła katolickiego w naszym kraju po 1989 r. Znam jednak trochę środowisko duchownych i świeckich katechetów i działania niektórych z nich mogę z całą odpowiedzialnością wskazać jako przykład pozytywnych dokonań Kościoła. Również działalność charytatywna, opiekuńcza i wychowawcza niektórych agend Kościoła katolickiego zasługuje moim zdaniem na docenienie. Będąc ateistą, nie można więc - pod groźbą uchybienia wymogom zwykłej intelektualnej i moralnej uczciwości - koncentrować się jedynie na złych stronach chrześcijaństwa czy katolicyzmu, zupełnie pomijając przy tym pozytywny wkład tej religii w naszą historię i teraźniejszość.

Z problemem dialogu i współpracy z osobami wierzącymi wiąże się kwestia stosunku ateistów do różnych "frakcji" czy "stronnictw" funkcjonujących we współczesnym Kościele. Wydawałoby się, że najłatwiejszymi czy najbliższymi partnerami do rozmów i współpracy będą dla ateistów przedstawiciele katolicyzmu liberalnego albo postępowego, dążący do rozluźnienia doktryny oraz do szeroko pojętej modernizacji Kościoła. Sprawa jednak nie jest taka prosta. Na podstawie własnych doświadczeń stwierdzam, że o wiele większy szacunek i zaufanie wzbudzają we mnie przedstawiciele skrajnie nawet tradycjonalistycznych nurtów katolicyzmu, np. członkowie i sympatycy Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X6. Są oni zwykle o wiele bardziej jednoznaczni i uczciwi w swoich poglądach, a przede wszystkim zdecydowanie lepiej niż katolicy liberalni znają historię i doktrynę Kościoła. Dlatego też dyskusja z nimi jest o wiele bardziej rzeczowa i konkluzywna, niż dyskusja z różnej maści "reformatorami" czy "nowinkarzami". Problem tylko w tym, że gdyby owi tradycjonaliści - otwarcie i zdecydowanie odrzucający zasady wolności sumienia, pluralizmu światopoglądowego i państwa laickiego - zdominowali Kościół i społeczeństwo polskie, wówczas dla nas, ateistów nastałyby naprawdę ciężkie czasy.

Największym jednak problemem, z którym muszą się uporać (czy raczej pogodzić) ateiści (i to nie tylko w Polsce), jest paradoksalność ateizmu jako postawy egzystencjalnej. Ateizm z istoty swej jest reaktywnym ruchem myśli czy całego jestestwa człowieka i może istnieć tylko jako opozycja wobec teistycznej tradycji religijnej i filozoficznej. Warunkiem możliwości czy też "podstawą" istnienia ateizmu jest to, co sam ateizm podważa, kwestionuje, odrzuca, a więc teistyczna religia i filozofia. Gdyby nie było teistycznych religii czy filozofii, wówczas nie byłoby też i ateizmu. Na taki z istoty reaktywny charakter ateizmu wskazuje zresztą sama etymologia tego słowa: przedrostek "a-" w wyrazach złożonych pochodzenia greckiego oznacza, jak wiadomo, zaprzeczenie lub brak czegoś, zaś greckie słowo "theos" znaczy tyle, co "bóg".

Wynika stąd, że ateiści do swego istnienia potrzebują wierzących teistów. Całkowicie zlaicyzowana kultura nie znałaby wiary w Boga, ale nie znałaby też ateizmu jako żywej opcji egzystencjalnej. Można by wręcz zaryzykować twierdzenie, że ateizm jest swoistą "religijnością a rebous". Nawiązując do znanych słów psalmisty (Ps 14, 1), Gerardus van der Leeuw w swojej Fenomenologii religii pisze: "Dopóki jakaś religia jest żywa, ma wśród swoich wyznawców głupców, którzy mówią w sercu swoim: 'nie ma Boga'. A pobożność tych głupców będzie wcale nie najgorsza"7. Nawiasem mówiąc, czy pasja, z jaką niektórzy ateiści krytykują Boga i religię nie przypomina czasami religijnego fanatyzmu? Na pocieszenie dodać tylko można, że i wierzący potrzebują ateistów, choć potrzeba ta nie jest może aż tak wyraźna. Jak pisze van der Leeuw, "ateizm, tzn. najgłębsze zwątpienie, wnosi do religii skrajne napięcie i chroni ją przed skostnieniem"8.

Podsumowując powyższe uwagi, mogę się tu przed Państwem zadeklarować jako katolicki ateista. Nie wierzę w Boga, ale Bóg, w którego nie wierzę, to przede wszystkim Bóg religii chrześcijańskiej, Bóg katolicyzmu. Co więcej, uznaję chrześcijaństwo czy katolicyzm za cenną tradycję kulturową, która w dużej mierze określa moją tożsamość, choć moim zdaniem w tradycji tej nie ma nic nadprzyrodzonego. Jest ona, jak powiedziałby Nietzsche, "ludzka, arcyludzka". I dlatego również my, ateiści, możemy czerpać z tej tradycji, korzystać z niej, rozwijać ją i zmieniać9.
Łukasz Nysler
Przypisy: 1. Jest to nieco skrócona wersja wystąpienia wygłoszonego na I Ogólnopolskim Zjeździe Racjonalistów i Wolnomyślicieli zorganizowanym pod patronatem Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów w dn. 6-8 października 2006 r. w Radzikowie pod Warszawą.

2. O traumatycznych wręcz doświadczeniach, na które narażeni są duchowni i świeccy katecheci pracujący w polskich szkołach można przeczytać np. na forum dyskusyjnym Serwisu Internetowego Sekcji Katechetycznej Polskiego Stowarzyszenia Pedagogów i Animatorów KLANZA Natan.pl, http://forum.natan.pl/ .

3. Przy okazji polecam stronę internetową założoną i prowadzoną przez Jamesa Matthew (Matta) Wallace’a, występującego też pod pseudonimem „The Compleat Heretic”, który deklaruje się jako świecki humanista i ateista, a zarazem jako propagator stanowiska pro-life w sporze o aborcję: Atheist & Agnostic Pro-Life League, http://www.godlessprolifers.org.

4. Bertrand Russell, „Czy religia wniosła pożyteczny wkład do cywilizacji?”, http://www.solstice.us/russell/religionciv.html .

5. Mam tu na myśli przede wszystkim tzw. „religijność ludową”, a nie oficjalny stosunek hierarchów Kościoła katolickiego do polskich dążeń narodowowyzwoleńczych. W tej ostatniej sprawie zob. np.: Cum primum, encyklika Ojca Świętego Grzegorza XVI o posłuszeństwie władzy cywilnej do wszystkich arcybiskupów i biskupów Królestwa Polskiego (9 czerwca 1832 r.), http://www.nonpossumus.pl/encykliki/Grzegorz_XVI/cum_primum/. Por. też słowa, jakie Juliusz Słowacki kazał wypowiedzieć postaci papieża w II. akcie swojego Kordiana: „Niech się Polaki modlą, czczą cara i wierzą... [N]iechaj wasz naród, wygubi w sobie ogniów jakobińskich zaród, niech się weźmie psałterza i radeł i sochy... Na pobitych Polaków pierwszy klątwę rzucę”.

6. Czyli tzw. „lefebryści”, zob. http://www.piusx.org.pl/index.php .

7. Gerardus van der Leeuw, Fenomenologia religii, tłum. J. Prokopiuk, Książka i Wiedza, Warszawa 1997, s. 517.

8. Tamże.

9. Bliskie deklarowanej tu przeze mnie postawie wobec katolicyzmu są poglądy propagowane przez brytyjską organizację The Sea of Faith, zob.: http://www.sofn.org.uk/. W Polsce ukazała się książka jednego z liderów tej organizacji: Don Cupitt, Po Bogu, tłum. P. Sitarski, Wydawnictwo CiS – Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 1998. Jednak w porównaniu z „miękkim”, postmodernistycznym programem SoF, zajmuję wobec tradycji katolickiej nieco bardziej zdecydowane, „twardsze”, ateistyczne, racjonalistyczne i naturalistyczne stanowisko.
Cytat:
Barbara Stanosz
Ateizm katolicki

Termin „ateizm katolicki” pożyczam sobie od Łukasza Nyslera, choć sądzę, że nie jest on dostatecznie ogólny; pojęcie ogólniejsze, a przy tym nawiązujące do zjawiska znanego skądinąd, miałoby większą wartość wyjaśniającą. Mogłoby nim być, na przykład, pojęcie mimetyzmu umysłowego jako odpowiednika mimetyzmu biologicznego, czyli ochronnego „wtapiania się w tło” osobników pewnych gatunków przez zacieranie swoich konturów lub przybieranie kształtów i barw otoczenia. Mimetyzm umysłowy, podobnie jak biologiczny mimetyzm naśladującej liść rzekotki drzewnej, nie jest następstwem świadomych postanowień czy wyborów, bywa natomiast racjonalizowany ex post (czego rzekotka nie czyni) tak, by mógł uchodzić za owoc indywidualnych przemyśleń – także w oczach samego nosiciela „barw ochronnych”, bo osobiste przekonanie, że są to jego barwy naturalne, znacznie ułatwia mu życie. Mimetyzm umysłowy ateistów żyjących w mniej lub bardziej nieprzyjaznym otoczeniu teistów jest typowym przypadkiem tego zjawiska.

Pozostańmy jednak przy „ateizmie katolickim” jako skrótowej nazwie mimetyzmu ateistów w społeczności katolickiej. Ma on, oprócz cech swoistych, także cechy, które dzieli ze swoimi odpowiednikami w innych wrogich wobec ateizmu środowiskach kulturowych. Na przykład, ateista mimetyczny prawdopodobnie wszędzie łatwo przyzna, że jego poglądy są „reaktywne” (wtórne, zależne, a więc w jakimś sensie niesamodzielne), albowiem „podstawą istnienia ateizmu jest to, co sam ateizm podważa”, „ateiści do swego istnienia potrzebują teistów” itp.; ma o tym świadczyć sama etymologia ich nazwy (a-theos). Teiści bardzo lubią tę tezę, choć ci z nich, którzy odebrali staranniejsze wykształcenie, muszą wiedzieć, że fakt, iż przyjęły się nazwy „teista” i „ateista”, jest kwestią historycznego przypadku: co najmniej równie dobrze wywiązują się z ich roli nieco ogólniejsze nazwy „naturalista” i „supranaturalista” (których wzajemna relacja etymologiczna jest odwrotna), a jeśli kiedyś przyjmą się zaproponowane przez D. Dennetta terminy supers i brights (jako – odpowiednio – nazwy ludzi uznających i nie uznających istnienia tajemnych sił nadprzyrodzonych), to będą one etymologicznie niezależne. Gdy zaś religie wymrą, wszyscy ludzie będą ateistami czy naturalistami, choć z czasem zapomną, że można ich tak nazwać, nazwy te bowiem, razem z „teistą” i „supranaturalistą”, wyjdą z użycia jako niepotrzebne. Wszystko to musi wiedzieć także wykształcony ateista, ale szukając dla siebie barw ochronnych potrafi zasnuć tę wiedzę mgłą ględ o „paradoksalności ateizmu jako postawy egzystencjalnej”, o tym, że ateizm jest „swoistą religijnością á rebours”, że niekiedy wręcz „przypomina fanatyzm religijny” i tym podobnych.

Ateista nie może, pod groźbą sprzeczności, uznać nadprzyrodzonego pochodzenia moralności. Ale ateista katolicki (ogólniej – chrześcijański) chętnie zamazałby swoją odrębność, mówiąc, na przykład, że „Dekalog stał się w naszej kulturze uniwersalnym kodeksem moralnym” lub, nieco oględnej, że „ateiści w swoim codziennym postępowaniu nie różnią się w jakiś zasadniczy sposób od osób wierzących”. Pierwsze z tych twierdzeń jest jednak jawnie fałszywe, drugie zaś zbyt ogólnikowe, by mogło dobrze pełnić swą mimetyczną funkcję; ateista katolicki wyrzeka się więc zwykłej logiki i utrzymując, że moralność jest naszym własnym tworem, równocześnie ogłasza swą dezaprobatę wobec pewnych zachowań potępianych przez jego religijne otoczenie, mimo że na gruncie świeckiej etyki (w myśl której zło moralne polega na świadomym i niczym nie usprawiedliwionym zadawaniu cierpienia) powinien uznać owe zachowania za moralnie neutralne. Dotyczy to zwłaszcza spraw z dziedziny seksualnego życia człowieka, którą religia upodobała sobie jako sferę swoich twardych restrykcji, z areligijnego punktu widzenia zgoła niemoralnych, bo pomnażających ludzkie cierpienia. Homoseksualizm, seks przedmałżeński, sztuczne zapłodnienie, antykoncepcja i aborcja to główne tematy, spośród których ateista katolicki wybiera co najmniej jeden, aby podzielać oceny moralne swego religijnego otoczenia. Doświadczenie wskazuje, że tematem preferowanym jest aborcja: ateista umiarkowanie katolicki uznaje ją za zło, lecz dodaje, że bywa ona mniejszym złem, a radykalnie katolicki (częściej mężczyzna niż kobieta) traktuje ją jako zło bezwzględne. Ten ostatni przypadek przypomina mimetyzm niejadowitego węża, który deseniem na skórze upodabnia się do węży jadowitych; różnica polega na tym, że ateista-antyaborcjonista może stać się autentycznym drapieżnikiem, jeśli dołączy do rzeczników penalizacji aborcji albo weźmie czynny udział w ogłupiającej i nerwicującej propagandzie antyaborcyjnej.

Z pozoru niewinną formą ateizmu katolickiego jest pogląd, że trzeba „dostrzec i docenić pozytywną rolę, jaką Kościół katolicki odegrał [w historii] i wciąż odgrywa”. Rzecz w tym, że wobec nieistnienia żadnych sprawdzonych praw historii nie sposób twierdzić zasadnie, iż dzieje polityczne naszego świata potoczyłyby się lepiej (lub gorzej), gdyby nie doszło do jego chrystianizacji, czyli poddania tego świata władzy papiestwa i jego agend. Gdy jednak ateista katolicki przytacza swoje „niepodważalne fakty”, które mają świadczyć o społecznych pożytkach z Kościoła (prowadzenie przez duchownych szkółek parafialnych oraz działalności wychowawczej, charytatywnej itp.), aż trudno uwierzyć, że nie widzi w nich metod, jakimi Kościół utrwalał swój intratny „rząd dusz”; zwłaszcza wielowiekowe monopolizowanie edukacji tak dobrze służyło temu celowi, że i dziś instytucja ta nie godzi się na izolowanie jej od tej sfery życia społecznego.

O wytrwale podejmowanych przez Kościół brutalnych próbach przeciwdziałania narodzinom i rozwojowi nowożytnej nauki, demokracji, wolności słowa i praw człowieka wykształcony ateista katolicki na razie woli milczeć. Ale – wszystko przed nim... Wyćwiczone w manipulacji „akademickie ramię” Kościoła już podsuwa mu pogląd, że są to dziewiętnastowieczne stereotypy, rozpowszechnione przez głupców w rodzaju Bertranda Russella. Niech sobie przeczyta, na przykład, dzieło nawróconego na katolicyzm amerykańskiego uczonego, Thomasa E. Woodsa, zatytułowane: Jak Kościół Katolicki zbudował Cywilizację Zachodnią. Pozna stamtąd „zapomnianą odpowiedź na pytanie o prawdziwe źródło darów naszej współczesnej cywilizacji”. Odpowiedź ta brzmi: Kościół katolicki.

Lektury tego rodzaju mogą jednak okazać się naprawdę pożyteczne dla katolickiego ateisty; wysokie stężenie absurdu czasem działa otrzeźwiająco.


Źródła:
http://www.ateista.pl/articles.php?id=181
http://www.iwkip.org/bezdogmatu/

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group