Autor Wiadomość
Semele
PostWysłany: Nie 8:08, 14 Sty 2024    Temat postu:

zatem spoglądajmy uważnie. Chrześcijaństwo, które opuścił Augustyniak, jest dosyć odpychające. Nie ma w nim miejsca na spontaniczność i twórczość w przeżywaniu życia. „Jest za to wymóg skostniałego posłuszeństwa i feudalnego poddaństwa względem doktryny i instytucji – do czego w istocie sprowadza się wiara. To sprytna konstrukcja. Człowiek przypomina psa prowadzonego na niewidzialnym (dla niego) łańcuchu lub smyczy. Wierzy i czuje, że ma pełną swobodę ruchu, nie zdając sobie sprawy, jak jego ruchy są ograniczone”.

Widzimy młodego człowieka, którego egzystencjalny lęk został ukojony dzięki pobożnej wierze, iż jest chciany i kochany przez ukrzyżowanego Zbawiciela świata. Po latach człowiek ów odkrywa jednak, że wiara ta była „głębszym i głębszym popadaniem w alienację w otaczającym mnie świecie i wobec wyzwań wpisanych w życie”.

Tak, z pewnością chrześcijaństwo, jakie opisuje Augustyniak na podstawie swojego osobistego doświadczenia, istnieje. Warto zatem, by każdy, kto uważa się za chrześcijanina, uważnie przyglądał się sobie i swojemu chrześcijaństwu i stawiał na poważnie pytanie: czy moja wiara nie alienuje mnie przypadkiem od rzeczywistości? Czy nie skostniałem w posłuszeństwie i poddaństwie wobec instytucji i jej doktryny?

Oczywiście łatwo zauważyć, że zarzut wobec chrześcijaństwa postawiony przez Augustyniaka skonstruowany jest bardzo sprytnie. Mówi bowiem o łańcuchu niewidzialnym dla tego, kto nim jest spętany. Nawet zatem jeśli czuję, że w swoim chrześcijaństwie mam pełną swobodę ruchu, a więc że moje doświadczenie radykalnie różni się od doświadczenia opisanego przez krakowskiego filozofa, to on, ze swojej perspektywy, może mi powiedzieć: ty czujesz się wolny, gdyż nie zdajesz sobie sprawy, iż ruchy twoje są ograniczone.

Można by na to odpowiedzieć tak: jestem ograniczonym bytem, a więc moje ruchy tak czy inaczej są ograniczone; jeśli zaś wśród rozmaitych ograniczeń nigdy nie (po)czuję szarpnięcia łańcucha, to na czym polega zniewolenie?
Semele
PostWysłany: Nie 8:06, 14 Sty 2024    Temat postu:

Królestwo Życia jest wolnością od fiksacji na sobie i od troski, za pomocą której chcemy narzucić siebie światu, przywiązać go do siebie, zmusić, aby kręcił się wokół nas, naszych potrzeb, pragnień, naszych dobrych intencji. W tej wolności otwieramy się na świat i na życie. Więcej czujemy i widzimy. Empatia i zrozumienie. Przede wszystkim zaś afirmacja świata, przyzwolenie na to, co od nas nie zależy, radość i swoboda bycia. Nawet w obliczu cierpienia i każdego innego ciężaru, który niesie los. Nie ze względu na życie wieczne, które miałoby na nas czekać po śmierci i na które musimy sobie zasłużyć, ale bezwzględnie i bezwarunkowo, tu i teraz”.

Wspaniała, kusi, by napisać: paschalna wizja.

Według Piotra Augustyniaka, autora niedawno wydanej i już głośnej książki o Jezusie, taką właśnie wizję – możliwość zanurzenia się w królestwie Życia – głosił rabbi z Nazaretu. Sam był człowiekiem „skomunikowanym z żywiołem Życia” i wszystkim, którzy chcieli go słuchać, głosił, że „to królestwo Życia jest w nas”, że „każdy, nawet najbardziej przejęty sobą i zatroskany światem, nosi w sobie jego ziarenko”. To Życie jest obecne w każdym z nas przynajmniej jako mniej lub bardziej jawne pragnienie, a „pójście za tym pragnieniem oznacza wolność, która tym samym okazuje się nie wygaszeniem i pustką, lecz transowym, niespożytym, szalonym ruchem ciągłego przełamywania się i przekraczania własnych granic”.

Dyskurs i zaangażowanie
Wiele fragmentów książki Augusty­nia­ka, takich jak te przywołane wyżej, mogłoby nasunąć przypuszczenie, iż mamy do czynienia z dziełem próbującym w nowy i niekonwencjonalny sposób wyrazić wątki obecne w mistycznych nurtach chrześcijaństwa – podobnie jak w XX wieku czynili to Thomas Merton, Raimon Panikkar, a obecnie np. amerykański franciszkanin Richard Rohr. Na przeszkodzie takiemu przypuszczeniu staje jednak – od samego początku – tytuł książki: „Jezus Niechrystus” i jawne deklaracje autora reklamującego swoje dzieło jako zapis osobistej drogi poza chrześcijaństwo.

Wiele już powstało portretów Jezusa, których autorzy rysowali postać Nauczyciela z Nazaretu inaczej, niż prezentuje ją ortodoksja; obrazów, wedle których Jezus nie jest ani Chrystusem, ani tym bardziej boskim Zbawicielem świata. Augustyniak nie dokonuje tu jakiegoś szczególnego przełomu – a jednak jego propozycja jest ciekawa i pouczająca, warta uważnej lektury i rozważenia.

Jest to książka o nietypowej konstrukcji. Autor przeplata w niej rozmaite gatunki literackie – filozoficzno-teologiczny esej, autobiograficzne świadectwo, felieton odnoszący się do współczesnej, pandemicznej rzeczywistości. Ów gatunkowy kolaż jednym pokaże się jako atrakcyjny, innym wyda się pretensjonalny i utrudni lekturę. Moim zdaniem nie jest on zabiegiem czysto formalnym – wskazuje na charakter treści, która z jednej strony ma charakter głęboko spekulatywny, z drugiej – ujawnia swe życiowe znaczenie.

Istnieją poważne filozoficzne argumenty za tym, że o religijnym aspekcie rzeczywistości nie da się mówić i pisać, ani nawet myśleć, w sposób zupełnie zobiektywizowany, bez jakiegokolwiek osobistego zaangażowania – taka jego natura. Niektórzy owo osobiste zaangażowanie ukrywają – przed słuchaczami, czytelnikami, a czasami nawet sami przed sobą. Inni czynią jawnym, świadomie wprowadzają do gry – a wtedy widzimy wyraźnie, że nie chodzi o system doktryn i przepisów, lecz o życie konkretnego człowieka.

Ktoś mógłby powiedzieć – to życie, droga jego, nie moja. Ograniczona subiektywnością, pozbawiona uniwersalnej wagi – nie wszyscy wszak mają tak samo. Owszem, lecz z drugiej strony: dana nam możliwość przyglądania się przemianie drugiego człowieka to nie tylko okazja do ćwiczenia interpersonalnej uważności, lecz także sposobność bardziej przenikliwego rozpoznania swojego własnego życia – również poprzez zauważane różnice.

Proces
A zatem spoglądajmy uważnie. Chrześcijaństwo, które opuścił Augustyniak, jest dosyć odpychające. Nie ma w nim miejsca na spontaniczność i twórczość w przeżywaniu życia. „Jest za to wymóg skostniałego posłuszeństwa i feudalnego poddaństwa względem doktryny i instytucji – do czego w istocie sprowadza się wiara. To sprytna konstrukcja. Człowiek przypomina psa prowadzonego na niewidzialnym (dla niego) łańcuchu lub smyczy. Wierzy i czuje, że ma pełną swobodę ruchu, nie zdając sobie sprawy, jak jego ruchy są ograniczone”.

Widzimy młodego człowieka, którego egzystencjalny lęk został ukojony dzięki pobożnej wierze, iż jest chciany i kochany przez ukrzyżowanego Zbawiciela świata. Po latach człowiek ów odkrywa jednak, że wiara ta była „głębszym i głębszym popadaniem w alienację w otaczającym mnie świecie i wobec wyzwań wpisanych w życie”.

Tak, z pewnością chrześcijaństwo, jakie opisuje Augustyniak na podstawie swojego osobistego doświadczenia, istnieje. Warto zatem, by każdy, kto uważa się za chrześcijanina, uważnie przyglądał się sobie i swojemu chrześcijaństwu i stawiał na poważnie pytanie: czy moja wiara nie alienuje mnie przypadkiem od rzeczywistości? Czy nie skostniałem w posłuszeństwie i poddaństwie wobec instytucji i jej doktryny?

Oczywiście łatwo zauważyć, że zarzut wobec chrześcijaństwa postawiony przez Augustyniaka skonstruowany jest bardzo sprytnie. Mówi bowiem o łańcuchu niewidzialnym dla tego, kto nim jest spętany. Nawet zatem jeśli czuję, że w swoim chrześcijaństwie mam pełną swobodę ruchu, a więc że moje doświadczenie radykalnie różni się od doświadczenia opisanego przez krakowskiego filozofa, to on, ze swojej perspektywy, może mi powiedzieć: ty czujesz się wolny, gdyż nie zdajesz sobie sprawy, iż ruchy twoje są ograniczone.

Można by na to odpowiedzieć tak: jestem ograniczonym bytem, a więc moje ruchy tak czy inaczej są ograniczone; jeśli zaś wśród rozmaitych ograniczeń nigdy nie (po)czuję szarpnięcia łańcucha, to na czym polega zniewolenie?

Zanim rozważymy potencjalną odpowiedź, iż ograniczać swobodę ruchów można bardzo subtelnie, w sposób niezauważalny dla niewolonego, warto zauważyć, że rzeczywiste chrześcijaństwo, zwłaszcza w jego katolickim wydaniu, wcale nie jest tak sprytne, jak twierdzi Augustyniak. Innymi słowy: ma on rację, gdy pisze o ograniczeniach ludzkiej twórczej wolności, które kościelne instytucje próbują wprowadzać w imię ortodoksji: kultu, moralności i wiary. Pokazuje to nie tylko historia z jej anatemami, procesami inkwizycji, lecz i współczesność.

W tym miejscu można by jednak powiedzieć, że Augustyniak sam nie wyzwolił się z perspektywy patrzenia na chrześcijaństwo, jaka bliska jest owym instytucjom, niechętnym twórczej wolności Życia. Podobnie bowiem jak one, widzi chrześcijaństwo jako monolit o precyzyjnie określonych cechach, o którym można adekwatnie powiedzieć: chrześcijaństwo jest takie a takie; chrześcijaństwo polega na tym i na tym – a co jest inne, chrześcijaństwem już nie jest.

Czytaj także: Sebastian Duda: Matrix w naszej wierze

Owszem, Augustyniak przyznaje, że w historii chrześcijaństwa były postaci, które nie dały zamknąć się w krytykowanym przez niego schemacie. Wymienia Orygenesa, Mistrza Eckharta – myśl tego ostatniego prezentuje nawet jako jedno z głównych źródeł własnych duchowych inspiracji. Twierdzi jednak, że należą oni do chrześcijańskiego marginesu i, poza tym, zostali potępieni. Nie zamierzam tu wchodzić w prawnokanoniczne szczegóły owych potępień – ten aspekt mnie właśnie nie interesuje. Wolałbym zwrócić uwagę, że Orygenes zainspirował wielu teologów należących do intelektualnego „main­streamu” także tradycji katolickiej – takich jak Grzegorz z Nyssy czy Bazyli Wielki. Kazań Eckharta słuchały zaś tłumy i wielu słuchaczy uznawało go za duchowego mistrza – co znaczy, że to, co mówił, nie było obce ich – chrześcijańskiej – duchowości, niezależnie od tego, co na temat kazań dominikanina myślał ówczesny biskup Kolonii i awiniońscy sędziowie.

Chrześcijaństwo to znacznie bardziej zróżnicowana, skomplikowana i bogata tradycja, niż jawi się na kartach „Jezusa Niechrystusa”. Kluczowe jest, po pierwsze, dostrzeżenie tej różnorodności, po drugie zaś – uznanie jej za prawomocną (wbrew zwolennikom wąsko rozumianej i sztywnie określonej ortodoksji).

Jezus i pierwsi uczniowie
W tym miejscu przejść trzeba do najgłębszej warstwy zarzutów Augustyniaka przeciw chrześcijaństwu – twierdzenia, że od samego początku powstało w wyniku niezrozumienia życia i nauk Jezusa. Teza ta i metodologiczne założenia, na których się opiera, nie są nowe. Większość biblistów zauważa, że podstawowe źródła, do jakich możemy sięgnąć, próbując poznać postać Jezusa – czyli chrześcijański Nowy Testament – powstały w złożonym procesie przekazu i redakcji danych o życiu i nauczaniu Nazarejczyka. W procesie tym dochodziło do rozmaitych zmian, trzeba więc podjąć badawczy wysiłek, by odtworzyć słowa i czyny Jezusa.

Augustyniak przyjmuje, że autentyczne nauczanie Jezusa można odczytać z zaginionego, ale zrekonstruowanego przez badaczy na podstawie śladów obecnych w ewangeliach synoptycznych źródła mów Jezusa (tzw. Q). Na tej podstawie rysuje swój portret Galilejczyka – człowieka, który odkrył płynące w nim Życie – tu i teraz, wieczne, bez granic, absolutne, boskie; nauczyciela, który mówił o swoim odkryciu, używając zrozumiałych w jego kulturze metafor Ojca niebieskiego oraz Bożego królestwa.

Królestwo to jest tu i teraz obecne, zawsze każdemu dostępne, nie trzeba wcale go oczekiwać. Obraz Ojca to kryptonim owego boskiego Życia (zoe), które jest źródłem naszej tożsamości. Owa tożsamość (bios) to „chwilowa forma, skończony kształt tego, co jest nieśmiertelnym, wszechogarniającym nurtem życia (zoe)”. Jezus, twierdzi Augustyniak, rozpoznał tę rzeczywistość i o niej nauczał, chrześcijaństwo zaś od początku przyjęło przeciwną perspektywę: „Nie być już więcej chwilową postacią Boskości; być odtąd zalęknionym o swoje zbawienie stworzonym istnieniem, próbującym zdobyć przychylność urojonego, Najwyższego i Wszechmogącego, Osobowego Bytu. Urojonego przeciwko zoe. Urojonego przez narcystyczny, zafiksowany na sobie i przejęty wyłącznie sobą podmiot”.

Zapewne istnieją i takie nurty chrześcijaństwa. Warto jednak zauważyć, że niektóre teksty Nowego Testamentu komplikują ów obraz. Jednym z głównych motywów Ewangelii Jana – uznanej przez Augustyniaka za późną, wyrażającą już rozwiniętą teologię drugiego pokolenia chrześcijan – jest właśnie już teraz dostępne doświadczenie boskiego życia (zoe), uwarunkowane uwolnieniem się od swojej ograniczonej tożsamości. Wyrazem tej perspektywy jest werset: „kto kocha (dosłownie: lgnie) swoją duszę (psyche), traci ją, a kto nienawidzi swojej duszy (psyche) na tym świecie, zachowa ją na życie (zoe) wieczne” (J 12, 25).

Podobna perspektywa obecna jest w pismach Pawła z Tarsu (negatywnego bohatera „Jezusa Niechrystusa”). Swoje fundamentalne egzystencjalne doświadczenie wyraził w Liście do Galatów słowami: „teraz już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Jak daleko tu od perspektywy zafiksowanego na sobie podmiotu, który próbuje zdobyć przychylność dalekiego, urojonego Najwyższego Bytu! To przecież wyznanie kogoś, kto uwolnił się z klatki swego ograniczonego ja i odkrył jako swoją najgłębszą – żywą! – tożsamość Chrystusa, czyli rzeczywistość, w której to, co ludzkie, i to, co boskie, jest jednością.

Ułomność słów
Wbrew Augustyniakowi twierdzę, że wiele z tego, co uznaje on za nauczanie Jezusa, jest obecne także u najważniejszych teologów pierwotnego chrześcijaństwa, jakimi byli Paweł i autor Ewangelii Jana. Owszem, ich intuicje przyjmowane były w chrześcijańskich wspólnotach rozmaicie – chrześcijaństwo różnicowało się od samego początku. Widać to np. w sporze uczniów Pawła o teraźniejszość zmartwychwstania. Podczas gdy autor Drugiego Listu do Tymoteusza potępia niejakich Hymenajosa i Filetosa, „którzy odpadli od prawdy, mówiąc, że zmartwychwstanie już nastąpiło” (2 Tm 2, 17-18), autor Listu do Efezjan właśnie tak pisze o naszym zmartwychwstaniu: iż Bóg już nas „współ-wskrzesił i współ-posadził na wyżynach niebiańskich w Chrystusie Jezusie” (Ef 2, 6). W Chrystusie, w którym cała rzeczywistość stworzona oraz stworzenie i Bóg są zjednoczone (Kol 1, 15-17) i który całkowicie wszystko napełnia (Ef 1, 23).

Nie chcę przy tym powiedzieć, że Paweł i autor Czwartej Ewangelii mówią to samo, co pisze Augustyniak. Ani że Augustyniak adekwatnie odczytał naukę Jezusa. Jest tu wiele podobieństw, ale także, moim zdaniem, liczne różnice. Są trudności w dotarciu do słów samego Jezusa. Bibliści spierają się, czy oczekiwał rychłego nadejścia końca czasów (ku takiemu poglądowi skłania się też jeden z dwóch badaczy, na których powołuje się autor „Jezusa Niechrystusa”, Geza Vermes), czy też skoncentrowany był całkowicie na tym, co dzieje się w życiu teraz (to pogląd drugiego z biblistów cytowanych przez Augustyniaka – Johna Dominica Crossana).

Jeszcze trudniejszy jest precyzyjny opis r(R)zeczywistości, o którą tu chodzi. Augustyniak ma rację, gdy krytykuje przywiązanie do dosłownego rozumienia osobowych metafor, takich jak Ojciec czy Stwórca. Świadomość radykalnej nieadekwatności tych pojęć mieli niemal wszyscy wielcy teologowie chrześcijaństwa – od Klemensa z Aleksandrii przez Ojców Kapadockich, Augustyna, Pseudo-Dionizego, Tomasza z Akwinu, Mikołaja z Kuzy, Jana od Krzyża po niemal nam współczesnego Karla Rahnera. Oni zapewne ostrzegliby autora „Jezusa Niechrystusa” przed przywiązaniem do metafor transu i ż(Ż)ycia.

Właśnie w takiej perspektywie trzeba potraktować kluczowy – mogłoby się zdawać – problem książki Piotra Augustyniaka: to, czy Jezus był/jest Bogiem. Wspomniany tutaj Karl Rahner proponował ogłosić moratorium na używanie słowa „Bóg” – rodzi ono bowiem, przekonywał, więcej nieporozumień, niż pozwala wyjaśnić. Propozycja Rahnera może się wydać kontrowersyjna. Gdy czytałem „Jezusa Niechrystusa”, nabierałem jednak coraz bardziej przekonania, że wybitny dwudziestowieczny jezuita miał rację. ©℗



Piotr Augustyniak, JEZUS NIECHRYSTUS, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2021
Semele
PostWysłany: Nie 8:06, 14 Sty 2024    Temat postu:

Królestwo Życia jest wolnością od fiksacji na sobie i od troski, za pomocą której chcemy narzucić siebie światu, przywiązać go do siebie, zmusić, aby kręcił się wokół nas, naszych potrzeb, pragnień, naszych dobrych intencji. W tej wolności otwieramy się na świat i na życie. Więcej czujemy i widzimy. Empatia i zrozumienie. Przede wszystkim zaś afirmacja świata, przyzwolenie na to, co od nas nie zależy, radość i swoboda bycia. Nawet w obliczu cierpienia i każdego innego ciężaru, który niesie los. Nie ze względu na życie wieczne, które miałoby na nas czekać po śmierci i na które musimy sobie zasłużyć, ale bezwzględnie i bezwarunkowo, tu i teraz”.

Wspaniała, kusi, by napisać: paschalna wizja.

Według Piotra Augustyniaka, autora niedawno wydanej i już głośnej książki o Jezusie, taką właśnie wizję – możliwość zanurzenia się w królestwie Życia – głosił rabbi z Nazaretu. Sam był człowiekiem „skomunikowanym z żywiołem Życia” i wszystkim, którzy chcieli go słuchać, głosił, że „to królestwo Życia jest w nas”, że „każdy, nawet najbardziej przejęty sobą i zatroskany światem, nosi w sobie jego ziarenko”. To Życie jest obecne w każdym z nas przynajmniej jako mniej lub bardziej jawne pragnienie, a „pójście za tym pragnieniem oznacza wolność, która tym samym okazuje się nie wygaszeniem i pustką, lecz transowym, niespożytym, szalonym ruchem ciągłego przełamywania się i przekraczania własnych granic”.

Dyskurs i zaangażowanie
Wiele fragmentów książki Augusty­nia­ka, takich jak te przywołane wyżej, mogłoby nasunąć przypuszczenie, iż mamy do czynienia z dziełem próbującym w nowy i niekonwencjonalny sposób wyrazić wątki obecne w mistycznych nurtach chrześcijaństwa – podobnie jak w XX wieku czynili to Thomas Merton, Raimon Panikkar, a obecnie np. amerykański franciszkanin Richard Rohr. Na przeszkodzie takiemu przypuszczeniu staje jednak – od samego początku – tytuł książki: „Jezus Niechrystus” i jawne deklaracje autora reklamującego swoje dzieło jako zapis osobistej drogi poza chrześcijaństwo.

Wiele już powstało portretów Jezusa, których autorzy rysowali postać Nauczyciela z Nazaretu inaczej, niż prezentuje ją ortodoksja; obrazów, wedle których Jezus nie jest ani Chrystusem, ani tym bardziej boskim Zbawicielem świata. Augustyniak nie dokonuje tu jakiegoś szczególnego przełomu – a jednak jego propozycja jest ciekawa i pouczająca, warta uważnej lektury i rozważenia.

Jest to książka o nietypowej konstrukcji. Autor przeplata w niej rozmaite gatunki literackie – filozoficzno-teologiczny esej, autobiograficzne świadectwo, felieton odnoszący się do współczesnej, pandemicznej rzeczywistości. Ów gatunkowy kolaż jednym pokaże się jako atrakcyjny, innym wyda się pretensjonalny i utrudni lekturę. Moim zdaniem nie jest on zabiegiem czysto formalnym – wskazuje na charakter treści, która z jednej strony ma charakter głęboko spekulatywny, z drugiej – ujawnia swe życiowe znaczenie.

Istnieją poważne filozoficzne argumenty za tym, że o religijnym aspekcie rzeczywistości nie da się mówić i pisać, ani nawet myśleć, w sposób zupełnie zobiektywizowany, bez jakiegokolwiek osobistego zaangażowania – taka jego natura. Niektórzy owo osobiste zaangażowanie ukrywają – przed słuchaczami, czytelnikami, a czasami nawet sami przed sobą. Inni czynią jawnym, świadomie wprowadzają do gry – a wtedy widzimy wyraźnie, że nie chodzi o system doktryn i przepisów, lecz o życie konkretnego człowieka.

Ktoś mógłby powiedzieć – to życie, droga jego, nie moja. Ograniczona subiektywnością, pozbawiona uniwersalnej wagi – nie wszyscy wszak mają tak samo. Owszem, lecz z drugiej strony: dana nam możliwość przyglądania się przemianie drugiego człowieka to nie tylko okazja do ćwiczenia interpersonalnej uważności, lecz także sposobność bardziej przenikliwego rozpoznania swojego własnego życia – również poprzez zauważane różnice.

Proces
A zatem spoglądajmy uważnie. Chrześcijaństwo, które opuścił Augustyniak, jest dosyć odpychające. Nie ma w nim miejsca na spontaniczność i twórczość w przeżywaniu życia. „Jest za to wymóg skostniałego posłuszeństwa i feudalnego poddaństwa względem doktryny i instytucji – do czego w istocie sprowadza się wiara. To sprytna konstrukcja. Człowiek przypomina psa prowadzonego na niewidzialnym (dla niego) łańcuchu lub smyczy. Wierzy i czuje, że ma pełną swobodę ruchu, nie zdając sobie sprawy, jak jego ruchy są ograniczone”.

Widzimy młodego człowieka, którego egzystencjalny lęk został ukojony dzięki pobożnej wierze, iż jest chciany i kochany przez ukrzyżowanego Zbawiciela świata. Po latach człowiek ów odkrywa jednak, że wiara ta była „głębszym i głębszym popadaniem w alienację w otaczającym mnie świecie i wobec wyzwań wpisanych w życie”.

Tak, z pewnością chrześcijaństwo, jakie opisuje Augustyniak na podstawie swojego osobistego doświadczenia, istnieje. Warto zatem, by każdy, kto uważa się za chrześcijanina, uważnie przyglądał się sobie i swojemu chrześcijaństwu i stawiał na poważnie pytanie: czy moja wiara nie alienuje mnie przypadkiem od rzeczywistości? Czy nie skostniałem w posłuszeństwie i poddaństwie wobec instytucji i jej doktryny?

Oczywiście łatwo zauważyć, że zarzut wobec chrześcijaństwa postawiony przez Augustyniaka skonstruowany jest bardzo sprytnie. Mówi bowiem o łańcuchu niewidzialnym dla tego, kto nim jest spętany. Nawet zatem jeśli czuję, że w swoim chrześcijaństwie mam pełną swobodę ruchu, a więc że moje doświadczenie radykalnie różni się od doświadczenia opisanego przez krakowskiego filozofa, to on, ze swojej perspektywy, może mi powiedzieć: ty czujesz się wolny, gdyż nie zdajesz sobie sprawy, iż ruchy twoje są ograniczone.

Można by na to odpowiedzieć tak: jestem ograniczonym bytem, a więc moje ruchy tak czy inaczej są ograniczone; jeśli zaś wśród rozmaitych ograniczeń nigdy nie (po)czuję szarpnięcia łańcucha, to na czym polega zniewolenie?

Zanim rozważymy potencjalną odpowiedź, iż ograniczać swobodę ruchów można bardzo subtelnie, w sposób niezauważalny dla niewolonego, warto zauważyć, że rzeczywiste chrześcijaństwo, zwłaszcza w jego katolickim wydaniu, wcale nie jest tak sprytne, jak twierdzi Augustyniak. Innymi słowy: ma on rację, gdy pisze o ograniczeniach ludzkiej twórczej wolności, które kościelne instytucje próbują wprowadzać w imię ortodoksji: kultu, moralności i wiary. Pokazuje to nie tylko historia z jej anatemami, procesami inkwizycji, lecz i współczesność.

W tym miejscu można by jednak powiedzieć, że Augustyniak sam nie wyzwolił się z perspektywy patrzenia na chrześcijaństwo, jaka bliska jest owym instytucjom, niechętnym twórczej wolności Życia. Podobnie bowiem jak one, widzi chrześcijaństwo jako monolit o precyzyjnie określonych cechach, o którym można adekwatnie powiedzieć: chrześcijaństwo jest takie a takie; chrześcijaństwo polega na tym i na tym – a co jest inne, chrześcijaństwem już nie jest.

Czytaj także: Sebastian Duda: Matrix w naszej wierze

Owszem, Augustyniak przyznaje, że w historii chrześcijaństwa były postaci, które nie dały zamknąć się w krytykowanym przez niego schemacie. Wymienia Orygenesa, Mistrza Eckharta – myśl tego ostatniego prezentuje nawet jako jedno z głównych źródeł własnych duchowych inspiracji. Twierdzi jednak, że należą oni do chrześcijańskiego marginesu i, poza tym, zostali potępieni. Nie zamierzam tu wchodzić w prawnokanoniczne szczegóły owych potępień – ten aspekt mnie właśnie nie interesuje. Wolałbym zwrócić uwagę, że Orygenes zainspirował wielu teologów należących do intelektualnego „main­streamu” także tradycji katolickiej – takich jak Grzegorz z Nyssy czy Bazyli Wielki. Kazań Eckharta słuchały zaś tłumy i wielu słuchaczy uznawało go za duchowego mistrza – co znaczy, że to, co mówił, nie było obce ich – chrześcijańskiej – duchowości, niezależnie od tego, co na temat kazań dominikanina myślał ówczesny biskup Kolonii i awiniońscy sędziowie.

Chrześcijaństwo to znacznie bardziej zróżnicowana, skomplikowana i bogata tradycja, niż jawi się na kartach „Jezusa Niechrystusa”. Kluczowe jest, po pierwsze, dostrzeżenie tej różnorodności, po drugie zaś – uznanie jej za prawomocną (wbrew zwolennikom wąsko rozumianej i sztywnie określonej ortodoksji).

Jezus i pierwsi uczniowie
W tym miejscu przejść trzeba do najgłębszej warstwy zarzutów Augustyniaka przeciw chrześcijaństwu – twierdzenia, że od samego początku powstało w wyniku niezrozumienia życia i nauk Jezusa. Teza ta i metodologiczne założenia, na których się opiera, nie są nowe. Większość biblistów zauważa, że podstawowe źródła, do jakich możemy sięgnąć, próbując poznać postać Jezusa – czyli chrześcijański Nowy Testament – powstały w złożonym procesie przekazu i redakcji danych o życiu i nauczaniu Nazarejczyka. W procesie tym dochodziło do rozmaitych zmian, trzeba więc podjąć badawczy wysiłek, by odtworzyć słowa i czyny Jezusa.

Augustyniak przyjmuje, że autentyczne nauczanie Jezusa można odczytać z zaginionego, ale zrekonstruowanego przez badaczy na podstawie śladów obecnych w ewangeliach synoptycznych źródła mów Jezusa (tzw. Q). Na tej podstawie rysuje swój portret Galilejczyka – człowieka, który odkrył płynące w nim Życie – tu i teraz, wieczne, bez granic, absolutne, boskie; nauczyciela, który mówił o swoim odkryciu, używając zrozumiałych w jego kulturze metafor Ojca niebieskiego oraz Bożego królestwa.

Królestwo to jest tu i teraz obecne, zawsze każdemu dostępne, nie trzeba wcale go oczekiwać. Obraz Ojca to kryptonim owego boskiego Życia (zoe), które jest źródłem naszej tożsamości. Owa tożsamość (bios) to „chwilowa forma, skończony kształt tego, co jest nieśmiertelnym, wszechogarniającym nurtem życia (zoe)”. Jezus, twierdzi Augustyniak, rozpoznał tę rzeczywistość i o niej nauczał, chrześcijaństwo zaś od początku przyjęło przeciwną perspektywę: „Nie być już więcej chwilową postacią Boskości; być odtąd zalęknionym o swoje zbawienie stworzonym istnieniem, próbującym zdobyć przychylność urojonego, Najwyższego i Wszechmogącego, Osobowego Bytu. Urojonego przeciwko zoe. Urojonego przez narcystyczny, zafiksowany na sobie i przejęty wyłącznie sobą podmiot”.

Zapewne istnieją i takie nurty chrześcijaństwa. Warto jednak zauważyć, że niektóre teksty Nowego Testamentu komplikują ów obraz. Jednym z głównych motywów Ewangelii Jana – uznanej przez Augustyniaka za późną, wyrażającą już rozwiniętą teologię drugiego pokolenia chrześcijan – jest właśnie już teraz dostępne doświadczenie boskiego życia (zoe), uwarunkowane uwolnieniem się od swojej ograniczonej tożsamości. Wyrazem tej perspektywy jest werset: „kto kocha (dosłownie: lgnie) swoją duszę (psyche), traci ją, a kto nienawidzi swojej duszy (psyche) na tym świecie, zachowa ją na życie (zoe) wieczne” (J 12, 25).

Podobna perspektywa obecna jest w pismach Pawła z Tarsu (negatywnego bohatera „Jezusa Niechrystusa”). Swoje fundamentalne egzystencjalne doświadczenie wyraził w Liście do Galatów słowami: „teraz już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Jak daleko tu od perspektywy zafiksowanego na sobie podmiotu, który próbuje zdobyć przychylność dalekiego, urojonego Najwyższego Bytu! To przecież wyznanie kogoś, kto uwolnił się z klatki swego ograniczonego ja i odkrył jako swoją najgłębszą – żywą! – tożsamość Chrystusa, czyli rzeczywistość, w której to, co ludzkie, i to, co boskie, jest jednością.

Ułomność słów
Wbrew Augustyniakowi twierdzę, że wiele z tego, co uznaje on za nauczanie Jezusa, jest obecne także u najważniejszych teologów pierwotnego chrześcijaństwa, jakimi byli Paweł i autor Ewangelii Jana. Owszem, ich intuicje przyjmowane były w chrześcijańskich wspólnotach rozmaicie – chrześcijaństwo różnicowało się od samego początku. Widać to np. w sporze uczniów Pawła o teraźniejszość zmartwychwstania. Podczas gdy autor Drugiego Listu do Tymoteusza potępia niejakich Hymenajosa i Filetosa, „którzy odpadli od prawdy, mówiąc, że zmartwychwstanie już nastąpiło” (2 Tm 2, 17-18), autor Listu do Efezjan właśnie tak pisze o naszym zmartwychwstaniu: iż Bóg już nas „współ-wskrzesił i współ-posadził na wyżynach niebiańskich w Chrystusie Jezusie” (Ef 2, 6). W Chrystusie, w którym cała rzeczywistość stworzona oraz stworzenie i Bóg są zjednoczone (Kol 1, 15-17) i który całkowicie wszystko napełnia (Ef 1, 23).

Nie chcę przy tym powiedzieć, że Paweł i autor Czwartej Ewangelii mówią to samo, co pisze Augustyniak. Ani że Augustyniak adekwatnie odczytał naukę Jezusa. Jest tu wiele podobieństw, ale także, moim zdaniem, liczne różnice. Są trudności w dotarciu do słów samego Jezusa. Bibliści spierają się, czy oczekiwał rychłego nadejścia końca czasów (ku takiemu poglądowi skłania się też jeden z dwóch badaczy, na których powołuje się autor „Jezusa Niechrystusa”, Geza Vermes), czy też skoncentrowany był całkowicie na tym, co dzieje się w życiu teraz (to pogląd drugiego z biblistów cytowanych przez Augustyniaka – Johna Dominica Crossana).

Jeszcze trudniejszy jest precyzyjny opis r(R)zeczywistości, o którą tu chodzi. Augustyniak ma rację, gdy krytykuje przywiązanie do dosłownego rozumienia osobowych metafor, takich jak Ojciec czy Stwórca. Świadomość radykalnej nieadekwatności tych pojęć mieli niemal wszyscy wielcy teologowie chrześcijaństwa – od Klemensa z Aleksandrii przez Ojców Kapadockich, Augustyna, Pseudo-Dionizego, Tomasza z Akwinu, Mikołaja z Kuzy, Jana od Krzyża po niemal nam współczesnego Karla Rahnera. Oni zapewne ostrzegliby autora „Jezusa Niechrystusa” przed przywiązaniem do metafor transu i ż(Ż)ycia.

Właśnie w takiej perspektywie trzeba potraktować kluczowy – mogłoby się zdawać – problem książki Piotra Augustyniaka: to, czy Jezus był/jest Bogiem. Wspomniany tutaj Karl Rahner proponował ogłosić moratorium na używanie słowa „Bóg” – rodzi ono bowiem, przekonywał, więcej nieporozumień, niż pozwala wyjaśnić. Propozycja Rahnera może się wydać kontrowersyjna. Gdy czytałem „Jezusa Niechrystusa”, nabierałem jednak coraz bardziej przekonania, że wybitny dwudziestowieczny jezuita miał rację. ©℗



Piotr Augustyniak, JEZUS NIECHRYSTUS, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2021
Semele
PostWysłany: Sob 7:16, 13 Sty 2024    Temat postu: Kim jest Jezus?

https://www.tygodnikpowszechny.pl/boski-trans-i-chrzescijanstwo-167193

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group