Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33735
Przeczytał: 67 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 19:01, 03 Maj 2020 Temat postu: Ludzie zarządzani przez potrzebę bycia kontrowersyjnym |
|
|
Co jakiś czas spotyka się ludzi, którzy prowadzą ze sobą (częściowo z innymi ludźmi) w swoistą grę polegającą na udowadnianiu sobie swojej niezwykłości, odrębności od nudnego i "nie rozumiejącego" świata. W rodzinie mam osobę, która zawsze "ma swoje zdanie", co polega na tym, że neguje stwierdzenia obiegowe tym, bardziej im bardziej właśnie są one obiegowe. Dodatkowo tacy negacjoniści zwykle są dumnie ze swojej niezwykłej przenikliwości i oryginalności, zarzucając innym, jak to ci inni rzekomo "nie widzą prawdy" (jakiejś tam prawdy, którą negacjonista wyróżnił swoją negacją), ale sam negacjonista to rozszyfrował, widzi i w ogóle jest bardzo mądry...
Ten kurs na oryginalność i niezależność zdaje się co niektórych upajać i omamiać, bo tacy nie widzą, że przeczą czemuś dla samego przeczenia. W istocie swoimi przeczeniami nie oferują żadnej nowej jakości, nie wyjaśniają niczego w lepszy sposób. Dla nich samo przeczenie i bycie oryginalnym jest celem.
W mojej rodzinie doszło już do tego, że owej osobie z "nałogiem zaprzeczania" już niczego nie mówię, nie wyrażam swoich opinii, bo i tak wiem, jaki będzie tego efekt. Manipulować mówiąc coś przeciwnego, niż to uważam, nie chcę; zaś spierać się z kimś, kto i tak nie przedstawia argumentów, albo przedstawia je w postaci bardzo słabej, opartej o arbitralność twierdzeń i tak nie widzę sensu. Choć czasami...
daję tej osobie coś "na rybkę", daję jej okazję do pozaprzeczania, aby miała swoją chwilę satysfakcji i poczucia niezależności. Tak to stawiam się na pozycji terapeuty.
Żeby nie było, że sam jestem taki mądry, to dodam, iż kiedyś sam trochę dałem się wpuścić w maliny swojemu instynktowi oryginalności. Później się temu przyjrzałem bliżej, uznałem iż takie mentalne "robienie sobie dobrze", przekonywaniem się o własnej oryginalności jest poniżej mojego poczucia rozsądku. Ostatecznie więc stosują metodę wielokrotnych przeczeń - najpierw rzeczywiście (w samym umyśle) próbuję czemuś zaprzeczyć, potem przeczę temu przeczeniu, a potem jeszcze temu przeczeniu przeczenia. W następnych krokach przeprowadzam jeszcze serię dodatkowych przeczeń, do przeczeń do przeczeń - w różnych konfiguracjach, aż mi się te przeczenia "rozpłyną" do postaci, w której pogląd na daną sprawę stanie się złożony, wieloaspektowy, wielowariantowy, w którym wszystkie stwierdzenia przestają być wyróżnione jako te, które przeczą bardziej, czy mniej, a po prostu pozostają "same w sobie". Wtedy też trochę jakby "przestaję mieć swoje zdanie", bo tylko widzę rzeczy jako złożony konstrukt, dający różne odpowiedzi, w zależności od tego, jak zadane jest pytanie, pod jakim kątem rozpatrujemy problem. Ale najczęściej żadnego zdania w postaci jednostkowej prawdy, czy jednostkowego sformułowania mój umysł nie obsługuje.
Jednocześnie nie chcę tu jakoś potępić kogoś, kto bardzo tego przekonania o swojej oryginalności potrzebuje. Jak mu to jest niezbędne - to niech się ratuje mentalnie, tym "kompleksem przeczącego", Choć chyba jest to forma słabości.
Pewnie nie jest to gorsza słabość od wielu innych...
|
|