Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 13:18, 19 Lis 2012 Temat postu: Hienowy model gospodarki |
|
|
Przyszło mi do głowy, że zjawiska gospodarcze - widziane w dużym uproszczeniu - opisuje fajnie analogia z życiem hien.
Hieny to bardzo groźne drapieżniki. Co prawda nie zbyt duże, czyli samodzielnie nie mające szansy na pokonanie np. lwa ale w stadzie są ogromnie niebezpieczne. Do tego hieny cechują się ogromną agresją i przebiegłością. I są w dużym stopniu padlinożercami. Poza tym, mają jedną cechę szczególnie ciekawą z punktu widzenia użycia ich do mojego modelowania gospodarki - hieny mają bogate życie stadne, hierarchię, struktury prawie społeczne. Gdy hiena, bądź kilka hien upoluje/znajdzie padłą/niedojedzoną zdobycz, to zaczyna się walka o to jedzenie. Czasem bardzo zajadła. Oczywiście zwyciężają najsilniejsze osobniki - one nie tylko, że się najedzą najwięcej, to jeszcze za pomocą samego faktu zepchnięcia słabszych w hierarchii jedzenia, podkreślą swoją pozycję w grupie.
Tu pojawia się dość ciekawe pytanie: co bardziej się osobnikowi opłaca, będąc w stanie hien - inwestować swoje siły w polowanie, czy w umiejętności bycia pierwszym przy podziale łupu?
Jasne jest, że mniej energii wymaga styl pasożytniczy - jeśli jest się odpowiednio silnym, to ktoś inny wykona najtrudniejszą robotę - polowania, a pasożyt skorzysta. Oczywiście, gdyby wszystkie osobniki stosowały tę strategię, to nie byłoby polowań, tylko bierne ostrzenie zębów na rywalizację i czekanie, aż wreszcie jakiś frajer coś upoluje, albo znajdzie, a my wtedy mu to zabierzemy.
Gdy patrzę na gospodarkę kapitalizmu realnego - np. takiego jak w Polsce, to bardzo silnie narzuca mi się ta analogia. Oto mamy 2 rodzaje działalności gospodarczych:
1. (wy)twórcze
2. związane z obsługą konkurencji, jako takiej.
Do pierwszej grupy da się zaliczyć większość tradycyjnych zawodów w sferze produkcyjnej: rolnik, piekarz, szewc, producent samochodów, budowlaniec etc.
Do drugiej grupy zaliczyłbym: marketing, finanse - bankowość, usługi prawne, ubezpieczenia, obsługa giełd itp.
Gdzieś pośrodku mamy np. handel, logistykę który z jednej strony ma charakter rzeczywistej usługi wytwórczej (dowóz towaru, wsparcie dla klienta), a z drugiej element marketingu (reklamy, ekspozycja itp.).
Teraz patrząc czysto operacyjnie można by rozważyć dwie opozycyjne strategie gospodarcze:
- przewaga sfery wytwórczej nad obsługującą konkurencję
bądź
- przewaga sfery obsługi konkurencji nad wytwórczością
W dobrej gospodarce obie te sfery jakoś by się uzupełniały - tzn. sfera produkcyjna dostarcza towary i usługi, a sfera marketingu szerzej pojętego dba o to, aby owe towary trafiały w miejsca, gdzie rzeczywiście są potrzebne, służą rozwojowi społeczeństwa.
Ale mogą być gospodarki wynaturzone.
Gospodarka nakazowa np. może wpaść w pokusę ręcznego sterowania dostawą towarów - w stylu: każdy ma swój przydział (kartki), dostanie co mu potrzeba do życia, a reszty może nie być. Wtedy grozi zanik naturalnego bodźca do rozwoju gospodarczego i aktywności ludzi.
Z kolei gospodarka przesadnie nastawiona na konkurencję może wyewoluować w takim kierunku skupiania się na samym aspekcie podziału łupów (jak u hien), czyli rozdziału dóbr produkowanych przez nielicznych. Cwaniacy uzyskają tu na tyle wielką przewagę, iż całe obszary gospodarki będą "ledwo zipać", bo przeważające środki finansowe krążą w wąskich kanałach kontrolowanych przez rekiny finansowe. Niektóry z owych słabszych podmiotów mogą zostać zepchnięci na margines, gdzie grozi im przemiana w element patologiczny - przestępczość, skrajna nędza.
Tak więc - podobnie jak u hien - możemy nasz gospodarczy mechanizm skierować na walkę wzajemną (konkurencję), ale też na wytwórczość.
Oczywiście ja bym wolał jakoś ową wytwórczość, bo wydaje mi się, że tylko ten element jest jakoś tam pozytywny, służy dobru ludzkości. Wkurza mnie to, że najwięcej korzyści w ekonomii zgarniają bankierzy, którzy przecież nic nie produkują, a jedynie manipulują mechanizmami przepływu towarów usług. Gdyby jeszcze manipulowali ku jakiemuś sensownego celowi - np. ograniczeniu zbędnej pracy, poprawie zdrowia ludzi, stanu środowiska naturalnego, rozwojowi duchowemu i intelektualnemu ludzi... Ale gdzie tam. Oni manipulują tylko w tym celu, aby wyszarpnąć - niczym sprytna hiena - coś co kto inny wyprodukował, zdobył własną pracą. Aby więcej zarobił fundusz A, a nie fundusz B (co nie jest jakoś specjalnie powiązane z użytecznością społeczną owych funduszy). W wielu sytuacjach jest tu element pozytywny - bo przecież banki zbierają środki tam, gdzie jest ich nadmiar (depozyty) i kierują w stronę, gdzie są pomysły na ich zagospodarowanie (kredyty). Jednak aktualnie widać, że "dziwnym trafem" w ostatecznym rozrachunku największą część tortu dostaną sami bankierzy. Bo jakoś nie daje się wymusić (przynajmniej na razie) takiego działania owego systemu, żeby głównym celem przestało być zwiększanie dominacji bankierów nad sferą pozostałą. Działa to trochę jak w kasynie - kasyno zawsze zarabia - gdy jedni coś zyskują, inni tracą. Tak samo pewnym elementem w finansach są wysoki premie wysoko postawionych menedżerów - a pozostali, czasem zyskują, czasem tracą.
W ostatecznym rozrachunku, w stadzie hien, w którym przewaga pasożytów - cwaniaków nad pracującymi frajerami będzie zbyt duża, pojawi się brak realnych dóbr - czyli kryzys. Bo większość energii stado będzie spalało na walkę wewnętrzną o rzadkie już zdobyte dobra, a nie na zdobywanie tych dóbr.
Podobnie jest z kryzysami w ekonomii - najczęściej (tak, wg badań historycznych, było podczas wielkiego kryzysu w latach 20 -30 XX wieku) zaczynają się one od wielkiej dysproporcji dochodów, poprzez bańki giełdowe i w końcu krach. Oczywiście bańki giełdowe są w pewnym sensie wytworem właśnie owej ogromnej dysproporcji dochodów - bo gdy środki finansowe są zgromadzone i pozostawione do decyzji w zdecydowanej większości w rękach wąskiej grupy finansistów, zaś w realnie wytwórczej gospodarce jest kiepsko (po co wytwarzać cokolwiek, skoro wokoło sami biedacy, którzy i tak nie będą mogli kupić owych towarów?...), to kurczy się możliwość inwestowania w wytwórczą sferę i trzeba pompować bańki - nieruchomości, surowce etc. Po jakimś czasie okazuje się jednak, że - właśnie z powodu oderwania od owej wytwórczości i możliwości nabywczej reszty społeczeństwa - nawet nieruchomości i surowce nie dają zysku. Bo w iluż domach na raz mają mieszkać bankierzy i ile sztab złota powinni trzymać w swoich sejfach?... Wtedy ktoś tam orientuje się, że to niczemu nie służy, ktoś pierwszy sprzedaje ten cały balast - nadmiar w stosunku do sensownego działania, a potem cena danego waloru spada, potem powiązanych, aż w końcu cena wszystkich zabezpieczeń kapitału leci na łeb i szyję. I jest wielki krach. A wszystko przez to że nienaturalnie wielką siłę (chodzi o siłę negocjacyjną) uzyskały podmioty z tej jednej grupy - związanej z podziałem dóbr tworzonych przez ludzi.
Ale to - oczywiście - nie jest takie proste do końca, że wystarczyłoby - jakoś sztucznie likwidując dysproporcje - naprawić ekonomię. Może na krótką metę, w wyjątkowych sytuacjach. Bo wiele przykładów pokazuje, że sama wytwórczość, gdyby ją rozwijać - jako absolutny prymat - też da w efkecie tylko nadmiarowość, czyli jałowość ludzkiej pracy. A element konkurencji wyzwala jednak w człowieku dodatkowe siły, mobilizuje. I nierówności społeczne - oprócz swojego negatywnego, związanego z niesprawiedliwością działania - jakoś aktywizują tych, którzy w zbyt egalitarnych warunkach nie ruszyliby się sprzed telewizora i nie dali sobie wydrzeć kufla piwa z ręki (i pilota). Poza tym - ileż tak naprawdę towarów nam potrzeba do życia, do szczęścia?... Współczesna cywilizacja i tak marnuje większość tego co jest wyprodukowane, jesteśmy twórcami ogromnych gór śmieci. Czy to o to chodzi, aby wznosić jeszcze większe góry śmieci?... Czy chodzi o to, żeby ta ludzka aktywność kręciła się dla samego kręcenia - bez sensu?... Jeśli tak miałoby być, to może lepiej niech spala się owych kłótniach i sporach sfery pozaprodukcyjnej, niż miałaby zanieczyszczać środowisko naturalne nadmierną produkcją.
Gdzieś przydałby się rozsądek - i kto wie, czy czasem nie więcej, ALE MNIEJ (!) pracy ludzi. Za to mądrzej ulokowanej. Bo zarówno produkowanie dóbr materialnych w celu ich przyspieszonego wyrzucania, jak i spalanie swojej energię w jałowych (bo chyba większość jednak jałowymi jest) sporach o podział wyprodukowanych dóbr - obie te opcje wydają się mało sensowne. Gdzieś tu przydałby się ten rozsądek...
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 13:33, 19 Lis 2012, w całości zmieniany 3 razy
|
|