Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 17:26, 27 Paź 2012 Temat postu: Emerytury kapitałowe czy to w ogóle dobry pomysł? |
|
|
Emerytury kapitałowe – czy to w ogóle dobry pomysł?
Jestem z pokolenia osób, które „załapały się” na polską reformę emerytalną. Pamiętam dyskusje z czasów jej wprowadzenia. Oto tłumaczono, jak to źle było za komuny, że ZUS zbierał pieniądze i od razu wypłacał na emerytury. Gwarantem wypłaty pieniędzy dla emerytów była WYŁĄCZNIE UMOWA Z PAŃSTWEM, które zobowiązywało się zapłacić każdemu stosowanie do tego, co mu tam zapisano. ZUS niczego nie akumulował, niczego nie zbierał. To było źle, bo przecież „powinien” zbierać pieniądze dla emerytów, żeby realnie odkładały się na przyszłe świadczenia. Wtedy wydawało mi się to logiczne. Bo właściwie przecież każdy pracujący powinien z grubsza to mieć na starość, co sobie odłożył.
Potem nastąpiła „derefeorma” Rostowskiego. Który zaczął wyjaśniać, że to właściwie bez sensu zrobiono. Bo faktycznie – działa to tak, że OFE kupują w większości obligacje państwowe (plus trochę akcji) i z tego zapisują nam pieniądze na kontach. „Pomnażają” je przez to, że obligacje są oprocentowane, gwarantowane przez państwo. Co się w ten sposób zmienia w porówaniu starym ZUSem?...
… Ano raczej niewiele. Bo dalej gwarantem wypłaty pieniędzy na starość jest UMOWA Z PAŃSTWEM. Tylko teraz:
1. przybył nam pośrednik (OFE)
2. umowa nie jest bezpośrednia na emerytury, a jedynie na to, że państwo będzie honorowało własne obligacje, które sprzedaje OFE
Ale dalej mamy tak, że jak się państwo by jakoś w przyszłości załamało, zbankrutowało, to może emerytur nie wypłacić. Czy to bankructwo będzie skutkowało niewypłacalnością w obligacjach dla OFE (a potem dalej stąd do ZUSu), czy bezpośrednio w samym ZUS – jako umowa o emerytury, to w sumie szczegół techniczny. Jak się zawali, to się zawali i już....
Dlatego z OFE nie jest ani bezpieczniej (wszystko siedzi na głowie państwa i tak, i tak), ani taniej (mamy pośrednika, który słono sobie liczy za „zarządzanie”), ani w ogóle sensowniej.
No to jak powinno być?...
Wolnorynkowe środowiska oczywiście krzyczą „państwo złe, państwo do niczego – zróbmy wszystko prywatnie”. Ale czy mam bardziej ufać nastawionemu na zysk prywatnemu funduszowi, czy urzędnikom? – wcale nie jestem pewien. Nie wiem, kto będzie zasiadał w radzie funduszu, kto będzie prezesem i kto będzie podejmował decyzje o inwestowaniu. A decyzje – to ostatecznie chyba trzeba uznać za fakt – podejmują ludzie. I nie wiem, czy teraz, za pięć lat, czy piętnaście, nie pojawi się w zarządzie tego funduszu cwaniak, który wymusi inwestowanie w jakieś aktywa „powiązane” z ze swoim kumplem, szwagrem, czy teściową. Fundusz straci, może nawet zbankrutuje, prezes będzie „bardzo przepraszał”, tłumaczył o „niepewności, na rynku”, że „nie da się przewidzieć wszystkiego”, ostatecznie nawet zostanie zwolniony z hukiem. Ale jak się dobrze zabezpieczy, to nikt mu niczego nie udowodni. I przez resztę życia będzie się cieszył milionami, jakie wyprowadził z naszych emerytur. A będzie działał zgodnie z podstawową zasadą kapitalizmu – osiągania zysku. On ów zysk osiągnie, emeryci stracą oszczędności życia.
Jednak w moim przekonaniu główna wątpliwość pomysłu owych emerytur kapitałowych wcale nie dotyczy zaufania. Powiedzmy, że jakoś tam uda się nawet utrzymać cwaniaków z dala od zgromadzonych pieniędzy (wątpię, co prawda, bo będą tam przecież rekrutowani przede wszystkim ludzie, których podstawową cechą jest chciwość, a nie chęć niesienia pomocy bliźnim). Powiedzmy, że ten problem mamy z głowy. Jest jednak problem innego rodzaju, który dość wyraźnie widać w rozwoju współczesnego kapitalizmu.
Przyjrzyjmy się sytuacji w jakiej znajduje się rynek, poddany oddziaływaniu funduszy emerytalnych. Oto miesiąc w miesiąc, rok w rok określona suma pieniędzy (w sumie wielki kapitał) zostaje oddana do dyspozycji potężnych instytucji inwestujących. Setki miliardów dolarów (w USA), Europie, czy innych krajach. Ten kapitał nie może leżeć. Więc szuka sobie mechanizmów pomnożenia. Jak to robi? Oczywiście jak tylko może.
- jeśli gdzieś jest możliwość sensownego zakupu obligacji, to je kupuje
- jeśli jest możliwość zakupu ziemi, nieruchomości, to też to robi
- w grę wchodzi zakup portfolio patentów
- kupuje też surowce, jeśli pojawia się szansa na ich zdrożenie, a potem zarobek z tego tytułu
- wykupuje waluty, złoto
- inwestuje też w akcje, w fabryki, czy inne przedsięwzięcia giełdowe.
Kluczowe jest proste pytanie: Które z tych działań są pozytywne dla gospodarki?
1. Kupno obligacji – może nie jest takie złe, pozwala na finansowanie projektów strukturalnych państwa. Ale w ten sposób fundusze staja się zakładnikami państw (typu Grecja na przykład...). Mamy podobny problem jak z ZUSem. I nie wiadomo czasem, czy nie lepiej ogólnie państwa wychodziłyby na tym, jeśli byłoby mniej chętnych na ich obligacje, na powiększanie deficytów. Trudno jest to działanie uznać więc za jednoznacznie pozytywne, bo nie przysparza ono niczego poza tworzeniem zobowiązań między jakimś państwem, a jakimś funduszem. Nikt się tym nie naje, nikt z tego nie będzie miał fizycznego pożytku. Może to jest na plus, może na minus, może neutralnie.
2. Zakup nieruchomości, ziemi – ma tę właściwość, że zwiększa cenę tych dóbr. Zwiększa ją w oderwaniu od realnych potrzeb ludzi – chodzi o zarabianie, spekulację. To winduje wszelakie bańki w nieruchomościach. Podobnie jak w USA z kredytami subprime. Ja ten kanał inwestycji widzę jako ujemny wpływ funduszy na gospodarkę, bo lepiej chyba byłoby, gdyby ten potężny, modyfikujący popyt czynnik, po prostu nie wystąpił.
3. Zakup patentów, to z kolei tworzenie się troli patentowych i ogólnie pętanie rozwoju technologii za pomocą batalii prawnych. Wielkie fundusze wykupują jakieś patenty, a potem kombinują, jak z tego wyciągnąć pieniądze od firm, które realnie coś produkują, dają coś ludziom. Potem okazuje się, że (jak np. firma Google w tym roku) więcej nakładów firm innowacyjnych idzie na batalie prawne, niż na opracowywanie nowych produktów. W ogóle tworzy się atmosfera, że lepiej się nie wychylać z bardziej innowacyjnymi produktami, bo a nuż okaże się, że jakąś cześć naszego rozwiązania (choćby tę najbardziej banalną, oczywistą) ktoś sobie zawłaszczył, a potem nas pozwie o „utracone korzyści”. To jest zatem negatywny wpływ funduszy emerytalnych na gospodarkę.
4. Zakup surowców – tutaj znowu mamy spekulację na gigantyczną skalę. Raz windowane jest złoto, innym razem ropa, potem żywność. I znowu ma to tylko częściowy związek z realnymi potrzebami. Fundusze działają na surowcach tak, że tylko pogłębiają niewielkie początkowo kryzysy. Bo jeśli gdzieś pojawia się brak czegoś, to właśnie to staje się impulsem do masowego wykupu danego surowca – z myślą, że da się na tym zarobić. Czyli mały niedobór, który czasem, skutkowałby niewielkim, przejściowym zawirowaniem na rynku przeradza się cenowe tornado zmiatające wiele firm (nie wytrzymujących sztucznie wywołanej drożyzny), rozregulowującym naturalne więzy gospodarcze (bo część firm, widząc drożenie określonych towarów inwestuje dodatkowo w ich produkcję, a po pęknięciu bańki zostaje na lodzie, jako że owa zyskowność była chwilowa, wymuszona). To jest znowu negatywny efekt funkcjonowania funduszy inwestycyjnych.
5. Inwestycje w waluty są kolejnym mechanizmem rozregulowującym. Oto nagle, na wskutek decyzji jakichś tam menedżerów, którzy uznali jakąś walutę za bezpieczną, zakłóca się powiązanie tej waluty z towarami – jej kurs rośnie, mimo braku powiązania z gospodarką, towarami itp. Eksporterzy w tym kraju nagle stają przed poważnym problemem. Import zaś rośnie nieproporcjonalnie do realnych możliwości wymiany handlowej. System zależności się zakłóca niezgodnie z rynkowymi głębszymi zależnościami, bo przyczyną zmiany była czyjaś (poprawna, mniej lub bardziej) arbitralna decyzja.
6. Inwestycje w akcje i przedsiębiorstwa produkcyjno – usługowe. To wreszcie można by funduszom zaliczyć na plus. Dzięki dodatkowym funduszom płynącym na giełdy, jakieś firmy mogą budować fabryki, inwestować w nowe projekty. Ale też wcale nie jest oczywiste, czy będą to projekty trafione. Czasem ów nienaturalnie duży strumień pieniędzy zakłóca sensowność rozwoju gospodarki. Zwykle wielcy inwestorzy działają w oparciu o dość bliskie prognozy (bo kto w końcu podejmie się odpowiedzialnych prognoz na więcej niż rok, dwa?...). To forsuje te projekty, które są aktualnie na fali, modne (można się nimi łatwiej wytłumaczyć przed radą nadzorczą), a w konsekwencji zamiast łagodzić trendy, też przyczynia się tworzenia baniek inwestycyjnych. Warto dodać, ze inwestowanie funduszy przez giełdy nie sprzyja klarowności układów właścicielskich - negatywną stroną staje się rozmycie akcjonariatu, podporządkowanie gospodarczych decyzji rynkom finansowym.
Czyli, choć ogólnie jest to działalność na plus, to mamy tu poważne „ale”...
Z podanych wyżej mechanizmów inwestowania pieniędzy wynika, że zdecydowana większość z nich raczej negatywnie oddziałuje na gospodarkę. Po prostu dokłada jakiś gigantyczny lewar spekulacyjny do możliwych potrzeb rynkowych. Tylko po to, aby pomnożyć kapitał dla przyszłych emerytów. I podstawowym problemem jest jednak nie tyle sam fakt finansowania, ale pewna sztywność układu - fundusze mają do inwestowania pieniądze bez względu na to, czy rynek coś oferuje, czy nie. Po prostu zawsze wydzielona kwota z zarobków ludzi jest przekierowana do funduszy inwestycyjnych, które mogą z nimi robić, tylko to, co mogą. Muszą gdzieś wciskać te pieniądze... I nie ma się co dziwić, że w wielu przypadkach wciskają bez sensu, na granicy prawa, że tworzą układy, kartele, działają na szkodę wielu sensownie działających podmiotów. Bo wciąż muszą zagospodarowywać ten - w miarę stały - strumień pieniędzy.
Ale czy w ogóle mamy gwarancję, że to zapewni im emerytury?
Weźmy pod uwagę przypadek pesymistyczny, skrajny np. wielkiej wojny, krachu, zawirowań gospodarczych. Czy wtedy można liczyć na to, że zakupione przez fundusze aktywa zabezpieczą byt emerytów? Czy takie „prawdziwe kapitały”, ulokowane w surowce, nieruchomości, patenty na pewno będą miały wartość wystarczającą, aby emeryci dostali swoje pieniądze? Jeśli za parę lat jakiś geniusz odkryje sekret taniej przemiany jądrowej i będzie w reaktorach tonami produkował złoto, to wszystkie inwestycje w ten kruszec staną się prawie bezwartościowe. A czy wiemy co ludzie będą potrafili zrobić za 10 – 20 lat?...
Na świecie nie ma żadnego uniwersalnego nośnika wartości kapitałowych! Wszystkie inwestycje, wartości, lokaty, obligacje, zobowiązania mogą zostać podważone, odmówione. Złota może nam nikt nie chcieć kupić, podobnie dzieł sztuki, nieruchomości.
Nie łudźmy się, że jakiekolwiek aktywa są absolutnym gwarantem czegokolwiek. Być może lepszych rozwiązaniem - z punktu widzenia przyszłości emerytów - byłoby np. zainwestowanie w ekologię, w mniejszą energochłonność gospodarki. Ale takie działania może się wcale nie dać "przepuścić przez rynek" - bo teraz ludzie nie zachcę kupować akcji, czy produktów firm nastawionych na długofalowy zysk. To nie wygląda ładnie w raportach.
Doświadczenie pokazuje, że jak się psuje państwo, to psuje się wszystko – pieniądze tracą wartość, miasta się wyludniają (nieruchomości w nich stają się bezwartościowe), całe branże bankrutują, bądź ledwo zipią, fabryki są zamykane, a ich wartość spada niemal do zera. Wielkie ilości umów gospodarczych zawartych między podmiotami nie mogą być dotrzymane (bo często nie ma już tych podmiotów, które były ich stronami). Wszystko się sypie. Wtedy aktywa funduszy i tak się nie obronią. Emeryci staną w obliczu nędzy.
Bo w rzeczywistości REALNIE i tak decyduje UMOWA!
W rzeczywistości pieniądz, kapitał to nie żaden twardy nośnik wartości, ale po prostu element UMOWY między ludźmi, jak przenoszone są wzajemne zobowiązania. Podobnie umową może być zobowiązanie państwa do wypłacania pieniędzy emerytom.
Czy osoby realnie pracujące za 30 lat (nasze dzieci i wnuki) będą na pewno zmuszone (!) do oddawania części owoców swojej pracy starcom, którzy nie mają dla nich nic, poza owymi umowami, poza pragnieniem, żeby tak było. A może po prostu przyszły rolnik powie sobie coś w stylu: co tam będę robił na tych dziadów. Uprawię tylko tyle pola ile potrzeba dla mnie i moich dzieci, a tamci niech sobie siedzą ze swoimi akcjami, nieruchomościami, obligacjami. To ja mam realną wartość – oni tylko wymuszają na mnie świadczenia za pomocą swoich środków nacisku. I co zje ten przyszły emeryt, mający nominalnie nawet wielkie fundusze, gdy ktoś nie zechce ich posiadać, kupować?
W istocie gwarantem działania wszystkiego i tak ZAWSZE JEST SPRAWNE PAŃSTWO, które sprawuje pieczę nad ciągłością umów!!!
Jak więzi prawne, gospodarcze, monetarne pozostaną zachowane od czasów wcześniejszych, do późniejszych, to dziadkowie będą mieli nadzieję na emeryturę. Jeśli to państwo się sypnie, to żadne niezależne od niego OFE, czy inny fundusz nic nie zdziała. Bo to zawsze bieżące państwo będzie gwarantem poprawnej zamiany umownych wartości (obligacje, pieniądze, surowce).
Wniosek?
W moim przekonaniu ten pomysł z państwem, które po prostu – NA ZASADZIE UMOWY! - zapewnia emeryturę, wcale nie jest zły. Zamiana go na działalność funduszu emerytalnego nie musi być zmianą na lepsze, a może być wręcz na gorsze. Bo i tak fundusz wypłaci emerytury tylko wtedy, gdy w przyszłości zachowana zostanie ciągłość stanu prawnego, powiązań gospodarczych. Czyli i tak jest to uwarunkowane UMOWAMI pomiędzy państwem, podmiotami gospodarczymi (wzajemnie). Nie ma żadnych „twardych” zgromadzonych środków dla emerytów! Tzn. częściowo fundusze dysponują jakimś środkiem nacisku na przyszłość, ale wcale nie jest on zbyt pewny, ani też – na bieżąco – pozytywny dla gospodarki.
I na koniec. Kto wie, czy współczesny kryzys nie jest w większości wynikiem wylewającej się nieustannie masy gigantycznego kapitału spekulacyjnego, który w coś (!) musi ulokować środki. Musi je lokować, bo ma ich ciągły dopływ w postaci składek emerytalnych. A lokuje w to, co ma do dyspozycji: surowce, nieruchomości, obligacje – czyli wciąż nakręca jakieś bańki. Mądrale w instytucjach finansowych rzucają tymi miliardami dolarów – raz w lewo, raz w prawo. Bo jak inaczej?...
Ale jaki to ma sens?...
PS.
Jeśli już jakoś dałoby się dopatrzyć pozytywów fuduszy emerytalnych, to chyba właśnie gdyby inwestowały one niemal wyłącznie W AKCJE. I to raczej nowych firm, dla nowych przedsięwzięć. Wtedy ten strumień pieniędzy oddziaływujący na rynek, mógł spełnić rolę pozytywną. O ile nie przekraczałby możliwości sensownego wchłonięcia takiego kapitału. W aktualnym układzie jest głównie czynnikiem spekulacyjnym.
Tu oczywiście dotykamy jeszcze innego pytania: czy w ogóle rozwój gospodarczy zawsze jest czymś pozytywnym? Ale to już inna para kaloszy.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 14:50, 29 Paź 2012, w całości zmieniany 7 razy
|
|