Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33359
Przeczytał: 64 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 0:28, 03 Sty 2015 Temat postu: Błąd podczas dyskusji, a ścieżka prawdy |
|
|
Podczas wielu dyskusji (także na sfinii) osoby biorące w niej udział stosują pewien schemat myślenia i działania, który chciałbym w pewien sposób wyraźnie wskazać. Myślę, że ważne jest napisanie o tym aspekcie, bo występowanie owej postawy wydaje mi się jedną z podstawowych przeszkód do porozumienia, zrozumienia, rozwoju intelektualnego. Ludzie, których tutaj umownie nazwę "intelektualnie oświeconymi" oczywiście wiedzą o co chodzi i pewnie zaakceptują ważność uwag, jakie chcę tu przemycić. Inni - może się zgodzą, może nie, ale jakoś będą mogli się w moim opisie "przejrzeć".
Aby sprawę wyłuszczyć, opiszę ogólnie częstą sytuację, jaka zdarza się praktycznie w każdej dyskusji (i to zwykle wiele razy). Oto jeden z jej uczestników zarzuca drugiemu współdyskutantowi błąd w dyskusji. Załóżmy, że jest w owym zarzucie uczciwy, tzn. rzeczywiście uważa, iż druga strona coś przedstawia w niewłaściwy sposób. Czyli mamy (potencjalnie) błąd do naprawienia.
Ale...
Czy rzeczywiście mamy do czynienia z "ewidentnym" błędem, czy też może...
... niedogadaniem, użyciem innego języka, może tylko niezręcznością, może rozszerzeniem znaczenia poza stosowany zwykle zakres, ale jednak jakoś tam uzasadnione?...
W moim przekonaniu W POPRAWNEJ, UCZCIWEJ DYSKUSJI OBOWIĄZKIEM KAŻDEGO Z DYSKUTANTÓW JEST ZAŁOŻENIEM MOŻLIWOŚCI WSZYSTKICH TYCH OPCJI!
Co by to miało oznaczać?...
Ano to, że dyskutując poprawnie, reakcją na błędne (?) przedstawienie powinno być coś w stylu: sprawdźmy gdzie się nie dogadaliśmy, ustalmy nasz język, spróbujmy lepiej opisać koncepcję.
Co występuje (jakże niestety często ) w typowej ZŁEJ dyskusji?
- Występuje TRYUMF i blokada. Jedna ze stron jakże często ogłasza coś w stylu: aleś ty głupi, pleciesz bez sensu, tutaj jest kompletna bzdura. I dalej koniec!... Ogłoszenie "wygrałem!", więc spadaj. Jestem lepszy!...
Dzieje się zwykle tak przed ustaleniem, czy to tylko niedogadanie, czy może właściwie może myślimy podobnie, ale oto jakoś użyto innych słów dla opisania tego samego.
Dlaczego tak ludzie (dyskutanci) reagują?
Moja diagnoza jest prosta - rządzi nimi zwierzęce (ewolucyjnie wbudowane) pragnienie rywalizacji i zwyciężania. Tutaj na pierwszym miejscu jest wspinanie się po drabince "kto lepszy", a na dalszym odkrywanie intelektualne nowych poziomów rozumienia. To trochę tak, jak by ulegać zwierzęcym żądzom innego rodzaju - bezlitosnej agresji, nieopanowanemu dążeniu do dominacji, próbom rozładowywania napięcia seksualnego wbrew zasadom i cierpieniu innych ludzi. Tutaj zostaje odstawiona na boczny tor nasza wyższa natura, a zostaje w sumie głupie i pospolite - ale jestem lepszy, ale lepszy, ale się mogę poczuć wyżej...
Małostkowość. Brak prawdziwych (intelektualnych) ambicji. Wreszcie chyba... strata. Strata często tego, co w życiu jakoś bardziej trwałe - zrozumienie nowych rzeczy - sprzedanie intelektu, za uczucie, za ewolucyjną "marchewkę".
Dlaczego tak trudno jest dyskutować bez agresji, w duchu dążności do intelektualnego doskonalenia się umysłu?...
Dlaczego tak wielu, z pozoru inteligentnych, ludzi "wykłada się" na tak prymitywnych emocjach?...
Główną przyczyną jest oczywiście, wskazane wcześniej, nasze ewolucyjne - ukierunkowane na konkurencję - dziedzictwo. Ale chyba nie tylko ono. Mamy też inny powód do instynktownej obrony własnego rozumienia rzeczywistości. Dla prawie każdego człowieka ważniejszym jest, aby jakiś pogląd (choćby nawet głupi w pewnym zakresie) mieć, niż nie wiedzieć w danej sprawie nic, niż uznać się za kompletnego idiotę. Więc nasz (skądinąd rozsądny) intelektualny instynkt samozachowawczy w podświadomym wpływie na myślenie krzyczy: może i jest tu jakiś błąd w moim rozumowaniu, ale nie wiadomo jak zamienić to, co teraz rozumiem, co mi jakoś intelektualnie służy, na pustkę, na coś, czego aktualnie nie rozumiem (może nigdy nie zrozumiem), a więc co i tak jest bezużyteczne. Dlatego (w pewien sposób słusznie) nasz intelekt broni się przed przyznaniem się do błędu.
Czy jest wyjście z tego impasu, czyli z tego, że z jednej strony trzeba jednak szukać poprawy dla poglądów, które są błędne, a z drugiej jednak, nie można tego robić ot tak?...
Wg mnie jest możliwe tutaj wyjście... polubowne. Nie musimy od razu zmieniać sobie całego obrazu świata. Czasem chodzi o drobiazg, o minimalne dostrojenie jakiegoś szczegółu. Tylko drobiażdżek, który pewnie i tak byśmy kiedyś dostrzegli. Więc może, zamiast się na kogoś obruszać, że nam to wytyka, ucieszmy się z tego. Taka postawa wymaga jednak opanowania namolnych impulsów agresji i ducha konkurowania, a przede wszystkim pewnej pobłażliwości względem siebie i innych. Chodzi o uznanie, że nic nie jest doskonałe na starcie, więc dostrzeżenie jakiegoś przeoczenia jest tylko drobnym błędem, małym problem. Prawdziwym (!) błędem jest dopiero trwanie w ewidentnie spalonych poglądach.
Tak więc poprawna dyskusja ZAKŁADA, że pewnie gdzieś tam jestem niedoskonały ja, jak tez i mój współdyskutant. Błędy (te małe) są normalnością największą z normalnych, są tym właśnie co dyskusję czyni użyteczną, pomocną w intelektualnym wzrastaniu. "Ścieżka prawdy" dla umysłu jest więc nie pasmem tryumfów nad kimś tam, ale pracowitym doskonaleniem własnego rozumienia, w którym każdy wykazany nam błąd jest niczym skarb (!), dający umysłowi w perspektywie szansę na rozwój.
Piszę to trochę dlatego, że jakże często czułem podczas moich dyskusji na sfinii, że niektórzy współdyskutanci tak fiksują się na problemie, na tym, że oto wykazuję coś jako błąd, nieścisłość, że zamiast próbować DOGADAĆ SIĘ w kwestii, co i jak tutaj widzimy inaczej, wpadają w negatywne emocje.
Tymczasem...
Wcale nie jest tak, że tylko jedna strona ma rację - czasami przeciwne poglądy są w jakiś sposób komplementarne i tak naprawdę chodzi tylko o ustalenie granic dla stosowania jednej i drugiej (pozornie sprzecznej) metody.
Nie chodzi więc o tryumf. Zapomnijmy o konkurowaniu. Patrzmy na problem.
Poza tym jest coś takiego jak PROTOKÓŁ ROZBIEŻNOŚCI. Można się rozstać (w dyskusji) nie dogadawszy się. Można ostateczne uznać, że co prawda jakaś sprzeczność występuje, ale ostatecznie nie będziemy jej rozwiązywać na danym etapie. Może w przyszłości, gdy dojdą dodatkowe dane, szala decyzji przechyli się na którąś ze stron. A teraz - W PEŁNEJ ZGODZIE w sensie ludzkim - rozstajemy się będąc intelektualnie (!) po przeciwnych stronach barykady. Ta świadomość, że - nawet jeśli na etapie pośrednim uznam swój błąd, to jednak ostatecznie nie muszę się wycofywać i czuć tym pokonanym, jest bardzo ważna dla naszych emocji.
Intelektualne oświecenie i intelektualny egoizm
Na początku tego posta odwołałem się do konceptu "intelektualnego oświecenia". Na koniec chciałbym jeszcze jakoś to pojęcie zdefiniować. Dla mnie intelektualne oświecenie jest w istocie FORMĄ INTELEKTUALNEGO EGOIZMU. Egoizm intelektualny to nic innego, tylko postawienie rozwoju własnego intelektu na pierwszym miejscu (no... może nie ponad istnienie, czy dowolne cierpienie, ale na pewno ponad większość innych wartości). Intelektualnie oświecony człowiek wyżej ceni sobie wiedzę, niż to co pomyślą/powiedzą o nim inni ludzie. Intelektualnie oświecony ktoś lekceważąco odnosi się do "przegranych" w dyskusji, bo ma pełną świadomość, że każda przegrana jest tylko tymczasowa, że ponad każdą udowodnioną racją stoi większa, bardziej umotywowana, lepiej osadzona w rozumienie nadracja, która ostatecznie i tak zatryumfuje (w momencie gdy umysł dojrzeje do jej zrozumienia).
INTELEKTUALNY EGOISTA MOŻE SOBIE POZWOLIĆ NA PRZEGRANĄ. Bo wie, że przegrana to pozór, to NIC wobec każdego najdrobniejszego zrozumienia, każdego powiększenia się stanu świadomości. Przegrana to ochłap rzucony na żer ewolucyjnie wmuszonym nam emocjom. I oświecony intelekt ma pełną świadomość, że on sam jest ponad.
Na koniec analogia religijna (niekonieczna, ale warto o niej wspomnieć)
Właściwie to wszystko to co napisałem, ma też swój wymiar ściśle religijny. Można powiedzieć, że oświecenie intelektu, to nic innego tylko biblijne "Królestwo Boże", to przewartościowanie pojęć - ze świata przymusu (zwierzęcego, ewolucyjnego) do świata wolności rozumu. I tak jak Jezus mówi, że kto "chce zyskać swoje życie, ten je straci", tak samo można powiedzieć umysłowi: jeśli chcesz zyskać na sposób wygrywania, na sposób ewolucyjnie ci nadany, to stracisz... stracisz samego siebie, czyli własny intelekt, bo pogonisz nie za tym co prawdziwe, ale za tym co służy jedynie mieleniu się genów w tyglu ewolucji. Bo prawdziwe JA to to, co myśli w sposób niezależny i spójny, a nie to co łaskawie raczą uznać kapryśne emocje.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Sob 0:55, 03 Sty 2015, w całości zmieniany 1 raz
|
|