Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33735
Przeczytał: 67 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 19:30, 27 Lis 2022 Temat postu: (Wszech)moc, znaczenie i geneza wszelkiej wartości... |
|
|
W innym wątku poruszyłem zagadnienie, które uważam za absolutnie fundamentalne.
Michał Dyszyński w wątku Kara piekła napisał: | dwie totalnie przeciwne wizje czym jest moc/sprawczość/prawda (także i wszechmoc).
Wizja (wszech)mocy hermetycznej, jest wizją, w której wszechmocny jest dlatego, taki wszechmocny BO IGNORUJE (jeśli tylko tak zadecyduje, jeśli ma takie widzimisię) każde zewnętrzne odniesienie, każdą niezależną ocenę.
Wizja wszechmocy z realnymi wyzwaniami oparta jest o ideę ZOBOWIĄZANIA/ODPOWIEDZIALNOŚCI. W jej ramach moc polega na dotrzymaniu zobowiązań, które się podjęło, zaś ocena, czy dotrzymanie nastąpiło jest ZEWNĘTRZNA. |
Pewnie tam się dyskusja o tym nie rozwinie, albo i tak zostanie przysypana innymi tematami, więc tutaj pociągnę ją osobno.
Oto twierdzę, że w tym co tu zacząłem sugerować, zaszyta jest myślowa geneza niemal wszystkiego, o czym się myśli, rozważa, co buduje świadomość, sprawczość, logikę, grzech pierworodny, celowość, religię i epistemologię. Tu, w tym postawieniu spraw jest trochę jakby zaszyty początek zasadności wszelkiej myśli.
Wiem, mocno, może nawet buńczucznie powiedziane...
Pewnie nie powinienem tego pisać, skoro sam ten pomysł przedstawiam. Ale chcę na to zwrócić uwagę. Chcę, aby przynajmniej ci, co trochę wierzą, że mogłem tu coś ważnego napisać, nie pominęli owych trudnych zagadnień, lecz spojrzeli na to baczniej.
Problem mocy/sprawczości/sensu (wszystkie te idee po troszku tu jakby pasują) zaczyna się od NADANIA PIERWSZEGO ZNACZENIA.
Możemy niczemu nie nadać znaczenia, wtedy świat będzie "płaski", bez zdefiniowanej jakiejkolwiek wartości, ale można też - przeciwnie - spróbować jednak na czymś budować właśnie to podstawowe pojęcie: wartości/znaczenia/sensu. Na czymś można budować, czyli NA CZYM?
To co pierwsze w ogóle w hierarchii wartościowania musi być założone. To wynika z samego faktu, iż jest to pierwsze, czyli nie ma niczego go poprzedzającego, a zarazem uzasadniającego.
Teoretycznie można jak pierwszą wartość wskazać cokolwiek. Ten cokolwiek, tamten cokolwiek...
Z cokolwiekami przypadkowymi jest ten problem, że aby stały się one wartością dla uznającego, trzeba do tego włożyć OSOBISTĄ ENERGIĘ WIARY. Mogę niby uwierzyć, że genezą sensu jest to, że mogę się podrapać po brodzie. Mogę próbować temu aktowi drapania się nadać teraz specjalne znaczenie, nakręcać się na maksa, że to takie ważne, że jedyne, że nie w ogóle naj, naj...
Intuicja jednak podpowie, że trudno jest nadać czemuś absolutnie przypadkowymi znaczenie tak, aby SAMEMU W TO UWIERZYĆ na tyle, że nasz własny system percepcyjny będzie w stanie to utrzymać!
Gdzieś w zakamarkach naszej intuicyjnej zdolności uznawania rzeczy jest (chyba... w każdym razie ja tak to czuję, więc taką hipotezę stawiam) jest zaszyty opór, przed uznaniem za wartościowe, mające znaczenie rzecz przypadkową. Mimowolnie "coś w nas" zbuntuje się przeciw takiej łatwiźnie, coś nam zasugeruje: to co jest ważne, musi mieć swoją cenę!
Solipsysta (nie wiem, czy w historii świata trafił się bodaj jeden prawdziwy solipsysta; raczej w to wątpię, ale przynajmniej jako sam koncept reakcję solipsysty można tu rozważać) tutaj jest w najbardziej czystej postaci - on z góry uznaje, że jego myśli są jedyną realną rzeczą, a więc co on uzna za wartość bazową, to po prostu będzie. Niesolipsyści mają tu gorzej, bo oni aby uwierzyć w wartość pierwszą, muszą się najpierw odkopać z tego, co im na tysiące sposobów sugeruje świat. Siła tych sugestii może być różna my zaś możemy się z tym zgadzać bardziej, bądź mniej. Jednak też mamy tu chyba wiele do gadania. Ludzie ostatecznie swój światopogląd jakoś wybierają. Co prawda świat im podaje nieraz mocne sugestie do owych wyborów, jednak umysł człowieka też ma tu dużo "do gadania". Widać to choćby i po tym, jak różne światopoglądy, jak różne systemy wartości mają różni ludzie. Więc też - przynajmniej teoretycznie, człowiek może sobie uznać, iż to on zawsze ma decydować. Może wartością (najwyższą) uczynić cokolwiek. A za chwilę może to zmienić na cokolwiek2, a potem na cokolwiek3 itp.
Ktoś tu powie: ale w życiu tak łatwo nie ma! Bo jest jeszcze cierpienie!
Trudno jest uznać sobie wartość przeciw cierpieniu. Trudno jest zrealizować całą masę wydumanych postanowień, co będziemy sobie cenili - np. że nie będziemy jedli. Gdybyśmy niejedzenie uczynili nasza wielką wartością, to po jej odpowiednio konsekwentnym zrealizowaniu, umarlibyśmy z głodu. I cała owa wartość byłaby na krótko.
Ale, gdyby na chwilę zapomnieć o ograniczeniach naszego życia na ziemi (albo gdyby te aspekty ograniczone wyłączyć z rozważań), to teoretycznie możemy sobie uznać, co nam tylko do głowy przyjdzie. Możemy być właściwie....
jak bogowie!
W pewnym sensie jest to bowiem wszechmoc!
Będąc odpowiednio konsekwentnym, przy zignorowaniu cierpienia, możemy sobie samemu ogłosić na przykład "najważniejszym w życiu jest być właśnie mną! - kto nie jest mną, ten stracił, przegrał! Jestem najważniejszy w ogóle!". Wolno jest uznać nam, bo w stawianiu założeń podstawowych myśl jest niepowstrzymana. Tylko czy...
tylko czy rzeczywiście będziemy w stanie w to uwierzyć?...
Bo jak wcześniej napisałem, trudno jest uwierzyć w znaczenie tego, co przychodzi samo, bez trudu, bez ceny. Będąc realnie wszechmocnym, jest się automatycznie...
bezznaczeniowym. Bo jeśli wszystko możemy, gdy nic nie jest trudne, bo jest "na pstryk", to też i nic nie znaczenia. Świat jest emocjonalnie, mentalnie płaski i miałki. Można istnieć, tylko PO CO? Skoro niczego nie da się osiągnąć?...
To jest swoisty paradoks pojęcia wszechmocy absolutnej, który czyni taką absolutną wszechmoc emocjonalnie oksymoronem: jeśli można (czyli bez wysiłku, bez ceny) zdobyć wszystko, to nie można zdobyć NIC CO BY MIAŁO ZNACZENIE.
Tyle we wstępniaku wątku. Ciąg dalszy (mam nadzieję) nastąpi...
|
|