Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moje życiowe odkrycia
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33732
Przeczytał: 75 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 0:33, 12 Maj 2017    Temat postu:

Ale chciałem napisać o jeszcze dwóch dodatkowych moich życiowych odkryciach, dość pokrewnych tym poprzednio opisanym, czyli odkryciu, że świat wcale nie czeka na moją krytykę wszystkich i wszystkiego co mi akurat wpadło do głowy.
Odkryciem bliskim tego wyżej opisanego było uświadomienie sobie, że wiele "oczywistych" rad dla ludzi jest jakoś ewidentnie nie oczywistych. Trochę pisałem o tym w moim wątku, dlaczego dobre rady nie działają. Ale tutaj chcę temat rozwinąć dodatkowo.
Kiedyś miałem przekonanie, że mój umysł panuje (w większości, bo może nie całkowicie) nad moimi myślami, wyborami. Dziwiłem się, dlaczego ludzie nie potrafią wyjść z nałogów, postępują nielogicznie, ewidentnie "głupio". Myślałem, że kto jak kto, ale ja, to taki głupi, aby nie robić tego, do czego jestem przekonany, nie jestem. Wierzyłem, że jak zechcę schudnąć, to po prostu przestanę jeść i schudnę, jak będę chciał coś wykonać w swojej psychice, to to w końcu wykonam. Życie zrewidowało moje (wygórowane) przekonania o samym sobie, a jednocześnie uświadomiło mi szerszy kontekst mojego życia, mocy osobowej, związku pomiędzy duchowością, uczuciami i wolą. Jednocześnie w wyniku tych odkryć nieco spokorniałem - już nie twierdzę, co to ja niewątpliwie bym zrobił, gdybym tylko uznał to za słuszne.
Odkrycie, o którym myślę można by sformułować jako: człowiek nawet będąc przekonany do pewnych działań, zachowań, nawet posiadający do nich fizyczne możliwości może mieć poważne i realne problemy z realizacją - istnieje tajemniczy czynnik w naszej psychice, powodujący, że wiele rzeczy chcemy, a nie jesteśmy w stanie ich realizować, mimo że są "na wyciągnięcie ręki". Najwyraźniej objawia się to właśnie wobec zjawiska nałogów, ale także ma swój wymiar w niemocy innego rodzaju - prokrastrynacją, pozostawanie pod wpływem ludzi (bycie zdominowanym), użalanie się nad sobą, niezborność intelektualna i wiele innych.
Z tym zaś odkryciem związane jest też kolejne (i jeszcze kolejne) ważne dla mnie odkrycie życiowe. Można by je sformułować jako: nasza psychiczna moc w standardowych warunkach jest ściśle związana z możliwością pozostawania w zakresie strefy komfortu (psychicznego i fizycznego).

Właśnie znaczenie aspektu strefy komfortu psychicznego jest moim relatywnie niedawnym odkryciem. W moim przekonaniu model psychiczny z tą koncepcją związany nieźle tłumaczy wiele ludzkich niemocy, błędów działania, zahamowania rozwoju, a nawet tworzenia się osobowości przestępczych, patologicznych. Oczywiście jest to temat na znacznie większe opracowanie i zupełnie inną okazję.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33732
Przeczytał: 75 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 0:41, 12 Maj 2017    Temat postu:

Dyskurs napisał:
In the early church, especially from the third centuryc on, ecclesiastic authorities allowed a confessor or a Christian awaiting martyrdom to intercede for another Christian in order to shorten the other's canonical penance. - pogrubiony tekst wyjasni Ci, kto (cesarz Konstantyn i Spolka z ograniczona odpowiedzialnoscia) wymyslil koncept piekla, czyscca, i nieba i zaczal sie handel.

Zaczelo sie jak zwykle niewinnie od ruchu charytatywnego w basenie morza Srodziemnomorkiego. Ruch zwany Droga, gdzie przede wszystkim kobiety karmily glodnych, odziewaly nagich, poily spragnionych, i pozwalaly na spoczynek przed dalsza droga przez zycie. Ale podobnie jak przygotowywanie ziol przez kobiety w koloniach amerykanskich, facetom to przeszkadzalo i powstal KK i wielka farmacja :)

Tak, tylko że nie mamy tu żadnego wynikania. To, że zrobił coś cesarz Konstantyn, a nawet że zrobił coś celowo, jest ogólnie bardzo słabą przesłanką do wnioskowania, czy jest to prawdziwe/słuszne, czy też nie. Kto by czegoś nie wprowadził/wymyślił i kiedy by to nie było, ani też niezależnie w jakich okolicznościach, to wskazanie na to jest BARDZO SŁABYM - może dziesięciorzędowym argumentem. Bo pytaniem zasadniczym jest CZY TO SIĘ DA POTWIERDZIĆ? O to nam chodzi, a nie o rozkminianie, czy twórca koncepcji był młody, stary, żonaty, czy głuchy - władcą, czy niewolnikiem. Tak więc ten cały Twój "argument" jak dla mnie w ogóle nie jest poprawny od strony tego, co ma znaczenie przy ustalaniu stanu faktycznego - prawdy.
Ja patrzę na to, co DZISIAJ relacjonują ludzie. Być może koncepcje piekła, czyśćca są jakoś niewłaściwie komunikowane przez KK. Tego nie wykluczam. Ale może też wprowadzono je w oparciu o rzetelne doświadczenia, dane, przemyślenia. Sprawa jest otwarta, a sugerowanie się okolicznościami, które podajesz jest zwracaniem uwagi na rzeczy marginalne.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Dyskurs
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 28 Wrz 2015
Posty: 9844
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: USA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 2:28, 12 Maj 2017    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Jak dla mnie to nieadekwatnie używasz słowa "wiem". Akurat tego wiedzieć nie może nikt, więc adekwatnym słowem jest wg mnie "wierzyć". Te Twoje deklaracje jak traktuję jako zaklinanie rzeczywistości, albo po prostu pozostawanie pod wpływem jednej konkretnej strony sporu na temat NDE.
Nope, jesli "zawieszamy" sie w zyciu li tylko na funkcji intellektu, nasze zycie staje sie jedna monotonna kalkulacja i zamkami z piasku. Z kolei jesli nie uzywamy intelektu wystarczajaco, to stajemy sie zakladnikiem rutyny. Na temat NDE nie ma co sie "spierac", bo projekcje niedokrwionego mozgu sa zalezne od zawartosci indywidualnej podswiadomosci.

Cytat:
Co do "wymyślenia przez kler katolicki" tych historii, to też jesteś pod wpływem manipulacji.
Mowa byla li tylko o handlowaniu oplat za zbawienie duszy, ktore trwaja do dzisiaj i nazywaja sie msze gregorianskie, msze na rocznice, msze na Wszystkich Swietych, etc.

Cytat:
Sam znam osobę, które tego rodzaju doświadczenie miała. Sam miałem pewne ("małe", co prawda) formy mistycznego spotkania z rzeczywistością ponadnaturalną.
Podobnie jak Buddha, i wielu innych, tylko raczej nie okreslali tego doswiadczenia jako "ponad" :)

Cytat:
To, ze ktoś wymyślił tu hipotezę "niedotlenienia mózgu" ...
Raczej fakt, bo hipoteza u nas to zalozenie, ktore potrzeba udowodnic aby stalo sie teza naukowa :)

Cytat:
...nie zmienia postaci sprawy, że pozostaje cała masa niewyjaśnionych rzeczy z tym zjawiskiem związanych - np. relacje osób w stanie śmierci klinicznej z miejsc i chwil, które nie były możliwe do percepcji dla osób w tym stanie.
I tu wkraczamy w limity percepcyjne ktore okreslamy u nas sfera memetyki czyli programowania "nawiasow" percepcyjnych. Poniewaz w trakcie niedokrwienia mozgu czlowiek funkcjonuje w tak zwanej blended reality, to moj zmarly Maz powiedzial o 4:10 moment przed odejsciem do pielegniarki w hospicujum: "nie martw sie o moje rzeczy, moja zona przyjedzie tutaj o 4:30. To jest juz udowodnione naukowo przez Harvard.

W Polsce tez zmiany jak podaje abstrakt pracy naukowej Bejda et al., 2014):
"Na przestrzeni dziejów postrzeganie śmierci przez społeczeństwo przeszło radykalne zmiany – od łączenia zgonu, jak podaje Vuillemin, z przemianą duchową i cielesną (co było istotnym elementem większości religii i
systemów filozoficznych) do odhumanizowanej medykalizacji śmierci
w czasach obecnych. Rozwój medycyny zniósł wyraźną granicę pomiędzy życiem a śmiercią, doprowadził do instytucjonalizacji śmierci, a
to wpłynęło także na sposób jej postrzegania. Z biologicznego punktu widzenia śmierć to nieodwracalne ustanie wszystkich czynności organizmu
oraz procesów przemiany materii we wszystkich jego komórkach. Śmierć jest pojmowana jako jeden z podstawowych elementów egzystencji, który wpływa na świadomość każdego człowieka. W pracy dokonano analizy zmian postrzegania śmierci, postaw wobec niej, kultu zmarłych i pochówku.[/quote]

Cytat:
Ale tu przynajmniej - poprawnie - mówisz o tym "nie wierzę". Bo możesz w tym zakresie jedynie (nie)wierzyć, ale nie wiedzieć.
Moge wiedziec, tylko nie intelektem, bo intelekt zaraz szuka znaczenia i przystosowania do istniejacej matrycy w podswiadomosci. Dodatkowo, naduzywany, intelekt traktuje intuicje (mozg najwyzszy) jako co nierealnego/paranormalnego. U nas jest bezokolicznik [i]to intuit. Przypuszczam, ze w Polsce nie ma czasownika aby okreslic uzywanie najwyzszego mozgu/intuicji, ktorej "domem" jest cingulate cortex. Kobiety maja znacznie wiekszy cingulate gyrus niz mezczyzni i dlatego moga byc przedmiotem fenomenu mirror neurons. Mozg najwyzszy/intuicja jest tym sekrete o ktorym Robert Frost pisze, ze "siedzi w srodku kola i wie" kiedy intelekt tanczy na obrzezu i zgaduje/przypasowywuje. Stad pochodza fenomeny gestalt czyli obrazy, przekazy lingwistyczne, siadanie przy fortepianie i "samogranie" czyli fenomeny "muzy". Intuicja jest szostym zmyslem, o ktorym istnieniu wielu nie wie, bo "zawiesza" sie albo na mozgu nizszym jako stworzenie czlekoksztaltne o niskich/zwierzecych instynktach albo na intelekcie i praktycznie tonie w meandrach podswiadomosci.

Cytat:
Oczywiście kiedyś wszystko się wyjaśni - po śmierci - więc sporów nie ma co toczyć.
Nic sie nie wyjasni, bo Matka Natura wylaczy z "gniazdka" transformator zwany mozgiem ludzkim. Bez tego, intelekt podobnie jak emocje i pamiec odejda w niebyt.

Cytat:
Poza tym, akurat ze strony kleru katolickiego nie słyszałem wypowiedzi na temat NDE.
Raczej trudno wyjsc poza dogmat piekla, czyscca, i nieba, kiedy jest produktem a najdluzszej w historii czlowieka cyklu.

Cytat:
Te opowieści krążą bardziej chyba wśród świeckich, z resztą trochę na równych prawach z koncepcjami sprzecznymi z teologią katolicką - np. potwierdzeniami na reinkarnację ...
The closest the Second Council of Constantinople came to addressing reincarnation was, in one sentence, to condemn Origen, an early Church writer who believed souls exist in heaven before coming to earth to be born..

Cytat:
Nie zamierzam oczywiście do niczego tu akurat przekonywać. Ja nie używam w tym zakresie pojęcia "wiem", choć pewnie użyłbym "jestem przekonany że ...".
I tu jest roznica. Tak jak w intelektualizowaniu jest miejsce na przekonywanie, w intuowaniu tego miejsca nie ma, bo intucja jest CEO mozgu i nie podlega deprawacji podswiadomosci. Kiedy zmarl moj Tato fw 1991 roku, Jego odejscie bylo konteminowane przez tradycje. Ksiadz z lokalnej parafii powiedzial, ze pojdzie do piekla bo nie otrzymal sakramentu namaszczenia. Poniewaz intyicyjnie wiedzialam (nie wierzylam) od I Komunii Sw., ze chlopcy z Watykanu niezle sobie ta tradycje katolicka nagieli do wlasnych materialnych potrzeb, to podobnie jak byly biskup ppentakostalny Carlton Pearson pisze w introduction ksiazki "God is not a Christian, nor a Jew, Muslim, Hindu: God Dwells with Us, in Us, Around US, as Us" - Busting Grandma and Grandpa out of Hell wykradlam mojego Tate z "piekla" i umiescilam w moim sercu.

[link widoczny dla zalogowanych]

W trakcie odejscia Meza tej konteminacji nie bylo, bo dzialalam zgodnie z Jego zyczeniem. Bezposrednia kremacja, brak anonsu w gazecie/Internecie, i umieszczenie prochow 2 mile morskie od brzegu w Oceanie Atlantyckim. Kiedy strata Meza/Przyjaciela boli jak odciecie pila polowy mnie, to ostatnia rzecza jaka potrzebuje to zeby "tradycja" chlopcow z Watykanu dyktowala mi co mam myslec, w co wierzyc, i czym sie "torturowac" w meandrach intelektu. Ja nie wierze llecz wiem cala soba swoja podroz przez zycie.

Kiedy robisz test kinezjologiczny i podajesz komus kto go przechodzi zdjecie Hitlera w kopercie i ten czlowiek nie jest stworzeniem czlekoksztaltnym na autopilocie zwierza, to wyczuje co jej/jemu podajesz i fizjologicznie czyli na poziomie komorkowym a nie intelektualnym nastapi natychmiastowe obnizenie sily miesni, pocenie sie dloni, skoki w rytmie serca.

Pamietaj, ze doswiadczanie calym soba jest nieskonczone. Intelekt starajac sie to doswiadczanie opisac zredukuje je do matrycy podswiadomosci.


Ostatnio zmieniony przez Dyskurs dnia Pią 3:00, 12 Maj 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Dyskurs
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 28 Wrz 2015
Posty: 9844
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: USA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 3:14, 12 Maj 2017    Temat postu:

Cytat:
Być może koncepcje piekła, czyśćca są jakoś niewłaściwie komunikowane przez KK. Tego nie wykluczam.
To dobrze. Jakie ludzkie sa te "przegrodki". Doslownie jak paradox. Nie zdziwilabym sie gdyby na poczatku, czyli odkad cesarz Konstantyn, ktory nie mial wprawdzie MBA ale zmysl biznesowy, zauwazyl jak latwo jest powiekszyc terytorium imperium przez uzycie ruchu Drogi, ktory z powodu idei pomocy bliznim rosl w sile. Troszke wzielo zanim katolicyzm rozszerzyl sie na Europe Zachodnia i Centralna, ale wowczas Biskup Rzymu zwany Papiezem zauwazyl (intelektem), ze mozna zareklamowac jeszcze jedna "przegrodke" czyli dac duszom zmarlych szanse na "winde do nieba" tak daleko jak ich zyjacy krewni wplaca odpowiednie sumy zwane indulgences, zeby Papiez Leon X mogl sobie slicznie odrestaurowac Bazylike Sw. Piotra w stylu Renesansowym. Takie "ichnie" fundraising :) Ale niestety ten business model "wnerwil" Martin Luther, przybil do drzwi kosciola w Witenbergii liste postulatow i powstalo chrzescijanstwo protestanckie. Nalezy dodac, ze w Sredniowieczu "odkupywanie" win istnialo rowniez w srodowiskach niereligijnych. Ale tych z powodu "obowiazkowosci" religii stanu nie bylo wiele.

Taoisci rozwiazali problem spekulacji intelektuualnych i handlowania czym badz jednym zdaniem:

Tao te Ching - Chapter I - The Tao that can be spoken is not the eternal Tao." i moga sobie siedziec cichutko i medytowac. A w katolicyzmie z powodu "zawieszania" sie na doktrynie i "panszczyznianej/feudalnej" usluznosci, niewielu katolikow wie, ze cesarz Konstantyn "odcial" 5 module modliwty czyli kontemplacje. Jak ktos probuje przywrocic, jak Dk. Marcin M. D. i Monika Gajdowie, to jest robota "diabla" (cokolwiek to jest) lub sekta :)

Greg Braden "The Five Modes of Prayer"
https://youtu.be/6hh4VOSRnHU

5 Modes of Prayer:
1. Informal
2. Petitionary
3. Ritualistic
4. Meditative
5. Feeling - we must feel the feeling as the prayer has already been answered to engage the quantum hologram to mirror what we feel back to us - the Tibetan monks, John Wheeler, etc.


Ostatnio zmieniony przez Dyskurs dnia Pią 3:30, 12 Maj 2017, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33732
Przeczytał: 75 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 20:07, 12 Maj 2017    Temat postu:

Dyskurs napisał:
....cesarz Konstantyn, ktory nie mial wprawdzie MBA ale zmysl biznesowy, zauwazyl jak latwo jest powiekszyc terytorium imperium przez uzycie ruchu Drogi, ktory z powodu idei pomocy bliznim rosl w sile. Troszke wzielo zanim katolicyzm rozszerzyl sie na Europe Zachodnia i Centralna, ale wowczas Biskup Rzymu zwany Papiezem zauwazyl (intelektem), ze mozna zareklamowac jeszcze jedna "przegrodke" czyli dac duszom zmarlych szanse na "winde do nieba" tak daleko jak ich zyjacy krewni wplaca odpowiednie sumy zwane indulgences, zeby Papiez Leon X mogl sobie slicznie odrestaurowac Bazylike Sw. Piotra w stylu Renesansowym. Takie "ichnie" fundraising :)

Tych przesłanek można wypisywać w tysiące. Ale ich związek z ostatecznym rozstrzygnięciem kwestii życia po śmierci nie będzie decydujący. Ja - parę lat temu - na sfinii opisywałem swoje doświadczenia strasznego stanu świadomości, który miał duchową naturę, a który może być chyba przyrównywany do piekła. Nie twierdzę, ze "byłem w" piekle, ale akurat też WIEM, że ISTNIEJĄ DLA ŚWIADOMOŚCI STANY TRUDNEGO DO WYOBRAŻENIA CIERPIENIA DUCHOWEGO. Dlatego dla mnie okoliczność, czy ileś tam wieków temu komuś się opłacało, czy też nie wprowadzać jakieś koncepcje jest nieistotnym mnożeniem wątków. Może i tak było, że pewne koncepcje były motywowane niskimi pobudkami, ale nawet jeśli (!) to jeszcze wcale nie oznacza, że były one nieprawdziwe. Nawet największy kłamca co jakiś czas mówi prawdę, a największy mędrzec może się mylić. Ja zaś wiem na własnym doświadczeniu, że świadomość w stanie czystym może doznawać ogromnego cierpienia. Czy - przynajmniej w pewnych przypadkach, doznaje takiego cierpienia po śmierci?... - Tego nie wiem, ale wykluczyć tego nie mogę.

Przyznam, że w rozumowaniu mam dość wyrazisty podział - rzeczy, które mi powiedziano vs rzeczy, które przeżyłem, sprawdziłem osobiście. Te pierwsze zawsze będą jakoś wątpliwe (choć oczywiście nie koniecznie fałszywe), stosuje się do nich ogólnie inna procedura traktowania umysłem. Nie lubię też tych powiedzianych przesłanek zbyt mnożyć, bo sto, czy tysiąc stwierdzeń o nieznanych statusie właściwie niemal nie zmienia poziomu ustalenia, jak w istocie dana rzecz się przedstawia.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pią 20:08, 12 Maj 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Dyskurs
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 28 Wrz 2015
Posty: 9844
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: USA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:18, 12 Maj 2017    Temat postu:

Cytat:
Ja zaś wiem na własnym doświadczeniu, że świadomość w stanie czystym może doznawać ogromnego cierpienia.
Skad to wiesz I prosze podaj robocza definicje "swiadomosci w stanie czystym", Michal :)

Prosze rowniez link do Tweojego przyzycia abym mogla odczuc I dziekuje :)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33732
Przeczytał: 75 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 22:03, 16 Maj 2017    Temat postu:

Dyskurs napisał:
Cytat:
Ja zaś wiem na własnym doświadczeniu, że świadomość w stanie czystym może doznawać ogromnego cierpienia.
Skad to wiesz I prosze podaj robocza definicje "swiadomosci w stanie czystym", Michal :)

Prosze rowniez link do Tweojego przyzycia abym mogla odczuc I dziekuje :)

Pisałem, że MIAŁEM BEZPOŚREDNIE DOŚWIADCZENIE - PRZEŻYCIE, w którym właśnie tak odczuwałem. Dla mnie to jest moja - prywatna co prawda - ale za to najbardziej niezaprzeczalna, bo bezpośrednia, wiedza.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Wto 22:04, 16 Maj 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Dyskurs
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 28 Wrz 2015
Posty: 9844
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: USA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:08, 16 Maj 2017    Temat postu:

Czy mamy konsensus, ze zakladajac, iz po przezyciu/doswiadczeniu czegos cialem materialnym (zmysly/system nerwowy/mozg/reakcja w fizjologii komorkowej), cialem emocjonalnym (podswiadomosc/rama referencji doswiadczen zyciowych), cialem duchowym (odczuwanie), mozemy uzywac terminu "wiedza" a nie "wiara"?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33732
Przeczytał: 75 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 22:46, 16 Maj 2017    Temat postu:

Dyskurs napisał:
Czy mamy konsensus, ze zakladajac, iz po przezyciu/doswiadczeniu czegos cialem materialnym (zmysly/system nerwowy/mozg/reakcja w fizjologii komorkowej), cialem emocjonalnym (podswiadomosc/rama referencji doswiadczen zyciowych), cialem duchowym (odczuwanie), mozemy uzywac terminu "wiedza" a nie "wiara"?

Ze słowem "wiedza" jest pewien problem definicyjny. Jest ono używane przynajmniej w dwóch - w pewnych zakresach istotnie różnych - kontekstach.
1. wiedza, jako coś pewnego, nie dającemu się zasadnie zaprzeczyć
2. wiedza, jako pewien stan dokonań ludzkości w zakresie możliwie najlepszego opisu rzeczywistości i człowieka (najczęściej "wiedza naukowa", wiedza obiektywna).
Ludzie utożsamiają te konteksty, co w typowych sytuacjach nie generuje nieporozumień. Ale w gruncie rzeczy są to ZNACZĄCO RÓŻNE pojęcia. Są zakresy, w których znaczenia słowa wiedza 1 i 2 nie tylko się nie pokrywają, ale są wręcz sprzeczne.
Tym sprzecznym przypadkiem jest wiedza prywatna. Jeśli ktoś rano wstaje ze świadomością, że przed chwilą śnił mu się zmarły wujek, to jest to jego "wiedza" w znaczeniu "nie mam najmniejszych wątpliwości, że przed chwilą doznawałem wrażenia kontaktu z wujkiem". Oczywiście ten człowiek wie, że to był tylko sen, ale nie wątpi, że odczuł to, co odczuł. Jednak z drugiej strony patrząc, te odczucia prywatne, a więc i sny są NIEWERYFIKOWALNE, nie dają się potwierdzić żadnym rodzajem obiektywizacji naukowej. W sensie 2 wiedzy tutaj nie ma - bo nie ma weryfikacji, modeli, ścisłego rozumowania, "klepniętego" dodatkowo przez społeczność naukową.
Tak więc używając słowa "wiedza" warto zwracać uwagę na możliwość nieporozumień - ekwiwokacji, potencjalnego niedogadania.

BTW (drobna dygresja)
Ten przykład trochę też ilustruje dlaczego z pewnym lekceważeniem dla ich wyrobienia intelektualnego traktuję osoby, które - ZAMIAST DOGADAĆ ZNACZENIA - w dyskusjach przechodzą do szybkiego oceniania "jak jest", kto mądrzejszy, a kto głupszy. Jak dowodzi praktyka, w większości sytuacji takie osoby są wpatrzone w jeden aspekt sprawy - ten, który akurat im się nasuwa pod myśl. One najczęściej nie biorą pod uwagę wieloznaczności słów, mnogości kontekstów użycia, a do tego mentalnie dążą do szybkiego ustalenia "kto wygrał", a nie "jaki byłby najlepszy opis problemu". Oczywiście te konteksty i znaczenia DAJE SIĘ DOGADAĆ, ale....
pod warunkiem, że ktoś w ogóle wie, że problem konieczności dogadania, problem wieloznaczności występuje!

Ludzie od razu oceniający najczęściej w ogóle nie biorą tej okoliczności pod uwagę, myślą szablonowo, na jeden sposób, który wydaje im się absolutny i niepodważalny. To taki trochę "myślowy beton". Ale przez beton najtrudniej się przebić, bo zwykle jest on jeszcze "stężały" dodatkowo aspektem pychy, przeświadczeniem, że dyskusja polega na wywyższaniu się, a nie swobodnym żeglowaniu po oceanie myśli z korzyścią dla wszystkich stron.
Niewątpliwie na naszym forum bardzo dobrze tej aspekt sprawy rozumie Wuj - Zbój założyciel. Widać to niemal z każdego zapisu regulaminu, który Wuj napisał. Poza tym w licznych moich dyskusjach z Wujem ANI RAZU nie pojawił się problem, odmówienia przez niego kwestii dogadania, uzgodnienia, nie pojawiła się agresja, maskująca bezradność intelektualną. Ale "Wuj, to Wuj!" (jak mawiał Zagłoba), więc tutaj po prostu mamy do czynienia z człowiekiem wyjątkowym, nietuzinkowym, kimś kto rozumie prawa wymiany myśli.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Dyskurs
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 28 Wrz 2015
Posty: 9844
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: USA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 3:59, 17 Maj 2017    Temat postu:

Bo Wuj Zboj to by mogl przy piwie usiasc z the Founding Fathers :)

Osad to balast ktory jest oslizly, Michal. Jest tak przymocowany do kondycji ludzkiej, ze uwolnic sie od niego jest trudno. Wczoraj ne sesji medytacji uwaznosci instruktor ze zdziwieniem wysluchal, ze jestem wolna od osadu. Kiedy wytlumaczylam mu, ze idac przez zycie rownowaze koniecznosc bycia autentyczna z automatycznym wybaczaniem, to stwierdzil, ze mimo przezytych 70 lat jeszcze mu sie to nie udalo, bo czesto lapie sie, ze "zawieszaniu" sie na osadzie a tym samym nie dociera do innych z platformy milosierdzia. Jesli chodzi o "wiedze" to mamy jeszcze jeden fenomen czyli to odczucie w "jelitach" czyli intuicje - szosty zmysl. Kiedy moj niesamowicie empatyczny mlodszy Syn mowi: "I just know." to wiem, ze to glos Jego intuicji. Jest zodiakalna Ryba a ja jestem Ryba w znaku ksiezyca, wiec mam sporo tej energii w duszy. Intelekt jest glodny znaczenia a intuicja jest matka wartosci. Jakkolwiek musimy zaznaczyc, ze intelekt walczy o dominacje a intuicja jest. Intelekt u ekstrawertyka stara sie "przegadac" innych a intuicja milczy i wie. Intelek nie odczuje empatii jako krytycznego elementu socjalnego przetrwania. Intelekt nie jest domena moralnosci i altruizmu. Gdzies pomiedzy intelektem i intuicja umysl podaje reke (metafora) mozgowi. Mimo, iz nasza biologia daje nam "paliwo" to nie kontroluje naszego umyslu, bo to jest dynamiczny i otwarty proces interakcji z naszym otoczeniem, ktorym jest wszystko. Intuicja nie ulega emocjom, "przegadaniu" intelektu. Jest jak orzel ktory unosi sie wysoko aby postrzegac pelny i niezmacony obraz. Jakkolwiek, podobnie jak funkcje mozgu nizszego potrzebuja rownowagi, podobnie jest w relacjach finkcji mozgu wyzszego czyli intelektu i intuicji. Naduzywanie intelektu prowadzi do "bunkra myslowego" a naduzywanie intuicji prowadzi do impulsywnegoo zachowania. Tak wiec, wiedza oparta na intelekcie (weryfikowalna) i doswiadczeniu zyciowym (rama referencji) podparta wiedza intuicyjna tworzy holistyczny system.


Ostatnio zmieniony przez Dyskurs dnia Śro 4:00, 17 Maj 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33732
Przeczytał: 75 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 12:33, 17 Maj 2017    Temat postu:

Dyskurs napisał:
Naduzywanie intelektu prowadzi do "bunkra myslowego" a naduzywanie intuicji prowadzi do impulsywnegoo zachowania. Tak wiec, wiedza oparta na intelekcie (weryfikowalna) i doswiadczeniu zyciowym (rama referencji) podparta wiedza intuicyjna tworzy holistyczny system.

Cenna uwaga, choć uzupełniłbym niejedno w zakresie niebezpieczeństw używania (niewłaściwego) zarówno intelektu, jak i uczuć, czy intuicji.
Intelekt sam w sobie jest ślepy - "nie wie" po co działać. To uczucia, jakoś połączone z intuicją budują cele głównie mechanizmem ROZPOZNAWANIA I DĄŻENIA DO PIĘKNA I RADOŚCI (pozytywny cel DO), bądź ROZPOZNAWANIA DESTRUKCJI I ZŁA (cel OD - negatywny). Intelekt "nie wie", czy ma myśleć o pogodzie, butach, ludziach, czy matematyce. Ludzie z zespołem Aspergera, charakteryzujący się nadmiernie intelektualnym (ściślej bardzo słabo intuicyjno - empatycznym) odbiorem świata są w dużym stopniu zagubieni. Świat im "rzuca" aspekty do przemyślenia, oni je chwytają, ale mają problem z budowaniem tej głębokiej struktury celowych zależności, która normalnym ludziom "oświetla drogę życia". Intelekt jest trochę jak posiadanie komputera, tylko jeszcze trzeba wiedzieć, do czego go użyć.
Z drugiej strony intuicje i uczucia rzucają świadomość w NIEWOLĘ TEGO CO SIĘ ZDARZA. Uczucia opanowujące psychikę zawłaszczają ją, niszcząc szerszy osąd, bo uczucia w całości są tym, co aktualnie odczuwamy, wpadamy w nie po same uszy. Ludzie z niedojrzałą psychiką, skupieni nadmiernie na uczuciach przeżywają huśtawki nastrojów - jak rozpacz, to bezdenna, na skraj samobójstwa, jak szczęście, to dziecinnie bezrefleksyjne. Intelekt daje nam tę szanse na odskocznie, buduje w umyśle takie "pachołki", kołki na których można zaczepić "linę" wyciągającą nas z otchłani, które gotują nam uczucia. Intuicje podobnie - są zwykle nieodróżnialne od różnych "zdawało mi się", mądrość z głupotą jest w nich mocno pomieszana. Intelekt jest w stanie zrobić z tym (jakiś) porządek - coś ustalić na dłużej (także na obszar jakiejś kolejnej depresji, czy ataku jednostkowego uczucia). Intelekt daje nam możliwość uzgodnienia sobie naszych wewnętrznych WIAR, abyśmy wiedzieli co uważamy za słuszne, czemu zaufaliśmy, co traktujemy jako obowiązujące, a nie przelotne. Taka wiara to jakby rodzaj umowy z sobą samym - co od tej pory traktujemy jako uzgodnione, ze jest, czyli w co nie będziemy w nieskończoność powątpiewać. Taka wiara (właśnie zadecydowana intelektem) jest niezbędna, aby przeciąć w końcu ten niekończący się szereg pytań i wątpliwości "czy to to?", "czy to na pewno to?" "ale może to nie to?".
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Dyskurs
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 28 Wrz 2015
Posty: 9844
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: USA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 14:47, 17 Maj 2017    Temat postu:

Mamy consensus, Michal. Mozg wyzszy czyli funkcje intelektualna I intuicyjna sa CEO mozgu czlowieka ale musza funkcjonowac w symbiozie z mozgiem nizszym czyli funkcjami zachowawcza I emocjonalna. Jaki jest pozytek z intelektualisty "nafaszerowanego" znaczeniem zagniezdzonym w charakterze moralnym ktory nie jest w stanie uciec of kamienia osoby agresywnej w stanie afektu?

W pogrubionym tekscie piszesz o fenomenie ktory neuronauka okresla mianem supermozgu lub superpozycji mozgu czyli harmonii 4 funkcji mozgu.

Prof. Rudolph Tanzi "How to encourage the evolution of your brain"
https://youtu.be/mRFveea3khg
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr Rokubungi
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 31 Maj 2014
Posty: 6081
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska, Pomorze Zachodnie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 18:16, 18 Maj 2017    Temat postu:

Dość ciekawie tu piszecie, dyskutujecie; szkoda, że nie w wątku "Czym jest psychika?".;-P Jakoś aktualnie nie mam chęci się w to zagłębiać, ale kiedyś raczej przyjdzie na to pora. Szczególnie Dyskurs pisze zgodnie z prawdą, z tym, co i jak jest [nie tylko w człowieku, w jego psychice]. Chociaż też sporo miesza, stosuje pojęcia w rożnych, przemieszanych kontekstach, niekiedy pisze nieskładnie, bez konkretnego związku logicznego...

Ostatnio zmieniony przez Piotr Rokubungi dnia Czw 18:18, 18 Maj 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33732
Przeczytał: 75 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 0:22, 19 Maj 2017    Temat postu:

Piotr Rokubungi napisał:
Dość ciekawie tu piszecie, dyskutujecie; szkoda, że nie w wątku "Czym jest psychika?".;-P

Ja nie za bardzo mam koncepcję względem słowa "psychika". Ono mi nie pasuje do moich przemyśleń, bo jest jakoś tak niekonkretne. Przynajmniej tak to słowo odbieram, nie potrafiąc go posadowić na mapie pojęć, które już bardziej czuję - czyli: rozum, uczucia, wola, świadomość. A psychika?... - dla mnie to takie "wszystko i nic".
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr Rokubungi
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 31 Maj 2014
Posty: 6081
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska, Pomorze Zachodnie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 8:49, 19 Maj 2017    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Piotr Rokubungi napisał:
Dość ciekawie tu piszecie, dyskutujecie; szkoda, że nie w wątku "Czym jest psychika?".;-P

Ja nie za bardzo mam koncepcję względem słowa "psychika". Ono mi nie pasuje do moich przemyśleń, bo jest jakoś tak niekonkretne. Przynajmniej tak to słowo odbieram, nie potrafiąc go posadowić na mapie pojęć, które już bardziej czuję - czyli: rozum, uczucia, wola, świadomość. A psychika?... - dla mnie to takie "wszystko i nic".
To może dla ciebie. Ale ogólnie jest raczej odwrotnie. Co prawda "psychika", to szerokie pojęcie, ale jest chyba najlepiej zbadane i określone m. in. w psychiatrii, psychologii, częściowo również neurologii. Natomiast czym jest rozum? Jest wypracowana jakaś dokładna definicja tego pojęcia, żeby nie było "pływania", gdy się dyskutuje o rozumie, czyli o czym właściwie?.. Podobnie uczucia- wiadomo, że są, że się je odczuwa- ale raczej nic więcej: skąd są, jak powstają, czym są, po co? Na to stara się odpowiadać m. in. psychiatria, psychologia, parapsychologia również, badając psyche. Wola ani świadomość też nie są aż tak dokładnie zdefiniowane- choć lepiej, konkretniej od tamtych pojęć wymienionych.

Dlatego nie bardzo lubię niektóre [większość chyba] twoje teksty, bo piszesz nie tylko nie dążąc do raczej żadnych wniosków, ale piszesz niekiedy nie bardzo wiadomo o czym. Rozważasz np. czasami, czym jest umysł, ale w kontekście dość dowolnym, "dorabiając" do tego różne, dość dowolne definicje, jakie ci akurat przychodzą do głowy, traktując przedmiot dyskusji, temat tak, jak ci akurat pasuje [ze względów emocjonalnych np.]. Taki sposób nie może raczej do niczego konkretnego doprowadzić. Dlatego nieraz określałem to- chyba przesadnie trochę, "na wyrost"- jako "bełkot" twój, bo z dyskusją konkretną o danym zagadnieniu, nie mówiąc już o wymogach dyskusji naukowej, to ma [miało] mało wspólnego...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33732
Przeczytał: 75 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 0:19, 24 Maj 2017    Temat postu:

Piotr Rokubungi napisał:
nie bardzo lubię niektóre [większość chyba] twoje teksty, bo piszesz nie tylko nie dążąc do raczej żadnych wniosków, ale piszesz niekiedy nie bardzo wiadomo o czym. Rozważasz np. czasami, czym jest umysł, ale w kontekście dość dowolnym, "dorabiając" do tego różne, dość dowolne definicje, jakie ci akurat przychodzą do głowy, traktując przedmiot dyskusji, temat tak, jak ci akurat pasuje [ze względów emocjonalnych np.]. Taki sposób nie może raczej do niczego konkretnego doprowadzić. Dlatego nieraz określałem to- chyba przesadnie trochę, "na wyrost"- jako "bełkot" twój, bo z dyskusją konkretną o danym zagadnieniu, nie mówiąc już o wymogach dyskusji naukowej, to ma [miało] mało wspólnego...


Trochę domyślam się o co może Ci chodzić, szczególnie jeśli porównam to z tym jak formułujesz swoje myśli. Efekt ten ma swoje (w miarę dla mnie jasne powody).
Ty formułujesz (jak przypuszczam w zgodzie z wewnętrznym przekonaniem, z tym czym jest "prawda") myśli w postaci SFORMUŁOWAŃ STWIERDZAJĄCYCH. Do tego masz tendencję do FEROWANIE WYROKÓW, OCENIANIA. Nikt chyba tyle razy co Ty o czyichś postach pisał arbitralnie "głupi" etc. To świadczy o tym, że uważasz, jakoby Twoje myśli, przekonania, wyrażane sądy miały walor pewnej ostatecznej prawdy.
Z tej perspektywy patrząc, moje pisanie - z dużą ilością użycia trybów warunkowych, zastrzeżeń, odnoszenia się do założeń (jak przyjętych? - to osobny problem), sugerowania ulotności i względności wniosków - jest pewnie postrzegane jako rozwlekłe i niekonkretne, niekonkluzywne, albo wręcz głupie.
Rzecz w tym, że mam pewną wizję SWOJEGO SŁOWA, swoich sformułowań, myśli, prawdy. W tej wizji jest właściwie jedna główna idea PORAŻKI. Nie jest porażką bycie zruganym, czy znieważonym. W końcu ludzie nieraz tracą rozsądek, są emocjonalni, działają instynktownie, więc innych obrażają. Musze więc wziąć pod uwagę to, że zostanę nie raz niesłusznie zaatakowany, obrażony. Nie jest porażką to, że się komuś nie spodoba to co piszę. W końcu ludzie oceniają moje teksty swoim rozumem, kryteria mają takie, jak im pozwala ich doświadczenie. Czasem mają rację w tym niepodobaniu się, czasem pewnie nie.
PORAŻKĄ JEST konieczność uznania PRZED SOBĄ, że napisałem coś pochopnie, z emocji, nieprawdziwie, choć na pierwszy rzut oka było widać, iż sprawa wygląda inaczej. Odpowiadam najbardziej przed sobą i NIE MAM PRAWA PISAĆ CZEGOŚ GŁUPIEGO ale WEDŁUG MOJEGO OSĄDU!

Jak bronię się przed największym grzechem pisania głupoty?
- Ano NIE TWIERDZĄC NICZEGO w FORMIE ABSOLUTNEJ, czyli pisząc O ZALEŻNOŚCIACH (jeżeli coś, to coś innego), pisząc o wynikaniach, związkach, ale BEZ KATEGORYCZNOŚCI W STWIERDZANIU. Stąd te liczne tryby warunkowe - bo gdybym napisał, że "coś jest X", a potem okazałoby się, że zmieniając kryteria owo coś może już nie być X, to bym "zgrzeszył" przed samym sobą, poniósłbym porażkę. A jak napisałem "w zależności od przyjętych - innych - kryteriów ocena tego może się zmienić, może odwrócić...", to wiem, że błędu nie popełniam, nie muszę się wycofywać z tego, co napisałem.
Tobie - Piotrze - może się mój tekst nie podobać. Nie masz zielonego pojęcia o większości zasad, które są nałożone na to co piszę, a które powodują unikanie wielu sformułowań, zarzekanie się względem potencjalnych blędów, wątpliwości, zmienności kryteriów. Ty tego nie rozumiesz, bo dla Ciebie pisanie tak, aby się później z tego nie wycofywać nie jest wartością. Jak sobie coś palniesz, to jesteś z tego zadowolony - bo np. zaspokaja to jakąś Twoją aktualną emocję. Czasem się z tego wycofasz (co akurat liczę Ci na plus, bo przyznać się do błędu niewielu potrafi), ale tez nie wyciągniesz z tego wniosku, że ujmę przynosi Ci napisanie czegoś bez przemyślenia, z samej emocji. U mnie to tak nie działa - ja miałbym do siebie pretensję, gdybym coś pisał kategorycznie, twierdząco, a potem jawnie okazałoby się, że nie miałem racji. Ja bym uznał to za porażkę, bo MOJE SŁOWO okazało się takie liche, tak podatne na emocje, na nieopanowanie i brak rozwagi. MOJE SŁOWO nie ma prawa takie być! Bo tylko wtedy ono coś znaczy, to tylko wtedy czuję swoją wartość.
Napisałeś Piotrze wiele razy o mnie "głupi". Tak Ci się wydało, nie specjalnie coś uzasadniałeś. Piszesz tak, zapewne czując "luz" i "wolność", w jakiś sposób chyba uważasz tę wolność za potwierdzenie swojej "boskiej" wiedzy prawa do ferowanie wyroków, jakie Ci tylko przyjdą do głowy. Arbitralnie ten wyrok stwierdzisz. Jak je będziesz chciał zmienić, to zmienisz - nie problem - w końcu masz moc do robienia tego, na co masz ochotę. Tobie tak myśleć wolno, bo dajesz sobie do tego prawo. Arbitralność jednak oznacza po prostu brak uzasadnienia. Pisząc bez uzasadnienia automatycznie opowiadasz się po stronie UZNAWANIA SĄDÓW NIEUZASADNIONYCH JAKO POPRAWNE. Skoro tak uznajesz, to wszystko co ktoś arbitralnie powiedziałby przeciw Tobie JEST NIE DO OBRONIENIA W RAMACH TWOICH ZASAD. Po prostu masz to, co sam uznałeś - arbitralność stosujesz, arbitralnością możesz zostać potraktowany. Jak Ci się nie spodoba arbitralność (ta agresywne wobec Ciebie), to nie masz juz jej czym odeprzeć. Wszak sam ją wcześniej honorowałeś.
W moim świecie JEST DOKŁADNIE ODWROTNIE! - nie dopuszczalna jest taka "wolność", która opiera się na zwolnieniu słowa z konsekwencji. Nie mam prawa się wycofywać, bo to znaczyłoby, że wcześniej pisałem bez sensu (byłem de facto głupcem). Słowo moje (to jest miara jego wartości) musi być "tak, tak - nie, nie" (jak w Biblii napisano), tzn. ono nie może wynikać z nieprzemyślenia, z przelotnej emocji, z samego tego, że chcę komuś dopiec, że walczę. Takie słowa, które gotowe są kłamać, czy choćby nawet "trochę przesadzać", albo naginać się do emocji, bo akurat chcę kogoś poniżyć, obronić się, dać mu w kość - takie słowa byłyby (w moim modelu) gówno warte. I ja wiem kiedy są one gówno warte. Gdybym ludziom zaczął pisać "głupek", "idiota" itp. gdybym tak ulegał swoim emocjom, ewolucyjnie mi narzuconej, zwierzęcej chęci zwyciężania, to znaczyłoby, że te słowa nie powstają mechanizmem rozumu, lecz emocji. Nieważne, że może bym wygrał taką potyczkę na wyzywanie się (co prawda raczej nie znam takiego przypadku, gdy ktoś w tej konkurencji ostatecznie wygrał, bo zwykle strony się obrażają bez końca), ale WIEDZIAŁBYM, ŻE ZLEKCEWAŻYŁEM ROZUM, wiedziałbym, że mój rozum uległ. Czyli wiedziałbym, że funkcjonuję nierozumnie. Zrozum, JA (!) bym wiedział! I to wystarczy.
To, że ja bym wiedział, iż skłamałem, czy byłem nieostrożny, nieadekwatny coś twierdząc, jest duuuużo ważniejsze, niż to co sobie ludzie o mnie powiedzieli, nawet mnie wyśmiali, nawet uznali się za lepszych, a mnie debila. Ludzie to ludzie - im będę wybaczał bo ONI NIE WIEDZĄ CO CZYNIĄ. Ja mam wiedzieć co czynię! Ja mam wiedzieć co piszę. Ja mam MIEĆ MOC utrzymania mojego umysłu w ryzach, nawet gdy atakują go emocje. Bo ja mam nie być cieniasem. We własnych oczach nie chcę być cieniasem, a do tego może i warto nawet poświęcić to, że za cieniasa uzna mnie cały świat!
Tego nie rozumiesz, nie myślałeś nad tym w odniesieniu do siebie. Ale dla mnie TOCZY SIĘ POTYCZKA - WOJNA MIĘDZY MNĄ I ŚWIATEM. Pytanie jest: kto jest ważniejszy - świat, czy ja?
"Świat" to także (może głównie...) jakiś instynkt, emocja, zmanipulowanie mnie przez otoczenie. JA to WIDZENIE RZECZY W PRAWDZIE i także dawanie temu świadectwa.
Jeśli "świat" zmusił mnie do napisania nieprawdy, ewidentnego odejścia od własnych zasad myślenia, tylko dlatego, że chciałem komuś dopiec - to świat wygrał (a ja poniosłem sromotną porażkę). Jeśli jednak - mimo naporu emocji, mimo zagrożenia, że mnie wyśmieją, uznają za głupka i słabeusza - po prostu mówiłem/pisałem uczciwie, w zgodzie z tym jak bym pisał gdyby całego tego nacisku nie było, to wygrałem ja. Bo świat nie zmusił mnie do pogwałcenia własnych zasad, nie pokazał mi, że jestem sprzeczny sam ze sobą, że sam nie wiem, czego chcę, co jest dla mnie ważne.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 0:26, 24 Maj 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr Rokubungi
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 31 Maj 2014
Posty: 6081
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska, Pomorze Zachodnie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 17:09, 24 Maj 2017    Temat postu:

@ Michał D.:
Cytat:
To świadczy o tym, że uważasz, jakoby Twoje myśli, przekonania, wyrażane sądy miały walor pewnej ostatecznej prawdy.
Nie! Sprzeciwiam się tylko ewidentnym nonsensom, absurdom, oraz sofizmatom, a także pisaniu, by sobie tylko popisać, udając, że na temat.
Cytat:
PORAŻKĄ JEST konieczność uznania PRZED SOBĄ, że napisałem coś pochopnie, z emocji, nieprawdziwie, choć na pierwszy rzut oka było widać, iż sprawa wygląda inaczej. Odpowiadam najbardziej przed sobą i NIE MAM PRAWA PISAĆ CZEGOŚ GŁUPIEGO ale WEDŁUG MOJEGO OSĄDU!
To prawa. Lecz wygląda na to, że ty nie masz swego światopoglądu, swego w miarę stabilnego zdania na wiele spraw. Chyba za bardzo boisz się być stanowczy...
Cytat:
Ano NIE TWIERDZĄC NICZEGO w FORMIE ABSOLUTNEJ, czyli pisząc O ZALEŻNOŚCIACH (jeżeli coś, to coś innego), pisząc o wynikaniach, związkach, ale BEZ KATEGORYCZNOŚCI W STWIERDZANIU. Stąd te liczne tryby warunkowe - bo gdybym napisał, że "coś jest X", a potem okazałoby się, że zmieniając kryteria owo coś może już nie być X, to bym "zgrzeszył" przed samym sobą, poniósłbym porażkę. A jak napisałem "w zależności od przyjętych - innych - kryteriów ocena tego może się zmienić, może odwrócić...", to wiem, że błędu nie popełniam, nie muszę się wycofywać z tego, co napisałem.
Prawda może być tylko jedna- choćby nie wiem jak skomplikowana- i do niej należy dążyć, ją odkrywać, wg mnie. A nie "kręcić kota ogonem", bo może pomyłka się zdarzy. Pewnie, że się zdarzy! Nie jeden raz zapewne. Ale to da podstawy do "poprawienia się".
Poza tym, tak mieszasz dosyć i kręcisz, bo- podobnie, jak wszyscy prawie inni forumowicze- nie masz dużej zdolności do rozumowania "globalnego", holistycznego oglądu spraw. Niektórzy tu uparcie spierają się o kwestie, których rozwiązanie jest od dawna oczywiste, lecz znajduje się "obok" danego sporu; tak, jak np. Lewandowski z Ibrisolem, czy innymi ateistami. Niektórzy- jak ty- błądzą ciągle "kręcąc się za własnym ogonem", bo nie bardzo chcą się zdecydować, które zdanie, pogląd jest bliższe prawdy...
Każdy prawie tutaj- za wyjątkiem może wujazboja, ale też nie jestem pewien- jest "zbyt słaby" do Hipotezy Wszystkiego. A ja miałem nadzieje, że mi z nią pomożecie, bo przecież to tylko hipoteza; co prawda zawierająca odpowiedzi i rozwiązania prawie wszystkich kwestii poruszanych na tym forum, ale możliwe, że jest w jakiejś mierze niedopracowana, a nawet błędna. Ale już się przekonałem, że nie mam co liczyć pod tym względem na nikogo stąd, za wyjątkiem może Jarka D.
:(
Cytat:
Nie masz zielonego pojęcia o większości zasad, które są nałożone na to co piszę, a które powodują unikanie wielu sformułowań, zarzekanie się względem potencjalnych blędów, wątpliwości, zmienności kryteriów. Ty tego nie rozumiesz, bo dla Ciebie pisanie tak, aby się później z tego nie wycofywać nie jest wartością. Jak sobie coś palniesz, to jesteś z tego zadowolony - bo np. zaspokaja to jakąś Twoją aktualną emocję. Czasem się z tego wycofasz (co akurat liczę Ci na plus, bo przyznać się do błędu niewielu potrafi), ale tez nie wyciągniesz z tego wniosku, że ujmę przynosi Ci napisanie czegoś bez przemyślenia, z samej emocji. U mnie to tak nie działa - ja miałbym do siebie pretensję, gdybym coś pisał kategorycznie, twierdząco, a potem jawnie okazałoby się, że nie miałem racji. Ja bym uznał to za porażkę, bo MOJE SŁOWO okazało się takie liche, tak podatne na emocje, na nieopanowanie i brak rozwagi. MOJE SŁOWO nie ma prawa takie być! Bo tylko wtedy ono coś znaczy, to tylko wtedy czuję swoją wartość.
Rzadko kiedy wycofywałem się, zmieniałem zdanie na tematy filozoficzne, czy naukowe. Ale zdarzało się i to. I raczej będzie się zdarzać. Nie jest porażką popełnianie błędów, a bardziej porażką jest banie się ich i niewyciąganie z nich wniosków, w celu doskonalenia! Ty uważasz inaczej, bo prawdopodobnie masz zaburzenia oceny swojej wartości...
Cytat:
W moim świecie JEST DOKŁADNIE ODWROTNIE! - nie dopuszczalna jest taka "wolność", która opiera się na zwolnieniu słowa z konsekwencji. Nie mam prawa się wycofywać, bo to znaczyłoby, że wcześniej pisałem bez sensu (byłem de facto głupcem). Słowo moje (to jest miara jego wartości) musi być "tak, tak - nie, nie" (jak w Biblii napisano), tzn. ono nie może wynikać z nieprzemyślenia, z przelotnej emocji, z samego tego, że chcę komuś dopiec, że walczę. Takie słowa, które gotowe są kłamać, czy choćby nawet "trochę przesadzać", albo naginać się do emocji, bo akurat chcę kogoś poniżyć, obronić się, dać mu w kość - takie słowa byłyby (w moim modelu) gówno warte. I ja wiem kiedy są one gówno warte. Gdybym ludziom zaczął pisać "głupek", "idiota" itp. gdybym tak ulegał swoim emocjom, ewolucyjnie mi narzuconej, zwierzęcej chęci zwyciężania, to znaczyłoby, że te słowa nie powstają mechanizmem rozumu, lecz emocji. Nieważne, że może bym wygrał taką potyczkę na wyzywanie się (co prawda raczej nie znam takiego przypadku, gdy ktoś w tej konkurencji ostatecznie wygrał, bo zwykle strony się obrażają bez końca), ale WIEDZIAŁBYM, ŻE ZLEKCEWAŻYŁEM ROZUM, wiedziałbym, że mój rozum uległ. Czyli wiedziałbym, że funkcjonuję nierozumnie. Zrozum, JA (!) bym wiedział! I to wystarczy.
Człowiek, to nie tylko rozum. Masz zaburzone wartościowanie i samoocenę.
A ja nie piszę takimi epitetami, by kogoś obrażać, ani tym bardziej poniżać; już wielokrotnie napisałem, że robię to dlatego, iż w niektórych czyichś wpisach są same nonsensy i brednie- w takich przypadkach nie ma się do czego odnosić, bo musiałbym poprawiać całe przekonania i sposób rozumowania czyjś. A ja nie mam ochoty tracić energii swojej na..idiotów!
Cytat:
To, że ja bym wiedział, iż skłamałem, czy byłem nieostrożny, nieadekwatny coś twierdząc, jest duuuużo ważniejsze, niż to co sobie ludzie o mnie powiedzieli, nawet mnie wyśmiali, nawet uznali się za lepszych, a mnie debila. Ludzie to ludzie - im będę wybaczał bo ONI NIE WIEDZĄ CO CZYNIĄ. Ja mam wiedzieć co czynię! Ja mam wiedzieć co piszę. Ja mam MIEĆ MOC utrzymania mojego umysłu w ryzach, nawet gdy atakują go emocje. Bo ja mam nie być cieniasem. We własnych oczach nie chcę być cieniasem, a do tego może i warto nawet poświęcić to, że za cieniasa uzna mnie cały świat!
Tego nie rozumiesz, nie myślałeś nad tym w odniesieniu do siebie. Ale dla mnie TOCZY SIĘ POTYCZKA - WOJNA MIĘDZY MNĄ I ŚWIATEM. Pytanie jest: kto jest ważniejszy - świat, czy ja?
No, i potwierdza się, że masz zaburzenia osobowości. Chyba anankastyczne z ruminacjami...
Cytat:
Jeśli "świat" zmusił mnie do napisania nieprawdy, ewidentnego odejścia od własnych zasad myślenia, tylko dlatego, że chciałem komuś dopiec - to świat wygrał (a ja poniosłem sromotną porażkę). Jeśli jednak - mimo naporu emocji, mimo zagrożenia, że mnie wyśmieją, uznają za głupka i słabeusza - po prostu mówiłem/pisałem uczciwie, w zgodzie z tym jak bym pisał gdyby całego tego nacisku nie było, to wygrałem ja. Bo świat nie zmusił mnie do pogwałcenia własnych zasad, nie pokazał mi, że jestem sprzeczny sam ze sobą, że sam nie wiem, czego chcę, co jest dla mnie ważne.
To poniekąd prawda. Ale postrzegasz to- jak prawie każdy- przez "pryzmat" siebie. Ja już wielokrotnie napisałem, że nikt mnie do tego nie zmusza- sam zauważam, że niektóre wpisy mają treść, jakby napisane zostały przez kretynów. Tyle!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33732
Przeczytał: 75 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 13:12, 25 Maj 2017    Temat postu:

Piotr Rokubungi napisał:
[color=darkred]Człowiek, to nie tylko rozum. Masz zaburzone wartościowanie i samoocenę.
A ja nie piszę takimi epitetami, by kogoś obrażać, ani tym bardziej poniżać; już wielokrotnie napisałem, że robię to dlatego, iż w niektórych czyichś wpisach są same nonsensy i brednie- w takich przypadkach nie ma się do czego odnosić, bo musiałbym poprawiać całe przekonania i sposób rozumowania czyjś. A ja nie mam ochoty tracić energii swojej na..idiotów!

Ano właśnie!
Nie tracić energii na idiotów... Ja też o tym myślałem. Tylko jak POPRAWNIE (niesprzecznie z rozsądkiem) postulat nie tracenia energii na idiotów zrealizować?
Jak najpierw czytam, potem się zastanawiam nad głupotami, wreszcie piszę odpowiedź "jesteś idiotą", to STRACIŁEM SPORO CZASU. Mam tu rozwiązanie prostsze - widzę, że ktoś idiotycznie pisze, stwierdzam SZKODA CZASU. Kropka. Nie tracę mojego wysiłku, nerwów, prądu w komputerze na najpierw czytanie, a potem odpowiadanie. Robię STOP - skoro idiota, to mój czas jest zbyt cenny, aby mu go poświęcać.
Dlatego - w moim modelu - napisanie komuś "jesteś idiotą", oznacza de facto "to ja- piszący - jestem niekonsekwentny, działam nie logicznie (może - z większym prawdopodobieństwem, niż gdybym po prostu zajął się innymi sprawami - właśnie ja jestem idiotą)". Po co straciłem swój czas na kogoś, kto nie jest tego wart?...
Nie umiem się powstrzymać?...
- Jak się ja nie umiem powstrzymać, to może mi się należy reprymenda i krytyka. Jak nie panuję nad emocjami, to znaczy, że to ja - przynajmniej potencjalnie - jestem idiotą. W moim modelu więc pisanie komuś "jesteś idiotą" oznacza "sam jestem idiotą". Jeśli zaś komuś odpowiadam, to znaczy...
to znaczy, że uważam to odpowiadanie ze sensowne, a ktoś napisał coś WARTEGO odpowiedzenia. Więc może nie jest aż takim idiotą, skoro "dostąpił zaszczytu" :rotfl: :wink: mojej uwagi, czasu pisania. To nie może być idiotą, bo jak bym odpowiedział idiocie (szczególnie jeśli nie piszę dodatkowo nic ogólnego), to znaczy, ze samego siebie nie cenię. A odpowiadania mechanizmem kompleksów emocjonalnych też w sobie nie aprobuję.

Piotr Rokubungi napisał:
Cytat:
Jeśli "świat" zmusił mnie do napisania nieprawdy, ewidentnego odejścia od własnych zasad myślenia, tylko dlatego, że chciałem komuś dopiec - to świat wygrał (a ja poniosłem sromotną porażkę). Jeśli jednak - mimo naporu emocji, mimo zagrożenia, że mnie wyśmieją, uznają za głupka i słabeusza - po prostu mówiłem/pisałem uczciwie, w zgodzie z tym jak bym pisał gdyby całego tego nacisku nie było, to wygrałem ja. Bo świat nie zmusił mnie do pogwałcenia własnych zasad, nie pokazał mi, że jestem sprzeczny sam ze sobą, że sam nie wiem, czego chcę, co jest dla mnie ważne.
To poniekąd prawda. Ale postrzegasz to- jak prawie każdy- przez "pryzmat" siebie. Ja już wielokrotnie napisałem, że nikt mnie do tego nie zmusza- sam zauważam, że niektóre wpisy mają treść, jakby napisane zostały przez kretynów. Tyle!

Ja też mam takie "spostrzeżenia". Ale reaguję na nie odmiennie niż Ty.
Po pierwsze ZAKŁADAM, że mogę się mylić w swojej ocenie. Gdybym tego nie zakładał, to znaczyłoby, że albo przypisuję jakieś boskie atrybuty wszechwiedzy, albo że nie mylenie się jest jakąś normą. W tym ostatnim przypadku musiałbym uznać tez wszystkie (nawet te bezsensowne, głupie) zarzuty wobec mnie - nie mógłbym uznać ich za pomyłkę.
Jeśli jednak zakładam możliwość pomyłki w mojej ocenie kogoś, kto pisze jak idiota, to nie mam prawa stwierdzać autorytatywnie i arbitralnie, że jest idiotą (może kiedyś będę musiał to odszczekać?...). Do tego pisanie w sposób napastliwy, obelżywy nasuwa przypuszczenia, że próbuję sobie powetować jakieś kompleksy, że szukam tą metodą emocjonalnego wsparcia dla siebie. Ten ostatni przypadek świadczy na niekorzyść panowania mojego rozumu nad emocjami i odruchami, zatem pośrednio w ogóle stawia pod znakiem zapytania wszystko co piszę (ktoś dający się wodzić za nos emocjom zapewne popełnia więcej błędów, niż ten jeden, bo "myślenie" tymi emocjami jest u niego regułą).
Tak więc, choć pewnie setki razy spotkałem się z tekstem, który sprawił na mnie wrażenie idiotycznego, czy w jakiś inny sposób słabego, to nie pisałem wtedy "jesteś idiotą", lecz spokojnie odpuszczałem. Poza tym moje doświadczenie osobiste wykazuje, że akurat z idiotami i tak nic nie wskóram dyskusyjnie, bo oni argumentów rozumowych nie przyjmują (rozum jest u nich słaby, więc jak mają tym rozumem coś przyjąć?...), a bawić się z nimi w tę grę emocji... - to uważam akurat za coś poniżej mojego poziomu. Więc w grę emocji nie gram.
Kilkanaście lat temu wymyśliłem sobie pewna sekwencję, którą tutaj przytoczę (choć gdzieś już leży chyba na sfinii), bo pasuje mi do tych rozważań:
Jeśli czyjeś chamskie zachowanie powoduje, że ja zaczynam się zachowywać po chamsku, to znaczy, że jego postawa zmodyfikowała moją – wniosek: on okazał się silniejszy.
Jest teraz drugie pytanie: kto jest lepszy w chamstwie - on, czy ja? Jeśli on, to przegram podwójnie, bo nie tylko dam się zmusić do chamskiego zachowania, ale jeszcze polegnę na polu walki o prymat w chamstwie. Ale jeżeli ja okażę się w tej przepychance lepszy niż mój przeciwnik, to wygram ten pojedynek, dzięki czemu uzyskam chwalebny tytuł większego chama!


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Czw 13:31, 25 Maj 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33732
Przeczytał: 75 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 15:39, 25 Maj 2017    Temat postu:

Piotr Rokubungi napisał:
już wielokrotnie napisałem, że robię to dlatego, iż w niektórych czyichś wpisach są same nonsensy i brednie- w takich przypadkach nie ma się do czego odnosić, bo musiałbym poprawiać całe przekonania i sposób rozumowania czyjś. A ja nie mam ochoty tracić energii swojej na..idiotów!

Jest jeszcze jeden aspekt sprawy widzenia czyichś tekstów jako głupie. Na ile moja aktualna ocena tych tekstów może być uznana za ostateczną?...
Jeśli sam swoje własne - np. wcześniejsze - teksty dzisiaj bym poprawił, to pewnie też ja za parę lat będę miał ochotę poprawić to, co dzisiaj uznaję za słuszne. Czyli - w świetle tej wiedzy, faktu - mojego dzisiejszego rozeznania też nie mam prawa absolutyzować, uznawać, że "piszę jak jest". W zgodzie z tą wiedzą jaką posiadam, moje aktualne spostrzeżenia są jedynie AKTUALNĄ OPINIĄ. Uważając coś innego, absolutyzując stwierdzenia, nawet... pisząc zbyt arbitralnie, namolnie stwierdzająco, tylko nie dopuszczając wątpliwości, byłbym sprzeczny sam ze sobą. A sprzeczność z samym sobą jest właśnie w moim modelu najbardziej wyrazistym objawem głupoty.
Dlatego dla mnie osoby tak skrajnie arbitralnie stwierdzające raczej tą arbitralnością afiszują się ze swoją głupotą, a nie z kompetencjami intelektualnymi.

No i jeszcze jeden aspekt sprawy, choć związany z powyższym - W WARUNKACH WOLNOŚCI KAŻDY MA SIĘ PRAWO ZAJMOWAĆ TYM, CO MU SIĘ PODOBA. Gdzieś kobiety dyskutują sobie o modzie. Ja modą akurat się nie interesuję wcale, nudzi mnie dyskusja o czymś tak przelotnym, nie "fundamentalnym" jak ustalenia w kwestii ubioru poczynione przez środowisko "modnisiów". Ale nie powiedziałbym, że osoby zajmujące się tą tematyką miałyby być głupsze tylko z tego powodu, albo że w ogóle mam prawo pisać o ich "głupocie". Mogą być mądrzejsze, mogą być takie same - upodobania są rzeczą osobną. Jak się modą nie interesuję, to nie wchodzę na te miejsca, gdzie o modzie się pisze i czyta. Ja z kolei czasem piszę o innych "pierdołach" (nie upieram się, że piszę/rozmawiam same mądre, absolutnie ważne i poważne, czy w ogóle szczególnie wartościowe rzeczy, pisuję/rozmawiam o pierdołach, niektóre z nich są właśnie na poziomie gadania o przelotnych upodobaniach jak o modzie) i też nikogo nie zmuszam, aby o tym czytał. Jak się komuś to nie podoba (słusznie! ma prawo się nie podobać i sam dobrze o tym wiem), to po prostu nie wchodzi w te obszary, przenosi swoje zainteresowanie na inne tematy, a nie zaraz miałby hejtować, pouczać wszystkich, jak to "powinni" pisać o czymś poważniejszym. Ja nie hejtuję czyichś "głupot", dzięki czemu jestem "kryty" w kwestii tego, że hejtowanie moich "głupot" mam prawo uznać za wtrącanie się w nie swoje sprawy, czyli też właśnie za innego rodzaju głupotę.
Tak, znam takich ludzi, którzy umoralniają cały świat zarzucając ludziom, że nie są wystarczająco poważni, zaangażowani w szerzenie prawdy i dobra, albo co tam jeszcze bardzo jest na świecie potrzebne. Mi już takie podejście w dużym stopniu przeszło (w dużym stopniu, ALE NIE CAŁKIEM, bo trochę tez uważam, że CAŁE ŻYCIE skupione na pierdołach, to jednak nie jest właściwa postawą). W normalnym świecie nasza uwaga rozciąga się od rzeczy pięknych do brzydkich, ważnych do pierdół, mądrych do głupich. I to jest naturalne, że tak właśnie jest, bo nie ma uniwersalnych markerów dobra, zła, mądrości, głupoty itp. Tego wszystkiego uczymy się, próbując raz jednego, raz drugiego, więc dopiero spróbowawszy będziemy mogli stwierdzić jakie to jest. Tak więc nawet jeśli jestem przekonany, że coś - z mojego dzisiejszego punktu widzenia - kwalifikuje się jako głupota, to mam tę pokorę, ten margines błędu, że albo się mylę, czy też w ogóle uznaję, że widzę daną rzecz w odnoszeniu do siebie, a do rozwoju tamtej drugiej osoby to konkretne zainteresowanie jest potrzebne, może cenne, a może wręcz niezbędne...


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Czw 17:55, 25 Maj 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33732
Przeczytał: 75 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 7:47, 20 Cze 2017    Temat postu:

Każdy ma swoją drogę
Jednym z ważniejszych moich życiowych odkryć było uświadomienie sobie jak bardzo cenna jest różnorodność ludzi - ich upodobań, postaw, stylów myślenia. Kiedyś byłem trochę taki, jak co niektórzy na naszym forum, którzy są przekonani o potrzebie "naprawiania" innych na takie myślenie, jakie sami rozumieją. Od jakiegoś czasu traktuję własne myślenie, poznanie jako JEDNĄ Z WIELU DRÓG (wiele jest POPRAWNYCH dróg), a do tego jako wcale nie oczywiste, czy po mojej stronie jest racja, prawda, słuszność. Staram się dostrzegać zależności w myślach, pojęciach, próbuję argumentować. Ale to nie jest tak, że ja głoszę jedyną prawdę, którą ktoś powinien po prostu przyjąć. Właściwie gdybym zyskał jakiś (zbyt duży) autorytet, a potem gdyby ktoś przyjmował to, co piszę zbyt "agresywnie", tzn. na siłę, bez drążenia, zadawania własnych pytań, prób sprzeciwu tam, gdzie to się komuś wydaje, to byłoby to jakoś źle, niepoprawnie, przeszkadzałoby prawdziwemu zrozumieniu.
Mój ideał mądrości polega na tym, aby rozumieć czyjś sposób myślenia lepiej niż on sam - czyli WCZUWAĆ SIĘ, a nie głosić swoje. Ale też nie uważam, aby takie coś dało się wykonać do końca. Oczywiście w przypadku typowych błędów myślenia, ewidentnych naiwności, daje się wskazać co kto w myśleniu sobie nieprawidłowo skonfigurował. Ale to się daje tylko do pewnej granicy - dalej i tak każdy musi swoje myśli "wziąć we własne ręce". I to jest dobre i cenne, gdy ostatecznie ktoś porzuca wszelkie zewnętrzne dobre rady i myśli już głównie "SOBĄ", bez oglądania się na mądrali.
Każdy ma swoją drogę życia, zmagania z losem i prawdą na swój indywidualny sposób. To jest jego wkładem, unikalną wartością dodaną do bytu świata. Nie wiemy, czyja "prawda" ostatecznie okaże się jakoś kluczowa dla milionów istnień. Może tak być, że największy przestępca, najbardziej zaburzony umysł, po pokonaniu tego, co się na niego "zwaliło" mentalnie okaże się jakimś unikalnym "zbawcą", przykładem jak pokonać coś tak trudnego, że nikt inny nie miałby z takim wyzwaniem szans.
Każdy jest cenny - taki, jaki jest. I to jest właśnie w nim cenne, że jest jakoś odrębny, że nie jest niczyim klonem.
Dlatego, gdy nawet kogoś przekonuję do swoich racji, to nie zależy mi, aby moją argumentację po prostu bez gadania przyjęto i zaakceptowano, jak jest. Wręcz przeciwnie - pragnę, aby każdy zachował w sobie to co indywidualne, co nawet przeciw mojemu spojrzeniu, ale... ale też żeby może spróbował (choć na chwilę) jakoś spojrzeć na problem od tej innej (mojej) strony. Później przecież może te moje sugestie odrzucić, a nawet dobrze jeśli je odrzuci, bo miał takie podstawy. Ale też mam pewną nadzieję, że moje patrzenie na świat, czasem, przy dołożeniu jakiejś własnej pracy i woli, ma szansę pomóc. Bo jednak ścieżki myśli mamy podobne. A bazując na tym podobieństwie, można zaadaptować cudze rozwiązania do własnego przypadku. Zaadaptować, czyli nie na siłę skopiować, ale jakoś biorąc na rodzaj wzorca, dopracować się własnej (może lepszej) wersji. A ja podobnie powinienem też chcieć skorzystać z podobnej pomocy innych ludzi.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33732
Przeczytał: 75 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 12:48, 25 Lip 2017    Temat postu:

Typów ludzkich są niezliczone odmiany. Każdy jakiś rodzaj uczuciowości, umysłowości posiada, coś jest dla niego mniej, albo bardziej naturalne. Ja uważam się za osobę, która nie przepada za konfliktem z ludźmi. Ot, taka dawka na poziomie posprzeczania się w dyskusji, czy konkurowania w jakiejś grze, jest ok, więcej mi nie odpowiada. Nie lubię (nadmiaru) konfliktów w życiu, brzydzę się wojną, morderstwem, tyranią, dominacją psychiczną.
Ze zdziwieniem jednak zorientowałem się, że są chyba ludzie o dokładnie przeciwnych potrzebach psychicznych do mojej. Znam osobiście takie osoby, które praktycznie wszystko wokoło widzą przez pryzmat jakiegoś konfliktu - co ważne OSOBOWEGO KONFLIKTU. Tu jest ta dość podstawowa różnica - bo ja też nie neguję konfliktu w świecie idei. Tak - w myślach większość rzeczy rozróżniamy poprzez polaryzację, przeciwstawianie sobie aspektów. Ale żeby dążyć do konfliktu na płaszczyźnie osobowej?...
- Ja tego nie jestem w stanie pojąć, jakoś wydaje mi się to obce mojej naturze.

Tymczasem chyba nie da się wytłumaczyć zachowań ludzi (wielu ludzi, także działających w polityce), jeśli się nie przyjmie, że dla nich KONFLIKT JEST CELEM. I celem też jest dominowanie, łamanie cudzej woli, takie żonglowanie faktami, aby wychodziło "na moje".
Patrząc już głębiej na sprawę, zacząłem dostrzegać też pewne charakterystyczne cechy umysłowości i uczuciowości ludzi żywiących się emocjonalnie konfliktem. Zwykle tacy ludzie:
- długo i chętnie pamiętają urazy, doszukują się ataków na siebie nawet w neutralnych okolicznościach
- widzą wszędzie celowe działanie różnych wrażych sił - gdzie, bliżej nie sprecyzowani "oni", mataczą i występują przeciwko jedynie słusznym nam.
- lekceważą aspekt zasad ogólnych, tego co uzgodnione, skupiając się na tym co personalne. Jest u nich silny kult wodza, poszanowanie dla władzy (tej "właściwej, naszej" oczywiście).
- mają szczególną formę blokady intelektualnej, gdy rzecz rozchodzi się o pytanie "jak się pogodzić, jak coś uzgodnić?". Dla owych ludzi pytanie o zgodę wygląda na jakieś bezensowne, prawie absurdalne - zgoda?... Przecież nie o to im chodzi! Chodzi o to, aby wygrać!
- właśnie element zwycięstwa, pokonania kogoś jest tym, co często występuje w wypowiedziach.
- tacy ludzie koniecznie też pragną posiadać wyrazistą grupę "swoich". Grupa ta najczęściej tworzona jest na bazie identyfikowania się z własnym narodem. Ale identyfikować można też się z religią, klubem sportowym, czy nawet kierunkiem społecznym (feminizm, marksizm itp.)

Z moich rozmów z osobami nastawionymi na konflikt wspominam nieustanne pasmo frustracji. Bardzo trudno jest się z nimi porozumieć, bo aspekt intelektualny jest u owych osób podrzędny, niejako służalczy wobec aspektu TWORZENIA I TRWANIA W ATMOSFERZE KONFLIKTU. Tacy ludzie nie chcą dogłębniej rozważać zagadnień ogólnych, pewnej granicy ogólności nie przekraczają, bo to groziłoby podważeniem konfliktu jako takiego. A potrzeba owego konfliktu jest nadrzędna.
Tego rodzaju ludzie żyją w skonfliktowaniu z wieloma osobami - z rodziny, spośród znajomych; niektórzy prawie z całym światem. Konflikt otacza ich i idzie z nimi. Choć wcale nie muszą to być ludzie, których uznałbym za złych. Często są oni aktywni w pomaganiu innym, ideowi (czasem jakby za bardzo, z nutą fanatyzmu), często krzywd wielkich nikomu nie robią. Ale...
Ale też wciąż jątrzą i drążą w tym, co dzieli i szuka agresji - co kto komu winien, co powinien, co zabrał, a komu co powiedział; "oni", "tamci", którzy coś robią, a z drugiej strony wspaniali "my".
Co jest moim ostatnim odkryciem w tym wszystkim?...
- Chyba jakaś konieczność POGODZENIA SIĘ z tą skazą na umyśle i uczuciach (przede wszystkim uczuciach!) jaką owe osoby posiadają. To mącenie, konfliktowanie jest chyba silniejsze od nich samych, ono nimi rządzi. W tym sensie są to ludzie słabi mentalnie. Skądinąd jednak są to często ludzie silni w "w świecie", bo są wyraziści, zwykle nie przejmują się, czy nie zrobią komuś krzywdy, bo konflikt (a krzywda jest nieodłączną jego częścią) musi się dziać. Dlatego "w tym świecie" ludzie konfliktu są dość często postrzegani jako silni, wybitni (nie wszyscy oczywiście). Lecz na poziomie samoświadomości, na poziomie zrozumienia siebie - swoich uczuć, prawdziwych celów, na poziomie diagnozowania mentalnych atrap i iluzji życiowych - są słabi i maluczcy. Oni SĄ ZARZĄDZANI EMOCJAMI, JAKIE ICH PRZEPEŁNIAJĄ, a SAMI NIE RZĄDZĄ!

To jest chyba właśnie ten kluczowy aspekt chrześcijańskiego "narodzenia się z ducha" (z Boga) - aby stać się panem samego siebie, czyli aby to nie geny, instynkty, przelotne emocje rządziły człowiekiem, lecz tenże człowiek - znając swoje emocje, pragnienia, predyspozycje ŚWIADOMIE kształtował swój los.
Biblia, ew. Jana napisał:
(10) Na świecie było /Słowo/, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. (11) Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. (12) Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego - (13) którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili.
...
(Ew. Jana 3:6, Biblia Tysiąclecia)
(8) Wiatr wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha.

Ten ostatni cytat jest o tyle ciekawy, że pokazuje wizję WOLNOŚCI - polegającej na oderwaniu działań od widocznych, prosto rozpoznawalnych aspektów. Narodzeni z Ducha, to narodzeni do wolności, to zarazem Ci, którymi nie żądze władają, nie moce świata, ale DUCHOWOŚĆ, głębsze rozeznanie siebie i świata. Ci, którymi rządzi pragnienie trwania w konflikcie, którzy postrzegają siebie przede wszystkim w kontekście pytania "czy zwyciężam?" - tacy ludzie tkwią ciągle w mrokach swojej nieuświadomionej natury.

No i na koniec...
Oczywiście warto tez postawić pytanie: a może ci "konfliktowcy" mają rację?...
Może należałoby uznać konflikt, dominację za główne prawo świata (widać to chociażby w ewolucji), bo przecież zwyciężają zwykle silniejsi?...
Tu jest właśnie ten dość kluczowy dodatkowy postulat, który niesie ze sobą chrześcijaństwo. Postulat ów odpowiada na pytanie: co ważniejsze (prawdziwsze)? - prawo świata, czy prawo ducha (Boga). I chrześcijaństwo (patrz cytat powyżej) opowiada się jasno za tym, że przyjmując prymat prawa ducha, stajemy się dziećmi Bożymi, dziedzicząc ostatecznie moc, o której ludzie zapatrzeni w skuteczność właściwą sprawą świata, mogliby tylko pomarzyć...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33732
Przeczytał: 75 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 12:44, 01 Mar 2018    Temat postu:

Język, a rzeczywistość
Jednym z najbardziej podstawowych odkryć intelektualnych jest ustawienie sobie relacji język - rzeczywistość.
Ludzie bez refleksji filozoficznej postrzegają nazwy i rzeczy w jakiejś absolutnej odpowiedniości, że po prostu jakby nazwa to rzecz.
Sprawa jest jednak dużo bardziej złożono.
Po pierwsze nie mamy w ogóle dostępu do samej rzeczy (u Kanta byłby to noumen), ale co najwyżej MAMY DOSTĘP DO NASZEGO ODBIORU RZECZY.
Po drugie nawet ów dostęp do odbioru rzeczy nie jest absolutny, bo nie umiemy precyzyjnie słowami określać czym ów odbiór jest, jakie ma właściwości i zależności w nim.
Oprócz tego JĘZYK JEST NIEJEDNOZNACZNY, opisujący na raz wiele różnych bytów, połączonych jakąś formą kategoryzacji. Ale ta kategoryzacja sama w sobie w ogóle nie musi być trwała, poprawna pod każdym z możliwych względów.
Wreszcie na koniec zasadnym jest pytanie czy owa rzecz sama w sobie w ogóle jest poprawnym rozumieniem. Czy to, że jakoś nam się w głowie składają myśli do "istnienia obiektu" jest bardziej naszym chciejstwem, atawizmem postrzegania, uproszczeniem, czy rzeczywiście jakieś "realne istnienie obiektu" tam pod spodem jest.
Nie twierdzę, że czegoś takiego jak "realne istnienie obiektu" nie ma. Twierdzę jednak, że nawet jeśli coś takiego jest (choć równie dobrze może go nie być), to i tak nie poznajemy, nie opisujemy tego bezpośrednio i właściwie nie wiemy, jak długa droga dzieli nasze myśli o rzeczy o tym, czym owa rzecz właściwie jest. Poza tym możliwa jest też opcja, że na poziomie ontologicznym "wszystko jest totalnie wymieszane" , albo "wszystko jest w znaczącej części mocno chaotyczne, nieokreślone", co oznaczałoby, że obiektowość jest swego rodzaju iluzją. A to właśnie obiektowość jest tą funkcją umysłu, która pozwala wielość doznań, myśli, pamięci połączyć w jeden myślowy byt - obiekt. Nie wiadomo jednak, czy owo połączenie bardziej dokonuje się mocą chciejstwa/atawizmu umysłu, czy ma zewnętrzne wobec tego umysłu podstawy.
Przy czym znowu, nie twierdzę, iż te atawizmy są na pewno "złe", że powinniśmy się koniecznie "pozbyć ich iluzji". Sprawa jest bardziej złożona, bo nawet jeśli postrzeganie obiektowe (istnieniowe) jest formą iluzji, czy znaczącego uproszczenia, to pojawia się pytanie: czy mamy szansę na coś lepszego?
Może też być tak, że w ogóle naturą komunikacji pomiędzy niezależnymi jednostkami, jest właśnie działanie w obszarze pewnej nieokreśloności, braku dostępu do natywnych form bytowania rzeczy. I z tym też należałoby się pogodzić.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33732
Przeczytał: 75 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 23:21, 09 Mar 2018    Temat postu:

Ludzie mają w genach rywalizację
Dziś uświadomiłem sobie jak bardzo mój układ nagrody w mózgu (umyśle?...) jest zależny od czynników genetycznych, a w szczególności od możliwości rywalizowania.
Lubię sobie czasem zagrać w różne gry, także sieciowe. Grywam w szachy, pogrywałem w Warcraft III, Wiedźmina. Mogę pograć z człowiekiem, a mogę i z komputerem. Jednak jeśli miałbym do wyboru zagrać z komputerem, czy z człowiekiem, to - choć nie jest to często jakoś rozpoznawalne, rozgrywka jest podobna, to grę z człowiekiem odbieram jako o wiele bardziej satysfakcjonującą. O wiele bardziej!
Dlaczego tak?
Tu nie potrafię wskazać innego czynnika, jak geny. Po prostu mamy w owe geny wpisaną interakcję z osobnikami własnego gatunku, a także w zdobywanie pozycji w "stadzie". Układ nagrody aktywuje się, gdy "dowie się", że możemy coś w naszych układach międzyludzkich poprawić, czy to CHOCIAŻ SPRÓBOWAĆ, może zaistnieć w świadomości innych ludzi, będzie to zazwyczaj przez ten układ nagrody odebrane pozytywnie.
Obserwacji potwierdzających tę tezę mam oczywiście więcej, niż tylko własne odczucia. Choć te ostatnie nawet mnie trochę rozczarowały mną. Byłem przekonanym, że bardziej panuję świadomością nad instynktami, które mną rządzą. A tu - tylko dodając aspekt ludzki, społeczny do spodziewanego zadania, rozrywki - jestem w stanie diametralnie odmienić swój odbiór dla tego zadania. Bo gry z komputerem jako przeciwnikiem nie chcę, a w sumie nieodróżnialnej gry z człowiekiem, już tak, znacznie chętniej.
Ale oczywiście ja nie jestem wyjątkiem. Zdecydowana większość ludzi woli grać z człowiekiem, niż komputerem. Ludzie chcą rozmawiać z innymi ludźmi, a nie z botami. Chcą się z tymi innymi ludźmi sprzeczać, kłócić, wywyższać, udzielać pouczeń, ubliżać im - cokolwiek, byle z ludźmi. Choć nie sposób wskazać na to czysto "logicznego" (czyli dającego się podpiąć pod ewidentne "materialne" korzyści) uzasadnienia.
Kiedyś obserwowałem sobie mijane mi osoby, gdy szedłem pewną alejką osiedlową. Minęło mnie około 10 osób płci żeńskiej (w różnymi wieku). Wszystkie (!) rozmawiały przez telefon. Ten wynalazek telefonu, umożliwiającego kontaktowania się niemal w każdym czasie, wstrzelił się genetyczną potrzebę kontaktu ludzi z innymi ludźmi. I chyba kobiety tę potrzebę mają nieco większą (oczywiście, nie wszystkie, ale jednak większość).
Ale mniejsza o kobiety, bardziej chodziło mi o mnie samego. Zadałem sobie samemu pytanie: gdybym miał wszystko materialnie co mam, miałbym zapewniony byt - bezpieczny, wygodny, upiększony na maksa - lecz bez ludzi; a z drugiej strony gdybym miał do wyboru ten cały świat z ludźmi - niebezpieczny, na niezbyt wysokiej stopie życiowej - to przecież "oczywiste by było", że wybrałbym świat z ludźmi.
To jest dość niezwykłe dla mnie odkrycie. Zawsze uważałem, że "logiką" panuję nad moimi odczuciami, że jestem racjonalny. Nie kupuję rzeczy, dlatego że są modne - trochę specjalnie, aby nie ulegać manipulacjom ze strony społeczeństwa, marketingowców itp. Staram się najczęściej "mieć własne zdanie", wszystko sprawdzać, mieć dokładnie sklasyfikowane to mi tylko powiedziano, a czego sam nie sprawdziłem vs coś, co doznałem osobiście. Pewnie jestem mocno w tym kierunku "wynaturzony", bo wyszukuję sobie jak na wiele sposobów mogę być manipulowany, jak obiegowe przekonania mogą się nie sprawdzić. Nawet naukowym doniesieniom nie dowierzam - mam dobrze uświadomiony katalog słabych punktów nauki. Więc wydawało mi się, że pewnie już nie ulegam instynktom, manipulacji genów czy ludzi. A jednak tu ulegam - sama perspektywa życia dostatniego i wygodnego w świecie bez ludzi (nawet z androidami udającymi ludzi), wydaje mi się jakaś nieatrakcyjna, wręcz straszna. Dlaczego?...

Dziś nawet oglądałem film sci-fi, w którym jest problem z androidem (granym oczywiście przez aktora), który się ludziom buntuje. I podczas owego filmu dotarła do mnie dość podstawowa prawda - że oczekujemy od otaczających nas jednostek pierwiastka nieprzewidywalności i wolności. To co przewidywalne, ściśle programowalne, jak robot, w dużym stopniu przestaje się liczyć. "Gra zaczyna się" wtedy, gdy mamy pierwiastek nieprzewidywalności, wolności, właśnie taki, jak przy kontakcie z drugim człowiekiem. To mamy w genach.
Jak głęboko mamy to w genach?...
- To pytanie będzie chyba moim tematem przemyśleń na najbliższe miesiące. Bo uważam je za fundamentalne w kontekście zrozumienia człowieczeństwa, a dalej mnie samego. Z niego też w jakiś sposób wynika religia - chrześcijańska koncepcja umysłu (przynajmniej rozumiana przeze mnie).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33732
Przeczytał: 75 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 22:43, 01 Maj 2018    Temat postu:

Adekwatność i życie
Jednym z kluczowych moich życiowych odkryć ostatnich kilku lat, byłoby chyba osłabienie koncepcji ADEKWATNOŚCI, którą w sobie nosiłem przez lat kilkadziesiąt.
Skąd się wzięła koncepcja adekwatności i na czym polega?
Wzięła się z pewnej refleksji, że ludzie najczęściej raczej nie uczą się na błędach, powielają stare, nieskuteczne strategie, licząc...
... no właśnie - nie wiadomo na co licząc, skoro strategie się nie sprawdziły, a jedyne co ludzi utrzymuje przy ich stosowaniu jest jakaś emocja, aby coś było, czyli wciąż atakują te różne życiowe bastiony nie do zdobycia.
Postanowiłem (kiedyś) być mądrzejszy - tzn. ustaliłem sobie z grubsza limit prób, których podejmowanie ma sens. Jeśli coś nie powiodło mi się kilka razy, to byłby to duży powód, aby nie ponawiać prób. No... jeszcze parę razy ponowić - w drodze wyjątku - mogę, ale potem zapewne zrezygnuję. Po prostu uważałem, że szkoda czasu na walkę, o coś, co nie rokuje.
Zasadą, którą przyjąłem w zamian było: oceniam rzeczywistość, znajduję cele, a potem działam adekwatnie do tego co ustaliłem. Różne chciejstwa, pragnienie, aby coś było, jeśli nawet nie jest, odsuwam jako po prostu głupotę. Inaczej mówiąc nie jestem zbytnio uparty, nie jestem z tym, którzy gdy ich zamkną drzwi przed oczami, za chwilę wrócą oknem.
Ta strategia adekwatności wydawała mi się najrozsądniejsza z możliwych. Może to wiąże się z pewnymi moimi osobistymi cechami - nie lubię porażek. A że zorientowałem się, iż zmiana w postawieniu celu jest prostsza, niż upór w osiąganiu tych trudnych celów, to postawę rezygnacji tym chętniej przyjmuję. Dochodzi do tego jeszcze jedno - BARDZO NIE LUBIĘ BYĆ MANIPULOWANY. Ale BARDZO TEGO NIE LUBIĘ! Tymczasem zauważyłem, że spora część ludzi lubi bawić się emocjami innych w ten sposób, że jak widzą, iż komuś na czymś zależy, to specjalnie zaczynają im to utrudniać, zabierać, aby mieć z tych niespełnionych czyichś prób przewrotna satysfakcję emocjonalną. Powiedziałem sobie: ze mną takie zabawy nie przejdą!

Od niedawna jednak zmodyfikowałem swój stosunek do zasady adekwatności. Z wielu powodów.
- po pierwsze: zauważyłem, że wielu tych co się uparło, atakowało niezdobyte twierdze mimo wszystko, w końcu osiągało cel.
- po drugie: w wielu przypadkach upartym być trzeba. Jak się w sobie owej umiejętności uporu nie ćwiczy, jak się rezygnuje z zasady, to staje się mięczakiem. Czasem warto być tym upierdliwym tylko po to, aby swoją upierdliwość, upór, dociekliwość trenować.
- po trzecie: w życiu wszystko się zmienia ("płynie" - jako rzekł Heraklit). Zatem nie do końca tak jest, że atakując problem po raz piąty, będziemy atakowali ten sam dokładnie problem, albo dokładnie tak samo. Czasem poprzednie próby już coś zmiękczyły, a my się z kolei czegoś nauczyliśmy. Może być tak, że atakując problem po raz setny, w końcu wygramy, bo my staliśmy się specjalistami w starciu z problemem, a sam problem został już wcześniej odpowiednio zmiękczony, czyli jest inny, niż na początku.
- po czwarte: w układzie są często ukryte zmienne. Odkrywając owe zmienne, możemy problem rozwiązać na nowe sposoby. Często jest tak, że nawet jeśli nie osiągniemy założonego celu, to jednak sam fakt dążenia do niego, wiele nas nauczy, my się więc wzbogacimy wewnętrznie i tak, i tak - niezależnie od tego, czy ostatecznie będzie sukces, czy porażka.

Dziś powoli skłaniam się więc do przekonania, że sprawa nie jest jednoznaczna z tą adekwatnością. Nie do końca wiemy czym adekwatność jest - warto się jej uczyć, modyfikować jej postrzeganie. Upór zaś jest dodatkową zmienną w układzie - czasem może zmienną kluczową dla tego, aby cel osiągnąć.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Adriatyk
Proszę oczyść posty w DR



Dołączył: 06 Mar 2016
Posty: 3005
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 8:32, 05 Maj 2018    Temat postu:

A ty Dyszyński już nie masz umiaru w niczym, nawet w dniu święta pracy tylko pierdoły ci w głowie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 4 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin