Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33578
Przeczytał: 78 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 17:09, 14 Gru 2023 Temat postu: Akceptacja drobnych form 'codziennej' napastliwości, agresji |
|
|
Sam jestem dość rygorystycznie w życiu nienapastliwy. Przez ponad 34 lata moje życia z żoną, chyba ani razu nie okazałem żonie agresji ze swojej strony - ani w słowie, ani w czynie (czego tak do końca nie można powiedzieć o relacji w drugą stronę...). U mnie wynika to z pryncypiów. Nie znoszę napastliwości, agresywności, brzydzę się nią, a dalej stawiam sobie twarde wymogi unikania wszelkich form "życiowych" agresji, jakich tylko da się uniknąć. Przez wiele lat byłem w jakiś sposób dumny z tej swojej postawy. Dzisiaj wiem, że ma ona też przynajmniej kilka negatywów, skutków niepożądanych. Kto wie, czy nie najważniejszym z tych niepożądanych skutków jest rodzaj alienacji, która się naturalnie tworzy. Powstaje bariera pomiędzy mną, a "normalnymi" ludźmi, którzy trochę wiedzeni potrzebą rywalizowania o pozycję społeczną, trochę dla rozładowania energii, trochę aby "coś się działo", inicjują różne formy agresywnego kontaktu z otoczeniem. Ja nauczyłem się większość takich napastliwości sprowadzać do parteru - w różne sposoby dając napastliwemu do zrozumienia, że nie ze mną tak pogra, bo ja nie zamierzam w ogóle się w to bawić. I większość napastliwców to szybko zaczyna rozumieć. W końcu gra o dominację ma sens, jeśli druga strona też chce grać...
To też jednak powoduje, iż dla tych osób staję się osobą mało atrakcyjną, mentalnym dziwiakiem, z kimś, z kim "nie da się normalnie". Ja to rozumiem, napastliwcy też to rozumieją, a zwykle obie strony obchodzą się w życiu dość szerokim łukiem. A jeśli się trafi napastliwiec wyjątkowo namolny, to wtedy ja staram się z nim na różne sposoby zrywać kontakt. I znowu sytuacja sprowadza się do wzajemnej separacji, a częściowo mojego wyalienowania. Ale nie zamierzam się, póki co, zmieniać, bo bardziej odpowiada mi sytuacja bycia względnym outsiderem, niż toczyć bezsensowne boje o pietruszki maści wszelakiej.
To nie zmienia jednak tego, że brak akceptacji różnych postaci codziennej napastliwości należy w tym układzie zaliczyć jako czynnik alienujący od przynajmniej pewnych typów ludzi. Do tych negatywnych skutków warto by dodać też pewien rodzaj wydelikacania się osoby, która separuje się od codziennej agresji. Efektem tego jest, dość mocne odczuwanie sytuacji, gdy nie da się już separować od owej agresji. Wtedy człowiek ma problem z reagowaniem na adekwatnym poziomie, bo nieprzećwiczone w realnych odniesieniach emocje pchają w stronę reakcji przesadnych, albo w stronę zbyt agresywną, albo przeciwnie - w obszary nadmiernego wycofywania się.
Bo człowiek reaguje nie tylko intelektem, ale i (a właściwie to przede wszystkim) używając emocji. Emocje stanowią swoisty "klej" reaktywności, rozwiązują automatycznie (intuicyjnie) konflikty interpretacji, wychwytują symptomy zachowań, których świadomość nie tylko nie jest w stanie przekalkulować, ale często wręcz ich nawet nie rejestruje. Wiele rzeczy robionych "na rozum" po prostu się nie udaje - one są albo zbyt powolne, albo inaczej nieadekwatne. W szczególności odpowiedź - riposta na małą napastliwość słowną, jeśli nie pojawi się bezpośrednio po zaczepce, to już nie ma sensu aby się pojawiała w ogóle. Albo ktoś umie się celnie odwinąć na czyjąś złośliwość, albo niech już lepiej milczy, bo jak odpowie po dłuższym czasie, to tylko wyjdzie na głupka.
Dla wielu osób małe złośliwości są sposobem na adreagowywanie codziennego stresu. Ja tego nie toleruję, co powoduje, że z takimi osobami mam słaby kontakt, zwykle trzymamy się od siebie na dystans. Ale widzę, że są osoby jakoś ode mnie cierpliwsze, potrafiące jakoś żyć z tymi napastliwościami pojawiającymi się właściwie bez powodu. Oni szybko wybaczają napastliwcom te ich chwile słabości, a potem ci ostatni potrafią się nieraz nawet jakoś odwdzięczać za tę cierpliwość. I bilans wychodzi na plus.
|
|