Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Własna sprawczość vs. wszystko jest od Pana Boga
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Katolicyzm
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Nice




Dołączył: 02 Lut 2017
Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 10:27, 09 Lut 2017    Temat postu: Własna sprawczość vs. wszystko jest od Pana Boga

Studiowanie psychologii wymaga od mnie pewnej refleksji nt. mojej wiary i upewniania się co do swoich poglądów (np. słysząc na zajęciach, że Kościół katolicki posiada cechy sekty albo że przypowieść o synu marnotrawnym to przykład najbardziej toksycznej relacji w rodzinie...).
Myślę, że wiara w Boga i zdrowe funkcjonowanie psychiczne absolutnie się nie wykluczają, powiedziałabym może, że u osoby wierzącej przenikanie się rzeczywistości duchowej i psychicznej jest nieuniknione.

Wczoraj miałam okazję porozmawiać z koleżanką, która nie jest osobą wierzącą, ale jest otwarta na dyskusje - w zasadzie żadna z nas nie przekonuje drugiej do swoich przekonań, mówimy "jak u nas jest". Padło pytanie następujące - w jaki sposób chrześcijanin-katolik postrzega własne sukcesy? Czy doszukując się źródeł tego sukcesu odnajdziemy tam w ogóle działanie człowieka? Biorąc pod uwagę takie sformułowania, jak "bez Ciebie nic nie możemy uczynić" - zakłada to, że żaden nasz, nawet największy wysiłek, nie doprowadzi do jakiegoś efektu, jeśli nie będzie w tym przychylności, działania Pana Boga - zatem nie można powiedzieć, że coś zrobiłam/osiągnęłam dzięki wsparciu Boga, ale to wszystko On zrobił (nie jest to współpraca...?). Mamy też taki Psalm 127:
"Jeżeli Pan domu nie zbuduje,
na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą.
Jeżeli Pan miasta nie ustrzeże,
strażnik czuwa daremnie.
Daremnym jest dla was
wstawać przed świtem,
wysiadywać do późna -
dla was, którzy jecie chleb zapracowany ciężko.
tyle daje On i we śnie tym, których miłuje".

Z punktu widzenia psychologii takie zewnętrzne umiejscowienie kontroli zwykle nie jest zdrowe, bo zakłada, że nie od moich działań zależy efekt, zatem spada motywacja do wytrwałego dążenia do celu.
Zadaniem psychologa, szczególnie w podejściu poznawczo-behawioralnym, jest praca z pacjentem, by jego poczucie samoskuteczności wzrosło, a bezradność, bierność się zmniejszyły - dostrzeganie, że potrafi się tak działać, że osiąga się cele jest kluczowe.

Myślę, że wiele tutaj zależy też od postawy osoby wierzącej, czy jej oparcie na Bogu wynika z zaufania do Niego, czy może pewnego myślenia życzeniowego, niskiego poczucia własnej wartości albo z... lenistwa?

Jak powstają nasze sukcesy? :)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lucek




Dołączył: 18 Lut 2011
Posty: 8769
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Czw 11:28, 09 Lut 2017    Temat postu:

Dyskurs, w innym temacie, napisał:
Przekazy praojcow: "Jak sobie poscielisz. tak sie wyspisz.", "Kto sieje wiatr, zbiera burze." nie sa tylko slowami - sa przekazami madrosci zyciowej, mimo, iz nasi praojcowie nie znali neuronauki.


Nice cytując Psalm 127, napisał:

"Jeżeli Pan domu nie zbuduje,
na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą.
Jeżeli Pan miasta nie ustrzeże,
strażnik czuwa daremnie.
Daremnym jest dla was
wstawać przed świtem,
wysiadywać do późna -
dla was, którzy jecie chleb zapracowany ciężko.
tyle daje On i we śnie tym, których miłuje".


Nice napisał:
Myślę, że wiele tutaj zależy też od postawy osoby wierzącej, czy jej oparcie na Bogu wynika z zaufania do Niego, czy może pewnego myślenia życzeniowego, niskiego poczucia własnej wartości albo z... lenistwa?

Jak powstają nasze sukcesy? :)


a jak z zaufaniem do "pacjenta" jest wg Ciebie ?

Nice napisał:
Z punktu widzenia psychologii takie zewnętrzne umiejscowienie kontroli zwykle nie jest zdrowe, bo zakłada, że nie od moich działań zależy efekt, zatem spada motywacja do wytrwałego dążenia do celu.
Zadaniem psychologa, szczególnie w podejściu poznawczo-behawioralnym, jest praca z pacjentem, by jego poczucie samoskuteczności wzrosło, a bezradność, bierność się zmniejszyły - dostrzeganie, że potrafi się tak działać, że osiąga się cele jest kluczowe.


bo nie wiem, czy zgadzasz się z "punktem widzenia psychologii", czy nie?

moim zdaniem to psycholog powinien jedynie dostarczać wiedzy "pacjentowi", niech będzie "poznawczo-behawioralnej", w zakresie, w jakim pozostaje w konflikcie z otoczeniem, a nie oceniać, zresztą z tego, co dogmatycznie zakłada psychologia(="z punktu widzenia psychologii ..."), kto/co jest źródłem tego konfliktu ...

poza tym czy obraz społeczeństwa jaki psycholog dostarcza "pacjentowi" jest prawdziwy, tj.np. taki, jaki sama, prywatnie dla siebie posiadasz ?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Dyskurs
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 28 Wrz 2015
Posty: 9844
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: USA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 19:24, 09 Lut 2017    Temat postu: Re: Własna sprawczość vs. wszystko jest od Pana Boga

Nice napisał:
Studiowanie psychologii wymaga od mnie pewnej refleksji nt. mojej wiary i upewniania się co do swoich poglądów (np. słysząc na zajęciach, że Kościół katolicki posiada cechy sekty albo że przypowieść o synu marnotrawnym to przykład najbardziej toksycznej relacji w rodzinie...).
Myślę, że wiara w Boga i zdrowe funkcjonowanie psychiczne absolutnie się nie wykluczają, powiedziałabym może, że u osoby wierzącej przenikanie się rzeczywistości duchowej i psychicznej jest nieuniknione.

Wczoraj miałam okazję porozmawiać z koleżanką, która nie jest osobą wierzącą, ale jest otwarta na dyskusje - w zasadzie żadna z nas nie przekonuje drugiej do swoich przekonań, mówimy "jak u nas jest". Padło pytanie następujące - w jaki sposób chrześcijanin-katolik postrzega własne sukcesy? Czy doszukując się źródeł tego sukcesu odnajdziemy tam w ogóle działanie człowieka? Biorąc pod uwagę takie sformułowania, jak "bez Ciebie nic nie możemy uczynić" - zakłada to, że żaden nasz, nawet największy wysiłek, nie doprowadzi do jakiegoś efektu, jeśli nie będzie w tym przychylności, działania Pana Boga - zatem nie można powiedzieć, że coś zrobiłam/osiągnęłam dzięki wsparciu Boga, ale to wszystko On zrobił (nie jest to współpraca...?). Mamy też taki Psalm 127:
"Jeżeli Pan domu nie zbuduje,
na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą.
Jeżeli Pan miasta nie ustrzeże,
strażnik czuwa daremnie.
Daremnym jest dla was
wstawać przed świtem,
wysiadywać do późna -
dla was, którzy jecie chleb zapracowany ciężko.
tyle daje On i we śnie tym, których miłuje".

Z punktu widzenia psychologii takie zewnętrzne umiejscowienie kontroli zwykle nie jest zdrowe, bo zakłada, że nie od moich działań zależy efekt, zatem spada motywacja do wytrwałego dążenia do celu.
Zadaniem psychologa, szczególnie w podejściu poznawczo-behawioralnym, jest praca z pacjentem, by jego poczucie samoskuteczności wzrosło, a bezradność, bierność się zmniejszyły - dostrzeganie, że potrafi się tak działać, że osiąga się cele jest kluczowe.

Myślę, że wiele tutaj zależy też od postawy osoby wierzącej, czy jej oparcie na Bogu wynika z zaufania do Niego, czy może pewnego myślenia życzeniowego, niskiego poczucia własnej wartości albo z... lenistwa?

Jak powstają nasze sukcesy? :)

Witaj Nice. Miło Cię spotkać w ścieżce tematycznej. Mieszkam od 32 lat w Nowej Anglii w USA i od 25 lat jestem niepraktykującą katoliczką z własnego wyboru z powodu zetknięcia się z nieżyjącym już proboszczem parafii amerykańskiej, który ukrywał ks. cośtam. Mowa o roku 1992 kiedy na ten temat nie wolno było rozmawiać. Katolicyzm musiałam praktykować, bo tak wymagała tradycja Rodziny. Jestem więc po Chrzcie Św., I Komunii Św., i Bierzmowaniu. Czyli według nauki KrK, jestem katoliczką i będę nią do zmiany formy. Jakkolwiek, świadomość, że praktyka katolicyzmu w Polsce nie odbywa się w każdym przypadku na poziomie świadomości ludzkiej, którą David Ramon Hawkins, M. D., Ph. D. określa jako Prawda (200 + LoC) jest dla mnie niepodważalnym faktem. Jako 7 letnie dziecko, zostałam zindoktrynowana, że przyjmując więcej niż jedną hostię w trakcie Mszy Św. pójdę natychmiast do piekła. W trakcie I Komunii Św. właśnie tego doświadczyłam, gdyż w przepełnionym kościele komunii udzielało wielu księży i było zamieszanie. Ponieważ po przyjęciu I Komunii Św. chciałam się jeszcze pomodlić w pozycji klęczącej, podszedł do mnie inny ksiądz i wsadził mi w usta hostię kiedy chciałam powiedzieć, że już przyjęłam. Trauma którą przeżyłam zamykając oczy i przez chwilę nie będąc w stanie odbierać żadnych bodźców systemem nerwowym pamiętam do dziś. Co pamiętam również to mój powrót do zdolności percepcyjnych ze zrozumieniem, że praktyka rytuału odbiega od założeń Katechizmu KrK. Po przybyciu do USA, uczęszczałam do parafii polsko-amerykańskiej gdzie po raz kolejny wydano mnie na próbę, stwierdzając (wikary), że mój Tato pójdzie do piekła, bo w trakcie masowego ataku serca w drodze do pracy nie otrzymał Ostatniego Namaszczenia. Ponieważ w tym samym czasie zostałam przyjęta do programu licencjackiego w katolickim Stonehill College w programach finansów i psychologii to moje doświadczenia z praktyki katolicyzmu na bazie kultury polskiej (Podkarpacie) i amerykańskiej się zderzyły z ogromnym tarciem. Następnie moja przeprowadzka do innego stanu oraz wyżej wymienione spotkanie ks. proboszcza ukrywającego ks. cośtam spowodowały moje zaprzestanie praktyki. To nie znaczy, że jestem jej przeciwna. To znaczy, że odnalazłam siebie bez praktyki tradycji mojej Rodziny. Tradycja katolicka jest nadal w mojej ramie referencji doświadczeń żwyciowych ale jest jednym z wielu aspektów moich doświadczeń. Poznając w college inne tradycje oraz stykając się z ludzmi tych tradycji wiele się nauczyłam. Co podoba mi się w judaiźmie to puste miejsce w Torze na słowo “Bóg”. Podobnie jest z Wielką Księgą Tao: “Tao określone nie jest wiecznym Tao”. W katolicyźmie, koniecznoćś inkarnacji powoduje, że wielu wyznawców kreuje w sobie obraz Boga, który jest odrębny od nich samych. To błąd teologiczny. Jako zlepek wiedzy o różnych tradycjach oraz doświadczenia z ich aktywnymi członkami stworzyłam dla siebie i mojej Rodziny autorytet miłości moralnej (Gr. agapao), która jest jak matka przytulająca jednym ramieniem a drugim określająca granice - poniżej których działać nie należy, i wytyczająca szlak czynienia dobra społecznego dla wspólnego dobra w odpowiednim miejscu i czasie. Jeśli miłość moralna jest we mnie a konkretnie jest odczuciem mojego serca lub spokojem wewnętrznym - jest afirmacją, że miłość moralna, którą jako katoliczka mogę sobie nazywać Bóg, jest nieodłącznym elementem mojej kondycji ludzkiej. Jako licencjatka w psychologii, nie widzę konfliktu pomiędzy założeniami tej nauki a Katechizmem KrK, którego odpowiedni cytat znajdziesz tutaj:

“27 Pragnienie Boga jest wpisane w serce człowieka, ponieważ został on stworzony przez Boga i dla Boga. Bóg nie przestaje przyciągać człowieka do siebie i tylko w Bogu człowiek znajdzie prawdę i szczęście, których nieustannie szuka:

Szczególny charakter godności ludzkiej polega na powołaniu człowieka do łączności z Bogiem. Człowiek jest zaproszony do rozmowy z Bogiem już od chwili narodzin: istnieje on bowiem tylko dlatego, że stworzony przez Boga z miłości jest zawsze z miłości zachowywany, i nie żyje w pełnej zgodności z prawdą, jeżeli w sposób wolny nie uzna tej miłości i nie odda się Stworzycielowi.”

[link widoczny dla zalogowanych]

W zrozumieniu Biblii pomogą Ci lek. dk. Marcin i Monika Gajda z Przyjaciół Miłości Miłosiernej tutaj (na spodzie strony):
[link widoczny dla zalogowanych]

A w przejściu z fazy dyskursywnej w tradycji katolickiej (kwestionowanie w obszarze umysłu konceptualistycznego) do kontemplacji, która jest “modlitwą pustych rąk” czyli spokojem wewnętrznym/ciszą serca/pojemnością na Łaskę Uświęcająca zachęci lek. dk. Marcin Gajda tutaj:
[link widoczny dla zalogowanych]

“rozpoznając Chrystusa, rozpoznajemy siebie” - lek. dk. Marcin Gajda
"Nie można zrozumieć drugiego człowieka bez Chrystusa.” - Św. Jan Paweł II

Marcin Gajda "Ulga"
https://youtu.be/EfoPqmBa_U4

P.S. Termin "cośtam” jest na tym Forum zamiennikiem na termin problemu w grupie kleru katolickiego (i nie tylko), który najpierw stał się głośny w USA przez publikację The Boston Globe zilustrowaną w filmie Spotlight.
https://youtu.be/56jw6tasomc


Ostatnio zmieniony przez Dyskurs dnia Czw 19:36, 09 Lut 2017, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lucek




Dołączył: 18 Lut 2011
Posty: 8769
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Czw 20:11, 09 Lut 2017    Temat postu:

AMEN :)

lek. dk. Marcin Gajda "Amen, tak zgadzam się"
https://youtu.be/8IXwsZVz22c

Już w sprzedaży !
Nowa wersja naszej książki:
Audiobook: Rozwój. Jak współpracować z łaską?
Zapraszamy do sklepu: [link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr Rokubungi
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 31 Maj 2014
Posty: 6081
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska, Pomorze Zachodnie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 5:03, 10 Lut 2017    Temat postu:

@ Nice:
Cytat:
Z punktu widzenia psychologii takie zewnętrzne umiejscowienie kontroli zwykle nie jest zdrowe, bo zakłada, że nie od moich działań zależy efekt, zatem spada motywacja do wytrwałego dążenia do celu.
To nie do końca jest prawda; inaczej to "widzi" psychologia dalekowschodnia. no, ale tam inna kultura, nieco inne uwarunkowania, no, i znaczny wpływ buddyzmu, hinduizmu i t. p. Ale to na marginesie tylko.
Ja, choć coraz mniej uważam za słuszne, potrzebne istnienie boga osobowego [właściwie jakiś tydzień temu napisałem posta w którym dowodzę, że jeśliby nawet istniało coś wszechmocnego, wszechwiedzącego, to nie mogłaby to być w żadnym wypadku istota z umysłem "typu ludzkiego"], to w swojej Hipotezie Wszystkiego uznaję istnienie pewnej siły pierwotnej, mocy "z obok" Natury, która wzbudza Naturę z jej wiecznego Niebytu.
Jednak od dawna już widzę to tak: ludzie [i nie tylko] mają w pewnym zakresie "moc" zmieniania, "moc sprawczą"; ale co mieliby zmieniać, przekształcać, "sprawiać", gdyby nic nie istniało, nie zachodziło- nawet oni sami?? A to, że cokolwiek zachodzi, dzieje się, istnieje, to już sprawka Woli- wedle mojej Hipotezy Wszystkiego, czyli bezosobowego "boga", albo właśnie Boga [jakiegoś]- jak wolą niektórzy... Teraz wnioski chyba są już jasne dla każdego- odnośnie tytułowej kwestii wątku, prawda?
Czyli, cokolwiek możemy, możemy to dzięki Woli (lub dzięki bogu).
:)


Ostatnio zmieniony przez Piotr Rokubungi dnia Pią 5:27, 10 Lut 2017, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Dyskurs
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 28 Wrz 2015
Posty: 9844
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: USA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 5:16, 10 Lut 2017    Temat postu:

I Bogu dzieki :)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33339
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 13:57, 10 Lut 2017    Temat postu: Re: Własna sprawczość vs. wszystko jest od Pana Boga

Nice napisał:
w jaki sposób chrześcijanin-katolik postrzega własne sukcesy? Czy doszukując się źródeł tego sukcesu odnajdziemy tam w ogóle działanie człowieka? Biorąc pod uwagę takie sformułowania, jak "bez Ciebie nic nie możemy uczynić" - zakłada to, że żaden nasz, nawet największy wysiłek, nie doprowadzi do jakiegoś efektu, jeśli nie będzie w tym przychylności, działania Pana Boga - zatem nie można powiedzieć, że coś zrobiłam/osiągnęłam dzięki wsparciu Boga, ale to wszystko On zrobił (nie jest to współpraca...?).


U św. Augustyna mamy taką sentencję:
Pracuj tak, jakby wszystko zależało od ciebie ale ufaj tak, jakby wszystko zależało od Boga.

Ja muszę przyznać, że problem tutaj poruszony jest dla mnie osobiście ciągle "gorącym". Wiele rzeczy z religii sobie pookładałem jakoś, zdaje się, już w miarę spójnie, bez luk. Jednak ta kwestia dla mnie wciąż wydaje się dość daleka od rozwiązania.
Inna znana sentencja:
Boże, daj mi cierpliwość, bym pogodził się z tym, czego zmienić nie jestem w stanie. Daj mi siłę, bym zmieniał to co zmienić mogę. I daj mi mądrość, bym odróżnił jedno od drugiego.
Marek Aureliusz

Jednak coś mogę, bo o czymś decyduję. Z coś odpowiadam, bo mogę być winny, albo też mogę mieć zasługę.

Weźmy jeszcze ten cytat
Ew. Jana napisał:

Wytrwajcie we Mnie, a Ja /będę trwał/ w was. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie - o ile nie trwa w winnym krzewie - tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. (5) Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. (6) Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie. (7) Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. (8) Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami.

Jak interpretować tu: beze Mnie nic nie możecie uczynić?
Czy "nic" oznacza skrócone "nic dobrego", czy nic w ogóle?...
Ta druga interpretacja oznaczałaby, że z Jezusem robią "coś" nawet przestępcy, złoczyńcy. To raczej wydaje się dziwne - czy źli ludzie swoimi wyborami zmuszają Jezusa do współuczestnictwa w swoich niegodziwościach?... - Chyba takie rozumienie należałoby odrzucić.
Zostaje więc chyba interpretacja, że "nic" oznacza "nic dobrego, trwałego, czegoś do czego naprawdę chcecie się przyznać jako będące od was". Tej interpretacji dałbym blisko "90% szans" na wypełnienie sensu - intencji słów Jezusa.
Osobiście nie lubię uczucia dumy. Jeśli jestem z czegoś dumny, to raczej rzadko i nieśmiało. Uważam to uczucie za niszczące mi mój spokój wewnętrzny. Nie wiadomo bowiem co z nim właściwie (dalej) robić - pogrążać się w nim, odrzucać? Co ono właściwie daje?...

Jeszcze jeden cytat:
św. Paweł 2 list do Koryntian napisał:
z siebie samego nie będę się chlubił, chyba że z moich słabości. (6) Zresztą choćbym i chciał się chlubić, nie byłbym szaleńcem; powiedziałbym tylko prawdę. Powstrzymuję się jednak, aby mnie nikt nie oceniał ponad to, co widzi we mnie lub co ode mnie słyszy.

Ciekawa tu jest pokora tego apostoła - nie chce się chlubić, tylko daje ludziom wybór - im zostawia sąd: aby mnie nikt nie oceniał ponad to, co widzi we mnie.

Jedyne co mi jako tako przychodzi do głowy na temat strategii postępowania - postawy w tej materii, to chyba jakiś taki POSTULAT DUCHA MODLITWY, aby cokolwiek się chce zrobić, zadecydować jakoś tak choć odrobinę "pomodlić", jakoś tak skonfrontować z wolą Boga. Choć odrobinę...

Na koniec dodam jeszcze jedną - znamienną - sentencję od św. Augustyna:
Pokora i wstyd po uczynionym grzechu daleko są milsze Bogu niż pycha po spełnieniu dobrego uczynku.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Czw 15:14, 04 Sty 2018, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Nice




Dołączył: 02 Lut 2017
Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 10:52, 13 Lut 2017    Temat postu:

Dziękuję za odpowiedzi.

lucek napisał:
bo nie wiem, czy zgadzasz się z "punktem widzenia psychologii", czy nie?


Tak osobiście jest mi blisko do postawy z cytatu św. Augustyna, który przytoczył Michał Dyszyński: „Pracuj tak, jakby wszystko zależało od ciebie ale ufaj tak, jakby wszystko zależało od Boga”. Robię, co mogę i proszę o pomoc Boga, o światło Ducha Świętego. W przypadku pracy z pacjentem/klientem ważne są dla mnie jego wartości i jednocześnie to, by mógł się on rozwijać. I owszem, nie jest moim zadaniem oceniać jego wybory, możemy za to wspólnie rozważyć plusy i minusy danej decyzji, zachowania. Jeżeli pacjent ma swoje sposoby radzenia sobie z życiem, które mu pomagają, a nie są obiektywnie szkodliwe to wszystko jest okej. Przez taką rozmowę nie musi przenikać mój światopogląd, wręcz nie powinien – jednak ja sama chciałabym mieć ugruntowane zdanie na dany temat.

lucek napisał:
poza tym czy obraz społeczeństwa jaki psycholog dostarcza "pacjentowi" jest prawdziwy, tj.np. taki, jaki sama, prywatnie dla siebie posiadasz ?


Myślę, że istnieją takie subiektywne światy związane z przekonaniami każdego człowieka. I – jak wyżej – trzeba się zastanowić, na ile ten obraz społeczeństwa itd. jest dla pacjenta adaptacyjny, pomocny, a może warto pomóc podjąć mu refleksję nad tym, czemu widzi to tak, a nie inaczej i może chce coś zmienić, spróbować inaczej (w dużym uproszczeniu). I nie chodzi tu o sugerowanie przez psychologa jedynego poprawnego rozwiązania, tylko o towarzyszenie w szukaniu tego, które przyczyni się do poprawy funkcjonowania pacjenta. Sądzę też, że czym innym jest obraz społeczeństwa, czym innym – obraz Boga i Jego roli w naszym życiu. I w zasadzie nie będzie już w kompetencjach psychologa mówić „jak jest”, ale już jako osoba wierząca powinnam/chciałabym, żeby mój rozmówca poznał Boga prawdziwego, według słów Pisma Świętego. Tutaj wchodzi jeszcze kwestia takich aspektów etycznych, łączenia psychologii i religii – ale to też trochę inny wątek. Już nawet w oderwaniu od rozmów o charakterze psychologicznym zastanawia mnie ta kwestia sprawczości – bo kiedy nie wiem sama, to też nie potrafię odpowiedzieć, gdy ktoś pyta. W moim życiu wewnętrznym nie sprawia mi ta niewiedza żadnego dyskomfortu, ale chciałabym w dyskusji udzielić odpowiedzi – szczególnie osobie, która doświadczenia uczestnictwa Boga w jej życiu nie ma.

Dyskurs – bardzo dziękuję Ci za podzielenie się własnymi doświadczeniami oraz tym, jak przeżywasz swoją duchowość. Jest to bardzo smutne, że czasem szukamy Boga POMIMO ludzi, którzy w teorii powinni nas do niego prowadzić, a w rzeczywistości z wielką mocą odrzucają.

Gajdów znam! Byłam kilka lat temu na rekolekcjach, które prowadziła m.in. pani Monika, a książka „Rozwój” też towarzyszy mi od jakiegoś czasu – ilekroć po nią sięgam, odkrywam coś nowego. Bardzo podoba mi się to, jak łączą oni psychologię i duchowość :)

Piotr Rokubungi napisał:
Jednak od dawna już widzę to tak: ludzie [i nie tylko] mają w pewnym zakresie "moc" zmieniania, "moc sprawczą"; ale co mieliby zmieniać, przekształcać, "sprawiać", gdyby nic nie istniało, nie zachodziło- nawet oni sami?? A to, że cokolwiek zachodzi, dzieje się, istnieje, to już sprawka Woli- wedle mojej Hipotezy Wszystkiego, czyli bezosobowego "boga", albo właśnie Boga [jakiegoś]- jak wolą niektórzy... Teraz wnioski chyba są już jasne dla każdego- odnośnie tytułowej kwestii wątku, prawda? 
Czyli, cokolwiek możemy, możemy to dzięki Woli (lub dzięki bogu).


Czyli nasze działania są wtórne wobec wszelkich działań Bożych :)

Michał Dyszyński napisał:
Jak interpretować tu: beze Mnie nic nie możecie uczynić? 
Czy "nic" oznacza skrócone "nic dobrego", czy nic w ogóle. Ta druga interpretacja oznaczałaby, że z Jezusem robią "coś" nawet przestępcy, złoczyńcy. To raczej wydaje się dziwne - czy źli ludzie swoimi wyborami zmuszają Jezusa do współuczestnictwa w swoich niegodziwościach?... - Chyba takie rozumienie należałoby odrzucić. 
Zostaje więc chyba interpretacja, że "nic" oznacza "nic dobrego, trwałego, czegoś do czego naprawdę chcecie się przyznać jako będące od was". Tej interpretacji dałbym blisko "90% szans" na wypełnienie sensu - intencji słów Jezusa. 


Też myślę, że chodzi o „nic dobrego”. Mowa jest o tym, że „Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić.” - zatem bez Jezusa nie możemy przynieść „owocu obfitego”, czyli dobra.

Michał Dyszyński – z tym, co piszesz kojarzy mi się jeszcze ten fragment:

Łk 17,7-10 napisał:
Jezus powiedział do swoich apostołów: Kto z was, mając sługę, który orze lub pasie, powie mu, gdy on wróci z pola: Pójdź i siądź do stołu? Czy nie powie mu raczej: Przygotuj mi wieczerzę, przepasz się i usługuj mi, aż zjem i napiję się, a potem ty będziesz jadł i pił? Czy dziękuje słudze za to, że wykonał to, co mu polecono? Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono: Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33339
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 13:34, 13 Lut 2017    Temat postu:

Nice napisał:
Też myślę, że chodzi o „nic dobrego”. Mowa jest o tym, że „Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić.” - zatem bez Jezusa nie możemy przynieść „owocu obfitego”, czyli dobra.

Michał Dyszyński – z tym, co piszesz kojarzy mi się jeszcze ten fragment:

Łk 17,7-10 napisał:
Jezus powiedział do swoich apostołów: Kto z was, mając sługę, który orze lub pasie, powie mu, gdy on wróci z pola: Pójdź i siądź do stołu? Czy nie powie mu raczej: Przygotuj mi wieczerzę, przepasz się i usługuj mi, aż zjem i napiję się, a potem ty będziesz jadł i pił? Czy dziękuje słudze za to, że wykonał to, co mu polecono? Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono: Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać.

Też się zastanawiałem, czy nie podłączyć pod wypowiedź tego cytatu biblijnego.
Co ciekawe ten cytat (jak dobrze pamiętam) pojawił się w kontekście prośby uczniów "przymnóż nam wiary", a dalej tego porównania do wiary jak ziarnko gorczycy, która mogłaby skutkować wypełnieniem niemal dowolnej woli.
Ten wątek mocy znowu się przewija i powtarza - mocy człowieka. Gdzie ta moc łączy się z mocą Boga?
Gdyby to jakoś łącznie rozumieć, to chyba byłoby tak, że w tych sytuacjach, gdy nasza wola staje się zgodna z wolą Boga, to uzyskujemy niemal boskie możliwości.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lucek




Dołączył: 18 Lut 2011
Posty: 8769
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 15:39, 13 Lut 2017    Temat postu:

Cytat:
Myślę, że istnieją takie subiektywne światy związane z przekonaniami każdego człowieka.....

:wink: tak nie do końca miałem na myśli to, o czym napisałaś, nie istotne ... masz tą pracę magisterską, więc nie będę Ci mieszał w głowie :)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 23099
Przeczytał: 90 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 15:44, 13 Lut 2017    Temat postu: Re: Własna sprawczość vs. wszystko jest od Pana Boga

Przypadek Kieślowski.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr Rokubungi
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 31 Maj 2014
Posty: 6081
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska, Pomorze Zachodnie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 17:35, 13 Lut 2017    Temat postu:

Nice napisał:
Czyli nasze działania są wtórne wobec wszelkich działań Bożych :)
Są raczej "podzbiorem". Ja nie uznaję boga osobowego- dość stanowczo już od jakichś dwu tygodni. Więc ujmę to tak: wszystko jest niejako "wtórne" wobec Absolutu, a raczej wszystko jest cząstką Absolutu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 23099
Przeczytał: 90 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 11:42, 07 Mar 2017    Temat postu:

Może zmniejszysz ten obrazek?

Co to w ogóle jest?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr Rokubungi
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 31 Maj 2014
Posty: 6081
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska, Pomorze Zachodnie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 9:18, 08 Mar 2017    Temat postu:

Semele napisał:
Może zmniejszysz ten obrazek?

Co to w ogóle jest?
Zmniejszyłbym już też, zaraz. Ale teraz już nie wiem czy to zrobię, dopóki Dyszyński nie przeprosi mnie za pisanie kłamstw i ogólnie przypierdalanie się, tym bardziej, że sam ma dość chujowy słowotok, niewiele wnoszący.:fuj:

A to jest niepokryta zbroją głowa evangeliona, jednostki 01. Tym pragnę się stać. Nie "pokręconym" Lilim, lecz prawdziwym aniołem z DNA Adama!
:wink:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
hikari33




Dołączył: 23 Lut 2012
Posty: 223
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska

PostWysłany: Śro 14:34, 08 Mar 2017    Temat postu:

Komendancie Gendo Ikari, bardzo proszę o zmniejszenie fotki.
Dziękuję. :szacunek: Rei Ayanami. ;-P
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr Rokubungi
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 31 Maj 2014
Posty: 6081
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska, Pomorze Zachodnie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 21:19, 08 Mar 2017    Temat postu:

hikari33 napisał:
Komendancie Gendo Ikari, bardzo proszę o zmniejszenie fotki.
Dziękuję. :szacunek: Rei Ayanami. ;-P
Jeszcze zmniejszyć?:shock: Toż z evangeliona pozostanie krasnal tylko...:(
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
hikari33




Dołączył: 23 Lut 2012
Posty: 223
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska

PostWysłany: Czw 14:35, 09 Mar 2017    Temat postu:

Super, supcio. :pidu: Śliczne dzięki Komendancie Gendo Ikari :* :pidu: Rei Ayanami. :)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr Rokubungi
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 31 Maj 2014
Posty: 6081
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska, Pomorze Zachodnie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 17:17, 13 Mar 2017    Temat postu:

hikari33 napisał:
Super, supcio. :pidu: Śliczne dzięki Komendancie Gendo Ikari :* :pidu: Rei Ayanami. :)
Fajnie. Ale nie pij tyle- alkohol, to nie LCL.:mrgreen: ;-P
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Banjankri




Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 5552
Przeczytał: 44 tematy


PostWysłany: Pią 15:33, 24 Mar 2017    Temat postu:

Cytat:
Z punktu widzenia psychologii takie zewnętrzne umiejscowienie kontroli zwykle nie jest zdrowe, bo zakłada, że nie od moich działań zależy efekt, zatem spada motywacja do wytrwałego dążenia do celu.

Ty robisz dobrze bogu, a bogu robi dobrze tobie. Dzięki temu skupiasz się na tym co miłe bogu, a nie tobie. Po to właśnie religie powstają, bo za bogiem ukryte jest to, co uznane jest za dobre. Takim sposobem kształtujemy jednostkę, która jest dobra.


Ostatnio zmieniony przez Banjankri dnia Pią 15:37, 24 Mar 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33339
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 15:58, 04 Sty 2018    Temat postu:

Dość mnie "gnębi" ten wątek. Dlatego go pociągnę trochę dalej. Nice genialnie go zatytułowała i zaczęła, a zasługuje on, według mnie, na bardzo poważną dyskusję.
Uważam, że problem, który wątek rozgrzebał jest jedną z podstawowych przyczyn dla których ludzie odchodzą od religii, wiary (szczególnie tej katolickiej). Bo słuchając nauk Kościoła, niestety, najczęściej spotykamy się dość mocno uproszczoną narracją w stylu: grzeszysz, jesteś nieposłuszny, powinieneś zaufać absolutnie Bogu, oddać się jego łasce i miłości, a On ci przebaczy grzechy, a wtedy będziesz zbawiony. To nieźle brzmi, ale problem zaczyna się gdy zadamy sobie pytanie o WYKONALNOŚĆ owych postulatów.
Od tego momentu mamy właściwie same sprzeczności i pytania bez odpowiedzi:
- grzeszę - ale czy mam szanse nie grzeszyć?
- jak mam być posłusznym Bogu, w sytuacji, gdy wciąż pojawiają się SPRZECZNE WSKAZANIA, konflikty sumienia, oceny sytuacji?...
Jeśli miałbym rodzica, który byłbym złodziejem, nakazując mi pomoc w jego sposobie zarobkowania, to co bym nie zrobił, to będzie źle, bo albo przestąpię przykazanie "nie kradnij", albo "nie będę czcił ojca", nie będę posłuszny. Nawet z dbaniem o własne zdrowie mamy problem - nie dbając o nie wcale występujemy niejako przeciwko przykazaniu "nie zabijaj", zbliżamy się do opcji straceńca - samobójcy, jednak z drugiej strony, roztkliwiając się nad tym zdrowiem, staniemy się egoistami, ludźmi skupionymi na sobie, przewrażliwionymi.
Tak naprawdę to jakże często NIE WIEMY JAK POSTĄPIĆ DOBRZE.
Robimy wiele rzeczy źle, choć w gruncie rzeczy mamy raczej dobre pragnienia, chcemy jakoś ogarnąć nasze życie, często pomóc ludziom, często odcisnąć w tym życiu pozytywny ślad.

Problem z posłuszeństwem
Na ile posłuszeństwo jest cnotą?...
- A hitlerowcy posłuszni rozkazom swojego wodza - postępowali dobrze?... - chyba raczej nie.
W takim razie KOMU mamy być posłuszni, w sytuacji, gdy Bóg nie daje nam jasnych wskazówek w postaci np. oznaczenia jakoś tych właściwych autorytetów (np. dobrze widoczna aureolą).

Nieraz w Kościele słyszę postulat: zaufaj Bogu, a nie sobie. Nawet liturgia mszy św. zawiera sformułowanie "spraw, aby kierowała nami Twoja łaska, A NIE nasze upodobania". To sformułowanie sugeruje, że jeśli mam jakieś upodobania, to pewnie są one złe. Tyle, że jak je zmienię na odwrotne, to staną się jakby kolejnymi moimi upodobaniami. Czyli też należałoby je znowu odwrócić...

NIe dziwię się ludziom odchodzącym od religii katolickiej - bo gdy ileś razy zrobili coś, nie wiedząc jak robić, to wciąż odpowiedzią Kościoła są POŁAJANKI, przypomnienia o grzeszności i winie. Tylko że właściwie nie wiadomo, jak tej winy nie mieć... Co by się nie zrobiło - i tak będzie to niepewne, niejasne, może trzeba było inaczej, może się zbłądziło.
Jak zrezygnuję z tego, co sobie wymyśliłem (w końcu trzeba być pokornym i posłusznym Bogu), to co właściwie mam realizować?
- chyba to, czego nie wymyśliłem. Ale jak mam wiedzieć co robić, skoro tego nie wymyśliłem, o czym nie wiem, bo w myślach moich nie zaistniało?...
Chyba tylko pozostaje być biernym wykonawcom rozkazów czyichś. Problem w tym, że na naszym świecie do rozkazywania najbardziej prą ci, którzy po prostu rozkazywać lubią, których kręci władza, własna pycha, a nie dobro innych. Historia świata pokazuje, że wodzami rzadko zostają ludzie wysokich cnót, a najczęściej tyrani. Więc jeśli ktoś nam coś nakazuje, czegoś od nas chce, to z dużym prawdopodobieństwem będzie to egoista, satrapa, ktoś wpuszczający nas w większe zło.
Nawet duchowni jakoś nie ustrzegli się zła - wielu z nich kierowało ludzi w stronę wojen (religijnych) skrajnej nietolerancji, bezduszności, wsparcia możnych tego świata, a nie zwykłych, pracujących ludzi. Tak naprawdę NIE MA KOMU TAK DO KOŃCA ZAUFAĆ, trzeba choć w jakimś tam stopniu polegać na sobie.
Ale to "poleganie na sobie" skądinąd miałoby być jakoś czymś złym... To właściwie wychodzi tak, że jak coś zrobimy od siebie, to będzie źle - bo robiliśmy to od siebie, a jak zrezygnujemy z własnych mniemań, to do złych celów wykorzystają nas tyrani świata. Z resztą na każde niemal pytanie "świat" będzie nam udzielał sprzecznych wskazówek, mylnych odpowiedzi, bo na tym świecie wszyscy się wciąż spierają i walczą o to jak właściwie robić, czy na "lewicowo", czy na "prawicowo", czy tak jak sugerują w religii A, czy w religii B?...
To ostatecznie "prosi się" powiedzieć: wy - religianci - wszyscy robicie mnie w bambuko, chcecie mną rządzić, a nawet nie umiecie jednoznacznie, bez sprzeczności przedstawić swoich oczekiwań. Tylko się zabawiacie wywołując we mnie poczucie winy w sytuacji, gdy moja "wina" wynikła z tego, że choć miałem dobre intencje, to nie wiedziałem jak pogodzić sprzeczne wskazania świata. To spuszczam was wszystkich na bambus... Zostaję ateistą...

Ja taką postawę rozumiem. Religia w typowym wydaniu bowiem skupia się na krytykowaniu, poczuciu winy, nie podając jednak jednoznacznego rozwiązania problemów, z jakimi się i tak spotkamy, a które i tak najczęściej rozwiązujemy wybierając MNIEJSZE ZŁO. I te mniejsze zła są na każdym kroku - my wtedy robimy się "winni" - choć gdybyśmy zrobili odwrotnie, to... też byśmy byli winni. To czym w takim razie jest ta nasza wina?... - Czymś co się do nas przyklei i tak, i tak...

Ostatecznie - problem sprawczości, pytanie o to gdzie postawić granicę pomiędzy tym co z własnego rozeznania, a gdzie owemu rozeznaniu trzeba zaprzeczyć, dając pierwszeństwo jakiejś wskazówce (może pochodzącej z religii, choć nie tylko), która zaprzeczy naszym rozpoznaniom - ten problem wciąż jest nierozwiązany, wciąż "dźga" świadomość człowieka, a w szczególności kogoś wierzącego, szukającego drogi do Boga.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Czw 16:09, 04 Sty 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lucek




Dołączył: 18 Lut 2011
Posty: 8769
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pią 10:31, 05 Sty 2018    Temat postu:

Cytat:
NIe dziwię się ludziom odchodzącym od religii katolickiej - bo gdy ileś razy zrobili coś, nie wiedząc jak robić, to wciąż odpowiedzią Kościoła są POŁAJANKI, przypomnienia o grzeszności i winie. Tylko że właściwie nie wiadomo, jak tej winy nie mieć... Co by się nie zrobiło - i tak będzie to niepewne, niejasne, może trzeba było inaczej, może się zbłądziło.
Jak zrezygnuję z tego, co sobie wymyśliłem (w końcu trzeba być pokornym i posłusznym Bogu), to co właściwie mam realizować?

Cytat:
Nawet duchowni jakoś nie ustrzegli się zła - wielu z nich kierowało ludzi w stronę wojen (religijnych) skrajnej nietolerancji, bezduszności, wsparcia możnych tego świata, a nie zwykłych, pracujących ludzi. Tak naprawdę NIE MA KOMU TAK DO KOŃCA ZAUFAĆ, trzeba choć w jakimś tam stopniu polegać na sobie.

Cytat:
Ja taką postawę rozumiem. Religia w typowym wydaniu bowiem skupia się na krytykowaniu, poczuciu winy, nie podając jednak jednoznacznego rozwiązania problemów, z jakimi się i tak spotkamy, a które i tak najczęściej rozwiązujemy wybierając MNIEJSZE ZŁO.


Masz dziwny problem, jak dla mnie, Michale. Nigdy nie odczuwasz dysonansu, pomiędzy tm jak postąpiłeś, a jak wg. własnych przekonań, powinieneś byłeś postapić?

KrK usprawiedliwia "zło, którego się nie ustrzegło" swoją świętością, nieuchronnością wynikającą z działania Ducha Św. - co do tej pory jest (poza "świetością") uzasadnione ... ale dalej, często, na mocy "tradycji" przyjmuje raz popełnione błędy, za dogmaty wiary, o których rewizji, na mocy "świętości" i "autorytetu kościoła świętego" mowy być nie może :)

Czy Ty Michał masz podobnie? zawsze wybierasz "MNIEJSZE ZŁO", a na mocy swojej doskonałości i głębi intelektualnej, wszystko co zrobiłeś było jakie być musiało, niczego zmieniać nie musisz, a wszystko co innym masz do zakomunikowania to własna doskonałość :shock: ?

Będąc samemu Bogiem dla siebie :mrgreen: w innego, fakt, można jedynie "wierzyć" zwłaszcza, że dobrze by było, żeby inni uwierzyli w twojego Boga wreszcie :wink:?


Ostatnio zmieniony przez lucek dnia Pią 10:36, 05 Sty 2018, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33339
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 13:45, 05 Sty 2018    Temat postu:

lucek napisał:
Czy Ty Michał masz podobnie? zawsze wybierasz "MNIEJSZE ZŁO", a na mocy swojej doskonałości i głębi intelektualnej, wszystko co zrobiłeś było jakie być musiało, niczego zmieniać nie musisz, a wszystko co innym masz do zakomunikowania to własna doskonałość :shock: ?

Oczywiście, wiele mam sobie do zarzucenia. To fakt. Wiele swoich wyborów chciałbym dzisiaj cofnąć, za wiele mam do siebie pretensję. Nie twierdzę, iż wszystkie moje wybory były bardzo trudne do zaklasyfikowania pod kątem winy. Są też te całkiem wyraziste. Jednak chyba większość z nich zawiera elementy niejednoznaczne - jakieś powody niewłaściwych uczynków były. Czymś byłbym w stanie owe uczynki nawet bronić - może nieraz słabo, może naciągając, ale jakoś by się dało. Najczęściej broniłbym po prostu NIEWIEDZĄ. Gdyby człowiek wiedział co się zdarzy, gdy decydował się coś robić, albo czegoś nie robić (co należało zrobić), to by inaczej wybrał. Broniłbym czasem jakimś stanem psychicznym, który przyszedł nie wiadomo skąd, zdominował moje uczucia i myśli, czasem przestraszył, jakoś ogłupił, odsunął gdzieś w głąb rozsądek.
Czy słusznie bym się w ten sposób bronił?...
- To jest właśnie kluczowa sprawa - NIE WIEM!
Nie twierdzę wcale, że nie byłem winny (nie przekonuję o konkretnym przypadku choćby dlatego, że o niczym konkretnym nie mówimy, więc nawet nie ma czego konkretnie bronić). Najczęściej jednak swój stan winy diagnozuję jako POZA MOJĄ OCENĄ (w tym w pełni jednoznacznym sensie). Co najwyżej PRZYPUSZCZAM swoją winę, czasem ją (dla uproszczenia, aby dalej coś tam zaklasyfikować) ZAKŁADAM.
Tu jest chyba główny problem, który mamy właściwie od początku mojego "związku" z kościołem - "Kościół mnie nagania" do uznawania w sobie winy, przypomina o winie, stworzył sakrament, który winy najpierw próbuje wyłonić, a potem usunąć. I ja nawet jestem posłuszny - robię sobie takie rachunki sumienia, znajduję owe winy. Przy czym wewnątrz, tak uczciwie, tak przed samym sobą jakże często NIE JESTEM TAK DO KOŃCA PRZEKONANY, że to na pewno jest moją winą, a przynajmniej tą ważną winą, na której powinienem się skupić w rozliczeniu swojej duchowości.
Podam może przykład z dzieciństwa, który jest dobry bo jakoś przebrzmiały, stary. Spowiadając się jako dziecko niemal zawsze miałem na liście grzechów "byłem niegrzeczny", albo "nie słuchałem się mamy". Dzisiaj patrzę na te "grzechy" mnie - malca nie jako na jakąś winę, a jako na normalny proces szukania swojej sprawczości w życiu, odnajdowania swojego miejsca. Gdybym był tu tak całkiem bez winy, gdybym był absolutnie "grzeczny", to wcale nie byłoby lepiej. Tym bardziej, że moi rodzice wcale nie byli w wychowaniu mnie jakoś do końca rozsądni - czasem wręcz wypadało się przeciwstawić, mieć jakieś własne zdanie. Ale wtedy nie wiedziałem jeszcze tego, co dzisiaj rozumiem na temat dojrzewania małego człowieka, uczenia się przez niego swoich emocji, odnajdowania miejsca w życiu. Ale WMAWIAŁEM SOBIE, że "jestem niegrzeczny", a więc mam taki grzech.
Dzisiaj moja świadomość poczucia winy jest daleko inna, niż kiedyś, jakoś tak słabo kompatybilna z nauczaniem Kościoła. Przede wszystkim, oczywiście, WIEM, ŻE MAM WINY, ale...
...ale kompletnie nie wiem, czy na pewno są to naprawdę te winy, które dzisiaj umiem zdiagnozować. Życie rzuca mnie w przeróżne konflikty, stawia nieraz w sytuacjach bez wyjścia, w których właśnie nie ma dobrego rozwiązania. Stawiany pod przymusem zaklasyfikowania jakichś swoich wyborów jako "wina" oczywiście coś tam znajdę, coś wyprodukuję, potem może powiem w konfesjonale. Ale wewnętrznie też czuję, że CO BYM NIE POWIEDZIAŁ, to będzie jakaś atrapa, że tam w środku we mnie tak naprawdę jest WIELKIE PYTANIE: co właściwie powinienem zrobić? Coś we mnie zastanawia się: Jak umiejscowić moje JA w kontekście tego zwariowanego świata? Wybory, których dokonałem, ich wartość/zasługę/winę mogę dziś ocenić jedynie po pozorach, powierzchownie. Z grubsza wiem, że intencje raczej mam dobre. Ale też zdaję sobie sprawę, że intencje to mało - znam ludzi przekonanych o swoich najlepszych intencjach, choć w istocie czyniących wiele zła. Intencje są więc tak naprawdę dobre, jeśli wciąż są nękane wątpliwościami, jeśli wciąż towarzyszy im "dźganie" myślowe "czy na pewno tutaj nie ulegam jakiejś autosugestii, jakiemuś filtrowaniu rozpoznań świata pod kątem własnych pragnień, wygody, lenistwa?...
W jakimś sensie ta wątpliwość zdaje mi się być swego rodzaju STRAŻNIKIEM PRAWDZIWEJ ETYKI w człowieku. Właśnie ta wątpliwość!!!
Bo jeśli wciąż pytam, wciąż stawiam sobie na nowo konieczność oceniania sytuacji, to jakże często odnajduję w końcu swoje pomyłki, mizerię swoich nastawień, tendencyjność spojrzenia, nie dostrzeganie ważnych aspektów sytuacji. Spotyka się typ ludzi - takich "twardzieli", tych co "zawsze wiedzą co dobre, a co złe", bez wewnętrznych wątpliwości klasyfikujących czyjeś postępki, takich mówiących kto co robi źle, a kto dobrze. Sami oni zwykle są dość mocno przekonani o poprawności własnego postępowania. Czemu się akurat nie dziwię, bo jak ktoś coś uważa, to zwykle stosownie do tych przekonań postępuje, a więc wychodzi, że działa dobrze. Więc znam takich jakichś JEDNOZNACZNIE OCENIAJĄCYCH, bez wątpliwości. I jakoś tak...
... wcale mnie nie przekonują swoją moralną wartością. Jakoś tak wychodzi, ze to najczęściej takie twardogłowe tępaki, które po prostu NIE DOSTRZEGAJĄ wielu ważnych rzeczy. Bo aby klasyfikację zamknąć, aby już móc coś stwierdzić w kwestii oceny moralnej, trzeba przecinać te wątpliwości, uznać się za mającego prawo do postawienia tej granicy "tu już wiem, co jest winą". Tymczasem nie mamy gwarancji, czy nie należało głębiej szukać, dokopać się nieznanych warstw motywacji, zależności w tej sytuacji, dokopać innej, może ważniejszej własnej winy (choć może nawet zasługi).
Właśnie tą wątpliwością mam szansę naprawdę stawać się coraz lepszy - bo udaje mi się odnaleźć co mam naprawić, co było przeoczeniem, nieprawidłowością. Dzięki wątpliwościom w końcu zmieniłem się, w końcu odnalazłem przyczyny swoich błędów. Więc dzisiaj watpię, wątpię we wszystko, co mnie stanowi - w poprawność moich intencji, w słuszność wyborów. Wątpię, bo inaczej pozostałbym w stagnacji. Ale też wątpię SYMETRYCZNIE -tzn. nie wątpię tak, ze zakładam z góry winę, albo brak tej winy - jest tu z grubsza fifty - fifty wina vs brak winy, czy zasługa vs brak zasługi.
Kiedyś wątpiłem - tak na wszelki wypadek - ze wskazaniem na moją winę (trochę w duchu nauczania Kościoła). To wydawało się uczciwsze, bo miało chronić przed odrzucaniem swojej winy. Ale musiałem takie nastawienie zmienić, bo ono fałszowało odczyty rzeczywistości. Bo w takim układzie, gdy znajdując jakąś (!) winę ustawiam sobie flagę "to jest wina/grzech", prawdopodobnie zamknę sprawę na tym etapie, czyli NIE ODNAJDĘ TEJ PRAWDZIWEJ WINY. Bo jak coś znalazłem, to oczywiście nie szukam dalej. Poza tym mamy tu jeszcze ten problem, że katując się tymi winami w nadmiarze ostatecznie zrzucamy na psychikę ciężar, pod którym ta psychika zaczyna się kruszyć. Stajemy się mentalnie słabsi, zaczynamy popełniać błędy, zaczynamy być lękliwi i - paradoksalnie - nasza słabość tak powstała powoduje, że zaczynamy tworzyć więcej nowych win. Uważam, że prawdy o swoich uczynkach nie należy jakoś specjalnie skrzywiać ogólnym nastawieniem "jestem winny, mam odnaleźć w sobie winę", bo z tego rodzi się fałsz, a dalej wadliwe odczyty świata i siebie - wtedy niejako nakładamy na swoją umiejętność klasyfikowania rzeczy "okulary nastawień" zaprogramowane w sposób wyróżniający poprzednio zaklasyfikowane winy, a nie te OGÓLNE, niezależne od niczego.

Niestety, drugą stroną tego nurzania się w wątpliwościach jest też i to, że tak do końca NICZEGO NIE UMIEM ZAKLASYFIKOWAĆ NA 100% (w kwestii winy). Także moje grzechy są wątpliwe. I to nie dlatego, że "się usprawiedliwiam", tylko z natury rzeczy - prawda nie dba o moje emocje, dla niej "jest jak jest".
Ale nie wiem, na ile to jest przekonywujące, na ile ktoś jest w stanie dzielić takie odczucia... :think:


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pią 13:46, 05 Sty 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr Rokubungi
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 31 Maj 2014
Posty: 6081
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska, Pomorze Zachodnie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 22:18, 05 Sty 2018    Temat postu:

Kolejna kwestia, w której spieracie się o nic, a właściwie o wymysły wasze. Tutaj nie ma versus- własna sprawczość pochodzi od boga, a raczej od Natury i Woli.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lucek




Dołączył: 18 Lut 2011
Posty: 8769
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 8:28, 06 Sty 2018    Temat postu:

Cytat:
Kolejna kwestia, w której spieracie się o nic, a właściwie o wymysły wasze. Tutaj nie ma versus- własna sprawczość pochodzi od boga, a raczej od Natury i Woli.

to po co bóg/natura miała by wyposażać człowieka w złudzenie sprawczości ? w przypadku boga :wink: to proste dla niektórych, "bóg to bzdurny wymysł człowieka ...", z naturą sprawa jest trudniejsza :)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 23099
Przeczytał: 90 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 12:02, 06 Sty 2018    Temat postu:

Piotr Rokubungi napisał:
@ Nice:
Cytat:
Z punktu widzenia psychologii takie zewnętrzne umiejscowienie kontroli zwykle nie jest zdrowe, bo zakłada, że nie od moich działań zależy efekt, zatem spada motywacja do wytrwałego dążenia do celu.
To nie do końca jest prawda; inaczej to "widzi" psychologia dalekowschodnia. no, ale tam inna kultura, nieco inne uwarunkowania, no, i znaczny wpływ buddyzmu, hinduizmu i t. p. Ale to na marginesie tylko.
Ja, choć coraz mniej uważam za słuszne, potrzebne istnienie boga osobowego [właściwie jakiś tydzień temu napisałem posta w którym dowodzę, że jeśliby nawet istniało coś wszechmocnego, wszechwiedzącego, to nie mogłaby to być w żadnym wypadku istota z umysłem "typu ludzkiego"], to w swojej Hipotezie Wszystkiego uznaję istnienie pewnej siły pierwotnej, mocy "z obok" Natury, która wzbudza Naturę z jej wiecznego Niebytu.
Jednak od dawna już widzę to tak: ludzie [i nie tylko] mają w pewnym zakresie "moc" zmieniania, "moc sprawczą"; ale co mieliby zmieniać, przekształcać, "sprawiać", gdyby nic nie istniało, nie zachodziło- nawet oni sami?? A to, że cokolwiek zachodzi, dzieje się, istnieje, to już sprawka Woli- wedle mojej Hipotezy Wszystkiego, czyli bezosobowego "boga", albo właśnie Boga [jakiegoś]- jak wolą niektórzy... Teraz wnioski chyba są już jasne dla każdego- odnośnie tytułowej kwestii wątku, prawda?
Czyli, cokolwiek możemy, możemy to dzięki Woli (lub dzięki bogu).
:)


To fakt
AMERYKANIE zbyt wierzą w siebie. Spinaja się. Potem mają stres...oglądałam film katastroficzny METRO rosyjskiej produkcji. Jedno co łączy te społeczeństwa to arogancja władzy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Katolicyzm Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin