|
ŚFiNiA ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33359
Przeczytał: 64 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 6:30, 06 Cze 2024 Temat postu: |
|
|
Katolikus napisał: | Naprawdę szacun za tę interpretację. Ani u Wuja ani u ks. Hryniewicza z tak głębokim rozumieniem tego fragmentu się nie spotkałem.
W twojej interpretacji ciekawe jest to, że grzech ten powstaje, gdy człowiek, że tak powiem "odrzuca samego siebie", czyli właśnie człowiek staje się tak silnie nieuporządkowany, skonfliktowany w sobie, że nie jest wstanie zaistnieć w porządku szczęścia i miłości. Twoja interpretacja nie okalecza też obrazu Boga. Niesamowite jest to, jak to wszystko spójnie łączysz z dzisiejszymi pojęciami i wiedzą o psychice człowieka.
Tradycyjne interpretacje (kilka z nich podałem wyżej) wydaje mi się, że inaczej ustawiają sprawę. Istotą grzechu jest to, że się świadomie, dobrowolnie i z uporem odrzuca przebaczenie od Boga.
Katechizm Kościoła Katolickiego podkreśla właśnie to jego konieczne powiązanie ze świadomością i ze złym uporem, utożsamiając go z odrzuceniem Bożego daru przebaczenia i zbawienia: "«Każdy grzech i bluźnierstwo będą odpuszczone ludziom, ale bluźnierstwo przeciwko Duchowi Świętemu nie będzie odpuszczone» (Mt 12, 31). Miłosierdzie Boże nie zna granic, lecz ten, kto świadomie odmawia przyjęcia ze skruchą miłosierdzia Bożego, odrzuca przebaczenie swoich grzechów i zbawienie ofiarowane przez Ducha Świętego. Taka zatwardziałość może prowadzić do ostatecznego braku skruchy i do wiecznego potępienia” (n. 1864)." |
Dzięki za miłe słowa.
Ale natchnąłeś mnie swoim komentarzem do jeszcze innej, chyba raczej ważnej refleksji.
Faktycznie dziwnie brzmi mi "grzech" jako działanie "świadome". To sugeruje, jakby "świadomość" w działaniu była czymś obciążającym. Dla mnie grzech zaś jest bardziej taką postawą, którą Jezus z krzyża próbuje usprawiedliwiać "przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią", czyli jest to właśnie nieświadomość. Chyba że...
... chyba, że znowu zdefiniujemy "bycie świadomym" na dwóch, odmiennych poziomach:
- bycie świadomym na niskim poziomie, znaczy z grubsza, że nie robimy czegoś np. lunatykując, w stanie napadu psychotycznego, albo pod wpływem środków chemicznych bardzo silnie zmieniających postrzeganie, wywołujących jakieś omamy, czy coś podobnego. Jest to zatem użycie słowa "świadomość" w celu odróżnienia stanu jako tako normalnego mentalnie od sytuacji, gdy ktoś zupełnie nie kojarzy podstawowych okoliczności z sytuacji, w jakiej się znalazł.
- bycie świadomym w głębszym sensie polegałoby na zrozumieniu celów swojego działania, zdolności oceny skutków postępowania nie na prostym dystansie bezpośredniej satysfakcji, lecz długofalowo, także w kontekście rozwoju duchowego, relacji trwałych z ludźmi itp.
W katechizmowej definicji grzechu chodzi zapewne o tę pierwszą "świadomość". Tymczasem w kontekście tej drugiej świadomości trochę relacja jakby się odwracała - tu "grzechem" jest nie to, że ze świadomością coś robimy, lecz to, że właśnie sobie owej świadomości nie zdobyliśmy i wciąż jesteśmy gnuśni, więc jej nie zdobywamy.
Grzesznik zatwardziały w postawie zła (np. jakiś tyran domowy) może i jest świadomy tego, co robi w tym sensie, że dobrze wie, iż w ogóle stosuje przemoc, ale jest jednocześnie nieświadomy w sensie refleksji nad długofalowymi skutkami swoich postaw życiowych, w tym tego, że sam siebie też ostatecznie krzywdzi.
Tu bym wrzucił kamyczek do ogródka tradycyjnej moralności, która nieraz próbuje za wielką wartość uznawać działanie z posluszeństwa autorytom. Jeśli ktoś robi coś dlatego, że mu nakazano i nie ma własnego zdania na ów temat (albo owo zdanie ma, działając wbrew niemu - wbrew swojemu sumieniu), to nie buduje w sobie świadomości, nie rozwija się, zakopuje talent, nie wydaje owocu (który dobrze by było, aby był nawet stukrotny). Jeśli ziarno pszenicy rzucone w glebę ma wydać plon, to najpierw samo musi się przekształcić w roślinę, która wzrasta i wykształca kłos. Bez tego rozwoju nie będzie plonu. Podobnie jeśli ziarnko gorczycy ma stać się drzewem, w którym schronienie znajdą ptaki, to też najpierw z tego ziarenka muszą wykształcić się korzonki, chwytające wodę, pierwsze łodyżki, listki, czyli znowu musi być rozwój. Ten rozwój w sensie duchowym, to nic innego tylko budowanie świadomości, które to budowanie żywotnie domaga się też samodzielności, aktywności, inicjatywy, a nie biernego realizowania jakichś nakazów od autorytetów i pozostawanie na wieczność na poziomie sługi - wykonawcy, czy małego dziecka. Może nawet samemu trzeba w końcu kiedyś przyjąć rolę porównywalną z autorytetami - w końcu są oni ludźmi, jak wszyscy. Jeśli nawet zatem ktoś autorytety i ich mądrość bardzo ceni, to chyba powinien zadać sobie pytanie: z czego się ona u nich wzięła? - Tak po prostu na nich spadła, bez żadnej aktywności, rozwoju, czujnego pomnażania talentów z ich strony to się stało?...
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2681
Przeczytał: 80 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 9:29, 06 Cze 2024 Temat postu: |
|
|
To ja nawiąże do problemu świadomości w twojej wypowiedzi cytując fragment:
Michał Dyszyński napisał: | Grzesznik zatwardziały w postawie zła (np. jakiś tyran domowy) może i jest świadomy tego, co robi w tym sensie, że dobrze wie, iż w ogóle stosuje przemoc, ale jest jednocześnie nieświadomy w sensie refleksji nad długofalowymi skutkami swoich postaw życiowych, w tym tego, że sam siebie też ostatecznie krzywdzi. |
Nie jestem pewny jak ty Michał widzisz te sprawy, ale w tradycyjnym nauczaniu silnie się podkreśla, że grzech to silne i wyraźne sprzeciwianie się Bogu. Grzech najcięższy wiąże się z odrzuceniem Boga w pełni świadomie i w pełni dobrowolnie udowadniając w ten sposób swój sprzeciw wobec Boga.
Grzech jest też obrazą Boga:
"Grzech jest obrazą Boga: "Tylko przeciw Tobie zgrzeszyłem i uczyniłem, co złe jest przed Tobą" (Ps 51, 6). Grzech przeciwstawia się miłości Boga do nas i odwraca od Niego nasze serca. Jest on, podobnie jak grzech pierworodny, nieposłuszeństwem, buntem przeciw Bogu spowodowanym wolą stania się "jak Bóg", w poznawaniu i określaniu dobra i zła (Rdz 3, 5). Grzech jest więc "miłością siebie, posuniętą aż do pogardy Boga" 88 . Wskutek tego pysznego wywyższania siebie grzech jest całkowitym przeciwieństwem posłuszeństwa Jezusa, który dokonał zbawienia 89 ." (KKK 1850)
No i grzech wiąże się w tym nauczaniu z wolnością:
"Grzech śmiertelny jest - podobnie jak miłość - radykalną możliwością wolności ludzkiej. Pociąga on za sobą utratę miłości i pozbawienie łaski uświęcającej, to znaczy stanu łaski. Jeśli nie zostanie wynagrodzony przez żal i Boże przebaczenie, powoduje wykluczenie z Królestwa Chrystusa i wieczną śmierć w piekle; nasza wolność ma bowiem moc dokonywania wyborów nieodwracalnych, na zawsze. Chociaż możemy sądzić, że jakiś czyn jest w sobie ciężką winą, powinniśmy sąd nad osobami powierzyć sprawiedliwości i miłosierdziu Bożemu." (KKK 1861)
"Grzech śmiertelny wymaga pełnego poznania i całkowitej zgody. Zakłada wiedzę o grzesznym charakterze czynu, o jego sprzeczności z prawem Bożym. Zakłada także zgodę na tyle dobrowolną, by stanowił on wybór osobisty. Ignorancja zawiniona i zatwardziałość serca 95 nie pomniejszają, lecz zwiększają dobrowolny charakter grzechu." (KKK 1859)
"Ignorancja niedobrowolna może zmniejszyć winę, a nawet uwolnić od ciężkiej winy. Nikt jednak nie powinien lekceważyć zasad prawa moralnego, które są wypisane w sumieniu każdego człowieka. Impulsy wrażliwości, uczucia mogą również zmniejszyć dobrowolny i wolny charakter winy, podobnie jak naciski zewnętrzne czy zaburzenia patologiczne. Grzech popełniony ze złości, w wyniku świadomego wyboru zła jest najcięższy." ( KKK 1860)
Wg mnie jest to totalne nieporozumienie, by grzech, a już te najcięższe grzechy, zwane "śmiertelnym" wiązać z wolnością ludzką.
Co z tego, że człowiek popełniający jakiś straszny czyn np. morderstwo z premedytacją, jest świadomy?
Przecież ta jego świadomość i wyrażona w sobie zgoda na taki czyn DZIAŁA NA psychice, która jest zniewolona jakimiś grzechami. Ktoś działa świadomie, ale w szerszym sensie działa w zaślepieniu.
Nie rozumiem dlaczego oni to wszystko wiążą z wolnością. Trudny temat.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
lucek
Dołączył: 18 Lut 2011
Posty: 8769
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Czw 10:17, 06 Cze 2024 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Nie rozumiem dlaczego oni to wszystko wiążą z wolnością. |
Mówi głupi w swoim sercu:
«Nie ma Boga».
Oni są zepsuci, ohydne rzeczy popełniają,
nie ma takiego, co dobrze czyni.
3 Bóg spogląda z nieba
na synów ludzkich,
badając, czy jest wśród nich rozumny,
który by szukał Boga..
Bóg widzi, ale człowiek Boga nie widzi ... gdy człowiekowi się wydaje, że nikt poza nim, jego niegodziwości nie widzi ... Bóg jednak widzi, ale go nie powstrzymuje ... człowiek zbierze natomiast konsekwencje swojej niegodziwości
a to przecież kwestia wolnej woli - wolności człowieka.
a ty szukasz Boga, chcesz zrozumieć sens tej nauki, czy szukasz niespójności ? o Dyszyńskim nie wspomnę
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33359
Przeczytał: 64 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 10:55, 06 Cze 2024 Temat postu: |
|
|
Katolikus napisał: | Wg mnie jest to totalne nieporozumienie, by grzech, a już te najcięższe grzechy, zwane "śmiertelnym" wiązać z wolnością ludzką.
Co z tego, że człowiek popełniający jakiś straszny czyn np. morderstwo z premedytacją, jest świadomy?
Przecież ta jego świadomość i wyrażona w sobie zgoda na taki czyn DZIAŁA NA psychice, która jest zniewolona jakimiś grzechami. Ktoś działa świadomie, ale w szerszym sensie działa w zaślepieniu.
Nie rozumiem dlaczego oni to wszystko wiążą z wolnością. Trudny temat. |
Wiążą to z wolnością dlatego, że nie wyjaśnili (może licząc na domyślność odbiorców, albo może w ogóle nie dbając o tychże odbiorców, bo przecież to "oni są autorytetami", czyli oni mają z definicji rację, więc jak ktoś nie zrozumiał, to przecież zawsze będzie tylko jego wina) wariantów znaczeń idei wolności. W efekcie wiele ich komunikatów zawiera różne postacie ekwiwokacji, czy inne formy nakładania na siebie znaczeń, które są w istocie znacząco różne, wymagające wyklarowania, jeśli komunikat miałby być jasny.
Podobnie jak to jest z pojęciem świadomości, także pojęcie wolności ma różne poziomy i wiele znaczeń.
Czym innym jest wolność polityczna, czym innym "wolność" w znaczeniu, opuszczania zakładu karnego, czym innym woli, a jeszcze czym innym wolność w bardzo potocznym rozumieniu. Niektórzy kombinowali "wolność od i wolność do", a nawet jeśli jedna z tych koncepcji to oksymoron, to i tak mamy tu kolejny dodatek do bałaganu w pojęciach.
Jest takie termin w teologii "wolność dzieci bożych" i chyba to jest z grubsza ta wolność, o której Ty najbardziej myślisz, czyli o udoskonaleniu się do osobowości do takiego poziomu, że jej natura, jej cele i działania są spójne nie tylko w kontekście bieżących prostych skutków, ale też całościowo duchowo, długofalowo. W katechizmowym ujęciu, zwiazanym z koncepcją grzechu ciężkiego z kolei chyba chodzi o "wolność" tak rozumianą, że nie zachodzi działanie pod wyraźną presją stron, czy sił trzecich. To jest jeszcze inny rodzaj wolności. Mamy jedno słowo, ale cały galimatias znaczeń, więc jak się wszystkie te znaczenia wrzuci do jednego worka, losując z niego raz jedno, raz inne znaczenie to robi się taki bałagan myślowy, że już prawie nikt nie jest w stanie się w tym połapać.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Czw 10:59, 06 Cze 2024, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2681
Przeczytał: 80 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 13:54, 06 Cze 2024 Temat postu: |
|
|
Michał pozwól, że wrócę jeszcze do twojej interpretacji. Piszesz:
Cytat: | Nic zewnętrznego nie "odpuści" nam postawy wewnętrznego zaklamania, bo ona jest właśnie "tym czymś, co jest nami" na danym etapie. To tylko sam człowiek, bazując co prawda na tym co jeszcze niedoskonałe. może prosząc (SZCZERZE I BEZ PRZYMUSU) Boga o wsparcie - natchnienie, może dokonywać tych subtelnych modyfikacji, które przekształcą to, co jest skonfliktowane w człowieku, w postać coraz to bardziej spójną, uporządkowaną. |
tradycyjne interpretacje ustawiają sprawę w ten sposób, że to nie Bóg nie chce przebaczyć człowiekowi jego grzechy, uczynki, winy ect. tylko człowiek dobrowolnie, bo jest wolny to odrzuca przebaczenie Boga. I w ten sposób odpowiedzialność przerzuca się na człowieka. A jak myślisz, czy jeśli człowiek nie chce przyjąć przebaczenia to dlatego, że tego NAPRAWDĘ nie chce? Czy naprawdę można nie chcieć przyjąć Bożego przebaczenia, aby zostać zbawionym i można zakładać, że taki człowiek jest no właśnie wolny i zdrowy? Co o tym myślisz?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33359
Przeczytał: 64 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 15:55, 06 Cze 2024 Temat postu: |
|
|
Katolikus napisał: | tradycyjne interpretacje ustawiają sprawę w ten sposób, że to nie Bóg nie chce przebaczyć człowiekowi jego grzechy, uczynki, winy ect. tylko człowiek dobrowolnie, bo jest wolny to odrzuca przebaczenie Boga. I w ten sposób odpowiedzialność przerzuca się na człowieka. A jak myślisz, czy jeśli człowiek nie chce przyjąć przebaczenia to dlatego, że tego NAPRAWDĘ nie chce? Czy naprawdę można nie chcieć przyjąć Bożego przebaczenia, aby zostać zbawionym i można zakładać, że taki człowiek jest no właśnie wolny i zdrowy? Co o tym myślisz? |
Myślę, że jak świadomość człowieka jest zbyt silnie skupiona na przeżywaniu pragnienia wywyższania i dominacji (pycha), gdy jest wpatrzona swojego ego, w kapryśnie rozumianą sprawczość, to w niej NIE MA NA CZYM OPRZEĆ w ogóle idei przebaczenia, miłości, relacji z innymi opartej na prawdzie i w zgodzie. Wtedy pytanie czy taka osobowość "chce", albo też "nie chce" jest w pewnym sensie bezprzedmiotowe, bo ona nawet nie wyobraża sobie "tego czegoś do (nie) chcenia". W takiej osobowości nie ma się do czego odwołać!
Ten człowiek nie jest oczywiście "wolny" w znaczeniu docelowej wolności dzieci bożych. Jest wolny co najwyżej w tej słabej pierwocinie wolności, z której dalej mogłaby się kiedyś wytworzyć ta wolność już prawdzie osobista, własna. Taki człowiek nie przyjmie przebaczenia od nikogo ani niczego, bo nie rozumie tych odniesień, do których idea przebaczenia się odnosi - do jakiejś formy ładu emocjonalno - moralnego między dwoma istotami, do pragnienia równej relacji wzajemnej, do prawdziwości w uczuciach, czyli możliwie najbardziej niewymuszonej postaci wzajemnego odniesienia.
Natury gwałtowne nie mają potrzeby przebaczania, bo nie stawiają sobie tych pytań: jak czynić, aby było dobrze we wzajemnych relacjach? W zamian zadają sobie pytanie: jak tu zmusić tę drugą stronę, aby spełniła kolejną moją zachciankę, dowodzącą, że mogę tego kogoś poniżyć, zatryumfować nad nim?
Jeśli swoim życiem, jego doświadczeniami, dylematami, przeżytymi uczuciami nie wybudujemy w myśleniu i emocjach pewnej BAZY ODNIESIENIA, to taki ktoś nie rozumie, że jest chory, że jest spętany odruchami, które nie dają żadnych szans na ostateczną satysfakcję. Ale tego nikt za niego nie wybuduje w sobie.
Pojęcia, a szczególnie pojęcia związane z moralnością, etyką, prawdą, filozofia nie powstają w umyśle i sercu z niczego. Ich się nie wlewa komuś do głowy na zasadzie "wcześniej tego pojęcia nie było, więc przechylamy próbówkę, nalewamy płynu i proszę... już jest!" Pojęcia się tworzą jako uogólnienia z prostszych, pierwotnych doznań, uczuć, emocji, doświadczeń. Jak się komuś idea przebaczenia w poprawnej postaci nie wytworzyła, to on nie będzie wiedział, nie będzie czuł, o co w niej chodzi.
Może przykładem niech tu będzie właśnie idea przebaczenia. Intuicyjnie niby każdy wie, o co chodzi. Mało kto potrafi zajrzeć w ideową strukturę tego pojęcia. Na czym ono bazuje?...
- Jest tu domniemanie jako domyślnej jakiejś postaci dobra - ładu między osobami, opartej o równość stron, o nie krzywdzenie się nawzajem.
- Jest miejsce na relację zaufania, zawierzenia sobie
- jest świadomość, że sprzeniewierzeniu się tej relacji oznacza wycofanie zaufania, brak chęci do wspólnoty, do życia, dzialania razem.
- jest uznanie, że jeśli się któraś ze stron sprzeniewierzy dobru relacji między osobami, to będzie to też forma destrukcji tejże relacji, popsucie stosunków. A przywrocić stan domyślny może dopiero właśnie przebaczenie.
To są - z grubsza - założenia, konteksty, które budują sens idei przebaczenia. One wszystkie muszą być jakoś przez świadomość zrozumiane, uznane.
W przypadku przebaczenia osobie, która się na pewne minimum osobowego rozwoju wzniosła, jeśli przychodzi do niej przebaczający, wskazując na coś, co spowodowało zniszczenie relacji w przeszłoci i powiadający "przebaczam ci", to odbiorca zapewne poczucie wdzięczność, ulgę, ucieszy się nadzieją na lepsze relacje w przyszłości na ład pomiędzy tymi osobami. I zapewne taki ład zostanie w końcu między tymi osobami ustanowiony.
Podobna sytuacja wobec osoby nieuporządkowanej duchowo, osobowo do relacji z innymi istotami, czyli gdy przebacający by do niej przyszedł i zadeklarował przebaczenie względem jakiegoś czynu winowajcy, to jednak reakcja mogła z grubsza przyjąć formę następującego dialogu:
Przebaczający: Przebaczam ci! Już między nami niech będzie zgoda i przyjaźń.
Winowajca: Tak. Świetnie! Czyli kto jest górą?
Przebaczający: Nieważne! Nikt nie jest górą. Jesteśmy sobie równi, możemy mieć ze sobą braterską relację.
Winowajca: Nie wywyższasz się?
Przebaczający: Nie.
Winowajca: To weź wypastuj mi buty. A jak będę wchodził, to masz 3 raz zapiać jak kogut.
Przebaczający: Zaraz! Myślisz, że chcę, abyś teraz mnie poniżał?
Winowajca: No jeśli nie okazałeś swojej siły, to jesteś słabszy. Masz spełniać moje zachcianki.
Przebaczający: Nic nie wiesz o mojej sile. Chciałem, aby między nami była zgoda i przyjaźń.
Winowajca: Tylko kto wtedy jest tym lepszym? Jeśli nie uważasz, że przegrałeś, to chcesz na pewno, abym ja coś dla ciebie koniecznie zrobił. Nie tak dobrze! Musisz mi udowodnić swoją siłę, to że jesteś lepszy!
Przebaczający: Niczego nie chcę udowadniać, ani okazywać się lepszym! Chcę równej relacji.
Winowajca: Równa relacja może być przez moment. Potem trzeba ustalić: kto - kogo?
Przebaczający: Nic takiego nie chcę ustalać, chcę równej relacji.
Winowajca: To pewnie myślisz o sojuszu! Teraz rozumiem. Mamy razem iść w bój. Komu idziemy wpierdolić? Ale nie myśl, że jak wygramy, to nie czeka cię wykazanie przede mną, kto jest tu silniejszy.
Przebaczający: Nie chcę żadnego sojuszu, na żadną wojnę się nie wybieram. Chciałem równej, życzliwej relacji między nami, a że wcześniej ją wyraźnie nadwyrężyłeś, więc teraz chciałem moim przebaczeniem przywrócić stan, jaki powinien być.
Winowajca: Stan, jaki ma być, ustalimy, gdy się zmierzymy ze sobą, a wtedy wyjaśni się, kto jest górą, a kto ma służyć.
Przebaczający: W takim układzie całe to moje przebaczenie nie ma sensu! Ty z tego zupełnie nic nie rozumiesz! Ono tu nic nie da, bo normalnej, życzliwej, równej relacji z tobą zwyczajnie nie się mieć.
Winowajca: To jest właśnie normalna relacja, że ustalimy, kto jest silniejszy, a słabszy wtedy będzie musiał się podporządkować woli (nawet bardzo kapryśnej) silniejszego. Nie ma potrzeby niczego tu naprawiać, przywracać żadnej normalności...
itp.
Nie wiem, na ile klarowne jest przesłanie tego dialogu, ale z grubsza chciałem tu zasygnalizować ten problem, że przebaczenie realnie może dojść do skutku jedynie wtedy, gdy strony są w stanie je wdrożyć w swojej świadomości, emocjach, rozumieniu świata i siebie. Bóg, który by przebaczył wszystkim (może i nawet w ogóle przebaczy kiedyś wszystkim, albo może nawet z góry już to przebaczenie od Boga jest) nie spowoduje, że przebaczenie zostanie zrozumiane i przyjęte, czyli że słowo "przebaczenie" zarezonuje w świadomości winowajcy jakimś zrozumieniem istoty sprawy i ustanowieniem poprawnej relacji osobowej.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2681
Przeczytał: 80 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 17:13, 06 Cze 2024 Temat postu: |
|
|
Michał Dyszyński napisał: | Nie wiem, na ile klarowne jest przesłanie tego dialogu, ale z grubsza chciałem tu zasygnalizować ten problem, że przebaczenie realnie może dojść do skutku jedynie wtedy, gdy strony są w stanie je wdrożyć w swojej świadomości, emocjach, rozumieniu świata i siebie. Bóg, który by przebaczył wszystkim (może i nawet w ogóle przebaczy kiedyś wszystkim, albo może nawet z góry już to przebaczenie od Boga jest) nie spowoduje, że przebaczenie zostanie zrozumiane i przyjęte, czyli że słowo "przebaczenie" zarezonuje w świadomości winowajcy jakimś zrozumieniem istoty sprawy i ustanowieniem poprawnej relacji osobowej. |
Trochę to wszystko brzmi przerażająco. Człowiek jakby tak stąpał w tym życiu po krawędzi. Jak się nie zdąży ukształtować to nikt mu nie będzie potrafił pomóc..
Jezus w sumie nauczał, że niewielu jest tych, co wchodzą przez ciasną bramę, ale też uczył, że co u ludzi jest niemożliwe to nie u Boga, bo u Boga wszystko jest możliwe. I tym sposobem człowiek wierzący pozostaje z dylematem..
Ale wracając do idei przebaczenia. To co piszesz w ogóle układa inaczej rozumienie zbawienia. Zbawienie to nie kwestia wyproszenia u Boga przebaczenia. Nie kwestia nawet dobrowolnego przyjęcia wybaczenia (bo jak rozumiem to nie jest tak, że człowiek może chcieć przyjąć to przebaczenie, ale nie chce, buntuje się bo jest wolny). Problem zaczyna się gdzieś dużo głębiej.
Ostatnio zmieniony przez Katolikus dnia Czw 17:15, 06 Cze 2024, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2681
Przeczytał: 80 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 18:38, 06 Cze 2024 Temat postu: |
|
|
Zgłębiając jeszcze tradycyjne interpretacje grzechu przeciwko Duchowi Św., zauważyłem, że najczęściej, czy też najbardziej dominującą jest chyba ta, że grzech ten jest to totalna zatwardziałość człowieka na Boże miłosierdzie i przebaczenie. Jest to grzech radykalnego, totalnego powiedzenia Bogu NIE, postawienia jakiejś granicy Bogu za, którą nie chce się Boga wpuścić do swojego życia. I najciekawsze jest to, że Bóg nie może tego potraktować jako jakiejś słabości czy niedoskonałości u człowieka. Jest to tak zatwardziała postawa w swej wolności, że dlatego mówi się, że ten grzech nie będzie odpuszczony ani w tymi, ani w przyszłym życiu.
Czy może być wyrazem wolności taka zatwardziała postawa odrzucająca przebaczenie i zbawienie, tak bardzo zatwardziała, że nie jest to kwestia żadnej słabości, niedoskonałości, niezrozumienia czegoś?
Moim zdaniem nie, ale wielu wierzy, że tak to należy interpretować.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33359
Przeczytał: 64 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 18:43, 06 Cze 2024 Temat postu: |
|
|
Katolikus napisał: | Ale wracając do idei przebaczenia. To co piszesz w ogóle układa inaczej rozumienie zbawienia. Zbawienie to nie kwestia wyproszenia u Boga przebaczenia. Nie kwestia nawet dobrowolnego przyjęcia wybaczenia (bo jak rozumiem to nie jest tak, że człowiek może chcieć przyjąć to przebaczenie, ale nie chce, buntuje się bo jest wolny). Problem zaczyna się gdzieś dużo głębiej. |
Tak właśnie. Ale dopiero takie podejście do sprawy czyni ze zbawienia coś, co nie konstruuje wizji Boga jako tego, który właściwie zbawienie daje ludziom z kaprysu. Jeśli w każdym przypadku Bóg (kochający, jak wierzymy, człowieka nieskończoną miłością) po prostu by mógł zbawienie dać, to w czym w ogóle byłby problem?... Dlaczego nie daje od razu i każdemu?...
Jeśliby przebaczenie było jak cukierek, który można dać, kładąc go po prostu przed obdarowanym, to chyba Bóg nie ma limitowanego tego "towaru". Choć...
nawet przykład z cukierkiem też sugeruje analogię - jeśli ktoś ma niesprawny układ pokarmowy, jest żywiony wyłącznie dojelitowo, to cukierek można przed nim położyć, a on i tak z niego nie skorzysta.
Zdolność do przyjęcia darów bożych przez człowieka (przebaczenie jest tylko jednym z nich) - to jest w mojej wizji chrześcijaństwa tym kluczowym warunkiem zbawienia. Jeśli ktoś jest zdolny do przyjęcia takiego daru, to dlaczego kochający Bóg miałby mu go żałować?...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2681
Przeczytał: 80 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 18:58, 06 Cze 2024 Temat postu: |
|
|
Michał Dyszyński napisał: | Katolikus napisał: | Ale wracając do idei przebaczenia. To co piszesz w ogóle układa inaczej rozumienie zbawienia. Zbawienie to nie kwestia wyproszenia u Boga przebaczenia. Nie kwestia nawet dobrowolnego przyjęcia wybaczenia (bo jak rozumiem to nie jest tak, że człowiek może chcieć przyjąć to przebaczenie, ale nie chce, buntuje się bo jest wolny). Problem zaczyna się gdzieś dużo głębiej. |
Tak właśnie. Ale dopiero takie podejście do sprawy czyni ze zbawienia coś, co nie konstruuje wizji Boga jako tego, który właściwie zbawienie daje ludziom z kaprysu. Jeśli w każdym przypadku Bóg (kochający, jak wierzymy, człowieka nieskończoną miłością) po prostu by mógł zbawienie dać, to w czym w ogóle byłby problem?... Dlaczego nie daje od razu i każdemu?...
Jeśliby przebaczenie było jak cukierek, który można dać, kładąc go po prostu przed obdarowanym, to chyba Bóg nie ma limitowanego tego "towaru". Choć...
nawet przykład z cukierkiem też sugeruje analogię - jeśli ktoś ma niesprawny układ pokarmowy, jest żywiony wyłącznie dojelitowo, to cukierek można przed nim położyć, a on i tak z niego nie skorzysta.
Zdolność do przyjęcia darów bożych przez człowieka (przebaczenie jest tylko jednym z nich) - to jest w mojej wizji chrześcijaństwa tym kluczowym warunkiem zbawienia. Jeśli ktoś jest zdolny do przyjęcia takiego daru, to dlaczego kochający Bóg miałby mu go żałować?... |
Pytanie zatem, co Bóg ma zrobić z tymi, którzy zdolni nie są..
Ale nie pytam, bo boję się twojej odpowiedzi.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33359
Przeczytał: 64 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 19:13, 06 Cze 2024 Temat postu: |
|
|
Katolikus napisał: | Michał Dyszyński napisał: | Katolikus napisał: | Ale wracając do idei przebaczenia. To co piszesz w ogóle układa inaczej rozumienie zbawienia. Zbawienie to nie kwestia wyproszenia u Boga przebaczenia. Nie kwestia nawet dobrowolnego przyjęcia wybaczenia (bo jak rozumiem to nie jest tak, że człowiek może chcieć przyjąć to przebaczenie, ale nie chce, buntuje się bo jest wolny). Problem zaczyna się gdzieś dużo głębiej. |
Tak właśnie. Ale dopiero takie podejście do sprawy czyni ze zbawienia coś, co nie konstruuje wizji Boga jako tego, który właściwie zbawienie daje ludziom z kaprysu. Jeśli w każdym przypadku Bóg (kochający, jak wierzymy, człowieka nieskończoną miłością) po prostu by mógł zbawienie dać, to w czym w ogóle byłby problem?... Dlaczego nie daje od razu i każdemu?...
Jeśliby przebaczenie było jak cukierek, który można dać, kładąc go po prostu przed obdarowanym, to chyba Bóg nie ma limitowanego tego "towaru". Choć...
nawet przykład z cukierkiem też sugeruje analogię - jeśli ktoś ma niesprawny układ pokarmowy, jest żywiony wyłącznie dojelitowo, to cukierek można przed nim położyć, a on i tak z niego nie skorzysta.
Zdolność do przyjęcia darów bożych przez człowieka (przebaczenie jest tylko jednym z nich) - to jest w mojej wizji chrześcijaństwa tym kluczowym warunkiem zbawienia. Jeśli ktoś jest zdolny do przyjęcia takiego daru, to dlaczego kochający Bóg miałby mu go żałować?... |
Pytanie zatem, co Bóg ma zrobić z tymi, którzy zdolni nie są..
Ale nie pytam, bo boję się twojej odpowiedzi. |
Jednak odpowiem: nie wiem.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2681
Przeczytał: 80 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 19:54, 06 Cze 2024 Temat postu: |
|
|
Katolikus napisał: | Zgłębiając jeszcze tradycyjne interpretacje grzechu przeciwko Duchowi Św., zauważyłem, że najczęściej, czy też najbardziej dominującą jest chyba ta, że grzech ten jest to totalna zatwardziałość człowieka na Boże miłosierdzie i przebaczenie. Jest to grzech radykalnego, totalnego powiedzenia Bogu NIE, postawienia jakiejś granicy Bogu za, którą nie chce się Boga wpuścić do swojego życia. I najciekawsze jest to, że Bóg nie może tego potraktować jako jakiejś słabości czy niedoskonałości u człowieka. Jest to tak zatwardziała postawa w swej wolności, że dlatego mówi się, że ten grzech nie będzie odpuszczony ani w tymi, ani w przyszłym życiu.
Czy może być wyrazem wolności taka zatwardziała postawa odrzucająca przebaczenie i zbawienie, tak bardzo zatwardziała, że nie jest to kwestia żadnej słabości, niedoskonałości, niezrozumienia czegoś?
Moim zdaniem nie, ale wielu wierzy, że tak to należy interpretować. |
Słuchając różnych księży teologów na YouTube, nie da się nie zauważyć, że mocno podkreślają winę bluźnierstwa u uczonych w Piśmie. Sam Jezus też podkreśla, że kto bluźni ten jest winny grzechu wiecznego. Uczeni przypisywali Bogu moc złego i dlatego (podkreślają ci teolodzy) nie ma dla nich usprawiedliwienia. Ale to bezsensu. Przecież oni nie wierzyli, że Jezus jest Bogiem i działa z mocy Ducha Świętego więc nie mieli tej świadomości, oni zwyczajnie pomylili się. Trzeba też pamiętać, że mocno byli przywiązani do swoich nauk, tradycji. Uważam, że trzeba spojrzeć na nich z większą wyrozumiałością. Gdyby naprawdę wiedzieli, że Jezus działa mocą Ducha Św. i wtedy by bluźnili to sytuacja byłaby bardziej skomplikowana, ale wydaje mi się, że wtedy by już Jezusa nie oskarżali. Ich złe słowa i stawiane zarzuty Jezusowi wynikały z.. NIEWIEDZY. Interpretacja dosłowna tego fragmentu nie ma sensu.
Ostatnio zmieniony przez Katolikus dnia Czw 19:57, 06 Cze 2024, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2681
Przeczytał: 80 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 11:49, 07 Cze 2024 Temat postu: |
|
|
Michał Dyszyński napisał: | Duch Święty jest duchem prawdy, a prawda jest ściśle związane z ideą spójności (patrz choćby: koherencyjna koncepcja prawdy). To co jest (prawdziwe) nie może być jednocześnie sobą i swoim zaprzeczeniem. Podobnie człowiek skłócony w swoich intencjach i pragnieniach nigdy nie ma szansy być zaspokojonym (szczęśliwym). |
Czy mógłbyś mi lepiej wyjaśnić idę spójności w kontekście umysłu człowieka? Czy to dotyczy silnych niespójności? Czy łatwo wpaść w ten grzech? Teolodzy raczej twierdzą, że w praktyce bardzo trudno popełnić ten grzech więc nie trzeba się tego fragmentu tak bardzo obawiać, lękać. A ty co o tym myślisz?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33359
Przeczytał: 64 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 15:44, 07 Cze 2024 Temat postu: |
|
|
Katolikus napisał: | Michał Dyszyński napisał: | Duch Święty jest duchem prawdy, a prawda jest ściśle związane z ideą spójności (patrz choćby: koherencyjna koncepcja prawdy). To co jest (prawdziwe) nie może być jednocześnie sobą i swoim zaprzeczeniem. Podobnie człowiek skłócony w swoich intencjach i pragnieniach nigdy nie ma szansy być zaspokojonym (szczęśliwym). |
Czy mógłbyś mi lepiej wyjaśnić idę spójności w kontekście umysłu człowieka? Czy to dotyczy silnych niespójności? Czy łatwo wpaść w ten grzech? Teolodzy raczej twierdzą, że w praktyce bardzo trudno popełnić ten grzech więc nie trzeba się tego fragmentu tak bardzo obawiać, lękać. A ty co o tym myślisz? |
Ja uważam, że spójność jest niejako "samym sensem myślenia i prawdy". Umysł niespójny, to umysł nieskuteczny, nie osiągający podstawowego celu, do którego został stworzony. A "nie trafianie celu" to także "grzech" (hamartia). To jest samo sedno, to jest coś dokładnie przeciwnego niż, jak tu napisałeś "trudno popełnić ten grzech", bo jest tu raczej: KAŻDY, KTO POPEŁNIA GRZECH, WŁAŚNIE TEN BŁĄD ROBI. To jest istotą grzechu, a jednocześnie istotą wyjścia z grzechu, jeśli to ustawimy w sposób poprawny.
Spójność w kontekście grzechu rozumianego jako owo łucznicze trafianie do celu oznacza, że zaszło trafienie - strzała jest w tarczy! Nie ma spójności, czyli strzała jest osobno, a tarcza osobno.
Istotą grzechu jest to, że czegoś nie uwzględniono, coś umknęło, coś zostało z boku, a okazuje się, że w jakimś sensie WŁAŚNIE O TO POMINIĘTE CHODZIŁO!
Dowolny (!) grzech jest zatem postawą pominięcia jakiegoś ważnego aspektu spraw. Pewnie wzięto coś powierzchownego na celownik, może w to coś powierzchowne trafiono, ale okazało się, że to nie o to tak naprawdę komuś chodzi!
Jako przykład podam tu grzech chciwości, nadmiarowego gromadzenia bogactw.
Chciwiec, bogacz zdobywa dla siebie pieniądze, gromadzi coraz to większe bogactwa, licząc iż "to będzie to, co ...". No właśnie! Co ...?"
Jak będę miał 10 luksusowych samochodów w moich garażach, to co się takiego kluczowego dla mnie stanie?...
Umysł bogacza na jakimś etapie swojego rozwoju WYTWARZA SOBIE ILUZJĘ, że posiadanie 10 luksusowych samochodów COŚ ZMIENI NA PLUS w jego życiu, w tym co dla niego ważne. Bogacz się potem będzie wewnętrznie nakręcał, że tak właśnie jest, będzie sobie w emocjach rozpatrywał te obrazy, jak to sobie chodzi po tych garażach, dotyka karoserii tych samochodów, nieraz się którymś przejedzie, jak to inni go zobaczą w tych samochodach, będą zazdrościli. I może innemu bogaczowi "będzie łyso", bo akurat tego modelu u niego w garażu nie ma. To dopiero będzie!... (tak można domniemywać emocje bogacza - kolekcjonera drogich samochodów).
Gdzie tu jest niespójność, gdzie bogacz "chyba celu"?...
Chyba nietrudno jest obserwatorom z zewnątrz to wskazać - większość powie: ale to fanaberia!
Czy warto jest poświęcać się fanaberiom?
Ktoś tu powie: jak ktoś ma pieniądze, to czemu nie?...
Jeśli pieniądze zdobył zgodnie z prawem, nie ukradł ich, to może z nimi robić to, co mu się podoba.
- Niby racja. Ja też nie atakuję podanej w przykładzie postawy bogacza z pozycji zarzucania tu jakiegoś przekroczenia twardej reguły, zakazu. Stawiam tu bowiem sprawy w zupełnie innym świetle, niż zwykle ludzie sobie przed oczy stawiają.
Typowa perspektywa człowieka tworzy się na bazie paradygmatu RYWALIZACJI SPOŁECZNEJ. Tu niejako z automatu przyjmuje się "lepiej jest wykazywać swoją przewagę nad resztą ludzi, niż tej przewagi nie wykazywać" - to jest cel!
A ja twierdzę, iż osiąganie takich celów jest właśnie błędem!
Tzn. ściślej: nie twierdzę, że nigdy przenigdy nie trzeba stawać do żadnej rywalizacji, bo może czasem ma to jakiś sens. Ale nie warto jest wokół tego rywalizacyjnego celu budować właściwie całej swojej konstrukcji wartości, sensu życia.
Dopóki rywalizacja jest tylko jakimś incydentalnym dodatkiem w szerszej układance w osobowość, dopóki nasza osobowość panuje nad tym, kiedy ją uruchamia, podporządkowując wyższym celom, dopóty niech owa rywalizacja będzie. Problem jest, jednak CZEGOŚMY ZANIECHALI, realizując nasze fanaberie.
Z perspektywy jakiejś głębszej oceny życia (może na sądzie bożym) pojawi się pytanie wobec owego (hipotetycznego przecież) bogacza: no miałeś te 10 luksusowych samochodów i co ci to właściwie dało?
Bogacz wtedy podświadomie sobie wyobrażał, że jak te 10 luksusowych samochodów miał, to BĘDZIE WAŻNIEJSZY. Bo inni aż tyle samochodów raczej nie mają. Bogacz ten skonstruował OBRAZ WARTOŚCI SIEBIE jako posiadacza chwalącego się demonstrowaniem jakiejś formy przewagi nad innymi ludźmi. Uwierzył, że jest wartościowy, wyróżniony, lepszy właśnie dlatego, że miał te 10 luksusowych samochodów. Na ile zasadnie w to wierzył?...
Czy można obronić przed potencjalnymi atakami o bezsensowność postaw tak rozumiana wartość człowieka?
Oto powiedzmy, że na koniec życia przyjdzie szatan - oskarżyciel i spyta: podtrzymujesz to, że twoja ważność wynika z tego, iż posiadałeś więcej niż inni luksusowych samochodów?
Odpowiedź "nie" będzie wtedy oznaczała: czyli bez sensu było to, do czego dążyłeś w swoim życiu, czyli nie byłeś w stanie rozpoznawać tego, co ważne, chybiałeś celu w aspekcie "okazać się rzeczywiście kimś ważnym".
Odpowiedź "tak" prowadzi z kolei do: w takim razie uznajemy, iż twoje cierpienia i radości, marzenia, relacje z ludźmi, to kto nas kocha, kogo my kochamy, czym się zachwycimy, co jest naprawdę ważne sprowadza się do jakiegoś przypisania do technologicznej "kupy żelastwa". Rzeczywiście w to wierzysz? Rzeczywiście swoja człowieczą wartość chcesz sprowadzać do tego zbiorowiska atomów? - To jest "ten prawdziwy Ty"?...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2681
Przeczytał: 80 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 17:31, 07 Cze 2024 Temat postu: |
|
|
Dobrze rozumiem, że nie to jest istotne, że on sobie przyjął cel kupić 10 samochodów i posiadać je, ale motywy, które nim kierowały? Pytam, bo chyba wierzysz, że wolność jest wtedy, gdy człowiek stawia sobie jakieś cele i potrafi je zrealizować czyli zyskuje "świadomość sprawczą". A tu w twoim przykładzie, bogacz postawił sobie jakiś cel (np. mieć kilka wypasionych samochodów w swoim garażu), cel osiągnął i.. Wychodzi na to, że popełnił grzech? Więc rozumiem, że chodzi tu o głębsze motywy, które nim kierowały..
Zapytam tak, czy twoim zdaniem można osiągnąć cel posiadania 10 luksusowych samochodów NIE POPADAJĄC pod grzech niespójności?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33359
Przeczytał: 64 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 18:04, 07 Cze 2024 Temat postu: |
|
|
Katolikus napisał: | Zapytam tak, czy twoim zdaniem można osiągnąć cel posiadania 10 luksusowych samochodów NIE POPADAJĄC pod grzech niespójności? |
Teoretycznie wszystko to można. Tu nawet nie chodzi bowiem o to, czy ktoś te samochody ma, czy nie.
Tym prawdziwym, choć skrytym pod warstwa mylnych emocji problemem jest bowiem pytanie: CO CIĘ CZYNI WAŻNYM?
Albo może: co cię uczyniło człowiekiem?
Na czym budujesz swoje spełnienie?
Kim jesteś?
Można wymyślić sobie tysiące sytuacji, w których posiadanie 10 luksusowych samochodów będzie miało sens, będzie jakoś dobre. W przykładzie nie o to chodzi, aby nawet krytykować bogactwo jako takie.
Prawdziwym problemem bogacza goniącego za fanaberiami jest to, że w istocie ZNIEWAŻA ON SAMEGO SIEBIE, jako osobę!
Tam skarb jest, gdzie jest nasze serce... (21) Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje. (Ewangelia Mateusza 6:21)
Inaczej mówiąc: to, co wybieramy pokazuje światu i nam samym, CO JEST DLA NAS WAŻNE, w czym pokładamy nadzieję naszej osoby.
(24) Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale.(25) Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. (Ewangelia Mateusza 7)
Bogacz goniący za pokazaniem się jako posiadacz samochodów, niejako automatycznie uznaje, iż to posiadanie jest GODNE JEGO OSOBY, czyli że go REALNIE DOWARTOŚCIOWAŁO. Tymczasem...
jego osoba powinna być (w jego własnych emocjach, uznawaniu) CZYMŚ O WIELE WAŻNIEJSZYM, CUDOWNIEJSZYM.
Manie luksusowych samochodów to pierdoła wobec godności ludzkiej! Posiadanie iluś tam zer na koncie to drobiazg wobec człowieczeństwa!
Bogacz nie znieważałby siebie, gdyby swoje wysiłki kierował ku czemuś, co MA LUDZKI WYMIAR. Niekoniecznie musi to być od razu widoczne, jaki ten ludzki wymiar jest, ale w perspektywie on obowiązkowo powinien być.
Podobną sytuację mamy w przypowieści o bogaczu i Łazarzu (Ewangelia Łukasza 16). Tam bogacz jest potępiony, bo NIE SKORZYSTAŁ Z MOŻLIWOŚCI, jaką mu podesłał los - okazania się kimś realnie ważnym poprzez pomoc człowiekowi w potrzebie.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2681
Przeczytał: 80 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 18:21, 07 Cze 2024 Temat postu: |
|
|
Ciekawe.
A w swojej interpretacji pisałeś też, że grzech przeciwko Duchowi Św. to "postawa wewnętrznego zakłamania", czy to jest nazwa używana przez ciebie na powyższą postawę bogacza z przykładu, czy może to jeszcze coś innego oznacza? Bo to mi się kojarzy z wypieraniem faktów np. na swój temat, ale w twoim przykładzie z bogaczem czegoś takiego nie widzę. Bogacz nie wypiera świadomie żadnych faktów na swój temat.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33359
Przeczytał: 64 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 19:45, 07 Cze 2024 Temat postu: |
|
|
Katolikus napisał: | Ciekawe.
A w swojej interpretacji pisałeś też, że grzech przeciwko Duchowi Św. to "postawa wewnętrznego zakłamania", czy to jest nazwa używana przez ciebie na powyższą postawę bogacza z przykładu, czy może to jeszcze coś innego oznacza? Bo to mi się kojarzy z wypieraniem faktów np. na swój temat, ale w twoim przykładzie z bogaczem czegoś takiego nie widzę. Bogacz nie wypiera świadomie żadnych faktów na swój temat. |
Bogacz wypiera nie tyle "fakty" na swój temat, bo tu nie o fakty chodzi, co bardziej interpretacje, głębsze sensy. Bogacz goniący za pokazaniem się światu jako ten, kto może kaprysić, bo ma pieniądze, jak ten, kto nie musi dbać o innych (bo to on przecież jest ważny, a nie inni), opowiada się za traktowaniem rzeczywistości arbitralnie jednostronnie.
Zakłamanie tutaj jest w znacznie bardziej skrytej postaci, niż to byłoby, gdyby ktoś po prostu zakłamywał fakty. Zakłamanie dotyczy pytania: czy potrafię utrzymać swoje oceny ludzkiej ważności i wartości konsekwentnie, czyli stosując nie życzeniowo? (dla siebie w wygodniejszej interpretacji, a dla reszty ludzi już inaczej, jeśli się to moim emocjom podoba)
Utrzymując swoje oceny w postaci symetrycznej - opierajac je o niezaburzone życzeniowością kryteria, czyli takie same wobec siebie, jak i wobec innych - sprawiamy, mamy prawo mówić o nich: one są obiektywne, bo nie zależą od widzimisię, nie są koniunkturalne.
Bogacz (jak każdy w ogóle) w istocie chce być postrzegany jako WARTOŚCIOWY CZŁOWIEK, jako indywidualna cenna, kochana, szczerze szanowana istota!
Bogacz, który związał swoja wartość z tak błahym aspektem jak zaszpanowanie przed innymi bogaczami posiadaną flotą luksusowych samochodów, opowiedział się za kryteriami oceny, opartymi o fanaberię, o nic po ludzku cennego. Bogacz w istocie (w głębi swojej pochodzącej od Boga, jako dziecko boże) swojej nie chciałby, aby tak został potraktowany, jak sam się traktuje, czyli na zasadzie:
jestem ważny nie z powodu tego, co jest w moich myślach i sercu, ale dlatego, że jakieś tam spoleczne reguły czynia mnie właścicielem floty luksusowych samochodów.
W głębi duszy wszyscy chcemy być uznani, chcemy czuć swoją wartość, z powodu tego, jacy rzeczywiście jesteśmy w naszej duszy - jak myślimy, co czujemy, co przeżyliśmy!
Nasz dom, to nie my! (to jest zewnętrzny atrybut, a nie my sami)
Nasze samochody, to nie my! (to jest zewnętrzny atrybut, a nie my sami)
Nasza sława, to nie my!
Nasze sukcesy, to nie my!
To trochę zahacza o problem, który jest także kanwą romantycznych filmów, w których bogacz ukrywa swoje bogactwo, a potem poznaje dziewczynę, przedstawiajac się jej jako ubogi człowiek. Po co to robi?...
- Bo chce, aby dziewczyna pokochała, zaakceptowała JEGO, A NIE BOGACTWO DO NIEGO PRZYPISANE.
W gruncie rzeczy pytanie o wartość jest zawsze jakby też pytaniem o miłość. Dziewczyna, która zostaje z facetem, bo jest bogaty, odejdzie od niego, jeśli ten straci bogactwo. To kogo kochała - człowieka, czy jego bogactwo?... Jeśli odeszła, gdy bogactwo znikło, to znaczy, że bez bogactwa ten człowiek (dla niej) niewiele znaczy. Wartość jego, jako człowieka jest znikoma.
Bogacz, który czuje się ważny DLATEGO, że ma flotę luksusowych samochodów, niejako deprecjonuje znaczenie swoje, jako człowieka. Bo skoro to flota samochodów dopiero czyni go ważnym, to znaczy, że sam z siebie jest nieistotny (a przynajmniej mniej istotny, niż te samochody).
Bogacz to zaklamuje, że tak naprawdę bogactwo NIE MA SZANS UCZYNIĆ GO WAŻNYM, jeśli miałoby być to konsekwentne, zasadne, zgodne z jego prawdziwą naturą. Ale zasłużenie sobie na wartość, która jest tą ludzką, prawdziwą jest trudniejsze, niż zdobycie floty luksusowych samochodów. Jest przede wszystkim trudniejsze od strony mentalnej, bo trzeba niestety w tym ostatnim przypadku przecisnąć wartościowanie siebie przez PRAWDĘ, czyli też trud tejże prawdy zdobywania, korygowania licznych problemow po drodze. Związanie swojej wartości z czymś prostym, materialnym jest łatwiejsze, bo nie domaga się nawrócenia, doskonalenia osobowości. Więc bogacz, który widzi swoja wartość jako posiadacza floty luksusowych samochodów chce być wobec siebie mentalnie cwany (wobec włanego sumienia, własnej samooceny jest takim cwaniakiem) - oto zaspokoi on swoje dobre samopoczucie wiążąc poczucie wartości z czymś co ma tę zaletę, że można to zdobyć bez tego wysilku przemiany osobowości, uznając, iż tu wystarczy mieć bogactwo, z którym się będzimy obnosili.
To "załatwia" po drodze też dodatkowe problemy - zazdrość w oczach innych ludzi pomaga zwalczać wątpliwości, co do tego, czy się wartość posiada. Piękne samochody też są takie namacalne, wizualne - one są, dają poczucie konkretu. Tyle, że tak naprawdę w głębi duszy bogacz nie myśli, że ta kupa technologicznego żelastwa jest samym nim, jest ważniejsza niż jego życie, mysli, odczuwanie, czasem cierpienie. On tak nie myśli w głębi siebie, ale chce mieć tego "złotego cielca" - coś co da się zobaczyć, co da się dotknąć.
Złoty cielec jest tu właśnie tym kluczowym symbolem - porażki tego, co duchowe, w zetknięciu z tym, co wizualne, konkretne, bezpośrednio doznawane. Złoty cielec to przecież bryła metalu! Dlaczego ktoś miałby uznać, że on JEST bogiem?...
Bogactwo jest takim "złotym cielcem" człowieczeństwa. Tutaj też coś widzialnego udaje, że jest ważniejsze od tego, co duchowe. Choć tak naprawdę "to coś prawdziwe - boskie w nas" zżyma się na takie potraktowanie, ono krzyczy: kłamiesz! Tak naprawdę czujesz, że jesteś ważniejszy niż to żelastwo, niż ta zazdrość w oczach innych! To nie jesteś ty, ani to nie czyni cię ważniejszym!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2681
Przeczytał: 80 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 20:07, 07 Cze 2024 Temat postu: |
|
|
Uff.. Trudne to wszystko.
Moim celem jest dobrze zrozumieć, co to znaczy byt wewnętrznie sprzeczny, człowiek skłócony w swoich intencjach i pragnieniach - bo to wg ciebie oznacza grzech przeciwko Duchowi Świętemu.
I dlatego muszę wrócić do tego, co napisałeś wcześniej:
Michał napisał: | Ja uważam, że spójność jest niejako "samym sensem myślenia i prawdy". Umysł niespójny, to umysł nieskuteczny, nie osiągający podstawowego celu, do którego został stworzony. |
Czyli grzech przeciwko Duchowi Św. wiąże się z niespójnością polegająca na tym, że człowiek wybiera niezgodnie ze swoją prawdziwą naturą?
Jezus mówi, że "Kto by jednak zbluźnił przeciw Duchowi Świętemu, nigdy nie otrzyma odpuszczenia, lecz winien jest grzechu wiecznego»"
Moje pytanie: nikt z nas przychodząc na ten świat nie wie, kim jest, jaka jest ta nasza prawdziwa natura, ani nawet nie wiemy (w sensie, że to jest jakaś oczywista obiektywna dla każdego prawda), że powinniśmy jej szukać, że powinniśmy być z nią zgodni..
Bogacz z twojego przykładu nie wie, jaka jest ta jego prawdziwa natura więc jak może być winny tego grzechu wewnętrznej niespójności? Jak można go winić skoro on nie ma bladego pojęcia o tym, co jest jego prawdziwą naturą?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33359
Przeczytał: 64 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 1:14, 08 Cze 2024 Temat postu: |
|
|
Katolikus napisał: | Uff.. Trudne to wszystko.
Moim celem jest dobrze zrozumieć, co to znaczy byt wewnętrznie sprzeczny, człowiek skłócony w swoich intencjach i pragnieniach - bo to wg ciebie oznacza grzech przeciwko Duchowi Świętemu.
I dlatego muszę wrócić do tego, co napisałeś wcześniej:
Michał napisał: | Ja uważam, że spójność jest niejako "samym sensem myślenia i prawdy". Umysł niespójny, to umysł nieskuteczny, nie osiągający podstawowego celu, do którego został stworzony. |
Czyli grzech przeciwko Duchowi Św. wiąże się z niespójnością polegająca na tym, że człowiek wybiera niezgodnie ze swoją prawdziwą naturą?
Jezus mówi, że "Kto by jednak zbluźnił przeciw Duchowi Świętemu, nigdy nie otrzyma odpuszczenia, lecz winien jest grzechu wiecznego»"
Moje pytanie: nikt z nas przychodząc na ten świat nie wie, kim jest, jaka jest ta nasza prawdziwa natura, ani nawet nie wiemy (w sensie, że to jest jakaś oczywista obiektywna dla każdego prawda), że powinniśmy jej szukać, że powinniśmy być z nią zgodni..
Bogacz z twojego przykładu nie wie, jaka jest ta jego prawdziwa natura więc jak może być winny tego grzechu wewnętrznej niespójności? Jak można go winić skoro on nie ma bladego pojęcia o tym, co jest jego prawdziwą naturą? |
Tu dochodzimy do kolejnego pojęcia, którego rozumienie uważam za inne, niż domyślne standardowe - pojęcia winy. Bez tego rzeczywiście trudno jest całą układankę złożyć w całość.
Czym właściwie jest "wina"?...
- Czy takim jakimś tajemniczym ciężarem, przywiązanym do osoby, bo coś zrobiła źle?
- A może samo poczucie wyznacza winę - jest poczucie winy i już (niezależnie od tego, na ile owo uczucie jest zasadne z jakiegoś osobnego punktu widzenia)...
Ludzie w interpretacjach są między skrajnościami - jedni twierdzą, że żadnych win w ogóle nie ma (a na pewno oni ich nie mają), bo każdy i tak robi zawsze to, co wyznacza mu natura rzeczywistości plus natura jego osoby, czyli musi tak robić, zaś wina możliwa jest jedynie wtedy, gdy mamy realny wybór.
Inni widzą Boga jako istotę niejako "służącą do przepraszania Go za wszelkie winy", zaś same winy są tajemnicze, nie wiadomo jak głębokie, nie wiadomo ile milionów razy trzeba wypowiedzieć "odpuść nam winy", albo "zmiłuj się", aby pojawiła się równowaga. Kto (lub co) właściwie "trzyma" owe winy, nadając im tak trwałość, tak wielką, że tylko niezliczone modły i tylko boskie najpotężniejsze z możliwych wstawiennictwo miałoby tu coś zdziałać?...
Intuicja wywiedziona z praktyki choćby katolickich praktyk sugerowałaby, że winy są wszechobecne, ekstremalnie silnie przywiązane do ludzi, nikt nie jest bez winy, a w celu zmazania win dokonana został ofiara największa ze wszystkich - cierpienie Jezusa na krzyżu. Wina też powoduje tak straszny skutek, jak potępienie w piekle. Dlaczego aż taką wielką ma mieć moc?
Jak zatem rozumieć ową "winę"?
Co jej nadaje tę niesamowitą trwałość, niezmywalność żadnymi zwykłymi metodami?
Pierwszym tropem jest to, że winę się czuje (ten kto czuje). Jeśli ktoś w ogóle nie poczuwa się do żadnej winy (a niejedno pewnie w życiu zrobił źle), to znaczy, że z nim, z jego sumieniem jest coś nie tak. Z drugiej strony przecież można się obwiniać o rzeczy, za które się nie jest realnie odpowiedzialnym. Tak dziala psychika. Gdyby samo odczuwanie winy było tym jedynym mechanizmem nadającym winom trwałość, to wygrywaliby ci, którzy odrzucają wszelka swoją odpowiedzialność - totalnie amoralni. Więc chyba nie o to (a przynajmniej nie tylko o to) by w winie chodzilo.
Aby jakoś skleiło się pojęcie winy z chrześcijaństwem, należałoby zatem założyć, że istnieje dodatkowy aspekt winy nadający jej trwałość. Jakby coś się tu "materializowało" z tytułu złych czynów. W czym to się utrwala, materializuje?
- w pamięci ludzi
- w pamięci Boga
- w czymś jeszcze innym (może w jakiejś "logice świata")?...
Czy gdyby pamięć o złym wyborze wymazała się u wszystkich istot, to i wina by zanikła, czy by jeszcze w czymś została?...
- Na razie zostawię problem rozgrzebany. Do pomyślenia...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2681
Przeczytał: 80 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 10:02, 08 Cze 2024 Temat postu: |
|
|
Michał Dyszyński napisał: | To zdanie, że skłócone królestwo nie może się ostać i fraza o nieodpuszczeniu grzechu przeciwko Duchowi Świętemu w moim przekonaniu wiodą do z grubsza tej samej idei, czyli do stwierdzenia iż nic sprzecznego wewnętrznie nie jest poprawnym bytem, a co za tym idzie żadna zewnętrzna moc tego nie naprawi (nie "odpuści" tego za kogoś). Duch Święty jest duchem prawdy, a prawda jest ściśle związane z ideą spójności (patrz choćby: koherencyjna koncepcja prawdy). To co jest (prawdziwe) nie może być jednocześnie sobą i swoim zaprzeczeniem. Podobnie człowiek skłócony w swoich intencjach i pragnieniach nigdy nie ma szansy być zaspokojonym (szczęśliwym). |
Michał Dyszyński napisał: | Pierwszym tropem jest to, że winę się czuje (ten kto czuje). Jeśli ktoś w ogóle nie poczuwa się do żadnej winy (a niejedno pewnie w życiu zrobił źle), to znaczy, że z nim, z jego sumieniem jest coś nie tak. |
Gdy pisałeś, co wg ciebie znaczy grzech przeciwko Duchowi Św. to wyobrażałem sobie, że chodzi o ludzi, których silnie dręczy poczucie jakiejś winy albo że w życiu targają nimi jakieś silne emocje tak, że nie są wstanie nad sobą zapanować, a tym samym tworzyć szczęśliwych relacji z innymi i z samymi sobą. Kiedyś np. na swoim blogu opisywałeś przypadek jakiegoś hazardzisty, który zabił swoją żonę (niestety nie pamiętam, w którym temacie). Czyli to są przypadki osób silnie skonfliktowanych w sobie w taki sposób, że ich struktura umysłu i odczuwania jest wadliwa, a co byś powiedział o człowieku, który nie objawia postawy kogoś silnie skonfliktowanego wewnętrznie?
Czy pod ten grzech podpada, ktoś kto:
"Wyobraźmy sobie człowieka, który osiągnął bogactwo albo władzę, dopuszczając nieustannych zdrad i okrucieństw, wykorzystując dla czysto egoistycznych celów szlachetne działania swoich ofiar i nieustannie wyśmiewając ich naiwność – człowieka, który osiągnąwszy w ten sposób sukces, używa go do zaspokojenia swej żądzy i nienawiści i ostatecznie rozstaje się z ostatnim strzępem swojego złodziejskiego honoru, zdradzając swych własnych wspólników w zbrodni i drwiąc z nich w ich ostatnich chwilach, gdy łuski spadają im z oczu. Wyobraźmy sobie dalej, że przy tym nie jest dręczony przez skruchę, obawy i złe przeczucia, ale jedząc jak dzieciak i śpiąc jak niemowlę, nie dbając o ten świat, z niewzruszoną pewnością do samego końca uważa, ze jedynie on odnalazł rozwiązanie zagadki życia, że Bóg i człowiek są głupcami, których przechytrzył, ze jego sposób życia przynosi pełen sukces i satysfakcję i nie można mu nic zarzucić."
(Opis z pewnej książki).
Czy o kimś takim też można powiedzieć, że jest bytem wewnętrznie sprzecznym, skłóconym w swoich intencjach i pragnieniach?
Ostatnio zmieniony przez Katolikus dnia Sob 10:05, 08 Cze 2024, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33359
Przeczytał: 64 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 17:12, 08 Cze 2024 Temat postu: |
|
|
Katolikus napisał: | Michał Dyszyński napisał: | To zdanie, że skłócone królestwo nie może się ostać i fraza o nieodpuszczeniu grzechu przeciwko Duchowi Świętemu w moim przekonaniu wiodą do z grubsza tej samej idei, czyli do stwierdzenia iż nic sprzecznego wewnętrznie nie jest poprawnym bytem, a co za tym idzie żadna zewnętrzna moc tego nie naprawi (nie "odpuści" tego za kogoś). Duch Święty jest duchem prawdy, a prawda jest ściśle związane z ideą spójności (patrz choćby: koherencyjna koncepcja prawdy). To co jest (prawdziwe) nie może być jednocześnie sobą i swoim zaprzeczeniem. Podobnie człowiek skłócony w swoich intencjach i pragnieniach nigdy nie ma szansy być zaspokojonym (szczęśliwym). |
Michał Dyszyński napisał: | Pierwszym tropem jest to, że winę się czuje (ten kto czuje). Jeśli ktoś w ogóle nie poczuwa się do żadnej winy (a niejedno pewnie w życiu zrobił źle), to znaczy, że z nim, z jego sumieniem jest coś nie tak. |
Gdy pisałeś, co wg ciebie znaczy grzech przeciwko Duchowi Św. to wyobrażałem sobie, że chodzi o ludzi, których silnie dręczy poczucie jakiejś winy albo że w życiu targają nimi jakieś silne emocje tak, że nie są wstanie nad sobą zapanować, a tym samym tworzyć szczęśliwych relacji z innymi i z samymi sobą. Kiedyś np. na swoim blogu opisywałeś przypadek jakiegoś hazardzisty, który zabił swoją żonę (niestety nie pamiętam, w którym temacie). Czyli to są przypadki osób silnie skonfliktowanych w sobie w taki sposób, że ich struktura umysłu i odczuwania jest wadliwa, a co byś powiedział o człowieku, który nie objawia postawy kogoś silnie skonfliktowanego wewnętrznie?
Czy pod ten grzech podpada, ktoś kto:
"Wyobraźmy sobie człowieka, który osiągnął bogactwo albo władzę, dopuszczając nieustannych zdrad i okrucieństw, wykorzystując dla czysto egoistycznych celów szlachetne działania swoich ofiar i nieustannie wyśmiewając ich naiwność – człowieka, który osiągnąwszy w ten sposób sukces, używa go do zaspokojenia swej żądzy i nienawiści i ostatecznie rozstaje się z ostatnim strzępem swojego złodziejskiego honoru, zdradzając swych własnych wspólników w zbrodni i drwiąc z nich w ich ostatnich chwilach, gdy łuski spadają im z oczu. Wyobraźmy sobie dalej, że przy tym nie jest dręczony przez skruchę, obawy i złe przeczucia, ale jedząc jak dzieciak i śpiąc jak niemowlę, nie dbając o ten świat, z niewzruszoną pewnością do samego końca uważa, ze jedynie on odnalazł rozwiązanie zagadki życia, że Bóg i człowiek są głupcami, których przechytrzył, ze jego sposób życia przynosi pełen sukces i satysfakcję i nie można mu nic zarzucić."
(Opis z pewnej książki).
Czy o kimś takim też można powiedzieć, że jest bytem wewnętrznie sprzecznym, skłóconym w swoich intencjach i pragnieniach? |
Jest jeszcze i ten aspekt sprawy w kontekście spójności:
(2) Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. (Ewangelia Mateusza 7:2)
Spójność jest zachowana, gdy tak samo traktowane są sprawy, tak samo traktowani ludzie. To jest ta najbardziej po ludzku rozumiana "sprawiedliwość", w myśl zasady: jak byłeś zły, bo krzywdziłeś, to szykujemy dla ciebie karę, czyli ty będziesz krzywdzony. Odpłata jest zasadą nawet u Hammurabiego.
Mniej oczywisty jest głębszy aspekt tej symetrii traktowania - aspekt intelektualny, spójnościowy, wzięty od strony samej poprawności duchowego bytu. Zanim go opiszę, chcę jednak zwrócić uwagę na ciekawy element w powyższym cytacie z Mateusza - tryb sformułowań "osądzą", "odmierzą" - jakby byli jacyś oni. Tradycyjnie chyba myślimy sobie "Bóg osądzi, Bóg wymierzy sprawiedliwość", czyli tu też prosiłoby się o takie sformułowanie "Bóg osądzi", "Bóg odmierzy". A jest napisane, jak jest...
Wracając do elementu spójnościowego w duchowości. Dlaczego nierówne traktowanie siebie i innych ludzi stanowi w ogóle problem?
Dlatego, że uznając życie za test, traktujemy wybory człowieka jako wyraz tego, jaki on jest. Jeśli wybory wykazują rozdwojenie, brak jedności w stanowisku, to znaczy, że człowiek sam nie jest jednością. W apokryficznej ewangelii Tomasza jest taki ciekawy cytat:
Tomasz w jego apokryficznej ewangelii napisał: | 22 ...Spytali Go: "Jeśli staniemy się małymi, wejdziemy do królestwa?" Odrzekł im Jezus: "Wejdziecie, jeśli macie zwyczaj czynić dwa jednością i stronę wewnętrzną czynić tak, jak stronę zewnętrzną, a stronę zewnętrzną tak, jak wewnętrzną, stronę górną jak stronę dolną, i jeśli macie zwyczaj czynić to, co męskie i żeńskie jednością, aby to, co jest męskie nie było męskim, a to, co jest żeńskie nie było żeńskim; jeśli będziecie mieli zwyczaj czynić oczy jednym okiem, a jedną rękę dacie w miejsce ręki i nogę w miejsce nogi, i obraz w miejsce obrazu - wtedy wejdziecie do królestwa".
106 Rzekł Jezus: "Gdy macie zwyczaj czynić dwoje jednością, staniecie się synami człowieczymi i powiecie: 'Góro przesuń się', ona się przesunie". |
Aspekt jedności, czyli inaczej w rozumowaniu spójności jest najwyraźniej przedstawiany jako uruchomienie duchowej mocy i coś niezbędnego, aby zdobyć Królestwo. Czy coś dodatkowo za tym przemawia?
Filozoficznie patrząc na sprawy, konstruowanie myślowe jedności jest istotą myślenia obiektywizującego i abstrakcyjnego, dzięki niemu powstaje w umyśle idea reguły - prawa. Prawo fizyki jest niczym innym, jak zastosowanie jednej zasady do różnych sytuacji (choć połączonych jakimiś okolicznościami). Wzór matematyczny opisujący np. prawo Schrodingera jest jeden ogólny, a stosuje się do całej (przynajmniej w przybliżaniu nierelatywistycznym) mechaniki kwantowej. Teraz fizycy marzą o stworzeniu teorii wszystkiego - JEDNEJ dla wszystkich zjawisk, takiej "jednej, która wszystkimi rządzi".
Nie będąc zdolnym do potraktowania siebie i bliźnich w ramach jednej postawy, okazujemy słabość duchową. W jedności jest moc, ale jest też prawda. Prawda jest w tym znaczeniu, że dzięki znalezieniu wzorca wspólnego dla sytuacji, możemy ją (prawdziwie) nazwać, stosując zasadnie nazwę, która łączy coś wcześniejszego, coś innego, z bieżącym. Nawet prosty komunikat "pada deszcz" jest w swojej istocie ustanowieniem jedności potraktowania tego aspektu pogodowego WSKAZUJĄC NA PODOBIEŃSTWO do czegoś, co było - do koncepcji padania deszczu, która łączy jednym komunikatem wszystkie możliwe padania deszczu jakie mogły zajść w całej historii wszechświata.
Piszesz o człowieku, który uważa, że dobrze zrobił, bo "wszystkich przechytrzył". Gdzie on popełnia błąd?...
- Ja widzę jako błąd samą ideę przechytrzania!
Każdy, kto dzieli swoje spojrzenie na świat i ludzi, kto ustawia mentalnie innych na jakiejś gorszej pozycji, kto próbuje rywalizacją zapewnić sobie satysfakcję, upatrując osobistej wartości w tym, że gdzieś się wywyższył, a kogoś poniżył, rozdrabnia się duchowo.
Każdy, kto kłamie, rozdrabnia się duchowo.
Przechytrzenie jest satysfakcjonujące na jakiej zasadzie?...
- Jak się wpatrzymy w istotę tej satysfakcji od strony emocji, to myślę, że odkryjemy główny motyw, który można by opisać następująco: oto w tej rywalizacji, kto tu komu coś zabierze, kto zmyli oponenta, udało mi się zdobyć przewagę, ja tu wygrałem, co wywyższyło moją osobę.
Przechytrzający określił tu niejawnie swoją wartość jako "jestem ważny, gdy w rywalizacji osiągam sukcesy". A gdyby samej rywalizacji nie było?...
- Pewnie ten ktoś byłby nikim! Nie dałoby się określić jego wartości i ważności!
Nie mogąc rywalizować, każdy pokladający w wywyższaniu się nadzieję na dowartościowanie się, jest nieokreślony, saje się nikim.
Tymczasem rywalizowanie to nic innego, jak tylko postawienie sprawy: dopiero w zestawieniu z innymi mogę uznać się za wartościowego. Czyli wtedy to inni, poprzez stworzony sobą kontekst mogą dopiero nadać mi wartość. To jednak oznacza, że inni stają się tak ważni, że bez nich nie istniejemy w świecie wartości. To po co za chwilę ich mielibyśmy poniżać? Poniżając innych poniżamy siebie.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
fedor
Dołączył: 04 Paź 2008
Posty: 15352
Przeczytał: 99 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 10:53, 26 Cze 2024 Temat postu: |
|
|
Michał Dyszyński napisał: | Michał Dyszyński napisał: | Gdzie w te nasze rozstrzygania spraw będzie się włączał Bóg?...
Czy Bóg działa na poziomie intuicji? (natchnienia...)
Czy Bóg działa przez ludzi?...
Co wlaściwie uznać za głos Boga w naszym życiu?... |
Ja wierzę, że intencją Boga jest ŁAGODNOŚĆ.
Łagodność oznacza właśnie tę postawę "niełamania trzciny nadłamanej, niegaszenia knotka o nikłym płomyku". Łagodność zostawia maksimum miejsca na decyzję, wolność, działanie człowieka. Tylko w takim układzie, gdy CZŁOWIEKOWI ZOSTAWIONO SZANSĘ NA WYBÓR, można mówić o "przynoszeniu owocu przez tego człowieka". Bo jakby Bóg wszystko robił sam za człowieka, to przecież nie człowiekowi zaliczyć należałoby owe dzieła, tylko Bogu. Więc sam człowiek, jako taki, nie przynosiłby owocu, wtedy wszystko robione byłoby ZA CZŁOWIEKA, a sam człowiek byłby tylko ewentualnie FIGURANTEM.
Tu właśnie objawia się cały bezsens mentalny błędnej postawy integryzmu, w której człowiek swoje człowieczeństwo umniejsza, w imię "ja sam nic nie decyduję, ja jestem tylko posłuszny moim autorytetom". Taki "tylko posłuszny" nie przynosi owocu, bo to NIE JEMU SIĘ ZALICZAJĄ DZIEŁA, nie on zatem przynosi owoce! A taką latorośl, która owocu nie przynosi, się odcina, a ona płonie...
Właśnie chodzi o coś dokładnie odwrotnego od tego, co nam integryzm próbuje wciskać, że mamy być tylko bierni i posłuszni! Chodzi o to, abyśmy byli "świecący" (świecy się nie stawia pod korcem), abyśmy przynosi owoc, który będzie OBFITY! I to my mamy ten owoc przynosić, a nie "nami owoc co innego przyniesie". To my mamy być zatem jak najbardziej tymi, którzy myślą, decydują, dzialają.
Oczywiście warto dodać, iż nie oznacza to zachęty dla postaw pysznych i buńczucznych. Bo jednocześnie postulatem jest CZUJNOŚĆ, którą ja bym mocno wiązał z (samo)krytycyzmem. Będąc czujnymi w działaniu, będziemy unikać postawy "robię co chcę, na nikogo się nie oglądam, bo wielce zadowolony z siebie jestem", przyjmując w zamian postawę "staram się uwzględnić każde zagrożenie, staram się docenić w swoim działaniu każde dobro, każdą ważną przeslankę!". To czujnością zapobiegamy u siebie postawie pychy, a nie podporządkowaniem się autorytetom! |
No tak. Każdy pretekst u Dyszyńskiego jest dobry do tego, że usprawiedliwić jego anarchizm i bunt wobec Boga i Kościoła. Tu mamy kolejny taki manifest anarchistyczny oparty na wymyślaniu absurdalnych pretekstów do tego anarchizmu. Jak to u lewaka
Michał Dyszyński napisał: | Katolikus napisał: | Katolikus napisał: | Mk 3, 20-35 napisał: | Jezus przyszedł z uczniami swoimi do domu, a tłum znów się zbierał, tak że nawet posilić się nie mogli. Gdy to posłyszeli Jego bliscy, wybrali się, żeby Go powstrzymać. Mówiono bowiem: «Odszedł od zmysłów».
A uczeni w Piśmie, którzy przyszli z Jerozolimy, mówili: «Ma Belzebuba i mocą władcy złych duchów wyrzuca złe duchy».
Wtedy przywołał ich do siebie i mówił im w przypowieściach: «Jak może Szatan wyrzucać Szatana? Jeśli jakieś królestwo jest wewnętrznie skłócone, takie królestwo nie może się ostać. I jeśli dom wewnętrznie jest skłócony, to taki dom nie będzie mógł się ostać. Jeśli więc Szatan powstał przeciw sobie i jest z sobą skłócony, to nie może się ostać, lecz koniec z nim. Nikt nie może wejść do domu mocarza i sprzęt mu zagrabić, jeśli mocarza wpierw nie zwiąże, i dopiero wtedy dom jego ograbi.
Zaprawdę, powiadam wam: Wszystkie grzechy i bluźnierstwa, których by się ludzie dopuścili, będą im odpuszczone. Kto by jednak zbluźnił przeciw Duchowi Świętemu, nigdy nie otrzyma odpuszczenia, lecz winien jest grzechu wiecznego». Mówili bowiem: «Ma ducha nieczystego».
Tymczasem nadeszła Jego Matka i bracia i stojąc na dworze, posłali po Niego, aby Go przywołać.
A tłum ludzi siedział wokół Niego, gdy Mu powiedzieli: «Oto Twoja Matka i bracia na dworze szukają Ciebie».
Odpowiedział im: «Któż jest moją matką i którzy są moimi braćmi?»
I spoglądając na siedzących dokoła Niego, rzekł: «Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten jest Mi bratem, siostrą i matką». |
Długa Ewangelia. Dużo ciekawych rzeczy tu się dzieje. Ale czy z tej Ewangelii można wynieść coś do własnego życia? Ciekawie jest to zdanie:
"Jeśli jakieś królestwo jest wewnętrznie skłócone, takie królestwo nie może się ostać."
To chyba najmocniej z tej Ewangelii jakoś można odnieść do osobistego życia. Jest tu jakaś ważna wskazówka dla naszego życia. W tych słowach tak jakby Jezus chciał powiedzieć, że ktoś, kto jest w sobie mocno niepoukładany, skłócony w swoim umyśle, czyli sam nie wie jak żyć, jak dojść do ładu ze swoim życiem, to ktoś taki popada w chaos, cierpienie, jest trochę jak jakieś urządzenie, w którym co chwilę dochodzi do jakichś zwarć, usterek, coś takiego nie jest wstanie funkcjonować, nie ma tu poprawnego bytu. |
Ciekawy i zarazem tajemniczy jest też w tym fragmencie grzech przeciw Duchowi Świętemu. Czy tu chodzi o to, że zarzucanie Jezusowi, że czyni dobro mocą zła jest bluźnierstwem i grzechem przeciwko Duchowi Świętemu, przez którego w rzeczywistości działa? Czy Jezus stwierdza, że to jest grzech i to nie będzie odpuszczone? |
To zdanie, że skłócone królestwo nie może się ostać i fraza o nieodpuszczeniu grzechu przeciwko Duchowi Świętemu w moim przekonaniu wiodą do z grubsza tej samej idei, czyli do stwierdzenia iż nic sprzecznego wewnętrznie nie jest poprawnym bytem, a co za tym idzie żadna zewnętrzna moc tego nie naprawi (nie "odpuści" tego za kogoś). Duch Święty jest duchem prawdy, a prawda jest ściśle związane z ideą spójności (patrz choćby: koherencyjna koncepcja prawdy). To co jest (prawdziwe) nie może być jednocześnie sobą i swoim zaprzeczeniem. Podobnie człowiek skłócony w swoich intencjach i pragnieniach nigdy nie ma szansy być zaspokojonym (szczęśliwym). Żadna moc zewnętrznia nie wykona za niego tego zadania uporządkowania własnej natury, bo wtedy niejako "zabijała" niszczyła tego człowieka nadpisując w istotnych sprawach wolę i myśl tego człowieka własnymi wyborami. Nic zewnętrznego nie "odpuści" nam postawy wewnętrznego zaklamania, bo ona jest właśnie "tym czymś, co jest nami" na danym etapie. To tylko sam człowiek, bazując co prawda na tym co jeszcze niedoskonałe. może prosząc (SZCZERZE I BEZ PRZYMUSU) Boga o wsparcie - natchnienie, może dokonywać tych subtelnych modyfikacji, które przekształcą to, co jest skonfliktowane w człowieku, w postać coraz to bardziej spójną, uporządkowaną. Tego nie uczyni się arbitralnością, bo arbitralność przecież polegałaby dokladnie na tym, że się niejako zignoruje starą strukturę myśli, osobowości tego czlowieka, unicestwiając ją w kontekście dalszego rozwoju. To Bóg przecież mógłby od początku już stworzyć sobie tego "kogoś uporządkowanego w to miejsce". Po co byłoby to całe zamieszanie z ową unicestwioną osobowością?...
Jeśli człowiek ma być WARTOŚCIĄ, to nawet arbitralność Boga tutaj musi być ograniczona. Bóg nie będzie siłowo nikogo zmieniał, a więc zostaje tylko druga ewentualność - to człowiek sam musi się udoskonalić. Nikt mu tego nie "odpuści" ani w tym, ani w żadnym innym życiu.
Użycie zaś słowa "grzech" w kontekście tego cytatu jest wg mnie odnoszące się do głęboko podstawowej idei błędności, wadliwości ogólnie, a nie tylko prostego grzechu uczynkowego. Myślę, że "grzechem", którym tu jest mowa jest bardziej całościowa postawa zakłamania, niż konkretny czyn, czy deklaracja. Co prawda użyte jest słowo "zbluźnić", a w innych tłumaczeniach "powiedzieć słowo", ale ja bym się tu bardziej dopatrywał znaczenia "wystąpić", albo "sprzeciwić" i do tego w jakimś trwałym sensie, a nie poprzez przypadkową deklarację. Świadczy o tym, że tuż obok jest mowa o "skłóconym królestwie". Zatem chodzi o coś większego niż jakaś tam deklaracja, chodzi o niespójność całego systemu - królestwa. Gdzie indziej bowiem Jezus mówi "królestwo jest w was". To świadomość, psychika człowieka jest "królestwem", które nie powinno być wewnętrznie skłócone. |
Znowu Dyszyński pisze swoją prywatną ewangelię. Przed takimi właśnie zwodzicielami ostrzegał święty Paweł:
"Ale gdybyśmy nawet my lub anioł z nieba głosił wam Ewangelię różną od tej, którą wam głosiliśmy - niech będzie przeklęty! Już to przedtem powiedzieliśmy, a teraz jeszcze mówię: Gdyby wam kto głosił Ewangelię różną od tej, którą [od nas] otrzymaliście - niech będzie przeklęty!" (Ga 1,8-9)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2681
Przeczytał: 80 tematów
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 20:10, 25 Sie 2024 Temat postu: |
|
|
Dziś w Kościele była czytana bardzo ciekawa Ewangelia.
J 6, 55, 60-69
"W synagodze w Kafarnaum, Jezus powiedział: «Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem».
A wielu spośród Jego uczniów, którzy to usłyszeli, mówiło: «Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?»
Jezus jednak, świadom tego, że uczniowie Jego na to szemrali, rzekł do nich: «To was gorszy? A gdy ujrzycie Syna Człowieczego wstępującego tam, gdzie był przedtem? To Duch daje życie; ciało na nic się nie zda. Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem. Lecz pośród was są tacy, którzy nie wierzą».
Jezus bowiem od początku wiedział, którzy nie wierzą, i kto ma Go wydać. Rzekł więc: «Oto dlaczego wam powiedziałem: Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli nie zostało mu to dane przez Ojca».
Od tego czasu wielu uczniów Jego odeszło i już z Nim nie chodziło. Rzekł więc Jezus do Dwunastu: «Czyż i wy chcecie odejść?»
Odpowiedział Mu Szymon Piotr: «Panie, do kogo pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A my uwierzyliśmy i poznaliśmy, że Ty jesteś Świętym Bożym»."
Jak rozumieć słowa "To Duch daje życie; ciało na nic się nie zda. Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem."?
Słowa Jezusa - jeśli się w nie uwierzy - głęboko przemieniają człowieka? A może chodzi o ofiarę dokonaną na krzyżu?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33359
Przeczytał: 64 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 21:33, 25 Sie 2024 Temat postu: |
|
|
Katolikus napisał: | Naprawdę szacun za tę interpretację. Ani u Wuja ani u ks. Hryniewicza z tak głębokim rozumieniem tego fragmentu się nie spotkałem.
W twojej interpretacji ciekawe jest to, że grzech ten powstaje, gdy człowiek, że tak powiem "odrzuca samego siebie", czyli właśnie człowiek staje się tak silnie nieuporządkowany, skonfliktowany w sobie, że nie jest wstanie zaistnieć w porządku szczęścia i miłości. Twoja interpretacja nie okalecza też obrazu Boga. |
Dzięki za mile słowa.
Natomiast odniosę się do ostatniego zacytowanego zdania w Twoim komentarzu - do owego "nieokaleczania" obrazu Boga.
Chcę tu zauważyć, że przy takim pojmowaniu spraw Bóg RZECZYWIŚCIE ROBI WSZYSTKO, CO MOŻLIWE, a jeśli czegoś nie robi, to dlatego, że natrafia na pewnego rodzaju barierę logiczną - zmiana tego czegoś dalej, jest już arbitralnością wobec samego człowieka, jest niszczeniem osobowości człowieka.
Tu można by zadać pytanie: czy zatwardziały człowiek ma jeszcze jakąś szansę?...
Zatwardziały człowiek nie rozumie, że jest wewnętrznie sprzeczny, więc odrzuca sugestię, iż miałby się zmienić. Wydaje mu się, że jak coś widzi sprzecznie - raz tak, a raz odwrotnie - to może "jakoś to przejdzie". Tu jest problem z tym, że najczęściej źródłem tego jest oddanie się emocjom już tak zupełnie niekontrolowanym. Emocje są tym czymś, co "pozwala sobie być nielogiczne", co pozwala sobie traktować niespójnie sprawy - raz coś akceptując, a za chwilę odrzucając na jakiejś tam kapryśnej zasadzie.
Przykładem bardzo znaczącym, jest tu potraktowanie miłości, co starałem się opisać w innym wątku:
md W http://www.sfinia.fora.pl/blog-michal-dyszynski,73/sprzeczne-pragnienia-niezaleznosci-vs-bycia-wlaczonym-w,26301.html#811841 napisał: | Jest jeszcze jeden problem z tym poszukiwaniem/pragnieniem miłości - nie każdy umie ją zaakceptować, docenić, gdy przychodzi od kogoś tak, jak ten ktoś umie miłość dać. Wiele ludzi niby chce miłości, ale chce jej na sposób niemożliwy, sprzeczny.
Ludzie chcą miłości, ale żeby JEDNOCZEŚNIE owa miłość była
- bezwarunkowa
- dowartościowująca, czyli dana za to, kim jesteśmy, aby NAS DOCENIAŁA, za to, jacy jesteśmy naprawdę.
Tymczasem to są dokładnie sprzeczne powody i zasady miłości.
|
Taka miłość, która nie jest pogodzona ze swoimi oczekiwaniami, czyli sprzecznie raz żądając, aby być akceptowanym bezwarunkowo, a za chwilę czując już tego konsekwencje - czyli widząc, iż to zrównuje takiego kochanego człowieka ze wszystkim, odbierając mu SZANSĘ NA INDYWIDUALNOŚĆ, co jednocześnie czyni samą tę miłość prawdziwszą, osobistą - będzie wiecznie skonfliktowana wewnętrznie.
To jest trudne, bo domaga się od każdego człowieka sięgnięcie jakoś bardzo głęboko w poczucie więzi z ludźmi i identyfikacji z własnymi emocjami, ale nic tego za nas nie wykona. Od prawdy - również prawdy w miłości - nie uciekniemy. Jeśli mamy się dać pokochać szczerze, ale przede wszystkim W SPOSÓB AKCEPTOWALNY DLA NAS SAMYCH, to musimy się pogodzić z tym, iż to, co dajemy innym, też musi być prawdziwe, nieudawane, szczere, wartościowe nie tylko z nazwy.
Mistrzowie lansu tego świata tego nie chcą zrozumieć. Skoro im tak świetnie idzie manipulowanie, skoro tak dobrze robią wrażenie na swój temat, to sądzą, że zawsze to się będzie udawało, że już się nie muszą martwić o to, CZY RZECZYWIŚCIE DAJĘ INNYM DOBRO (prawda). Ale nawet jeśliby wszystkich oszukali, to i tak OSTATECZNIE NIE OSZUKAJĄ NIGDY DO KOŃCA SAMYCH SIEBIE!
To oni będą wiedzieli, że nie dają innym dobra! I to już jest wystarczarczające do tego, że gdzieś na dnie swojego odczuwania będą się czuli, jak ci, których nigdy prawdziwie nie zaakceptowano!
A nie zaakceptowano ich, bo nie oni nie dali na to szansy - bo nigdy do akceptacji (miłości) nie wystawili tego autentycznego siebie!
To, aby nie udawać za wiele, aby nie żądać od innych akceptacji polukrowanej wersji naszej osoby, jest zatem też swoistą szansą na DAR OFIAROWANY SAMEMU SOBIE. Będę wołał o szczerość!
Udawanie na krótką metę może być użyteczne, ale już w rozliczeniu osobowym, w kontekście AKCEPTACJI I MIŁOŚCI, bardzo ważne jest, aby dać innym szansę na to, by mogli rzeczywiście pokochać NAS, JAKO NAS, a nie jakąś kolejną wersję, z którą sami się nie identyfikujemy, bo ona była tylko na pokaz.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|