|
ŚFiNiA ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33339
Przeczytał: 64 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 13:37, 17 Wrz 2021 Temat postu: Problem zapętlenia we własny autorytet |
|
|
Gdy patrzę na sytuację, w jakiej znalazł się dzisiejszy katolicyzm, to zastanawiam się, czy czasem nie jest tak, że mamy tu efekt zaplątania się we własny autorytet...
Aby zrozumieć o co mi chodzi, postawię pewną diagnozę współczesnych czasów. Ilustruje ją stwierdzenie: w dzisiejszych czasach samo dzianie się, prezentowanie się - mniej ważne od jakiej strony - bycia zauważanym dla samego tego zauważania stało się normą, stało się czymś, co wygrywa z osądem merytorycznym. Jest takie porzekadło, dotyczące promowania się i postrzegalności w społeczeństwie, że nie ważne, czy o tobie mówią dobrze, czy źle, ważne aby w ogóle nie milczeli na twój temat.
Oto mamy wysyp celebrytów, często ludzi, którzy wyłącznie "są znani z tego, że są znani". Współczesny świat wielbi tych, którzy w nim zaistnieli za to, że zaistnieli, a nie za to, że reprezentują sobą coś bardziej obiektywnie wybitnego. Największe pieniądze zarabiają dziś ludzie, którzy w swoich głowach nie mają geniuszu - piłkarze, koszykarze, piosenkarze wykreowani przez wytwórnie płytowe. Często są to ludzi o bardzo przeciętnej inteligencji i nikt od nich geniuszu nawet nie oczekuje. Wystarczy być żoną znanego piłkarza, aby być celebrytką - osobą, której opinię prezentują media, o której pisze się w portalach plotkarskich i innych. I oto całe rzesze ludzi z czcią traktują opinię takiej osoby, która np. ogłosi, że jej lepiej jest w niebieskim, a więc kolejne rzesze fanek założą sobie coś niebieskiego.
Dzisiejszy świat autorytetem wzgardził. Wręcz autorytet wyrastający poza ten wszechobecny celebrytyzm stał się kulą u nogi. Dlaczego stał się tą kulą?
- Bo autorytarne głoszenie jest po prostu nudne... (dla większości)
- Bo autorytet rozumiany jako odpowiedzialność za słowo kłóci się ze swobodą paplania o wszystkim jak tam komu się spodoba - byle o nas jeszcze raz napisano
- Bo autorytet tak przyjemnie się atakuje - właśnie najfajniej jest sobie, w czasach gdy odpowiedzialność za słowo zmierza ku zanikowi - autorytet powyśmiewać, pokrytykować. Wtedy to krytykujący ma szansę wypłynąć, sam stać się celebrytą.
- Bo nawet jeśli autorytet jest zasadny, jeśli ma coś mądrego do powiedzenia, to prawie nikt i tak nie będzie chciał tego słuchać w dobie kultury obrazkowej, szybkich komunikatów, emocjonalnych wypowiedzi.
Nie chcę tutaj teraz oceniać, czy np. autorytet KRK ocenimy pozytywnie, czy negatywnie (to jest osobne, a do tego bardzo złożone zagadnienie). Chodzi mi o sam fakt autorytarnego sposobu komunikowania się. Nie uważam, że autorytet tak w ogóle jest dobry, albo też zły z samego faktu bycia autorytetem. To jeszcze zależy. Staram się za to ocenić CZYSTĄ SKUTECZNOŚĆ wpływu na tłumy na sposób autorytetu w dzisiejszej rzeczywistości informacyjnej. Myślę, że ten problem dotyczy kościoła katolickiego, ograniczając wpływ tegoż kościoła na umysły, utrudniając znacząco ewangelizację.
A już szczególnie w połączeniu z zepchnięciem - jak w Polsce - kościoła w "moherową" niszę, jawi się obraz instytucji schyłku, lekceważonej przez młode pokolenia, a nawet w dużym stopniu i przez to średnie pokolenie.
Ja, gdy robię sobie przegląd znanych mi osobiście osób, porównuję ich postawy względem KRK sprzed lat 30 i teraz, to widzę tam jedynie jedną tendencję - marginalizowania związku z katolicyzmem. Praktycznie prawie wszyscy których znam albo katolicyzm już odrzucili (ewentualnie w niektórych zostawiając sobie jeszcze czysto rytualne aspekty, ale nie czując się już z KRK związanymi), albo osłabili swój z nim związek. Znamienne jest to, że w środowisku, w którym się obracam, 30 lat temu wszystkie związki małżeńskie były zawierane w kościele. Dzisiaj - na przestrzeni ostatnich 5 lat - prawie wszystkie związki małżeńskie (z jednym wyjątkiem) są już cywilne.
W mojej diagnozie katolicyzm został po prostu zepchnięty mentalnie na pozycję instytucji głoszącej TOTALNIE NIEZROZUMIAŁE TEZY. A świat wokół oferuje mnóstwo tez zrozumiałych dla przeciętnego człowieka - jak się ubrać, z kim trzymać. Przeciętny odbiorca religijnego przekazu staje przed perspektywą przyjęcia, wygłoszonego autorytarnie jakiegoś tam stwierdzenia, które nijak mu się do głowy nie klei. Kiedyś był tu dodatkowy przymus - tradycja, przynależność społeczna, kiedyś "należało" być katolikiem. Teraz ten ostatni element wyparował, bo ateizm stał się powszechny. Więc trudno jest się dziwić ludziom, że ostatecznie decydują: skoro i tak nie rozumiem, co oni tutaj tak autorytarnie głoszą, to może w ogóle sobie całą sprawę daruję?...
I darują sobie ową "sprawę".
Z drugiej strony zdaję sobie też sprawę z tego, że dla części ludzi autorytaryzm jest rodzajem wartości samej w sobie. Niektórzy dlatego cenią sobie KRK, że on "jest ostoją", od wieków głosi to samo, nie poddaje się nowinkom. Chyba jednak ta frakcja ludzi powoli zanika - przynajmniej umniejsza swoją liczebność w kontekście tego, że autorytetem chcą się odmalować nowe siły. One też mogą przejąć owych "poszukiwaczy ostoi".
Czy kościół katolicki ma szansę na odwrócenie tych niekorzystnych tendencji w postrzeganiu go?
- Ja nie widzę tu zbyt dużej szansy, z racji na to, że najbardziej naturalną reakcją na poczucie zagrożenia, marginalizowania jest "zewrzeć szeregi". A owo zwieranie szeregów jest niczym innym, tylko utrwalaniem właśnie tego, co autuje katolicyzm z przestrzeni odniesień społecznych. Im bardziej kościół będzie tracił, tym bardziej pozostający w nim członkowie będą się chcieli trzymać pryncypiów, podkreślać autorytet, może nawet radykalizować. A to jest właśnie to - dokładnie ten powód, dla którego przekaz Kościoła przestał pasować do aktualnych czasów.
Co mogłoby (według mnie, to jest hipoteza) powstrzymać marginalizację kościoła?...
- Według mnie ODDOGMATYZOWANIE nauki, zejście z wszelkich "koturnów" mentalnych, ZAANGAŻOWANIE OGÓŁU WIERNYCH. To uwolniłoby potencjał społeczny, który aktualnie leży odłogiem. Bo dzisiaj ten ogół wiernych, dopóki czuje, że obowiązkiem katolika jest wierność - dogmatycznie podanej, niezrozumiałej dla większości - nauce kościelnej, nie czuje się w prawach, aby jakoś samodzielnie się wypowiadać. To ci mądrzy, ci nieomylni (jak papież) mają przecież autorytet i prerogatywy do określania jak jest, co jest słuszne. Prosty członek kościoła, mający poczucie, że coś tam sobie mniema bardzo nieporadnie, że "prawdziwa wiedza" o religii jest dana tym znacznie wyżej w hierarchii, nie będzie się angażował w dyskusje, w obronę swojego światopoglądu. Bo czuje, że nie wie, jak to "poprawnie" (zgodnie z niezwykle sztywną, dogmatyczną nauką) robić. Więc pewnie "tylko by coś zepsuł" swoją wypowiedzią.
A wokół świat się toczy - ludziska gadają o wszystkim na lewo i prawo, gadają najczęściej nie jakoś mądrze, wręcz paplają. Ale im wolno, czyli oni są widziani, oni UCZESTNICZĄ W OBIEGU INFORMACJI. Zwykli katolicy, czekający aż się wypowiedzą ich autorytety (w końcu tylko oni potrafią się wypowiedzieć poprawnie, nieomylnie...) są spychani na niszowe pozycje.
Taki układ się zrobił...
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pią 13:44, 17 Wrz 2021, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33339
Przeczytał: 64 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 14:35, 17 Wrz 2021 Temat postu: Re: Problem zapętlenia we własny autorytet |
|
|
Jeszcze jedno spostrzeżenie tutaj wydaje mi się na miejscu. Dotyczy ono oczekiwanego domyślnie trybu podejścia do sprawy przy przekazie
- autorytarnym
- dyskusyjnym.
Stawiam następującą tezę: jeśli wiemy, przyjęliśmy to, że X jest autorytetem (w szczególności wielkim autorytetem), to oczekujemy (!) od niego wypowiedzi w stylu "to jest tak, a tak. Kropka". Autorytet nie musi niczego tłumaczyć, najczęściej nie tłumaczy, tłumaczenie w ustach autorytetu jest niejako słabością, odejściem od konwencji (choć oczywiście nie jest jakoś jawnie zabronione). A nawet jeśli autorytet coś tłumaczy, to domyślny odbiór jest w trybie: zapamiętać, nie zadawać pytań, przyjąć w tej postaci, w jakiej coś podano.
Tryb dyskusyjny wymiany informacji i idei jest właściwie przeciwny trybowi autorytarnemu. W trybie dyskusyjnym tłumaczenie jest normą, obowiązkiem. Tutaj założeniem jest równość stron i podejmowanie spornych kwestii, a potem ewentualna dalsze tych kwestii spornych rozważanie, bilansowanie, dokonywanie syntez. W trybie dyskusyjnych idee są internalizowane, oglądane z wielu stron, łączone z resztą przekonań osoby.
W trybie autorytarnym zadawanie pytań jest nietaktem. Autorytetu się słucha, a nie a - stawiając pytanie - wątpi w jego słowa. Wobec autorytetu słuchacze będą mieli tendencje do siedzenia cicho. Wyjątkiem od tego są osoby, które nie muszą swojego autorytetu bronić, dla których ciekawość i dyskursywność stoi wyżej, niż ta pozycja, którą daje sam autorytet. To są "autorytety żywe" - wielcy naukowcy na konferencjach, którzy żartują z własnych dokonań i z siebie, którzy z ochotą przyznają się do słabości, nawet błędów. To są jednak wyjątkowe autorytety.
Dlatego chyba należałoby rozróżnić dwa typy autorytetów
- autorytet poważny
- autorytet na luzie.
Autorytet poważny to ten, który jest skupiony na tym, aby niczego ze swojej pozycji nie utracić, bo u niego owa pozycja jest celem samym w sobie.
Autorytet na luzie najczęściej dostał ten swój status autorytetu nie z powodu tego, że się na tym skupiał, że jakoś się o to starał, lecz dlatego, że "wpadło mu to przy okazji", że ludzie sami mu tę pozycję wcisnęli. I teraz czasem nawet ta pozycja jest mu nie do końca na rękę, czuje się zażenowany całą sytuacją i nieraz chciałby ją sam zrelatywizować, powrócić do pozycji równości względem innych. Będzie u niego intencja w stylu: niech ci ludziska nie słuchają mnie "patrząc jak sroka w gnat", niech się buntują, niech zadają pytania, które mnie zmuszą do aktywizacji, a im pomogą ułożyć sobie to arcyciekawe zagadnienie, o którym teraz mówimy. Autorytet na luzie nie broni się, bo nie potrzebuje się bronić, jako że o tę pozycję nigdy specjalnie nie zabiegał.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pią 14:37, 17 Wrz 2021, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|