|
ŚFiNiA ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33357
Przeczytał: 62 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 14:35, 20 Sty 2018 Temat postu: Wyzywający indywidualizm, a prawda |
|
|
Chcę poruszyć temat, który chodzi mi po głowie od wielu lat. Krążyłem wokół niego myślowo, cały czas mnie jakoś dźgał, ale nie potrafiłem go sformułować słowami. Dziś wreszcie chyba wiem już jak, względnie sensownie do niego podejść.
Problem jest znany - oto dyskutujemy z kimś na jakiś sporny temat (czego temat dotyczy, jest tu nieistotne), przytaczamy argumenty, zdawałoby się przytłaczające. A druga strona to ignoruje, ogłaszając uparcie, że jest zupełnie odwrotnie, że to ona ma rację. I nawet jeśli nie przedstawia ani jednego rzetelnego argumentu, to przecież zawsze może do upadłego iść w zaparte, zawsze stwierdzać swoją rację (w takich sytuacjach zwykle okraszając jeszcze osobę, która jej się sprzeciwia atakami personalnymi). W skrajnych przypadkach można przecież zaprzeczać zupełnym oczywistościom - np. ktoś stwierdzający, że nie dostał od drugiej strony nigdy niczego (nierzadki motyw w kłótniach rodzinnych), na wyciągniętą dłoń z darem (powiedzmy, ze w dłoni jest 200 zł) będzie wpierał, że "to się nie liczy", bo np. "to jest teraz, a miało być wcześniej", albo wręcz "to nie jest żaden dar" (bo nie jest i już).
Bo jak by nie spojrzeć, to wobec kogoś, kto po prostu czegoś nie chce uznać, NIE MA SIŁY. W pewnym sensie mamy moc ignorować dowolne realia. Przynajmniej tak by się wydawało na starcie (bo, jak dalej pójdziemy, to może nie być takie oczywiste).
Właściwie to niektórym wręcz może się wydawać, iż gdy zignorują jakąś oczywistość, jakiś fakt zdawałoby się niezaprzeczalny, to okażą swoją "boską moc". Wewnętrznie można sobie powiedzieć: hahaha... nic mi nie zrobicie! Mogę sobie zanegować każde wasze stwierdzenie, a do tego upierać się dowolnie długo przy jakimś własnym, nawet całkowicie absurdalnym! Hahahaha....
Ano tak mogą. I ta myśl pewnie wielu wyda się atrakcyjna, może być wręcz uznana za formę przebudzenia swojej podmiotowości, jakimś "odkryciem siebie". I ja nawet przyznaję, iż warto jest przez taką myśl przejść, pobyć z nią, właśnie ten rodzaj swojej podmiotowości odkryć. Ale chyba warto też jest PÓJŚĆ DALEJ, przyjrzeć się KONSEKWENCJOM, jednak dokonać głębszego wniknięcia w siebie, w te prawdziwe swoje intencje.
Bo ważne w tym kontekście jest następne pytanie: czy taki stan arbitralnego negowania wszystkiego, co nam się nie spodobało aktualnie z jakichś tam powodów DA SIĘ UTRZYMAĆ? Czy ten stan satysfakcji, z "zagrania światu i ludziom na nosie" samym aktem totalnej swojej samowoli będzie trwały?
Oczywiście sprawa jest subiektywna, bo PYTAM O ODCZUCIA, o to co w człowieku, więc pewnie nie będę w stanie dać odpowiedzi globalnej, za każdego. Podam odpowiedź za siebie: jestem przekonany, że owa satysfakcja z aktów totalnej samowoli uznawania rzeczy nie ma szansy być trwała, że ostatecznie zamieni się poczucie porażki, odrzucenia przez samego siebie, uświadomienie BEZMIARU SAMOTNOŚCI i pustki.
Tego na początku pewnie nie dostrzeżemy, szczególnie jeśli uwaga umysłu pozostaje blisko emocji - owe emocje mogą produkować nam euforię, jacy to jesteśmy teraz (wszech)mocni, jak to każdemu jesteśmy w stanie się przeciwstawić. Problem jest w tym, że do tego musi być spełniony pewien podstawowy warunek (dla niektórych tak oczywisty, że się go nie zauważa, bo jest "zawsze") - ów "każdy" musi w zasięgu być!
Sytuacja drastycznie zmienia się, gdy - z powodu jakichś tam okoliczności - stracilibyśmy tego zewnętrznego "wroga", to "lustro" w którym odbijamy nasze emocje - postrzegając własną wartość przez pryzmat rywalizacyjny "ale mu się sprzeciwiłem, ale zrobiłem po swojemu! Hahahaha!!!". A gdyby nikogo nie było?
Czy te nasze "prawdy", które teraz postrzegamy jako "potwierdzone" właśnie przez to, że przecież komuś na nosie zagraliśmy swoim sprzeciwem, zachowają swój status potwierdzenia, gdy już nie ma komu na owym nosie grać? A dlaczego w ogóle obecność jakiegoś "wroga" w rozumowaniu miałaby cokolwiek zmieniać w uznawaniu prawd - przynajmniej tych nie odnoszących się bezpośrednio do relacji między osobami? Przecież gołym okiem widać absurd przekonania, że prawda wtedy jest prawdą, jeśli jest "czyjaś" i można sobie z nią (i z tym kimś) powalczyć, a nie że jest prawdą ponad faktem takiej, czy innej relacji osobowej....
Tego osoby rywalizacyjnie nastawione w ogóle nie biorą pod uwagę - właśnie tego, iż ich emocje stają się bezwartościowe, puste, bez sensu gdy zniknie obiekt walki, sporu, gdy staniemy WOBEC SAMEGO SIEBIE. Tu trzeba pewnej szczególnej wyobraźni, właśnie takiej, której "życiowi rywalizacjoniści" nie mają - jak bym się czuł, gdyby teraz wszystkie moje myśli miały dotyczyć mnei samego, bo inni jakoś odeszli? Wtedy cała satysfakcja z tego, że "dowaliłem tamtemu! Hahaha" ulotniłaby się w pustkę. Nie ma komu dowalać, nie ma z kim się spierać, jestem ja i rzeczy, jakie są. Czy się sprzeciwiam, czy akceptuję - NIKOGO TO NIE OBEJDZIE. Nie ma powodu do emocji rywalizacyjnej, bo po drugiej stronie osobowej barykady jestem ja sam. Albo pustka. A pustka potrafi być straszna.
Kiedyś oglądałem film, który relacjonował interesujący eksperyment przeprowadzony w Ameryce. Stworzono tam więzienie, w którym osadzono najgorszych przestępców. Więzienie było szczególne, bo KAŻDY WIĘZIEŃ SIEDZIAŁ W OSOBNEJ CELI. Każdy więzień miał tylko własne myśli, nie miał do kogo się zwrócić, nie miał przeciw komu skierować swojej frustracji, nie miał z kim walczyć, nawet odnieść się. Z tego co powiedziano w filmie wiezienie ostatecznie zamknięto "z przyczyn humanitarnych". Bo więźniowie pozostawieni tak z własnymi emocjami nie wytrzymywali - popadali masowo w obłęd, cierpieli psychicznie w straszny sposób.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Sob 16:52, 20 Sty 2018, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33357
Przeczytał: 62 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 19:41, 20 Sty 2018 Temat postu: Re: Wyzywający indywidualizm, a prawda |
|
|
Pisałem kiedyś o czymś w rodzaju PARADYGMATU PRZECIWNIKA. Prawdy świata są dualne (może nawet trójkątne, czy mające więcej "stron", czy wymiarów, ale więcej niż pojedyncze) - postrzegamy wzrokiem coś na tle. Tło jest tym poziomem odniesienia, bytem porównawczym. Węchem wyczuwamy coś, bo wcześniej tego nie było. Własnej woni nie czujemy, bo nasz system nerwowy do niej się przyzwyczaja. Dlatego nawet myśleć nie potrafimy niejako tylko o tym - czymś samym bez różnicującego to coś kontekstu.
Siebie też postrzegamy na tle innych, albo wręcz PRZECIW innym. Jesteśmy lepsi (może gorsi) bo ktoś tam stanął w hierarchii niżej (może wyżej). Mimo to wielu owe swoje rozpoznania, mimo że bardzo zależą od wybranego początkowo poziomu odniesienia, traktuje jako bezwzględne, jedyne możliwe.
Prawdy o rzeczach nie są takimi samymi w sobie, ale funkcjonują w systemach dualnych, gdzie odniesienia dają się RÓŻNICOWAĆ. Aby sobie w ogóle świat "wyświetlić" na ekranie umysłu, różnicujemy. Mamy wręcz wrodzone, ewolucyjne mechanizmy różnicowania. Rzeczy nie zmieniających się zupełnie, nie dających się zróżnicować, nawet jeśli je wcześniej dostrzegliśmy, po jakimś czasie będziemy widzieć je słabiej (habituacja).
Niektóre mechanizmy różnicowania są tak sugestywne, tak bardzo ZAWSZE z nami, że w ogóle już nie potrafimy ich dostrzec, traktujemy jako nieobecne.
Co różnicuje?
Przykłady:
- szczęście, satysfakcja - najwspanialsze rzeczy naturalnie nudzą się, a pierwsza miłość, wyjątkowe wrażenia zostają na długo w pamięci, czasem przyćmiewając resztę wrażeń. Tak się dzieje, bo są NOWE, zaskakujące, bo silnie zróżnicowane z resztą wrażeń.
- wrażenia zmysłowe - ciepło odczuwamy, gdy przychodzi po zimnie, zimno po cieple itp
- pojęcia filozoficzne - dobro pojawia się na tle zła, piękno na tle brzydoty, moc, gdy możemy nią pokonać słabość, ograniczenia.
- konflikt osobowy - ludzie dopiero wtedy (w pełni) poznają swoje własne poglądy, jak je zderzą z poglądami innych osób. Niektórzy ludzie potrzebują konfliktu, aby w ogóle jakoś myśleć - we własnym umyśle nie potrafią rozegrać tej symulacji, którą jest ustalenie jakiejś zależności, będącej kanwą prawdy.
- nawet samo pojęcie ZALEŻNOŚCI - coś od czegoś, pojawia się, choć być nie musiało - też jest uwikłane w dualny charakter świata.
Dlaczego tego się zwykle nie dostrzega?
- To też jest pewien atawizm - szukamy REGUŁ, tego co STAŁE. Więc choć mechanizm wyłaniania reguły odbywa się w przestrzeni zmienności, to jednak jego celem jest owa stałość, więc nakierowujemy się mentalnie na stałość, zmienność próbujemy wciąż zignorować, bo ona i tak ciągle jest, stanowi to tło, które by nam "zalało" przestrzeń mentalną, gdybyśmy o nim za bardzo pamiętali.
Efektem dalszym tego szukania sensu w konflikcie jest (w części przypadków) BEZREFLEKSYJNIE KONFLIKTOWA POSTAWA. Kto nie dokonał w sobie rozliczeń z tym, do czego mu jest konflikt w rozumowaniu, staje się potrzeby owego konfliktu niewolnikiem - nie rozumiejąc czegoś, próbuje wciąż generować konflikty, ale że z poprzednich konfliktów wniosku nie wyciągnął, że refleksja w nim była słaba, to i tak nic z tego kreatywnego nie powstaje. Tylko konflikt pogania konflikt, z minimalnym dodatkiem wnioskowania z nich.
Poza tym konflikt jest napędzany emocją. Emocja sama w siebie, choć jest czynnikiem motywującym, w większości przypadków nie jest kreatywne - ona chce wciąż tylko "odczuwać siebie", a nie wyjść z siebie, aby coś stworzyć. Im więcej emocji w myśleniu i działaniu, tym mniej trwałych z tego dzieł, czy wniosków. Aby coś zrozumieć, trzeba się zatrzymać, trzeba okiełznać emocję, skupić na tym co się dzieje poza nią - bo tam są dopiero rzeczy, które niosą informacje, wiedzę, prawdę.
Ale emocja konfliktu bywa tak silna, że zaczyna więzić, nie pozwala zająć się tym co rozumowe, "krzycząc" na osobę- właściciela: czuj mnie! Skupiaj się na mnie bardziej, niż na innych aspektach!
Gdzieś jest ten balans, optymalny poziom i sposób działania emocji - aby wywołała działanie, sprowokowało, ale potem jednak się usunęła. Konflikt też nie powinien być celem samym w sobie - on stawia coś w dualności, ale potem powinno przyjść rozwiązanie, czyli synteza sprzeczności w jeden złożony konstrukt myślowy (albo i myślowo - uczuciowy).
I ten indywidualizm - stawia pytanie o OSOBĘ, o tego myślącego i czującego. On jest władcą on wszystko może - uznać, albo odrzucić dowolne twierdzenie. Ale nie umie odrzucić SIEBIE. Jeśli jest niedojrzały, jeśli to konflikt nim zarządza, a nie on włada konfliktem, to ten konflikt postawi osobę właśnie pod znakiem zapytania (konfliktem), zaneguje ją. Stanie się tak, jeśli potrzeba konfliktu NIE ZNAJDZIE INNEJ POŻYWKI.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33357
Przeczytał: 62 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 1:09, 21 Sty 2018 Temat postu: Re: Wyzywający indywidualizm, a prawda |
|
|
Chcę tu postawić pewną tezę. Można ją trochę porównywać do tw. Goedla, czy do stwierdzenia Archimedesa "dajcie mi punkt podparcia, a poruszę Ziemię". Jednak w moim przypadku rzecz będzie się miała o UZASADNIENIE JESTESTWA, ustalenie wartości człowieka, posadowienie osobowości w kontekście akceptacji samej siebie.
Otóż twierdzę, że samą własną arbitralnością nie da się uzasadnić siebie, potwierdzić słuszności tego co się robi, myśli, planuje, uważa za wartościowe.
Gdzieś musimy mieć ten punkt podparcia, coś wyrastającego poza sam indywidualizm i arbitralność. To wynika niejako z samej natury UMYSŁU POSZUKUJĄCEGO. Umysł poszukujący jest tym, który wątpienie ma we krwi, pytanie o to co, względem czego uznaję, jest naturą myśli. Nie sposób jest uznać czegoś "tak w ogóle" oderwaniu od tego, co owo coś zaprzecza, co nadaje mu kontekst. Powiedzenie "mam rację", jeśli ma być w ogóle zrozumiane, musi się do czegoś odnosić, musi być zawieszone pomiędzy "jest vs jest.". To zawieszenie umysł dopadnie prędzej czy później - dopadnie go stawiając w wątpliwości wszystko co wcześniej ten umysł był w stanie stwierdzić. A jeśli ten umysł stwierdza tylko swoją mocą, to postawi w wątpliwość samą ową stwierdzającą moc umysłu, automatycznie stawiając w wątpliwość jestestwo owego umysłu. Nie da się zasadnie potwierdzić siebie sobą!
Stwierdzanie czegoś wyłącznie własną mocą można uznać za formę sprzeczności, albo może zapętlenia się. Bo jeżeli w ogóle uznajemy, że stwierdzenie musi być jakoś zasadne, to zawsze owa zasadność będzie wypływała. Jeśli to my po prostu arbitralnie wykrzykniemy "jest zasadne", to na tym się nie skończy. "Za zakrętem" bowiem czai się pytanie: co to znaczy, że owo stwierdzenie jest zasadne? Zaś pytanie o znaczenie, wrzuca znowu problem w dualizm - niszcząc moc stwierdzania.
Pozornie wyjściem tutaj byłoby zrezygnowanie z pytania o znaczenie - możemy, je pominąć ogłaszając arbitralnie "coś jest, bo jest" (i nie pytajcie dalej, bo stwierdzono i już). Ale jeśli już stwierdzamy, to używamy jakichś nazw. Każde użycie nazwy - symbolu stawia pytanie o zawartość owego symbolu, bo jeśli tego pytania zaś nie zadamy, to owa nazwa znaczy wszystko, albo i (jednocześnie) nic. W takiej sytuacji znowu lądujemy (w nieco inny sposób) w obszarze bezzasadności - bo okazało się, że nasze stwierdzenie niczego nie stwierdza, jest totalnym bełkotem, bo odnosi się do wszystkiego i niczego jednocześnie. A umysł, który nie jest w stanie odróżniać tego, co stwierdza, od czegoś dowolnego innego, ostatecznie i tak stwierdza bezzasadnie.
Aby więc OBRONIĆ SIEBIE, jakoś na trwałe wyplątać się z pytania o własną wartość, o to czym jest nasze jestestwo, musimy zdobyć punkt podparcia. Z tw. Goedla wynika, że teoria (zgodna z aksjomatyką Peano) sama nie jest w stanie dowieść swojej niesprzeczności. Myślenie jest formą "stosowania teorii". Jeśli coś stwierdzimy "teorią" swojego umysłu, to będzie to stwierdzenie zawsze jakoś niepewne, będzie brakowało mu "punktu podparcia" w postaci zewnętrznego odniesienia.
Dlatego ścieżka pychy, zamknięcia się umysłu w kręgu wyłącznie własnej mocy, zrezygnowania zupełnie z oddawania "sterowania" zewnętrznym mocom (oddawania w części oczywiście, nie w całości) jest ścieżką wiodącą ku zatraceniu, zaprzeczeniu tego umysłu. A zaprzeczającym będzie ostatecznie TEN SAM UMYSŁ. Ten umysł i tak zaprzeczy ostatecznie sobie... gdy ZROZUMIE.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33357
Przeczytał: 62 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 14:18, 21 Sty 2018 Temat postu: Re: Wyzywający indywidualizm, a prawda |
|
|
Ostatecznie więc zasadność można by zrozumieć jak coś rozpartego pomiędzy (w pobliżu środka) skrajnościami - tą zewnętrzną, szukającą absolutnych obiektywizacji i tą wewnętrzną opartą na całkowitym indywidualizmie.
Ktoś tu może powiedzieć: a ja jednak będę indywidualistą wyzywającym, wszystkiemu co zechcę, arbitralnie się przeciwstawię, oleję z góry wszystkie narzucane mi prawa i wzorce! I co mi kto zrobi?...
Problem jest w tym, że być arbitralnym, wyzywającym indywidualistą tak do końca NIE MA SPOSOBU!
Doznania i tak weźmie się ze świata (zewnętrznego), język poznajemy kulturowo (zewnętrznie), więzy logiczne są zewnętrzne, niemal wszystko co stwarza powód do rozumowania jest z zewnątrz, rządzi się swoimi prawami. Jeśli ktoś w tym układzie będzie twierdził, że ma moc przeciwstawienia się temu, to się TYLKO ŁUDZI. W reczywistości jego SKRAJNY INDYWIDUALIZM OKAZUJE SIĘ CHAOTYZMEM. Skrajna arbitralność jest JEDYNIE NIE ZAUWAŻANIEM DZIAŁANIA ZEWNĘTRZNYCH REGUŁ, nie zaś ich pokonaniem, czy dominacją nad nimi. Te reguły będą działały w sposób ukryty przed świadomością, zaś wyzywający indywidualista będzie się jedynie sam oszukiwał, że zdobył nad nimi kontrolę, choć kontrola dalej będzie po stronie zewnętrznych reguł - tym gorsza, że sprawowana kompletnie poza percepcją wyzywającego indywidualisty.
Co ciekawe, droga w przeciwną stronę skali - do maksymalnego obiektywizmu, mającego usunąć czynnik subiektywny, też jest samowywrotna. Nikt nie jest w stanie oderwać się od faktu, że to ON myśli, ON odczuwa, ON interpretuje. Skrajny obiektywista też ostatecznie okazuje się chaotykiem - oddając z grubsza połowę aspektów rozumowania pod kontrolę tego, czego się wyrzekł. Bo wyrzekać się czegoś można (deklaratywnie, w zamierzeniach) a możliwość realizacji to inna sprawa. Tak więc skrajny (naiwny) obiektywista, liczący na to, że w końcu uda mu się "przygwoździć prawdę" konstrukcją niezależną od konkretnego umysłu, skazany jest na porażkę. Widać to chyba najlepiej po klęsce idei pozytywizmu logicznego (koła Wiedeńskiego). Ale do podobnego wniosku można dojść samodzielnie analizując tylko sam fakt, że nie istnieje żaden inny nośnik idei, niż umysł. Zapisy idei - czy to w formie tekstowej, czy graficznej - dopóki, nie zostaną odczytane przez rozumiejący umysł, są jedynie kawałkami materii nieodróżnialnymi logicznie od sterty gruzu, czy wzoru ułożonego przez wiatr ze spadających jesienią liści. Można się łudzić, że się coś "wie obiektywnie", w rzeczywistości jednak będzie się wiedziało MIESZANINĄ ASPEKTÓW SUBIEKTYWNYCH I POSZUKUJĄCYCH OBIEKTYWIZACJI. I nic nie pomoże nie zgadzanie się wewnętrzne na ten fakt, próby zignorowania go. On będzie niezależnie od pragnień i celów osoby, pragnącej być totalnie obiektywną. Co najwyżej, jeśli ta osoba będzie rozumienie aspektów subiektywnych ignorowała, to będą one działały poza jej świadomością, będą rządziły z ukrycia.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Nie 14:32, 21 Sty 2018, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|