Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33524
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 15:27, 20 Sty 2020 Temat postu: Weryfikacja jako intencjonalne oddanie kontroli |
|
|
Ciekawym podejściem na temat tego, czym jest weryfikacja w ogólnym sensie, wydaje mi się powiązanie jej z oddaniem kontroli.
Bo z grubsza wygląda to następująco:
1. Mamy jakieś własne przekonania, odczucia na temat danej sprawy. Szczególnie w sytuacji, gdy oceniamy samych siebie, jesteśmy sędziami we własnej sprawie, potencjalnie popełniamy błąd, którego nawet nie jesteśmy w stanie oszacować, bo nie mamy żadnego punktu odniesienia. Kto jest absolutnym źródłem uznania czegoś, ten będzie uznawał to coś wyłącznie w oparciu o własne odczyty, własne modele, założenia. W takiej sytuacji, nawet jeśli założy coś kompletnie błędnie, odwrotnie, to i tak oceni sytuacje tym właśnie założeniem, czyli błąd nie zostanie skorygowany.
2. Jeśli przekonanie dotyczy sytuacji w jakiś sposób zewnętrznej, weryfikacja w poprawnym sensie będzie wymagała "oddania głosu/decyzji" temu zewnętrznemu - zdanie się na werdykt niezależny od formułującego hipotezę, przekonanie. Owo oddanie decyzji jest też oddaniem kontroli - trzeba się pogodzić, że to nie my teraz zadecydujemy "jak jest". My ustawiamy zasady tego, co uznamy za stan zweryfikowany, by formułujemy model, lecz weryfikacja wprowadza aspekt niezależny, pozbawiający nas możliwości sprzeciwienia się, zmiany werdyktu na to, jak chciałoby nasze widzimisię.
Patrząc na reakcje ludzi, widać, że wielu ma z tym gigantyczny problem mentalny. Ludzie podświadomie odbierają utratę kontroli jako rodzaj porażki, jako wystąpienie wręcz przeciw samemu sobie. Dlaczego mam oddać kontrolę? Dlaczego w mojej sprawie (!) ktoś miałby decydować, OCENIAĆ MNIE?!...
Na tym forum pojawił się termin "suwerenności emocjonalnej". Idea suwerenności oparta jest o samodzielne decydowanie, czyli o tendencję przeciwną do zrzeczenia się kontroli - jestem suwerenny, jeśli głos jest po mojej stronie. Oddanie decyzji czemuś zewnętrznemu jest zrzeczeniem się jakiejś części swojej suwerenności.
Czy jest to zatem wystąpienie przeciw samemu sobie?...
Odpowiedź na to pytanie brzmi wg mnie: TO ZALEŻY.
Od czego zależy?
- Od tego, O CO PYTAMY?
Jeśli pytamy się o to: jakie ja mam swoje osobiste przekonanie na dany temat? to oczywiście pytanie się o to kogoś oznaczać będzie rodzaj nieadekwatności, fałszu, głupoty. Dowiadując się o siebie, pytamy się siebie.
Inaczej jednak sprawa się przedstawia, gdy pytamy się o coś, co Z ZAŁOŻENIA ZAWIERA ASPEKT NIEZALEŻNY, ZEWNĘTRZNY. Wtedy to z kolei fałszem i nieadekwatnością staje się przedstawianie jako poprawnej odpowiedzi na pytanie uzyskanej wyłącznie wewnętrznie, odpowiedzi chroniącej suwerenność osoby. To co zewnętrzne, jest bowiem zewnętrzne, czyli nie nasze, czyli nasza suwerenność tutaj powinna ustąpić.
Jednak gdy się patrzy na liczne ludzkie postawy, to widać, że sporo ludzi ma to w sobie nierozliczone. Najczęstszą nieadekwatnością jest właśnie dekretowanie prawd o czymś zewnętrznym wyłącznie mocą przekonania osobistego. Ludzie chcą mieć kontrolę, chcą rządzić, być suwerenni, więc rozpościerają ową suwerenność nawet na obszary, które Z DEFINICJI NIE SĄ W ICH GESTII. Bo jeśli pytanie do Kowalskiego brzmi: czy lubisz pyzy? to odpowiedź, tycząca się Kowalskiego powinna przyjść ze strony Kowalskiego. Jeśli jednak pytanie brzmi: czy Malinowski lubi pyzy? - to suwerenność poprawnej odpowiedzi powinna być po stronie Malinowskiego, a nie Kowalskiego. Kowalski dekretujący własną odpowiedź za Malinowskiego, w imię posiadania tu suwerenności decydowania jest fałszerzem, nie spełnia nawet własnych założeń dotyczących pytania - wszak on też pyta: "czy pyzy lubi Malinowski?", a nie "czy pyzy lubi Kowalski?".
Wielu ludzi dekretuje jednak odpowiedzi podstawiając własne przekonanie w miejsce, gdzie powinno się wypowiedzieć to, co jest zewnętrzne, co właśnie powinno zweryfikować niezależnie owo przekonanie.
Wielu gra sama ze swoimi umysłami w swoistą grę - stawiają pytanie, które z konstrukcji problemu domaga się zewnętrznej weryfikacji. Np. stawia problem w rodzaju: czy daję wsparcie swoim bliskim? Dawanie wsparcia weryfikuje się przez stan, w jakim znajdują się owi wspierani ludzie, a nie poprzez deklaracje samego wspierającego. Jednak ludzie nagminnie uznają, iż ten właśnie ich rodzaj wsparcia, jaki oferują (często raczej "wsparcia", bo w istocie tylko obciążają swoje otoczenie roszczeniowością i despotyzmem) rzeczywiście wspiera. Teoretycznie więc wystarczyłoby spytać (bez nacisków, bez wymuszania niczego!) owe osoby. Jednak to oznaczałoby, że właśnie owe osoby mają kontrolę! To oznaczałoby, że "wspierający" nie jest suwerenny w określaniu co i jak jest na tym świecie. Więc liczni despoci świata odpowiedź udzielają z własnego przekonania i pragnień - nie pytając samych zainteresowanych (ewentualnie pytając z dodaniem silnego przymusu, wymuszając korzystną dla swoich emocji odpowiedź).
Osobiście uważam, że pewną rzecz samemu sobie co niektórzy powinni postawić jasno: więcej kontroli i suwerenności wcale nie musi oznaczać, że będzie lepiej!
Pewien rodzaj kontroli oczywiście należy mieć, ale uproszczenie reguły życia w kierunku tylko zdobywania kontroli jest błędem. Są ludzie, których jest mentalnie nie stać na oddanie tejże kontroli i suwerenności - oni żyją WE WŁASNYM ŚWIECIE, z tylko nieokreśloną domieszką prawd zewnętrznych.
Jako teista wierzę, że świadomość kiedyś dostanie swoje drugie życie. Uważam, że zasadniczą różnicą tego drugiego życia, w porównaniu z aktualnym będzie KONIECZNOŚĆ ABSOLUTNEGO UZNANIA PRAWDY. Oczywiście pytanie czym jest prawda, samo w sobie jest problemem. Jednak pewien rodzaj prawd chyba jest raczej bezsporny - jeśli coś się zdarzyło, zdarza w postaci takiej, a nie innej, to uznanie prawdy będzie polegało na konieczności zaakceptowania tego dokładnie takim, jakie było. Tu już nie przejdą żadne mataczenia, udawania, zasłanianie się niechęcią do uznania czegoś, co rzeczywiście jest. Ci, co z prawdą jakoś się zżyli, którzy akceptację, dążenie do prawdy mają w standardzie swojej świadomości i emocjonalności, będą mieli łatwo, poczują się dobrze. Ci jednak, co swoją własną osobę dźwigali jedynie na iluzjach, oszustwach, będą mieli coś więcej niż gigantyczny ból głowy. Ci co zawsze dekretują "jak jest", aby im się zgadzało z tym, co lubią, zorientują się, że to już nie działa, bo nikt już nie słucha ich pustych deklaracji, a wszystko wokół widzi jak jest naprawdę. I to będzie szok dla mataczących. Szok bardzo potężny.
Dlatego wg mnie pewnym fundamentalnym zagadnieniem życia byłoby: jak sensownie oddawać kontrolę?
- Dla niektórych zadanie tego pytania uczciwie, wygląda na wręcz niewyobrażalne.
|
|