Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Status naukowego mainstreamu

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Filozofia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33339
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 12:40, 24 Maj 2021    Temat postu: Status naukowego mainstreamu

W dyskusjach dość często pojawia się argument "nauka ustaliła ...".
W potocznym rozumieniu się nie czepiam. Coś takiego może i "przechodzi". Ale jako argument filozoficzny, światopogladowy?
Nie trzeba być metodologicznym znawcą, aby zauważyć, że
1. naukowe mainstreamy zmieniały się na przestrzeni dziejów
2. naukowe mainstreamy są na bieżąco otoczone przez chmury "konkurentów" do bycia tym mainstreamem, które wskakują na pozycję lidera, gdy okaże się, że ktoś dane zagadnienie lepiej wytłumaczy na nowy sposób.
Te dwa powody są w moim przekonaniu wystarczające do wyprowadzenia tezy, że powołanie się na jakiś naukowy mainstream ma co najwyżej moc POGLĄDOWEGO uzasadnienia tezy o znaczeniu filozoficznym. Mainstream - nawet jeśli w jakimś zakresie jest całkiem wyrazisty - jest zawsze na aktualnym etapie, jest jedynie szczebelkiem rozwoju wiedzy ludzkości, a nie ustaleniem ostatecznej prawdy.
Tu ktoś powie: ale Michał znowu walczy z chochołami, bo przecież nikt ostateczności, czy absolutności mainstreamowi nie przypisuje. Ale ja na to odpowiem: a jednak w dyskusji się taką absolutność często przypisuje, tylko NIEJAWNIE, ukrywając ją pod płaszczykiem sformułowań. Bo brak użycia słowa "absolutny", a jedynie stwierdzenie w rodzaju "przecież wiemy jak jest, bo to ustala nauka" są de facto synonimami. Więc o te synonimiczne sformułowania w dyskusjach światopoglądowych spór się toczy.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 12:41, 24 Maj 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
blackSwan




Dołączył: 25 Maj 2014
Posty: 2210
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 23:33, 24 Maj 2021    Temat postu: Re: Status naukowego mainstreamu

Michał Dyszyński napisał:
W dyskusjach dość często pojawia się argument "nauka ustaliła ...".

Gdy ktoś używa takiego sformułowania, to na 90% (pi razy drzwi) można założyć, że ma się do czynienia z scjento-idiotą.
A gdy takiego się zapyta, no dobra a jak jest naprawdę (w rzeczywistości), to patrzy się jakby pytania nie rozumiał, aż po chwili włącza się mu program zepsutej płyty gramofonowej: ale nauka ustaliła... i tak w kółko.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
towarzyski.pelikan




Dołączył: 19 Sie 2018
Posty: 5675
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ze wsi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 6:28, 25 Maj 2021    Temat postu:

Istnieje coś takiego jak konsensus naukowy i bynajmniej nie oznacza to, że twierdzenia będące owocem tego konsensusu mają status absolutny. Przeciwnie, samo pojęcie "konsensus" pociąga za sobą sporność. Tam gdzie sprawy są oczywiste, nie potrzeba żadnego konsensusu.

Tak więc "nauka ustaliła" znaczy tyle co "na obecnym etapie rozwoju nauki jest powszechnie akceptowane, że...". Z konsensusem można się nie zgadzać, ale wówczas trzeba mieć jakieś solidne argumenty, jeżeli chce się wpłynąć na jego zmianę. Samo gadanie "mainstream może się mylić" jest bezwartościowe i świadczy o intelektualnej indolencji osoby, która takim argumentem się posługuje.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33339
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 20:24, 25 Maj 2021    Temat postu:

towarzyski.pelikan napisał:
Istnieje coś takiego jak konsensus naukowy i bynajmniej nie oznacza to, że twierdzenia będące owocem tego konsensusu mają status absolutny. Przeciwnie, samo pojęcie "konsensus" pociąga za sobą sporność. Tam gdzie sprawy są oczywiste, nie potrzeba żadnego konsensusu.

Tak więc "nauka ustaliła" znaczy tyle co "na obecnym etapie rozwoju nauki jest powszechnie akceptowane, że...". Z konsensusem można się nie zgadzać, ale wówczas trzeba mieć jakieś solidne argumenty, jeżeli chce się wpłynąć na jego zmianę. Samo gadanie "mainstream może się mylić" jest bezwartościowe i świadczy o intelektualnej indolencji osoby, która takim argumentem się posługuje.

Tak sobie rzucone stwierdzenie "mainstream może się mylić" rzeczywiście byłoby czymś w rodzaju truizmu. Z drugiej jednak strony, jeśli ktoś - mniej czy bardziej otwarcie - traktuje naukowy mainstream, samo jego istnienie, jako "praktyczny dowód" na to, że pewnych stwierdzeń nie należy negować, albo jako powód do zamykania dyskusji na temat inny, niż uznawanie stwierdzeń mainstreamu, to już takie przypomnienie nie będzie oznaką żadnej indolencji.
Nie ma dla mnie wątpliwości, że rozsądny człowiek nie głosi tez w stylu "nauka ustaliła, to a tamto, więc sprawę trzeba uznać za zamkniętą". Nierozsądni jednak tego rodzaju tezy głoszą (ubierając je może w nieco inne słowa, niż ja umieściłem w cudzysłowie).
Myślę, że warto jest o mainstreamie o tyle trochę podyskutować, o tyle się w ogóle nad owym pojęciem schylić, że dla części (szczególnie naiwnych scjentystów) dyskutantów właściwie to nawet nie do końca ono znane. Dla części osób to "nauka ustaliła" jakby nauka była osobą - JEDNYM osądzającym. Sam przypomnienie faktu, że to co się potocznie myśli pod "nauka ustaliła" jest pewnym tworem zbiorowym, może być dla naiwnie myślących rodzajem przebudzenia z myślowego letargu. Bo niestety część osób nie interesuje się tym, jak rozwija się dzisiaj wiedza. Mają skrajnie uproszczone wyobrażenie, które wynieśli ze szkoły, w której kazano się wykuć określonej wiedzy, a potem wyrecytować przed nauczycielem. Ci mają wyobrażenie, że naukowcy tak z grubsza postępują, iż ustalają jedne, zawsze ostatecznie słuszne prawdy, jakby wyczytywali je z podręczników. Dla tych ludzi samo uświadomienie sobie, że w nauce poglądy w ogóle się ścierają, będzie czymś nie znanym do tej pory ich mentalności.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
towarzyski.pelikan




Dołączył: 19 Sie 2018
Posty: 5675
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ze wsi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:45, 25 Maj 2021    Temat postu:

Masz rację, że wielu ludzi nie rozumie pojęć, którymi się posługuje i tak "nauka ustaliła" rozumie na opak "jest niekwestionowanym faktem, że...".

Moim zdaniem takie religijne podejście do nauki wynika w dużej mierze z kryzysu tradycyjnie rozumianej religijności i tradycyjnych wartości. Człowiek jest istotą religijną, jeżeli odrzuci tradycyjną religię, zwykle szybko w jej miejsce wejdzie coś innego, np. nauka, czy raczej "nauka", zestaw dogmatów zastępczych wobec dogmatów religijnych.

To tylko pokazuje, jaka jest natura człowieka. Człowiek potrzebuje jak powietrza jakiegoś obszaru pewności, który dotąd dawała właśnie religia czy tradycja. Jest to również ważne z punktu widzenia zachowania spoistości społeczeństwa. Społeczeństwo musi mieć jakąś wspólną narrację. Nie są nią już mity, prawdy wiary, tradycja, tylko w dużej mierze - właśnie naukowe konsensusy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33339
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 21:43, 25 Maj 2021    Temat postu:

towarzyski.pelikan napisał:
To tylko pokazuje, jaka jest natura człowieka. Człowiek potrzebuje jak powietrza jakiegoś obszaru pewności, który dotąd dawała właśnie religia czy tradycja. Jest to również ważne z punktu widzenia zachowania spoistości społeczeństwa. Społeczeństwo musi mieć jakąś wspólną narrację. Nie są nią już mity, prawdy wiary, tradycja, tylko w dużej mierze - właśnie naukowe konsensusy.

Rozumiem, że tę potrzebę większość ludzi posiada. Sam jednak chyba jestem jakby nieco inny - odczuwam instynktowny lęk przed przyznaniem czegoś, co nie spełnia moich - dość rygorystycznych - reguł uznawania rzeczy w sposób najbliższy tej ścieżce poszukiwania prawdy, jaką do tej pory sobie wypracowałem. W szczególności chyba mam wielki problem z daniem komuś kredytu zaufania w sprawach dla mnie podstawowych - filozofii, epistemologii, religii. Nie mam problemu z zaufaniem w sprawach konkretnych - np. fachowcowi, który naprawia mi samochód. Ale w sprawach dla mnie OSOBISTYCH, to jak mam myśleć, co uważać za prawdę w sensie filozoficznym aspiruję do roli mojego osobistego cesarza o władzy absolutnej. I nie mam zamiaru oddawać tej władzy za żadną pewność pozyskaną metodami innymi, niż żmudne do niej samodzielne dochodzenie.
Może w ogóle pogodziłem się z tym, że nie będę miał żadnej swojej osobistej pewności?...
Albo może jeszcze inaczej - pewnie wystarczy mi tutaj postawa: jedynym co jest pewne, to to, że wszystko inne jest niepewne.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
towarzyski.pelikan




Dołączył: 19 Sie 2018
Posty: 5675
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ze wsi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 0:04, 26 Maj 2021    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:

Rozumiem, że tę potrzebę większość ludzi posiada. Sam jednak chyba jestem jakby nieco inny - odczuwam instynktowny lęk przed przyznaniem czegoś, co nie spełnia moich - dość rygorystycznych - reguł uznawania rzeczy w sposób najbliższy tej ścieżce poszukiwania prawdy, jaką do tej pory sobie wypracowałem. W szczególności chyba mam wielki problem z daniem komuś kredytu zaufania w sprawach dla mnie podstawowych - filozofii, epistemologii, religii. Nie mam problemu z zaufaniem w sprawach konkretnych - np. fachowcowi, który naprawia mi samochód. Ale w sprawach dla mnie OSOBISTYCH, to jak mam myśleć, co uważać za prawdę w sensie filozoficznym aspiruję do roli mojego osobistego cesarza o władzy absolutnej. I nie mam zamiaru oddawać tej władzy za żadną pewność pozyskaną metodami innymi, niż żmudne do niej samodzielne dochodzenie.
Może w ogóle pogodziłem się z tym, że nie będę miał żadnej swojej osobistej pewności?...

I dlatego zostałeś katolikiem/chrześcijaninem, wziąłeś ślub i spłodziłeś dzieci? Czyli zachowałeś się jak całe miliony Polaków i ludzi z naszego obszaru kulturowego. Zastanów się, dlaczego to wszystko zrobiłeś i jak bardzo prawdopodobne, że zrobiłbyś to, gdybyś urodził się w państwie islamskim albo wychowywał się jakimś hipisowskich środowisku, komunie, gdzie panuje wolna miłość, poliamoria, a dzieci to przeżytek. Myślę, że nigdy się głębiej nie zastanowiłeś nad tym, jak głęboko jesteś osadzony w społecznej narracji, w której przyszło Ci żyć.
Cytat:
Albo może jeszcze inaczej - pewnie wystarczy mi tutaj postawa: jedynym co jest pewne, to to, że wszystko inne jest niepewne.

Skąd ta pewność?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33339
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 12:37, 27 Maj 2021    Temat postu:

towarzyski.pelikan napisał:
Cytat:
Albo może jeszcze inaczej - pewnie wystarczy mi tutaj postawa: jedynym co jest pewne, to to, że wszystko inne jest niepewne.

Skąd ta pewność?

Taki mam intuicyjny ogląd tej przestrzeni ocen, w jakiej funkcjonuję myślowo.

towarzyski.pelikan napisał:
Michał Dyszyński napisał:

Rozumiem, że tę potrzebę większość ludzi posiada. Sam jednak chyba jestem jakby nieco inny - odczuwam instynktowny lęk przed przyznaniem czegoś, co nie spełnia moich - dość rygorystycznych - reguł uznawania rzeczy w sposób najbliższy tej ścieżce poszukiwania prawdy, jaką do tej pory sobie wypracowałem. W szczególności chyba mam wielki problem z daniem komuś kredytu zaufania w sprawach dla mnie podstawowych - filozofii, epistemologii, religii. Nie mam problemu z zaufaniem w sprawach konkretnych - np. fachowcowi, który naprawia mi samochód. Ale w sprawach dla mnie OSOBISTYCH, to jak mam myśleć, co uważać za prawdę w sensie filozoficznym aspiruję do roli mojego osobistego cesarza o władzy absolutnej. I nie mam zamiaru oddawać tej władzy za żadną pewność pozyskaną metodami innymi, niż żmudne do niej samodzielne dochodzenie.
Może w ogóle pogodziłem się z tym, że nie będę miał żadnej swojej osobistej pewności?...

I dlatego zostałeś katolikiem/chrześcijaninem, wziąłeś ślub i spłodziłeś dzieci? Czyli zachowałeś się jak całe miliony Polaków i ludzi z naszego obszaru kulturowego. Zastanów się, dlaczego to wszystko zrobiłeś i jak bardzo prawdopodobne, że zrobiłbyś to, gdybyś urodził się w państwie islamskim albo wychowywał się jakimś hipisowskich środowisku, komunie, gdzie panuje wolna miłość, poliamoria, a dzieci to przeżytek. Myślę, że nigdy się głębiej nie zastanowiłeś nad tym, jak głęboko jesteś osadzony w społecznej narracji, w której przyszło Ci żyć.

Myślę, że nagminnie projektujesz swoje przekonania na innych. Uważam to naturalne, a także do pewnego stopnia słuszne - inaczej nie potrafimy chyba nawet myśleć o innych osobach, jak biorąc siebie podstawionego na ich miejsce i zastanawiając się, co my byśmy wtedy czuli, jak reagowali. Mamy od tego nawet specjalne neurony - lustrzane.
Ja jednak postawię pytanie ciutek dalej: czy Ty z kolei zastanawiałaś się, jakie masz masz podstawy dla przekonania, iż adekwatnie odczytujesz intencje innych ludzi, gdy bierzesz swoje odczucia za wzorzec?
Twoje domniemania nad czym się zastanawiałem, a nad czym nie uważam za nietrafione. Dużo się zastanawiam nad tym, jakie więzy łączą mnie ze społeczeństwem. Jest tu jednak pewien aspekty sprawy, którego jak sądzę z kolei Ty nie uwzględniasz, zapewne Ty się nad nim albo w ogóle nie zastanawiałaś, albo prześlizgnęłaś się nad nim "po łebkach". Tym aspektem jest rozróżnienie
- co powinienem, co sobie narzucam - mniej lub bardziej naginając się do presji jakichś tam ludzi
vs
- czego pragnę, co czuję naturalnie, nie naciskany, nie poganiany społeczną presją.

Muszę przyznać, że jesteś dla mnie o tyle ciekawą osobą, że pod pewnym względem czuję, że mocno się od siebie różnimy w naturalnych pragnieniach, choć pod innymi względami czuję też mocne podobieństwo. Tą różnicą - właśnie dla mnie tak ciekawą - byłoby ODCZUCIE KONTAKTU ZE ZBIOROWOŚCIĄ.
Mam wrażenie, że dla Ciebie posiadanie grupy swoich, zakorzenienie w jakiejś tam części społeczności, z którą można się identyfikować, jest naturalne, zgodne z uczuciami, spontaniczne. Ty po prostu tego chcesz, tak to czujesz.
Ja tu jestem na odwrotnym biegunie - każde próba wciskania mnie w jakiejś zależności grupowe, przypisywania mi przynależności do kogokolwiek, czy czegokolwiek EMOCJONALNIE I SPONTANICZNIE odbieram jako rodzaj zagrożenia, dyskomfort. Jako tako bezpiecznie czuję się jedynie przypisany do możliwie wąskiej grupy ludzi - akceptuję przypisanie do mojej rodziny. Wszystko poza chciałbym mieć jako NIEPRZYPISANE. Tzn. owszem mam przyjaciół, znajomych, ale ich status relacji ze mną jest "bez twardych zobowiązań, dopóki się lubimy, to jesteśmy razem, a jak nam się odechce, to nie będzie przeszkód do rozstania". Przynależność do grup stanowi zatem dla mnie brzemię, przykrość, coś, co bym chciał (emocjonalnie patrząc na sprawę) zrzucić, bo wyobrażam sobie, że z takiego przywiązania wyniknie coś podobnego, jak było z Hitlerem - że oto zażądają ode mnie jakichś czynów w imię tej przynależności, jakiegoś posłuszeństwa wodzowi (który mi jest ani brat, ani swat), będą próbowali łamać moją uczciwość, sumienie.
Tak więc na poziomie emocjonalnym mamy niejako przeciwne kierunki spojrzenia. A ja jak najbardziej analizuję moje związki ze społecznością - głównie z intencją, jak nie da się nimi zdominować, jak zachować własną uczciwość, sumienie, jak być sobą, a nie trybikiem w czyjejś machinie rozkazów. Zastanawiałem się, jak by to było gdybym był w społeczeństwie muzułmańskim, gdzie kulturowy przymus jest silny - myślę, że czułbym się tam fatalnie. Podobnie jest z każdą inną narzuconą mi kulturową presją, ale też nie inaczej odbieram presję, na bycie związanym z grupami narodowymi (własnymi, czy cudzymi), czy innymi. Na poziomie bezpośredniego emocjonalnego odczytu wszystko to odczuwam jako zagrożenie.
Przy czym oczywiście poczuwam się do świadczeń na rzecz społeczeństwa, nie jestem egoistą. Akceptuję płacenie podatków, akceptuję pomoc w potrzebie, jeśli mogę jej komuś udzielić. Jednak będę starał się zawsze wymigać z wszelkich postaci automatyzmu popierania kogokolwiek na tym świecie - MAM WŁASNE SUMIENIE, WŁASNE ROZUMIENIE UCZCIWOŚCI i wara komukolwiek od narzucania (narzucania! - nie łagodnej sugestii, zaproszenia dyskusji) mi w tym względzie cudzej wersji powinności, oceny dobra i zła.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
towarzyski.pelikan




Dołączył: 19 Sie 2018
Posty: 5675
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ze wsi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 15:46, 27 Maj 2021    Temat postu:

Co wolno wojewodzie:
MD napisał:
Jest tu jednak pewien aspekty sprawy, którego jak sądzę z kolei Ty nie uwzględniasz, zapewne Ty się nad nim albo w ogóle nie zastanawiałaś, albo prześlizgnęłaś się nad nim "po łebkach".

To nie tobie smrodzie?:
Cytat:
Myślę, że nagminnie projektujesz swoje przekonania na innych.
Ja jednak postawię pytanie ciutek dalej: czy Ty z kolei zastanawiałaś się, jakie masz masz podstawy dla przekonania, iż adekwatnie odczytujesz intencje innych ludzi, gdy bierzesz swoje odczucia za wzorzec?

A może jednak mam takie same podstawy do projektowania jak Ty ;)

Wracają do tematu:
Odnoszę wrażenie, że zupełnie nie zrozumiałeś, o czym piszę, może właśnie przez te nieszczęsne neurony lustrzane...

Zapytałam, jak myślisz - dlaczego zostałeś katolikiem, wziąłeś ślub i spłodziłeś dzieci jak miliony innych ludzi z Twojego obszaru kulturowego, z którymi nawet nie chcesz się specjalnie kamracić? Czy bardziej prawdopodobne, że Twoje preferencje w tym względzie zostały w bardzo dużej mierze ukształtowane uwarunkowaniami kulturowo-społecznymi (a wiec de facto grupowymi), czy że sam z siebie, niezależnie od tych uwarunkowań, na to wpadłeś, jest to oryginalnie Twoje? Albo dlaczego wzdrygasz się przed przynależnościami grupowymi? Czy czasem nie wpłynęły na warunki, w których się wychowywałeś, np. Twoi rodzice wpoili Ci potrzebę niezależności od grup?

Ja to zadanie domowe odrobiłam i się zastanawiałam nad korzeniami moich preferencji, wartości, które wyznaje. Nie czuję przy tym, żeby ktoś mi je narzucił, bo one są integralną częścią mnie. Nie muszę przystępować do żadnej grupy, żeby dostrzec, że ja już jestem jej częścią, ta grupa we mnie żyje choćby w systemie etycznym, którego się trzymam.

I tego dotyczył mój komentarz o niezgłębieniu przez Ciebie tematu. Wydaje mi się, że nie jesteś świadom, jak wiele elementów Twojego światopoglądu, systemu wartości zawdzięczasz nie żadnym własnym przemyśleniom, tylko przejąłeś je w toku socjalizacji.
Cytat:
Przy czym oczywiście poczuwam się do świadczeń na rzecz społeczeństwa, nie jestem egoistą. Akceptuję płacenie podatków, akceptuję pomoc w potrzebie, jeśli mogę jej komuś udzielić. Jednak będę starał się zawsze wymigać z wszelkich postaci automatyzmu popierania kogokolwiek na tym świecie - MAM WŁASNE SUMIENIE, WŁASNE ROZUMIENIE UCZCIWOŚCI i wara komukolwiek od narzucania (narzucania! - nie łagodnej sugestii, zaproszenia dyskusji) mi w tym względzie cudzej wersji powinności, oceny dobra i zła.

To co wyżej napisałeś, jest bardzo kontrowersyjne i stawia Cię w pozycji potencjalnie niebezpiecznego człowieka. Moralność nie jest kwestią prywatną, ponieważ sposób, w jaki działa Twoje sumienie, jak rozumiesz uczciwość, wpływa na innych ludzi. Gdybyś żył na bezludnej wyspie, nie obchodziłoby mnie, jakie wartości wyznajesz, natomiast jako członek społeczeństwa musisz trzymać się wartości wspólnych (przynajmniej tych elementarnych), w przeciwnym razie będziesz socjopatą. Właściwie, ciężko w ogóle mówić o moralności w oderwaniu od społeczeństwa, o naszej moralności świadczy to, jak odnosimy się do innych ludzi.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33339
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 16:48, 27 Maj 2021    Temat postu:

towarzyski.pelikan napisał:
Co wolno wojewodzie:
MD napisał:
Jest tu jednak pewien aspekty sprawy, którego jak sądzę z kolei Ty nie uwzględniasz, zapewne Ty się nad nim albo w ogóle nie zastanawiałaś, albo prześlizgnęłaś się nad nim "po łebkach".

To nie tobie smrodzie?:
Cytat:
Myślę, że nagminnie projektujesz swoje przekonania na innych.
Ja jednak postawię pytanie ciutek dalej: czy Ty z kolei zastanawiałaś się, jakie masz masz podstawy dla przekonania, iż adekwatnie odczytujesz intencje innych ludzi, gdy bierzesz swoje odczucia za wzorzec?

A może jednak mam takie same podstawy do projektowania jak Ty ;)

Oczywiście!
Każdy ma prawo projektować, jednak to Ty zaczęłaś tę projekcję. Ja tylko zwracam na to uwagę.
A co do wojewody i smroda, to przeczytaj sobie jeszcze raz moje sformułowanie: czy zabraniam Ci projektować?
Przeczytaj uważnie...
Jest napisane z mojej strony "nie wolno"?
Czy - jednak - jest napisane "Uważam to naturalne, a także do pewnego stopnia słuszne"?...
- Czyli nawet to do końca nie jest krytyka z mojej strony. Choć pewien rodzaj przytyku jest. Za co jest ten przytyk?...
- głównie za KATEGORYCZNY TON wypowiedzi, za przekonanie, że to ja rzekomo czegoś nie rozważałem. Do tego przekonania upoważniło Cię bowiem tylko jedno TWOJE CHCIEJSTWO, aby tak uznać. Przecież mnie nie znasz. Nie rozmawialiśmy szerzej na te tematy, nie zadawałaś tego pytania. Ot, uznałaś jak uznałaś, bo tak Ci się wydało i tak chciałaś. Do czego też do końca nie mam pretensji, bo sam uznaję to co chcę. Ale...
Ale jest chyba miedzy nami jedna różnica: ja STAWIAM PYTANIE, CZY mam w tym rację, próbuję znajdować rację drugiej strony. Ty "po prostu swoje wiesz" - kategorycznie. Nawet wiesz o tym, co sobie myśleli, albo i nie myśleli inni ludzie.
Musisz mieć albo niezwykły dar telepatii, albo...
... łatwość uznawania, że to co Ci przyszło do głowy, bo Ci pasuje do tego, co czujesz, miałoby być prawdą.
Według mnie dużo interpretujesz emocjami. Do tego emocjami walki. Tam gdzie z mojej strony było jawnie wpisane zrozumienie, rodzaj pojednania, a jednocześnie tam, gdzie to Ty pierwsza wystąpiłaś z oceną, która wzięła się z samego Twojego chciejstwa, NIE DOSTRZEGŁAŚ, tego tylko skoczyłaś, jak lwica do "kontr"ataku.
Paradygmat walki Tobą rządzi - myśli Tobą, a Ty nad nim nie panujesz.

Gdybyśmy zaczęli gadać na temat tego, jakie dostrzegam ukształtowania kulturowo - społeczne, które mnie kształtowały, jak byś naprawdę miała dostęp do tych dziesiątek lat przemyśleń nad nimi, mojej walki z ich wpływem na mnie, rozszyfrowywania ich ukrytych na mnie manipulacji, prób rozpoznawania, co było moje, a co z kultury, gdzie jest granica lojalności, a gdzie zaczyna po hitlerowsku "ja tylko wypełniałem rozkazy", to byś się zdziwiła ile tego jest. Być może nawet wszystkie świadome Twoje przemyślenia w ogóle (na wszelkie tematy, jako że jesteś jednak dużo młodsza ode mnie) nie zrównałyby się CZASOWO z tą masą moich przemyśliwań na TEN temat. I Ty mi piszesz, że Wydaje mi się, że nie jesteś świadom, jak wiele elementów Twojego światopoglądu, systemu wartości zawdzięczasz nie żadnym własnym przemyśleniom, tylko przejąłeś je w toku socjalizacji.
Przyznam Ci na plus, że napisałaś "wydaje mi się". To główne, co Cię broni. Ale obawiam się, że w samym wyliczaniu POZNANYCH MECHANIZMÓW WPŁYWU grupy na człowieka i odwrotnie, w analizie zależności tutaj nie byłabyś w stanie przekroczyć kilku procent moich spostrzeżeń i przemyśleń w sprawie. Przemyśleń ZA I PRZECIW. Nie przemyśleń w rodzaju "teraz wyliczamy co może potwierdzać to co ja głoszę", lecz wyliczeń UCZCIWEGO BILANSU, w którym rozważę tak te dobre, jak i złe strony zagadnienia: człowiek jako istota poddana wpływom społeczeństwa i kultury.
Przypuszczam, że nawet w samym wyliczaniu argumentów ZA TWOIMI przekonaniami miałbym więcej niż Ty do powiedzenia. A co dopiero mówić o ostatecznym bilansie, czyli tam gdzie uwzględnia się wiele poziomów interakcji, prowadzi symulacje wpływu różnych czynników krótkofalowe, średniofalowe, długofalowe.
Nie zapraszam Cię jednak do takiej - całościowej - dyskusji o tym zagadnieniu. Powód jest dość prosty - kompleksową dyskusję na ten temat uważam za NIEWYKONALNĄ. Aby przelać jakoś w miarę kompleksowo te sploty współzależności, te różne postacie syntez i symulacji do postaci słów, nie starczyłoby mi zwyczajnie czasu. Ja i tak piszę długie posty, ale akurat w tym temacie miałbym na tyle dużo ważnych zagadnień do wskazania, że gdybym próbował się za sprawę brać, to musiałbym wiele godzin dziennie i codziennie stukać w klawiaturę. A ostatecznie pewnie i tak nikt by tej mojej pracowitej analizy nie przeczytał.

Cytat:
To co wyżej napisałeś, jest bardzo kontrowersyjne i stawia Cię w pozycji potencjalnie niebezpiecznego człowieka. Moralność nie jest kwestią prywatną, ponieważ sposób, w jaki działa Twoje sumienie, jak rozumiesz uczciwość, wpływa na innych ludzi. Gdybyś żył na bezludnej wyspie, nie obchodziłoby mnie, jakie wartości wyznajesz, natomiast jako członek społeczeństwa musisz trzymać się wartości wspólnych (przynajmniej tych elementarnych), w przeciwnym razie będziesz socjopatą. Właściwie, ciężko w ogóle mówić o moralności w oderwaniu od społeczeństwa, o naszej moralności świadczy to, jak odnosimy się do innych ludzi.

Znowu z mojego tekstu robisz nadinterpretację. Jest właściwie odwrotnie, niż to tutaj sugerujesz. To, że "nie oddaję sterowania" (moje określenie, opisujące istotę sprawy tak jak bym chciał to widzieć) mojego sumienia jakiejś tam grupie, czy jakiemuś liderowi nie wynika z tego, że się odcinam od moralności poza mną i społeczeństwa, ale z czegoś DOKŁADNIE ODWROTNEGO, czyli z tego jak wiele różnych ujęć etyczno - moralnych analizowałem, jak wiele problemów i tak osobiście przy interpretacji zewnętrznych zaleceń trzeba rozwiązywać własnym rozumem, jak bardzo próbowałem szczerze wybrać to właściwe, a ostatecznie jak doszedłem do wniosku, że DANIE JEDNEMU AUTORYTETOWI NIEOGRANICZONEGO ZAUFANIA, wręcz władzy nade mną byłoby...
niczym innym tylko bałwochwalstwem!
To z mojego teizmu wynika ten wniosek, że zrzeczenie się władzy człowieka nad sumieniem uważam za jeden z najbardziej fundamentalnych grzechów. Ale uwaga: chodzi mi o SYTUACJĘ ŚWIATA JAKI ZNAMY - tego doczesnego tu, na Ziemi. Bo, wbrew temu, co ktoś mógłby mniemać, wcale nie miałbym problemu z oddaniem, możliwie najdalej posuniętym, władzy nad moim sumieniem i moralnością czemuś co byłoby ABSOLUTNIE PEWNYM ŹRÓDŁEM DOBRA (czyli Bogu). Oto chętnie bym się tego daru (choć w części odbieranego jako rodzaj przekleństwa) wolności (ale i KONIECZNOŚCI wybrania dobrze, a dalej nad tym wyborem sądu!) zrzekł, oddając go komuś ewidentnie lepszemu ode mnie - od moich słabych rozpoznań, niepełnego rozumu, kapryśnych emocji. Oddałbym to, gdybym MIAŁ KOMU!
Jednocześnie widzę ludzi, którzy zrzekli się swojego sumienia, oddając je gratis charyzmatycznym liderom. Nie tak dawno jeden z tych liderów zmarł w amerykańskim więzieniu, gdzie odsiadywał dożywocie.
Oddałbym, gdybym miał komu...
Problem w tym, że wierzę w pewne zapisy Ewangelii, a między innymi w ten fragment
Ewangelia Łukasza 4, scena kuszenia Jezusa przez diabła napisał:
(5) Wówczas wyprowadził Go w górę, pokazał Mu w jednej chwili wszystkie królestwa świata (6) i rzekł diabeł do Niego: Tobie dam potęgę i wspaniałość tego wszystkiego, bo mnie są poddane i mogę je odstąpić, komu chcę.

Traktuję ten świat, jego władzę jako nie tylko "trochę kolaborujące" ze złem, ale właśnie "oddane" diabłu. Być może owo oddanie nie jest absolutne. Jednak oddanie swojego sumienia, władzy nad nim po prostu temu czy innemu konkretnemu człowiekowi (ostatecznie zawsze realnie do tego się to sprowadzi) jest de facto zgodą na zawierzenie swojego sumienia diabłu.
Patrząc zaś na to jak się dochodzi do władzy, się sprawuje władzę na tym świecie, czego dopuszcza się władza i autorytety, jak sobie poczynają, to raczej nie mam wielkich wątpliwości, że przypadki osób u władzy, które by działały w absolutnie dobrej wierze są rzadkim wyjątkiem. A przecież do tego ostatecznie realnie się sprowadzi nieograniczone zdanie się na czyjąś ocenę - do zaufania raczej władcy, liderowi, autorytetowi (bo chyba nie małemu dziecku, czy pierwszemu lepszemu losowo wybranemu człowiekowi).
Jedna z sentencji buddyzmu bardzo mi się podoba: jeśli właśnie znalazłeś swojego buddę, idź i zabij go.
Dla mnie nie ulega wątpliwości, że w kolejce do zarządzania mną, moim sumieniem, moralnością, pierwsze miejsca okupują osoby z gatunku hitlerów, stalinów, mansonów, czy innych drani. Szansa na to, że trafię na osobę, która będzie godna tak wielkiego zaufania wydaje mi się znikoma. Z resztą, nawet gdyby taka osoba była, to zastanawiam się, czy Bóg czasem nie zabroniłby jej ujawniać się ze swoją kompetencją... :think:
Wszak w ten sposób, niewoląc mentalnie, moralnie ludzi (nawet w dobrej wierze i intencjach) zaprzeczyłby sensowi życia człowieka na tym łez padole. Za który to sens uważam (chyba nie tylko ja) TEST CZŁOWIECZEŃSTWA, który każdy powinien zdać sam, okazać się SWOIM SUMIENIEM, WOLĄ, MOCĄ ROZUMIENIA.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Czw 17:01, 27 Maj 2021, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
towarzyski.pelikan




Dołączył: 19 Sie 2018
Posty: 5675
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ze wsi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:41, 27 Maj 2021    Temat postu:

MD napisał:
Oczywiście!
Każdy ma prawo projektować, jednak to Ty zaczęłaś tę projekcję. Ja tylko zwracam na to uwagę.
A co do wojewody i smroda, to przeczytaj sobie jeszcze raz moje sformułowanie: czy zabraniam Ci projektować?
Przeczytaj uważnie...
Jest napisane z mojej strony "nie wolno"?
Czy - jednak - jest napisane "Uważam to naturalne, a także do pewnego stopnia słuszne"?...
- Czyli nawet to do końca nie jest krytyka z mojej strony. Choć pewien rodzaj przytyku jest.

Sam się przyznałeś, że się jednak czepiasz, więc poprawnie odczytałam kontekst. To, że krytykujesz owijając w bawełnę nie zmienia faktu, że krytykujesz.
Cytat:
Za co jest ten przytyk?...
- głównie za KATEGORYCZNY TON wypowiedzi, za przekonanie, że to ja rzekomo czegoś nie rozważałem. Do tego przekonania upoważniło Cię bowiem tylko jedno TWOJE CHCIEJSTWO,

A skąd Ci się wziął kategoryczny ton wypowiedzi? Przeczytaj uważniej moją wypowiedź, w której dopatrzyłeś się kategoryczności:
Myślę, że nigdy się głębiej nie zastanowiłeś nad tym, jak głęboko jesteś osadzony w społecznej narracji, w której przyszło Ci żyć.
Co w powyższej wypowiedzi jest oznaką kategoryczności? Czy jeżeli ta wypowiedź jest kategoryczna, to czy poniższa nie jest?
Jest tu jednak pewien aspekty sprawy, którego jak sądzę z kolei Ty nie uwzględniasz, zapewne Ty się nad nim albo w ogóle nie zastanawiałaś, albo prześlizgnęłaś się nad nim "po łebkach".
Parafrazując Twoją wypowiedź:
Twoje chciejstwo upoważniło Cię do przekonania, że ja rzekomo czegoś nie uwzględniłam, nad czymś się nie zastanowiłam, tylko prześliznęłam się po łebkach. A przecież nie rozmawialiśmy szerzej na te tematy, nie zadawałeś tego pytania. Ot, uznałeś jak uznałeś, bo tak Ci się wydało i tak chciałeś
:wink:
Cytat:
Musisz mieć albo niezwykły dar telepatii, albo...
... łatwość uznawania, że to co Ci przyszło do głowy, bo Ci pasuje do tego, co czujesz, miałoby być prawdą.
Według mnie dużo interpretujesz emocjami. Do tego emocjami walki. Tam gdzie z mojej strony było jawnie wpisane zrozumienie, rodzaj pojednania, a jednocześnie tam, gdzie to Ty pierwsza wystąpiłaś z oceną, która wzięła się z samego Twojego chciejstwa, NIE DOSTRZEGŁAŚ, tego tylko skoczyłaś, jak lwica do "kontr"ataku.
Paradygmat walki Tobą rządzi - myśli Tobą, a Ty nad nim nie panujesz.

Bardzo kategoryczna ta Twoja wypowiedź...
Sądzę, że mamy tu do czynienia z książkowym przykładem projekcji, czyli znowu napisałeś o sobie. Rządzi Tobą paradygmat walki. Dopatrujesz się kategoryczności tam gdzie jej nie ma, a następnie skaczesz jak lwica do kontrataku: "Każdy ma prawo projektować, jednak to Ty zaczęłaś tę projekcję". Ja zaczęłam, więc musiałeś się zdecydować na odwet, mimo że przecież Ty tylko zwracasz uwagę i uważasz, ze to naturalne. Nie widzisz, że sobie przeczysz? Twoje słowa nie są spójne z Twoimi czynami?
Cytat:
Gdybyśmy zaczęli gadać na temat tego, jakie dostrzegam ukształtowania kulturowo - społeczne, które mnie kształtowały, jak byś naprawdę miała dostęp do tych dziesiątek lat przemyśleń nad nimi, mojej walki z ich wpływem na mnie, rozszyfrowywania ich ukrytych na mnie manipulacji, prób rozpoznawania, co było moje, a co z kultury, gdzie jest granica lojalności, a gdzie zaczyna po hitlerowsku "ja tylko wypełniałem rozkazy", to byś się zdziwiła ile tego jest. Być może nawet wszystkie świadome Twoje przemyślenia w ogóle (na wszelkie tematy, jako że jesteś jednak dużo młodsza ode mnie) nie zrównałyby się CZASOWO z tą masą moich przemyśliwań na TEN temat. I Ty mi piszesz, że Wydaje mi się, że nie jesteś świadom, jak wiele elementów Twojego światopoglądu, systemu wartości zawdzięczasz nie żadnym własnym przemyśleniom, tylko przejąłeś je w toku socjalizacji.
Przyznam Ci na plus, że napisałaś "wydaje mi się". To główne, co Cię broni. Ale obawiam się, że w samym wyliczaniu POZNANYCH MECHANIZMÓW WPŁYWU grupy na człowieka i odwrotnie, w analizie zależności tutaj nie byłabyś w stanie przekroczyć kilku procent moich spostrzeżeń i przemyśleń w sprawie. Przemyśleń ZA I PRZECIW. Nie przemyśleń w rodzaju "teraz wyliczamy co może potwierdzać to co ja głoszę", lecz wyliczeń UCZCIWEGO BILANSU, w którym rozważę tak te dobre, jak i złe strony zagadnienia: człowiek jako istota poddana wpływom społeczeństwa i kultury.
Przypuszczam, że nawet w samym wyliczaniu argumentów ZA TWOIMI przekonaniami miałbym więcej niż Ty do powiedzenia. A co dopiero mówić o ostatecznym bilansie, czyli tam gdzie uwzględnia się wiele poziomów interakcji, prowadzi symulacje wpływu różnych czynników krótkofalowe, średniofalowe, długofalowe

Samochwała w kącie stała
I wciąż tak opowiadała:

"Zdolna jestem niesłychanie,
Najpiękniejsze mam ubranie,
Moja buzia tryska zdrowiem,
Jak coś powiem, to już powiem,
Jak odpowiem, to roztropnie,
W szkole mam najlepsze stopnie,
Śpiewam lepiej niż w operze,
Świetnie jeżdżę na rowerze,
Znakomicie muchy łapię,
Wiem, gdzie Wisła jest na mapie,
Jestem mądra, jestem zgrabna,
Wiotka, słodka i powabna,
A w dodatku, daję słowo,
Mam rodzinę wyjątkową:
Tato mój do pieca sięga,
Moja mama - taka tęga
Moja siostra - taka mała,
A ja jestem - samochwała!"
:rotfl:

A podobno tak nie lubisz samochwalstwa i wywyższania się... A ja z taką bufonadą i pogardą na tym forum jeszcze chyba się nie spotkałam.:wink:
Cytat:
Nie zapraszam Cię jednak do takiej - całościowej - dyskusji o tym zagadnieniu. Powód jest dość prosty - kompleksową dyskusję na ten temat uważam za NIEWYKONALNĄ. Aby przelać jakoś w miarę kompleksowo te sploty współzależności, te różne postacie syntez i symulacji do postaci słów, nie starczyłoby mi zwyczajnie czasu. Ja i tak piszę długie posty, ale akurat w tym temacie miałbym na tyle dużo ważnych zagadnień do wskazania, że gdybym próbował się za sprawę brać, to musiałbym wiele godzin dziennie i codziennie stukać w klawiaturę. A ostatecznie pewnie i tak nikt by tej mojej pracowitej analizy nie przeczytał.

I przede wszystkim - nie zrozumiał, bo jesteś taki niepojęty, bardziej niepojęty od samego Boga. Nic tylko :szacunek:
Cytat:
Znowu z mojego tekstu robisz nadinterpretację. Jest właściwie odwrotnie, niż to tutaj sugerujesz. To, że "nie oddaję sterowania" (moje określenie, opisujące istotę sprawy tak jak bym chciał to widzieć) mojego sumienia jakiejś tam grupie, czy jakiemuś liderowi nie wynika z tego, że się odcinam od moralności poza mną i społeczeństwa, ale z czegoś DOKŁADNIE ODWROTNEGO, czyli z tego jak wiele różnych ujęć etyczno - moralnych analizowałem, jak wiele problemów i tak osobiście przy interpretacji zewnętrznych zaleceń trzeba rozwiązywać własnym rozumem, jak bardzo próbowałem szczerze wybrać to właściwe, a ostatecznie jak doszedłem do wniosku, że DANIE JEDNEMU AUTORYTETOWI NIEOGRANICZONEGO ZAUFANIA, wręcz władzy nade mną byłoby...
niczym innym tylko bałwochwalstwem!

Kiedy ja pisałam o zakorzenieniu w społeczeństwie to nie miałam na myśli oddawania autorytetu konkretnemu człowiekowi, tylko przyjęcie za punkt odniesienia wartości będących osiągnięciem cywilizacyjnym społeczeństwa, które współtworzę. Jest to dla mnie odpowiednik Tradycji w KRK. Natomiast inni ludzie, wspólnota są dla mnie odpowiednikiem Kościoła w KRK. Uważam, ze poleganie w kwestiach moralnych tylko na własnym rozumie i osądzie jest bardzo niebezpieczne. I kiedy człowiek to sobie uświadomi, że mojsze nie zawsze znaczy lepsze to przestanie się tak buntować, kiedy inni ludzie będą próbować go ustawić do pionu, nawet kiedy potraktują go przy tym bardzo surowo. Kiedy dziecko się bawi zapałkami i istnieje ryzyko pożaru, to człowiek odpowiedzialny wyjmuje a nawet wyszarpuje je dziecku z rąk. A dzieckiem potencjalnie jest każdy z nas.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33339
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 19:56, 27 Maj 2021    Temat postu:

towarzyski.pelikan napisał:
MD napisał:
Oczywiście!
Każdy ma prawo projektować, jednak to Ty zaczęłaś tę projekcję. Ja tylko zwracam na to uwagę.
A co do wojewody i smroda, to przeczytaj sobie jeszcze raz moje sformułowanie: czy zabraniam Ci projektować?
Przeczytaj uważnie...
Jest napisane z mojej strony "nie wolno"?
Czy - jednak - jest napisane "Uważam to naturalne, a także do pewnego stopnia słuszne"?...
- Czyli nawet to do końca nie jest krytyka z mojej strony. Choć pewien rodzaj przytyku jest.

Sam się przyznałeś, że się jednak czepiasz, więc poprawnie odczytałam kontekst. To, że krytykujesz owijając w bawełnę nie zmienia faktu, że krytykujesz.
Cytat:
Za co jest ten przytyk?...
- głównie za KATEGORYCZNY TON wypowiedzi, za przekonanie, że to ja rzekomo czegoś nie rozważałem. Do tego przekonania upoważniło Cię bowiem tylko jedno TWOJE CHCIEJSTWO,

A skąd Ci się wziął kategoryczny ton wypowiedzi? Przeczytaj uważniej moją wypowiedź, w której dopatrzyłeś się kategoryczności:
Myślę, że nigdy się głębiej nie zastanowiłeś nad tym, jak głęboko jesteś osadzony w społecznej narracji, w której przyszło Ci żyć.
Co w powyższej wypowiedzi jest oznaką kategoryczności? Czy jeżeli ta wypowiedź jest kategoryczna, to czy poniższa nie jest?
Jest tu jednak pewien aspekty sprawy, którego jak sądzę z kolei Ty nie uwzględniasz, zapewne Ty się nad nim albo w ogóle nie zastanawiałaś, albo prześlizgnęłaś się nad nim "po łebkach".
Parafrazując Twoją wypowiedź:
Twoje chciejstwo upoważniło Cię do przekonania, że ja rzekomo czegoś nie uwzględniłam, nad czymś się nie zastanowiłam, tylko prześliznęłam się po łebkach. A przecież nie rozmawialiśmy szerzej na te tematy, nie zadawałeś tego pytania. Ot, uznałeś jak uznałeś, bo tak Ci się wydało i tak chciałeś
:wink:

Nie będę ukrywał, że tutaj sparafrazowałem Twoje domniemanie względem mnie, przeciw Tobie. Świadomie.
Główny powód był taki, abyś POCZUŁA, co jest wtedy naturalną reakcją na to, gdy ktoś pisze o nas, jakby wiedział lepiej, co czujemy, niż my sami. I to rzeczywiście odczułaś.
Byłem ciekaw co będzie dalej. :think:
Miałem pewną (co prawda słabą), ale jednak miałem nadzieję, że dasz sobie sobie szansę na spojrzenie syntetyczne, z dystansu, ponad podziałami. Miałem nadzieję, że wykonasz operację myślową z grubsza następującą:
- ja coś wmawiam Michałowi, choć przecież to jest tylko moje domniemanie
- Michał wmawia mi - robi to samo, też tylko domniemywa
teraz możemy tak jeszcze raz - ja mu coś wmówię, potem on mi coś wmówi, potem ja znowu, a on znowu itd...
I tu byłaby konkluzja: długo tak można?
Da się z tego wyjść?... (ja taką konkluzję zwykle dopuszczam, jako domyślną, w rozumowaniu). Czy to o to chodzi? (potem potencjalnie dalsze wnioski)
- ale u Ciebie nie było tego przejścia. Było zatrzymanie się na walce, na odbiciu piłeczki. Nie poszłaś w wyjście ponad, w poszukiwanie jakiejś syntezy, może zrozumienia. Dlaczego?
- Teraz wychodzę już z trybu stwierdzającego mówienia o cudzych myślach. Nie mam prawa mówić, że wiem, jak to jest u Ciebie. Ale mam hipotezę.
Z grubsza mówi ona tyle, że lubisz boksować. Walka i jej emocja są u Ciebie bardzo wysoko w hierarchii, więc nie oddasz ich dla "jakiegoś tam", spojrzenia z dystansu, poszukiwania obiektywizmu, próby zrozumienia bez potrzeby bycia zwycięzcą. Zasugerowałem to nawet poprzednio w słowach: Paradygmat walki Tobą rządzi - myśli Tobą, a Ty nad nim nie panujesz.
Więc dorzuciłaś dalej jeszcze jeden "lewy sierpowy" w postaci wierszyka o samochwale. W sumie tego z grubsza się spodziewałem - cios za cios, wet za wet.
Ciekaw teraz trochę jestem ile lat (raczej dziesięcioleci) upłynie, żebyś to kręcenie się swojej osobowości wokół walki, boksowania choć trochę zrelatywizowała. Najczęściej taka refleksja przychodzi na starość, po wielu latach trudu, nawet cierpienia, gdy okazuje się, że wszystkie te walki były spalaniem się, ale ostatecznie nie zostaje z nich prawie nic. To się dostrzega z dość problematycznej perspektywy. Na razie, jako młoda osoba, jako ta, która energią tryska, pewnie zawsze postawisz paradygmat walki ponad pragnienie refleksji, poszukiwania głębszego zrozumienia.
Nie mam raczej wątpliwości, że na to też odpowiesz czymś, co da Ci przekonanie, że znowu mi odpaliłaś tak, że tu wygrałaś. W końcu każdy tworzy sobie kryteria oceny rzeczywistości pod to, co sam uznaje. Więc te kryteria tak sobie skonstruujesz, aby paradygmat wyższy - u Ciebie paradygmat zwyciężania - podporządkował te niższe (np. paradygmat oceny rzeczywistości w sposób nie obarczony rywalizacją, a nakierowany na samą refleksję i rozumienie).
Znowu będzie jakiś cios. :pidu:

towarzyski.pelikan napisał:
]Kiedy ja pisałam o zakorzenieniu w społeczeństwie to nie miałam na myśli oddawania autorytetu konkretnemu człowiekowi, tylko przyjęcie za punkt odniesienia wartości będących osiągnięciem cywilizacyjnym społeczeństwa, które współtworzę. Jest to dla mnie odpowiednik Tradycji w KRK. Natomiast inni ludzie, wspólnota są dla mnie odpowiednikiem Kościoła w KRK. Uważam, ze poleganie w kwestiach moralnych tylko na własnym rozumie i osądzie jest bardzo niebezpieczne. I kiedy człowiek to sobie uświadomi, że mojsze nie zawsze znaczy lepsze to przestanie się tak buntować, kiedy inni ludzie będą próbować go ustawić do pionu, nawet kiedy potraktują go przy tym bardzo surowo. Kiedy dziecko się bawi zapałkami i istnieje ryzyko pożaru, to człowiek odpowiedzialny wyjmuje a nawet wyszarpuje je dziecku z rąk. A dzieckiem potencjalnie jest każdy z nas.

Tutaj właściwie myślimy dość podobnie, choć ja w swoim tekście odniosłem się do mojej, już dawno temu przemyślanej, analizy szukającej odpowiedzi na pytanie: CZYM REALNIE JEST KAŻDE ODDANIE SIĘ AUTORYTETOWI.
Oczywiście można mówić o tradycji. Ale nie sądzę, że z automatu przyjmiesz po prostu każdą tradycję, jako Ci się zaoferuje. Tutaj wrzucasz na sztandar "Tradycję w KRK", choć jak sądzę, nie masz żadnego twardego kanonu tych tradycji, które będziesz rygorystycznie przestrzegać. Nie wiem, jak to jest u Ciebie, ale z mojego doświadczenia z osobami, które na tradycje i autorytety lubią się powoływać wynika, że z całej owej tradycji u większości z nich zostaje "przeświadczenie o posiadaniu swoich", obrona jakichś symboli przed aktami uznanymi za wrogie wobec nich, a do tego co najwyżej luźne się na szczegóły owej tradycji powoływanie. Bo też i sama tradycja KRK jest tak bogata, szeroka, tak oferująca dość przeciwstawne zalecenia (jest część względnie jednoznacznych, ale większość jest mocno poglądowa), że z wyjątkiem paru wyjątków, każdy może się czuć za "zgodnego z tradycją", bo tak sobie akurat tę tradycję zrozumiał, aby móc uznać, iż jest z nią zgodny.
Z moich obserwacji wynika, że najczęściej "tradycjonaliści" przy jakiejś tam grupie symboli czy stwierdzeń potrafią się na zabój uprzeć. Zwykle dotyczy to tych budzących kontrowersje, a więc stawiających sprawy na płaszczyźnie jakiejś walki, sporu. Z tego robi się okazja, aby było "na ostro". To jest im potrzebne, aby czuli się, że rzeczywiście z tą tradycją są zgodni, że mają tę ich naszość, która decyduje o poczuciu wspólnoty i przynależności. Przy okazji to, że zlekceważyli całą masę innych (nieraz bardzo ważnych) zaleceń, czy tradycji robi się "nieistotne". Jest tu to, co sama piszesz - to przeświadczenie "mojsze znaczy lepsze" i to jest dla tradycjonalistów najczęściej najważniejsza maksyma z całego ich tradycjonalizmu.
Moje przemyślenia, o których wspominają związane są z analizą JAK REALNIE następuje internalizacja autorytetu. To by należało prześledzić historycznie, ale też i pod wieloma innymi kątami. Nie będę tego czynił, tylko od razu przejdę do mojego wniosku, pewnej syntezy, którą pewnie odbierzesz jak wziętą nie wiadomo skąd, jednak w istocie jest ona wnioskiem z wielu przemyśleń. Otóż REALNIE wcale nie przejmujemy idei od autorytetów. Tego nie przejmujemy, bo nawet NIE UMIEMY, nie wiemy z czym się ową ideę je, nie rozumiemy jej. Co najwyżej łykamy - jak młody (a niekoniecznie towarzyski) pelikan - pewne okrawki idei, sformułowania, symbole. Tym co umysł, który idei nie przemyślał (a nie przemyślał, bo musiałby ją wielokrotnie obrócić w umyśle z dystansu, ważąc za i przeciw, czyli bez poganiania naciskiem bycia zgodnym i lojalnym z grupą) może przyjąć, jest to proste - wbudowane ewolucyjnie: danie zaufania LIDEROWI.
I to jest to, co spaja tak naprawdę grupy, które uważają się za "ideowe" - spajają ich
- symbole
- liderzy, którym udzielają kredytu zaufania, obdarzając in blanco autorytetem.
Powtórzę: prawdziwej ideowości, rozumianej jako ROZUMIENIE IDEI, a nie tylko się upieranie przy samym sformułowaniu, jak to jakiś lider ową ideę określił, jest tyle co kot napłakał. To jest jest realnie, to: symbole, liderzy, a dalej WALKA, związana z pytaniem "kto z nami, a kto przeciw nam?", a nie z pytaniami w stylu: jak zrozumieć samą istotę danej idei, nie myląc jej z błędnymi interpretacjami, jak pogodzić ze sobą literę i ducha prawa?
Dlatego licznym grupom ludzi, którzy malują się jako "chrześcijanie" w zupełności nie przeszkadza nienawidzić większości ludzi wywyższać się, kompletnie ignorując to, iż przykazanie miłości jest w tej religii największym przykazaniem, testamentem przed odejściem Jezusa, zaś jednym z ważniejszych zasad jest też "kto się wywyższa, będzie poniżony". Tego ideowość "chrześcijańskich" grup, które bezkompromisowo walczą o tę religię nie obejmuje. Bo dla nich "przecież nie o to chodzi". A o co chodzi?
- Najbardziej to chyba o posiadanie pretekstu, aby komuś wpierdolić.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
blackSwan




Dołączył: 25 Maj 2014
Posty: 2210
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 9:44, 28 Maj 2021    Temat postu:

A to z kolei ciekawa kwestia, dlaczego niemal każdy wątek niezależnie od tematu ostatecznie przeistacza się w studium psychoanalityczne :mrgreen:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33339
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 10:40, 28 Maj 2021    Temat postu:

blackSwan napisał:
A to z kolei ciekawa kwestia, dlaczego niemal każdy wątek niezależnie od tematu ostatecznie przeistacza się w studium psychoanalityczne :mrgreen:

To da się wytłumaczyć: ostatecznie wszystko co rozumiemy, stanowi jakąś formę rozdzielenia tego co obiektywne (czyli odrębne od konkretnego umysłu), a tym co subiektywne (co ściśle związane z konkretnym umysłem). Obiektywizowanie jest formą oparcia się o psychologię - bo stanowi ustalenie gdzie przebiega granica pomiędzy tym co subiektywne, a tym co obiektywne.
Aby powyższą granicę wytyczyć, trzeba nieustannie poznawać samego siebie, nieustannie oczyszczać wizję siebie z tych aspektów, które się wciskają jako "ja", choć w istocie są czymś wobec ja zewnętrznym. I odwrotnie, to co mielibyśmy traktować, jako obiektywne, zewnętrzne, niezależne od ja, musi być ciągle oczyszczane z naleciałości ja, z brania chciejstw tego ja za obiektywny stan rzeczy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Filozofia Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin