Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Ograniczenia, które tworzą wolność

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Filozofia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33338
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 19:08, 14 Paź 2017    Temat postu: Ograniczenia, które tworzą wolność

Chciałbym poruszyć bardzo dla mnie ciekawy aspekt pojęcia wolności. W jakiś sposób może nawet paradoksalny. Jednak chyba niezwykle nośny filozoficznie.

W pierwszym ujęciu (okaże się, że ostatecznie naiwnym) chciałoby się przyjąć, zę stworzenie jakiegoś ograniczenia zabiera wolność, jest przeciw wolności. Można tu podać przykład: jeśli gdzieś istniał teren dostępny do wejścia dla ludzi, aż tu nagle pojawia się płot, tabliczka "teren prywatny, zakaz wstępu", to oczywiście zaklasyfikujemy taką sytuację jako OGRANICZENIE WOLNOŚCI, inaczej ZMNIEJSZENIE WOLNOŚCI. Bo wcześniej wstęp był, teren było do eksploracji, a potem robi się mniej opcji przebywania w różnych miejscach.
Tyle, że potraktowanie ogólne ograniczeń, jako czegoś co zabiera nam wolność, byłoby chyba jednak nieuprawnione. Podam do tego przykład.

Wyobraźmy sobie dwóch producentów materacy. Jeden deklaruje sobie pełną wolność, brak ograniczeń w tym, jakie materace wyprodukuje - może wyprodukuje materace trwałe, ale może i nietrwałe, może odporne na wodę, ale może rozpadające się pod wpływem wody. Jest pełna wolność - wszystkie opcje są w grze. Drugi producent materacy DEKLARUJE OGRANICZENIE tego, co robi - stwierdza, że jego produkty spełniają normy wododporności i trwałości, nie rozpadną się pod wpływem wody i długo służą. Ten producent "zabrał wolność" w jakiej produkuje swoje produkty. Efektem jednak takiego podejścia jest to, że ludzie kupujący materace od tego producenta mogą:
- użyć ich w trudnych warunkach
- użyć na wodzie (popływać na tym - dmuchanym - materacu)
Ludzie ci z kolei ZYSKUJĄ WOLNOŚĆ, bo np. na materacu tak wyprodukowanym mogą przepłynąć głęboką wodę, mogą trwałym materacem obsłużyć trudną wyprawę - dostępny staje się dla nich obszar wcześniej zabroniony. Ci ludzie wolność zyskali.
Mamy więc - ktoś traci wolność, ktoś ją zyskuje.
Podam inny przykład - gra w szachy. Ta gra istnieje tylko dzięki temu, że istnieją STAŁE OGRANICZENIA dla ruchów figur. Figury NIE MAJĄ PEŁNEJ WOLNOŚCI RUCHU, ale...
ale za to tworzy się cała teoria szachów, ludzie grają w tę grę, wiedząc jak planować strategię rozgrywki. Jest to możliwe tylko dlatego, ze oto zakładamy pewne więzy, pewną niezmienność reguł owej gry.
Znowu - strata wolności, ograniczenie jest MECHANIZMEM TWORZENIA WOLNOŚCI w innym zakresie, czy sensie.

Te przykłady (podobnych da się wymyślić nieskończenie wiele) sugerują nam chyba już dość wyraźnie, że pojęcie wolności jest znacznie bardziej złożone od prostego stwierdzenia w stylu: wolności jest więcej wtedy, gdy jest mniej ograniczeń. Takie stwierdzenie jest po prostu niepoprawne.
Ostatni przykład dla tego problemu związanego z wolnością będzie chyba najciekawszy - osobowy, świadomościowe, a nawet związany z definicją bytu.

Wolność, a byt i świadomość
Weźmy sobie naiwne rozumienie wolności w maksymalnym sensie - załóżmy, że chcemy mieć maksymalną możliwą wolność. Załóżmy, że przyjmiemy ten pierwotny na to sposób - wolność maksymalna byłaby wtedy, gdy WSZYSTKO MIAŁOBY BYĆ DOZWOLONE. Skoro tak, to dozwolone musiałoby być także...
... ograniczanie czegoś. Ale ograniczenie jest (przynajmniej w tym ujęciu) zaprzeczeniem dozwalania. Więc jak tu - w ramach maksymalnej wolności uzyskać niesprzeczną postać dla pojęcia ograniczenia?... Przecież wolność do bycia określonym, ograniczonym do wybranego zakresu też powinna być obsługiwana. Ale za chwilę byśmy musieli tej wolności zaprzeczyć, w imię... wolności. :rotfl:
Jest przysłowie "jeśli coś jest do wszystkiego, to jest do niczego". Trochę obrazuje ono wspomniany problem. Bo okazuje się, że wolność do wszystkiego jest też wolnością do niczego, bo NIE WYRÓŻNIA ONA BYTU. Wolność/możliwość objawienia się w absolutnie dowolny sposób, to CHAOS. Jeden idealny chaos od drugiego idealnego chaosu jest nieodróżnialny. Bo jeśli chaos polega na tym, że za chwilę w nim zdarza się dowolna rzecz, to gdy to się zdarza, niemożliwe będzie określenie, czy zdarzył się chaos 1, czy chaos 2 - oba mają te same właściwości, są nieodróżnialne. Czyli w świecie chaosu, w świecie maksymalnej wolności zdarzania się nie ma indywidualności i nie ma...
bytu. Bo byt jest czymś, co jakoś jest OKREŚLONE. Określoność zaś polega na spełnianiu jakiejś reguły, ograniczenia. Pies dlatego jest psem, że spełnia reguły dla bycia psem. Gdyby pies raz objawiał się jak koń, potem jak zebra, a potem znowu jak delfin - to nie mówilibyśmy o nim, że jest psem - bytem. Taki "pies" byłby chaosem, ale też BYŁBY NICZYM.
Tu docieramy do pytania o świadomość - kiedy świadomość JEST?
Jeśli świadomość byłaby dowolnie objawiająca się, dowolnie przekształcająca, dowolnie dowolna, to stałaby się chaosem - byłaby nieodróżnialna od wszystkiego, nie miałaby nazwy, bo nie wiadomo byłoby nawet jak tę nazwę zastosować, bo już za chwilę stałaby się czymś innym, niż poprzednio, my (nazywający) byśmy ją "zgubili", nie wiedząc, czym jest ona w aktualnym momencie.
Zaistnienie - czegokolwiek - jest postawieniem ograniczenia. Jest zdeklarowaniem się CZYM JESTEM. Jestem tym, a nie jestem bytem przeciwnym, różnym, nie jestem dowolny. Jestem - tym konkretnym, a nie odwrotnym do niego.
W tym sensie my sami - my, jako indywidualne świadomości - jesteśmy wtedy gdy ograniczymy nasze przejawiania się/emanacje do jakiejś formy stałości, trwałości. Jestem - jeśli spełniam jakaś regułę. Jeślibym nie spełniał żadnej reguły, to byłbym chaosem - niebytem.

Tu mamy też ciekawy aspekty psychologiczny.
Ludzie pragną wolności, nieraz walczą o nią. Ale jeśli będą ją rozumieli naiwnie - czyli jako po prostu zawsze występowanie przeciw ograniczeniom, regułom - to ostatecznie (jeśli im się powiedzie...) staną niczym, staną się chaosem. Niektórzy mają ten aspekt sprawy kompletnie nie przemyślany - są przekonani, że niszcząc reguły, zachowując się w sposób nieprzewidywalny, dowolny, gdy "wszystko im wolno" wzmacniają siebie - myślą, że wzmacniają swoją wolność, swoją moc, swoje jestestwo. Taki człowiek myśli sobie: jeśli niczemu nie będę podlegał, jeśli złamię każdą regułę, to będę prawie jak Bóg, który może wszystko. To i ja będę mógł wszystko, jeśli nie będę respektował niczego. Problem w tym, że postawienie celu tak rozumianej wolności kończy się w samej nicości, w chaosie, a nie w wypromowaniu bytu, którym "jesteśmy". Zrobimy coś dokładnie przeciwnego do celu wypromowania siebie, bycia kimś ważnym - staniemy się niczym, staniemy się chaosem, nieodróżnialnym od dowolnego innego chaosu, nieodróżnialnym od niczego.

To ograniczenia tworzą byt. Obowiązuje to także do bytów osobowych. Jeśli chcemy zaistnieć, okazać MOC SWOJEGO ISTNIENIA, to musielibyśmy dowieść trwałości tego ograniczenia, które akurat nas konstytuuje. Ten "jest", kto nie da się zaprzeczyć, nie da sprowadzić do czegoś innego, niż stanowi jego jestestwo, nie da się wepchnąć w chaos. Kto jest na tyle słaby, że nie potrafi obronić tego ograniczenia, które go konstytuuje ginie, staje się nikim.
Oczywiście ograniczenie - zgodnie z zasadą, którą wskazałem na początku tego wątku - choć wydaje się nieraz początkowo zabraniem wolności, to z drugiej strony inną wolność STWARZA. Stwarza wolność WŁAŚCIWĄ DANEJ OSOBIE. Ale stwarza ją właśnie mechanizmem ograniczenia się owej osoby do tego, co wyznacza jej istota, jej byt. Tego ograniczenia nie wolno jest jej przekroczyć, bo wtedy przegra, zniknie. Z drugiej strony ta osoba ZYSKA NOWĄ WOLNOŚĆ - tę która powstanie z ograniczenia. Tak jak z ograniczenia ruchów figur powstaje gra w szachy, tak z ograniczenia osobowości do tego, z czym owa osobowość się identyfikuje, co ją ustanawia, powstaje indywidualny byt rodzaju świadomość, powstaje konkretna osoba.

Oczywiście, obronić swoją indywidualność, osobowość - to ograniczenie, które kogoś konstytuuje - nie musi być łatwo. Czasem może to być trudne, nawet bardzo trudne, bo różne emanacje owej osoby mogą stawać w sprzeczności do siebie. Ale to już jest temat na inny esej.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr Rokubungi
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 31 Maj 2014
Posty: 6081
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska, Pomorze Zachodnie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 22:46, 14 Paź 2017    Temat postu:

Ten znowu "wyprodukował" tekst, którego sam tytuł zawiera zdanie sprzeczne w sobie... I jak tu traktować Michałka poważnie? Chociaż nierzadko też "dobrze kombinuje" chłopisko...;-P
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33338
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 14:27, 16 Paź 2017    Temat postu: Re: Ograniczenia, które tworzą wolność

Michał Dyszyński napisał:
To ograniczenia tworzą byt. Obowiązuje to także do bytów osobowych. Jeśli chcemy zaistnieć, okazać MOC SWOJEGO ISTNIENIA, to musielibyśmy dowieść trwałości tego ograniczenia, które akurat nas konstytuuje. Ten "jest", kto nie da się zaprzeczyć, nie da sprowadzić do czegoś innego, niż stanowi jego jestestwo, nie da się wepchnąć w chaos. Kto jest na tyle słaby, że nie potrafi obronić tego ograniczenia, które go konstytuuje ginie, staje się nikim.

Jeszcze tę swoją myśl chciałem rozwinąć.
Jestestwo świadomości polega na WYKAZYWANIU, ŻE POTRAFIĘ FUNKCJONOWAĆ NA SWÓJ SPOSÓB. Czyli działam nie na życzenie Kowalskiego, czy Malinowskiej, nie z powodu "bo mam geny", nie dlatego, że nagle się znikąd coś zrobiło, a ja - nie wiedzieć czemu - to robię. Oczywiście konstrukt tego "mojego sposobu" może być złożony. Oznacza to także, że mogę w nim zawrzeć elementy wyboru, nawet losowości, albo wręcz uległości. Jeśli ulegam, bo to jest zgodne z moją naturę, jeśli rzeczywiście chcę (!) czemuś/komuś ulegać w takiej, czy innej sprawie, to też działam jednocześnie na swój sposób, w zgodzie z sobą. Ale to uleganie nie może wbrew mojej naturze, wynikłe ze strachu, czy zmanipulowania mnie.
Jest pewna grupa działań/wyborów/postaw które ustalam sobie jako DLA MNIE ZABRONIONE. Dlaczego tak ustalam, dlaczego się tak ograniczam?
Ano dlatego, aby BYĆ, czyli posiadać COŚ SWOJEGO. Ktoś, kto nie ma nic swojego, kto jest jak korek na fali - zawsze rzucany tą falą (tutaj byłby to ktoś rzucany emanacjami świata - genami, naciskiem otoczenia, potrzebami, lękiem, irytacją itp...) nie jest nigdy sobą, nie jest nikim, tylko fragmentem chaosu.
I odwrotnie - ktoś, kto jest w stanie emanację swojej osobowości zawsze ustanawiać tak, że zachowany jest indywidualny rys owej osoby, dowiódł siebie, jest kimś. Ten indywidualny rys nie musi mieć nazwy, nie musi nawet dać się opisać słowami. Ważne, że on gdzieś w nas jest, jakoś go czujemy.
I jeszcze jedno w tym rysie jest ważne - MUSI BYĆ NIESPRZECZNY WEWNĘTRZNIE. Jeśli okazuje się, że przeczymy sami sobie, to nie istniejemy, bo nawet w matematyce tak to działa - że coś uznaje się za nieprawdziwe, nieistniejące gdy wykaże się sprzeczność jakichś zakładanych cech owego bytu z założeniami modelu (które de facto są inną instancją założeń do bytu przypisanych).

Tu dochodzimy do dość ciekawego pytania teologicznego o boską wszechmoc. Czy Bóg tak zupełnie wszystko może, a więc czy może wystąpić przeciwko własnemu bytowi i istocie?...
Taka bezrefleksyjna wizja wszechmocy nakazałaby tu z automatu odpowiadać "tak". Ale ja uważam, że jest to błędne podejście. W pewnym sensie jest DOKŁADNIE "NIE". Bóg (jego imię "Jestem") jest dokładnie niesprzeczny, choć jednocześnie (patrząc na całość, a nie wybrane aspekty) niesprzeczny w ścieżkach kompletnie dla człowieka nie wyobrażalnych. Bóg JEST dobry i twórczy, a więc NIE WYSTĘPUJE PRZECIW STWORZENIU I DOBRU.
Znamienne jest np. w Biblii, że w obrazach z apokalipsy mamy sformułowanie w stylu "anioł zesłał kataklizm". Bóg bezpośrednio nawet nie atakuje swojego stworzenia. Pośrednio taka rzecz staje się możliwa, bo już istota jakoś od samej boskiej istoty oddalona ma tu niejako większą wolność. Człowiek ma też nawet (w pewnym sensie) większą "wolność" (piszę w cudzysłowie, bo to jest często wolność pozorna) do robienia rzeczy złych, sprzecznych z własną naturą i naturą świata. Człowiek może na swoje działania "nakładać chaos", tworzyć sprzeczność i bezsens. Bóg nie robi rzeczy sprzecznych, złych stanowiąc po prostu tę emanację wszechbytu, która jest pozbawiona błędu, sprzeczności, niszczenia najmniejszego nawet dobra. Właściwie trochę można by sobie wyobrażać działanie Boga na świat i zawarte w nim byty, jako taki wielki mentalny "odkurzacz", który "ssie" wszystko w kierunku dobra, samopoznania, stawania się poprawnymi "w sobie" - niesprzecznymi, czyli też nie cierpiącymi (przynajmniej nie cierpiącymi tym rodzajem cierpienia, który wynika z ograniczoności natury). Byty niedoskonałe, jeśli są wystarczająco "lekkie" dają się "zasysać dobru", jakie pochodzi od Boga. Ale też byty te zwykle mają swoje "ciężkie frakcje" - własną słabość, sprzeczność, brak zorientowania się w naturze rzeczy. Te ciężkie frakcje blokują ludzkie jestestwo na poziomie nierozwiazywalnych, zamkniętych pętli mentalnych - robimy rzeczy i pragniemy tego, co nie jest w stanie dać nam szczęścia, ukojenia, bo nawet jak osiągniemy dokładnie to, czego tak bardzo byśmy chcieli, to przekonamy się, że dalej jesteśmy nieszczęśliwi, a często wręcz bardziej nieszczęśliwi, niż na początku, przed osiągnięciem naszego celu.

W zasadzie większość pragnień jakie mają ludzie jest w jakiś sposób uwikłana w ten problem - one nie będą w stanie zapewnić nam szczęścia, nawet gdy zostaną zrealizowane dokładnie tak, jak tego chcemy. A właściwie będzie to tak, że cierpienie najbardziej dotknie nas wtedy, gdy zrozumiemy jak bardzo bez sensu chcieliśmy, jak bardzo nie umiemy chcieć tak, aby zaspokoić własną naturę. To jest swego rodzaju istota potępienia: uświadomienie sobie przez świadomość, że nie jest w stanie wytyczyć sobie żadnego celu, z którym byłaby w stanie się ostatecznie identyfikować, aby ostatecznie osiągnąć szczęście i spełnienie; bo wszystko czego swoim pragnieniem ta świadomość się "dotknie" przynosi jej tylko cierpienie, ból, poczucie niezgodności z samym sobą. Tu nie chodzi o problem fizycznego braku dostępu do źródła szczęścia! Tu chodzi o BRAK SATYSFAKCJONUJĄCEGO CELU dla owej świadomości, o to, że cokolwiek wskażemy, ta świadomość odczuje i odpowie: tego wcale nie chcę, to mnie kompletnie nie interesuje, nie zapewni mi radości, tylko ból i rozterki.

Ten świat - przez swoją plątaninę i chaos cierpienia, celów różnych (często sprzecznych) radości i satysfakcji, choć tez porażek i bólu - "potrząsa" naszą świadomością, abyśmy jakoś rozszyfrowali co warto jest odrzucić mentalnie, a co przyjąć, na co w swoim istnieniu postawić. To jest bardzo złożona układanka - zawierające coś więcej niż intelekt (czyli modelowanie). Kluczową sprawą jest wykształcenie przez świadomość ODPOWIEDNIEGO POCZUCIA - nie samego opisu w stylu "to wynika z tego, a tamto z owamtego", ale ustanowienia łączności JA z tym, co jest celem działań, jakieś identyfikowanie się. Tylko z tym identyfikowaniem się jest właśnie dodatkowy problem (dlatego słusznie buddyści wskazują na pułapki fałszywej identyfikacji), że gdy identyfikujemy się z tym, co niskie, proste, na poziomie zwierzęcym, to nigdy nie osiągniemy spełnienia, bo nasza natura będzie z owym spełnieniem w istotowej sprzeczności. Jest dokładnie odwrotnie od tej prostej identyfikacji - trzeba ją odrzucić - bo ona nas "ściąga". Jednak jest pewien rodzaj wyższej identyfikacji, takiej, którą trudno jest nazwać, wskazać jako cel, opisać słowami, a którą trzeba wyczuć swoim jestestwem. I ta wyższa identyfikacja dopiero zapewni świadomości ukojenie i szczęście.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Błażej




Dołączył: 13 Sie 2011
Posty: 545
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 19:52, 16 Paź 2017    Temat postu:

Ciekawe przemyślenia. Niektóre twoje refleksje (tak jak powyższe) pozawalają mi bardziej, świadomiej zrozumieć swoje własne potknięcia w życiu. Najbardziej uderzył mnie ten fragment:

Cytat:
Jest pewna grupa działań/wyborów/postaw które ustalam sobie jako DLA MNIE ZABRONIONE. Dlaczego tak ustalam, dlaczego się tak ograniczam?
Ano dlatego, aby BYĆ, czyli posiadać COŚ SWOJEGO. Ktoś, kto nie ma nic swojego, kto jest jak korek na fali - zawsze rzucany tą falą (tutaj byłby to ktoś rzucany emanacjami świata - genami, naciskiem otoczenia, potrzebami, lękiem, irytacją itp...) nie jest nigdy sobą, nie jest nikim, tylko fragmentem chaosu.
I odwrotnie - ktoś, kto jest w stanie emanację swojej osobowości zawsze ustanawiać tak, że zachowany jest indywidualny rys owej osoby, dowiódł siebie, jest kimś. Ten indywidualny rys nie musi mieć nazwy, nie musi nawet dać się opisać słowami. Ważne, że on gdzieś w nas jest, jakoś go czujemy.


Ostatnio chyba wpadłem w taką pułapkę konformizmu. Pod wpływem otoczenia złamałem własne zasady. Zrobiłem coś, co nie do końca jest zgodne z moim sumieniem. Nie dowiodłem wtedy siebie. Ale życie stawia nas czasem w tak nagłych i niespodziewanych sytuacjach, całkiem dla nas nowych, gdzie trzeba szybko się określić i wtedy właśnie zaczyna się test, jak bardzo znamy siebie i jesteśmy wierni własnym wartościom. I rzeczywiście człowiek wewnętrznie nieuporządkowany, który swego nie wie na pewno, jest pożerany przez silniejsze osobowości.
Dzięki za ten fragment Michał. Ja tu znalazłem coś ważnego dla siebie. Jednak warto częściej wpadać na sfinie.

Pozwolę sobie skomentować coś jeszcze.

Michał Dyszyński napisał:
Ludzie pragną wolności, nieraz walczą o nią. Ale jeśli będą ją rozumieli naiwnie - czyli jako po prostu zawsze występowanie przeciw ograniczeniom, regułom - to ostatecznie (jeśli im się powiedzie...) staną niczym, staną się chaosem. Niektórzy mają ten aspekt sprawy kompletnie nie przemyślany - są przekonani, że niszcząc reguły, zachowując się w sposób nieprzewidywalny, dowolny, gdy "wszystko im wolno" wzmacniają siebie - myślą, że wzmacniają swoją wolność, swoją moc, swoje jestestwo.


Wydaje mi się, że ludzie nie tyle, co walczą z ideą „ograniczeń” i „reguł” w ogóle, co przeciw jakimś konkretnym regułom/ograniczeniom. I tu mi się dostaje jako chrześcijaninowi. Bo nie raz spotykam się z sugestiami (od tak zwanych wolnomyślicieli), że praktykując chrześcijaństwo robię z siebie na własne życzenie zagubioną owcę, która potrzebuje fachowców, którzy wiedza lepiej jak w życiu postępować. A jak być powinno? Sam powinienem decydować, bo moje życie, moja sprawa, to ja mam kreować rzeczywistość, bo żadnej innej prawdy poza tą, którą ja stworzę nie ma.

Tu wyłania się główna obiekcja wobec chrześcijaństwa. Zamiast człowiek absolutnie sam decydować, robić to, co chce, jak chce, jak czuje, to szuka jakiejś wyimaginowanej rzeczywistości, której chce się podporządkować.

Chrześcijaństwo rzekomo odbiera wolność, ogranicza rozwój osobisty i duchowy, wybór własnych wierzeń i praktyk, bo trzeba się „nagiąć” do czegoś co jest niby poza tobą. A tak naprawdę to czarne klechy sobie wymyśliły zasady, by zmanipulować ludzi i … Znacie tę gadkę.

Dzisiejszy świat krzyczy: „opór wobec autorytetów”; „wolność określania własnych standardów moralnych, każdy sam decyduje, co jest dla niego dobrem, a co złem”.

Tak sobie myślę, że ludzie tak z pasją kwestionują za wszelką cenę chrześcijaństwo nie dlatego, że naprawdę zastanowili się, jaki światopogląd jest bliższy rzeczywistości. Ale po prostu sami dla siebie chcą być bogami. Panami swojego życia. A chrześcijaństwo idzie w poprzek tej myśli. Chrześcijaństwo mówi, że szczęście stworzenia leży w jego samopoddanaiu wobec Boga.

Myślę, że Michał dostatecznie dowiódł, że ograniczenia i presje są tak naprawdę formą wyzwolenia! A nie tak jak niektórym Mozę się wydawać, że wolność definiowana jest przez brak ograniczeń i presji. W wielu przypadkach to właśnie ograniczenia i presje są narzędziem „zbawczym”. Jeżeli, koś jest uzdolniony muzycznie, ma np. potencjał do śpiewania to żeby tu się rozwijać musi wiele ćwiczyć. A to jest ograniczenie, pewne zawężenie wolności. Bo w tym czasie, gdy ktoś ciężko ćwiczy nie może iść sobie do kina, na lody, na wycieczkę itp. Poświęcając czas próbom pozbawia siebie możliwości robienia wielu innych rzeczy. Ale jeśli ten talent jest to właśnie te ograniczenia i presje sobie narzucone ten talent wyzwolą! Czyli wyrzekamy się pewnych rzeczy, aby doświadczyć bardziej bogatszej wolności.

To nie znaczy, że kazde ograniczenia i presje są z natury wyzwalające. Ktoś o niskim wzroście wątłej posturze, uparcie ćwiczący np. koszykówkę tylko traci czas jeśli chce zostać głównym graczem w jakimś poważnym zespole. Zatem dyscyplina i ograniczenia służą nam jedynie wtedy, gdy są zgodne z naszą naturą i naszymi zdolnościami. Tak więc wolność polegałaby z grubsza na znalezieniu tych ograniczeń uwalniających…
Pytanie czy chrześcijaństwo w sferze duchowej daje ograniczenia i presje wyzwalające czy dehumanizujące? :think:


Ostatnio zmieniony przez Błażej dnia Pon 19:55, 16 Paź 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33338
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 21:49, 16 Paź 2017    Temat postu:

Błażej napisał:
Ciekawe przemyślenia. Niektóre twoje refleksje (tak jak powyższe) pozawalają mi bardziej, świadomiej zrozumieć swoje własne potknięcia w życiu. Najbardziej uderzył mnie ten fragment:

Cytat:
Jest pewna grupa działań/wyborów/postaw które ustalam sobie jako DLA MNIE ZABRONIONE. Dlaczego tak ustalam, dlaczego się tak ograniczam?
Ano dlatego, aby BYĆ, czyli posiadać COŚ SWOJEGO. Ktoś, kto nie ma nic swojego, kto jest jak korek na fali - zawsze rzucany tą falą (tutaj byłby to ktoś rzucany emanacjami świata - genami, naciskiem otoczenia, potrzebami, lękiem, irytacją itp...) nie jest nigdy sobą, nie jest nikim, tylko fragmentem chaosu.
I odwrotnie - ktoś, kto jest w stanie emanację swojej osobowości zawsze ustanawiać tak, że zachowany jest indywidualny rys owej osoby, dowiódł siebie, jest kimś. Ten indywidualny rys nie musi mieć nazwy, nie musi nawet dać się opisać słowami. Ważne, że on gdzieś w nas jest, jakoś go czujemy.


Ostatnio chyba wpadłem w taką pułapkę konformizmu. Pod wpływem otoczenia złamałem własne zasady. Zrobiłem coś, co nie do końca jest zgodne z moim sumieniem. Nie dowiodłem wtedy siebie. Ale życie stawia nas czasem w tak nagłych i niespodziewanych sytuacjach, całkiem dla nas nowych, gdzie trzeba szybko się określić i wtedy właśnie zaczyna się test, jak bardzo znamy siebie i jesteśmy wierni własnym wartościom. I rzeczywiście człowiek wewnętrznie nieuporządkowany, który swego nie wie na pewno, jest pożerany przez silniejsze osobowości.
Dzięki za ten fragment Michał. Ja tu znalazłem coś ważnego dla siebie. Jednak warto częściej wpadać na sfinie.

A ja z kolei bardzo dziękuję za ten komentarz. Trochę dlatego, że oszczędził mi wymyślania i pisania czegoś podobnego, co w nim zamieszczono. Ale znacznie bardziej z tego powodu, iż zawarta w nim treść dowodzi bardzo wysokiego zrozumienia intencji mojego tekstu wprowadzającego. Właśnie o to m.in. mi chodziło, właśnie także ten aspekt sprawy - naszych życiowych konformizmów - miałem na myśli.
Sam też dość często cierpię z tego powodu - oto tam mi "się składa", czy to dlatego, że nie chcę się komuś narazić, czy to dlatego, że "co się będę upierał", czy to dlatego i owamtego, nieraz robię coś inaczej, niż to deklaruję, uważam, szanuję. Oto siedzę cicho, zamiast wziąć w obronę osobę, którą ktoś bezzasadnie atakuję, albo udaję, że wszystko jest w porządku, gdy ewidentnie ktoś oszukuje, ktoś robi coś złego i trzeba się temu przeciwstawić. Okazuję tym swoją słabość.
Ale też chcę podkreślić jedną ważną rzecz. NIE JEST WYJŚCIEM z tej sytuacji łagodzenie swoich wymogów. Jeśli stchórzyłem, albo z lenistwa nie zrobiłem czegoś, co zrobić powinienem, to robienie sobie teraz wytłumaczenia do owego faktu jest KOLEJNYM ETAPEM TCHÓRZOSTWA I SAMOOSZUKIWANIA SIĘ. Warto choć swoją słabość uczciwie przecierpieć, wstydu się najeść (choćby przed własnym sumieniem), bo może to jakoś wyzwoli więcej determinacji w przyszłości... Może wtedy uda się okazać siebie. :think:
Ludzie z natury słabi tego nie zrozumieją. Oni mają swoje "łatwe" rozwiązanie - przebaczają sobie z miejsca, przechodzą do szukania kolejnej przyjemności, kolejnej zdobyczy w życiu. Bo ich osobowość duchowa, ich NATURA PRAWDY jest tak głęboko zepchnięta, że nie jest w stanie niczego się domagać. Wygrywa zawsze to co ze świata - a co najgorsze, taka osoba godzi się z tą wygraną świata.


Błażej napisał:
...nie raz spotykam się z sugestiami (od tak zwanych wolnomyślicieli), że praktykując chrześcijaństwo robię z siebie na własne życzenie zagubioną owcę, która potrzebuje fachowców, którzy wiedza lepiej jak w życiu postępować. A jak być powinno? Sam powinienem decydować, bo moje życie, moja sprawa, to ja mam kreować rzeczywistość, bo żadnej innej prawdy poza tą, którą ja stworzę nie ma.

Tu wyłania się główna obiekcja wobec chrześcijaństwa. Zamiast człowiek absolutnie sam decydować, robić to, co chce, jak chce, jak czuje, to szuka jakiejś wyimaginowanej rzeczywistości, której chce się podporządkować.

Chrześcijaństwo rzekomo odbiera wolność, ogranicza rozwój osobisty i duchowy, wybór własnych wierzeń i praktyk, bo trzeba się „nagiąć” do czegoś co jest niby poza tobą. A tak naprawdę to czarne klechy sobie wymyśliły zasady, by zmanipulować ludzi i … Znacie tę gadkę.

Dzisiejszy świat krzyczy: „opór wobec autorytetów”; „wolność określania własnych standardów moralnych, każdy sam decyduje, co jest dla niego dobrem, a co złem”.

Tak sobie myślę, że ludzie tak z pasją kwestionują za wszelką cenę chrześcijaństwo nie dlatego, że naprawdę zastanowili się, jaki światopogląd jest bliższy rzeczywistości. Ale po prostu sami dla siebie chcą być bogami. Panami swojego życia. A chrześcijaństwo idzie w poprzek tej myśli. Chrześcijaństwo mówi, że szczęście stworzenia leży w jego samopoddanaiu wobec Boga.

Myślę, że Michał dostatecznie dowiódł, że ograniczenia i presje są tak naprawdę formą wyzwolenia! A nie tak jak niektórym Mozę się wydawać, że wolność definiowana jest przez brak ograniczeń i presji. W wielu przypadkach to właśnie ograniczenia i presje są narzędziem „zbawczym”. Jeżeli, koś jest uzdolniony muzycznie, ma np. potencjał do śpiewania to żeby tu się rozwijać musi wiele ćwiczyć. A to jest ograniczenie, pewne zawężenie wolności. Bo w tym czasie, gdy ktoś ciężko ćwiczy nie może iść sobie do kina, na lody, na wycieczkę itp. Poświęcając czas próbom pozbawia siebie możliwości robienia wielu innych rzeczy. Ale jeśli ten talent jest to właśnie te ograniczenia i presje sobie narzucone ten talent wyzwolą! Czyli wyrzekamy się pewnych rzeczy, aby doświadczyć bardziej bogatszej wolności.

To nie znaczy, że kazde ograniczenia i presje są z natury wyzwalające. Ktoś o niskim wzroście wątłej posturze, uparcie ćwiczący np. koszykówkę tylko traci czas jeśli chce zostać głównym graczem w jakimś poważnym zespole. Zatem dyscyplina i ograniczenia służą nam jedynie wtedy, gdy są zgodne z naszą naturą i naszymi zdolnościami. Tak więc wolność polegałaby z grubsza na znalezieniu tych ograniczeń uwalniających…
Pytanie czy chrześcijaństwo w sferze duchowej daje ograniczenia i presje wyzwalające czy dehumanizujące? :think:

To jest kolejny cenny głos, ważna uwaga uzupełniająca. Niektórzy naiwnie traktują wierność regułom jako ograniczenie, które ma ostatecznie negatywny wydźwięk. Co to? - Czegoś sobie odmawiamy, coś sobie zabraniamy?... Głupota! Po co się ograniczać?.... :nie:
Ano tak właśnie jest, bo właściwie "ograniczenie = stawanie się".
Oto np. mówię: od jutra przestaję palić! - jeśli dotrzymam, staję się kimś. Choć się ograniczyłem, to jednocześnie dalej świat jest dla mnie otworem, bo nie muszę puszczać dymków, aby żyć, kochać, działać, tworzyć. Nic co ważne nie ulegnie ograniczeniu. Ale jednocześnie ja dowiodę, że moje postanowienie COŚ ZNACZY, nie jest pustym słowem.
Ograniczam się do nie brania narkotyków. Niby miałbym większą "wolność", gdybym do opcji życiowych dorzucił jeszcze tę opcję podkręcenia sobie wrażeń jakimś świństewkiem psychoaktywnym. Rezygnuję jednak z tej "wolności", na rzecz innej wolności - posiadania umysłu, który działa w sposób nie zaburzony jakąś dodatkową chemią.
Architekt "ogranicza się" w swoich projektach do tworzenia czegoś, co jest zgodne z zasadami budownictwa, pozbawia się "luzu" oddania projektu mostu, który się zawali, bo "co mi tam reguły statyki i wytrzymałości materiałów...". Tylko że "wolność" tworzenia projektów na takim "luzie" za chwilę będzie realnie kolidowała z inną wolnością - przebywania w zamkniętej celi z powodu odpowiedzialności karnej za śmierć osób, pod którymi zawalił się ów most.
W ogóle architektura jest bardzo pięknym przykładem ograniczenia, które zamienia się w ekspansję, które za pomocą zniszczenie wolności jednego - starego rodzaju budują wolność nowego rodzaju.
Budowanie bez respektowania reguł wytrzymałości materiałów może się udać, dopóki budujemy względnie proste konstrukcje - można nie myśleć o fizyce materiałowej, jeśli chcemy wybudować pryzmę piachu, czy żwiru. Od biedy może tak wybudujemy okop chroniący przed wiatrem, może sklecimy szałas. Ale aby postawić budynek, który ma sto pięter, czyli aby mieć wolność do budowania wysokich konstrukcji, musimy poświęcić tę wolność stawiania cegieł jedna na drugiej bez ograniczeń i reguł. Bo bez trzymania się zasad fizyki i architektury wysokiej konstrukcji w ogóle nie się stworzyć - ona nam się zawali już w trakcie budowy.
Za to poświęcenie wolności projektowania jakkolwiek, ograniczenie się do reguł budownictwa pozwoli nam UWOLNIĆ WYMIAR WZWYŻ, uzyskać dostęp do eksplorowania budowlami przestrzeni położonej setki metrów ponad normalnymi budynkami. Czyli mamy wolność jednego rodzaju za wolność innego rodzaju.

Wolnomyśliciele najczęściej myślą na tyle płytka (może za wolno... :rotfl: ), aby zapałać tę zależność. Widzą tylko jedną stronę medalu - że oto coś teraz nam się ogranicza, więc "wygramy" jak tych ograniczeń nie będzie. Ale ograniczenia zawsze jakieś będą - choćby wynikające z logiki, matematyki, fizyki. Więc pytanie jest nie CZY są ograniczenia, lecz KTÓRE ograniczenia stosujemy. Niektórym nie starcza mocy umysłu dla samej tej refleksji, iż atakując to ograniczenie, które widać, które "jest na wierzchu", albo które nam wskazano (niekoniecznie w dobrej wierze), często chroni nas przed popadnięciem w sytuację, gdy dopadną nas ograniczenia znacznie gorsze, z którymi już nijak nie będziemy w stanie sobie poradzić.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33338
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 16:12, 17 Paź 2017    Temat postu:

W pewnym sensie brak ograniczeń sam jest ograniczeniem. Jest tak, gdy spojrzymy na sprawę z punktu widzenia świadomości. Nie da się procesować wszystkiego na raz. Jeśli ktoś nie nakreśli umysłowi kierunku, jeśli wszystko jest takie samo, nic nie buduje hierarchii dostępności, ważności, to umysł nie potrafi sobie z taką totalną nijakością poradzić. Nie wie co wybrać, nie wie w którą stronę się skierować - pozostaje mu bierność, nawet... pewna beznadzieja.
Oczywiście z drugiej strony totalne ograniczenie działa też destrukcyjnie. Umysł funkcjonuje dobrze tylko w ramach sobie właściwego zakresu wolności. I pewnie każdy umysł jest unikalny pod względem wyboru tego zakresu, jakoś się specjalizuje.
Oczywiście, uznając potrzebę posiadania owych ograniczeń, wikłamy się w podstawowe pytanie: JAKIE to mają być ograniczenia?

I tu chyba docieramy do punktu, który stanowi najwyraźniejszy powód uzasadniający (według mnie) rozsądny teizm. Tenże rozsądny teizm jest w moim przekonaniu WŁAŚNIE TAKIM OPTYMALNYM WYBOREM OGRANICZEŃ. On ogranicza umysłowi zakres jego "wolności" (zastosowałem cudzysłów, bo słowa "wolność" w pozytywnym znaczeniu bym tu nie użył), ustala właściwy obszar eksploracji.
Jak rozsądny teizm ogranicza?
- Do tego co dla umysłu możliwe
- Do tego co perspektywiczne, bo buduje samopoznanie
- Do tego, co ma sens dla owego umysłu, co nie zablokuje owemu umysłowi funkcjonowania
- Do tego, co daje szanse na rozwój, wzrost mocy i rozumienia
- Do tego, co daje radość, szczęście i cel istnienia
- Do tego co daje mi PRZYJAZNE ŚRODOWISKO, w którym będę funkcjonował - inne istoty świadome.
Oczywiście ktoś może uznać, że on woli szerszą "wolność", bo ma takie "kaprycho", aby wchodzić w obszar beznadziei i upadku i nieszczęście. W sumie mu wolno, bo ma wybór. Tylko, że to chyba się nie opłaca.

Jakie byłyby wolnościowe postulaty rozsądnego teizmu?
Postulat 1 Nadzieja - to jak zostałem zaprojektowany, jak funkcjonuję i to środowisko, w jakim będę funkcjonować DAJE REALNE SZANSE NA FUNKCJONOWANIE ZGODNE Z MOJĄ NATURĄ, szczęśliwe, owocne, rozwijające. Powinienem się tego postulatu uczepić, uczynić go tarczą przeciwko wszystkiemu, co mogłoby mi zagrażać.
Postulat 2 Wiara Ostatecznie wszystko w moim umyśle jest możliwe - jeśli coś założę, jeśli będę się tego trzymać, to coś z tego wyniknie, bo umysł może w tą stronę pójść. Mam wielką moc wewnętrzną i wielką władzę. Jednocześnie jednak ta moc jest jak miecz obosieczny, bo wybierając rzeczy przeciwne mojej naturze mogę zniszczyć tworzenie mojej osobowości. Warto zatem uwierzyć rozsądnie, ale też i niesprzecznie. Wiara jest nakreślona takimi cechami jak: moc, wola, ukierunkowanie - z niej czerpiemy to, co napędza nasze działania.
Postulat 3 Miłość - nasz umysł, nasza natura została zaprojektowana do interakcji z innymi istotami myślącymi. Oczywiście zakres owej interakcji wyznaczamy my sami, więc możemy tę interakcję realizować na wiele sposobów. Szanując inne istoty myślące i czujące ustawiamy ową interakcję w harmonii, kochając je, starając się czynić wobec nich dobro, zyskujemy cel i sens dla naszego istnienia i działania. Jednocześnie w ten sposób budujemy radość i szczęście naszych uczuć.

Można odrzucić owe postulaty, można próbować kierować umysł w stronę odrzucenia nadziei (nihilizm), lekceważenia wiary (naiwny ateizm, nieświadomy konieczności użycia elementów założonych w rozumowaniu), wreszcie odrzucenia miłości (wtedy ostateczną rzeczywistością dla umysłu będzie totalne opuszczenie i samotność). Można tak wybrać.
Ale chyba jednak lepiej jest wybrać owo "ograniczenie", jakie daje teizm - czyli zacząć swoją przygodę w istnieniem od punktu, w którym interakcja z innymi istotami myślącymi, czy tkanką własnego umysłu jest już wstępnie "ustawiona", już ma pewien podstawowy napęd. Czy wolności z owych "ograniczeń" będzie mniej?...
- W moim przekonaniu ostatecznie owej wolności będzie więcej! Bo będzie ona realizowana w innym obszarze, niż gdybyśmy przyjęli założenia zupełnie neutralne - w obszarze kompatybilnym z naturą ludzkiego umysłu. Oczywiście ostatecznie kierunek eksploracji umysłem może rozchodzić się w dowolną stronę - nawet muskając w przyszłości te obszary, które się wykluczyło jako punkt startowy. A tej swojej wolności i tak umysł ma potencjalnie tak dużo (właściwie to ma jej nadmiar), że nie straci, jeśli ominie sobie startowo obszar chaosu, smutku, beznadziejnej rozpaczy. Bo odrzucenie wspomnianych wyżej postulatów najpewniej tak właśnie się skończy - beznadzieją NA WŁASNE ŻYCZENIE. To by zadziało jak samosprawdzająca się przepowiednia - jeśli uwierzymy w rozpacz i smutek (czy nawet tylko nijakość naszej egzystencji, albo brak zabezpieczeń dla jej perspektywiczności), to do tej wiary będzie nam się "doklejało" coraz więcej rozpaczy i smutku. Jeśli uwierzymy w to, że umysły powinny funkcjonować we wzajemnej wrogości (odrzucając miłość), to zobaczymy wokół siebie głównie wrogów, a nie przyjaciół, zadziałamy tak, aby reakcje tych ludzi były wrogie, a ostatecznie rzeczywiście wylądujemy we wrogiej rzeczywistości. Na własne życzenie wybudujemy sobie świat!
Dlatego moja wolność zaczyna się od ograniczenia - od powiedzenia sobie: nie muszę testować możliwości czynienia krzywdy innym istotom, nie muszę testować swoim umysłem założenia, że wszystko jest przypadkowe, więc prawdopodobnie się rozleci, nie muszę sprawdzać całej historii wszechświata i świadomości na sobie. Mogę "wskoczyć" swoimi założeniami do "pociągu", który opuścił już ten najbardziej wrogi i skąpany w cierpieniu obszar testowania - obszar naturalizmu, darwinowskiej walki o byt, gdzie bezwzględna siła i posługiwanie się przemocą i śmiercią są normą. Mogę odrzucić postulat spychania słabszych w dół i niszczenia konkurencji za wszelką cenę, bo mój umysł widzi już lepszy cel - obszar eksploracji bez krzywdy, cierpienia, agresji, ale też i pustki nihilizmu. Wybudowanie tego obszaru w swoim umyśle trochę jeszcze będzie mnie kosztować, jeszcze niejedno będę musiał przecierpieć, ale przynajmniej wiem, że startuję z założeń, które wyglądają na pasujące do ostatecznego celu - życia w szczęściu, budowaniu rozwoju świadomości, otoczeniu istot, które mnie wspomogą, a także które ja będę potrafił wspomóc, nadając tym (dodatkowy) sens swojemu istnieniu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Błażej




Dołączył: 13 Sie 2011
Posty: 545
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 21:48, 17 Paź 2017    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
W pewnym sensie brak ograniczeń sam jest ograniczeniem. Jest tak, gdy spojrzymy na sprawę z punktu widzenia świadomości. Nie da się procesować wszystkiego na raz. Jeśli ktoś nie nakreśli umysłowi kierunku, jeśli wszystko jest takie samo, nic nie buduje hierarchii dostępności, ważności, to umysł nie potrafi sobie z taką totalną nijakością poradzić. Nie wie co wybrać, nie wie w którą stronę się skierować - pozostaje mu bierność, nawet... pewna beznadzieja.


A jednak ludzie wierzą, że tak będzie łatwiej (bez ograniczeń). Pozwolę sobie rozwinąć, krótko myśl w kontekście chrześcijaństwa i religii. Jak wspomniałem wcześniej, panuje przekonanie, że człowiek religijny to człowiek zniewolony. Bo w chrześcijaństwie jest jakiś Bóg, a On czegoś od nas chce, czegoś może wymagać, zażądać, mówi nam jak żyć, chce nam urządzić życie swoimi mądrościami, chce żebyśmy podjęli swój krzyż itp. Itd. (pewnie z punktu widzenia teologicznego nie najlepiej to wyraziłem, ale chyba każdy załapie, o co mi chodzi). Człowiek jednak chce robić, to co mu się podoba, bo wtedy czuje, że jest wolny, że to właśnie wtedy doświadcza prawdziwej wolności.... Nie chce się przejmować żadnymi boski regułami. Ale przecież taka wolność bez ograniczeń nie jest żadną gwarancją szczęścia. Człowiek dowodzi swoim postępowaniem, ze nie umie, nie jest wstanie ogarnąć takiego bezmiaru wolności. To trochę tak jakby wskoczyć do wielkiego basenu, bez brzegów i z głębokim dnem. Taka wolność nas zabije. Bóg przychodzi po to, abyśmy się nie potopili w tej ludzkiej naiwnej koncepcji wolności. Bóg jest ratownikiem.

Nie mam dość głęboko jeszcze tego przemyślane, ale jest w chrześcijaństwie prawda wiary, która budzi we mnie niesamowity podziw. Napisałeś Michale wcześniej: „W ogóle architektura jest bardzo pięknym przykładem ograniczenia, które zamienia się w ekspansję, które za pomocą zniszczenie wolności jednego - starego rodzaju budują wolność nowego rodzaju.”. W chrześcijaństwie (jeśli dobrze myślę) pięknym przykładem ograniczenia jest MIŁOŚĆ. Bóg w najbardziej radykalny sposób ograniczył i dostosował się do człowieka poprzez wcielenie i odkupieńczą śmierć. Wydaje mi się, że to miłość właśnie jest najwyższą formą wolności, ale jeśli zgodzimy się na jej ograniczenia. To widać już na poziomie zwykłych związków. Jeśli chcesz osiągnąć głębszą intymność i relację w związku to musisz w jakimś stopniu zrezygnować z własnej wolności, niezależności. Ale to jeszcze muszę na spokojnie przemyśleć.


Ostatnio zmieniony przez Błażej dnia Wto 21:51, 17 Paź 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33338
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 21:57, 20 Paź 2017    Temat postu:

Błażej napisał:
... panuje przekonanie, że człowiek religijny to człowiek zniewolony. Bo w chrześcijaństwie jest jakiś Bóg, a On czegoś od nas chce, czegoś może wymagać, zażądać, mówi nam jak żyć, chce nam urządzić życie swoimi mądrościami, chce żebyśmy podjęli swój krzyż itp. Itd. (pewnie z punktu widzenia teologicznego nie najlepiej to wyraziłem, ale chyba każdy załapie, o co mi chodzi). Człowiek jednak chce robić, to co mu się podoba, bo wtedy czuje, że jest wolny, że to właśnie wtedy doświadcza prawdziwej wolności.... Nie chce się przejmować żadnymi boski regułami. Ale przecież taka wolność bez ograniczeń nie jest żadną gwarancją szczęścia. Człowiek dowodzi swoim postępowaniem, ze nie umie, nie jest wstanie ogarnąć takiego bezmiaru wolności.

Zgoda. Ja mam taką swoją prywatną hipotezę, że ostatecznie wszystkie przykazania, które odczuwamy jako nam narzucone przez Boga, jako coś ograniczającego, co "korzystniej" byłoby ominąć, ostatecznie okażą się dla nas dobre Z NASZEGO EGOISTYCZNEGO PUNKTU WIDZENIA. Tylko chodzi o trochę inny egoizm, niż ten jaki znamy z codziennego życia - jakby egoizm oświecony. No i dodatkowo trzeba tu dorzucić wymóg ŚWIADOMOŚCI PRAWDY - czyli tego, że ostatecznie nic nie będzie ukryte. Jeśli odkryją się karty, jeśli zdobędziemy pełną wiedzę o tym, co powodowały nasze wybory, to wtedy okaże się, iż NIE CHCIELIŚMY TAK NAPRAWDĘ TEGO, CO TERAZ JAKOBY CHCEMY. Ktoś, kto by wiedział jaką krzywdę czyni drugiej osobie, kto by czuł tę krzywdę w jej pełnym wymiarze, nie skrzywdziłby tej osoby. Ktoś kto by wiedział jakie negatywne skutki wywoła jego kłamstwo, nie skłamałby. Ktoś, kto zdobędzie ostateczną wiedzę na temat tego, jakie są powiązania pewnych jego nieostrożnych słów - wolałby cofnąć owe słowa, nigdy ich nie wypowiadać.
Jednak po prostu nie wiemy co się dalej będzie działo z konsekwencjami naszych wyborów. Te ograniczenia, które niesie chrześcijańska moralność też z resztą są dość zgrubnymi. I tak zwykle trzeba je ubierać we własne rozpoznania, kierując się jako drogowskazem przykazaniem miłości. Nie ma przykazania "nie dawaj ludziom narkotyków", ale każdy komu jest na sercu dobro drugiego człowieka, nie będzie wpędzał nikogo w narkomanię. Nie ma nakazu milczenia, ani nakazu mówienia pewnych rzeczy - jednak w wielu sytuacjach dobrem byłoby coś zmilczeć, a w innych - wręcz przeciwnie - zabrać głos, nawet narażając się na szykany (np. broniąc prześladowanej osoby).
Pojęcie wolności jest w ogóle dość niejednoznaczne w wielu sytuacjach. Weźmy taki przykład: mówimy szefowi tyranowi, aby nie krzywdził prześladowanej przez niego osoby. Teraz szef, urażony, zwalnia nas z pracy. Czy nasz wolność jest większa, czy mniejsza?...
- Powiedzieliśmy coś, co było trudne, pokonaliśmy pewną barierę (strachu) - więc okazaliśmy swoją wolność.
- Z drugiej strony zabrano nam wolność zarobkowania w owej firmie - czyli tej wolności jest jakby mniej.

Jeszcze inny przykład - wyobraźmy sobie, że chcemy przejść na drugą stronę rwącej rzeki po starym, uszkodzonym moście. Ktoś znający się na sprawie mówi nam "idź po lewej stronie tego mostu". Bo po lewej stronie jeszcze ów most jakoś się trzyma. Jeśli powiemy "ja tam wolę wolność i nie będę się trzymał rady, swobodnie chodząc, nawet podskakując czy to po lewej, także prawej stronie mostu", to może się zdarzyć, że most się pod nami zarwie. Wtedy nasza wolność robienia co się zachciało na moście zderzy się z inną wolność - dotyczącą możliwości przekroczenia rzeki. Bo wpadniemy do wody, bez osiągnięcia przeciwnego brzegu.
Zwykle tak to jest, że nie mamy jednoznacznej jednej wolności, ale konfigurację różnych wolności - tracąc jedną z nich, często zyskujemy inną. Tylko kwestią jest, która z owych wolności jest dla nas ważniejsza.
Trudna układanka... :think:


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pią 22:10, 20 Paź 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Błażej




Dołączył: 13 Sie 2011
Posty: 545
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 0:12, 21 Paź 2017    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Zwykle tak to jest, że nie mamy jednoznacznej jednej wolności, ale konfigurację różnych wolności - tracąc jedną z nich, często zyskujemy inną. Tylko kwestią jest, która z owych wolności jest dla nas ważniejsza.
Trudna układanka...


Tak tylko dodam jako ciekawostkę do tematu, że kiedyś czytałem interesujący dialog (oparty na faktach) pomiędzy psychologiem, a psychopatą siedzącym w więzieniu (chyba za morderstwa). Ciekawa scena jak psychopaci potrafią manipulować i wpływać na innych. Ale w tym całym dialogu padło bardzo interesujące zdanie ze strony psychopaty. Psychopata doszedł do wniosku, że pomimo iż siedzi za kratami celi więzienia przec, co jego wolność jest ograniczona (wolność jego ciała) to mimo to jest bardziej wolny od innych ludzi – w sferze umysłu, własnej osobowości. Prawdziwe kraty to nie te więzienne. Prawdziwe kraty (zdaniem psychopaty) to te w naszych głowach.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33338
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 1:04, 21 Paź 2017    Temat postu:

Błażej napisał:
Tak tylko dodam jako ciekawostkę do tematu, że kiedyś czytałem interesujący dialog (oparty na faktach) pomiędzy psychologiem, a psychopatą siedzącym w więzieniu (chyba za morderstwa). Ciekawa scena jak psychopaci potrafią manipulować i wpływać na innych. Ale w tym całym dialogu padło bardzo interesujące zdanie ze strony psychopaty. Psychopata doszedł do wniosku, że pomimo iż siedzi za kratami celi więzienia przec, co jego wolność jest ograniczona (wolność jego ciała) to mimo to jest bardziej wolny od innych ludzi – w sferze umysłu, własnej osobowości. Prawdziwe kraty to nie te więzienne. Prawdziwe kraty (zdaniem psychopaty) to te w naszych głowach.

Temat psychopaty jest bardzo ciekawy. W pewnym sensie jakby ma on rację - jego brak empatii, "dająca możliwość" dokonania wyborów złych, nieetycznych zdawałoby się daje mu w sferze wolności przewagę. Ale inaczej patrząc na sprawę jest właściwie odwrotnie. W czym tkwi problem psychopaty?
- Ta przypadłość uczuć związana jest z ułomnością dzielenia się przeżyciami, brakiem głębszego odczuwania. Psychopata to człowiek uczuciowo drętwy - dopiero silne bodźce są w stanie go emocjonalnie uruchamiać. Dlatego to psychopaci są uzależnieni od dostarczenia im silnych bodźców, które często są osiągane poprzez czynienie ludziom krzywdy, cierpienia.
Wolność ma bowiem jeszcze jeden ważny wymiar - emocjonalny, odczuciowy. Można sobie wyobrazić człowieka, który dostał do ręki największą władzę, jaką można dostać - czyli jakby największą wolność. Ale gdyby jednocześnie ten człowiek niczego nie pragnął, nic dla niego nie byłoby ważne, wartościowe, to i tak NIE MIAŁBY POWODU czegoś wybierać, do czegoś dążyć. Psychopata posiada właśnie "wolność" wynikająca z drętwoty uczuć, dziedzicząc po niej zarówno brak barier (teoretycznie większe możliwości), lecz jednocześnie pustkę na poziomie tych zwykłych bodźców, jakie doświadczają ludzie.
Skoro temat chrześcijaństwa się przewija, to warto tu dorzucić biblijne "serc nie zatwardzajcie". Wolność liczona samą tylko możliwością, w sytuacji gdy serce jest puste, drętwe, nieczułe jest MOŻLIWOŚCIĄ DO NICZEGO. Gdy wszystko jest tak samo ważne (choć właściwie tak samo nieważne), to wolność jest pustym słowem, właściwie to brzemieniem dla człowieka, nie czymś pozytywnym. Bo oto gdy niczego nie chcemy, nic nas nie porusza, nie napełnia uczuciami, to zachęta "teraz wybieraj!" brzmi jak drwina - co tu wybierać, jak ta, czy inna opcja jest całkowicie równoważna. To taki ktoś może powiedzieć: sami sobie wybierzcie, albo nawet i wylosujcie ten mój wybór, bo dla mnie on zupełnie nie ma znaczenia.
I odwrotnie - można by powiedzieć komuś: "ty kochasz kogoś? - To cię ogranicza, nie będziesz w stanie wobec tej osoby przedsięwziąć każdych działań, tylko tych dla niej dobrych..." Ale przecież, jeśliby ktoś nie kochał to często w ogóle nie miałby powodu z ową osobą mieć do czynienia, więc zarzut jest bezpodstawny, jako że i tak zakres wyborów, którego dokonuje kochający względem kochanej osoby jest o wiele bogatszy, niż wobec osoby nam obojętnej (w porównywalnych pod innymi względami warunkach).

Warto tu naświetlić ten aspekt sprawy, że generalnie jesteśmy zanurzeni w nadmiarze możliwości/wolności wszelakich. Większość z nas może się poruszać w wielu kierunkach, realizować wiele różnych planów, myśleć o dowolnych rzeczach, kanały w TV do wyboru liczą setki pozycji, książek, filmów do kupienia są wielkie biblioteki, ludzi z którymi możemy się spotkać są rzesze itp. Mamy możliwość robienia praktycznie prawie nieskończonej ilości czynności, aktywności. Jeśli narzekamy na brak wolności to najczęściej dotyczy to WYBRANYCH (emocjonalnie!) tych aktywności, które ktoś nam ukazał jako atrakcyjne, albo my jakoś sobie je upodobaliśmy, wybierając z całej rzeszy innych aktywności. Wolność postrzegamy przez to, co chcemy, czego lubimy, co nam zasugerowano. W mniejszym stopniu jest ona związana z liczbą faktycznie dostępnych nam aktywności, możliwości. Co z tego, że możemy sobie poskakać na jednej nodze, albo policzyć plamy na ścianie, czy zapolować na pająki. Możemy, nawet w zamknięciu (trochę jak ten psychopata) myśleć o mnóstwie rzeczy, wyobrażać sobie mnóstwo rzeczy, mówić różne rzeczy. Tego jest wręcz nadmiar! Problem jest w tym, CZEGO CHCEMY. Jeśli niczego nie chcemy, to nie czujemy się wolni, choćby aktywności, możliwości były fizycznie dostępne. I odwrotnie - robiąc coś nawet z względnie wąskiego zakresu opcji, ale za to gdy owa rzecz jest nam atrakcyjna emocjonalnie, nie czujemy się zniewoleni. Pracoholik wielbiący swoją pracę nie czuje się tą robotą zniewolony, nawet jeśli dla kogoś z zewnątrz wydaje się ona nudna. Z drugiej strony ktoś zmuszony do nawet ciekawej i atrakcyjnej pracy, ale nie czujący ową pracą zainteresowania, będzie się czuł koniecznością jej wykonywania zniewolony.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Sob 1:48, 21 Paź 2017, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr Rokubungi
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 31 Maj 2014
Posty: 6081
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska, Pomorze Zachodnie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 17:04, 22 Paź 2017    Temat postu:

Co ten Michałek wypisuje tu znowu!?.;-P
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33338
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 18:14, 22 Paź 2017    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
jesteśmy zanurzeni w nadmiarze możliwości/wolności wszelakich. Większość z nas może się poruszać w wielu kierunkach, realizować wiele różnych planów, myśleć o dowolnych rzeczach, kanały w TV do wyboru liczą setki pozycji, książek, filmów do kupienia są wielkie biblioteki, ludzi z którymi możemy się spotkać są rzesze itp. Mamy możliwość robienia praktycznie prawie nieskończonej ilości czynności, aktywności. Jeśli narzekamy na brak wolności to najczęściej dotyczy to WYBRANYCH (emocjonalnie!) tych aktywności, które ktoś nam ukazał jako atrakcyjne, albo my jakoś sobie je upodobaliśmy, wybierając z całej rzeszy innych aktywności. Wolność postrzegamy przez to, co chcemy, czego lubimy, co nam zasugerowano. W mniejszym stopniu jest ona związana z liczbą faktycznie dostępnych nam aktywności, możliwości. Co z tego, że możemy sobie poskakać na jednej nodze, albo policzyć plamy na ścianie, czy zapolować na pająki.

Tę myśl chciałbym jeszcze rozwinąć w kontekście szczęścia - zadając pytanie: dlaczego w tych samych fizycznie warunkach jedni ludzie czują się spełnieni, szczęśliwi, a inni wręcz przeciwnie?
Można by też spytać, dlaczego w takich samych warunkach jedni czują się wolni, a inni spętani w swoim życiu?...
Oczywiście odpowiedź zasadniczo jest prosta - decyduje o tym to CO CHCEMY, KOCHAMY, CZUJEMY JAKO WARTOŚCIOWE. W tej samej pracy, w takim samym trybie życia, jedni czują "wiatr w żaglach" (emocjonalnie), podczas gdy inni wciąż są niezadowoleni, grymaszą, wciąż im jest źle.

Trochę naiwnie patrząc na sprawę można by z tego spostrzeżenia wyciągnąć wniosek, że może wystarczy się jako "przeprogramować uczuciowo", aby być szczęśliwym. Oto gdybyśmy zdobyli jakiś klucz do własnych emocji i czerwony guzik, który nagle wszystko co mamy, robimy, co nas otacza powiąże gdzieś z naszym wewnętrznym poczuciem szczęścia i spełnienia, to - NIE ZMIENIAJĄC NICZEGO W SWOIM ŻYCIU - możemy poczuć się praktycznie jak w raju. Wtedy wszystko zrobiłoby się dla nas piękne, cenne, dające satysfakcję.
Wracając od przykładu - teoretycznie moglibyśmy jakoś podpiąć nasze szczęście pod dowolne coś - np. właśnie pod to, że co jakiś czas poskaczemy sobie na jednej nodze. Jeśliby się to udały, jak byśmy wygrali los na loterii - szczęście zyskiwane za friko. Trochę to może być podobne do działania narkotyku, który - bez konieczności rozwoju, wzmacniania osobowości (a realnie to z jej degradacją) - daje poczucie szczęścia. Może takie przeprogramowanie odczuwania byłoby możliwe? Jogini potrafią być szczęśliwi skupiając się maksymalnie na samym opanowywaniu ciała i uczuć. Może to też jest skuteczna droga - tak opanować swoje odczucia siłą woli, aby owe odczucia zaczęły same z siebie, niezależnie od czegokolwiek innego, wołać do nas "jesteś szczęśliwy!".

Z pewnych powodów jednak uważam, że to (prawdopodobnie) nie zadziała w sposób trwały. Przynajmniej nie zadziała tak na zwykłego człowieka. Może zadziałałoby na krótką metę, ale po jakimś czasie nasze szczęście raczej zaczęłoby się rozsynchronizowywać. Dlaczego przewiduję taki efekt?
- Ano dlatego, że to co stałe w emocjach jakoś się zwykle po jakimś czasie nudzi, "opatrzy się", robi się mniej ekscytujące. Aby uzyskać ten sam efekt emocjonalny, dawkę trzeba zwiększać. Poza tym nasze aktywności, źródła szczęścia mają różne swoje aspekty - czasem wchodzące sobie wzajemnie w paradę, konfliktujące się na różnych poziomach. Wielka przyjemność jedzenia smacznych rzeczy konfliktuje się w życiu z problemem odczuwania dyskomfortu otyłego ciała, utratą zdrowia, bycia mniej atrakcyjnym dla innych ludzi, wreszcie możliwością aktywnego uczestnictwa w innych przyjemnościach. Czasu mamy, ile mamy, nie da się nim obdzielić wszystkiego, co byśmy chcieli przeżyć. A z wysokiego konia boleśnie się spada - więc gdy po dłuższym okresie szczęścia, spełnienia owo szczęście znacząco zblednie, to pojawiający się niedosyt będzie tym bardziej przykry.
Dlatego uzyskanie stanu trwałego szczęścia i spełnienia wymaga spełnienia pewnych dość trudnych warunków, a nawet MOCY rozumienia i odczuwania, pomagających utrzymać naszą psychikę "w kursie" na szczęście. To nie jest nic automatycznego, bo jeśli założymy, że ta pierwotna wolność, tak która próbuje wyrwać się z wszelkich ograniczeń jest w jakimś sensie "paliwem" owej wolności poprawnej, dającej szczęście, to powstaje pytanie: jak ową niesforną pierwotna wolność utrzymywać w ryzach?...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr Rokubungi
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 31 Maj 2014
Posty: 6081
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska, Pomorze Zachodnie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 18:21, 22 Paź 2017    Temat postu:

Poczucie szczęścia lub nie zależy również od wyobraźni i ambicji. Np. ja mam nadmiar jednego i drugiego, dlatego nie jestem i nie byłem szczęśliwy [no, może poza okresem dzieciństwa i młodości wczesnej]...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33338
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 20:18, 22 Paź 2017    Temat postu:

Piotr Rokubungi napisał:
Poczucie szczęścia lub nie zależy również od wyobraźni i ambicji.

Cały czas zadaję sobie jedno pytanie z tematem związane. Dotyczy pewnej hipotezy, którą sobie wymyśliłem, ale której uzasadnienia się nie podejmuję, ale która może być swoistym prawem świadomości.
Hipoteza brzmi: absolutnie zdeterminowany na szczęście umysł nie ma szansy osiągnąć swojego celu działając wprost.
Co rozumiem przez działanie wprost?
- Np. jak mi coś sprawia przyjemność, to będę to eskalował, a przyjemności uzyskam więcej, aż do stanu szczęścia. To nie zadziała, co da się pokazać na przykładach:
- więcej smacznego żarcia - ostatecznie spowoduje przejedzenie i problemy zdrowotne
- więcej seksu, eskalowanego do maksimum, jako główny motywator działań - ostatecznie zniszczy relacje z innymi, wydrenuje własne odczuwanie radości, ostatecznie pozostawi w postaci seksoholika, który z jednej strony nie może się opanować przed bodźcami seksualnymi, a zd drugiej czuje ich przesyt, brak prawdziwej radości z ich odczuwania.
- podobnie narkomania, alkoholizm
- dążenie do bogactwa - ostatecznie zepsuje relacje z ludźmi i światem, nie dając pełnego szczęścia, zostawiając człowieka z pytaniem: ile właściwie bym potrzebował pieniędzy, aby być szczęśliwym? - i tu każda odpowiedź jest niesatysfakcjonująca, bo nawet nieskończona ilość pieniędzy praktycznie nic nie zmienia w stosunku do stanu, gdy się jest bardzo bogatym. Bo radość z bogactwa działa ostatecznie na poziomie umysłu, a nie na poziomie tego, co realnie są pieniądze w stanie dać.
Nie da się osiągnąć szczęścia po prostu "podkręcając gałkę potencjometru" jakiekolwiek z odczuć odebranych jako przyjemne. Przyjemność jest największa na początku, ewentualnie w pobliżu jakiegoś optimum, ale przekroczenie owego optimum daje efekt spadku przyjemności.
To zostało opisane na poziomie pracy zmysłów - np. cicha muzyka może być mało satysfakcjonująca, gdy jest za cicha. Potem jest pewne optimum głośności, po przekroczeniu którego muzyka zaczyna robić coraz mniej przyjemna, aż do osiągnięciu poziomu bólu. Podobny efekt występuje dla wszystkim zmysłów - najpiękniejsza woń w nadmiarze robi się nieprzyjemna, za silny dotyk boli, zbyt skoncentrowany smak zaburza przyjemność jedzenia. Najczęściej jest tak, że wzrost przyjemności/szczęścia osiągamy mieszając różne aspekty, tworząc układankę z ich konfiguracji.

Tak więc ten pesymistyczny wniosek dotyczący każdej osobnej wybranej przyjemności nie musi się sprawdzać w POŁĄCZENIU. Wierzę, iż jest taka konfiguracja celów życiowych i "samoprogramowania się uczuciowego" umysłu, która zapewni radość, szczęście trwałe. Nie jest ona łatwa do osiągnięcia, ale chyba jakaś część ludzi - nawet tu na ziemi - jakoś się do niego zbliża. Polega ona przede wszystkim na ZDOLNOŚCI DOCENIENIA tego co się ma. To docenienie wymaga w swojej konstrukcji REZYGNACJI Z ESKALOWANIA, to powiedzenie sobie "dobrze jest, tak jak jest, nie musi być więcej, a nawet dobrze, że nie będzie więcej". Jednocześnie jednak umysł chyba pragnie pewnego rodzaju ekspansji, wzrostu swojej mocy, rozwoju. Tę da się osiągnąć ZMIENIAJĄC, MODYFIKUJĄC CEL. Możliwych celów życiowych jest nieskończenie wiele i złożoność też jest nieskończona. Zatem nie ma co się martwić, iż kiedyś zabraknie nam owych celów, że dojdziemy do ściany i dalej rozwój stanie się niemożliwy. Tak nigdy nie będzie... o ile... o ile oczywiście nie będziemy się upierać przy zafiksowanym na jednym aspekcie celu, na doskonaleniu wyłącznie jednej rzeczy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr Rokubungi
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 31 Maj 2014
Posty: 6081
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska, Pomorze Zachodnie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 15:44, 23 Paź 2017    Temat postu:

Co jest najważniejsze dla odczuwania najsilniejszego szczęścia??
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33338
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 19:17, 24 Paź 2017    Temat postu:

Piotr Rokubungi napisał:
Co jest najważniejsze dla odczuwania najsilniejszego szczęścia??

Myślę, że WRAŻLIWOŚĆ. Kto ma moc wchłonięcia wrażeń pełnym strumieniem, zapalających każdy możliwy neuron odczuwania, każdą stronę odczuć, ten odczuwa szczęście najsilniej.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr Rokubungi
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 31 Maj 2014
Posty: 6081
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska, Pomorze Zachodnie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 23:23, 24 Paź 2017    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Piotr Rokubungi napisał:
Co jest najważniejsze dla odczuwania najsilniejszego szczęścia??

Myślę, że WRAŻLIWOŚĆ. Kto ma moc wchłonięcia wrażeń pełnym strumieniem, zapalających każdy możliwy neuron odczuwania, każdą stronę odczuć, ten odczuwa szczęście najsilniej.
Pytanie jest o tyle również trudne, że trochę niejednoznaczne; i może być nieco dowolnie rozumiane... Jednak twoja odpowiedź dotyczy raczej intensywności odczuwania czegokolwiek, a nie poczucia szczęścia.
Moją odpowiedzią jest bycie w zgodzie z Prawdą, w tym- oczywiście- z prawdą o samym sobie. Pisałem to już wcześniej na tym forum.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
JanelleL.
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 16 Paź 2014
Posty: 2310
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 5:42, 25 Paź 2017    Temat postu:

System nerwowy niestety też ma swoją wytrzymałość :( :wink:

Ostatnio zmieniony przez JanelleL. dnia Śro 5:43, 25 Paź 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33338
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 12:41, 25 Paź 2017    Temat postu:

JanelleL. napisał:
System nerwowy niestety też ma swoją wytrzymałość :( :wink:

Niewątpliwie tak. Można osiągać szczęście trwałe wtedy, gdy nie przekroczymy pewnego poziomu pobudzeń - takiego, gdy nasze zasoby sięgną rezerw. Czerpiąc z rezerw, sprowadzamy na siebie w przyszłości wyczerpanie, wahnięcie się emocji w stronę przeciwną. Może czasem nawet warto mieć chwilę takiego maksymalnego szczęścia - rozkoszy - ekstazy. Ale też chyba dobrze byłoby nie bazować na tym za bardzo, jak też - jeśli coś takiego wspaniałego nam się zdarzy - nie popaść w wieczną tęsknotę za tą jedną najwspanialszą chwilą.
Ja wierzę w to, że pewna forma wrażliwości może rozwijać się wręcz w nieskończoność. Zatem, w takim układzie, i szczęście mogłoby sięgać coraz wyższych poziomów. Jednak ta wrażliwość, o której tutaj myślę jest dość trudna, nie automatyczna. Ona powinna "zdobywać nowe obszary", charakteryzować się swoistą ekspansywnością. Jakie to obszary?
- Widzieć jeszcze więcej
- Rozumieć jeszcze więcej
- Odczuwać miłość wyraziściej
- Dostrzegać nowe opcje w zastanym obrazie uczuć i rozumienia
- Zadawać pytania, udzielać jakoś na nie odpowiedzi, wkraczać rozumieniem i odczuwaniem w to, co w nas powstaje, cośmy sobie wybudowali.

To BOSKA umiejętność - TWÓRCZOŚĆ, ROZWÓJ, EKSPANSJA. Przy czym nie ekspansja w wyniszczającą rywalizację, w wojnę, nie eksplorowanie kto kogo pognębi. Najcenniejsza jest ekspansja w to, czego jeszcze nie było, co powstaje w nas - po raz pierwszy w historii wszechświata, ale czym można by się tez podzielić.
Ekspansja wojny i rywalizacji ma swoje immanentne ograniczenie - jest nim sytuacja, gdy pokonaliśmy wszystkich przeciwników - wtedy mamy kres i upadek (bo nie ma dalej sensu działania i istnienia). Ekspansja twórczości jest nieskończona, bo ilość połączeń, które można aktywować rośnie wykładniczo z ilością bytów, które do tych połączeń są doczepione.
Człowiek prymitywny o ciasnych horyzontach ma możliwość odczuwania szczęścia w obszarze ograniczonym do wąskich ram - tego co (mało) rozumie, (mało) czuje, (mało) dostrzega.
Ekspansja, o której myślę, trochę da się porównać do rozwoju nauki. Nauka wciąż rozszerza swoje obszary eksploracji - zdobywając wiedzę o dalekich obiektach w kosmosie, ale tez o tych najmniejszych cząstkach mikroświata, o złożoności interakcji pomiędzy ludźmi i innymi istotami, o sposobach przetwarzania informacji, logice. W każdą "stronę" można iść do przodu - w stronę dokładności, szybkości, precyzji, wrażliwości na małe bodźce, umiejętności filtrowania bodźców chaotycznych, eksplorowania odległości, budowania coraz bardziej złożonych konfiguracji. Z każdą z tych dziedzin może wiązać się jakaś forma szczęścia, satysfakcji, poczucia ogarnięcia jakiejś prawdy, bycia cząstką czegoś wspaniałego.

Myślę, że takie szczęście - właśnie nieskończonej ekspansji - jest udziałem Boga i tych, którzy okazują się na tyle udoskonaleni wewnętrznie, iż mogą "nadawać na podobnych do boskich falach". Dla nich wciąż rośnie "pula" rzeczy którymi można się zachwycić, podzielić z innymi, uczynić powodem szczęścia. Rośnie do nieskończoności, bo nie widać żadnej bariery, która by mogła ten wzrost powstrzymać.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Filozofia Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin