Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Każdy Bóg jest potworem

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Filozofia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Prosiak




Dołączył: 28 Lis 2015
Posty: 1128
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 16:15, 11 Mar 2016    Temat postu: Każdy Bóg jest potworem

Kim jest Bóg? Postacią, osobą odpowiedzialną za stworzenie świata.

Alternatywą dla Boga może być np nieświadoma siła sprawcza, prawa logiki itp. Wielu możliwych alternatyw po prostu sobie nie wyobrażamy. Nie wiem skąd w ludziach to przekonanie, że ich wyobrażenia mogą odzwierciedlać prawdę. Wiara jest bełkotem i to jest jasne, ale realnie działa na psychikę wierzącego. Zatrzymajmy się przy jej konkretnej wersji, czyli zastanówmy się nad Bogiem jako osobą.

Pomijam śmieszność tego wierzenia. Uczynienie Boga osobą i nadanie mu imienia to personifikacja. Jest to forma projekcji. Człowiek niemyślący podświadomie kojarzy działanie ze świadomością, ponieważ są to skorelowane parametry. Jednak nawet zakładając, że świadomość kieruje wszystkim co robi człowiek, to czym jest sama świadomość? Załóżmy nawet, że mówimy o duszy. Łatwiej poznęcać się nad ideą krytykując ją od wewnątrz niż od zewnątrz :)

Ok, więc Bóg stworzył ludzkie dusze i ustalił im parametr, który nazwał "wolną wolą". Nie bardzo wiemy czym ów parametr jest, ale przyjmijmy aksjomat, że Bóg go stworzył.

W takim razie działanie duszy jest ciągiem przyczyn i skutków, który miał swój start gdy człowiek dostał początkowe parametry od Boga. Jeżeli czynnik wolnej woli wpływa na to co się potem dzieje, to jak wyizolować go od innych czynników? Wiemy, że przyczyny rodzą skutki, a te skutki są kolejnymi przyczynami. Wiemy, że wolna wola to nie wybór, bo na wybór składa się wiele czynników, które leżą na ogół poza świadomością. Mamy zawsze możliwość zadecydowania wbrew własnej woli (uczynienie tego co "trzeba") i wbrew temu co "trzeba" i uczynienie tego co się chce. Z czego wynika wybór? Z czynnika wolnej woli? No ok, w takim razie działa ten czynnik wolnej woli, ale jeżeli działa autonomicznie, to dlaczego nałożona na to świadomość ma odpowiadać za działania tego czynnika?

To może ustalmy sobie czym jest odpowiedzialność. Są 2 możliwości:
1/. Personalistyczna (aprzyczynowa)
2/. Apersonalistyczna (przyczynowa)

I już widzimy, że z punktu widzenia świadomej jaźni (czyli ten kto MA duszę, ten kto MA wolną wolę) nie może istnieć żadna odpowiedzialność. Dlaczego? Bo zawsze zastajemy nasze decyzje. Podejmuje je jakiś czynnik lub szereg czynników, ale świadomość nie jest sterem, tylko tym kto doświadcza tych wyborów - także tych trudniejszych, pod prąd. Świadomość jest ekranem, na którym są wybory. Wybory są generowane przez maszynerię czyli mózg. Wiemy, że zawsze chcemy wybrać dobrze, czasem w nerwach ulegamy impulsom. Nie możemy odpowiadać za to, że nie umieliśmy powstrzymać impulsu. Gdybyśmy umieli, to byśmy powstrzymali. Nie możemy też odpowiadać za to, że mózg wybrał źle, bo nie umiał wybrać dobrze. Każda decyzja ma swoje przyczyny, więc to te przyczyny odpowiadają za decyzję - nawet jeśli to czynnik wolnej woli.

Gdyby każdy podejmował optymalne decyzje, to bylibyśmy wszyscy tacy sami. Nie istniałaby indywidualność. Chyba, że żaden wybór nie miałby negatywnych konsekwencji, a przyjemność i piękno byłyby skorelowane z dobrymi skutkami, tylko te skutki byłyby po prostu różnorodne.

Jeśli ktoś jest wg nas "zły", to po prostu nie miał danych na starcie przyczyn, które prowadzą do "dobrych" skutków. Tylko, że dobre i złe cechy to nasze subiektywne oceny, a są one jeszcze często pomieszane w różnych wyborach, np wybór A to 54% dobra i 46% zła, a wybór B to 49% dobra i 51% zła, ale z A może wyniknąć sytuacja X, która ma 99% zła i 1% dobra, a z B może się zdarzyć odgałęzienie, które ma 87% dobra i 13% zła. I z tego idą kolejne odgałęzienia, kolejne wybory.

Człowiek czuje, że ma wybór, ale jeśli stworzył go Bóg, to on tego wyboru nie ma. Jest konsekwencją tego jak Bóg go stworzył. Jeśli stworzył go przypadek i jakieś prawa to wyboru nie ma - jest konsekwencja, skutek przyczyn. Skoro nie ma wyboru to nie ma osoby, która może być za niego odpowiedzialna. I to dobrze koreluje z obserwacją świata i motywacją ludzkich wyborów. Nałożenie na siebie bata w postaci religii zazwyczaj tylko pogarsza sprawę. Religia owszem pomaga, ale zazwyczaj ludziom nieświadomym, którzy wierzą w dobrą Bozię, która ich kocha i zapewni im niebo po śmierci (umysłowy narkotyk zmieniający osobowość i myślenie).

Popatrzmy na konsekwencje przyjęcia koncepcji personalistycznej odpowiedzialności. Ludzie wybierają źle i są za to odpowiedzialni - czują poczucie winy zamiast wyciągnąć wnioski, a także utożsamiają się z decyzją, więc jej bronią. Tego nie byłoby gdyby społeczeństwo było apersonalistyczne. Wzrosła by tolerancja do innych, co zdjęłoby z nich presję, że coś "muszą", która sabotuje większość działań. Nikt nie robił by niczego na pokaz, nikt nie potrzebowałby nikomu niczego udowadniać.

Popatrzmy na świat, na to jaki on jest. Czy tu jest, k...a, fajnie? Ale odpowiedzcie sobie tak szczerze, bez ściemy. Czy jesteście wdzięczni Bogu za to co macie? Czy czujecie się odpowiedzialni za to jacy jesteście? Hmm powoduje to przecież albo nie akceptację siebie, albo sztywność zasad, brak spontaniczności, ascetyzm i ciągłą autokontrolę, przez to też wycofanie społeczne (ewentualnie pogrążanie się nawzajem we wspólnocie, która podobnie cierpi), anhedonię i szukanie lekarstwa w Bogu i wierze, które te problemy wywołują na nowo i dają minimalna dawkę narkotyku żeby pacjent nadal był uzależniony.

Ludzie gadają, ale nic nie mówią. Na większość pytań typu "czy jesteś dobry?", "czy trzymasz się zasad?" itd mógłbym odpowiedzieć, że tak i nie. Jedynym wyjściem jest akceptacja siebie i zrzucenie z siebie ciężaru odpowiedzialności wpojonej przez religię i złych rodziców wierzących w tzw zimny chów. Człowiek, który akceptuje siebie jako zwierzę rozumne i społeczne nie ma potrzeby karmić iluzji "ja" i nie ma potrzeby gdakać o pojęciu odpowiedzialności. Nie musi spajać niespójności i poświęcać swojej energii na utopię. Za to można zacząć żyć i być szczęśliwym, pozbywając się pojęcia sensu i szukając małych sensów w życiu codziennym. Wtedy inne sensy i cele powstają same, bo taki właśnie jest ich sens. Dopóki człowiek chce dojść rozumem do sensu, nie osiągnie spokoju i realnego odczucia sensu. Może tylko cierpieć i myśleć o sobie, że jest nieodpowiedni.

"moja wina" i bicie się w pierś zamień na miłość do siebie, bo tylko wtedy można kochać innych.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Andy72




Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 6690
Przeczytał: 94 tematy


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 17:09, 11 Mar 2016    Temat postu:

Bóg mówi co trzeba robić, to od człowieka, od jego wolnej woli zależy czy się posłucha.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Prosiak




Dołączył: 28 Lis 2015
Posty: 1128
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 18:35, 11 Mar 2016    Temat postu:

Mowi co trzeba robic czyli jest tyranem. To od czlowieka zalezy czy zaryzykuje choc przez chwile byc wolnym, bo zycie w niewoli nie jest warte by je przezyc.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Andy72




Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 6690
Przeczytał: 94 tematy


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 21:20, 11 Mar 2016    Temat postu:

Nie jest tyranem, prawdziwa wolność wynika ze spełniania przykazań. Chyba że ty wolisz "róbta co chceta"
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Prosiak




Dołączył: 28 Lis 2015
Posty: 1128
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 23:13, 11 Mar 2016    Temat postu:

Trzeba być kompletnym durniem żeby twierdzić, że spełnianie przykazań jest wolnością. I wcale "róbta co chceta" nie jest przeciwieństwem.

Twoje myślenie dychotomiczne wskazuje na to, że nie jesteś przygotowany do dyskusji. Po co więc tu piszesz?

Wystarczyłoby żeby każdy mógł żyć szczęśliwie, niekoniecznie wg jakichś wysokich standardów. Żeby ludzie mogli żyć w zgodzie z samym sobą itd, ale co ja tu będę mówił osobie, która wolność utożsamia z wykonywaniem cudzych rozkazów.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
istota




Dołączył: 10 Sty 2015
Posty: 194
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 13:15, 12 Mar 2016    Temat postu:

Prosiak napisał:
Trzeba być kompletnym durniem żeby twierdzić, że spełnianie przykazań jest wolnością.


Jest to typowe myślenie osób wierzących i wydaje mi się, ze wynika z tego, że osoba wierząca nie tworzy dystansu pomiędzy wolą Boga a swoją własną wolą, tylko uznaje wspólną wolę dla Boga i człowieka. Jeśli uznać, że Bóg jest doskonale wolny, to człowiek żyjący wedle przykazań, zgodnie z wolą Boga, staje się tym samym doskonale wolny.

I myślę, ze w tej dyskusji warto wprowadzić rozróżnienie na wolność od i wolność do. Wydaje mi się, że w tym przypadku mamy do czynienia z tym pierwszym. Bóg jest doskonale wolny od zła, więc każda osoba, która żyje wedle przykazań Boga będzie czyniła tylko dobro.

Można powiedzieć, że Bóg jako doskonale dobra istota jest zniewolony od dobra, więc jego doskonała wolność jest tylko wolnością od zła.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Prosiak




Dołączył: 28 Lis 2015
Posty: 1128
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 13:48, 12 Mar 2016    Temat postu:

I to jest właśnie wewnętrznie sprzeczna teoria, dlatego ją odrzucam.

Po pierwsze wprowadza to dychotomię, rozszczepienie - białe dobro i czarne zło. Jest to typowe dla osób prymitywnych.

Uznanie wspólnej woli Boga i człowieka to pozbycie się własnej woli i podleganie pod wolę "idei Boga" (bo nie Boga realnego!). Podobny mechanizm mają komuniści i inni totalitaryści, którzy mówią, że wolność jednostki to podporządkowanie się pod duża ideę grupową. "arbeit macht frei" ?

Wolność od zła, a wraz z tym złem wyrzekamy się wszystkiego co dobre, bo dobro bez zła nie istnieje, a zło nie istnieje bez dobra. Piękna manipulacja, wzorcowa wręcz :)

Podobnie robią władze strasząc np terrorystami, tworząc sztuczne zagrożenia żeby człowiek ze strachu wyrzekł się siebie i swojej woli i godził się na np monitoring, niedługo pewnie chipowanie ludzi.

Życie wg przykazań to pozbycie się własnej woli i życia wg własnych marzeń. Wtedy właśnie życie traci sens, więc trzeba go szukać w mentalnej protezie - w poczuciu bycia "dobrym" i karmieniu się nadzieją na życie wieczne w raju po śmierci (oczywiście nagroda jest po śmierci, bo nie da się jej zweryfikować za życia, więc można oszukiwać w ten sposób ludzi).


Ostatnio zmieniony przez Prosiak dnia Sob 13:48, 12 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33761
Przeczytał: 66 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 17:39, 12 Mar 2016    Temat postu:

Prosiak napisał:
... Świadomość jest ekranem, na którym są wybory. Wybory są generowane przez maszynerię czyli mózg. Wiemy, że zawsze chcemy wybrać dobrze, czasem w nerwach ulegamy impulsom. Nie możemy odpowiadać za to, że nie umieliśmy powstrzymać impulsu. Gdybyśmy umieli, to byśmy powstrzymali. Nie możemy też odpowiadać za to, że mózg wybrał źle, bo nie umiał wybrać dobrze. Każda decyzja ma swoje przyczyny, więc to te przyczyny odpowiadają za decyzję - nawet jeśli to czynnik wolnej woli. Gdyby każdy podejmował optymalne decyzje, to bylibyśmy wszyscy tacy sami. Nie istniałaby indywidualność. ...

Zacznę od tego, że większa część Twojego tekstu jw. bardzo mi się podoba. Choć pewna inna część jest mi jakoś przykra - ta z wypowiedziami lekceważącymi Boga, raniąca moje uczucia. Ale czysto intelektualnie rzecz biorąc, ten tekst jest wg mnie dobry. Wchodzisz względnie precyzyjnie w aspekty, które ludziom się mylą - wątki i pojęcia mieszają, przez co potem sami nie wiedzą co sobie założyli, a co ma być wnioskiem. Precyzyjnie rozdzielasz kwestię wolności woli i odpowiedzialności - dla wielu, to jest jedno i to samo. Wykonałeś kawał dobrej roboty :brawo: .
Ale – wg mnie - też nie ustrzegłeś się błędów myślowych - co ciekawe w dużym stopniu dokładnie tych, przed którymi w owym tekście przestrzegasz. :rotfl: Podstawowym błędem jaki widzę w powyższym wywodzie jest coś, co dałoby się określić jako WNIOSKOWANIEM Z SAMEJ KATEGORYZACJI. Najpierw opiszę ów błąd ogólnie. Wszystko co rozpoznajemy wpada nam w jakieś kategorie - to jest chyba oczywiste stwierdzenie, będące samą kwintesencją rozpoznawania. Zatem wydaje się słusznym przyjęcie koncepcji, że wszystko MA jakieś kategorie. Ale!... Ale czym się różni coś "ma" kategorię od "rozpoznałem w tym kategorię"? - Dla większości ludzi nie ma tu różnicy - jak coś rozpoznali, to znaczy, że tak "jest". Ale osoby bardziej obeznane w błędach myślenia już są bardziej wstrzemięźliwi z owym utożsamieniem - wiele rzeczy WYDAJE SIĘ innym, niż potem zechcemy to uznać. Tak więc bezpieczniej jest przyjąć inne podejście - takie w którym utworzenie kategorii (tak samo w sobie - bez uzyskania wystarczających informacji o obiekcie do kategoryzowania) nie jest wystarczającym powodem do żadnego dalszego wnioskowania. Kategoryzowanie bowiem może się udać, ale może też nie wypalić. Zwykle poprawność zastosowania kategorii-modelu trzeba dopiero dowieść, a przynajmniej mocno UZASADNIĆ. Jak to się ma Prosiakowego tekstu?... Ano tak, że Prosiak wprowadza różne kategorie do zagadnienia ludzkich wyborów - przyczyny, prawdopodobieństwo. Zakłada, że wybór ma np. 51% zła (btw. ja bym tutaj koncepcji zła jako przykładu użył, bo wg mnie jest mylna pod pewnym względem, ale przyjmijmy jako sam przykład, bo zrobi się za duża dygresja).
A skąd wiadomo, że w ogóle da się owe wybory wartościować (poprawnie - niesprzecznie!) na osi liczbowej (czyli jako wartość od 0 do 1)?
Tzn. sama hipoteza (!), że to się da, nie byłaby jeszcze taka niepoprawna, ale wyciąganie z owej hipotezy - czyli już potraktowanie jej jako udowodnionej - jakichś dalszych wniosków i traktowanie ich jako "wniosków o problemie", to już jest niepoprawne. Poza tym, w pełni ściśle, jednoznacznie, bez kłopotów interpretacyjnych pojęcie prawdopodobieństwa stosuje się wobec serii zdarzeń powtarzalnych. Nie wiemy, czy w ogóle owa powtarzalność stosuje się do omawianego problemu (ja mam tu duże wątpliwości).
Ale przejdźmy do meritum. Powtórzę jeszcze raz: tekst Prosiaka jest dla mnie użyteczny. Tak naprawdę to jest super na moje potrzeby! Aby wyłożyć to, co mam do przekazania musiałbym wcześniej właśnie coś bardzo podobnego napisać. A tu taki prezent! :* Robotę ktoś wykonał za mnie. :pidu:

Właściwie więc W PEWNYM SENSIE (!) z Prosiakiem się ZGADZAM. Właśnie tak! To co opisał Prosiak JEST PUNKTEM WYJŚCIOWYM do tego o co mi chodzi, co wg mnie jest kwintesencją religii. To co Prosiak opisał jest materialistyczno-przyczynową MENTALNIE ZEWNĘTRZNĄ rzeczywistością, w którą wrzucona jest ludzka świadomość, ludzkie ja. W tej rzeczywistości nie ma (prawdziwej) odpowiedzialności, nie ma też (prawdziwego) ja. Są sploty przyczyn i skutków, może do tego przypadki... Nie ma też właściwie (prawdziwego) dobra i zła - są jego złudzenia, takie małe utylitarne mniemania - co komu bardziej przyjemne, ewentualnie co tam nakazali albo zakazali jedni, czy drudzy. Pytanie jest jednak zasadnicze: czy tego podejścia można jakoś dowieść? - Ano chyba nie. To są mniemania, to jest układanie sobie świata wg jakiegoś widzimisię. I to wcale nie jest zarzut z mojej strony - to jest po prostu stwierdzenie, z którym chyba trudno polemizować, bo dowód musiałby odwołać się do jakichś konstruktów myślowych wyższego rzędu, potwierdzających to co tu stwierdzono. A takich na horyzoncie nie widać...
Ale dowód, to mocna rzecz, mamy więc pytanie: czy owe mniemania o iluzoryczności wolnej woli, nieistnieniu prawdziwej odpowiedzialności da się w takim razie jakoś UZASADNIĆ? (uzasadnienie może być słabsze niż dowód, ale pełni podobną rolę) - No cóż. Wg mnie można się przekonywać, można mówić, że to dobrze pasuje do przedstawionych konstruktów myślowych. Czy można takiemu podejściu zaprzeczyć? Trzeba by się zastanowić na czym w ogóle miałoby polegać takie zaprzeczenie. To się zastanawiam... Otóż ZAŁÓŻMY, że z racji na niepoznawalność procesów poznawczych w ludzkich umysłach, z racji na brak kompletnego modelu rzeczywistości materialnej (znane i uznane teorie fizyczne są w pewnych aspektach wzajemnie sprzeczne), z racji na pewną "namacalną", bezpośrednio znaną każdemu z nas rzeczywistość polegającą na ROZWAŻANIU OPCJI przed dokonaniem tego, czy innego wyboru, - załóżmy że ISTNIEJE ODPOWIEDZIALNOŚĆ I ISTNIEJE WYBÓR - w sensownym sensie tego słowa. Jak? - jeszcze nie wiem. Zakładam taką możliwość na przekór modelowi, który został na początku wątku przedstawiony przez Prosiaka, a który stanowi pewną bazę wyjściową - stan umysłu zdeterminowanego (bądź chaotycznego) nie mającego wolności, a dalej prawdziwej odpowiedzialności. Właśnie to zaprzeczenie chaosowi i determinizmowi wyborów, kasującym odpowiedzialność jest istotą "narodzenia się z ducha", jest podstawowym postulatem religii w sensownym sensie. Wiem, od razu każdy chce pytać: ale jak to możliwe? Jak?!!!
- Ano nie wszystko musimy wiedzieć JAK, aby z tego korzystać. Większość ludzi korzysta z komputera nie mając zielonego pojęcia o mechanizmach działania procesora, czy pamięci RAM. Tak więc w moim ujęciu owa sensowna religia to swoisty bunt przeciw determinizmowi i chaosowi, także bunt przeciwko zamykaniu dokonywanych przez człowieka wyborów jakieś ciasne ramy przyczynowości, w jakieś modele powiązań - tak jak byśmy już je mieli, znali je w pełnej okazałości.
Ale – tu ktoś chyba słusznie wskaże - na taki bunt trzeba by mieć chyba coś więcej, niż chciejstwo negacji... :think: Ano trzeba mieć coś więcej. I mamy coś więcej:
- przekaz tradycji religijnej - praktycznie pod każdą szerokością geograficzną człowiek szukał tego czegoś "więcej", odczuwał skłonność do nadawania rzeczom dodatkowych znaczeń, wykraczających poza aspekty czysto praktyczne.
- mamy własne odczucie, że jednak wybieramy - wizualizujemy opcje przyszłej sytuacji, porównujemy aspekty, nie wiedząc do samego momentu wyboru, co się zdarzy. - mamy fizykę kwantową, która modeluje rzeczywistość właśnie jako pewne akty nieprzewidywalnych z góry zachowań w materii. Zatem WIEMY, że nie ma ścisłej określoności w tym świecie.
- mamy obrazy sytuacji, w których wprowadzamy pojęcie odpowiedzialności, mamy własne wyrzuty/konflikty sumienia, wątpliwości jak postąpić. Część z nich jest modelowana przez systemy religijne, ale przecież i ateiści mają sumienie, mają poczucie, że coś co robią jest "z nich", a coś innego "to nie byli wtedy oni", więc w samym własnym umyśle dość wyraźnie odczuwamy wybór i odpowiedzialność jako zrozumiałe rzeczy.

W czym zawiera się istota owego buntu przeciwko - determinizmowi - chaosowi – przeciwko brakowi pojęcia odpowiedzialności?
Ano w upartym stwierdzeniu JA JEDNAK JESTEM? Co oznacza "ja jestem"? - To nic innego tylko "ja naprawdę, odpowiedzialnie (czyli z możliwością jednoznacznego przypisania do JA – do INDYWIDUUM) WYBIERAM"

Jestestwo ja = odpowiedzialność wyboru
Dlaczego?... Z samej istoty bycia - istnienia dla bytu typu umysł. Umysł (to byłaby moja maksymalnie ogólna DEFINICJA tego pojęcia) jest to rozpoznawalny, ale jednocześnie SAMODZIELNY ośrodek przetwarzający informacje. Z postulatu definicyjnego rozpoznawalności wynika, że jednak efekty działania umysłu - wybory muszą jakoś (mniejsza o to jak) dać się wiązać, przypisywać do umysłu. Inaczej nie mielibyśmy rozpoznawalności - całe myślenie zamieniłoby się w jedną wspólną magmę myślącego uniwersum, a nie rozpoznawalnych bytów jednostkowych. Z kolei z postulatu definicyjnego samodzielności (który z resztą jest forma uściślenia postulatu rozpoznawalności, w celu odróżnienia od rozpoznawalności czysto arbitralnych) wynika, że umysł jakoś zamyka akty wyboru w indywidualne "kapsuły", w dużym stopniu oderwane od przesłanek, z których powstały. I zewnętrzne byty/konstrukty analityczne nie są w stanie w pełni przewidzieć wyniku wyboru - on rzeczywiście jest samodzielny. Zatem umysł, który nie ma wolnej woli NIE ISTNIEJE, tzn. nie istnieje jako rozpoznawalna jednostka, jako coś, jako byt względnie samodzielny. Taki byt jest nikim - tzn. jest kopią, powieleniem rozkazów zewnętrznych, jakimś pośrednim ogniwem w łańcuchu zdarzeń (właściwie to nawet ogniwem bez wyraźnych granic, czyli jakby częścią "sznurka") - ogólnie wszystkim tym, o czym tak zgrabnie rozpisał się Prosiak. Z resztą Prosiak właśnie to przyznał, pisząc, że ja jest iluzją. I ma w tym rację, w ujęciu które zaprezentował - taki umysł, jak go Prosiak nam namalował jest właśnie niczym, iluzją z samej konstrukcji owego bytu.
Ale umysł, który "narodził się ducha" przełamuje ograniczenie, "przebija ów sufit", który dla niego wymurowała "konieczność".


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 12:39, 14 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Prosiak




Dołączył: 28 Lis 2015
Posty: 1128
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 0:04, 13 Mar 2016    Temat postu:

Moim zdaniem popełniasz tutaj błąd.

Otóż opisany przeze mnie problem nadal istnieje niezależnie od próby przestawienia kontekstu sytuacji. Zawsze będzie coś co podsuwa wizualizacje i opcje, zawsze będzie zewnętrzny świat dla tego czegoś, do czego to coś się odwołuje i zawsze będzie nieświadomość innych możliwych opcji, które to coś ignoruje. W tym momencie rozpada się możliwość istnienia spójnego i odpowiedzialnego "ja". I to jest zgodne z moim doświadczeniem, które na 100% potwierdza mi, że nie mogę zmienić pewnych rzeczy, od których miałby zależeć mój "sens życia".

Załóżmy, że stałem się nagle świadomą jaźnią, którą przedstawiasz. Ok, nadal jest problem skąd owa świadoma jaźń bierze przesłanki, skąd bierze decyzję i skąd bierze jej ewentualną negację. Nawet najbardziej skomplikowany i najmądrzejszy umysł będzie działał na podstawie jakichś reguł.

Podejrzewam, że gdybym opisał Ci jak to wygląda na moim przykładzie to przyznałbyś mi rację, ale nie chcę tego robić ze względu na trolli. W każdym razie wygląda to tak, że najbardziej pierwotne są uczucia, które nadają kierunek ewentualnym działaniom. Można jednak intelektualnie odrzucić te uczucia jeśli są złe jako takie. Wtedy jednak znika możliwość wyboru. Jest za to przymus jakiegoś wyboru i przymus jakiegoś życia. W związku z tym wolałbym nie żyć niż musieć mieć ten przymus i dokonywać wyboru. Ale inna osoba, która ma inne uczucia i miałaby ten sam intelekt, wybrałaby pewnie dość łatwo. A osoba mająca inne uczucia i słabszy intelekt? Pewnie też dość łatwo, bo mało kto ma takie dylematy jak ja. W ogóle niespójność uczucia/intelekt jest dość ciekawa. Człowiek orientuje się wtedy, że nie jest ani jednym, ani drugim. Jeśli się nie zorientuje to pewnie ma schizofrenię i oba aspekty walczą ze sobą poza udziałem świadomości. Kiedy walczą podczas gdy świadomość patrzy na to z boku czując i rozumiejąc rację jednego i drugiego aspektu, można pewnie powiedzieć o jakimś innym zaburzeniu. Pewnie nawet umiałbym to opisać, choć nie ma po co.

Problem jest taki, że gdyby wygrał intelekt, to straciłby sens, bo aby intelekt miał sens musi opierać się na uczuciach. Sam intelekt mógłby najwyżej walczyć o przetrwanie. Tylko po co?

Same uczucia mają już jakiś sens. Problem z nimi pojawia się kiedy intelekt mający prowadzić do realizacji uczuć, prowadzi do czegoś odmiennego. Wtedy uczucia nie mogą istnieć, ale nie mogą zniknąć. Nie wiem czy istnieje sposób opisania tego co wtedy dzieje się wewnątrz psychiki. To co jest odczuwalne to taka pustka jakbym znajdował się w GTA i mógłbym robić co chcę, ale nie ma po co i lepiej wyłączyć grę, ale gra jest jedynym co zostało. Najgorsza myśl wtedy to właśnie taka, że Bóg mógłby istnieć i być odpowiedzialnym za to co się dzieje. A ja choćbym nie wiadomo co wymyślił, to i tak nie mam tej odpowiedzialności, bo nie mam możliwości zmiany. To co mogę zmieniać to podejście, ale też nie to na podstawowym poziomie, tylko raczej podejście do podejścia.

Pytanie o dowód na przyczynowość jest dla mnie bezzasadne. Dowodem na przyczynowość jest istnienie rozciągnięcia wydarzeń w czasie. Oznacza to, że jedno powoduje drugie. Dowodem na to, że świadomość nie jest tym co porusza przyczyny jest to, że nie mogę myślami zmienić swojego wnętrza, a im więcej prób kontroli, tym jest gorzej. Za to odwrotność kontroli - luz, to jest coś co powoduje, że często przyczyny i skutki idą tym lepszym torem. Na luzie popełnia się mniej błędów. Niezależnie od tego co się stanie jest jakaś przyczyna i jest jej skutek. Niezależnie od tego co było przyczyną, bo inaczej zachowa się przyczyna ogarnięta przez świadomość, a inaczej zignorowana przez nią, przy czym nie wiadomo co jest korzystniejsze.

Jeśli nawet "ja" jestem tym kto odpowiada za następne przyczyny, to moje obecne "ja" wynika z poprzednich "ja", które wynikały z innych, a następne będą wynikały z obecnych. Nadal jesteś tylko tym wewnątrz doświadczenia, które dzieje się swoim torem. Jesteś postacią mającą wrażenie, że to ona steruje, choć tak naprawdę każda postać jest pionkiem. Dlatego myślę, że Bóg nie mógłby być postacią i pionkiem. Uważam, że jeśli istnieje coś co jest godne czci to nie jest to postać, nie jest to siła stwórcza tego dziadowskiego miejsca, tylko... siła miłości? Nie wiem jak to można nazwać, ale są doświadczenia, które uważamy za dobre i wartościowe i to właśnie im towarzyszy pojęcie sensu, mistyki lub boskości. To do nich człowiek potem próbuje dopasować spójną wersję świata, ale im więcej nad tym ślęczy tym bardziej się nie da i tym więcej pojawia się wątpliwości.

A jeśli nie przyczynowość to w jaki sposób personalizm? Każda ustalona definicja personalizmu rozbija się o przyczyny bycia taką, a nie inną personą. I znów pojawia się pojęcie sztucznej odpowiedzialności za to jakim się urodziliśmy i jakim staliśmy się teraz.

Człowiek szuka tożsamości, ale ja nie wiem po co. Też wolałbym być kimś, ale nie umiałbym tego dopasować logicznie do żadnej ziemskiej kategorii. Uczuć w końcu nie da się ogarnąć umysłem, a sam umysł nie wywołuje uczuć, tylko najwyżej emocje.

To pojęcie personalizmu wymagałoby uzasadnienia, bo wszystko przemawia za przyczynową wersją. A jeśli personie nałożymy pojęcie odpowiedzialności to gdzie furtka rezygnacji? Skąd nagle to obarczenie odpowiedzialnością za coś czemu człowiek nie umie się przeciwstawić? Tzn umie, ale wtedy jest nieszczęśliwy. A kiedy jest nieszczęśliwy i tak musi być, to nie może stać za tym żaden dobry Bóg.

Pojęcia dobra i zła to tylko metafora. Zaprzeczenie dychotomii, rozszczepieniu na czarne zło i białe dobro. Bo to właśnie to podejście wymaga uzasadnienia, a ja się przy swoim nie upieram. Pokazuję tylko, że czarne zło i białe dobro nie bronią się w realnych sytuacjach, które są właśnie takie jakie przedstawiłem.

P.S.

Nadal mam wrażenie, że próbujesz wprowadzić tę odpowiedzialność, tak jakby bez niej świat miał się zawalić.


Ostatnio zmieniony przez Prosiak dnia Nie 0:05, 13 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33761
Przeczytał: 66 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 13:09, 14 Mar 2016    Temat postu:

Prosiak napisał:
Moim zdaniem popełniasz tutaj błąd.

Otóż opisany przeze mnie problem nadal istnieje niezależnie od próby przestawienia kontekstu sytuacji. Zawsze będzie coś co podsuwa wizualizacje i opcje, zawsze będzie zewnętrzny świat dla tego czegoś, do czego to coś się odwołuje i zawsze będzie nieświadomość innych możliwych opcji, które to coś ignoruje. W tym momencie rozpada się możliwość istnienia spójnego i odpowiedzialnego "ja". I to jest zgodne z moim doświadczeniem, które na 100% potwierdza mi, że nie mogę zmienić pewnych rzeczy, od których miałby zależeć mój "sens życia".

Załóżmy, że stałem się nagle świadomą jaźnią, którą przedstawiasz. Ok, nadal jest problem skąd owa świadoma jaźń bierze przesłanki, skąd bierze decyzję i skąd bierze jej ewentualną negację. Nawet najbardziej skomplikowany i najmądrzejszy umysł będzie działał na podstawie jakichś reguł.
...
P.S.

Nadal mam wrażenie, że próbujesz wprowadzić tę odpowiedzialność, tak jakby bez niej świat miał się zawalić.

Zgadzam się. Właśnie tak!
Chcę wprowadzić tę odpowiedzialność, jakby bez niej miał świat się zawalić. Bo by się zawalił! - przynajmniej w tym sensie, że nie byłoby ja, nie byłoby zatem komu tego świata doznawać, czyli równie dobrze tego świata mogłoby nie być (wg Wuja z resztą taki świat w ogóle jest niewyobrażalny).
Tak, buntuję się przeciw temu, co napisałeś - przeciw wizji braku ja.
Pytasz: skąd ja bierze przesłanki?
Moja odpowiedź brzmi: zewsząd! Czy to ważne skąd? Skąd by nie wzięły się te przesłanki efektem będzie jakiś wybór.
Czy umysł musi działać wg reguł?
Znowu - skąd wiesz? Masz na to dowód? - myślę, że nie masz. Masz swoje przekonanie, złożone z konceptów reguły i przesłanki.
Skąd wziąłeś te koncepty?
Ano analizując świat i SZUKAJĄC W NIM REGUŁ.
To znalazłeś owe reguły - w wielu aspektach. Skoro znalazłeś reguły, to dalej wyciągasz wniosek: wszystko musi mieć regułę. Ale...
... nie tak szybko. Znalazłeś owe reguły, bo właśnie ich ich szukałeś. Więc efekt jest wynikiem założonego na starcie własnego flitru! Ów wniosek - ten o istnieniu reguł - nie wynika z bezstronnej, ogólnej wiedzy o rzeczach - tylko z początkowego założenia. Dalej nie wiesz, czy nie ma świata_bezreguł, skoro zawsze poznajesz świat mechanizmem reguł, skoro zawsze odfiltrujesz ten (potencjalny) bezregułowy aspekt.

W matematyce kiedyś pojawił się koncept liczby zespolonej, wiążącej się z wprowadzeniem jednostki urojonej i. To i miałby być bez sensu - było pierwiastkiem z -1. Czegoś takiego nie ma na osi liczbowej. Takiej "liczby" nie ma. Bo faktycznie nie ma jej w ciele liczb rzeczywistych. Ale postępując wbrew "oczywistości", czyli zakładając że ów pierwiastek z -1 jakoś (nie wiedzieli JAK, tylko założyli, że jednak) JEST, osiągnęli zadziwiające rezultaty - najpierw uzyskali narzędzie do rozwiązywania równań wyższych stopni. A potem otworzył się przed nimi świat całej algebry zespolonej, czego efektem było m.in. sformułowanie praw fizyki kwantowej, czy wiele innych odkryć.
Gdy Enrico Fermi badał rozpady neutronu, doszedł do wniosku, że brakuje mu do koncepcji pewnej cząstki, której nikt nie znał, której nie dawało się nijak wykryć. Ale pasowało jako element brakujący koncepcji. I Fermi założył, że tak niewykrywalna cząstka - neutrino - JAKOŚ (mniejsza o to JAK?) jest. Doświadczalnie ową cząstkę "pochwycono" dopiero dziesiątki lat po owym zapostulowaniu jej istnienia przez Fermiego. Okazało się, że jest ona tak przenikliwa, że trzeba ogromnego wysiłku, aby jakąkolwiek z owych (trylionów trylionów) cząstek przenikających w ciągu sekundy przez nasze ciała zarejestrować. Ale znowu - mechanizm był taki sam - BUNT PRZECIW JAKIEMUŚ MOJEMU NIE WIEM. Bunt przeciw ograniczeniom, wynikający z wiodącego założenia: pasuje mi do koncepcji...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Prosiak




Dołączył: 28 Lis 2015
Posty: 1128
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 14:13, 14 Mar 2016    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Zgadzam się. Właśnie tak!
Chcę wprowadzić tę odpowiedzialność, jakby bez niej miał świat się zawalić. Bo by się zawalił! - przynajmniej w tym sensie, że nie byłoby ja, nie byłoby zatem komu tego świata doznawać, czyli równie dobrze tego świata mogłoby nie być (wg Wuja z resztą taki świat w ogóle jest niewyobrażalny).
Tak, buntuję się przeciw temu, co napisałeś - przeciw wizji braku ja.


Heh, niewyobrażalny dla Wuja czyli nie mógłby istnieć? A dla mnie jest nie tylko wyobrażalny, ale też doświadczalny. Co prawda niestety to tylko przebłyski, ale się zdarza. Jest ja i "ja". Ja mówię o "ja". :) Popatrz na to w ten sposób, że kiedy mówię "ja jestem", to tak naprawdę przekazuję tu jakiś komunikat, który dla nas coś oznacza. Jednak dosłowna interpretacja (taka autystyczna) prowadziłaby do tego, że człowiek wypowiadający te słowa istnieje jako jakieś stałe, namacalne "ja". Właśnie dlatego wymyślono duszę - miało to usprawiedliwić poczucie spójności.

Kiedy nie ma utożsamienia z konstruktem "ja", nadal nie znika doświadczenie. Możesz np patrzeć na jakiś obraz, słyszeć jakieś dźwięki i ich nie interpretować. Możesz nie czuć, że jesteś tym kto patrzy na obraz, a w polu Twojej świadomości może być sam obraz. Takie stany to czasem spontaniczne przebłyski (zakłócenia w działaniu mózgu?), a czasem efekt medytacji lub przyjęcia środków psychoaktywnych. Tylko, że kiedy byłeś dzieckiem, taki stan był naturalny. Dopiero potem człowieka nauczono utożsamiania się z własnymi konstruktami myślowymi i tymi, które są wprowadzane do umysłu z zewnątrz i narzucane jako "dobre". Są też takie utożsamienia z uczuciami. Religia próbuje zamienić źródło utożsamienia naturalnej miłości i przekierować ją na konstrukt Boga osobowego (po to żeby miłość była na zewnątrz, wtedy człowiek nie ma nad nią kontroli i jest zniewolony ideą). Jednocześnie narzuca człowiekowi myślenie religijne (zbiór reguł, które przestawiają myślenie pod dyktando idei, a raczej jej twórców).

Ja poprawne utożsamienie uważam za naturalną zmienną utożsamień. Nie wiem jak to opisać, bo to moje własne myślenie, którego nikt mi nie narzucił.

Niech świadomość symbolizuje koło. W polu świadomości pojawiają się różne rzeczy (mniejsze kółka), którymi są uczucia, myśli, wartości, idee itd. To czego doświadczam też jest jakimś kółkiem, które jest wpisane w to duże koło świadomości. Ja jednak nie jestem tym czego doświadczam. Prawdziwego mnie nie ma, ale jest tryb, w którym działam roboczo nazywając się "ja". Ten tryb jest płynny, elastyczny.

Jaka jest alternatywa przyczynowości? Nie ma nawet takiej i tu jest problem teistów, bo przyczynowość jest naturalną konsekwencją logiki.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33761
Przeczytał: 66 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 14:32, 14 Mar 2016    Temat postu:

Prosiak napisał:
... kiedy mówię "ja jestem", to tak naprawdę przekazuję tu jakiś komunikat, który dla nas coś oznacza. Jednak dosłowna interpretacja (taka autystyczna) prowadziłaby do tego, że człowiek wypowiadający te słowa istnieje jako jakieś stałe, namacalne "ja". Właśnie dlatego wymyślono duszę - miało to usprawiedliwić poczucie spójności.

Kiedy nie ma utożsamienia z konstruktem "ja", nadal nie znika doświadczenie. Możesz np patrzeć na jakiś obraz, słyszeć jakieś dźwięki i ich nie interpretować. Możesz nie czuć, że jesteś tym kto patrzy na obraz, a w polu Twojej świadomości może być sam obraz.

Pisząc "możesz" odwołujesz się do ODBIORCY. Czyli znowu zakładasz jakieś ja - w tym sensie, że ODRÓŻNIASZ jakiś aspekt od innego. W przeciwnym wypadku nie napisałbyś "możesz nie czuć", ale "może nie być odczuwania". I w świecie bez ja tylko takie wyrażenia byłyby uprawnione - wyrażenia "w cały świat", aby nie wskazywać czegoś docelowego.

Kwestia utożsamiania.
Chyba mijamy się trochę z naszymi przekazami, bo ja od dawna nie utożsamiam się jakoś z ja (przynajmniej w tym sensie, o ile jakoś próbuję Cię zrozumieć). Mówiąc inaczej - Z PEŁNĄ ŚWIADOMOŚCIĄ, AKCEPTACJĄ, Z CAŁYM DOBRODZIEJSTWEM INWENTARZA nie łączę ja z niczym konkretnym. W moim umyśle po prostu nie wiem czym jest ja. Znam jednak pewne efekty owego ja - główny z nich polegają na tym, że NIE POTRAFIĘ SIĘ WYŁĄCZYĆ - tzn. wciąż przychodzą jakieś doznania, a do tego zachowują jakąś sekwencyjną formę - są kategoryzowane poprzez uznanie podobieństwa do czegoś z pamięci, są jakoś tam pasowane do tworów myślowych (pojęcia, idee). I nie umiem samego tego potoku zatrzymać, albo go rozproszyć tak, aby znikła rozpoznawalność. Ta rozpoznawalność wciąż się pojawia - wciąż doznania wydają mi się do czegoś podobne, z czymś się automatycznie łączą. Co prawda mogę sobie trochę pomedytować taką pustkę, ale nie potrafię się odciąć całkowicie, a potem i tak wracam do tego strumienia wrażeń.
Ale się nie utożsamiam. Właściwie to nawet nie bardzo wiem co to znaczy się utożsamiać. Dla mnie ja jest jakimś takim "nie wiem, ale czuję różne postacie spójności i konieczności".


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 18:02, 14 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Prosiak




Dołączył: 28 Lis 2015
Posty: 1128
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 15:09, 14 Mar 2016    Temat postu:

No mówię do Ciebie czyli rozmawiamy na płaszczyźnie społecznej, korzystamy z przyjętych domyślnie założeń, wg których mówiąc do jakiegoś człowieka umawiamy się, że stanowi on spójną całość. Kiedy z Tobą nie piszę już nie mam potrzeby myśleć o "sobie" jeśli nie ma wokół innych ludzi.

Utożsamianie, o którym piszę dotyczy personalizmu. Temu jestem zdecydowanie przeciwny.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33761
Przeczytał: 66 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 21:27, 14 Mar 2016    Temat postu:

Prosiak napisał:
Utożsamianie, o którym piszę dotyczy personalizmu. Temu jestem zdecydowanie przeciwny.

Sorry, a ja nie bardzo nawet czaję o jakim utożsamianiu piszesz. To jest jakieś Twoje osobiste doświadczenie, którego nie bardzo rozumiem. Ale oczywiście akceptuję i przyjmuję, tylko nie za bardzo mam coś do powiedzenia w tej sprawie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Prosiak




Dołączył: 28 Lis 2015
Posty: 1128
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 21:42, 14 Mar 2016    Temat postu:

Piszę o tym, że zdecydowana większość ludzi wierzy w to, że jest osobą nazwaną jakimś imieniem, mającą wpływ na to co zrobi.

Chodzi tylko o rozróżnienie mentalnego modelu "ja" i wiary w to, że naprawdę jest się tą postacią. Wierzysz w ważność Michała Dyszyńskiego? Jesteś Michałem, czy może używasz maski bycia Michałem dla potrzeb społecznych?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33761
Przeczytał: 66 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 21:55, 14 Mar 2016    Temat postu:

Prosiak napisał:
Piszę o tym, że zdecydowana większość ludzi wierzy w to, że jest osobą nazwaną jakimś imieniem, mającą wpływ na to co zrobi.

Chodzi tylko o rozróżnienie mentalnego modelu "ja" i wiary w to, że naprawdę jest się tą postacią. Wierzysz w ważność Michała Dyszyńskiego? Jesteś Michałem, czy może używasz maski bycia Michałem dla potrzeb społecznych?

Czy wierzę w ważność Michała Dyszyńskiego?
- Chyba tak - wierzę w to ZA POMOCĄ WIARY W BOGA. Nie wiedziałbym co znaczy termin "ważność Michała Dyszyńskiego", gdybym był ateistą. A tak wierzę, że ten termin ma sens - taki, jaki nadaje mu Bóg, a intuicyjnie oznacza on z grubsza powiązanie z Nim w miłości.
Czy używam maski bycie Michałem dla potrzeb społecznych?
- W pewnym sensie może i tak. To sformułowanie da się jakoś przyłożyć do tego co czuję w zakresie relacji ja - społeczeństwo. Może nie jest to przyłożenie idealne, ale z grubsza można by tak powiedzieć, że "przywdziewam" różne maski w różnych sytuacjach. One gdzieś oscylują wokół pewnego wspólnego rdzenia, który stara się nadać owym maskom maskom jakąś formę spójności. Gdy to się nie udaje, gdy ta spójność się rozłazi, odczuwam rodzaj frustracji, bo gdzieś w środku mam przekonanie, że owe maski powinny na coś wspólnego wskazywać, coś reprezentować - może nie idealnie, ale jednak jakoś rozpoznawalnie. Ale nie potrafię tego czegoś określić, zdefiniować.
Czy się z tym "utożsamiam"?
- Częściowo jest tu coś z utożsamienia. Chociaż nie w pełni, bo nawet nie wiem jak to "uchwycić", więc nie za bardzo jest się z czym utożsamić. Ale niewątpliwie byłby w tym jakiś rdzeń ja.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Prosiak




Dołączył: 28 Lis 2015
Posty: 1128
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 22:17, 14 Mar 2016    Temat postu:

A ja uważam, że kluczowe jest zmniejszenie ważności, a co za tym idzie zmniejszenie oczekiwań, pozbycie się poczucia, że cokolwiek mi się należy i że cokolwiek na świecie ma jakąś realną wartość.

Za mocny nacisk położony na jakąś kwestię powoduje drugą siłę działającą przeciwnie, która dąży do redukcji tej nierówności. Przynajmniej tak to działa w psychice.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Filozofia Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin