Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Czy NAPRAWDĘ chcemy być szczęśliwi?

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Filozofia
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33293
Przeczytał: 63 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 10:52, 15 Kwi 2019    Temat postu: Czy NAPRAWDĘ chcemy być szczęśliwi?

Pytanie zdaje się być z tych czysto prowokacyjnych. Właściwie pewnie niejedna osoba po przeczytaniu go, pomyśli sobie, że oto Michał szuka taniego zainteresowania, negując coś absolutnie oczywistego. Bo przecież odpowiedź jest oczywista, że wszyscy chcą być szczęśliwi...
A tak w ogóle, dlaczego to pytanie pojawia się w dziale filozofia, a nie związanym z psychologią?...

Ale ja nie chcę tu wcale prowokować. I uważam, że pytanie jest jak najbardziej zasadne, gdy spojrzy się WNIKLIWIEJ na sprawę. Więcej, uważam że to pytanei jest fundamentalne, właściwie stawiające "pytania o wszystko", a na pewno o religię, egzystencję, świadomość. Zaś odpowiedź na to pytanie wcale nie jest oczywista. Przy czym ja nie zamierzam tej odpowiedzi dawać ogólnie. Uważam, że każdy musi tę odpowiedź sam sobie wypracować, dać ją samemu sobie (najpierw), a potem może też światu.

Dlaczego jednak twierdzę, że - zapewne, jak z samego postawienia sprawy by wynikało - nie zawsze chcemy być szczęśliwi?

Generalnie odpowiedź główna byłaby tu następująca: często myślimy, działamy, funkcjonujemy przeciw naszemu szczęściu, bo nie jesteśmy gotowi poświęcić dla szczęścia to, do czego się przyzwyczailiśmy, z czym się identyfikujemy.
Oczywiście ma to swój wymiar dobry i zły, etyczny, i nieetyczny.
Prosty przykład, obrazujący nasze odsunięcie szczęścia, to odpowiedzialność za bliskich. Nieraz moglibyśmy być szczęśliwi, gdybyśmy zwyczajnie stłamsili w sobie empatię, współczucie. Bo współodczuwanie cierpienia, w szczególności w sytuacji gdy i tak pomóc nie potrafimy, wobec osoby, która cierpi - np. ciężko chory członek rodziny - racjonalnym się nie wydaje. Jaki w tym sens - cierpieć, tylko dlatego, że ktoś cierpi?
Racjonalnie patrząc na taka sytuację, może należałoby odsunąć owo cierpienie, a przez to zachować siły na zrobienie czegoś sensownego, może jakoś dodatkowo zadziałać, może nie dopuścić do cierpienia kogoś innego. Zamiast siedzieć zgnębionym przy łóżku ciężko chorej matki, może należałoby zająć się własnymi dziećmi, przypilnować, aby odrobiły lekcje, czy nie obżerały się cukierkami.
Tymczasem tak to już jest, że współcierpienie uważamy niejako za swój obowiązek - sami się nim "katujemy", ludzi odrzucających owo cierpienie traktujemy jako bezdusznych, nieczułych. Co prawda chcemy, aby tego cierpienia nie było, ale nie robimy nic (albo robimy niewiele, jakby z premedytacją nieskutecznie), aby cierpienie przerwać.
Inny przykład to wyszukiwanie sobie ciemnych stron życia. Znam takich ludzi, którzy zatruwają sobie i innym życie programowym czarnowidztwem i podejrzliwością. Dla tych ludzi wszystko jest, albo będzie źle, zaś jeśli coś zrobi się (zapewne przejściowo) dobrze, to zostanie odebrane jako próba osłabienia naszej czujności przed kolejnym atakiem tego, co ma być złe. Tacy ludzie widzą wokół siebie głównie złe intencje, skupiają się na negatywnych zdarzeniach, przewidują że zdarzy się coś złego. Przyznam, że sam miewałem odchyły w tym kierunku, ale umiem spojrzeć na nie z dystansu, więc przynajmniej wiem, że tak myśląc, nie jestem racjonalny.

Jeszcze inna, mocno typowa sytuacja gdy poświęcamy swoje szczęście, to fanatyczne skupianie się na różnych celach życiowych. Czasami to skupienie się jest wynikiem manipulacji społecznej, czasem sami sobie je fundujemy. Najbardziej oczywistym przykładem będzie uleganie presji ze strony władzy, rodziny, autorytetów w celu podjęcia działań ewidentnie sprzecznych z naszym interesem. Żołnierz przymuszony do zabijania w imię ambicji tego, czy innego wodza, przecież nie ma nic osobiście przeciwko żołnierzowi z drugiej strony, którego próbuje zastrzelić. Obaj zostali wmanewrowani w wojnę, która kompletnie rozjeżdża się z ich poczuciem szczęścia, racjonalnością życia. Oczywiście można ich tłumaczyć tym, ze są zmuszeni. Ale to nie działa tak, ze żołnierz zachowuje swoją świadomość zmuszania i tylko samym zmuszaniem działa. Żołnierz daje sobie wyprać mózg - po jakimś czasie zaczyna się identyfikować z celami mu narzuconymi, zaczyna sam nienawidzić wojsk przeciwnika, zamiast nienawiść skierować przeciwko tym, którzy wymuszają na nim udział w tej bezsensownej wojnie. Żołnierze hitlerowscy - czy chcieli zabijać?...
Przypuszczam, ze większość z nich wcale nie chciała (część mogła mieć z natury mordercze skłonności, ale tylko część). Jednak zostali wmontowani w machinę wojenną, a potem jakoś tak przejęli również uczuciami te cele, które zostały na nich wymuszone. Oczywiście wplatało się w to też po prostu pragnienie przeżycia. Dezercja była karana śmiercią, nieposłuszeństwo było karane śmiercią. Ale nie było karane śmiercią to, co sobie myślimy - zachowanie świadomości, że to nie moja wojna, nie moje cele do realizacji.
Wojna buduje sytuacje skrajne. Ale podobny mechanizm występuje też i w czasie pokoju, w zwykłym życiu. Poświęcamy swoje szczęście: dla szefa, dla celów firmy, dla ambicji, dla zachowania poczucia przynależności, tradycji. Wielu ludzi postępuje wbrew swojemu szczęściu, bo WYUCZYLI SIĘ PEWNYCH WZORCÓW, tradycyjnych zachowań, kulturowych rytuałów, a nie mają wystarczającej mocy myśli i uczuć, aby te (jakże często dla nich toksyczne) wzorce zdiagnozować jako mało sensowne, obce, nie prowadzące nie tylko do szczęścia, ale właściwie nie prowadzące do niczego, co byśmy chcieli wesprzeć swoim życiem. Ludzie robią mnóstwo rzeczy bo "się robi", nie zastanawiając się nad prostym pytaniem: niby DLACZEGO się to robi?
I robimy te rzeczy wbrew własnemu szczęściu, czujemy się z tym źle, nie lubimy sytuacji z tym związanych, czy nawet samych siebie w tym uczestniczących. Wiemy, ze wystąpiliśmy przeciw swojemu szczęściu, ale nie umiemy się z tego wyplątać.

Z drugiej strony sprawa nie jest taka jednoznaczna. Nie chcę, aby ktoś odebrał mój tekst jako nawoływanie do szukania swojego szczęścia w bezpośredni sposób, lekceważąc wszystko inne. Nie nawołuję do egoizmu, do dążenia po trupach do owego własnego szczęścia. Zdaję sobie sprawę, że czasem szczęściu trzeba "dać na wstrzymanie", albo że poświęca się mniejsze szczęście dla, spodziewanego, (choć nie zawsze pewnego) większego szczęścia. Przykładowo ktoś wierzący w Boga może poświęcać to szczęście ziemskie w imię szczęścia w raju, w jakie uwierzył, ze zostanie mu dane przez Boga (nie chcę teraz oceniać zasadności owej wiary).

Tutaj chciałem wskazać raczej (w szczególny sposób) na te ewidentne przypadki - gdy szczęście swoje poświęcamy, odsuwamy, lekceważymy, mimo że PRAKTYCZNIE NIC za takim działaniem nie przemawia. Nic z wyjątkiem:
- przyzwyczajenia
- zapędzenia się w dążeniu do jakiegoś celu
- bycia zmanipulowanym przez "wrogie siły".

Zakończę przykładem dla mnie chyba najbardziej znamiennym w tym kontekście. Przykładem, o którym nieraz myślę, a który w ogóle najbardziej stał się przyczyną powstania tego tekstu. Chodzi o - opisywane często w kryminologii, w mediach - zjawisko samobójstwa rozszerzonego.
Media cyklicznie właściwie przynoszą opisy przypadków takich zdarzeń, gdy jakaś osoba zabija najpierw swoich bliskich (żonę, dzieci), a potem siebie. Ileś lat temu opisywany był przypadek mężczyzny, który nie był w stanie panować nad agresją, żona ostatecznie od niego odchodziła (dostała rozwód), odrzucała jego wredne towarzystwo, więc tenże mężczyzna zastrzelił ją, dziecko, a na koniec siebie. Jak można sobie wyobrazić jego motywacje?...
- Myślę, że cel miał prosty: on im pokaże, że ostatnie słowo należy do niego!!!
Oto on "pokazał wszystkim", że on nie przegrywa, że to on wyznacza warunki światu, nie pozwoli aby ktoś mu się wymykał, sprzeciwiał. Nawet jeśli sam zginie, to przecież pokazał, ze nie pęka, że to on jest zwycięzcą...
I to jest chyba ogólnie jeden z tych najmocniejszych archetypów, jakie mamy w naszej osobowości, mogących niszczyć szczęście własne, jak i innych osób - dążność do zwyciężania. Zwycięstwo ponad wszystko! Nawet ponad sens, ponad szczęście, ponad jakikolwiek dobro...
Ale czym właściwie jest owo "zwycięstwo"?... :think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33293
Przeczytał: 63 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 11:09, 15 Kwi 2019    Temat postu: Re: Czy NAPRAWDĘ chcemy być szczęśliwi?

Trochę nie do końca chyba przekazałem pewną intencję mojego posta. Chciałbym się zastanowić, dlaczego to tak jest, że zamiast zmierzać do szczęścia:
- potrafimy tkwić w swoich żalach, pretensjach do świata
- trawimy żałoby maści wszelakich
- tkwimy w toksycznych związkach
- nie porzucamy niszczących nas środowisk zawodowych
- dajemy się pochłonąć czarnowidztwu i różnym postaciom niszczącego szczęście pesymizmu, fatalizmu.
Jakże często właściwie przecież WYSTARCZY CHCIEĆ. Ale nie chcemy!
- Nie chcemy porzucić naszych życiowych nieszczęść!

Żałoba jest kto wie, czy nie modelowym tutaj uczuciem. Nie potrafimy pogodzić się z myślą o stracie bliskiej osoby. Dlaczego tak?
Dlaczego nie jesteśmy w stanie zracjonalizować sobie tego braku kogoś, po prostu powiedzieć sobie: nic już na to nie poradzę, że ta osoba odeszła, więc cierpieć z tego powodu nie ma sensu, więc trzeba zacząć cieszyć się życiem?...
Dlaczego "coś" w nas zabrało nam tę władzę postawienia (racjonalnie chyba oczywistego) szczęścia, ponad przeżywaniem żałoby?...


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 13:38, 15 Kwi 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
towarzyski.pelikan




Dołączył: 19 Sie 2018
Posty: 5675
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ze wsi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 11:50, 15 Kwi 2019    Temat postu:

Odpowiedź chyba jest prosta - szczęście nie jest dla człowieka celem samym w sobie. Nie da się odseparować szczęścia od wartości. Jeśli moją najwyższą wartością jest prawda, to nawet jeśli odkrywanie prawdy powoduje we mnie cierpienie, to preferuję ten stan cierpienia, a nie stan ew. "idealnego" szczęścia, które bym sobie zapewniła rezygnując z dociekania prawdy. Tak naprawdę właśnie wtedy, jak cierpię jestem naprawdę szczęśliwa, bo postępuje zgodnie z moimi wartościami, zgodnie zmoją wewnętrzną prawdą. A wybór tego wyizolowanego "szczęścia" byłby fałszem, nie umiałabym się cieszyć takim szczęściem.

Wyraźnie tego doświadczyłam jako uczennica, kiedy wygrywałam różne konkursy, ale sama nie przykładałam do tych sukcesów większej wagi. Tak naprawdę spełniałam tylko ambicje moich rodziców. Kiedy szłam po odbiór nagrody, nie czułam wcale szczęścia, co było widać już po samej mojej twarzy. Raz jedna z nauczycielek zatroskana zapytała mnie "Wygrałaś 1 nagrodę. Nie cieszysz się?". Nie było żadnego racjonalnego powodu, żebym nie odczuwała szczęścia, a jednak nie potrafiłam się do niego zmusić, ponieważ szczęścia nie da się wywołać na zawołanie. To jest efekt uboczny życia zgodnie z wartościami. Kiedy postępujesz słusznie według własnego systemu wartości, wówczas jesteś szczęśliwy, nawet jeśli to melancholijne szczęście przez łzy jak u różnych nihilistycznych mizantropów.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33293
Przeczytał: 63 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 13:47, 15 Kwi 2019    Temat postu:

towarzyski.pelikan napisał:
... A wybór tego wyizolowanego "szczęścia" byłby fałszem, nie umiałabym się cieszyć takim szczęściem.

Wyraźnie tego doświadczyłam jako uczennica, kiedy wygrywałam różne konkursy, ale sama nie przykładałam do tych sukcesów większej wagi. Tak naprawdę spełniałam tylko ambicje moich rodziców. Kiedy szłam po odbiór nagrody, nie czułam wcale szczęścia, co było widać już po samej mojej twarzy. Raz jedna z nauczycielek zatroskana zapytała mnie "Wygrałaś 1 nagrodę. Nie cieszysz się?". Nie było żadnego racjonalnego powodu, żebym nie odczuwała szczęścia, a jednak nie potrafiłam się do niego zmusić, ponieważ szczęścia nie da się wywołać na zawołanie. To jest efekt uboczny życia zgodnie z wartościami. Kiedy postępujesz słusznie według własnego systemu wartości, wówczas jesteś szczęśliwy, nawet jeśli to melancholijne szczęście przez łzy jak u różnych nihilistycznych mizantropów.

Czyli płynąłby chyba z tego pewien wniosek: że do odczucia szczęście niezbędne jest coś szczególnego w naszej świadomości - ODKRYCIE SIEBIE.

Nie sprawiają nam szczęścia rzeczy, które "obiektywnie" powinny nas uszczęśliwiać.
Dlaczego nie sprawiają tego szczęścia?...
Według mnie dlatego, że owo "obiektywne szczęście" w istocie oznacza "postrzegane przez innych jako pożądane". A kim są ci inni, żeby mieli się za nas wypowiadać?
Lepsi są od nas? Mądrzejsi?...
- Ja powiedziałbym: niekoniecznie. Czasem rzeczywiście mądrzejsi bywają (!), ale najczęściej po prostu są konformistami, którzy (bezrefleksyjnie) przyjęli za oczywiste jakieś tam wzorce społeczne. I teraz próbują innych nakłaniać do szczęścia według swoich schematów.
Pewien sens w tym może i jest. Jakaś tam wspólnota radości, szczęść, odczuwania spaja społeczność, czyni ją odporną na destrukcyjne moce. Ale jednocześnie - dla osoby świadomej, a w szczególności takiej, która i tak nie będzie destrukcyjnym elementem społeczności - to narzucanie szczęścia konformizmem będzie formą oszustwa. Pragniemy czegoś więcej, niż tylko być tacy, jak inni.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
towarzyski.pelikan




Dołączył: 19 Sie 2018
Posty: 5675
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ze wsi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 15:46, 15 Kwi 2019    Temat postu:

Mam wątpliwość, czy szczęście można całkowicie oderwać od wspólnotowości. Nawet jeśli przyjmiemy, że nonkonformista trzyma się swoich indywidualnych wartości, które mu sprawiają szczęście, np. społeczeństwo w swojej masie szczęście upatruje w prestiżu, a nonkonformista w działalności poznawczej lub artystycznej, to nawet ten nonkonformista będzie sobie szukał (nie zawsze będzie tego świadomy) bratnich dusz albo chociaż kogoś, kto będzie w jakiś inny sposób uczestniczył w tym jego szczęściu.

Powiedzmy, że taki nonkonformista dokonuje jakiegoś odkrycia naukowego w swoim zaciszu, z dala od społeczeństwa, z którym więcej go dzieli niż łączy. I co? Wystarcza mu to, że coś odkrył, czy jednak ma nieodpartą potrzebę podzielenia się tym szczęściem z innymi? Nawet jeśli w ogóle nie myślał o tej wspólnocie, kiedy głowił się nad problemem naukowym, to jak już coś udaje mu się osiągnąć, pojawia się potrzeba podzielenia się szczęściem.
Szczęście wydaje się być jednak w pewnym sensie sprawą publiczną.

Nawet jeśli publiczność nie będzie potrafiła odczuć tego szczęścia, bo sama nie będzie zdawać sobie sprawy ze znaczenia tego odkrycia, to już samo zainteresowanie, czy nawet docenienie jego wysiłku, samo bycie świadkiem tego odkrycia to szczęście jakoś utrwala, uzasadnia, obiektywizuje.

Chyba ciężko jest być szczęśliwym w całkowitym osamotnieniu, kiedy wszyscy inni są obojętni na nasze szczęście.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33293
Przeczytał: 63 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 16:57, 15 Kwi 2019    Temat postu:

towarzyski.pelikan napisał:
Mam wątpliwość, czy szczęście można całkowicie oderwać od wspólnotowości.
...
Chyba ciężko jest być szczęśliwym w całkowitym osamotnieniu, kiedy wszyscy inni są obojętni na nasze szczęście.

Trochę zgoda, a trochę nie...
Najpierw o tym "nie". Można w samotności słuchać muzyki, kontemplować krajobraz, idee matematyczne, Boga i być z tego powodu szczęśliwym.
Z drugiej strony - teraz to na "tak" - funkcjonowanie na dłuższą metę bez wspólnotowości, bez wymiany informacji, odczuć z innymi, podobnymi nam istotami, degraduje osobę i jej szczęście. Choć pewnie też są różne osobowości - niektórzy potrzebują tej wspólnotowości mniej, inni więcej.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
towarzyski.pelikan




Dołączył: 19 Sie 2018
Posty: 5675
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ze wsi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:37, 15 Kwi 2019    Temat postu:

Kluczowa jest odpowiedź na pytania typu: Czy chciałoby mi się żyć, gdybym był sam na świecie? Czy chciałoby mi się kontemplować naturę, krajobrazy, muzykę? Czy by mi to wystarczało do życia? Czy nie robimy tego aby również dlatego, że inni ludzie też tak sobie samotnie różne rzeczy kontemplują? I choć każdy z nas z osobna odczuwa to swoje prywatne szczęście, to forma jego pozyskiwania jest wspólnotowa. Ktoś nas kiedyś nauczył, co ma nam sprawiać szczęście. Może gdybyśmy się wychowali w kulturze, gdzie nikt tych rzeczy nie robi, nikt nawet nie maluje obrazów, nie tworzy matematyki, nie tworzy muzyki, tylko np. kopie się dziury w ziemi albo strząsa liście z drzew, to wtedy właśnie to by nam dawało szczęście.
Np. często się słyszy, że ludzie nie interesują się sztuką/kulturą wyższą, ponieważ nie są intelektualnie przygotowani do tego, by czerpać szczęście z obcowania z tak wyrafinowanymi wytworami działalności duchowej człowieka. A gdyby tak ich uwrażliwić na taką kulturę wyższą (a więc de facto uwarunkować ich tak, by im się to podobało), to zaczęliby czerpać z tego autentyczną radość.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33293
Przeczytał: 63 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 18:07, 15 Kwi 2019    Temat postu:

towarzyski.pelikan napisał:
Kluczowa jest odpowiedź na pytania typu: Czy chciałoby mi się żyć, gdybym był sam na świecie? Czy chciałoby mi się kontemplować naturę, krajobrazy, muzykę? Czy by mi to wystarczało do życia? Czy nie robimy tego aby również dlatego, że inni ludzie też tak sobie samotnie różne rzeczy kontemplują? I choć każdy z nas z osobna odczuwa to swoje prywatne szczęście, to forma jego pozyskiwania jest wspólnotowa. Ktoś nas kiedyś nauczył, co ma nam sprawiać szczęście. Może gdybyśmy się wychowali w kulturze, gdzie nikt tych rzeczy nie robi, nikt nawet nie maluje obrazów, nie tworzy matematyki, nie tworzy muzyki, tylko np. kopie się dziury w ziemi albo strząsa liście z drzew, to wtedy właśnie to by nam dawało szczęście.

Przyznam, ze też się nieraz nad tym zastanawiałem. I nie dopracowalem się jednoznacznej odpowiedzi.
Ale osobiście dość lubię samotność, kontemplowanie przyrody z dala od ludzi. Chociaż... do czasu.
Potem zaczyna mi w końcu ludzi brakować.
Pierwowzór Robinsona Crusoe - marynarz, którego za karę wysadzono na bezludnej wyspie, po iluś tam latach wrócił do cywilizacji. Później ponoć wspominał, że sam na tej wyspie jednak czuł się szczęśliwszy...
Tu jednak chyba nie mamy wszystkich elementów układanki.
Obecność, choćby jakoś skryta i subtelna, Boga... ?
Pustelnicy nie tęsknili za ludźmi, wystarczała im modlitwa. Ale Bóg, to też osoba.
Ja mam przeczucie, że taki absolutne pustelnictwo ostatecznie coś w człowieku zdegraduje. Jeśli nawet pustelnik będzie szczęśliwszy sam, niż z takimi ludźmi, jakich nam wychował aktualny, okrutny świat, to już w jakimś społeczeństwie idealnym (Królestwo Boże...) obecność ludzi byłaby o wiele bardziej budująca, inspirująca, napełniająca szczęściem. Przynajmniej ja w to wierzę. :think:


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Wto 14:12, 16 Kwi 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr Rokubungi
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 31 Maj 2014
Posty: 6081
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Polska, Pomorze Zachodnie
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 12:40, 16 Kwi 2019    Temat postu:

Bardzo trudno jest być naprawdę, w pełni szczęśliwym, ponieważ większość ludzi ma ogromne trudności z „odnalezieniem”, z „dotarciem” do przyczyny największego szczęścia. A jest nim nirwana; wg mnie wcale nie rozumiana, jako „wygaszenie”, wyłączenie emocji, lecz właśnie jako możliwość zachodzenia ich bez jakichkolwiek ograniczeń, ale i..bez zdawania sobie sprawy z tego i z czegokolwiek. To inaczej „powrót” do Wszechduszy, do Woli, do Nieświadomości Zbiorowej, do Boga- jeśli ktoś woli. Aby pomoc nieco wam to zrozumieć, zauważcie, że aby odczuwać, aby przeżywać, wcale nie trzeba wiedzieć, czyli mieć świadomości, co się odczuwa, przeżywa. Owo „co”, czyli wiedza pochodząca od informacji [pierwotnych, czyli od będzlenia], jest właśnie „zniewoleniem w formie”, jest „wypędzeniem z raju”, jest śunjatą buddyjską...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33293
Przeczytał: 63 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 14:16, 16 Kwi 2019    Temat postu:

Ja aktualnie modelowałbym stan szczęścia tak, że wymagane są do niego następujące składniki:
- pewna energia, napięcie, oczekiwanie, dążenie
- zestaw bodźców docierających do osoby
- posiadanie pewnej NATURY, czyli wyróżnienia jakiejś klasy stanów (jako tych właściwych, pożądanych) względem innych stanów, w szczególności tych niepożądanych.
- zdolność do ROZPOZNAWANIA (cyklicznie) owych bodźców w kontekście własnej natury.

Bodźce zgodne z naturą rozpoznającego będą odbierane jako stan szczęścia.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Andy72




Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 6618
Przeczytał: 4 tematy


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 14:29, 16 Kwi 2019    Temat postu:

Warto zapoznać się z brykiem ze św. Tomasza:

[link widoczny dla zalogowanych]

Cytat:
Jako dobry przykład zjawiska szczęścia może posłużyć obraz szczęścia świętego Tomasza z Akwinu. Św. Tomasz uważał Boga, za jedyne źródło szczęścia, ponieważ "Bóg stanowi cel ostateczny, zarówno dla człowieka oraz wszystkich innych rzeczy". Człowiek jest w stanie osiągnąć ostateczny cel poprzez poznanie oraz ukochanie Boga. Święty Tomasz uważał, że człowiek nie posiądzie szczęścia tak długo, jak długo pozostaje mu coś do pragnienia, szukania oraz dopóki nie osiągnie doskonałości swej wiedzy poprzez zrozumienie przyczyny jaką stanowi Bóg. Filozofie chrześcijańskie, które narodziły się w średniowieczu zupełnie odmieniły pojęcie szczęścia doczesnego, gdyż wszelkie dobra ziemskie były według nich symbolami przemijającej ziemskiej marności. Istniała tylko jedna możliwość osiągnięcia szczęścia, poprzez całkowite poświęcenie Bogu, pokorę, cierpienie, ascezę i przez to zapewnienie sobie miejsca w niebie. Przytoczyć tu można słowa świętego Tomasza, które mówiły, że szczęście stanowi najwyższe dobro, które zawiera w sobie wszystkie inne dobra.
[/quote]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33293
Przeczytał: 63 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 14:45, 16 Kwi 2019    Temat postu:

Andy72 napisał:
Warto zapoznać się z brykiem ze św. Tomasza:

[link widoczny dla zalogowanych]

Cytat:
Jako dobry przykład zjawiska szczęścia może posłużyć obraz szczęścia świętego Tomasza z Akwinu. Św. Tomasz uważał Boga, za jedyne źródło szczęścia, ponieważ "Bóg stanowi cel ostateczny, zarówno dla człowieka oraz wszystkich innych rzeczy". Człowiek jest w stanie osiągnąć ostateczny cel poprzez poznanie oraz ukochanie Boga. Święty Tomasz uważał, że człowiek nie posiądzie szczęścia tak długo, jak długo pozostaje mu coś do pragnienia, szukania oraz dopóki nie osiągnie doskonałości swej wiedzy poprzez zrozumienie przyczyny jaką stanowi Bóg. Filozofie chrześcijańskie, które narodziły się w średniowieczu zupełnie odmieniły pojęcie szczęścia doczesnego, gdyż wszelkie dobra ziemskie były według nich symbolami przemijającej ziemskiej marności. Istniała tylko jedna możliwość osiągnięcia szczęścia, poprzez całkowite poświęcenie Bogu, pokorę, cierpienie, ascezę i przez to zapewnienie sobie miejsca w niebie. Przytoczyć tu można słowa świętego Tomasza, które mówiły, że szczęście stanowi najwyższe dobro, które zawiera w sobie wszystkie inne dobra.

Z tłumaczeniem szczęścia Bogiem jest parę problemów:
1. właściwie to nie wiadomo co przy tym tłumaczeniu zrobić z tymi radościami i szczęściami jakie znamy z życia - zaprzeczać im? Zignorować? Uznać za jakoś złe?
2. Jest wąska grupa ludzi - mistycy - którzy jakoś szczęście kontaktu z Bogiem poznali. Pozostali stają wobec problemu, że nie wiadomo właściwie jak to szczęście zdobywać, czym ono jest - same niewiadome.
3. Jeśli szczęście daje tylko Bóg, to co my właściwie tutaj robimy? Jesteśmy nieszczęśliwi i tak ma być?...

Żeby nie było nieporozumień - uważam, ze Bóg może dać człowiekowi szczęście, a nawet wierzę, że da je tym, których uzna za tego szczęścia godnych. Ale też uważam, że SWOIM BRAKIEM OBECNOŚCI, A DALEJ NIE DAWANIEM SZCZĘŚCIA, Bóg daje nam sygnał do SAMODZIELNYCH POSZUKIWAŃ. Może te poszukiwania są nam jednak potrzebne, może powinniśmy być w nich aktywni, kreatywni, uparci, analityczni albo i syntetyczni. Może bez tego minimum samodzielności i samozrozumienia nie będziemy w stanie ostatecznie doznać także tego szczęścia, które przygotował dla nas Bóg?...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Andy72




Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 6618
Przeczytał: 4 tematy


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 14:50, 16 Kwi 2019    Temat postu:

Aby mówić o prawdziwym szczęściu, musi ono być z konieczności wieczne, bo co to za szczęście , które się kończy?
A "w życiu piękne są tylko chwile".
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33293
Przeczytał: 63 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 17:34, 16 Kwi 2019    Temat postu:

Andy72 napisał:
Aby mówić o prawdziwym szczęściu, musi ono być z konieczności wieczne, bo co to za szczęście , które się kończy?
A "w życiu piękne są tylko chwile".

W TYM życiu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
MrSpock




Dołączył: 21 Kwi 2019
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 10:08, 23 Kwi 2019    Temat postu:

Człowiek ma ograniczone zdolności umysłowe i przez to nie znajduje sobie hobby, przez co bardzo źle się czuje. Dodatkowo, wielu ludzi ma jeszcze bardziej uszkodzone DNA. Powoduje to niepokój tak duży, że jest im ciężko cokolwiek robić, a nie da się tego wyleczyć.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33293
Przeczytał: 63 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 10:27, 23 Kwi 2019    Temat postu:

MrSpock napisał:
... wielu ludzi ma jeszcze bardziej uszkodzone DNA. Powoduje to niepokój tak duży, że jest im ciężko cokolwiek robić, a nie da się tego wyleczyć.

Ciekawa myśl... :think:
Ten problem niepokoju dręczącego, nieodpartego. Może nie spisywałbym na straty tak całkowicie możliwości wyleczenia, ale na pewno nie jest to łatwe. Natomiast niewątpliwe słuszne jest zwrócenie uwagi na aspekt biologiczny szczęścia. Niektórzy mają - może gdzieś na poziomie komórkowym - potężny problem w ogóle z jego odczuwaniem. Są ludzie tak naturalnie szczęśliwi, ale są też - tak samo naturalnie - nieszczęśliwi, skrzywieni, wszystko jest im źle.

Nasza psychika podnosi się po ciosach w dużym stopniu mocami biologicznych mechanizmów. Kto ma te mechanizmy w dobrym stanie, ten nie popadnie tak łatwo w depresję, powróci do równowagi nawet po ciężkich przejściach. Ktoś inny ma problem z ogarnięciem emocjonalnym nawet dość prostych problemów życia codziennego. Ten ostatni przypadek przywołuje na myśl autyzm - można mieć stres, biorący się niejako z samego życia, z tego, że rzeczy i sytuacje są zmienne, że trzeba reagować na chaotyczne bodźce. Jak się ma taki ciężar zrzucony na psychikę, wtedy bardzo trudno jest być szczęśliwym.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
MrSpock




Dołączył: 21 Kwi 2019
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 18:02, 23 Kwi 2019    Temat postu:

Zasadniczo mnie nie chodzi o sytuacje poważnych chorób i zaburzeń psychicznych. Chodzi mi o osoby które są nazywane jako zdrowe ale ogólnie ludzkość ma bardzo uszkodzone DNA. Czytałem że mieliśmy dziesięć razy tyle helis DNA co teraz. Uszkodzenie zostało podobno zrobione celowo (jak już o tym pisałem) przez cywilizację Drako która na nas żeruje. Efektem tego jest brak pasji, hobby. Normalnie powinno być tak, że wszyscy członkowie cywilizacji studiują na uniwersytecie to co lubią bo to jest ich pasją i celem działania cywilizacji jest nauka i kultura. Każdy tworzy jakieś projekty jako pasję, czyli czynnie uczestniczy w kulturze. U nas uszkodzenie DNA powoduje życie z dnia na dzień, bo ludzie nie mają siły i zdolności psychicznych do robienia projektów. Bardzo mało kto czynnie uczestniczy w kulturze, więc nawet nie proponuje się nowych sekcji w domach kultury. Mam akurat zrobioną na ten temat niewielką prezentację w power point jaką nam kazali zrobić na uczelni. Dotyczy przyszłości, jakie zmiany powinny być dokonane, żeby cywilizacja szła we właściwym kierunku. Prezentacja nie ma charakteru teoretycznego, opisuje muzeum, bardzo krótko proponuje zmiany działania społeczeństwa i przykładową nową formę funkcjonowania domów kultury.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Andy72




Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 6618
Przeczytał: 4 tematy


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 18:05, 23 Kwi 2019    Temat postu:

Ty piszesz to poważnie? To new agowskie bzdury w rodzaju Projekt Cheops.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
MrSpock




Dołączył: 21 Kwi 2019
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 19:47, 23 Kwi 2019    Temat postu:

Naprzód przeczytaj kilka książek, które ja znam, przemyśl w jakim stopniu dajesz im prawdopodobieństwo prawdy i potem się wypowiadaj.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Andy72




Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 6618
Przeczytał: 4 tematy


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 20:30, 23 Kwi 2019    Temat postu:

Czyli uważasz że DNA mogło zamiast dwóch łańcuchów mieć ich 12(!) ? Jakie to książki?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33293
Przeczytał: 63 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 18:48, 12 Maj 2019    Temat postu:

Wracając do tematu szczęścia.
Warto sobie zadać dość podstawowe pytanie: czy gdybym dostał to wszystko czego teraz chcę, to byłbym szczęśliwy?

- Ja nieraz sobie to pytanie zadaję, a wcale nie jestem pewien odpowiedzi. Życie wymusza na nas pewne zachowania, wciska nam biologiczne potrzeby. Jak te potrzeby nie są zaspokojone, to czujemy dyskomfort. Ale to wcale nie oznacza, że ich zaspokojenie oznaczałoby stan komfortu i szczęścia. A właściwie to jestem pewien, że wiele ludzi nie będzie szczęśliwymi nawet, gdy się im da wszystko, czego chcą. Weźmy ludzi bardzo bogatych, nie mających chorób ani trosk bytowych. Teoretycznie są oni w położeniu idealnym - niczego im nie brakuje. Ale wielu z nich wcale nie odczuwa stanu szczęścia. Wręcz przeciwnie - część z nich poszukuje wciąż czegoś "więcej". Niektórzy popadają w ryzykowne zachowania, nałogi. Inni co prawda szczycą się swoim bogactwem i "wyższością" nad resztą społeczeństwa, ale to wcale nie znaczy, że odczuwają jakąś pełnię radości. Często są oni zdezorientowani, bez celów życiowych, dociska ich mentalna miałkość ich egzystencji.
Paradoksalnie, część osób żyjących w komforcie zazdrości tym normalnym ludziom ich trosk, jakby tego, że ich życie jest takie bardziej prawdziwe. Ale jednocześnie bardzo często nie stać jest ich na porzucenie swojego komfortu, nie stać ich zmierzenie się z trudami, do których nie przywykli, a czują, iżby pewnie im nie podołali. I właśnie to przekonanie "nie podołam, słaby jestem", powiązane z poczuciem pewnej szczególnej gorszości, upośledzenia względem tych, którzy są w stanie rozwiązywać trudne problemy życia, sprawia przykrość, jakąś formą dezorientacji, nawet cierpienia. Co prawda sami się do tego często nie będą w stanie przyznać, ale jednak oni czują, że są co najwyżej pasożytami w społeczeństwie, że nie mają mocy dawania, bycia tymi z mocą autentycznie sprawczą.
Mi jest co prawda daleko do stanu bogactwa na miarę europejską, ale żyję aktualnie na poziomie znacząco wyższym, niż sobie marzyłem za moich młodych lat, gdy jako niezbyt bogaty obywatel zapyziałego PRL-u z zazdrością patrzyłem na obywateli Zachodu, kupujących piękne towary, mieszkających w ładnych, dobrze wyposażonych domach, mający samochody, wyjeżdżających na wakacje do egzotycznych krajów. Dzisiaj - co prawda na raczej skromnym poziomie - ale jednak sam to wszystko mam, czego kiedyś "Zachodowi" zazdrościłem. I właściwie, to czuję, iż nie specjalnie potrzebuję materialnie czegoś więcej. Gdyby tylko mogło się mi nie pogorszyć, to wciąż byłbym człowiekiem, który nie potrzebowałby na swój status posiadania narzekać. Na swój sposób miałbym więc te podstawowe warunki do szczęścia. Ale nawet gdyby jakaś jakaś absolutna siła zagwarantowała mi, że już nigdy mi się nie pogorszy, że zachowam zdrowie, a żadne wrogie siły nie będą chciały skrzywdzić czy to mnie, czy mojej rodziny i innych bliskich mi osób, to dalej nie mam pewności, czy już wtedy byłbym szczęśliwy?...

Stawiam sobie to pytanie też i w kontekście osób, które pisują tu na sfinii, a które przejawiają mocno agresywne zachowania - ubliżają innym, atakują bardzo niekulturalnie. Czy są szczęśliwe?...
Czy to, ze kogoś tak - właściwie bez istotnego powodu - zaatakują, zmieszają z błotem, nazwa w obelżywy sposób, daje im szczęście?... :think:

Jeśli by nie dawało tego szczęścia, to dlaczego to robią? - Nie mogą się powstrzymać, są w jakiejś mentalnej niewoli?...
Ale może to daje im jednak szczęście?...
- Nie wiem. Ciekaw jestem.
Trochę trudno jest mi wyobrazić sobie, że ktoś obrażający w dyskusjach innych ludzi jest przy tym szczęśliwy, spełniony. bo jednak raczej stan szczęścia kojarzy mi się z dobrymi uczuciami, a więc w tym z radością, dalej życzliwością. Zazwyczaj tak jest, że złościmy się, gdy jesteśmy sfrustrowani, gdy jest nam źle, a nie gdy jest nam dobrze.
Ja sam staram się raczej nie obrażać nikogo, staram się pisać o myślach, przekonaniach, poglądach jako takich. Zdarza mi się kogoś oceniać, ale też robię to nie z potrzeby jakiejś emocjonalnej satysfakcji, lecz jako rozmowa o postawach, analizując jak nasza świadomość funkcjonuje. W każdym razie - bez względu na to, czy jestem mniej, czy bardziej krytyczny względem kogoś - nie wiążę ze stanem napastliwości z mojej strony żadnych szczególnych uczuć, nie wywołuje to we mnie ani zadowolenia, ani tez i niezadowolenia. A w każdym razie ataków dla ataków, krytykanctwa osób staram się unikać. Dlatego też nieraz zastanawiam się, jak to odczuwają inni, szczególni ci, którzy nagle bezpardonowo nazywają kogoś "głupim" itp. Jak te osoby się czują po napisaniu takiego epitetu - jest im milej, lepiej?...
Czy gdyby napisali bardzo dużo agresywnych słów, to byliby szczęśliwi? :think:
- Jeśli tak, to ja tego nie rozumiem, ale mógłbym to przyjąć do wiadomości.
Choć mam duże wątpliwości, czy znalazłoby się dużo takich osób (jeśli w ogóle ktokolwiek). Bo co właściwie pozytywnego w odczuciach miałoby uruchomić to, ze komuś napisałem: "jesteś głupi, masz wszy i w ogóle kawał drania z ciebie". Napisane... dobra. Co dalej?... Z czego tu szczęście?...

Raczej obstawiam, że takie agresywne postawy wynikają nie z dążenia do szczęścia, tylko z jakiejś potrzeby rozładowania frustracji. Tacy hejterzy są wg mnie raczej ogólnie niezrealizowani życiowo, źli na świat i na siebie, więc to właśnie złości dają upust. Na uzyskanie stanu szczęścia raczej w ogóle nie liczą. Liczą na to, że trochę im ulży.
Tylko czy to ma szanse na dobre ulżyć? Czy rzeczywiście ulżyło w przeszłości? A jeśli ulżyło odrobinę, zaś za chwilę przyszła z tego jakaś nowa frustracja (bo np. ktoś się odwinął i z kolei nam w sposób przykry odpisał), to czy bilans jest na pewno na plus?...
Przypuszczam, ze najczęściej tak jest, iż ulży na chwilę, potem jest frustracja, która pozytywny efekt tamtego ulżenia i tak zniweluje, zaś pozostaje sama złość i ogólna niechęć. Ta niechęć jest uogólniona - do ludzi, do świata, do samego siebie. Jest z tego raczej przykrość, niż szczęście.
Ale nawet jeśli ktoś by do takiej konstatacji doszedł, to zapewne wniosku z tego nie wyciągnie. Najczęściej będzie powtarzał te same zachowania (w moim przekonaniu błędne) - tzn. wciąż będzie zrzucał na kogoś swoją aktualną frustrację, potem na chwilę odczuje z tego okazania złości ulgę, aby za chwilę znowu poczuć złość i frustrację, a potem znowu sobie ulżyć na kimś i znowu, i znowu... Kompulsja.

U tego rodzaju ludzi refleksja: co mam robić, aby być naprawdę szczęśliwym? raczej nie przychodzi. Trochę dlatego, że to hejtowanie innych dało zajęcie, skupiło na sobie uwagę, i przekonanie "działam, coś tam sprawiłem, że się stało, jestem ważny, bo czyjeś uczucia udało mi się urazić". Jednak, mimo że stanu trwałej radości, szczęścia z tego nie ma, owi hejtujący nie wiedzą co robić, jak zmienić swoje nawyki życiowe, hejtują - kompulsywnie - dalej. Trochę chyba też i dlatego, ze instynkty stadne wciąż wymuszają na nas okazywanie i testowanie swoich emocji, poszukiwanie lepszego miejsca w hierarchii, a atak - wyzwanie jest częścią (nagradzanego przez układ limbiczny) pakietu instynktownych zachowań. Więc ludzi tkwią w niewoli swoich nawyków i frustracji - robią coś, co przez ostatnie ileś tam lat nie dało żadnego trwale pozytywnego skutku, właściwie to powodowało raczej skutki negatywne, lecz nie wiedzą jak z tego wybrnąć. Bo nie ma jakiegoś wyrazistego celu na horyzoncie. :think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Dyskurs
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 28 Wrz 2015
Posty: 9844
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: USA
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:19, 12 Maj 2019    Temat postu:

MD napisał:
Warto sobie zadać dość podstawowe pytanie: czy gdybym dostał to wszystko czego teraz chcę, to byłbym szczęśliwy?
Nie warto, bo to cierpienie podobnie jak konstrukcja psychiczna szczęścia opartego na przemijających warunkach.

Jak napisałam Ci poprzednie, zbytnie intelektualizowanie szczęścia nie czyni nikogo szczęśliwym lecz powoduje tymczasowo, ze wydaje się, że intelektualizowanie fenomenu szczęścia podowuje, że jest sie szczęśliwym. Szczęście to jedyny fenomen, który potrafi o siebie zadbać (figure of speech) w kontekście ludzkiej fizjologii kolonii komórek w ciszy wewnętrznej. Do ciszy wewnętrznej potrzebuja opuścić wszelkie intelektyalne koncepty, co u osoby nadużywającej intelektu nie jest łatwym.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
evaj23
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 28 Gru 2017
Posty: 3139
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Nie 22:00, 12 Maj 2019    Temat postu:

Panie Barycki, amerykańska nauka dowiodła nam w sposób ściśle matematycznie naukowy, iż do szczęścia prowadzi tylko zupełne zidiocenie, a Dyszyński tak zawzięcie goni za szczęściem, że daje się zauważyć, iż dogania, jego zidiocenie jest już prawie zupełne. Już niewiele mu pozostało do napisania postów o swoich rozważaniach filozoficznych, abyśmy mieli 100% gwarancji matematycznej, że już szczęście dogonił i jest już zupełnie szczęśliwym.

Ostatnio zmieniony przez evaj23 dnia Nie 22:01, 12 Maj 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33293
Przeczytał: 63 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 23:52, 12 Maj 2019    Temat postu:

Dyskurs napisał:
Szczęście to jedyny fenomen, który potrafi o siebie zadbać (figure of speech) w kontekście ludzkiej fizjologii kolonii komórek w ciszy wewnętrznej. Do ciszy wewnętrznej potrzebuja opuścić wszelkie intelektualne koncepty, co u osoby nadużywającej intelektu nie jest łatwym.

Cóż, jakoś tak nie u wszystkich to szczęście "potrafi zadbać o siebie", więc chyba jest sens zastanowić się, jakie warunki owemu zadbaniu sprzyjają, a jakie szkodzą.
Podobnie teza, że "nadużywanie intelektu" jakoś miałaby szkodzić szczęściu nie wydaje mi się potwierdzona.
Z drugiej strony jednak, spotkałem się z poglądem, że do szczęście nie trzeba świadomie dążyć, że ono niejako "zdarza się" przy okazji tego, że żyjemy, robimy właściwe rzeczy w życiu. Tej tezy też nie potrafię zweryfikować. Choć trochę przychylałbym się do jej prawdziwości w wielu typowych przypadkach - w naiwnych formach dążenia do szczęścia. Bo narzucające się sposoby zdobywania szczęścia, wzięte wprost jako oczywista do tego celu droga, a następnie tylko zaaplikowane w większej dawce, dają zwykle dość opłakane efekty. Sztandarowy przykład - seks. Jeśli, biorąc za wzór to doświadczenie, iż seks jest źródłem dużej przyjemności, wpadniemy na pomysł, że teraz wystarczy zrobić tego seksu więcej, aby być zupełnie szczęśliwym, to prędzej czy później przekonamy się, że taka strategia ostatecznie do celu nie doprowadzi. Nadmiernie eksploatowany seks bowiem nie tylko spowszednieje, pomniejszając przyjemność z niego płynącą, ale spowoduje cały szereg niekorzystnych efektów ubocznych - czasem problemy zdrowotne, niemal zawsze zdegradowanie relacji z najbliższymi ludźmi, uprzedmiotowienie ich, nieraz popadnięcie w uzależnienie typu seksoholizm, co ostatecznie może przynieść przewagę cierpienia nad uczuciami pozytywnymi. Podobne problemy występują z innymi prostymi drogami do szczęścia, opartymi o intensyfikację przyjemnych doznań - np. z przyjemnością jedzenia, wypoczynku, sportu, kontaktu ze sztuką. Nawet medytacyjne techniki osiągania szczęścia dają niejednoznaczne rezultaty.
Nie wyciągałbym stąd jednak wniosku, ze o szczęściu nie warto jest myśleć, że intelektualne na jego temat rozważania, mogłyby mu szkodzić. Tzn. - ściślej - pewnie może się tak zdarzyć, że ten czy ów sobie szczęście przeintelektualizuje, gubiąc w ten sposób naturalność odczuwania, spontaniczność, czy w inny sposób pętając swoją naturę. To zagrożenie wg mnie wystąpić może, ale nie musi.
Właściwie to jestem raczej zdania, że o szczęściu WARTO JEST MYŚLEĆ. I warto też poświęcać mu intelektualne moce pod róznymi względami. Ale trzeba robić to umiejętnie!
Owa umiejętność w moim przekonaniu oznacza, że raczej warto jest porzucić nadzieję, że szczęście uda nam się całkowicie wymodelować i przywoływać na życzenie jakąś ścisłą deterministyczną procedurą. Co do tego jestem prawie pewien, że to nie zadziała. Jednak tego rodzaju prostackie do szczęścia podejście intelektem nie wyczerpuje przecież wszystkich możliwości. W szczególności te minimum intelektu warto poświęcić choćby na diagnozę sytuacji, w jakiej się znajdujemy, a także jakieś zorientowanie się, czy w owych sytuacjach szczęśliwi byliśmy, czy też nie. Warto sobie wręcz narzucić intelektem pewną twardość diagnoz dla sytuacji, w których ewidentnie czujemy się nieszczęśliwi, a które się powtarzają. Warto jest też świadomie i analitycznie zauważyć, że np. brniemy ciągle w te same błędy, dajemy się wmanewrowywać wrogim siłom (ludziom) w sytuacje dla nas ewidentnie niekorzystne, niszczące. Jednocześnie należałoby jakoś tym intelektem rozpoznawać okoliczności, które budują naszą osobowość, dodają nam pozytywnych energii. W szczególności myślę o ludziach, którzy brną w nałogi, albo z drugiej strony lekceważą dary losu. Warto jest odejść do instynktownych reakcji w sytuacjach, w których ewidentnie widać, że one nas niszczą - np. nałogi, toksyczne towarzystwo, różne szkodliwe nawyki. Niestety, to samo nie przyjdzie, nawyki bywają naszą "drugą naturą", więc jak się twardą decyzją i wsparciem intelektu, stawiającego tamę nawykowym powtarzaniem złych schematów, nie powie temu co nas niszczy NIE!, to będziemy latami powielać błędy, będziemy nieszczęśliwi, a do tego często unieszczęśliwimy innych. Podobnie uważam, ze cennym jest pewien przymus (!) zmuszenia się do dostrzeżenia pozytywnych stron życia, darów losu, obecności bliskich osób. Wiele ludzi dopiero po odejściu z ich życia wspaniałej osoby, kogoś będącego dla nich darem i źródłem dobra, zaczyna się orientować, jakie były głupie, gdy wartości owej osoby nie dostrzegały, często ją lekceważyly. Dopiero, gdy tej osoby nie ma, mówią sobie: jakiś ja byłem głupi(a), że za życia tylko zrzędziłe(a)m, widziałem złe strony, podczas gdy w rzeczywistości byłe(a)m szczęściarzem mając tego kogoś przy sobie. Wyjście właśnie z tych toksycznych schematów - nawyków wymaga oderwania się od prostych intuicji dotychczasowego standardu naszej reaktywności. Trzeba wtedy twardo przeanalizować problem, wymyślić rozwiązanie, coś postanowić, a potem trzymać się tego wbrew nawykom, które "będą chciały" wtrącić nas w starą koleinę. Do tego trzeba też jakiejś formy wewnętrznej mocy, dyscypliny, samozaparcia. Najczęściej jednak najgorszy jest pierwszy etap - gdy zaczynamy nasza przygodę z wychodzeniem z nałogu, bądź innych złych przyzwyczajeń. W miarę jak będziemy się uczyli życia na nowy sposób, będzie nam coraz łatwiej. Co prawda zwykle co jakiś czas zdarza się jakiś nawrót starego zła, jakiś jego kontratak, względem którego trzeba znowu się wysilić na maksa, ale owe ataki zwykle stają się coraz rzadsze.
W kazdym razie warto jest - również intelektem - rozpracowywać kwestię szczęścia. To z resztą uważam za rzecz niemożliwą, aby w ogóle żyć intelekt całkiem zawieszając na kołku. Nawet pies, czy kot przetwarzają dane na - po ichniemu - intelektualnym poziomie. Bo nawet zwierzęta odnoszą się do jakiejś formy symbolicznego przedstawienia swoich danych w pamięci. A już szczególnie człowiek - istota posługująca się językiem, zaawansowaną kulturą - właściwie bez intelektu żyć by nie umiała. Może tylko zmienić formę w jakiej owego intelektu używa, albo próbować przestać dostrzegać, że go używa. Ale używać go będzie, podobnie jak mieszczanin ze sztuki Moliera "mówi prozą", choć przez długi czas nie miał tego świadomości.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
evaj23
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 28 Gru 2017
Posty: 3139
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 9:25, 13 Maj 2019    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Nie dyskutuję po to, aby tryumfować w dyskusji

No i widzi Pan, Panie Barycki, Panu się wydawało, że Dyszyńśki nie dyskutuje z Panem z powodu tchórzostwa i durnoty swej, a tu się okazuje, że to nie z głupoty i tchórzostwa, a jeno ze szlachetnych pobudek nie dyskutuje z Panem, aby nad Panem nie triumfować w dyskusji. Jednak martwi mnie Dyszyńskiego brak szlachetnego szacunku dla naszej amerykańskiej naukowiec, w dyskusji z amerykańską nauką chce triumfować. Czyżby robił to z jakich nacjonalistycznych pobudek, za nic mając sobie humanizm wolnego świata? Ale dobre choć to, że wobec Pana jest humanizmu pełen.


Ostatnio zmieniony przez evaj23 dnia Pon 9:34, 13 Maj 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Filozofia Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin