Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 34090
Przeczytał: 75 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 14:14, 11 Sty 2024 Temat postu: Zaprzeć się samego siebie... EPISTEMICZNIE |
|
|
W Biblii jest niezwykle ciekawa i kontrowersyjna wypowiedź Jezusa:
(24) Wtedy Jezus rzekł do swoich uczniów: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. (Ewangelia Mateusza 16:24)
To "zaparcie się samego siebie" jest jednak mocno niejasną ideą. Kiedy się "zapieramy samego siebie". Do jakiego stopnia, do jakiego poziomu, w jakiej formie ta rada, aby się siebie zaprzeć, powinna być pociągnięta?...
Ja od jakiegoś czasu myślę o jednej z takich form "zaparcia się samego siebie", która jest mocno nieoczywista, ale za to filozoficznie wydaje mi się nośna - chodzi o zaparcie się siebie na polu epistemicznym. A do tego chodzi o dość szczególny rodzaj takiego "zaparcia się".
Ogólnie uważam, iż "zapieranie się samego siebie" jest czymś, co niemal każdy człowiek w różnych okolicznościach życia czyni. I nie musi to być chrześcijanin, czy w ogóle osoba religijna. Zapieramy się siebie, po prostu czyniąc coś, decydując się na coś odmiennego, od tego, co do tej pory uznawaliśmy za "nasze", "swoje". W pewnym sensie "zapieramy się samego siebie", gdy działamy przeciw jakimś swoim emocjom, pragnieniom, czyli gdy zmuszamy się do wykonywania nieprzyjemnych czynności, podejmujemy się zadania bardziej z obowiązku, niż liczenia na przyjemne, czy korzystne efekty w przyszłości. Wtedy trzeba zaprzeć się tego "siebie", który chciałby, aby działać w zgodzie z tą formą przekonań życiowych, jakie do tej pory przyszło nam sobie w umyśle stworzyć.
Ale też każda rada ma swój limit, związany z sensownością. Zaparcie się samego siebie na zasadzie np. "to ja zrobię teraz coś - cokolwiek przeciwnego, niż lubię", jest głupotą, działaniem chaotycznym, marnowaniem zasobów własnej osoby. Człowiek ma obowiązek działać celowo (zgodnie z dobrą wiarą w sens danego działania), a nie przypadkowo. Jednak mamy ten problem, że nie mając pełnej wiedzy o świecie, będziemy podejmowali decyzje w niepewności, bez gwarancji sukcesu. Nasze emocje pragną tej gwarancji, coś w na chciałoby, abyśmy mogli sobie przypisać atrybut "działam słusznie, gdy realizuję swoje pomysły". Tymczasem obiektywne okoliczności nieraz nie dają nam tego komfortu pewności. Co z tym zrobić?...
- Wielu w powyższej sytuacji ulega pokusie: to ja, nawet jeśli nie sprawdziłem przecież dobrze tego, czy moje pomysły na działanie są dobre, po prostu UZNAM, ŻE SĄ DOBRE.
Wielu w obliczu braku swojej obiektywnej wiedzy "wyczarowuje" ową "wiedzę" ze swojego chciejstwa. Bo tak niekomfortowo jest działać, nawet myśleć, jak w tle mamy świadomość wątpliwości, może też odczucie, że jesteśmy niedoskonali w swoich osądach...
Więc wielu wybiera tę drogę na skróty i PO PROSTU UZNAJE SOBIE WYGODNĄ WERSJĘ spraw i chciejstwem zamienia obiektywną niepewność w postawę udawania przed sobą i innymi pewności w danym zakresie. Bo ten dysonans poznawczy, jaki pojawia się wraz z wątpliwościami, jest dla nich nie do zniesienia. Czyli oszukują, aby się lepiej poczuć...
Ja twierdzę, że tu właśnie trzeba się "zaprzeć samego siebie" w tym znaczeniu, że się jednak nie będzie oszukiwało w imię zwalczenia owej nieprzyjemnej niepewności. Twierdzę, że utrzymanie się w ramach ścieżki prawdy - tutaj rozumianej jako nie uznawanie niczego tak absolutnie bez przesłanek - jest warunkiem wyższej rangi, niż to samopoczucie, że się działa w 100% słusznie, bo się działa wedle aktualnego osądu.
Więc ja staram się "zapierać samego siebie epistemicznie" w tym sensie, że blokuję sobie te próby podmieniania statusu spraw z drażniącego "jednak tu nie mam przesłanek, jednak nie wiem", na przyjemny i wygodny "wszystko tu jest jasne, mogę się pozbyć czujności w traktowaniu spraw i działać w trybie absolutnej pewności.
|
|