Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33814
Przeczytał: 61 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 13:21, 15 Paź 2022 Temat postu: Wspólnotowość otwarta, a wspólnotowość duszna i wojownicza |
|
|
W dyskusjach, która prowadziłem na sfinii jakiś czas temu wypłynął temat wspólnotowości. W szczególności pojawił się argument ze strony osoby sympatyzującej z nacjonalizmem (opisuję go już po swojemu, interpretując własnymi słowami), że w ogóle wspólnotowość jest wielką wartością; tak wielką, iż jednostkowe postrzeganie powinno jakoś ustąpić, usunąć się w cień. Wtedy nie do końca potrafiłem się odnieść do owego argumentu o wartości wspólnotowości, nie miałem tych zagadnień przemyślanych. Dzisiaj mi się pewna klapka myślowa domknęła i chyba już mam w miarę spójną koncepcję, która wyłania intuicje, jakie miałem w związku z tym tematem do postaci werbalnej.
Pierwszy wniosek jaki tu mam jest taki, że gdy nacjonaliści na swoją stronę wyciągają argument wspólnotowości, próbując tak odróżnić się od "złych lewaków", którzy plemienność i powiązanie z narodem lekceważą, kwestionują, w istocie naciągają rzeczywistość, w znacznym stopniu ją fałszując. To nie jest bowiem tak, że tylko nacjonalizm zapewnia nam ideę wspólnotowości. Nacjonalizm jest tylko jedną z propozycji wspólnotowości. I warto się przyjrzeć JAKI TYP WSPÓLNOTOWOŚCI on sugeruje.
Drugi ważny wniosek (ważniejszy), jaki chciałbym wskazać, dotyczy właśnie owego typu wspólnotowości, dyskusji nad nim, czyli postawienie pytania: jaki typ wspólnotowości jest bardziej etyczny, prowadzący do doskonalenia i spełnionego życia, a jaki być może ten cel blokuje?
Na tym ostatnim wniosku trochę się skupię, stawiając pytanie: dlaczego wspólnotowość rozumiana na sposób nacjonalistów akurat mi mocno nie pasuje?
Powodem pierwszym jest to, że wspólnotowość plemienną, nacjonalistyczną postrzegam jako duszną, tłamszącą, pełną zaszytej w niej postaw agresji, dominacji. Wspólnotowość nacjonalistów postrzegam jako wspólnotowość przygotowującą się do (niezbywalnej, takiej która kiedyś musi się zrealizować w taki sposób) wojny. Wspólnotowość nacjonalistyczna postrzegam bowiem jako wspólnotowość PRZECIW POZOSTAŁYM WSPÓLNOTOM, lubującą się w stawianiu barier, wykluczaniu jednych przeciw innych, niechętną tym ludziom, których akurat nie zaliczy się do grupy swojaków. Wspólnotowość nacjonalistyczna jest silnie rywalizacyjna, opiera się o paradygmat: pokażemy tym pozostałym (wspólnotom), że jesteśmy od nich silniejsi, potężniejsi, że potrafimy z nimi wygrać, a oni powinni nam ulegać, zostać zdominowani.
Ja z kolei mam zupełnie inny (od tego nacjonalistycznego) ideał wspólnotowości, w której chciałbym żyć, rozwijać się. Nie tylko nie chcę, aby ja, czy moja wspólnota dominowała nad kimkolwiek, lecz przez większość życia moim celem było coś odwrotnego - starałem się dowartościowywać tych, co są niżej ode mnie, próbowałem jakoś dźwigać słabszych i poniżonych. Oczywiście miewałem życiowe wpadki, znajdę w historii mojego życia epizody, których się dzisiaj bardzo wstydzę, gdy dążyłem do wywyższenia siebie, a poniżania innych. Mam nadzieję, że powoli wyrastam z takich postaw, ale też zdaję sobie sprawy, że jeszcze nie jedne okoliczności mogą mnie skołować na tyle, że się pogubię i znowu dam pierwszeństwo tym pierwotnym, zwierzęcym instynktom dominacji. Mam już jednak wiarę w szczerość i spójność swojego myślenia i odczuwania na tyle, aby mieć przekonanie, iż dopóki nic mnie silnie nie rozprasza, dopóki jakoś jestem w harmonii ze swoimi emocjami, to nie pojawiają się we mnie (raczej...) pragnienia wywyższania się, dominowania słabszych, wykazywania innym, jak to są gorsi. Raczej najchętniej bym (nie twierdzę, że to robię często) słabszych próbował wzmacniać, dowartościowywać. Tych, co nie wierzą w swoją wartość bym dowartościowywał i cieszy mnie to, gdy widzę rozwój, wzrastanie, nabywanie mocy i kontroli słabszych istot. To podnoszenie słabszych ku górze (a w żadnym wypadku nie wdeptywanie ich w ziemię) uważam za ważny cel mojego istnienia, za podstawową wartość.
I podobnie jest z moimi pragnieniami na gruncie wspólnotowym - ta moja wymarzona wspólnota, byłaby wspólnotą ludzi, którzy wspierają słabszych, którzy swoją własną wielkość postrzegają nie poprzez zdolność do narzucania innym czegokolwiek przemocą, lecz - odwrotnie - pomagają innym odkrywać ich własną indywidualność, przełamywać wewnętrzne bariery, zwiększać ich wolność osobistą. Wspólnota po mojemu idealna nie stawiałaby też sztucznych reguł i wymogów, ograniczałaby ilość używanych symboli, konwenansów, podziałów co komu wolno, bo komuś innemu, już tego nie byłoby wolno... Także ważna jest tu rola lidera, którego ma wyraźnie inne znaczenie we wspólnotowości po mojemu idealnej - raczej organizuje działalność, niż narzuca cokolwiek, raczej jest autorytetem - przyjacielem, który nie stawia hierarchicznych barier, niż oczekuje hołdów z tytułu swojej funkcji. No i przede wszystkim lider w tej mojej idealnej wspólnocie szanuje wolność, sumienie, indywidualność ludzi, którymi przyszło mu zarządzać (bardziej wspomagać organizacyjnie ich działalność).
Tak więc postrzegam zagadnienie wspólnotowości jako bardzo silnie związane z CELEM, ku któremu wspólnota dąży. Wspólnoty nakierowane na rywalizację i dominację, wspólnoty w których łamie się indywidualność jednostek z racji na to, że tu najważniejsze jest zdobywanie i wywieranie presji, są tymi wspólnotami, których się będę wystrzegał.
Za to chcę wspierać wspólnotowość, która życzliwość, pomocniczość, wspieranie słabszych traktuje jako swój cel.
Dodam na koniec, że moje postrzeganie idealnej wspólnotowości nie jest (co niektórzy mogliby zarzucać) naiwne, oparte o nierealistyczne chciejstwo, że wszyscy ludzie są już teraz dobrzy (choć wierzę, że każdy posiada w sobie jakiejś ziarno dobro, które niestety, nie u każdego wykiełkowało), że nie toczą się na tym świecie konflikty, albo że każdego da się przekonać do dobrych postaw, apelując do jego jasnych stron charakteru. Nie - zdaję sobie sprawę, że są natury tak bardzo zapętlone mentalnie, tak silnie uwikłane w kompulsywną potrzebę narzucania czegoś innym ludziom, a nawet potrzebę wykazywania swojej ważności i sprawczości przez krzywdzenie bliźnich, że akurat wobec nich nie obejdzie się bez jakiejś postaci przymusu, narzucenia zasad. Kluczową sprawą jest tu jednak określenie się: co jest stanem pożądanym, domyślnym, a co traktujemy jako wyjątek, jako aberrację.
Otóż stanem domyślnym jest nie szykowanie wojny, nie kombinowanie jak tu osiągnąć stan większej dominacji nad resztą ludzkości, lecz odwrotnie - stanem domyślnym jest sytuacja, w której nie ma tych, którzy tłamszą, narzucają coś innym.
Mając już ustalony stan bazowy, domyślny, określić można co jest aberracją w tym układzie - dla mnie aberracją jest układ, w którym wywiera się twardą presję, zwalcza kogoś, tłamsi jego możliwości, ogranicza wolność. Jest to aberracją, ale...
to nie oznacza, że w licznych przypadkach nie należy się z tym problemem zmierzyć - także zmierzyć stosując jakąś formą przymusu. I ważne jest tu też, że każdy przymus w tym układzie byłby traktowany jako PRZEJŚCIOWY, STOSOWANY DO MOMENTU, AŻ ZDEPRAWOWANA JEDNOSTKA UDOSKONALI SIĘ MENTALNIE na tyle, że przestanie być destrukcyjna dla wspólnoty.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 0:35, 17 Paź 2022, w całości zmieniany 2 razy
|
|