Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Wspólnotowość nierywalizująca, a wspólnoty konflktu, wrogie
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33497
Przeczytał: 77 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 17:29, 21 Cze 2024    Temat postu: Wspólnotowość nierywalizująca, a wspólnoty konflktu, wrogie

W dyskusji o nacjonalizmie padł taki argument ze strony osoby popierającej nacjonalizm, jest on oparty o związek ze wspólnotą, czym odróżnia się od zatomizowania jednostek i (w domyśle egoistycznego) indywidualizmu. Nie pamiętam, co wtedy na ów argument odpowiedziałem, ale dziś chciałbym wyraźnie zaznaczyć w tym względzie swoje stanowisko: absolutnie nie przeszkadza mi to, że ktoś czuje więź ze wspólnotą. Popieram wspólnotowość! Ale też uważam, że z możliwych więzi wspólnotowych
- lepszą więzią wspólnotową jest taka, która nie dzieli ludzi, nie przygotowując tak gruntu pod potencjalne konflikty, które w przyszłości mogą się rozwinąć w wojny.
niż
- wspólnotowość skupiająca się na różnicowaniu grupy swoich względem jakichś obcych, którzy są traktowani rywalizacyjnie, których z góry ustawia się po przeciwnej stronie barykady.
Jestem za wspólnotą możliwie najszerszą!
Im szersza wspólnota, im mniej jest potencjalnych granic antagonizujących ludzi, tym wg mnie lepiej. Jestem za wspólnotą europejską, albo - lepiej - wręcz więzią z całą ludzkością, czy nawet ogólnie z istotami czującymi, inteligentnymi. Wspólnota w ramach polskości oczywiście też jest dobra, a - patrząc na regułę powyżej - jest lepsza (bo szersza) niż wspólnota obejmująca tylko jedno moje miasto, czy moje województwo. Ale od tej wspólnoty węższej z kolei lepsza będzie wspólnota szersza, większą grupę ludzi włączająca do jedności w pokoju, życzliwości, pomocniczości.

Bo po co rozdzielać społeczności?...
Po co tworzyć dodatkowe granice, które antagonizują jednych przeciw drugim?...
Wielu ludziom wydaje się to kto wie, czy nie najbardziej naturalną mentalną reakcją na bycie wśród bliźnich - wydzielić grupę "swoich", odróżniając ją od "obcych". Co ich właściwie motywuje?...

Doświadczenie uczy, że tworzenie podziałów między ludźmi to wstęp do konfliktów. Konflikty rozwijają się w większe konflikty, a te dalej często prowadzą do już pełnoprawnych wojen. Po co to komu?...
Chyba że jednak komuś to jest po coś... :think:

Tworzenie podziałów w społecznościach, wspólnotach na pewno jest na rękę tym, którzy potem te podziały rozgrywają. Ja akurat z tymi nie chcę trzymać.
Wierzę w możliwość związku człowieka ze wspólnotą na miarę królestwa bożego - wspólnotą ludzi życzliwych, kochających się, niosących sobie pomoc. Wierzę, że taka - nierywalizująca, albo przynajmniej rywalizująca bez pobudzania agresywnych, wrogich postaw (rywalizować w sensie pozytywnym można fair play np. w grach sportowych) jest jak najbardziej możliwa.

Co prawda pewne funkcjonalne, "robocze" podziały we wspólnotach nieraz będą się tworzyły. Nawet bawiąc się, organizując sobie towarzyskie gry, pojawią się nieraz drużyny, które przeciw mogą (czasowo!) występować. Ale to jest do czasu. I chyba ważne jest, aby potem być w stanie WYGASIĆ ZBYT RYWALIZACYJNE, OCIERAJĄCE SIĘ O AGRESJĘ POSTAWY.
Do pewnych granic podziały wystąpią, będą naturalne, często wręcz korzystne dla pewnych zadań, dla rozwoju. Ale tylko do pewnych granic występuje efekt pozytywny podziałów. Tą granicą jest WROGOŚĆ. Dopóki wrogości nie ma, można (i pewnie należy) podziały akceptować. Jednak "zabawa się kończy", gdy widać, że co niektórzy przestają panować nad tymi pragnieniami dominacyjnej sprawczości, nad pragnieniami poniżenia drugiej strony, nad złością, wściekłością.
Problem jest w tym, że akurat ci, którym się owa złość, wrogość wymyka spod kontroli, są najczęściej dokładnie tymi, którzy podziały chcą postawić jako wartość, jako coś, co powinno być. Można zadać pytanie, czy czasem to nie jest tak, że ich serca od początku były przeżarte owym pragnieniem poniżania i krzywdzenia innych, zaś skłanianie się ku podziałom społecznym jest tu po prostu środkiem do celu, którym od początku było wywołanie wrogich nastrojów, agresji, w której potem może się taki ktoś nurzać do woli...


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pią 17:30, 21 Cze 2024, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33497
Przeczytał: 77 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 19:30, 21 Cze 2024    Temat postu:

Gdy się zada pytanie zwolennikom nacjonalizmu, czy innej formy wspólnot nastawionych rywalizacyjnie, czy wręcz antagonistycznie, dlaczego ta wartość jaką jest wspólnotowość, nie miałaby się rozciągać szeroko, aż wręcz do objęcia niż całej ludzkości, to sensownej odpowiedzi się nie dostanie. Zwykle padają odpowiedzi typu "to trzeba samemu poczuć" (czyli żaden argument dla kogoś, kto nic podobnego nie czuje, a widzi wady antagonizowania się wspólnot), albo stwierdzenie "bo tak jest, że każdy powinien wspierać własną wybraną wspólnotę, a nie bratać się ze wszystkimi", co też nie jest satysfakcjonującą odpowiedzią, bo jeśli ktoś jako "własną" wybierze za chwilę wspólnotę węższą (np. lokalną), niż życzy sobie np. dany narodowiec, to też z jakiegoś tam powodu okaże się "nie tak, jak trzeba". Generalnie poza wykrętami, poza miotaniem się mentalnym, a na koniec zwykle okazaniem swojej złości z tytułu, że ktoś nie podziela ich zdania, od zwolenników dzielenia się wspólnot według klucza antagonizującego nie ma co oczekiwać. Tu po prostu jest bowiem brak jako tako sensownych argumentów.

A gdyby jednak zwolennik dzielenia się na antagonistyczne wspólnotowości okazał się na tyle osobą szczerze zaciekawioną głębszymi powodami swoich przekonań, to może w końcu zadałby (sam sobie!) pytanie: dlaczego właściwie tak trudno jest mi zaakceptować model przynależności do wspólnoty, która miałaby wszystkich łączyć w równości i ogólnym braterstwie, unikając za wszelką cenę jakiegokolwiek antagonizowania?...
Niechby sam siebie kiedyś spróbował trochę sprawdzić na zasadzie: czuję, jak bardzo mnie mentalnie uwiera to bratanie się ze wszystkimi, ale przecież nie mam dobrego argumentu, a jednak czuję, że taka wspólnota wszystkich łącząca, "to nie to!" - więc dlaczego tak to czuję?... Co właściwie we mnie siedzi?... :shock:

Niektórzy nie są w stanie w ogóle o sobie w podobny sposób myśleć - tak analizując swoje emocje, będąc w dystansie do nich. Prędzej ich mentalna struktura zareaguje złością, frustracją, niż spojrzą na samych z siebie z jakąś formą ciekawości, związanej z wnikliwym spojrzeniem na ścieżki własnhych emocji i myśli. Z tymi zwykle już nie ma intelektualnego kontaktu. Ci będą już tylko się wściekać, gdy się zasugeruje, że ich emocje i deklaracje zawierają sprzeczności. Zasugerowanie samego zadania sobie pytania o własne motywacje wywoła niekontrolowany spust emocjonalnej mieszanki frustracji, wściekłości, gniewu. Nie wiedzą dlaczego nie są w stanie zadać sobie takiego pytania, ale po prostu nie są w stanie, więc nie zadają sobie żadnych pytań, które pachną im samokrytycyzmem, dystansem do tego, co ich emocjonalnie nosi.
Jeśli jednak by się trafił ktoś taki, kto jest w stanie opanować tę frustrację, jaką niesie zagrożenie skrytykowaniem, nawet zanegowaniem własnych postaw i emocji, to by miał szansę w końcu odkryć o tych emocjach bardzo ciekawą prawdę:
Nie umiemy odnajdować się mentalnie w sytuacjach, w których nie pojawia się wyrazista forma RÓŻNICOWANIA tego, co traktujemy pozytywnie, względem tego, co jest negatywne. Czując to, bezwiednie wprowadzamy nadmiarowe wątki antagonistyczne do swoich relacji ludźmi, czasem wprowadzamy je nadmiarowo, sztucznie.
Katalizatorem takie postawy antagonizowania jest wysoki poziom testosteronu (który naturalnie uruchami postawy rywaliacji i walki), a także naturalne skłonności ku rywalizowaniu i dominacji.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
towarzyski.pelikan




Dołączył: 19 Sie 2018
Posty: 5675
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ze wsi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 11:44, 23 Cze 2024    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:

Jestem za wspólnotą możliwie najszerszą!
Im szersza wspólnota, im mniej jest potencjalnych granic antagonizujących ludzi, tym wg mnie lepiej. Jestem za wspólnotą europejską, albo - lepiej - wręcz więzią z całą ludzkością, czy nawet ogólnie z istotami czującymi, inteligentnymi. Wspólnota w ramach polskości oczywiście też jest dobra, a - patrząc na regułę powyżej - jest lepsza (bo szersza) niż wspólnota obejmująca tylko jedno moje miasto, czy moje województwo. Ale od tej wspólnoty węższej z kolei lepsza będzie wspólnota szersza, większą grupę ludzi włączająca do jedności w pokoju, życzliwości, pomocniczości.

Jeśli przez wspólnotę rozumieć naturalny i autonomiczny (samorządny) byt obejmujący jakąś zbiorowość ludzką, to uwzględniając KULTUROWE różnice między ludźmi zamieszkujących różne miejsca na Ziemi, nie jest możliwe, aby zaistniało coś takiego jak wspólnota ogólnoludzka, przynajmniej w wymiarze politycznym ("jeden naród"). A to dlatego, że aby taki autonomiczny byt powstał, między ludźmi go współtworzącymi musi istnieć JEDNOŚĆ KULTUROWA (duchowa), a wiec coś takiego co sprawia, że członkowie wspólnoty wyrażają gotowość i chęć, aby zrzec się "własnego interesu" na rzecz interesu wspólnego, ponieważ ta wspólnota stanowi integralną część ich tożsamości. "Własny interes" trzeba wziąć w cudzysłów, ponieważ dla człowieka czującego się autentycznie częścią wspólnoty, znika konflikt pomiędzy interesem własnym a wspólnotowym. Członek wspólnoty rozumie, że w jego najlepiej pojmowanym interesie lezy interes wspólnoty.

Co za tym idzie coś takiego jak "wspólnota ogólnoludzka" nie może powstać w sposób naturalny i wszelkie próby jej stworzenia będą miały charakter inżynierii społecznej, czyli tworzenia przez rządzące elity "nowego człowieka" poprzez indoktrynację, a więc wpajanie społeczeństwu za pomocą narzędzi propagandowych pożądanych wartości i postaw. W ten sposób powstaje coś na kształt kultury, jednak to nie jest twór ODDOLNY, NATURALNY, tylko sztuczny konstrukt, który nie przetrwa próby czasu, ponieważ nie jest kompatybilny z naturą człowieka, chyba że inżynierowie społeczni stworzą tak totalitarnie szczelny system, że ta natura zostanie skutecznie stłamszona. Pytanie tylko, czy naprawdę o tym marzą ci wszyscy orędownicy "wspólnoty ogólnoludzkiej" :think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
MaluśnaOwieczka




Dołączył: 28 Gru 2020
Posty: 6538
Przeczytał: 4 tematy


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 11:50, 23 Cze 2024    Temat postu:

Ciekawe co zrobisz, gdy ta Twoja ukochana wspólnota Cię wykluczy ze swej wspólnoty...

Tożsamość ze wspólnotą czujesz, gdy coś od niej otrzymałaś. Gdy są dla Ciebie mili i akceptują Cię.


Ostatnio zmieniony przez MaluśnaOwieczka dnia Nie 11:50, 23 Cze 2024, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
szaryobywatel




Dołączył: 21 Wrz 2016
Posty: 6065
Przeczytał: 58 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 20:00, 23 Cze 2024    Temat postu:

Cytat:
Jestem za wspólnotą możliwie najszerszą!
Im szersza wspólnota, im mniej jest potencjalnych granic antagonizujących ludzi, tym wg mnie lepiej


Wyobraź sobie taką sytuację:
Państwo Polska zostaje odgrodzone od reszty świata polem siłowym, a za nim jest horyzont zdarzeń, tak że ani nie można się z Polski wydostać, ani nic z zewnątrz do Polski nie dociera. Myślisz że ile by trwało zanim państwo by się rozpadło, a naród podzielił na mniejsze konkurujące ze sobą narody i ich bloki?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
MaluśnaOwieczka




Dołączył: 28 Gru 2020
Posty: 6538
Przeczytał: 4 tematy


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 20:07, 23 Cze 2024    Temat postu:

Zachodniopomorskie szybko podbiłoby wtedy Beskid Śląski, czyniąc z jego mieszkańców kastę niewolniczą.

Swoją drogą, widać z tego, że naród jest sztuczną więzią. Opiera się na przeciwstawianiu się innym grupom. Wspólnota potrzebuje wroga. Poczucia odrębności.

To nie jest prawdziwa więź.


Ostatnio zmieniony przez MaluśnaOwieczka dnia Nie 20:19, 23 Cze 2024, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33497
Przeczytał: 77 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 22:30, 23 Cze 2024    Temat postu:

Wyrzuciłem pozatematyczne przekomarzanki maluśnego i szarego o sandałach i kondomach do Gwiezdnych wojen.

Wracając zaś do tematu wątku...
Zgadzam się, że jakby nagle się okazało, że wszyscy nacjonaliści kochający Polskę na zabój i absolutnie, zostali sami bez innych narodów, to w krótkim czasie podzieliliby się na zantagonizowane frakcje, które okazałyby się sobie winne jakichś strasznych zbrodni czy innych zaszłości i nacjonalizmy skurczyłyby się do takich postaci, aby każdy miał wroga, którego dałoby się nienawidzić.
Tym co bowiem spaja nacjonalizmy na całym właściwie świecie nie jest miłość (do swojego narodu), ale nienawiść (do kogoś, kto jest uznany za innego niż nasi).
Nie na darmo nacjonaliści i kibice to te same grupy młodych mężczyzn, którzy z upodobaniem organizują sobie ustawki. Nie na darmo nacjonalizm najczęściej składa się z ludzi, którzy lubują się militariach, chętnie odbywają ćwiczenia wojskowe, czy ogólnie szykują się do wojen(ek) na mniejszą bądź większą skalę, a nie np. są miłośnikami muzyki klasycznej tworzonej w danym narodzie, czy fascynują się pejzażami stron ojczystych. Nacjonalista nie tyle kocha, co ma roszczenia i pragnie mieć powód do niechęci do jakichś obcych z tytułu tego, że są to właśnie ludzie inni, niż jego grupa.
Nie znam żadnej grupy nacjonalistów, którzy by stronili od miłości do rzemiosła wojny, zaś w to miejsce opiewali miłośnie te aspekty narodowego bytu, która z konfliktami nie mają związku - np. z promowali dzieła kultury, sztuki, starali się wspierać naukę w danym narodzie, zachwycali się wspaniałymi lekarzami, architektami. Jeśli w jakiejś grupie nacjonalistów trafił się ktoś, kto ideę miłości do swojego narodu wiąże z tym, co dotyczy życia w pokoju, łagodności, życzliwości, to byłby to jakichś niezwykle rzadki wyjątek.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Nie 22:31, 23 Cze 2024, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
szaryobywatel




Dołączył: 21 Wrz 2016
Posty: 6065
Przeczytał: 58 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 22:45, 23 Cze 2024    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Wyrzuciłem pozatematyczne przekomarzanki maluśnego i szarego o sandałach i kondomach do Gwiezdnych wojen.

Wracając zaś do tematu wątku...
Zgadzam się, że jakby nagle się okazało, że wszyscy nacjonaliści kochający Polskę na zabój i absolutnie, zostali sami bez innych narodów, to w krótkim czasie podzieliliby się na zantagonizowane frakcje, które okazałyby się sobie winne jakichś strasznych zbrodni czy innych zaszłości i nacjonalizmy skurczyłyby się do takich postaci, aby każdy miał wroga, którego dałoby się nienawidzić.
Tym co bowiem spaja nacjonalizmy na całym właściwie świecie nie jest miłość (do swojego narodu), ale nienawiść (do kogoś, kto jest uznany za innego niż nasi).
Nie na darmo nacjonaliści i kibice to te same grupy młodych mężczyzn, którzy z upodobaniem organizują sobie ustawki. Nie na darmo nacjonalizm najczęściej składa się z ludzi, którzy lubują się militariach, chętnie odbywają ćwiczenia wojskowe, czy ogólnie szykują się do wojen(ek) na mniejszą bądź większą skalę, a nie np. są miłośnikami muzyki klasycznej tworzonej w danym narodzie, czy fascynują się pejzażami stron ojczystych. Nacjonalista nie tyle kocha, co ma roszczenia i pragnie mieć powód do niechęci do jakichś obcych z tytułu tego, że są to właśnie ludzie inni, niż jego grupa.
Nie znam żadnej grupy nacjonalistów, którzy by stronili od miłości do rzemiosła wojny, zaś w to miejsce opiewali miłośnie te aspekty narodowego bytu, która z konfliktami nie mają związku - np. z promowali dzieła kultury, sztuki, starali się wspierać naukę w danym narodzie, zachwycali się wspaniałymi lekarzami, architektami. Jeśli w jakiejś grupie nacjonalistów trafił się ktoś, kto ideę miłości do swojego narodu wiąże z tym, co dotyczy życia w pokoju, łagodności, życzliwości, to byłby to jakichś niezwykle rzadki wyjątek.


A ja myślałem że dam Ci tym przykładem coś do rozważenia, a Ty uciekasz w gadanie o nacjonalistach.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33497
Przeczytał: 77 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 23:34, 23 Cze 2024    Temat postu:

towarzyski.pelikan napisał:
Michał Dyszyński napisał:

Jestem za wspólnotą możliwie najszerszą!
Im szersza wspólnota, im mniej jest potencjalnych granic antagonizujących ludzi, tym wg mnie lepiej. Jestem za wspólnotą europejską, albo - lepiej - wręcz więzią z całą ludzkością, czy nawet ogólnie z istotami czującymi, inteligentnymi. Wspólnota w ramach polskości oczywiście też jest dobra, a - patrząc na regułę powyżej - jest lepsza (bo szersza) niż wspólnota obejmująca tylko jedno moje miasto, czy moje województwo. Ale od tej wspólnoty węższej z kolei lepsza będzie wspólnota szersza, większą grupę ludzi włączająca do jedności w pokoju, życzliwości, pomocniczości.

Jeśli przez wspólnotę rozumieć naturalny i autonomiczny (samorządny) byt obejmujący jakąś zbiorowość ludzką, to uwzględniając KULTUROWE różnice między ludźmi zamieszkujących różne miejsca na Ziemi, nie jest możliwe, aby zaistniało coś takiego jak wspólnota ogólnoludzka, przynajmniej w wymiarze politycznym ("jeden naród"). A to dlatego, że aby taki autonomiczny byt powstał, między ludźmi go współtworzącymi musi istnieć JEDNOŚĆ KULTUROWA (duchowa), a wiec coś takiego co sprawia, że członkowie wspólnoty wyrażają gotowość i chęć, aby zrzec się "własnego interesu" na rzecz interesu wspólnego, ponieważ ta wspólnota stanowi integralną część ich tożsamości. "Własny interes" trzeba wziąć w cudzysłów, ponieważ dla człowieka czującego się autentycznie częścią wspólnoty, znika konflikt pomiędzy interesem własnym a wspólnotowym. Członek wspólnoty rozumie, że w jego najlepiej pojmowanym interesie lezy interes wspólnoty.

Co za tym idzie coś takiego jak "wspólnota ogólnoludzka" nie może powstać w sposób naturalny i wszelkie próby jej stworzenia będą miały charakter inżynierii społecznej, czyli tworzenia przez rządzące elity "nowego człowieka" poprzez indoktrynację, a więc wpajanie społeczeństwu za pomocą narzędzi propagandowych pożądanych wartości i postaw. W ten sposób powstaje coś na kształt kultury, jednak to nie jest twór ODDOLNY, NATURALNY, tylko sztuczny konstrukt, który nie przetrwa próby czasu, ponieważ nie jest kompatybilny z naturą człowieka, chyba że inżynierowie społeczni stworzą tak totalitarnie szczelny system, że ta natura zostanie skutecznie stłamszona. Pytanie tylko, czy naprawdę o tym marzą ci wszyscy orędownicy "wspólnoty ogólnoludzkiej" :think:


Zupełnie nie widzę, nie czuję tu tego wynikania, jakoby "wspólnota ogólnoludzka" nie mogła powstać "w sposób naturalny i wszelkie próby jej stworzenia miałyby charakter inżynierii społecznej". Powód jest dla mnie dość prosty - TO, CO JA SAM CZUJĘ.

Może mi ktoś nie uwierzy, ale ja deklaruję teraz szczerze, że czuję w swoich emocjach bardzo spontaniczny, naturalny pozytywny afekt do ludzkości jako takiej - do STWORZENIA BOŻEGO, do dzieła Istoty, którą bardzo szanuję, a nawet kocham - Boga. Jeśli Bóg zdecydował się stworzyć duszę jakiegoś najmniejszego osobnika gdzieś na antypodach, to ja czuję do tej duszy i do tego osobnika szczerą życzliwość i braterstwo. Wręcz absurdem wydaje mi się teraz kombinowanie "z jakiego to powodu miałbym temu komuś teraz odmawiać jakiejś części mojej życzliwości, w imię tego, że chciałbym więcej owej życzliwości przeznaczyć dla kogoś, kto się określi, że jest z mojego narodu". Naprawdę nie widzą na to żadnego dobrego powodu. Naturalnie u mnie zatem powstaje życzliwość do ludzkości - działa Bożego, a także naturalnie powstaje też i niechęć do wmawiania sobie tu ograniczeń. I naprawdę też nie potrafię wskazać choćby śladu jakiejś "inżynierii społecznej", która by mi to miała stwarzać w umyśle. Nooo...
chyba że "inżynierią społeczną" będziemy nazywać chrześcijaństwo, wraz z jego ideą miłości Boga i bliźniego.
Powiem więcej - w młodszych latach życia byłem osobą bardziej chyba związaną z patriotyzmem, czy związkiem z narodem. Byłem tak wychowywany i próbowałem w tym duchu się sam widzieć. Ale... wciąż mnie w tym coś mentalnie uwierało. Wciąż czułem się jak oszust, który stawia Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek, czyli niby wierzy w to, że Jezus umarł, aby zbawić WSZYSTKICH ludzi, a za chwilę próbuję kombinować, jako ta je lepiej wiem, kto tu jest godniejszy, komu moje serce należy się bardziej. Przez wiele lat mnie to uwierało. W pewnym momencie jednak uznałem, że nie będę się dłużej oszukiwał, grając na dwie strony. Jeśli najważniejszym przykazaniem chrześcijanina jest przykazanie miłości, to nie zamierzam tu kombinować jako tu swojej grupie tej miłości dać więcej, a obcej ją przyciąć, lecz po prostu równo staram się (nie twierdzę, że już umiem tę miłość każdemu ofiarować, ale przynajmniej staram się i nie kombinuję tu ograniczeń), aby ona we mnie się tworzyła w najlepszej z mi dostępnych formie. To mi się wydaje zdecydowane najnaturalniejsze, najspójniejsze z tym, co czuję, co myślę, co jest mi bliskie.
Próbując się doszukiwać w życzliwości do całości ludzkości "inżynierii społecznej", zwyczajnie nie jestem w stanie wskazać żadnej znanej postaci takiej "inżynierii". Mogę wskazać jedynie własne przemyślenia i odczucia, a na koniec właśnie opisane wyżej poczucie UWOLNIENIA SIĘ od paradygmatu kombinowania jakichś ograniczeń na siłę. To uwolnienie się, to poczucie, że mogę "po prostu być życzliwym (może nawet czasem kochającym) ludzi, nie tworząc tu żadnych ograniczeń" było dla mnie czymś cennym emocjonalnie, coś, co wspominam jako ważny i wartościowy element moich życiowych doświadczeń.
Inaczej mówiąc - po prostu totalnie nie rozumiem, o czym piszesz, że to jest "nienaturalne". Uważam, że jest dokładnie odwrotnie niż sugerujesz - NAJNATURALNIEJSZE JEST PO PROSTU BYĆ ŻYCZLIWYM PEŁNIĄ SWOJEGO SERCA. To jest najprostsze, to jest "samo z siebie", tu nic nie trzeba dodatkowo kombinować, to jest chyba w jakimś sensie piękne.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Nie 23:36, 23 Cze 2024, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
towarzyski.pelikan




Dołączył: 19 Sie 2018
Posty: 5675
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ze wsi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 8:15, 24 Cze 2024    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:

Próbując się doszukiwać w życzliwości do całości ludzkości "inżynierii społecznej", zwyczajnie nie jestem w stanie wskazać żadnej znanej postaci takiej "inżynierii".

Z tego co piszesz wynika, że przyjąłeś liberalne rozumienie "wspólnoty" jako zbiorowości ludzi, którzy nie wchodzą sobie w drogę. Jest to negatywne rozumienie "wspólnoty", które moim zdaniem w ogóle wypacza istotę tego pojęcia, w związku z czym "wspólnotą" jest tylko z nazwy. Wedle takiej koncepcji warunkiem wystarczającym istnienia wspólnoty jest wzajemna życzliwość. To jakby powiedzieć. że "Gramy do jednej bramki, ponieważ nie przeszkadzamy sobie w realizowaniu własnych interesów"

U mnie wspólnota to nie jest tylko zbiorowość ludzi wzajemnie wobec sobie życzliwych, tylko coś znaaaacznie więcej. Jest to grupa ludzi połączona pewną więzią duchową, stanowiąc wobec tego pewien odrębny byt, którego nie da się sprowadzić do sumy jego członków. Tenże byt ma swoje cele, interesy i członkowie tak rozumianej wspólnoty chcą te wspólne cele i interesy realizować. A więc: "Gramy do jednej bramki, ponieważ wspólnymi siłami dążymy do tego samego celu".

Natomiast wzajemna życzliwość to wystarczający rodzaj stosunku jaki powinien panować pomiędzy członkami różnych wspólnot. Ponieważ z faktu, że się jest członkiem danej wspólnoty, a nie innej nie wynika, że członek innej wspólnoty jest moim wrogiem. Może po prostu zajmować się czymś innym, a ja mogę spoza tej wspólnoty jemu nawet kibicować w tym, czym się zajmuje.

Tak więc odnosząc się jeszcze na koniec do tej inżynierii społecznej, to nic dziwnego, że nie rozumiesz wynikania, jak się ma "wspólnota ogólnoludzka" do inżynierii społecznej, ponieważ masz w głowie własne, a nie moje rozumienie wspólnoty. Przyjmując Twoje rozumienie wedle którego do wspólnoty wystarczy wzajemna życzliwość, to oczywiście Twój postulat stworzenia tak rozumianej "wspólnoty ogólnoludzkiej" takiego zagrożenia nie stanowi. Natomiast jeszcze nie rozumiesz tego, że podział na narody, czy inne wspólnoty nie stoi w konflikcie z tym Twoim postulatem, pewnie z tego samego powodu, mianowicie: przypisujesz osobom, które bronią tych mniejszych wspólnot swoje własne rozumienie wspólnoty i Ci wychodzi, że skoro ktoś nie chce wspólnoty ogólnoludzkiej, to znaczy, że nie chce żeby ludzie różnej narodowości byli wobec siebie wzajemnie życzliwi, kiedy im chodzi o coś zupełnie innego, a więc o to, że nie da się stworzyć wspólnoty ogólnoludzkiej w sensie pozytywnym, a więc sprawić, żeby cała ludzkość naturalnie stała się jednością duchową dążącą do tych samych celów politycznych.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33497
Przeczytał: 77 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 10:51, 24 Cze 2024    Temat postu:

towarzyski.pelikan napisał:
Michał Dyszyński napisał:

Próbując się doszukiwać w życzliwości do całości ludzkości "inżynierii społecznej", zwyczajnie nie jestem w stanie wskazać żadnej znanej postaci takiej "inżynierii".

Z tego co piszesz wynika, że przyjąłeś liberalne rozumienie "wspólnoty" jako zbiorowości ludzi, którzy nie wchodzą sobie w drogę. Jest to negatywne rozumienie "wspólnoty", które moim zdaniem w ogóle wypacza istotę tego pojęcia, w związku z czym "wspólnotą" jest tylko z nazwy. Wedle takiej koncepcji warunkiem wystarczającym istnienia wspólnoty jest wzajemna życzliwość. To jakby powiedzieć. że "Gramy do jednej bramki, ponieważ nie przeszkadzamy sobie w realizowaniu własnych interesów"

U mnie wspólnota to nie jest tylko zbiorowość ludzi wzajemnie wobec sobie życzliwych, tylko coś znaaaacznie więcej. Jest to grupa ludzi połączona pewną więzią duchową, stanowiąc wobec tego pewien odrębny byt, którego nie da się sprowadzić do sumy jego członków. Tenże byt ma swoje cele, interesy i członkowie tak rozumianej wspólnoty chcą te wspólne cele i interesy realizować. A więc: "Gramy do jednej bramki, ponieważ wspólnymi siłami dążymy do tego samego celu".

Natomiast wzajemna życzliwość to wystarczający rodzaj stosunku jaki powinien panować pomiędzy członkami różnych wspólnot. Ponieważ z faktu, że się jest członkiem danej wspólnoty, a nie innej nie wynika, że członek innej wspólnoty jest moim wrogiem. Może po prostu zajmować się czymś innym, a ja mogę spoza tej wspólnoty jemu nawet kibicować w tym, czym się zajmuje.

Tak więc odnosząc się jeszcze na koniec do tej inżynierii społecznej, to nic dziwnego, że nie rozumiesz wynikania, jak się ma "wspólnota ogólnoludzka" do inżynierii społecznej, ponieważ masz w głowie własne, a nie moje rozumienie wspólnoty. Przyjmując Twoje rozumienie wedle którego do wspólnoty wystarczy wzajemna życzliwość, to oczywiście Twój postulat stworzenia tak rozumianej "wspólnoty ogólnoludzkiej" takiego zagrożenia nie stanowi. Natomiast jeszcze nie rozumiesz tego, że podział na narody, czy inne wspólnoty nie stoi w konflikcie z tym Twoim postulatem, pewnie z tego samego powodu, mianowicie: przypisujesz osobom, które bronią tych mniejszych wspólnot swoje własne rozumienie wspólnoty i Ci wychodzi, że skoro ktoś nie chce wspólnoty ogólnoludzkiej, to znaczy, że nie chce żeby ludzie różnej narodowości byli wobec siebie wzajemnie życzliwi, kiedy im chodzi o coś zupełnie innego, a więc o to, że nie da się stworzyć wspólnoty ogólnoludzkiej w sensie pozytywnym, a więc sprawić, żeby cała ludzkość naturalnie stała się jednością duchową dążącą do tych samych celów politycznych.


Próbuję tu ustalić, co różnicuje nasze stanowiska. Jeden trop jest w tym sformułowaniu: przypisujesz osobom, które bronią tych mniejszych wspólnot. Otóż w ogóle nic podobnego nie przypisuję. Więcej - nie bardzo widzę potrzeby jakiegoś "bronienia" mniejszych wspólnot, jeśli zasadą jest życzliwość. Nie ma bowiem potrzeby czegoś "bronić", jeśli nikt by nie był skonfliktowany.
Drugą różnicę, którą dostrzegłem, to użycie sformułowania "celów politycznych". To sformułowanie odnosi się też do jakiejś domniemanej walki politycznej. Tej walki w ogóle by nie było, gdyby nikt się nie konfliktował.

Czyli wychodzi na to, że jakoś na poziomie podświadomym łączysz swoje rozumienie wspólnotowości z potrzebą walki, konfliktu, zapewne zakładasz, iż on "po prostu jest". Ja nie czynię takiego założenia. Zakładam możliwość tworzenie pomniejszych "technicznie odrnębnych" wspólnot w ramach wspólnoty calej ludzkości, podobnie jak to się dzieje np. w zabawach towarzyskich, gdy dokonuje się umownego podziału na jakieś drużyny, które potem przez parę godzin bawią się rywalizowaniem. Ale zakladam, że rozsądni, dojrzali emocjonalnie i mentalnie ludzie, po zakończeni owej zabawy wszystkie owe techniczne podziały w emocjach, we wzajemnym się traktowaniu zlikwidują, wracając do relacji między ludźmi nieskonfliktowanej, opartej o życzliwość, nie różnicującą nikogo jakoś odgórnie.

Problem z konfliktowością zaczyna się wtedy, gdy jakikolwiek podział w społeczności zaczyna być utrwalany i rozwijany, poprzez dodawanie do niego coraz to nowych aspektów różnicujących i antagonizujących. To jest znany, opisywany przez socjologów efekt, że wystarczy grupę harcerzy podzielić (losując) na drużyny, które rywalizują w jednostkowej grze terenowej, a szybko w ramach tego podziału zacznie wykształcać się rodzaj antypatii do drużyny przeciwnej niż "nasza". Jeśli drużyny byłyby względnie trwałe, np. funkcjonowałyby przez wiele gier terenowych, to podziały, a więc i wynikające z nich zalążki antypatii by się utrwaliły. W emocjach osobników szczególnie z natury wojowniczych, zacietrzewionych szybko dojdzie do przeniesienia wielu aspektów owego podziału na sytuacje poza grą terenową. Wtedy już w życiu codziennym - np. na wspólnej stołówce - drużyny będą siadały osobno, raczej zaczną we własnym gronie spędzać czas, a nieraz zaczną się przypadki okazywania niechęci tej obcej drużynie, czasem aż do aktów małej agresji.
Takie emocje agresji międzygrupowej rozwijają się dość naturalnie - u jednych osób są silniejsze, u innych słabsze. Osoby ze skłonnościami emocjonalnymi ku rywalizowaniu i dominowaniu silniej poddają się sugestii wrogości wobec drugiej grupy, szybko zaczynają wierzyć, iż to właśnie jest niejako obiektywne, że się ma wroga, którego upatrują w członkach drugiej drużyny. Tymczasem gdyby ślepy los inaczej zadecydował, to wszyscy wrogowie takiego zacietrzewionego we wrogości harcerza byliby członkami jego drużyny, zaś wszyscy druhowie z drużyny, okazaliby się wrogami.

Człowiek z jako tako rozwiniętą autorefleksją widzi to, co się zaczyna dziać mimowolnie w jego emocjach. Człowiek z uwewnętrznionymi normami typu moralnego (np. chrześcijańskimi) dodatkowo ma wewnętrzne bezpieczniki, które będą blokowały zbytnie pogrążenie się emocji przez tego rodzaju rywalizacyjne schematy. Człowiek z dystansem do siebie i samokontrolą na pewnym etapie dostrzeże, że coś inwazyjnego mentalnie zaczyna nim zarządzać, przekształcając go powoli w osobę, która wzrasta ogólnie w emocjach wrogości.
Potem taki człowiek z autorefleksją i kontrolą emocji będzie w stanie przywołać się do porządku emocjonalnie, czyli powie sobie coś w rodzaju: oj, stop! Za daleko idziesz z tymi rywalizacyjnymi emocjami! Już zaczynasz bezwiednie kombinować jakieś wrogie emocje i intencje, zaczynasz się nakręcać do konfliktu - postaw temu tamę za pomocą świadomej decyzji. I człowiek z autorefleksją zwykle jest w stanie wygasić tę tendencję antagonizującą, która go wiodła ku ZŁYM postawom.
Inaczej jest z ludźmi, którzy mają niechęć przeciw samokrytycznemu spojrzeniu na swoje emocje, a do tego często czują silny pociąg do rywalizacji i walki. Ci, gdy już raz wejdą w schematy agresywnego traktowania jakiejś tam grupy ludzi, uznają, iż "naturalne" (w znaczeniu "zapewne słuszne ogólnie, moralnie poprawne") jest aby mieć tego wroga (który właściwie został im wylosowany), że teraz wręcz cnotą jest pogłębiać nastroje antagonistyczne względem owych wrogich grup.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 10:53, 24 Cze 2024, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
towarzyski.pelikan




Dołączył: 19 Sie 2018
Posty: 5675
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ze wsi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 11:21, 24 Cze 2024    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Próbuję tu ustalić, co różnicuje nasze stanowiska. Jeden trop jest w tym sformułowaniu: przypisujesz osobom, które bronią tych mniejszych wspólnot. Otóż w ogóle nic podobnego nie przypisuję. Więcej - nie bardzo widzę potrzeby jakiegoś "bronienia" mniejszych wspólnot, jeśli zasadą jest życzliwość. Nie ma bowiem potrzeby czegoś "bronić", jeśli nikt by nie był skonfliktowany.
Drugą różnicę, którą dostrzegłem, to użycie sformułowania "celów politycznych". To sformułowanie odnosi się też do jakiejś domniemanej walki politycznej. Tej walki w ogóle by nie było, gdyby nikt się nie konfliktował.

Czyli wychodzi na to, że jakoś na poziomie podświadomym łączysz swoje rozumienie wspólnotowości z potrzebą walki, konfliktu, zapewne zakładasz, iż on "po prostu jest".

Niesamowite, jak opacznie rozumiesz, co ja do Ciebie piszę. Skup się i przeczytaj moją definicję wspólnoty, tym razem ze zrozumieniem:

TP:
U mnie wspólnota to nie jest tylko zbiorowość ludzi wzajemnie wobec sobie życzliwych, tylko coś znaaaacznie więcej. Jest to grupa ludzi połączona pewną więzią duchową, stanowiąc wobec tego pewien odrębny byt, którego nie da się sprowadzić do sumy jego członków. Tenże byt ma swoje cele, interesy i członkowie tak rozumianej wspólnoty chcą te wspólne cele i interesy realizować. A więc: "Gramy do jednej bramki, ponieważ wspólnymi siłami dążymy do tego samego celu".


I proszę, żebyś jeszcze przez chwilę zachował skupienie (wiem, że to dla Ciebie trudne) i doczytał co napisałam o tym, jak bym chciała, żeby wyglądały relacje między członkami ROŻNYCH WSPÓLNOT:

TP:
Natomiast wzajemna życzliwość to wystarczający rodzaj stosunku jaki powinien panować pomiędzy członkami różnych wspólnot. Ponieważ z faktu, że się jest członkiem danej wspólnoty, a nie innej nie wynika, że członek innej wspólnoty jest moim wrogiem. Może po prostu zajmować się czymś innym, a ja mogę spoza tej wspólnoty jemu nawet kibicować w tym, czym się zajmuje.

I powiedz mi, jakim cudem na podstawie moich wypowiedzi wyciągnąłeś taki wniosek:

MD:
Czyli wychodzi na to, że jakoś na poziomie podświadomym łączysz swoje rozumienie wspólnotowości z potrzebą walki, konfliktu, zapewne zakładasz, iż on "po prostu jest".

Otóż, jeśli uczciwie na to spojrzysz, musisz się zgodzić, że takie wynikanie nie zachodzi, a zatem powyższy wniosek nie bazuje na moich wypowiedziach, tylko dyskutujesz z chochołem.

A jeśli się mylę i jednak jakimś cudem zachodzi, to przedstaw mi to wynikanie, odnosząc się bezpośrednio do tego co napisałam, a więc w jaki sposób z mojej definicji wspólnoty oraz postulatu zachowania wzajemnej życzliwości międzywspólnotowej wyszło Ci, że "podświadomie łączę swoje rozumienie wspólnoty z potrzebą walki i konfliktu" :shock:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
MaluśnaOwieczka




Dołączył: 28 Gru 2020
Posty: 6538
Przeczytał: 4 tematy


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 12:01, 24 Cze 2024    Temat postu:

Ciekawe jaki to ten wspólny cel przyświeca jej wspólnocie...

Pogooglałem:

[link widoczny dla zalogowanych]


Ostatnio zmieniony przez MaluśnaOwieczka dnia Pon 12:05, 24 Cze 2024, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33497
Przeczytał: 77 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 12:06, 24 Cze 2024    Temat postu:

towarzyski.pelikan napisał:
Niesamowite, jak opacznie rozumiesz, co ja do Ciebie piszę. Skup się i przeczytaj moją definicję wspólnoty, tym razem ze zrozumieniem:

TP:
U mnie wspólnota to nie jest tylko zbiorowość ludzi wzajemnie wobec sobie życzliwych, tylko coś znaaaacznie więcej. Jest to grupa ludzi połączona pewną więzią duchową, stanowiąc wobec tego pewien odrębny byt, którego nie da się sprowadzić do sumy jego członków. Tenże byt ma swoje cele, interesy i członkowie tak rozumianej wspólnoty chcą te wspólne cele i interesy realizować. A więc: "Gramy do jednej bramki, ponieważ wspólnymi siłami dążymy do tego samego celu".

Czy zatem wg Ciebie zbiorowości ludzkie, które nie mają wytyczonego celu w ogóle nie powinny być nazywane wspólnotami?...
Czy osobie mało zainteresowanej duchowością, ale formalnie zaangażowanej w działania jakiej grupy ludzi - np. członek grupy motocyklistów i fan motocykli - nie jest wg Ciebie z definicji członkiem wspólnoty motocyklistów z uwagi na jakiś deficyt duchowej więzi?...

Ja rzeczywiście chyba inaczej (szerzej) niż Ty to tutaj próbujesz sugerować, rozumiem ideę "wspólnoty" - jako po prostu jakaś formę związku pozytywnego między ludźmi, właściwie poczucie jakiegokolwiek "jesteśmy razem" w jakimkolwiek sensie. Moja definicja by zawierała Twoja jako przypadek szczególny - byłaby to grupa wspólnot z wytyczonymi celami i graniem do jednej bramki. Trochę jednak nie wiem, co by właściwie miało z takiego postawienia sprawy wynikać... :think: :nie: Chciałbym od Ciebie dostać informację, co dalej z takimi postawieniem sprawy (definiowania wspólnot)?

A tak w ogóle to przypomnę temat tego wątku - dyskusja nad różnicami pomiędzy wspólnotami rywalizującymi i nierywalizującymi. Ja "piję" do aspektu rywalizacji, bo z założenia z tej właśnie perspektywy chcę w ogóle rozpatrzyć zagadnienie wspólnotowości. Stąd też wynika moja większa wrażliwość na aspekt antagonizowania się wspólnot, także w Twojej wypowiedzi.

Co właściwie dalej proponujesz z tym rozumowaniem, że sobie uznałaś "wspólnotę", powiązaną definicyjnie z żądaniem, aby była "więź duchowa" (tu mamy pytanie: jak to ustalić, na ile owa więź występuje, szczególnie w przypadku mało uduchowionych ludzi - czy oni wg Ciebie w ogóle nie mogliby przynależeć do żadnych wspólnot?) i był cel (czy zbiorowości ludzkie mało na celu skupione, ale się identyfikujące wspólnie z racji np. na podobny ubiór, czy miejsce zamieszkania mają być uznane wg Ciebie za "niewspólnotowe"). Ja z resztą nie mówię do końca jakiegoś swojego "nie" wobec Twojej definicji. Można tak uznać, że "ta najbardziej właściwa wspólnota", to jednak już wspólnota celowa (w odróżnieniu od wspólnot luźno, bezcelowo związanych, co ja w swojej definicji też bym uwzględniał jako jedną z opcji).

W tym sensie chyba ta "moja" wspólnota - czyli moje odniesienie się do całej ludzkości właściwie spełnia Twoja definicję:
- czuję moją duchową więź z całą ludzkością
- jest z całą ludzkością powiązany celem POZNANIA świata i natury człowieka.

Od dawien dawna czuję rodzaj życzliwej adoracji wobec ludzi żyjących w różnych czasach i różnych miejscach, a PRÓBUJĄCYCH ZROZUMIEĆ siebie, świat. Ten cel jest mi bliski, jest dość silny. Z formą nawet pewnej czci myślę o filozofach greckich, myślicielach buddyjskich, hinduskich, czy też w całej europejskiej "strefie społecznej". Z wdzięcznością myślę o myślicielach odkrywających prawdy naukowe, filozoficzne, sam probuję też do tego poznania ludzkości jakoś się dokładać.

Z drugiej strony czuję rodzaj duchowego wstrętu do uczuć dominacyjno - agresywnych, wiodących do krzywd i destrukcji. Za słabych, miernych, wadliwych uznaję tych, którzy z racji braku upanowania rządzy bycia wywyższonymi sprowadzają na ludzkość cierpienia i zniszczenia.
Choć dodam też, iż do pewnego stopnia zdaję też sobie sprawę, iż mała domieszka różnicowania (nawet swoiste oświecone postacie "technicznego" antagonizmu) mogą czasami ożywczo wpływać na rozwój ludzkości. To oczywiście nie jest takie do końca proste i jednoznaczne.

Ale ponowię swoje pytanie: KU CZEMU ZMIERZASZ tym swoim definiowaniem wspólnot z akcentowaniem celowości i więzi duchowej?
Jak się to ma do tematu wątku - antagonistycznych i nieantagonistycznych wspólnot?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 23141
Przeczytał: 100 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 12:42, 24 Cze 2024    Temat postu:

MaluśnaOwieczka napisał:
Ciekawe jaki to ten wspólny cel przyświeca jej wspólnocie...

Pogooglałem:

[link widoczny dla zalogowanych]


:) :)
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33497
Przeczytał: 77 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 13:33, 24 Cze 2024    Temat postu:

towarzyski.pelikan napisał:
I powiedz mi, jakim cudem na podstawie moich wypowiedzi wyciągnąłeś taki wniosek:

MD:
Czyli wychodzi na to, że jakoś na poziomie podświadomym łączysz swoje rozumienie wspólnotowości z potrzebą walki, konfliktu, zapewne zakładasz, iż on "po prostu jest".

Otóż, jeśli uczciwie na to spojrzysz, musisz się zgodzić, że takie wynikanie nie zachodzi, a zatem powyższy wniosek nie bazuje na moich wypowiedziach, tylko dyskutujesz z chochołem.

A jeśli się mylę i jednak jakimś cudem zachodzi, to przedstaw mi to wynikanie, odnosząc się bezpośrednio do tego co napisałam, a więc w jaki sposób z mojej definicji wspólnoty oraz postulatu zachowania wzajemnej życzliwości międzywspólnotowej wyszło Ci, że "podświadomie łączę swoje rozumienie wspólnoty z potrzebą walki i konfliktu" :shock:

Przecież jawnie napisałem, z czego wnioskuję. Teraz zacytuję swoje słowa (są wyżej) WYRÓŻNIAJĄC najbardziej ilustrujące tezę sformułowania:

MD parę postów wyżej napisał:
Jeden trop jest w tym sformułowaniu: przypisujesz osobom, które bronią tych mniejszych wspólnot. Otóż w ogóle nic podobnego nie przypisuję. Więcej - nie bardzo widzę potrzeby jakiegoś "bronienia" mniejszych wspólnot, jeśli zasadą jest życzliwość. Nie ma bowiem potrzeby czegoś "bronić", jeśli nikt by nie był skonfliktowany.
Drugą różnicę, którą dostrzegłem, to użycie sformułowania "celów politycznych". To sformułowanie odnosi się też do jakiejś domniemanej walki politycznej. Tej walki w ogóle by nie było, gdyby nikt się nie konfliktował.

I jeszcze podsumowując, aby Ci znowu nie umknęło:
1. Konflikt pojawia się domyślnie tam, gdzie występuje KONIECZNOŚĆ BRONIENIA.
2. Układy polityczne (zajrzyj, że słowa "polityczne" użyłaś) domyślnie zwykle są związane z jakimś konfliktem, walką polityczną grup jakoś tam zantagonizowanych.
Czyli jak widać, z mojej strony to nie był żaden "chochoł", tylko wprost zastosowanie sugestii, które padły w Twojej wypowiedzi.

Ciekawy jest ten przykład o tyle, że on jednocześnie ilustruje "mentalną ślepą plamkę" w postrzeganiu osób o nacjonalistycznym nastawieniu, polegającą na automatyzmie przyjęcia, iż wspólnota o coś walczy i jest z inną wspólnotą skonfliktowana, bo przecież (rzekomo) "inaczej się nie da". Pomimo tego, że argumentowałaś przeciw tezie o konfliktowości zapisanej w wizję wspólnoty typu narodowego, to użyłaś sformułowań, które tylko potwierdziły, iż to właśnie o konfliktach z automatu myślisz. I to nie jest przypadek, bo podejrzewam, że praktycznie każdy nacjonalista tak ma (nie twierdzę, że jest to reguła absolutna, ale z moich obserwacji wynika, że przeważajaca; ja sam nie znam nacjonalisty, który by nie myślał o różnych wspólnotach inaczej jak o wspólnotach walczących, skonfliktowanych).

Aktualizacja.
Być może niezgodnie z Twoją intencją zrozumiałem wyrażenie "bronienia mniejszych wspólnot". Cały cytat:
TP napisał:
mianowicie: przypisujesz osobom, które bronią tych mniejszych wspólnot swoje własne rozumienie wspólnoty i Ci wychodzi, że skoro ktoś nie chce wspólnoty ogólnoludzkiej, to znaczy, że nie chce żeby ludzie różnej narodowości byli wobec siebie wzajemnie życzliwi, kiedy im chodzi o coś zupełnie innego, a więc o to, że nie da się stworzyć wspólnoty ogólnoludzkiej w sensie pozytywnym, a więc sprawić, żeby cała ludzkość naturalnie stała się jednością duchową dążącą do tych samych celów politycznych.

Jeśli chodziło Ci nie tyle o "bronienie mniejszych wspólnot przed naporem większych wspólnot", lecz o znaczenie "bronienie idei, że wspólnoty mogą(?)/powinny(? - tu nie wiem, o co Ci konkretnie chodzi) być mniejsze, niż jedna wspólnota ogólnoludzka, to ta część mojego zarzutu, która oparta było sformułowanie "bronienia" może być niepoprawna. Ale trudno jest mi na tym etapie rozstrzygnąć, o jakie "bronienie" właściwie Ci tu chodzi. Ja najpierw uznałem, iż chodzi o ten pierwszy rodzaj bronienia.
Wtedy pozostaje ten drugi element mojego spostrzeżenia - kwestię walki politycznej między wspólnotami, którą przyjmujesz automatycznie, czyli wg mnie od razu z góry zakładasz konfliktowy charakter zależności między wspólnotami - szczególnie w kontekście nawiązań do wspólnot typu nacjonalistycznego.

Ale też jeszcze dodatkowo jedną rzecz muszę sprostować - chodzi o status mojego odwołania się do wspólnoty, którą jest cała ludzkość. To właściwie był bardziej PRZYKŁAD wspólnoty, do której można się czuć przynależnym, pomimo tego, że jest ona jawnie niekonfliktowa (moze co najwyżej potencjalnie z jakimiś kosmitami...). Bo gdy w sformułowaniu Twoim pojawiło się zróżnicowanie tej największej wspólnoty z "mniejszymi" wspólnotami, to ktoś może bezwiednie odniósłby wrażenie, iż opowiadając się za ludzkością jako całością, mam cokolwiek przeciw tym mniejszym wspólnotom. Jeśli ktoś takie wrażenie odniósł, to spieszę wyjaśnić, że nie to było intencją mojego przykładu, a także, że absolutnie nie przeszkadzaja mi średnie, mniejsze, a nawet zupełnie małe wspólnoty. W ogóle to nie wielkość wspólnoty jest "na celowniku" moich uwag, lecz ASPEKT SKONFLIKTOWANIA się owych wspólnot z innymi wspólnotami. Podałem przykład wspólnoty typu cała ludzkość, jako jeden z wielu potencjalnych przykładów wspólnot, które są typu nieantagonistycznego.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 15:41, 24 Cze 2024, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33497
Przeczytał: 77 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 16:20, 24 Cze 2024    Temat postu:

Jest wiele fajnych wspólnot, które (raczej... okazjonalne wyjątki mogą się zdarzyć) nie rywalizują z żadnymi innymi wspólnotami - np. zrzeszenia filatelistów, turystów, miłośników sztuki, kluby filmowe itp. Można być we wspólnocie, która nie stawia arbitralnych granic, nie dzieli ludzi, nie doszukuje się obcości. Nie wiem, czy nawet ilościowo nie będzie to większość wspólnot ogólnie. Rywalizujące, a nawet zantagonizowane są z reguły wspólnoty wokół klubów sportowych, narodów, przedsięwzięć biznesowych realizowanych w gospodarce konkurencyjnej. Czyli może być i tak, i tak. Czyli nie ma powodu utrzymywać, że ktoś obowiązkowo "musi" wrogo postrzegać kogoś tam, bo on "kocha swój kraj", czy "kocha swój klub sportowy". To jest jego wybór, że ku wrogości się kieruje, to nie wynika ani z miłości do kraju, ani z miłości do klubu, ani z jakiejkolwiek innej miłości. A z czego to wynika?...
- Z instynktu rywalizacji i dominacji.
- Z nieuporządkowanej potrzeby sprawczości.
- Z nadmiaru pewnych hormonów (testosteronu)
- Z bezwiednego ulegania różnym toksycznym wzorcom.
- Z braku refleksji nad głębszym sensem... :think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
szaryobywatel




Dołączył: 21 Wrz 2016
Posty: 6065
Przeczytał: 58 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 18:00, 24 Cze 2024    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Jest wiele fajnych wspólnot, które (raczej... okazjonalne wyjątki mogą się zdarzyć) nie rywalizują z żadnymi innymi wspólnotami - np. zrzeszenia filatelistów, turystów, miłośników sztuki, kluby filmowe itp.


To nie są wspólnoty ogóle, jak np. naród, tylko wspólnoty skupione wokół jakiegoś specyficznego zagadnienia/aktywności. Dlatego też nie rozpadną się łatwo jak domek z kart przy braku punktu odniesienia, tak jak rozpadłby się np. naród. Ty fantazjujesz o jakiejś ogólnej globalnej wspólnocie, która sobie po prostu trwa bez punktu odniesienia, a to jest niemożliwe.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33497
Przeczytał: 77 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 18:10, 24 Cze 2024    Temat postu:

szaryobywatel napisał:
Michał Dyszyński napisał:
Jest wiele fajnych wspólnot, które (raczej... okazjonalne wyjątki mogą się zdarzyć) nie rywalizują z żadnymi innymi wspólnotami - np. zrzeszenia filatelistów, turystów, miłośników sztuki, kluby filmowe itp.


To nie są wspólnoty ogóle, jak np. naród, tylko wspólnoty skupione wokół jakiegoś specyficznego zagadnienia/aktywności.

Racja.
szaryobywatel napisał:
Dlatego też nie rozpadną się łatwo jak domek z kart przy braku punktu odniesienia, tak jak rozpadłby się np. naród. Ty fantazjujesz o jakiejś ogólnej globalnej wspólnocie, która sobie po prostu trwa bez punktu odniesienia, a to jest niemożliwe.

Niby dlaczego to miałoby być "niemożliwe"?
Punktem odniesienia owej globalnej wspólnoty ludzkiej jest doskonalenie ludzkości w drodze poznania. Bardzo fajny punkt odniesienia.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
MaluśnaOwieczka




Dołączył: 28 Gru 2020
Posty: 6538
Przeczytał: 4 tematy


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 19:23, 24 Cze 2024    Temat postu:

Misiek, to może masz na myśli Wspólnotę Taelonów?

Taelon Commonality.

Wygooglaj sobie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
MaluśnaOwieczka




Dołączył: 28 Gru 2020
Posty: 6538
Przeczytał: 4 tematy


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 19:36, 24 Cze 2024    Temat postu:

Ale nawet we wspólnocie się sprzeczają.


T'than: - Nie można być uczniem kogoś o niższym intelekcie.
Zo'or: - Oczywiście że można. Na przykład ja jestem twoim uczniem.


https://youtu.be/WXE3NpTUJME?t=24

Ten to umie przygadać.

Lepus by tak nie potrafił przygadać. xD


Ostatnio zmieniony przez MaluśnaOwieczka dnia Pon 19:39, 24 Cze 2024, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
towarzyski.pelikan




Dołączył: 19 Sie 2018
Posty: 5675
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ze wsi
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 9:34, 25 Cze 2024    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
Czy zatem wg Ciebie zbiorowości ludzkie, które nie mają wytyczonego celu w ogóle nie powinny być nazywane wspólnotami?...

Tak, napisałam to w pierwszym poście w tym temacie, oto cały kontekst:
Cytat:
Z tego co piszesz wynika, że przyjąłeś liberalne rozumienie "wspólnoty" jako zbiorowości ludzi, którzy nie wchodzą sobie w drogę. Jest to negatywne rozumienie "wspólnoty", które moim zdaniem w ogóle wypacza istotę tego pojęcia, w związku z czym "wspólnotą" jest tylko z nazwy. Wedle takiej koncepcji warunkiem wystarczającym istnienia wspólnoty jest wzajemna życzliwość. To jakby powiedzieć. że "Gramy do jednej bramki, ponieważ nie przeszkadzamy sobie w realizowaniu własnych interesów"
U mnie wspólnota to nie jest tylko zbiorowość ludzi wzajemnie wobec sobie życzliwych, tylko coś znaaaacznie więcej. Jest to grupa ludzi połączona pewną więzią duchową, stanowiąc wobec tego pewien odrębny byt, którego nie da się sprowadzić do sumy jego członków. Tenże byt ma swoje cele, interesy i członkowie tak rozumianej wspólnoty chcą te wspólne cele i interesy realizować. A więc: "Gramy do jednej bramki, ponieważ wspólnymi siłami dążymy do tego samego celu".

Michał Dyszyński napisał:
Czy osobie mało zainteresowanej duchowością, ale formalnie zaangażowanej w działania jakiej grupy ludzi - np. członek grupy motocyklistów i fan motocykli - nie jest wg Ciebie z definicji członkiem wspólnoty motocyklistów z uwagi na jakiś deficyt duchowej więzi?...

Cytat:
Co właściwie dalej proponujesz z tym rozumowaniem, że sobie uznałaś "wspólnotę", powiązaną definicyjnie z żądaniem, aby była "więź duchowa" (tu mamy pytanie: jak to ustalić, na ile owa więź występuje, szczególnie w przypadku mało uduchowionych ludzi - czy oni wg Ciebie w ogóle nie mogliby przynależeć do żadnych wspólnot?) i był cel (czy zbiorowości ludzkie mało na celu skupione, ale się identyfikujące wspólnie z racji np. na podobny ubiór, czy miejsce zamieszkania mają być uznane wg Ciebie za "niewspólnotowe"). Ja z resztą nie mówię do końca jakiegoś swojego "nie" wobec Twojej definicji. Można tak uznać, że "ta najbardziej właściwa wspólnota", to jednak już wspólnota celowa (w odróżnieniu od wspólnot luźno, bezcelowo związanych, co ja w swojej definicji też bym uwzględniał jako jedną z opcji)

Duchowość w kontekście wspólnoty nie jest tożsama z duchowością w znaczeniu religijnym. Np. małżeństwo jest wspólnotą, a więc między małżonkami jest więź duchowa czyniąca ich jednością, co nie znaczy, że muszą być osobami wierzącymi albo zainteresowanymi szeroko pojmowanym rozwojem duchowym, żeby taka więź się wytworzyła.

Sama grupa motocyklistów czy osób ubierających się podobnie nie stanowi wspólnoty, jeśli nie ma między jej członkami wspomnianej więzi.
Cytat:
W tym sensie chyba ta "moja" wspólnota - czyli moje odniesienie się do całej ludzkości właściwie spełnia Twoja definicję:
- czuję moją duchową więź z całą ludzkością
- jest z całą ludzkością powiązany celem POZNANIA świata i natury człowieka.
Od dawien dawna czuję rodzaj życzliwej adoracji wobec ludzi żyjących w różnych czasach i różnych miejscach, a PRÓBUJĄCYCH ZROZUMIEĆ siebie, świat. Ten cel jest mi bliski, jest dość silny. Z formą nawet pewnej czci myślę o filozofach greckich, myślicielach buddyjskich, hinduskich, czy też w całej europejskiej "strefie społecznej". Z wdzięcznością myślę o myślicielach odkrywających prawdy naukowe, filozoficzne, sam probuję też do tego poznania ludzkości jakoś się dokładać.

Można to nazwać rodzajem wspólnoty na poziomie duchowym/humanistycznym, jednak tak jak wspomniałam wcześniej, taka wspólnota nie ma szans zaistnieć w wymiarze politycznym. Co więcej, nie ma szans realizować się też w wymiarze bardziej prywatnym (jak np. w małżeństwie). Ona może się realizować jedynie w "backgroundzie" transcendując te bardziej lokalne wspólnotowości, np. będąc w związku małżeńskim albo będąc Polakiem realizuję pośrednio wspólnotowość ogólnoludzką.
Cytat:
Ale ponowię swoje pytanie: KU CZEMU ZMIERZASZ tym swoim definiowaniem wspólnot z akcentowaniem celowości i więzi duchowej?
Jak się to ma do tematu wątku - antagonistycznych i nieantagonistycznych wspólnot?

Polemizuje z tezami, które w tym wątku stawiasz, np. z tą:
Cytat:
Jestem za wspólnotą możliwie najszerszą!
Im szersza wspólnota, im mniej jest potencjalnych granic antagonizujących ludzi, tym wg mnie lepiej. Jestem za wspólnotą europejską, albo - lepiej - wręcz więzią z całą ludzkością, czy nawet ogólnie z istotami czującymi, inteligentnymi. Wspólnota w ramach polskości oczywiście też jest dobra, a - patrząc na regułę powyżej - jest lepsza (bo szersza) niż wspólnota obejmująca tylko jedno moje miasto, czy moje województwo. Ale od tej wspólnoty węższej z kolei lepsza będzie wspólnota szersza, większą grupę ludzi włączająca do jedności w pokoju, życzliwości, pomocniczości.

Michał Dyszyński napisał:
Przecież jawnie napisałem, z czego wnioskuję. Teraz zacytuję swoje słowa (są wyżej) WYRÓŻNIAJĄC najbardziej ilustrujące tezę sformułowania:
I jeszcze podsumowując, aby Ci znowu nie umknęło:
1. Konflikt pojawia się domyślnie tam, gdzie występuje KONIECZNOŚĆ BRONIENIA.
2. Układy polityczne (zajrzyj, że słowa "polityczne" użyłaś) domyślnie zwykle są związane z jakimś konfliktem, walką polityczną grup jakoś tam zantagonizowanych.
Czyli jak widać, z mojej strony to nie był żaden "chochoł", tylko wprost zastosowanie sugestii, które padły w Twojej wypowiedzi.

Ciekawy jest ten przykład o tyle, że on jednocześnie ilustruje "mentalną ślepą plamkę" w postrzeganiu osób o nacjonalistycznym nastawieniu, polegającą na automatyzmie przyjęcia, iż wspólnota o coś walczy i jest z inną wspólnotą skonfliktowana, bo przecież (rzekomo) "inaczej się nie da". Pomimo tego, że argumentowałaś przeciw tezie o konfliktowości zapisanej w wizję wspólnoty typu narodowego, to użyłaś sformułowań, które tylko potwierdziły, iż to właśnie o konfliktach z automatu myślisz. I to nie jest przypadek, bo podejrzewam, że praktycznie każdy nacjonalista tak ma (nie twierdzę, że jest to reguła absolutna, ale z moich obserwacji wynika, że przeważajaca; ja sam nie znam nacjonalisty, który by nie myślał o różnych wspólnotach inaczej jak o wspólnotach walczących, skonfliktowanych).
Jeśli chodziło Ci nie tyle o "bronienie mniejszych wspólnot przed naporem większych wspólnot", lecz o znaczenie "bronienie idei, że wspólnoty mogą(?)/powinny(? - tu nie wiem, o co Ci konkretnie chodzi) być mniejsze, niż jedna wspólnota ogólnoludzka, to ta część mojego zarzutu, która oparta było sformułowanie "bronienia" może być niepoprawna. Ale trudno jest mi na tym etapie rozstrzygnąć, o jakie "bronienie" właściwie Ci tu chodzi. Ja najpierw uznałem, iż chodzi o ten pierwszy rodzaj bronienia.
Wtedy pozostaje ten drugi element mojego spostrzeżenia - kwestię walki politycznej między wspólnotami, którą przyjmujesz automatycznie, czyli wg mnie od razu z góry zakładasz konfliktowy charakter zależności między wspólnotami - szczególnie w kontekście nawiązań do wspólnot typu nacjonalistycznego.

Żadna z sugestii nie padła z mojej wypowiedzi, tylko sobie wyinterpretowałeś. Pisząc o obronie miałam na myśli obronę idei mniejszych wspólnot, a przez "cele polityczne" cele polityczne, a nie żadną walkę polityczną. To Tobie wszystko się kojarzy z walką, wrogami, strzelaniem z karabinu i później przez pryzmat tych skojarzeń widzisz w moich wypowiedziach rzeczy których nie ma.

Dodatkowo widząc, ze w innej części wypowiedzi piszę rzeczy stojące w całkowitej sprzeczności z Twoją interpretacja innego fragmentu mojej wypowiedzi, nie przyszło Ci do głowy, że błędnie go zinterpretowałeś (jak nakazuje zachowanie reguły życzliwości w dyskusji), tak więc może realizację idei ogólnoludzkiej wspólnoty spróbuj zacząć od takich elementarnych rzeczy jak życzliwa lektura postów innej osoby na forum.
Michał Dyszyński napisał:
(;;;) że absolutnie nie przeszkadzaja mi średnie, mniejsze, a nawet zupełnie małe wspólnoty. W ogóle to nie wielkość wspólnoty jest "na celowniku" moich uwag, lecz ASPEKT SKONFLIKTOWANIA się owych wspólnot z innymi wspólnotami. Podałem przykład wspólnoty typu cała ludzkość, jako jeden z wielu potencjalnych przykładów wspólnot, które są typu nieantagonistycznego.

Konflikty między wspólnotami pojawiają się wtedy, gdy jedna ze wspólnot zaczyna naruszać interes innej wspólnoty. Dokładnie tak samo jak w relacjach międzyludzkich. Możesz życzliwie się uśmiechać do Twojego znajomego i mówić mu "Dzień dobry, miłego dnia", ale jeśli włamie się do Twojego mieszkania, to - jak mniemam- będzie konflikt. Czy może się mylę i potraktujesz to jako grę zespołową i nawet jeśli Ci ukradnie majątek życiowy, nie poczuwając się do żadnej winy, to będziesz dalej się do niego życzliwie uśmiechać, mówić "Dzień dobry, miłego dnia" dodając "Podoba mi się jak umiejętnie rozporządzasz moim majątkiem"?
Michał Dyszyński napisał:
Jest wiele fajnych wspólnot, które (raczej... okazjonalne wyjątki mogą się zdarzyć) nie rywalizują z żadnymi innymi wspólnotami - np. zrzeszenia filatelistów, turystów, miłośników sztuki, kluby filmowe itp.

Abstrahując od tego, czy "kluby filmowe czy "zrzeszenia miłośników sztuki" można określić mianem wspólnot, to wystarczy, że sprawujący władzę rząd będzie chciał cenzurować filmy i sztukę i już pojawi się konflikt między tymi dwiema "wspólnotami".

Każda grupa ludzi (już niezależnie czy to będzie wspólnota, stowarzyszenie, klub etc.) , której na sercu leży jakiś interes jest POTENCJALNIE zantagonizowana z każdą inną grupą, której interes będzie sprzeczny z jej własnym interesem.

Z tego nie wynika, że celem każdej grupy jest RYWALIZACJA z innymi grupami. Celem zawsze jest realizacja i ochrona własnego interesu.


Ostatnio zmieniony przez towarzyski.pelikan dnia Wto 9:59, 25 Cze 2024, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 23141
Przeczytał: 100 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 11:27, 25 Cze 2024    Temat postu:

Nie dziwię się, że jest tak ostra reakcja na grupowość .

Ale chyba w PTTK już nie.
To niezła organizacja, jeśli oczywiście jeszcze istnieje

Pettek dziś też organizuje pielgrzymki do miejsc świętych. :wink: :szacunek:


Ostatnio zmieniony przez Semele dnia Wto 11:33, 25 Cze 2024, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
szaryobywatel




Dołączył: 21 Wrz 2016
Posty: 6065
Przeczytał: 58 tematów


Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 11:55, 25 Cze 2024    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:

szaryobywatel napisał:
Dlatego też nie rozpadną się łatwo jak domek z kart przy braku punktu odniesienia, tak jak rozpadłby się np. naród. Ty fantazjujesz o jakiejś ogólnej globalnej wspólnocie, która sobie po prostu trwa bez punktu odniesienia, a to jest niemożliwe.

Niby dlaczego to miałoby być "niemożliwe"?
Punktem odniesienia owej globalnej wspólnoty ludzkiej jest doskonalenie ludzkości w drodze poznania. Bardzo fajny punkt odniesienia.


To taka sztuczna religia którą musiałbyś narzucać ludziom systemowo. Już było coś takiego w XX wieku. To nie jest punkt odniesienia, punkt odniesienia jest kiedy jest porównanie do "tamtych", a nie do samych siebie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 09 Lis 2014
Posty: 23141
Przeczytał: 100 tematów


Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 12:20, 25 Cze 2024    Temat postu:

W siedemnastym wieku juz było.

Rewolucja francuska
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Strona 1 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin