|
ŚFiNiA ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33570
Przeczytał: 77 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 14:12, 29 Paź 2018 Temat postu: Teizm dojrzały i samoświadomy |
|
|
W tym wątku mam zamiar poruszać sprawę dojrzewania mentalnego do teizmu świadomego, przemyślanego, prawdziwie wybranego.
Zdaję sobie sprawę z tego, że większość teistów swoją religię zwyczajnie dziedziczy, dostaje we w miarę kompletnej postaci od społeczności, w której żyje, działa. Ten fakt implikuje kilka efektów, w dużym stopniu negatywnych:
1. ludzie wyznają religię, która w istocie wcale nie jest ICH, ona jest kopiowana (nieudolnie najczęściej) do umysłu z wzorców i tekstów zewnętrznych. Przy czym o ile sam fakt owych wzorców nie jest niczym niewłaściwym, to już automatyzm ich stosowania, brak włączenia własnych głębszych funkcji poznawczych do całego procesu, powoduje, że ludzie "wierzą" w coś, w co nie do końca wierzą - ludzie nie znają swojego własnego światopoglądu.
2. ludzie mają swoje religie - światopoglądy nie przemyślane, NIE OPERACYJNE, czyli nie nadające się do użycia myślą inaczej, niż w postaci prostych memów kulturowych. Kulturowość zawłaszcza religię, świadomość nie pełna nie włącza się do całego procesu. To dalej powoduje błędność i konflikty rozpoznań tego, czego religia dotyczy, skupienie się na zewnętrznej warstwie teizmu - na symbolach, ludziach, miejscach, a nie na ideach, które są pozostają obce, niezrozumiałe. Przy czym, niestety, instytucjonalne formy religii często utrwalają ów stan rzeczy. One nie są zainteresowane rozwojem głębszej duchowości, bo taka duchowość jest zbyt swobodna i niezależna, nie daje sobą zarządzać, nie daje się łatwo wpasowywać w rozpoznawalne ramy. To przez wiele autorytetów religijnych jest odczytywane jako brak kontroli, jako wymykanie się ludzi spod ich wpływu, jako zagrożenie, a także odchodzenie wiernych od religii. Tymczasem jest tak, że zbytnie akcentowanie zewnętrznych objawów przywiązania do czegoś (religia jest tu jednym z możliwych przykładów) może być swoistą kulą u nogi w kontekście głębszego, bardziej zaangażowanego i prawdziwego zaangażowania. Autorytety religijne powinny na pewnym etapie ludziom bardziej zaufać, pogodzić się z tym, że duchowość nie koniecznie będzie widać, że ona rozwija się w zaciszu ludzkiej duszy.
3. Skupienie na zewnętrzności u wielu osób przyjmuje postać walki o taką, a nie inną formę owej zewnętrzności. Stąd mamy wojny religijne, walki o władzę w społecznościach religijnych, czy jakieś patologiczne przywiązanie do samych form, rytuałów, wypowiadanych słów.
Chcę się więc tutaj zastanowić na teizmem dojrzałym: jaki on właściwie jest? Czym różni się od postaci prymitywnych, kulturowych?
Chcę też po prostu o takim - dojrzałym - teizmie po prostu gdzieś napisać, dać wyraz temu, że on PO PROSTU JEST. Bo chyba spora część ludzi staje się ateistami właśnie z tego powodu, że ma dość teizmu kulturowego - takiego, który chce im mnóstwo rzeczy nakazywać, zakazywać, ustawiać na swój (często postrzegany jako dziwaczny) sposób, nie tłumacząc ani dlaczego to robi, czemu to wszystko ma służyć? Chcę gdzieś napisać, że ten prawdziwy teizm jest inny - że nie jest kolejną postacią walki o władzę, lecz darem dla świadomości. Chcę napisać, że taki teizm też istnieje, że mamy alternatywę względem teizmu kulturowego.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33570
Przeczytał: 77 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 14:34, 29 Paź 2018 Temat postu: Re: Teizm dojrzały i samoświadomy |
|
|
Na początek chciałbym opisać główny chyba aspekt różnicujący teizm dojrzały od odziedziczonego, kulturowego. Polega na on na prawie/obowiązku stawiania uczciwych pytań.
W teizmie kulturowym, tezy przyjmujemy "bo tak jest", jesteśmy traktowani jak małe dzieci, którym się nic nie tłumaczy, bo i tak nie zrozumieją, a przecież wykonywać pewne rzeczy muszą (innych im nie wolno). Teizm kulturowy to teizm posłuszeństwa i naśladownictwa.
Teizm dojrzały jest właściwie odwróceniem tej tendencji teizmu kulturowego - tutaj O WSZYSTKO WYPADA SPYTAĆ. Teizm dojrzały jest uświadomieniem sobie mocy własnej świadomości i wręcz KONIECZNOŚCI PYTANIA, WĄTPIENIA, DOSKONALENIA SWOJEGO ROZUMIENIA I ODCZUWANIA.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33570
Przeczytał: 77 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 15:21, 14 Kwi 2019 Temat postu: Re: Teizm dojrzały i samoświadomy |
|
|
Przyznam, że religia - choć z jednej strony wiele mi dała - to z drugiej sporo spraw zagmatwała, czasem zafałszowała. Z wielu religijnych memów, wskazań musiałem się mentalnie odkopywać. Może tak właśnie ma być?...
Gdyby człowiek dostawał - tu na Ziemi - już gotową, idealną religię, to nie miałby szansy do wykazania się pracą swojemu umysłu, uczuć, woli. Bóg daje nam ułomne religie nie bez powodu.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33570
Przeczytał: 77 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 14:16, 07 Lis 2019 Temat postu: Re: Teizm dojrzały i samoświadomy |
|
|
Dołączam w tym miejscu własne wyjaśnienie, jakie wyprodukowałem w innym wątku. Bo w tamtym wątku się pewnie zagubi, może przykryje go troling i komentarze różne. A wydaje mi się, że owe sformułowania jakoś mi się udały, szkoda by było całkiem je zapomnieć.
Michał Dyszyński napisał: | Irbisol napisał: | anbo napisał: | Bóg więc z premedytacją stwarza niewierzącego, a potem go za tę niewiarę karze. Daje aparat decyzyjny i dane, a nawet wie jaki będzie efekt (niewiara) i karze. Gdzie w tym sens? |
Wyjaśnienie jest takie, że w tym przypadku Bóg zawiesza swój determinizm i człowiek może autentycznie wybrać.
Problem polega jednak na tym, że ten "wybór" wcale nie zależy od mojej woli. Bo nie jestem w stanie wybrać, żeby wierzyć. Na czym taka wiara miałaby polegać - na zewnętrznej manifestacji, podczas gdy de facto wcale nie jestem przekonany i czuję, że to ściema?
I za to mam być karany ... no faktycznie nieskończenie mądre i MIŁOSIERNE postępowanie. Głupotą dorównujące chyba tylko pretensjom, że ktoś śpi w piżamie w krokodyle.
Skąd taka pretensja miałaby się wziąć o tę piżamę - nie mam pojęcia. Podobnie jak nie mam pojęcia, skąd pretensja o brak wiary. Widocznie to jakaś straszna zbrodnia musi być. |
Ostatecznie ta kwestia wiary wcale nie jest tak zawikłana i sprzeczna, jak to się wydaje. Ale wytłumaczyć to jest dość trudno.
Błąd, który popełniacie polega na tym, że że traktujecie wiarę w oderwaniu od całego jestestwa człowieka - uważacie ją za coś w rodzaju aktu pojedynczej decyzji, która sobie tak nagle się ujawnia, "zaklikując się" w neuronach człowieka. Oto ktoś tak znienacka uwierzył, stało się, ma zaliczone.
Trochę się nie dziwię, bo w Biblii ta sprawa jest "omawiana" trochę nie wprost. Są przykłady, opisy zdarzeń, ale samego pojęcia wiary w jakimś całościowym opisie nie znajdziemy. Efektem jest przeświadczenie, że wiara jest właśnie takim jednorazowym aktem uznania czegoś za prawdę, na zasadzie: uwierzył - sztuka.
Wszystko się wyjaśnia, gdy się człowiek zastanowi nad CAŁOŚCIĄ posadowienia wiary w świadomości, gdy się rozumowaniem jawnie zażąda, aby wiarę potraktować w całym kontekście myśli, uczuć, pragnień. Wiara w głębokim znaczeniu jest czymś znacząco różniącym się od jakiegoś incydentu myślowego w rodzaju "od dzisiaj za prawdę uznaję ...", jest PRZEFORMOWANIEM CAŁEJ ŚWIADOMOŚCI, a właściwie to wręcz POWSTANIEM ŚWIADOMOŚCI DO NOWEGO ISTNIENIA.
Wiara, która ma taką moc przeformowania świadomości musi jednak głęboko zapuścić korzenie w uczucia, rozumowanie, osobowość. Ona będzie odpowiedzią nie tylko na pytanie: co tam sobie teraz uznałem? lecz wręcz na pytanie: kim jestem?
Stan odpowiedzi na to pytanie przed ową transformacją wiarą wygląda całkiem podobnie do obrazu myślenia ateisty - w jego ramach jestem:
- istotą rzuconą w okrutny świat
- jestem tym, który walczy jakoś o opanowanie swojego ciała i najbliższego otoczenia
- istotą pragnącą różnych sukcesów, narzuconych/zasugerowanych kulturą i genami
- do końca nie wiem nawet, gdzie się kończy zewnętrze - świat, a zaczynam ja - osoba, wszystko to jakoś razem się wikła, nie pozwalając mi określić co jest mna (czy w ogóle coś jest mną?)
- jestem istotą przerażoną ogromem rzeczywistości, lękającą się nieuchronnego końca, świadomością, która heroicznie ciągnie przez życie swą mentalną samotność, a z nią brak ostatecznego celu i odpowiedzi na pytanie: kim jestem?
"Uwierzyć", w religijnym, chrześcijańskim sensie słowa oznacza zmianę całego tego kompleksu traktowania siebie i rzeczywistości. Nie polega na jednostkowym "stwierdzeniu samemu sobie", że jest Bóg. Polega na uświadomienie sobie KIM JA JESTEM?
- jestem PODMIOTEM - niezależnym obserwatorem rzeczywistości, ważnym i niezbywalnym
- to co myślę i czuję jest ważne - w znaczeniu ma TRWAŁOŚĆ, a więc buduje ODPOWIEDZIALNOŚĆ, czyli KONSEKWENCJE dla tego, co zadzieje się we mnie - tak konsekwencje dla mnie dobre, jak i złe.
- myśleniem i odczuwaniem STWARZAM SIEBIE (mentalnie), mam moc sprawczą - znowu w dodatkowym sensie JESTEM PODMIOTEM.
- to, że jestem podmiotem wynika z SAMEJ NATURY CZŁOWIECZEŃSTWA, dziedziczącego naturę od istoty trwałej i niesprzecznej w stopniu absolutnym - od Boga. Właściwie to od pewnego stopnia sam o sobie będę miał prawo powiedzieć "jestem, który jestem", czyli jestem "z natury rzeczy", niezbywalnie.
- osią mojego trwania jest pewnego rodzaju NADŚWIADOMOŚĆ polegająca na nawiązywaniu KONTAKTU Z WŁASNĄ GŁĘBOKĄ NATURĄ - z boskością we mnie.
Obrazuje to pięknie, choć skrótowo fragment początkowy ewangelii św. Jana.
Ew. św. Jana napisał: | (10) Na świecie było /Słowo/, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. (11) Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. (12) Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego - (13) którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili. |
Warto dodać, że określenie "słowo" w greckim oryginale było zapisane jako "logos" (grecki oryginał Biblii jest dostępny w sieci, kto nie wierzy, może sobie sam sprawdzić). Zatem to "słowo", o którym mówi pismo jest czymś więcej, niż jakimś wyrażeniem, dźwiękiem, frazą. Logos jest naturą rzeczywistosci, samą myślą i niejako tej rzeczywistości logiką ("logika" też ma źródłosłów od "logos").
Uwierzyć oznacza transformację - uniezależnienie się od sposobu w jaki do tej pory trwaliśmy, myśleliśmy o sobie - gdy byliśmy "z woli mężą", z "krwi i żądzy ciała", czyli tłumacząc na współczesny - z genów, instynktów, kultury, związków ze społeczności. Przed owym wielkim UWIERZENIEM byliśmy tylko tym, co warunkuje, tylko tym kłębowiskiem wpływów i przyczyn różnych. Po uwierzeniu stajemy się podmiotem, stajemy się KIMŚ.
Naturalnym jest tu pytanie: no dobrze, ale JAK stajemy się owym kimś?
Otóż NIE MA "JAK". Stajemy się mocą samej własnej decyzji, owego "zakliknięcia się w sobie" tego przeświadczenie, że JA JESTEM. Uwierzenie w siebie jest samym aktem powstania podmiotu. Ale trzeba jednak uwierzyć w siebie nie byle jak - uwierzyć w swoją boską naturę!
Bóg nikogo nie każe za brak wiary. To człowiek sam się za to każe!
Człowiek każe się za brak wiary w tym sensie, że NIE POWSTAŁ JAKO PODMIOT. Skoro jako podmiot nie powstał, to wciąż będzie walczył, miotał się mentalnie, łapiąc te cele, jakie mu zsyła świat (wciąż będzie "z krwi, woli męża i żądzy ciała"); będzie się stresował tym, co mu życie przynosi, uznając to za absolutne i ostateczne (w tym najbardziej ostateczna - śmierć) - wszak nic innego nie ma. Człowiek sam się każe za brak wiary w siebie na sposób posiadania boskiej natury i więzi ze źródłem ten natury - Bogiem.
Człowiek jednak powinien SOBIE UDOWODNIĆ, że jest, że UWIERZYŁ NAPRAWDĘ. Nie czczą deklaracją, ale aktami własnych wyborów - MUSI SIĘ SAM PRZEKONAĆ, że z tą wiar to nie jest ściema, wykręt, takie "zdaje mi się". Dlatego człowiek musi przejść przez meandry życia - dla zdobycia tego dowodu. I w tych meandrach życia wciąż będzie tego człowieka gnębiło pytanie: czy jesteś, czy sam w to wierzysz (że jesteś)?... |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33570
Przeczytał: 77 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 14:47, 06 Sty 2023 Temat postu: Re: Teizm dojrzały i samoświadomy |
|
|
Osobiście uważam, że błędy autorytetów, czy ogólnie ludzi w grupie wyznaniowej, w której jesteśmy, są...
formą duchowego DARU dla człowieka.
Tego ortodoksi pewnie nigdy nie pojmą, nie zaakceptują. Dla ortodoksów maści wszelakiej oczywistym wydaje się, iż jedynym dobrem na ich duchowej drodze jest promowanie literalne każdego sformułowania, jakie ogłoszono właśnie w tej ich grupie. Ortodoksi najczęściej zakładają absolutną nieomylność tej postaci wierzeń, jaką wyznają. Dla ortodoksów jest właściwie tylko jeden problem - jak narzucić te swoje wierzenia innym ludziom. Ortodoks nie rozwija rozumienia własnej wiary, bo gdyby miał zacząć to rozumienie rozwijać, to musiałby najpierw uznać, iż coś w dotychczasowym rozumieniu owej wiary jest nie do końca poprawne, czyli - w swoim mniemaniu - zaprzeczyłby prawdom swojej religii, niejako kreując się na apostatę, co jest przecież "najgorszą zbrodnią" dla ortodoksa.
A ja uważam, że prawdziwy teizm, prawdziwa religia, poprawna wiara jednak związana jest z DOSKONALENIEM OSOBISTYM, a obowiązkiem propagowania tego, co "nasze" autorytety ogłaszają, wbrew autorytetom obcym. Obserwowanie tego, że nasze autorytety popełniają błędy UWALNIA WYZNAWCĘ MENTALNIE i dlatego właśnie jest darem duchowym dla tegoż wyznawcy.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33570
Przeczytał: 77 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 14:57, 31 Sie 2023 Temat postu: Re: Teizm dojrzały i samoświadomy |
|
|
Zasadą MOCNEJ WIARY teistycznej byłoby:
Bez względu na to, jak na pierwszy ogląd wyglądają argumenty przeciw Bogu, to zneutralizowanie ich ostrza jest możliwe ZAWSZE Z ZACHOWANIEM PRAWDY I UCZCIWOŚCI.
Inaczej mówiąc, wierzę, że wszystkie argumenty przeciw teizmowi są POZORNE, ich moc wynika Z BRAKU DOSTĘPU NA DANYM ETAPIE DO SENSOWNEJ WIEDZY I INTERPRETACJI. A co za tym idzie ZAWSZE ZACHOWUJĄC UCZCIWOŚĆ I OBIEKTYWIZM da się wybronić poprawną postać teizmu.
Nie trzeba mataczyć.
Nie trzeba na start stosować preferencji faworyzujących teizm, bo startując od postaci neutralnej i tak ostatecznie uczciwie rozważania ku teizmowi będą prowadzily.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33570
Przeczytał: 77 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 18:52, 15 Paź 2023 Temat postu: Re: Teizm dojrzały i samoświadomy |
|
|
Gdzie indziej napisałem coś, co pasuje też i tu:
Michał Dyszyński w http://www.sfinia.fora.pl/apologia-kontra-krytyka-teizmu,5/tenswiatyzm,24001-25.html#754529 napisał: | Andy72 napisał: | "Hipokryzja to hołd składany cnocie przez występek"
Jeszcze gorsza od faryzeizmu jest postawa "nie jestem faryzeuszem, bo świadomie wybieram i nakłaniam do zła". To nazywam tenświatyzmem - to co fałszywi prorocy mówią że należy czynić. |
Ja uważam, że zakłamanie jest czymś bardziej ostatecznie niszczącym, niż nawet błędne przyjęcie czegoś na początku, ale przynajmniej szczere się przyznanie do tego, co się przyjmuje, uczciwe stawianie spraw. Bo będąc wewnętrznie uczciwym wobec siebie, przynajmniej wiemy co zrobiliśmy, a potem w tym kontekście możemy skonfrontować efekty z podjętymi decyzjami. Wtedy nie ma przynajmniej oszukiwania się "to nie ja to robię", wtedy jest powód do uznania błędów i sukcesów, a dalej są postawy ku temu aby naprawiać to co złe, wzmacniać to, co dobre. Błędy uświadomione będziemy naprawiać, gdy zobaczymy w pełni ich skutki, wadliwość tego, co przez nie odczuwamy.
Gorzej jest z tym, który odrzucają uświadamianie sobie tego, co robi, odrzucają uczciwość. Bo wtedy taki ktoś zamiast klarownych przesłanek do decyzji o tym, co warto byłoby w sobie poprawić, będzie bazował na chaosie, na błędnych rozpoznaniach, wadliwie przydzielając osądy, myląc przyczyny, oskarżając innych w sytuacji, gdy to on jest winien. Taki ktoś będzie trwał w błędach nigdy nie dając sobie szansy na rozpoznanie iż owe błędy są jego błędami.
Podobnie jest z ludźmi, którzy chaotycznie próbują wdrożyć zewnętrznie im narzucane, ale NIEZROZUMIAŁE dla nich normy i dyrektywy. Skoro ich nie rozumieją, to mogą działać wyłącznie po pozorach, ignorując to co głębsze, właśnie to co z ducha. Ci będą gotowi za owe pozory, za czcze deklaracje krzywdzić i zabijać, a do istoty spraw nigdy nie dotrą. Ci nie będą poprawnie rozpoznawali okoliczności związanych z daną ideą, a dalej będą często opacznie (czasem dokładnie sprzecznie z jej duchem) ją stosowali. Będą więc ostatecznie wykonawcami woli szatana, który do takiej destrukcji w działaniach chce doprowadzić. A jednocześnie na lewo i prawo będą głosili, że chwalą i propagują Boga. Szatan ma z takich ludzi korzyść podwójną
- z jednej strony szatan po stronie jego sukcesów będzie to całe zło, chaos, te krzywdy, które owi ludzie wprost czynią
- a z drugiej strony jeszcze w ten sposób owi ludzie kompromitują ideę wiary w Boga, kompromitując samego Boga, bo zewnętrzni obserwatorzy widzą, że wierzą głównie ci, co są zakłamani, co lubią krzywdzić.
Największą korzyść ma zatem szatan nie z tych, co nawet jakieś zło czynią, ale do Boga się nie przyznają, co przynajmniej dla obserwatorów nie jest zgorszeniem, nie jest kompromitacją religijności i teizmu. Dużo gorzej jest z właśnie z tymi, co krzywdzą, mordują, wykorzystują seksualnie, oszukują głosząc się głosicielami Boga i Jego sprawy. Ci są najcenniejszymi sprzymierzeńcami szatana, bo idealnie kompromitują Boga, a jednocześnie swoja postawą poniżają ludzkość, udowadniając tezę szatana, którą jest głoszenie że boski "projekt człowieczeństwo" jest nieudany, jest wadliwy. |
Michał Dyszyński w http://www.sfinia.fora.pl/apologia-kontra-krytyka-teizmu,5/tenswiatyzm,24001-25.html#754529 napisał: | Andy72 napisał: | Najgorzej jest przekraczać pierwsze przykazanie, W ogóle to najgorzej chcieć być Bogiem, jak to robili faraonowie, Juliusz Cezar czy Mao Tse Tung, Drugi stopień to ci, którzy nie chcą być Bogiem ale czczą bożki, ludzi czy idee.
Drugie przykazanie właśnie obejmuje faryzeizm, twierdzenie że to co robimy jest z woli Boga. Jak hitlerowcy głoszący hasło "Gott mit uns". Jak pisał Kisielewski "Nie przywołujmy wciąż imienia Ojczyzny - może ona się kiedyś nas wyrzeknie?" |
Dla mnie integryści przekraczają właśnie pierwsze przykazanie, bo czczą nie Boga (tego prawdziwego) lecz bożka, którym jest jakaś ludzka (światowa) instytucja, którą uznają de facto za absolut, któremu (rzekomo) mieli być winni bezgraniczną lojalność.
Czcząc tego bożka integryści separują się od prawdziwego Boga, nie poszukują Go, odrzucają głos swojego szczerego sumienia, zakopują talenty, jakie otrzymali.
Tak na logikę: gdybyśmy mieli wymyślić strategię niszczenia więzi człowieka z Bogiem, najbardziej skuteczną, najbardziej przydatną szatanowi, czy czasem nie byłaby to strategia następująca?...
1. Tych ludzi co się dadzą do Boga zniechęcić wprost, zniechęca wprost
2. Tych ludzi, którzy jakąś formę poszukiwania Boga wykazali należałoby SKIEROWAĆ NA MYLNĄ ŚCIEŻKĘ, a przy tym tak im zasugerować, że absolutnie nie wolno jest im weryfikować, czy ścieżka, na którą wstąpili jest poprawna, czy nie.
3. Gdy już szatan skieruje kogoś na tą mylną ścieżkę, to najbardziej skuteczną dalszą strategią postępowania z takim człowiekiem (z szatańskiego punktu widzenia) byłoby utwierdzanie tegoż człowieka wszelkimi możliwymi sposobami, że:
- jest na dobrej ścieżce w sposób absolutny!
- wszyscy, którzy sugerują przyjrzenie się poprawności tej ścieżki są złymi, maja złą wolę, grzeszą, są odszczepieńcami, kłamcami, czy czym tam (złym) jeszcze....
- utwierdzać tych ludzi w przekonaniu, że poprawna wiara polega na nie weryfikowaniu swojego stosunku do Boga, nie przyglądaniu się swojej religijności, tylko masywnemu, namolnemu stwierdzaniu, ze to tak właśnie ma być jak jest i nie wolno jest nic w tym zmieniać, że dobre jest tylko i wyłącznie to, co tą ścieżką się wiąże.
- dołączać do tej układanki jak najwięcej elementów potwierdzających wcześniejszy wybór, ale takich, aby nie obudziły one absolutnie żadnej formy krytycyzmu, czy zdrowej racjonalności w spojrzeniu na sprawę. Czyli przekonywanie elementami nie związanymi z myśleniem, logiką a takimi, które separują od weryfikowalności. Najlepiej do tego nadaje się operowanie bezpośrednio na emocjach. Bo naturą emocji jest zerojedynkowość ujęć (wszystko albo nic) i nie weryfikowanie rozpoznań; bo emocje z natury są bezkrytyczne. Dlatego korzystne jest z punktu widzenia szatana dołączanie do religijności aspektów emocjonalnie skrajnych - silnego lęku, obezwładniającego poczucia winy (nie mówię o rozsądnym, wyważonym trzeźwym winy rozważaniu, czy uznawaniu), sugerowanie konieczności bycia lojalnym w sposób absolutny, czyli nawet wbrew głosowi swojego sumienia.
- ogólnie dla szatana będzie najużyteczniejsze wszystko to, co niszczy sumienie, co czyni człowieka jak najbardziej zdezorientowanym, nieustannie niepewnym siebie, niezdolnym do podjęcia decyzji, która by prowadziła do wyzwolenia się z tej błędnej koleiny, na którą człowiek wstąpił. |
Michał Dyszyński w http://www.sfinia.fora.pl/apologia-kontra-krytyka-teizmu,5/tenswiatyzm,24001-25.html#754529 napisał: | Andy72 napisał: | Najgorzej jest przekraczać pierwsze przykazanie, W ogóle to najgorzej chcieć być Bogiem, jak to robili faraonowie, Juliusz Cezar czy Mao Tse Tung, Drugi stopień to ci, którzy nie chcą być Bogiem ale czczą bożki, ludzi czy idee.
Drugie przykazanie właśnie obejmuje faryzeizm, twierdzenie że to co robimy jest z woli Boga. Jak hitlerowcy głoszący hasło "Gott mit uns". Jak pisał Kisielewski "Nie przywołujmy wciąż imienia Ojczyzny - może ona się kiedyś nas wyrzeknie?" |
Wg mnie ci, którzy odrzucają duchowość, choć czysto deklaratywnie przyznają się do Boga, w istocie łamią też (a może nawet przede wszystkim) pierwsze przykazanie - dla nich bogiem staje się bożek pustych rytualnych form, a odrzucony zostaje Bóg prawdziwy, czyli Bóg, który jest duchem, którego mamy czcić w prawdzie.
(21) Odpowiedział jej Jezus: Wierz Mi, kobieto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. ...(23) Nadchodzi jednak godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec. (Ewangelia Jana 4:23)
Integryści nie czczą Boga, tylko czczą miejsca, ludzi, instytucje - czczą te "góry na których Bóg miałby być czczony", ale samego Boga, który jest duchem już odrzucają. |
Michał Dyszyński w http://www.sfinia.fora.pl/apologia-kontra-krytyka-teizmu,5/tenswiatyzm,24001-25.html#754529 napisał: | Andy72 napisał: | Siedzisz w sumieniu "integrystów"? |
Nie, w ich sumieniu nie siedzę. Śledzę, modeluję, sprawdzam pod wieloma kątami natomiast te ścieżki w moich emocjach i myślach, jakimi musiałbym poprowadzić swoją mentalną aktywność, gdybym miał przyjąć integrystyczną postawę. I wyciągam z tego wielorakie wnioski
- aby być tak absolutnie przekonanym, jak to widzę (zewnętrznie obserwując) przekonani zdają się być integryści, to MUSIAŁBYM (nie widzę na to innej metody) po prostu zamknąć oczy na wszystko, co co prawda prawda pojawia się w nieuprzedzonych rozpoznaniach, ale nie pasuje do doktryny. Inaczej mówiąc MUSIAŁBYM ZAKŁAMYWAĆ swoje rozpoznania.
- aby tak uparcie głosić, że to grupa, z którą się identyfikuję religijnie ma zawsze rację, nigdy (albo prawie nigdy) się nie przyznawać do jakichś błędów owej grupy MUSIAŁBYM (nie jestem w stanie dostrzec tu żadnej innej skutecznej opcji) po prostu zakłamywać to, w co bardzo mocno wierzę od lat, że ludzie aż tak bardzo się nie różnią od siebie, a także w to, że wszyscy jesteśmy grzeszni (co i w Biblii jest napisane). Musiałbym też zakłamywać EWIDENTNE PRZYPADKI, gdy członkowie mojej grupy religijnej źle postępowali.
- aby głosić nieprzejednanie, że wrogami i mylącymi się są zawsze (dziwny traf...) ci, co mają odrębny od mojego światopogląd, to musiałbym nieźle zakłamywać te nieuprzedzone moje rozpoznania, które mi sugerują, iż mam do czynienia z ludźmi całkiem rozsądnymi w typowych sprawach, życzliwymi, pomocnymi, po ludzku dobrymi.
- aby, jak to u integrystów jest w zwyczaju, głosić (bez hipokryzji gdybym miał to głosić) religię, w której na pierwszym miejscu liczy się sąd i kara, a dziwnie blada i spychana na margines jest nauka Jezusa o przebaczeniu i miłości (bo niekoniecznie musi być ona wprost negowana, bo integrystom wystarcza tu przemilczanie i nie wyciąganie praktycznych wniosków), to musiałbym znowu dokonać jakiegoś kompletnie udziwnionego, nienaturalnego "łamańca" w rozumowaniach, przekręcać narzucającą się intuicyjnie wymowę Biblii, być jawnie na bakier z elementarnym zdrowym rozsądkiem.
- aby uznać, że - a tak rozpoznaję to, co głoszą integryści - że jakieś tam frazy doktrynalne, są formą "prawdy samej w sobie" niezależnej od stanu rozumienia osób, próbujących te frazy zrozumieć (a potem może przyjąć je jako sugestię do swojego życia), to musiałbym założyć, że owe frazy są sformułowane w jakiejś idealnej formie języka, pozostając (na nie wiadomo jakiej zasadzie) niezależnymi od tej kontekstowości, nieokreśloności, całego bagażu niejasności interpretacyjnych języków, jakie znamy. Musiałbym przyjąć za prawdę coś, czego nie potrafię sobie nijak wyobrazić, czyli (dla mnie to jest jednoznaczne) powinienem to "przyjąć" akceptując, iż jest to odseparowane od mojego umysłu... Dla mnie odseparowanie od umysłu (związane z niezrozumieniem) jest akurat przeciwieństwem przyjęcia, uznania czegoś, czyli nie potrafię sobie z tą sprzecznością poradzić, co też oznacza, że zakłamywałbym rzeczywistość moich myśli, mówiąc iż to, czego nie zrozumiałem, jednak realnie "przyjąłem". Jak dla mnie taki stan świadomości pasuje jedynie pod określenie "dałem werbalny sygnał akceptacji, nie wiedząc co konkretnie by owa akceptacja realnie miała oznaczać".
To wszystko razem układa mi się w uznanie iż tak czciłbym nie Boga - w duchu prawdziwego, lecz bożka zakłamania i celebrowania pychy, że akurat ta jedna jedyna instytucja w historii świata, jaką mi przyszło uznać (też właściwie najczęściej to nie ja ją uznałem, tylko bezwiednie zaakceptowałem, bo mi ją twardo zasugerowano, a ja nie miałem przecież wtedy wystarczającej wiedzy i rozumienia, aby dokonać osądu co przyjmuję), jest tą idealną, że oto ja (i moi współwyznawcy) są tymi jedynymi szczęściarzami, których wyznaczono na wygranych w grze o zbawienie, zaś pozostałych Bóg "lekką rączką" miałby spisać na straty. Nie wierzę, że Bóg jest taki kapryśny, nie wierzę, że Bóg mógł upodobać sobie do zbawienia właśnie takich ludzi, którzy okazali najbardziej uparty brak krytycyzmu, de facto bezmyślność, niską wrażliwość i empatię, a za to twardość i ośli upór.
Bóg - którego utożsamiam z najwyższymi cnotami, z prawdą, absolutem, miłością - nie może (!) taki być, żeby miał skądinąd wspaniałych, mądrych, życzliwych ludzi, ludzi do których naturalnie serce się wyrywa, aby ich uznać za wielkich i wartościowych, skazywać na potępienie, a twardogłowych troglodytów, którzy w gruncie rzeczy w większości nie byli w stanie wykazać niezależnej, uczciwej, rozważnej myśli czy odruchu serca miał wywyższać jako zbawionych. Ja po prostu w takiego pokręconego, kapryśnego, po mojemu jawnie niesprawiedliwego boga (bo już nie Boga) nie umiem uwierzyć. Bo uwierzenie, że Bóg jest właśnie taki, oznaczałoby że za cechy "boskie" uznaję dokładnie takie cechy, które u ludzi traktowałbym jako świadczące o małostkowości, głupocie, złych skłonnościach, słabości i niedoskonałości. A nie uważam, aby Bóg (ten prawdziwy) miał być małostkowy i zły, aby miał być bardziej niedoskonały, niż nawet w miarę normalni ludzie, których nieraz spotykam. W takiego ułomnego boga nie zamierzam wierzyć, a wręcz uważam, że gdybym się na taką wiarę zgodził, to obraziłbym Boga (już tego prawdziwego), czyli zasługiwałbym na ciężką karę. |
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Nie 18:55, 15 Paź 2023, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33570
Przeczytał: 77 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 20:20, 04 Gru 2023 Temat postu: Re: Teizm dojrzały i samoświadomy |
|
|
Gdzie indziej napisałem
Michał Dyszyński w http://www.sfinia.fora.pl/katolicyzm,7/integryzm-religijny-jako-postawa-duchowego-zaklamania,23163-225.html#767835 napisał: | Integrysta, który odrzuca konieczność zrozumienia w to, w co "wierzy", w skrajnej postaci ustawia się de facto na pozycji ograniczenia się do pustej deklaracji "wierzę w ..." - a w trzykropku jest jedynie SAMA NAZWA.
Nie dociekając co znaczy nazwa (a to jest treścią idei zrozumienia), deklaracja zawierająca ową nazwę jest nieokreślona, zrównująca
"wierzę w anioły", będzie tym samym od strony TREŚCI, co "wierzę w moc", "wierzę w ih843n9y", "wierzę w zaprzeczenie j98jg3w8". Nie rozumiejąc, czyli nie tworząc w umyśle jasnego związku z między nazwą, a treścią, wyznawca "wiary w Boga" i "wiary w szatana" są tymi samymi wyznawcami.
Oni obaj po prostu wyznają COŚ, czemu nadają nazwę - raz "Bóg", raz "szatan", raz może jeszcze co innego, ale za każdym razem w samych działaniach może być to samo. Bo "wierzący, a nierozumiejący, w co wierzy", podstawia pod przedmiot wiary cosie, których właściwości są mu nieznane, a więc mogą mu być dowolnie podstawione, zmanipulowane, wylosowane, a on się nie ma jak zorientować, co się tu stało. Bo nie obsługuje żadnej formy aktywności umysłu, która by dała szansę na weryfikację, tego co właściwie on "wierzy".
Tu oczywiście pewnie osoba broniąca idei wiary bez zrozumienia żachnie się, iż ona odróżnia np. Boga od szatana. Problem z odróżnianiem jednak ogólnie jest złożony. Jak odróżnić bardzo dobrą kopię obrazu wielkiego malarza od oryginału?...
- Tu "zwykły człowiek" nie ma nawet szans na zasadne odróżnianie. Tu potrzebna jest głęboka wiedza specjalistyczna, głębokie ZROZUMIENIE SPRAW. "Wierzący, a nie rozumiejący religijnie" optymistycznie zakłada, że on - operujący na samych przekazywanych mu nazwach, żonglując nimi - na pewno się nie pomyli. Bo się nie pomyli. Ale czy poza życzeniową postacią takiego bezkrytycznego uznania coś on posiada?...
- Może czczący "Boga", w 99% samej treści swojej wiary czci szatana, który tylko sprytnie swoje właściwości podstawił pod te trzy litery "Bóg"?...
Na pewno tak nie jest?...
Niby dlaczego to "na pewno" miałoby tak nie być?...
Jest jakiś powód inny, niż życzenie stwierdzającego?...
Jest taka słynna bajka (w różnych wersjach) o bohaterze/ki postawionym przed bardzo trudnym zadaniem odróżnienia kochanki/brata zaklętego w jakąś tam postać nieludzką (łabędzia, gęsi) od dziewięciu innych bardzo podobnych. Ostatecznie, jak to w bajkach bywa wszystko kończy się dobrze, rozpoznanie jest poprawne, bo SERCEM (a nie tylko tym, co widać bezpośrednio) rozpoznanie się odbywa, odnajdując prawdę o sprawie.
Czy Bóg może chcieć od swoich wyznawców wykazania się takim aktem rozpoznania Go?
Czy Bóg może przed tymi, z którymi kiedyś miałby razem być, wobec którego "przepasze się i będzie usługiwał" postawić zadanie: ale jednak rozpoznaj tego PRAWDZIWEGO MNIE spośród innych, może tak samo nazywanych, może w takich samych kontekstach czczonych, może jakoś tam się objawiających w bardzo podobnych sposób bożków?...
(37) Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Zaprawdę, powiadam wam: Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał. (Ewangelia Łukasza 12:37)
Pan "będzie usługiwał", a czy nie może oczekiwać ze strony tych, których tak uhonoruje, takiej formy okazania zaangażowania, uczucia, serca, w ramach, których Bóg prawdziwy zostanie jakoś przez tą osobę rozpoznany nawet w zestawieniu z tym bogami fałszywymi (bożkami)?...
Dlaczego by nie miało być tak, że oto wierny ma wejść przez tą właśnie "wąską bramę", w której problemem okazuje się, iż trzeba rozpoznać spośród tych fałszywych, choć bardzo promowanych, bardzo namolnie się wciskających wersji boskości tylko JEGO JEDYNEGO?
Czy prawdziwy wyznawca, szczerze poszukujący Boga nie powinien się właśnie czymś takim wykazać?
Bo czemużby nie?... |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33570
Przeczytał: 77 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 20:26, 04 Gru 2023 Temat postu: Re: Teizm dojrzały i samoświadomy |
|
|
Integrystycznie rozumiana "silna wiara", to wiara typu: powtarzam uparcie za autorytetami jakieś sformułowania, których nie rozumiem, ale przecież rozumieć niczego nie muszę.
W rozumieniu teizmu samoświadomego "silna wiara" jest zupełnie innym pojęciem, jest ideą właściwie przeciwną do tej "wiary" na integrystyczny sposób. Tutaj bowiem wiara jest "silną" swoim rozwojem, wzrostem, doskonaleniem, coraz szerszą i silniejszą siecią połączeń z resztą rozumienia, odczuwania.
Wiara uporu w deklarowaniu kontra wiara rozwoju i doskonalenia połączeń przedmiotu wiary z resztą świadomości...
Którą z tych "wiar" gorliwy wyznawca powinien ofiarować swojemu Bogu?...
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|