Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Rozumienie wiary jako intensyfikacja związku vs separacji

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33813
Przeczytał: 61 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 10:37, 29 Maj 2021    Temat postu: Rozumienie wiary jako intensyfikacja związku vs separacji

Uważam, że pojęcie wiary wyewoluowało do postaci dość paradoksalnej, wręcz sprzecznej. Bo porównajmy dwa (chyba stosowane praktycznie) podejścia:
1. Wiara jako postulat eksploracji przedmiotu owej wiary - wiara, rozumiana jako: co prawda nie potrafię określić stopnia pewności danych stwierdzeń, nie potrafię sprecyzować tego, co jest przedmiotem inaczej, jak tylko w niejasności, z lukami, brakami, czasem ledwo słabym zarysowaniem o co w ogóle chodzi.
2. Wiara jako postulat unikania myślowej eksploracji przedmiotu, gdyż to może zakłócić zaprzeczyć poprawność owej wiary, dostępną tylko dla wzorcowych świadomości - autorytetów. Ta wiara - wiara zdana na autorytety - jest WIARĄ SEPARUJĄCĄ od aktywności, pytań, szukania nowych relacji z przedmiotem wiary, także poznawania tego przedmiotu mechanizmami spontanicznymi, opartymi o rodzaj swobody, wolnościowego testowania opcji.

W językowych kontekstach obie te postaci wiary są stosowane. I obie chyba mają w sobie jakąś formę sensu, coś nam niejako "mówią". Ale też chyba - w skrajnej postaci wzięte - obie te postacie okazują się być samowywrotne. Dlaczego?
Rozważmy na chwilę skrajność w ujęciu każdej z powyższych postaci rozumienia wiary.
1. Skrajna wiara eksplorująca, skrajnie i totalnie otwarta polegałaby z grubsza na tym, że nie ma nic trwałego w powiązaniu z przedmiotem wiary, być może zostają tylko słowa, które znaczą coś, a raz coś innego, a potem coś wręcz przeciwnego. Bo skoro mamy absolutną otwartość, to wszelka trwałość została zniesiona, to już przedmiot owej wiary niejako...
zniknął.
z kolei jednak
2. Skrajna postać wiary autorytatywnej anihiluje się na zasadzie braku jakiegokolwiek rozwoju myśli związanej z przedmiotem owej wiary. Skoro wierzącemu nie wolno jest samodzielnie myśleć o tym przedmiocie, jako że depozyt owej wiary w całości jest u autorytetu, który jeden jedyny ma prawo formułować zdania na temat tego przedmiotu, on jeden jedyny ma prawo mówić co i jak, to podporządkowany owemu autorytetowi wierzący zamyka swoją relację do przedmiotu wiary, nie myśli na czym on polega, nie zadaje pytań, nie wyobraża sobie, tylko ewentualnie POWTARZA FRAZĘ, której nie rozumie, a która uosabia całą ową wiarę. Tak rozumiana wiara sprowadza się wyłącznie do powtarzania nie rozumianych przez siebie sformułowań, przy osobistej zamkniętości na to, o czym w ogóle tutaj mówimy. Czy jednak w tym przypadku mówimy rzeczywiście o "wierze w..."? Według mnie taki ktoś, kto ograniczył się do powtarzania samej frazy, a dalej - z lęku, aby nie zrobić coś nieprawidłowo - nie podejmuje żadnych działań (myślowych) z przedmiotem wiary, nie zasługuje na określenie "wierzę w..." (w kropki wstawiamy przedmiot wiary), tylko adekwatnym byłoby tu stwierdzenie "deklaruję i wyznaję ...". Sprowadzenie wiary do deklaracji separującej myślenie względem przedmiotu wiary, jest - w moim rozumieniu - de facto zaprzeczeniem definicji wiary, bo jednak ja w owej definicji chciałbym zawrzeć postulat zadzierzgnięcia pewnego związku z przedmiotem owej wiary, może nawet maksymalizacji owego związku, a nie kierunku przeciwnego, czyli separowania się.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33813
Przeczytał: 61 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 10:08, 30 Maj 2021    Temat postu:

Michał Dyszyński napisał:
1. Wiara jako postulat eksploracji przedmiotu owej wiary - wiara, rozumiana jako: co prawda nie potrafię określić stopnia pewności danych stwierdzeń, nie potrafię sprecyzować tego, co jest przedmiotem inaczej, jak tylko w niejasności, z lukami, brakami, czasem ledwo słabym zarysowaniem o co w ogóle chodzi.
2. Wiara jako postulat unikania myślowej eksploracji przedmiotu, gdyż to może zakłócić zaprzeczyć poprawność owej wiary, dostępną tylko dla wzorcowych świadomości - autorytetów. Ta wiara - wiara zdana na autorytety - jest WIARĄ SEPARUJĄCĄ od aktywności, pytań, szukania nowych relacji z przedmiotem wiary, także poznawania tego przedmiotu mechanizmami spontanicznymi, opartymi o rodzaj swobody, wolnościowego testowania opcji.

Patrząc na sprawę dialektycznie, przedstawiłem tu tezę i antytezę, lecz brakuje syntezy. Czym by tu ona była?
Albo konkretniej: czy da się skonstruować ideę wiary, która nie miałaby tych - trzeba przyznać dość fundamentalnych wad - wiary separującej i wiary pozbawionej pierwiastka trwałości (ulotnej)?
Odpowiedź wydaje się być dość oczywista: jeśliby w ogóle gdzieś takie pojęcie wiary miało być, to chyba POMIĘDZY tymi przeciwieństwami, skrajnościami.
Spróbuję opisać tę wiarę. Ale najpierw wymyślę dla niej nazwę, odróżnienie od wiary separującej i ulotnej. Moją propozycją byłoby: wiara poszukującej więzi.

Wiara separująca ma tę wadę, że słowa wywyższa do rangi przedmiotu wiary, zniechęcając przy okazji do aktywności na drodze poznania sensu tego, w co wierzymy. Wiara ulotna w skrajnej postaci jest wieczną niestałością, nie potrafiącą odnaleźć niczego, co by wyrastało ponad przelotne mniemanie. Wiara poszukującej więzi miałaby ten stabilizator - byłaby nim więź - który zabezpiecza wiarę przed ulotnością, a jednocześnie byłaby wiarą aktywną, poszukującą.
Tutaj mamy jednak dość podstawowe pytanie: jak taką więź z przedmiotem wiary tworzyć?
Jak sprawić, aby owa więź była czymś ponad przelotne mniemania?...
- To ostatnie pytanie ma szczególne znaczenie w kontekście wiary w Boga. Jak odnaleźć tę prawdziwą, głęboką więź z Bogiem?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33813
Przeczytał: 61 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 12:21, 31 Maj 2021    Temat postu:

Tak sobie teraz pomyślałem, że nigdy jakoś głębiej nie skomentowałem pewnego aspektu pojęcia wiary, który jest nie tylko kluczowo ważny od strony definiującej, ale też jakoś zamglony w rozumieniu bardzo dużej grupy ludzi (a na pewno w moim rozumieniu kiedyś).

Aby się nie rozdrabniać postawię zagadnienie w postaci wyrazistej tezy:
Istotą zagadnienia wiary jest określenie relacji umysłu do czegoś, co albo jest nieokreślone w dużym stopniu, albo ma istotne dla sprawy nieokreślone elementy, a w dalszym rozumowaniu właśnie o te nieokreślone elementy chodzi.

Napisałem wyżej chyba coś oczywistego, jest to coś w rodzaju definicji, intuicyjnie jasne jak słońce. W końcu nikt nie będzie wierzył w to, co jest dla niego pewne. Czyli banał...
Ale jak się spojrzy choćby na te zmagania dyskutantów z pojęciem wiary na forum sfinia, albo w innych rozmowach, to nagle człowiek się zaczyna orientować: jakżeż nieoczywiste jest to ułożenie sobie owych spraw. A nieoczywiste jest przynajmniej w powiązaniu z prostym pytaniem: jak często w życiu docierające do nas informacje, oceny, modele mają już gotową określona postać?
Gdyby postawili sobie to pytanie dyskutanci, którzy pracowicie "obalają wiarę" na naszym forum, ogłaszają to pojęcie za wadliwe, głupie, natychmiast do zastąpienia wiedzą, to by się od razu wtedy puknęli w czoło, orientując się, jest dokładnie odwrotnie niż myśleli, czyli że wiara nie tylko nie jest wadliwym aspektem rozumowania, lecz odwrotnie - jest tym głównym, jedynym słusznym!
Jeślibyśmy przeciwstawili wierze wiedzę - czyli przeciwstawili operowanie na tym co niepewne, operowaniem na tym co pewne - to już krótki ogląd tych spraw, z jakimi się spotykamy pokazałby, że myślimy praktycznie wyłącznie wiarą, zaś wiedza stanowi co najwyżej tło.
Dobrze to ilustrują następujące przykłady:
- weźmy pracę śledczego, detektywa. Detektyw dostaje jakieś tam informacja, ale dostaje je bez pewności co do ich wartości. Może zeznania świadków są kłamliwe? A może są nieświadomie błędne? Może "dowody" (tutaj rozumiane jako materialne przesłanki - np. odciski palców) zostały podrzucone, a może powstały nie w związku z zasadniczą sprawą? Śledczy pracujący nad sprawą rozpina w swoim umyśle swoistą siatkę domniemań, niepewności, ważenia mocy przesłanek. Ostatecznie najczęściej nie jest do końca pewien tego, co uzna za najbardziej prawdopodobną wersję.
- weźmy nasze emocjonalne relacje z bliskimi, na przykładzie zdobywania sympatii osoby, na której nam zależy. Oto mamy w swoim otoczeniu kogoś, do kogo nam uczuciowo blisko. Ale najczęściej (myślę tu głównie o fazie przed zadeklarowaniem się w związku) obserwujemy różne zachowania, wypowiedzi zadając sobie pytanie: co on/ona sobie o mnie myśli? Czy nie kocha kogoś innego? Czy pasuje do mnie, bo może ja w ogóle akurat nie powinienem się angażować właśnie z tą osobą? Mamy tu szereg pytań, a niewiele odpowiedzi. Właściwie wszystko tutaj jest grą naszych założeń, wiary, jest rozpięte na przekonaniach o tym, jacy jesteśmy my sami, co jest dla nas dobre ogólnie w świecie, a co nie? Nie potrafimy ocenić, czy te wyzwania jakie przed nami postawi perspektywa tego związku, wniosą coś wartościowego w życie, czy je tylko zrujnują. Jest wiara, jest nieokreśłoność.
I według mnie ten problem nieokreśloności naszych mniemań, wiarygodności informacji, pytań o cele życiowe, które sami dopiero odkrywamy - to wszystko jest standardem życia, rozumowania. Więcej - to właśnie jest powodem, że owo życie sobie cenimy.
Nieokreśloność różnych aspektów życia buduje dla tego życia barwę, impulsy do działania, stanowi możliwość wykazania się, daje szansę na satysfakcję, radość.
To, że możemy pytać, zastanawiać się, czyli w coś tam wierzyć albo i nie wierzyć, a nie po prostu przyjmować na zasadzie, "na pewno tak jest", buduje nam naszą świadomość, jest sednem naszego mentalnego bytowania.

Ten aspekt właśnie szczególnie wyraziście wychodzi w kontekście związków romantycznych. Pary po latach nieraz wspominają, jak to było kiedyś, gdy jeszcze nie były pewne uczuć drugiej strony, jak owa niepewność nadawała barwę staraniom, myśleniu, jak wiary i niewiary w intencje drugiej strony napędzały różne uczucia. Jakie to było ekscytujące, niezwykłe!...

W moim przekonaniu poważna wiara ma w sobie coś ze stanu bliskiego zakochaniu - jest właśnie związana z ową niepewnością, jest takim wyciąganiem wciąż z głębi pytań, które dotyczą już nie tylko samego pytania - np. "czy ta osoba mnie kocha?", ale stawia pytania dodatkowe "czy ja jej chcę?", czy "czy pasujemy do siebie?".
W przypadku wiary religijnej też występuje dokładnie tej aspekt sprawy. W dyskusjach apologetycznych najczęściej to jest przykryte, bo ateiści próbują dość patologicznie skupiać się na jednym pytaniu "czy Bóg istnieje?" i jakie ewentualnie ktoś mógłby na to przedstawić dowody. Tymczasem w życiu właściwie nie o to chodzi, aby jakoś ustalić tę jedną wybraną kwestię istnienia Boga. Pytaniem bowiem nie jest (tylko) pytanie CZY Bóg istnieje, lecz JAKI ten Bóg jest, bądź też CO MY w tym pytaniu, tej relacji robimy?
Te, a do tego parę innych pytań, trzeba STAWIAĆ ZAWSZE RAZEM.
Bo jeżeli nawet Bóg istnieje (załóżmy, że pojawił się na to bezsporny dowód), ale jednocześnie wiadomo, że dawno zajmuje się czym innym, że ani światem, ani ludźmi już się nie interesuje, to właściwie odpowiedź na pytanie CZY istnieje znaczeniowo dla nas robi się nieistotna. Z drugiej strony, nawet gdyby okazało się, że mamy dowód na to iż bóg - jakoś tam zdefiniowany - nie istnieje, to powstaje pytanie: ale może istnieje Bóg zupełnie inny od tego pierwszego, zaś dowód go nie obejmuje, jako że nie dotyka tych właściwości, o które należałoby spytać.
Tak to samo pytanie CZY Bóg istnieje? niejako jest wadliwe w kontekście poprawności budowania sobie światopoglądu. Zamiast niego po prostu należy stawiać pytanie o SYSTEM ROZUMIENIA SIEBIE W KONTEKŚCIE RZECZYWISTOŚCI, po prostu pytanie o CAŁOŚCIOWY ŚWIATOPOGLĄD.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin