Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33355
Przeczytał: 62 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 18:21, 28 Cze 2020 Temat postu: Potrzeba przynależności - kto ją ma? |
|
|
Nieraz porównuję się z ludźmi, którzy mnie otaczają. Ma się różnych znajomych, więc jest niezła baza do porównań. Jednym z ciekawszych aspektów, jaki mnie nurtuje dość często, jest kwestia przynależności. Zauważyłem, że dla niektórych ludzi jest ona bardzo ważna, podczas gdy inni ludzie nie przywiązują do niej istotne wagi. Zastanawiam się, dlaczego tak różnie ludzie reagują pod tym względem?...
Sam stoję raczej po stronie tych, którym przynależność "zwisa". Przynależę emocjonalnie do tego, co uważam za prawdę i dobro, a nie do ludzkich wspólnot. Ale czy tak do końca?...
- Chyba nie byłbym w pełni uczciwy, gdybym nie przyznał się do jakiejś tam liczby przynależnościowych emocji, zachowań, postaw. Ale też nie dążę do ich zwiększania, nie "chodzę" koło tych przynależności mentalnie. Ot, czasem stwierdzam, że jakoś bezpieczniej i bardziej swojsko czuję się z grupą, którą sobie obczaiłem, a nie z dowolną inną grupą ludzi.
Na drugim biegunie widzę ludzi, dla których przynależność jest niezwykle ważnym aspektem emocji, życia, działania. Tacy ludzie najczęściej postrzegają świat my - oni, wynajdują powody, aby odróżniać to własne od tego obcego, akcentować swojskość, z rezerwa, a czasem wręcz wrogością traktować wszystko, co obce.
Wszyscy żyją z grubsza w podobnym społeczeństwie, podobnych warunkach. Te różnice w kwestii pragnienia przynależności tkwią więc w głowach.
Zastanawiałem się: dlaczego ja sam do eskalowania przynależności się nie garnę?
Powodów widzę kilka:
- Po pierwsze, kto wie czy nie główne, jest obserwacja własnych emocji, z których wynikło mi, że eskalując przynależność, nie potrafię obronić swojego umysłu przed zagrożeniami nieuczciwości w osądzie rzeczy, a dodatkowo mimowolnie wkrada się do tych emocji wrogość. Ta wrogość wydaje mi się absurdalna, taka instynktowna, czyli pozbawiona rozumowych podstaw, za to działająca na umysł podstępnie. Jak chrześcijanin uważam pielęgnowanie w sobie uczuć wrogości za grzech, za wręcz śmiertelne zagrożenie dla duszy i zbawienia.
- Po drugie, zauważyłem że wraz z przynależnością dostaję "w pakiecie zakupowym" władzę, podległości, czyjąś dominację. A ja dominacją się zwyczajnie mentalnie brzydzę. Ludzi, którzy nie są w stanie zapanować nad pragnieniem poniżania, dominowania innych traktuję jako osobników niższego rodzaju, na tę bardziej zwierzęcą część człowieczeństwa. Absolutnie nie chcę mieć nad sobą wodzów, dominatorów, przywódców mających mnie prowadzić do rzekomej chwały. Zamierzam trzymać się jak najdalej od wszelkiej maści pomniejszych i większych hitlerów tego świata.
- Po trzecie, uważam że przymus społeczny, kulturowy, jaki nieuchronnie wynika z przynależności, niszczy mój spokój, wywołuje konflikty sumienia budując rozdźwięki pomiędzy tym, co uważam za słuszne, a tym co rzeczywiście robię, ulegając naciskom. Czuję się potem fatalnie od strony mojej samooceny, czuję się jak zbity pies, słabeusz, który uległ głupcom, bo nie umiał obronić swoich wartości. Nie chcę podlegać żadnym naciskom grupowym, żadnym próbom skaperowania mnie przeciw komukolwiek. To ja mam decydować, co jest słuszne, jak postępować, a nie ktoś za mnie.
- Po czwarte, wyznaję wyższe wartości, niż gratyfikacja społeczna. Są ludzie, którzy cieszą się, gdy zostają przez społeczności uhonorowani, zdobywają pochwały, ordery, nagrody i wyrazy uznania. Mój wewnętrzny kodeks nakazuje mi daleko posuniętą rezerwę względem wiązania swoich osobistych emocji z tym, że mnie ktoś pochwali, coś mi tam łaskawie skapnie, da mi w nagrodę (pewnie za uległość) swoją łaskę, życzliwość, uznanie. Gardzę sobą takim, który by poszukiwał zbytnio uznania w oczach innych. Słowo "zbytnio" zawiera tu szczególnego rodzaju subtelność - oznacza oto, że nie odżegnuję się całkiem od tego, aby być ocenianym, aby jakoś dbać o swój minimalny wizerunek. Chodzi raczej o to, aby to, za co mnie doceniają wynikało ZAWSZE Z MOICH REALNYCH DOKONAŃ, A NIE ŁASKI JAKIEGOŚ "PANA". Gardzę sobą, który ulega władcom i dominatorom, ale już uleganie z przymusu gotów byłbym sobie jakoś wytłumaczyć, jednak uleganie poprzez podlizywanie się tym, co wyżej uważam za wyjątkowo obrzydliwą słabość. Taki ja - dupoliz to kto wie, czy nie najgorszy rodzaj upodlenia, jakie mógłbym o sobie pomyśleć.
|
|