Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33843
Przeczytał: 58 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 17:34, 20 Cze 2022 Temat postu: O jestestwie, przebaczeniu i niezbędności Boga |
|
|
To, o czym tu teraz napiszę będzie przedstawieniem z mojej strony ISTOTY RELIGII CHRZEŚCIJAŃSKIEJ, tak jak ją rozumiem. Czyli rzecz jest fundamentalna.
Zacznę od swojego doświadczenia, które już wielokrotnie opisywałem - doświadczenia odczucia tak wielkiego duchowego w charakterze cierpienia, że parę sekund było już nie do wytrzymania. Cierpienie było związane z zadaniem sobie na poziomie głęboko duchowym pytania: kim jestem?
Tak jakby natura świadomości domagała się żywotnie na to pytanie odpowiedzi, zaś brak tej odpowiedzi, czy niewystarczająca tej odpowiedzi postać, była nie do zaakceptowania przez świadomość i skutkowała wielkim cierpieniem. Nie możemy być nikim! Nasza świadomościowa natura domaga się samookreślenia!
Przyjmując taki mój punkt wyjścia uznałem założenie: świadomość koniecznie chce wiedzieć kim/czym jest. Inaczej mówiąc, ta świadomość DOMAGA SIĘ TESTU swojego jestestwa.
Stąd dalej można traktować to nasze życie na ziemi, z jego cierpieniami i radościami, sukcesami i porażkami jako formę wypracowywania sobie odpowiedzi na owo podstawowe egzystencjalne pytanie. Jak mówi w wierszy polska poetka - noblistka "tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono".
To wyjaśnia też w jakiś sposób, dlaczego życie jakie nam dano jest tak trudne, często bolesne, złożone, oferujące dylematy niemal nierozwiązywalne. Bo test naszej świadomości musi być wielostronny, głęboki, pełny, nie udawany, nie pozwalający na jego podważanie na zasadzie "to była tylko zabawa".
Podstawą dla testu jest ustalenie, czy jesteśmy wewnętrznie zgodni. Jednak testujemy siebie nie bezpośrednio, nie sami na sobie, lecz WOBEC NASZYCH BLIŹNICH. Test oparty wyłącznie o samoodniesienie byłby niekompletny, wadliwy (jest parę powodów dla tego stwierdzenia, ale to temat na inną okazję, bo te powody są złożone, nieraz trudne do opisania). Testujemy siebie "przeglądając się" w naszych bliźnich. Testujemy siebie z aspektem BRAKU PEŁNEJ WIEDZY, czyli z koniecznością włączenia do testu także elementu intuicji, domyślania się, szacowania błędów, wiary. Wiedza w pełni pewna jest w naszym życiu bardzo rzadkim luksusem. To powoduje, że test, którym jest nasze życie nie jest tylko testem naszego posłuszeństwa oczywistym przesłankom i regułom, lecz dodatkowo TESTEM ROZUMOWANIA WYŁANIAJĄCEGO TO CO UKRYTE, ale też niepewne, wątpliwe, W CO MOŻEMY TYLKO UWIERZYĆ. I tak właśnie ma być, bo tylko nie mając absolutnej pewności co do aspektów wyboru, możemy być wolni.
Żyjąc z ludźmi popełnimy błędy. Wiele z tych błędów będzie miało swój efekt w postaci KRZYWDY, którą wyrządzimy innym ludziom (może nie tylko ludziom). Aby test został przeprowadzony, musimy jakoś te nasze wybory rozliczyć.
Z czysto formalnego punktu widzenia każdy błąd jest czymś, czego nie da się cofnąć. Czyli każda krzywda wyrządzona komuś plamiłaby nasze jestestwo na zawsze. Bo fakt jest nie do zmycia - zdarzył się, a my w nim byliśmy sprawcą. Jednak sam fakt jakiejś decyzji, czynu to jedno, a KWALIFIKACJA, ZWARTOŚCIOWANIE tego faktu, to drugie.
Jak rozliczyć krzywdę, którą komuś zadaliśmy?
Ale też...
Jak rozliczyć niespójność na naszym własnym, wewnętrznym poziomie?...
Pierwszą i najważniejszą szansą na rozliczenie naszych czynów, a dalej jakoś uporanie się z odpowiedzią na pytanie "kim jestem?" w kontekście uczynionych krzywd, jest REAKCJA POKRZYWDZONEGO. Jeśliby ten pokrzywdzony ofiarował nam swoje przebaczenie, to można by uznać sprawę krzywdy za jakoś załatwioną!
Przebaczenie jest tym pierwszym i najważniejszym sposobem na przywracanie ładu pomiędzy oczekiwanym pozytywnym rozliczeniem życia, a faktem, iż popełniamy w tym życiu błędy. Bo jeśli sam poszkodowany nie zgłasza swoich pretensji, jeśli darował nam winę, to test życia mamy jakby zaliczony. Właściwie, to gdyby wszyscy na świecie byli w stanie sobie jakoś przebaczyć winy, to problem z tym, co nas w życiu jakoś obciążyło, by zniknął.
Niestety są tu przynajmniej dwa problemy:
1. Nie wszyscy umieją/chcą przebaczyć to, co im uczyniono.
2. Nawet mając przebaczenie czyjeś, my sami możemy nie być w stanie SOBIE WYBACZYĆ.
W zakresie problemu 1 mamy całkiem różne sytuacje. Brak przebaczenia może być spowodowany bowiem niekoniecznie tym, że czyjaś wina jest tak wielka. Wręcz czasem wina może urojona. Nie każde roszczenie ludzkie w zakresie bycia skrzywdzonym wydaje się - już bardziej obiektywnie patrząc - zasadne. Są ludzie, którzy ciągle mają innym za złe różne rzeczy. Czasem mają za złe to, co właściwie ich nie dotyczy, czasem "czyjąś winą" jest to, że w ogóle żyje, a akurat komuś się to nie spodobało. To powoduje, że choć optymalną sytuacją byłoby, gdyby krzywdy rozliczyły się w układzie winowajca - poszkodowany, to czasem może to być niemożliwe. Wtedy niezbędna staje się ROLA ARBITRA - obiektywnego, sprawiedliwego, czującego i rozumiejącego. Takim idealnym arbitrem jest Bóg.
I to rozumowanie wyjaśnia dlaczego uważam, iż niemożliwe jest skuteczne rozliczenie się człowieka z sobą, ze swoim życiem, a dalej z bliźnimi, jeśli w przypadku sytuacji spornych, nie będziemy mogli odwołać się do arbitralnej już decyzji Boga. Bóg oceni, kto ma rację - czy krzywda była prawdziwa, czy urojona, czy żal z powodu złego czynu jest wystarczający dla uznania sprawy za rozliczoną, czy w ogóle całe to rozliczenie jest uczciwe i szczere. Nie widzę tu możliwości rozstrzygnięcia kwestii oceny naszego życia bez Boga.
|
|