Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nigdy nie pękam? - Bo może mięczak jestem?...

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35041
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 23:27, 25 Wrz 2021    Temat postu: Nigdy nie pękam? - Bo może mięczak jestem?...

W powszechnym przekonaniu ten "ma jaja", kto twardo broni swego, nie ustępuje. A jeśli ktoś ustępuje, to będzie to zapewne mięczak.
Ale...
Ja od dawna zrelatywizowałem sobie proste rozumienie twardzielstwa, czy "mania jaj". Bo pytanie jest nie tylko o to, CZY ktoś wytrwał wobec nacisków i presji (czym udowodnił, że "ma jaja"), ale też W CZYM wytrwał. Chciałem tu przedstawić, opartą o głębsze rozumienie spraw, koncepcję wytrwania w swoim, owego "mania jaj", tym razem w szerszym znaczeniu.
Wspólnym dla obu koncepcji - tradycyjnej i mojej - będzie sam fakt WYTRWANIA W POSTAWIE, W POSTANOWIENIU. Tego nie zamierzam podważać - ma jaja ten, kto coś postanowił, obiecał, posiada jakiejś wartości, a potem - wbrew przeszkodom, czy innym okolicznościom - wytrwał przy tym swoim. Przejdę do różnicy pomiędzy wytrwaniem na sposób prosty, a wytrwaniem w głębszym, szczególnie intelektualnym, bądź duchowym rozumieniu.
Kluczowe jest tu to, czy uprzeć się przy swoim w kontekście słusznych argumentów, wobec ewidentnej prawdy, aby na pewno jest cnotą? A może upierenia się, "bo ja nie wymiękam", w sytuacji gdy rozsądek i wszystkie przesłanki wskazują, że obstawiałem wcześniej błędną opcję, jest wyłącznie oślim uporem?...
Czy bycie "betonem", ignorującym prawdę i rozsądek to twardzielstwo (w pozytywnym znaczeniu), czy tylko głupota?...

W tradycji męskiej siły i waleczności funkcjonuje konieczność podjęcia wyzwania. Jeśli jeden mężczyzna jakieś wyzwanie drugiemu mężczyźnie rzuci, to honor zobowiązuje wyzwanemu podjąć owo wyzwanie, ewentualnie przyznać się do słabości, ustąpić wyzywającemu. Kiedyś wynikały z tego pojedynki, w których ginęli ludzie.
W dzisiejszej kulturze i systemie prawnym pojedynkowanie (przynajmniej to na śmierć) jest zabronione. Jednak wyzwanie - jako ogólniejszy wzorzec - wciąż funkcjonuje. Wyzwać kogoś może znany bokser do walki pięściarskiej, ale wyzwać też można szachistę do pojedynku przy 64 polach i 32 na start figurach. Tutaj najczęściej przegrana nie kosztuje już nikogo życia, ale kłopot, może utratę prestiżu - owszem. Czyli mamy tu wciąż funkcjonowanie tradycyjnej postaci wyzwania i tradycyjne znaczenie wytrwania, także wygranej. Dla niektórych to wykazywanie się wobec koniecznością przyjęcia wyzwania na pojedynki maści wszelakiej, stanowi rodzaj osobistego "być albo nie być", jest sprawą honorową w najwyższym stopniu. Są to ludzie, dla których nie postawienie na swoim w rywalizacjach różnych jest czymś w rodzaju celu życia, oni muszą wszystkim udowadniać, że "nie pękają". Jest to właściwie niedyskutowalny aspekt ich mentalnej konstrukcji, absolutny dogmat w ich systemie wartości.

Postawię tu jednak pytanie: czy PATRZĄC GŁĘBIEJ, Z POCZUCIEM ROZSĄDKU, PRZEWIDYWANIA MOŻLIWYCH SCENARIUSZY owo wytrwanie wobec wyzywających nas pretendentów jest aby takim paradygmatem absolutnym?
Czy jest on godny szacunku?
Czy aby na pewno powinniśmy bez wyjątków i jednoznacznie dawać nasz szacunek tym, którzy wyzwania podejmują, a w szczególności w nich wygrywają, a pogardę zostawić dla tych, którzy wyzwania nie przyjmą?...

Przypominam sobie pewną anegdotę bodaj o Ludwiku Pasteurze, którą gdzieś wyczytałem. Ponoć (nie wiem, na ile anegdota jest prawdziwa) został on wyzwany na pojedynek. Pasteur wyzwanie przyjął w dość specyficzny sposób - oświadczył: jako wyzwanemu przysługuje mi wybór rodzaju broni. Zatem oto jest ten mój wybór: przygotuję dwie fiolki; w jednej z nich będzie śmiertelny dla człowieka wirus, czy inny drobnoustrój niechybnie zabijający, a w drugiej nieszkodliwa do spożycia ciecz. Fiolki będą niemożliwe do odróżnienia. Dam je wyzywającemu do wyboru, a jeśli wyzywający wypije zawartość dowolnie wybranej fiolki, ja natychmiast wypiję zawartość tej drugiej. A więc ktoś z nas na pewno umrze i pojedynek na śmierć i życie się do dopełni. Z tego co napisał autor tekstu owej anegdoty, wyzywający cofnął swoje wyzwanie...

Ten przykład jest o tyle znamienny, że pokazuje zderzenie się sytuacji mentalności wyzwania i walki, z mentalnością osoby, która wyznaje wartości bardziej intelektualne. Nie przypuszczam, aby człowiekowi tej klasy co Ludwik Pasteur w ogóle jakoś szczególnie zależało na udowadnianiu pretendentom maści wszelakiej, jaki to on twardziel jest. Ale w duszy był twardzielem, nie bał się śmierci (w końcu pracował w niebezpiecznych warunkach z zarazkami, chemikaliami, nie rezygnując z pracy z powodu zagrożenia). Tylko chciał czynić coś dobrego dla ludzkości. Etos wojownika, który gotów jest ginąć za to, że udowodni swojemu otoczeniu, iż się nie boi, a do tego dobrze wali przeciwników w mordę, zapewne "profesorkowi" nie był szczególnie bliski, nie był priorytetem w życiu.

Nie będę ukrywał, że sam w sobie jakąś postać etosu wojownika, który nie pęka przed zagrożeniami czuję. To chyba jest w genach. To się ma od urodzenia. Ale też od jakiegoś czasu mocno sobie ten etos zrelatywizowałem. Stawianie na szali życia (czy nawet tylko innych bardzo ważnych wartości) w imię udowadniania komukolwiek cokolwiek jest samo w sobie dość wątpliwą cnotą. Niby dlaczego to, co sobie o mnie myślą jakieś tam osoby, do czego sprowadza się przecież udowadnianie swojego hartu, ma dla mnie stać się ważniejsze, niż moje życie?...
Patrzę sobie na tę szalę, na której z jednej strony jest potencjalnie czyjaś śmierć w pojedynku, czy w innym ekstremalnym wyzwaniu (np. gdy ktoś, pragnąc udowodnić swój hart próbuje przepłynąć częściowo zamarznięte jezioro z wielkim ryzykiem hipotermii i utonięcia), a z drugiej wartość tego życia dla rodziny, możliwość czynienia czegoś dobrego w życiu, bycia wartościowym człowiekiem. I tak sobie wtedy myślę: kurczę, czy to nie jest czasem jakiś bardzo dziwny, archaiczny, nie zgodny z rozumem wymóg?
Czy w ogóle MAMY PRAWO stawiać swoje życie na szali tylko z tego powodu, aby komuś coś tam udowodnić jakimś desperackim zachowaniem?...
Czy mamy prawo tak tym życiem szafować dla w sumie CZCZEJ zachcianki (nawet jeśli ta zachcianka jest "uświęcona" tradycją wykazywania męstwa)?
Oczywiście tutaj na pewno znajdą się obrońcy tego udowadniania. Znajdą się i zarzucą mi "bo ty się, Michale, po prostu boisz! Mięczak jesteś, więc męskiego honoru swojego nie wybronisz, życia na szali nie postawisz!"
Ja nie będę miał na ten zarzut mocnej obrony, bo nie wymyślono jeszcze sposobu na pokazywanie obiektywne innym swoich odczuć, czy myśli. Ale sam jestem przekonany, że to co tu twierdzę nie bierze się z poczucia strachu, ale z poczucia odpowiedzialności i pewnej ogólnej sensowności. Także to widzę jako odpowiedzialność przed Bogiem.
Nie wiem, jak Bóg osądzi śmiałków, którzy zginęli dlatego, że koniecznie "musieli" udowodnić innym, jacy to oni twardzi są, zaś zagrożenie okazało się od nich silniejsze, lecz raczej obstawiam to, że rzucanie tego swojego życia na szalę z powodu samej tylko ambicji nie zostanie poczytane jako dobro. Raczej obstawiam klasyfikację jako...
bezdenna głupota i nieodpowiedzialność! (przynajmniej w niektórych przypadkach jakichś szczególnie bezsensownych śmierci wynikłej z brawury i lansowania się na twardziela). Z powodu jakiejś tam chłopięcej ambicji (tak "chłopięcej", bo nie uważam owej ambicji za wartą uznania z dojrzałą) ktoś sprawił wielki ból matce, ojcu, reszcie rodziny. Z powodu głupiego lansu ktoś zmarnował życie, które - gdyby kierował nim ktoś rozsądny - przyniosłoby może jakieś owoce dla całej ludzkości, czy trochę mniejszej społeczności.

Czasem objawem większego "twardzielstwa" jest utrzymanie w sobie postawy rozsądku, nie ulegania naciskom otoczenia (także środowiska kolegów o plemiennym i wojowniczym systemie wartości), niż postawienie się w jakimś tam wyzwaniu, stawianym sobie przez chłopaczków, którym zew genów nakazuje brawurowe zachowania.
Dla mnie dzisiaj twardzielem w tym sensie, który naprawdę szanuję, nie jest jakieś pokazywanie, że się nigdy nie pęka, ale okazywanie rozsądku tam, gdzie otoczeniu "odbija", utrzymywanie się w pobliżu ścieżki dobra, a nie ścieżki lansu na twardziela.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 15:33, 29 Wrz 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35041
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 0:02, 27 Wrz 2021    Temat postu: Re: Nigdy nie pękam? - Bo może mięczak jestem?...

Przed czym pęka twardziel?
Twardziel pęka przed PRAWDĄ
Bycie "twardzielem" (kimś nie ustępującym) wobec prawdy, to w istocie bycie mięczakiem. Przed prawdą twardziel "pęka" w ten sposób, że zawsze daje prawdzie priorytet - ponad swoje chciejstwa, życzeniowe myślenia, ponad lansowanie się na lepszego, niż to jest. Twardziel "pęka", czyli ZAWSZE UZNAJE PRAWDĘ, zawsze jest gotów przyjąć z pokorą jej najbardziej dla siebie niewygodny werdykt.
Twardzielowi (ściślej "twardzielowi ducha i umysłu") nie potrzeba słodzić jego emocji, nie potrzeba mu kadzić. Twardziel ducha i umysłu jest ponad to, co pomyślą, czy powiedzą o nim ludzie. Bo on wie, kim jest, nie wątpi w to, bo ma świadomość, iż w swoich ocenach niczego nie naciągał, że był zawsze uczciwy. To z tej uczciwości twardziel ducha ma ów luksus, że ZAWSZE JEST TYM, KIM NAPRAWDĘ JEST. I chce jawić się innym taki, jaki naprawdę jest. Totalne zero lansu...


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 0:03, 27 Wrz 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35041
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 13:35, 27 Wrz 2021    Temat postu: Re: Nigdy nie pękam? - Bo może mięczak jestem?...

Czymże jest idea "ja nigdy nie pękam?"
- Jak dla mnie ogólnie jest to idea - zawsze utrzymuję to zastane. Czyli inaczej: bogiem mojej mentalnej konstrukcji jest ośli upór...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35041
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 13:51, 27 Wrz 2021    Temat postu: Re: Nigdy nie pękam? - Bo może mięczak jestem?...

Michał Dyszyński napisał:
Czymże jest idea "ja nigdy nie pękam?"
- Jak dla mnie ogólnie jest to idea - zawsze utrzymuję to zastane. Czyli inaczej: bogiem mojej mentalnej konstrukcji jest ośli upór...

Są ludzie, dla których jest najwyższą wartością okazanie się ze swoją determinacją wobec innych ludzi. Najważniejsze dla niech jest ŻEBY SOBIE INNI NIE POMYŚLELI, że np. ktoś przegrał, albo że ktoś jest gorszy.
A ja pytam: a co jest z okazaniem się wobec samego siebie - swoich własnych postanowień, wyznawanych osobiście wartości?

Wielu ludzi bezmyślnie depcze swoje własne ideały, tylko dlatego, że "muszą" się okazać czymś przed innymi ludźmi.
Wielu ludzi uważa, że tak okazana siła jest najważniejsza. Ale dlaczego właściwie siła okazywana wobec wyzwań jakie postawili nam jacyś tam ludzie, miałaby być ważniejsza od siły sprostania wyzwaniom, które sami sobie stawiamy, które uznaliśmy za wartość?
- Dlaczego to cudze, nie kontrolowane umysłem, należy stawiać wyżej niż własne?...

Ludzie, którzy udowadniają innym jako to oni "nie pękają" przed nimi na to pytanie raczej nie odpowiedzą. Nie odpowiedzą, bo oni w istocie są chaotykami - działają bezwiednie, nie kontrolują własnego systemu wartości. Właściwie to nie mają tego systemu wartości, tylko chaotycznie pobierają wartości cudze i od hoc próbują je zastosować w życiu. Są to ludzie, którzy ani nie znają siebie, ani nie mają siebie. Mają tylko odruchy i instynkty, które są nimi, które nimi rządzą. Ale gdy - z jakichś powodów - przychodzi jednak do bardziej całościowej oceny, do jakiegoś rozliczenia tego co się robiło, to ci sami ludzie nagle zorientują się, że to "nie do końca o to im chodziło", co robili. Nagle okazuje się, że SAMI PRZYZNAJĄ, iż dali się skołować zewnętrznym naciskom, własnemu nierozeznaniu, jakiejś głupocie. Ale wcześniej o tym nie myśleli, wcześniej dla nich najważniejszym był ten instynktowny impuls, który pchał ich w stronę, której nie kontrolują, nie rozumieją celów. Bo bezmyślni są...
Bo nie mają siebie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35041
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 8:02, 29 Wrz 2021    Temat postu: Re: Nigdy nie pękam? - Bo może mięczak jestem?...

Ciekawy jest następujący błąd, który bardzo powszechnie jest spotykany bardzo często w ludzkim myśleniu: Błąd utożsamienia samej decyzji o opowiedzeniu się po jakiejś stronie, intencji w jakimś kierunku, z owej intencji zrealizowaniem.
Przykładowo wielu ludzi jest przekonanym, że skoro zadeklarowali, że są przeciw złodziejstwu, to już wypełnili wymóg uczciwości, czego nie zmieni już np. nie oddanie pożyczonej książki.
Podobnie wielu ludzi uważa się za obiektywnych, pomimo tego, że na co dzień zdecydowaną większość rzeczy uznają i oceniają arbitralnie, nie dbając o żadne reguły. Ale skoro się zadeklarowali, skoro "za obiektywizmem są", to przecież jakoś miałoby (rzekomo) już im zesłać ten obiektywizm na rozumowanie i argumentowanie.

Wielu ludzi ową błędność jeszcze eskaluje za pomocą przekonania, że wystarczy być stronnikiem jakiejś sprawy w dyskusjach, sporach politycznych, aby meritum owej sprawy automatycznie uznać za wypełnione.
Aby w sobie przejrzeć ów błąd, niezbędne jest narzędzie rozumowania w postaci samokrytycyzmu. A samokrytycyzm jest formą "wymiękania przed prawdą". Samokrytycznym może być tylko ktoś, kto się ugnie przed twardymi faktami, bezspornymi interpretacjami. Ktoś, kto nigdy "nie wymięka", czyli zawsze się upiera przy pierwotnej wersji, po prostu jest pozbawiony samokrytycyzmu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35041
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 12:46, 29 Wrz 2021    Temat postu: Re: Nigdy nie pękam? - Bo może mięczak jestem?...

Podsumowanie tytułu wątku: Nigdy nie pękam? - Bo może mięczak jestem?... byłoby chyba następujące.
Każdy racjonalnie myślący człowiek ma obowiązek "pękania" (uniżenia się, uwzględnienia) względem samej prawdy.
Udźwignąć prawdę nie każdy potrafi. Jej dźwiganie jest wyzwaniem, które dostępne jest jedynie dla mocarzy umysłu. Dyskutantów, dla których upór przy swoim jest pierwszą zasadą dyskusji, po których wszelkie argumenty spływają, bez względu na ich moc i rangę, traktuję jako epistemicznych mięczaków.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 13:32, 29 Wrz 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35041
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 0:18, 22 Lis 2024    Temat postu: Re: Nigdy nie pękam? - Bo może mięczak jestem?...

Potęga myśli jest związaną ze zdolnością do OPEROWANIA MYŚLĄ NA POZIOMIE SUBTELNYM, DELIKATNYM.
Prostak umie jedynie walić z piąchy, albo cepem. Bo to jest prostak, bo jego układ nerwowy jest z grubsza ciosany, więc subtelności nie rozróżnia. Więc tam, gdzie prostak widzi tylko jedno pytanie w sprawie: czy czasem ktoś sobie nie pomyśli, że niewystarczający twardziel jestem, bo ustąpiłem w pierwotnego stanowiska?
- Tam ja stawiam sobie inne, odwrotne w swojej intencji pytanie: czy czasem nie przeoczyłem jakiegoś ważnego, uzasadnionego aspektu w sprawie, skłaniającego mnie do modyfikacji moich przekonań?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35041
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 11:38, 17 Lut 2025    Temat postu: Re: Nigdy nie pękam? - Bo może mięczak jestem?...

Michał Dyszyński przenosząc treść z wątku (później skasowanego) Dlaczego trzymamy się jawnie wadliwych postaw, idei? napisał:
Jest takie przysłowie, że popełnić błąd to jeszcze nie grzech, dopiero trwać w błędzie jest tym prawdziwym grzechem (czy jakoś podobne sformułowanie).
Niby rzecz jest oczywista - błędów nie powinniśmy powielać. Z drugiej strony niemal każdy może podać przykłady na to, jak ludzie się jawnie błędnych idei czy postaw trzymają. Większość zauważy tę tendencję u innych, ci wnikliwsi są w stanie podać przykłady, gdy to oni sami taką wadliwość utrzymują. W każdym razie, to że trwamy w błędach, złych postawach - nałogach, przyzwyczajeniach, układach, koncepcjach wydaje mi się niepodważalne. Więc potraktuję to jako tezę wyjściową do postawienia pytania: dlaczego, mimo że często sami wiemy, iż coś jest jakoś złe, to my trwamy w tym źle, nie potrafimy się od niego wyzwolić?
Gdybym miał tu stawiać na główny powód, to chyba podałbym PRZYZWYCZAJENIE.
Są ludzie o bardzo silnie zakorzenionej w nich RUTYNOWOŚCI, ludzie niezdolni do zmiany na różnych frontach. Inni jakoś dostali (z genami, czy w inny sposób) ten dar elastyczności, dostosowawczości. Tym drugim łatwiej przychodzi sterowanie własnym życiem.
Mam wrażenie, że ten poziom dostosowawczości naszej psychiki jest w dość dużym stopniu zafiksowany, może genetycznie zablokowany na jakiejś tam wartości. Być może da się go nieco modyfikować świadomymi decyzjami, lecz pewna odruchowość w tym wszystkim jest niezbywalna. I jeśli ktoś jednak ma silnie zakorzeniony w sobie odruch blokowania się na tym, co w nim zastane, to przewalczenie owego odruchu będzie u niego dużo trudniejsze niż u innych osób, a co za tym idzie będzie musiał na uczynienie swoich postaw bardziej racjonalnymi zużyć większą energię, więcej zasobów psychicznych.
Uważamy się za racjonalnych, jednak liczne badania psychologiczne pokazują, że u większości ludzi to przeświadczenie o racjonalności jest zwykłym złudzeniem. Niby każdy jest w stanie podać jakieś powody dla swoich decyzji, zapytany najczęściej "wyjaśni" dlaczego coś zrobił tak, a nie inaczej. Jednak postronny obserwator często od takich tłumaczeń "złapie się za głowę" i podsumuje: ależ ten człowiek się oszukuje, ale naciąga wszystkie swoje wnioski pod z góry założoną tezę, ależ to jego rzekome "rozumowanie" po prostu się kupy nie trzyma...
W psychologii funkcjonuje pojęcie "racjonalizacji", czyli postawy psychicznej w ramach której nawet decyzje jawnie niezgodne z wartościami, które wyznaje jakaś osoba, znajdują swoje wytłumaczenia. Mechanizmów racjonalizacji jest wiele, a zwykle sprowadzają się one do:
- ignorowania niewygodnych okoliczności
- arbitralnego pomniejszania tego, co chcemy aby było pomniejszone
- arbitralnego wywyższania tego, co pasuje nam do założonej tezy
- rozmywania sensu zarzutów, aby można było sobie powiedzieć "tu tak naprawdę nie można być niczego pewnym, więc mogę zignorować to, co ignorować chcę".

Dlaczego racjonalizujemy?
- Często dlatego, że w jakimś sensie MUSIMY, dlatego że nasz system rozumowania i odczuwania nie potrafi obsłużyć jakiejś tam okoliczności. A mając do wyboru coś w rodzaju "zawieszenia się myślowego komputera" związanego z jakimś twardym błędem, który wywala w kosmos rozumienie, a powrót do tego, co "jakoś tam działało", czyli do poprzedniego poglądu, postawy, wybieramy to drugie.
- W innych przypadkach być może już tak na twardo nie musimy się trzymać błędnych postaw, ale odejście od nich wydaje nam się (tylko) niekomfortowe, wymagające zbyt dużego wysiłku, którego podjąć nie za bardzo chcemy. Wytłumaczeniem wtedy będzie jakieś nasze mentalne lenistwo. W tej opcji zawiera się chyba też odruchowy, instynktowny "ośli upór", taki upór dla samego uporu, związany z paradygmatem "ja nie pękam".
- Racjonalizujemy wtedy, gdy coś poważnie narusza nasze wartości - czy to uświadamiane, czy też (tu jest znacznie gorzej z diagnozą takiej przyczyny) zinternalizowane, lecz pozostające poza percepcją dyskursywnego rozumu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 35041
Przeczytał: 64 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 12:15, 17 Lut 2025    Temat postu: Re: Nigdy nie pękam? - Bo może mięczak jestem?...

Staram się programowo podchodzić do większości dyskusji z intencją: zmienić swoje poglądy na lepsze, bazując na tym, co się tej dyskusji stanie.
Moim oponentom ową intencję będzie przesłaniać fakt, że wyciągam swoje argumenty przeciw ich argumentom. Ale ta walka argumentów jest w moim odczuciu czymś dobrym, jest niejako z natury życzliwa, nie biorę jej wrogo, niechętnie, lecz traktuję pozytywnie i jestem w jakiś sposób nawet wdzięczny za ów sprzeciw wobec moich przekonań. Bo nie o to chodzi mi ostatecznie, aby postawić na swoim, ale aby wyłonić najlepszą wersję opisu rzeczywistości.

Tu jest jednak oczywiście ta cienkość, że zmienię swoje przekonania JEDYNIE POD WPŁYWEM ARGUMENTÓW.
Są też postawy dyskusyjne, które mogę mnie wręcz upewnić przy tym, że powinienem się trzymać raczej swojej wersji spraw, niż tej, którą wspiera mój oponent. Jakie to są postawy?...
- Na pierwszym miejscu mojej listy, która kompromituje w jakiś sposób moich oponentów, wymieniłbym POSTAWĘ CZYSTO EMOCJONALNEGO, PERSONALNEGO NAPIERANIA, gdy aspekt intelektualny schodzi gdzieś na boczny tor, zaś pierwsze skrzypce zaczynają grać: czynienie oponentowi przykrości, nazywanie go pejoratywnie, obwinianie o nie wiadomo co, ambicjonalne unoszenie się.
- Na drugim miejscu wymieniłbym BRAK ODPOWIEDZI NA POSTAWIONE TRUDNE PROBLEMY, czyli stosowanie taktyki zmiany tematu, czasem jest w tym rżnięcie głupa, udawanie, że o coś innego chodzi, niż naprawdę chodzi. Dyskredytuje stanowisko dyskutanta niezdolność do przyjrzenia się argumentacji z różnych stron, strategia pójścia w zaparte, brak rozróżniania kontekstów słów.
- Dyskredytuje stanowisko dyskutanta też stosowanie różnych form mataczenia, zwodzenia, czepiania się pierdół, zamiast skupienia na istocie spraw. Argumentacja zwykle buduje pewien rodzaj HIERARCHII WAŻNOŚCI argumentów, więc jeśli ktoś gubi priorytety i kwestie oczywiste, banalne próbuje rozważać na pierwszym miejscu, pomijając to, co rzeczywiście jest ważne, to świadczy o tym, że ktoś nie czuje zagadnienia, czyli zapewne ma pogląd na sprawę słabo przemyślany.

Ale na pierwszym miejscu mojej negatywnej listy jest jednak owa postawa emocjonalnego, personalnego naporu zamiast rozważań argumentacji. Jeśli dostrzegam znamiona takiego właśnie podejścia, to w moich oczach stosujący to podejście dyskutant spada bardzo nisko w mojej hierarchii zaufania do jego możliwości jego umysłu. To najbardziej kompromituje czyjeś stanowisko, stawiając wręcz kwestię, czy W SENSIE ROZUMOWANIA dana osoba w ogóle takowe stanowisko posiada, czy cokolwiek w sprawie przemyślała, skoro dla niej bardziej liczą się emocje i personalna presja, a nie sensy w samej sprawie.

Jeśli coś ma prawo mnie przekonać do zmiany mojego stanowiska, to JEDYNIE ARGUMENTY ROZUMOWE.
Jeśli wykrywam w sobie nawet jakąś formę uległości wobec personalnej presji, jeśli nawet miałbym jakieś wewnętrzne ciągoty do przyjęcia czyjegoś stanowiska na zasadzie "on się tak upiera przy swoim, więc dla świętego spokoju, albo dla solidarności z nim jednak ustępuję", to właśnie taką postawę uznaję za rodzaj największego intelektualnego zła, swego rodzaju GŁÓWNY GRZECH INTELEKTUALNY, fatalny błąd.

Tu sprawa dotknęła aspektu, który wszyscy chyba podświadomie czują, ale który bardzo rzadko jest omawiany - aspektu WOLI, POWIĄZANEJ Z TRWAŁOŚCIĄ POSTAW.

Bo cóż to właściwie znaczy "mieć przekonanie" w danej sprawie?
Intuicyjnie byśmy pewno powiązali owo posiadanie przekonania z postawą jakiejś formy uporu, trwania przy danym stanowisku, wbrew sugestiom zewnętrznym, aby to stanowisko zmienić - także wbrew rozproszeniom, naciskom, innym formom destabilizacji. Z drugiej strony jednak, co jakiś czas większość z nas poglądy zmienia, czyli nie jest to tak, że zawsze do końca bronimy tylko jednej wizji spraw.
Co powinno być (tą poprawną) sugestią, że poglądy należy zmienić, a co takiej poprawnej sugestii nie buduje?...
Tu podejścia ludzi właśnie rozpadają się na dwie podgrupy:
- Ci, co zmieniają przekonania raczej pod wpływem nacisków personalnych, a mniejsze znaczenie dla nich mają argumenty rozumowe.
albo odwrotnie
- Ci, co zmieniają przekonania pod wpływem rozumowej argumentacji, zaś naciski ze strony ludzi, także autorytetów, grup społecznych traktują jako elementy nieuprawniające do zmiany stanowiska.
Ja zdecydowanie się opowiadam za tym drugim podejściem, czyli deklaruję, iż gotów jestem zmienić swoje stanowisko pod wpływem rozumowej argumentacji, a raczej nie wezmę (od pozytywnej strony, bo negatywnie to już się może zdarzyć...) przekonywania mnie za pomocą presji emocjonalnej, personalnej, związanej z wypominaniem mi aspektów lojalności z jakąś grupą ludzi, przynależnością grupową itp.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 12:17, 17 Lut 2025, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin