Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33735
Przeczytał: 67 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 20:32, 27 Lis 2021 Temat postu: Moje JA to nie wizerunek, lecz POPRAWNOŚĆ ROZUMOWANIA |
|
|
Dyskusje tu na sfinii toczą się wokół dwóch głównych celów (i kilku pobocznych):
1. wokół budowania wizerunku dyskutującego - tak przed ludźmi, jak i przed samym sobą
2. wokół ustalenia poprawności rozumowania w sposób poszukujący obiektywizmu, a więc ignorujący kwestie osoby i jej wizerunku.
Uważam, że to wokół czego toczą się dyskusje jest bezpośrednim odbiciem tego, co uważamy za nas samych, co traktujemy jako istotę, największą wartość osobową, co postrzegamy jako jako JA. Tworzą się z tego dwa główne obrazy ja:
1. JA rozumiane jako wizerunek, jako to, co sobie o mnie pomyślą, jak wypadnę w czyichś oczach, ale też i we własnych oczach.
2. JA rozumiane jako SPÓJNOŚĆ, POPRAWNOŚĆ ROZUMOWANIA. W tym ujęciu ja jestem, jeśli moje myślenie pozostaje niesprzeczne, spójne.
Myślenie niespójne, przeczące samo sobie oznaczałoby (w myśl obrazu 2), że nie ma JA, ono nie powstało, nie ukonstytuowało się, jest tylko nazwa osoby (z nią numer PESEL, czy parę innych właściwości) "luźno wrzucony do pamięci i systemu odruchów" zbiór reakcji reaktywnych.
Osobiście opowiadam się bardzo mocno po stronie obrazu ja na sposób 2. Nie oznacza to jednak, że nie widzę w swoich postawach aspektów z obrazu 1. Wręcz przeciwnie - dostrzegam je nagminnie w bardzo wielu okolicznościach:
- gdy próbuję dobrze wypaść przed ludźmi
- gdy próbuję coś wygrywać w rywalizacji
- gdy stosuję jakiekolwiek techniki wpływu na ludzi, które by wyróżniały mnie na plus, czy tworzyły jakiś (domniemany) mój obraz w oczach obserwatorów (to czy je rzeczywiście ostatnio stosuję, to inna kwestia, bo od lat staram się takich technik NIE stosować, przynajmniej świadomie, bo co podświadomie z człowieka wyłazi, to inna sprawa...)
- gdy próbuję się podlizać tym, co mają znaczenie społeczne
- gdy nazywam siebie jakimś pozytywnie mnie określającym słowem, a nawet gdy tylko sugeruję komuś niejawnie, aby potraktował mnie jakoś lepiej, wyjątkowo na plus
- nie przyznaję się do błędów, chociaż pojawiłyby się przesłanki, że powinienem
i inne...
Sprawa jednak jest mocno skomplikowana. Bo jestem z tym unikaniu skupiania się na wizerunku jakby na rozdrożu, w konsternacji.
Tak duchowo i intelektualnie właściwie najchętniej dokonałbym radykalnego oddzielenia siebie od społecznych odniesień. Najchętniej "wyczyściłbym" sobie wszystko to, co mnie jakoś wiąże z ludźmi, psując krystaliczność oglądu rzeczywistości. Nieraz trochę marzę o jakiejś pustelni, w której bym się oddał czystemu myśleniu, które nie patrzy na żadną opinię, które do niczego w sensie społecznym nie aspiruje, żadnego celu w tym kierunku nie ma. Ale ta chęć jest jednak diagnozowana przez mój szerszy system wewnętrznego opiniowania niestety jako UTOPIA.
Bo za utopię jednak muszę uznać w ogóle jakiś ideał niezależności od innych istot. Taki ktoś idealnie niezależny utraciłby sens życia, a z nim także i myślenia. Zaś to, jaki posiadamy wizerunek jest nieodrywalną częścią tego, jak żyjemy, funkcjonujemy.
Co zatem, już bardziej realnie, można?
- Można sobie chyba skonstruować system torpedowania mentalnego odczuć "zbyt" wizerunkowych.
Czyli odniesienia do społeczności, do ludzi, do tego jak jestem postrzegany jednak zostaną. Ale mogę "wyrwać im kły" w tym znaczeniu, że nauczyć się kontrować wewnętrznie te wewnętrzne reakcje, które powodują, że mój krystaliczny intelektualnie osąd mógłby ulec zaburzeniu.
Przyznam, że przetestowałem już niezły zestaw technik mentalnych, które służą do "doprowadzania się do porządku" ze "zbyt uzależniającymi" mniemaniami o sobie typu wizerunkowego. Przykładowo:
- staram się świadomie, wewnętrznym przymusem wygaszać właściwie każdą myśl, czy odczucie, że jestem od kogokolwiek w czymkolwiek lepszy (myśli o mojej gorszości też nie dopuszczam - ma być neutralnie).
- unikam silniejszego wiązania się z grupami ludzi - nie dlatego, że ludzi nie lubię, ale dlatego, że mogę z tego powodu zacząć myśleć po linii lojalności, zamiast po linii obiektywnej prawdy.
- wygaszam świadomie większość prób zdobywania atrybutów mojej atrakcyjności, ważności, a już szczególnie posiadania czegoś lepszego, zdobywania jakichś tam tytułów, laurów.
- kolekcjonuję własne porażki - trochę aby "przywalić sobie" w emocjach, które by chciały mnie wywyższyć, a trochę dla nauki. Bo uważam, że człowiek najwięcej uczy się na porażkach.
- wszystko co myślę o sobie, staram się sprowadzić do pozycji neutralnej, bezstronnej, a nawet nieraz przeciwnej mojemu wizerunkowi, czyli dość często staram się choć trochę przychylić do myślenia krytykujących mnie osób, pójść za ich napastliwą sugestią, próbować ją uchronić przed reakcją obronną ze swojej strony.
- staram się myśleć maksymalnie bezosobowo - "matematycznie", odzierając sytuacje z aspektów emocjonalnych, wizerunkowych, a zostawiając czysto funkcjonalne aspekty.
- unikam oceniania innych (szczególnie krytycznie), a jeśli taka ocena mi się wymsknie, to staram się ją zdyskredytować, bądź uczynić bardzo roboczą, nie mającą ostatecznego wydźwięku.
To wszystko, co ta lista zawiera ma swoje wyjątki. Kiedyś byłem bardziej pod względem jej stosowania rygorystyczny. Ale się zorientowałem, że ten rygoryzm powoduje, iż przestaję być rozumiany. Ludzie domyślnie oczekują, że jeśli mają rozmówcę, partnera z drugiej strony, to ten rozmówca będzie zabiegał o swój wizerunek, że słowa które wypowiada będą tej promocji wizerunku dotyczyły. Przekonałem się, że w większości sytuacji, gdy z ochrony wizerunku ja wewnętrznie zrezygnowałem, to i tak moi rozmówcy przekształcali komunikat, który im tworzyłem jako czyniony właśnie pod kątem obrony wizerunku. Efektem było jakieś dziwne domyślanie się moich ukrytych intencji (które nawet do głowy mi nie przychodziły), czy może jakiejś - naprędce wydumanej przez nich - przebiegłej strategii, która rzekomo chciałem wbudować w to co mówię. Nieporozumień z tego najczęściej wychodziło więcej, niż gdy jakieś elementy obrony swojego wizerunku do kontaktu wprowadzałem. Wtedy nauczyłem się symulować co niektóre swoje wizerunkowe postawy. Uznałem, że skoro i tak w gorset kogoś, kto szuka różnych form promocji swojej osoby zostanę wciśnięty, to lepiej będzie jak dam "coś na żer" tym poszukującym objawów, że się promuję. To czasem uspokajało owo dopisywanie jakichś dziwnych intencji do tego, co mówię, ale czasem się nie udawało, a ja zostawałem już nie tylko z gębą kogoś, kto szuka swego wywyższenia, lecz dodatkowo jeszcze z tego, co rzucałem na żer, tworzono kolejne domniemania.
Czy kiedyś uda mi się zrealizować mój ideał myśli bezstronnej, krystalicznie czystej, pozbawionej oportunizmu, poszukiwania wywyższenia, dążenia do przeróżnych stref mentalnego komfortu?
- Będę się starał zbliżać do niego. Ale abym miał szansę sięgnąć już ideału.
|
|