Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33357
Przeczytał: 62 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 12:45, 23 Lip 2024 Temat postu: Krytyczne uwagi TYLKO w celach analitycznych |
|
|
Dzisiaj olśniło mnie, że wiele moich dyskusji tu na sfinii i poza nią rozbiło się o pewną moją osobistą właściwość chyba niezrozumiałą dla sporej części ludzi. W dyskusji mijaliśmy się skrajnie w intencjach, niejako przeciwnie odczytywaliśmy te same okoliczności, przypisując im skrajnie odwrotne znaczenia. Chodzi o aspekt krytyki, potępienia czegoś (kogoś?...).
Ja mam UWEWNĘTRZNIONY dość głęboko paradygmat myślowo - emocjonalny skupiania się wyłącznie na tym, co daje szanse przyszłość, jest perspektywiczne, a unikania wszelkich form roztkliwiania się nad swoimi emocjami.
Ja ogólnie niezbyt przepadam za tym, co mi zsyłają moje emocje, bo najczęściej one dają mi w kość. Zatem staram się te emocje raczej opanowywać, niż być przez nie zarządzanym. A ponieważ brania swoich emocji w karby uczę się od dziesięcioleci, to pewne rezultaty tego wdrażania się do wolności myśli nad bezwiednością emocjonalną już mam. W szczególności już spontanicznie, mając już dawno przetarty, wdrożony wzorzec emocjonalno - myślowy traktuję krytykę CZEGOKOLWIEK (także i mnie samego) na zasadzie: jeśli coś stwierdzam, że jest złe, godne potępienia, to tylko po to, aby wyświetlić, skąd to się bierze, na jakiej zasadzie działa, co z tego dalej wynika, a blokuję jałowe emocjonowanie się tym.
To powoduje, że jak w dyskusji pojawi się aspekt czyjejś winy (mojej, winy innych osób), to jeśli nawet w pierwszym "mentalnym dotyku" oglądu sprawy pojawi się emocja, to ona u mnie szybko wysycha, przestaje być istotna, a ja pełnią mojej psychicznej energii SKUPIAM SIĘ NA ANALIZIE LOGICZNEJ owej winy:
- pytam dodatkowo, w trybie kontroli: czy na pewno ta osoba jest sprawcą?
- staram się ustalić pobudki tej osoby
- próbuję ustalić mechanizm psychologiczny, który stał za decyzją
- zastanawiam się, jak inni (także ja sam) zareagowaliby w podobnej sytuacji
- ustalam, czy aby na pewno stało się (tylko) zło, może (czasem się to zdarza), w ogóle nie ma sensu mówić o żadnej winie, ale może czasem tych win jest więcej, rozlanych na inne osoby itp...
- wyciągam wnioski na przyszłość, próbuję dopracować się strategii, jak tego co uznałem za niewłaściwe, złe, dałoby się uniknąć.
Ja już ODRUCHOWO TRAKTUJĘ KWESTIĘ OSKARŻEŃ TYLKO ANALITYCZNIE. Emocja potępiająca u mnie się domyślnie wygasza. A nawet jeśli ona wraca, to będzie blokowana, to będę (i to już z automatu, bezwiednie) przekierowywał myślenie i odczuwanie danej sprawy szukając jej dalszych uwarunkowań, niż jakkolwiek "kontaktując się mentalnie" z aspektem potępienia, odrzucenia osoby, wyrażenia braku swojej akceptacji itp.
Ja w ogóle samego siebie traktuję na zasadzie: Michale - ta twoja akceptacja - kogo ona obchodzi?...
Wygaszam ocenianie innych, ale też wygaszam zastanawianie się nad tym, jak mnie oceniono.
Myślę, że wielu dyskutantów jakby miało ten aspekt odczuwania dyskusji i kontaktu z ludźmi inaczej skonfigurowany, chyba wręcz odwrotnie wartościowany. Mam wrażenie, że dla sporej części osób CELEM jest wyrażenie przez nich personalnej oceny - w szczególności oceny typu: jesteś gorszy! Mówię ci, że błądzisz, a to ja mam rację!
I to, że ktoś taką ocenę wyraził, uznał za niejako dopełnienie się powodu, dla którego wszedł w dyskusję, w relację z inną osobą (także ze mną).
Ja mam tu dokładnie odwrotnie - POMIJAM PERSONALNOŚĆ I KAPRYŚNOŚĆ OCEN OSOBISTYCH, bo błyskawicznie przechodzę do pytań praktycznych, związanych z analizą zagadnienia.
Ciekawe jest to, jak bardzo bezwiednie, poza uświadomieniem sobie te postawy już działają.
Owa bezwiedność jest już na tyle mocna, że strony niejako nie wiedzą "ale o co chodzi?...". Gdy ja zupełnie pomijam to, że ktoś wyraził (z mojego osądu wynikło, że kapryśną BO NIE POPARTĄ DOBRĄ ANALIZĄ LOGICZNĄ) ocenę, czyli mój status dyskusji jest "czekam aż w końcu coś powiesz, bo na razie stało się jakieś nic", to taka osoba, która wyraziła swoją (zwykle pejoratywną) ocenę zdaje się mieć sprawę w statusie: dokonał się cel mojego dyskutowania, nie ma nic do dodania.
Obie strony są po jakimś czasie takiej dyskusji coraz bardziej skonsternowane. Ja - bo oczekuję, aż mój oponent w końcu coś (w znaczeniu coś sensownego, merytorycznego, niosącego informację, a nie tylko jakiejś luźne uwagi) wyrazi, aż on zajmie bardziej konkretne stanowisko w sprawie, zaś mój oponent dziwi się z kolei mojej postawie oczekiwania na ten ciąg dalszy. Bo on uważa, że wszystko, co ważne, zostało powiedziane.
|
|