Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33570
Przeczytał: 77 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 14:31, 14 Kwi 2020 Temat postu: Kiedyś też taki byłem... |
|
|
Stworzyłem na swoim blogu wątek o moich życiowych odkryciach. Tutaj chciałbym go pociągnąć w nieco zmienionej formie. Będzie w tym mój pewien rachunek sumienia (może nie w jakiejś bardzo ekspiacyjnej formie, choć jednak z przyznaniem się do błędów), ale z komentarzem, z wyjaśnieniem co i jak. Będzie w tym więc też nutka usprawiedliwienia.
Trochę tym ujęciem odchodzę od mojej katolickiem mentalności, w której za cnotę uważa się oskarżanie siebie samego jak tylko się da. Z mojego doświadczenia wynika, ze z tymi oskarżeniami siebie też nie warto przesadzać. O chyba ta refleksja na początek mogłaby być zagajeniem wątku.
Kiedyś taki byłem - uważałem (w znacznym stopniu w związku z moim katolickim wychowaniem), że tym najlepszym dla swojej duchowości byłoby częste powtarzanie sobie: moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina...
Dziś, po doświadczeniach życia, widzę w takiej ekspiacyjnej postawie wiele zagrożeń dla duchowości. Niektóre naprawdę mocno niebezpieczne!
Mam wrażenie, że - tak powszechni w katolicyzmie - "piewcy wyznawania win" jakby nie do końca wierzyli, że ktoś to wykona, jakby uważali, że wciskanie się mentalne winą w podłogę ma tylko jeden wymiar i jeden efekt - zawsze poprawny, zawsze budujący duchowość.
Powtórzę jeszcze raz (! z wykrzyknikiem, bo to ważne, tutaj to zaznaczę, ale nie będę się już z tym zastrzeżeniem powtarzał): nie jest moją intencją pójście w stronę przeciwną, czyli z jakimś zaprzeczaniem swoim winom. Nie, winy mam i nieraz są one znaczne. Nie wypieram się tego, nie chcę udawać, że mnie one nie obciążają, bo uważam że rzeczywiście mnie obciążają. Ale
obciążają mnie ne tyle,
NA ILE RZECZYWIŚCIE OBCIĄŻAJĄ. I nie jest niczym pożytecznym, ani dobrym przeholowywanie z tymi obciążeniami siebie. Wręcz jest to groźne dla duchowości.
Dlaczego wbijanie się przesadne poczucie winy jest zagrożeniem?
1. Bo skupia silnie naszą mentalność wyłącznie na tych złych stronach życia. To dalej daje efekt SKRZYWIENIA POSTRZEGANIA WSZYSTKIEGO - także (nieuchronnie, bo bardzo trudno jest to opanować) zaczynamy także wszystkich wokół postrzegać jako winnych, a potem cały świat zaczynamy widzieć w "sosie" negatywnych emocji. Na koniec może się to przenieść nawet na samego Boga, który w tym układzie staje się wyłącznie twardym sędzią, czyhającym na nasze potknięcia, a jeśłi nawet ów sędzia okaże nam łaskę, to zrobi to z obrzydzeniem - wszak tak strasznie winni jesteśmy...
2. Bo tak naprawdę NIE JESTEŚMY W STANIE SKALKULOWAĆ NA ILE JESTEŚMY WINNI. NIe jest nam dana bezbłędna wiedza o rzeczywistości, nawet nie wiemy, czy czasem to nie sam Bóg nas jakby zmusił do tego rodzaju upadku. Może to jest nam potrzebne - dla zrozumienia czegoś, dla poczucia bardziej uczciwej solidarności z tymi, których w innym przypadku byśmy traktowali ze wzgardą z powodu ich błędów życiowych. Nie wiemy tego, więc nie przesądzajmy tej sprawy, jakbyśmy wiedzieli. To będzie bowiem wtedy po prostu fałsz.
3. Ludzie mocno przygnieceni poczuciem winy funkcjonują w społeczeństwie w osłabieniu. Takim ludziom łatwiej cwani manipulatorzy potrafią wmówić winę na sposób dla tych manipulatorów wygodny. Na kursach manipulacji i marketingu wręcz naucza się technik zmiękczania drugie strony w negocjacjach poprzez wmówienie jej winy. Wtedy zmiękczona osoba będzie bardziej skłonna przyjąć sugestie, które normalnie by odrzuciła. A przecież ktoś, kto stosuje takie chwyty raczej nie ma dobrych intencji. Skoro ich nie ma, to ulegając mu z dużym prawdopodobieństwem stajemy się wspólnikiem do zła. Niestety, bardzo trudno jest kontrolować ściśle emocje, więc wyplątanie się z nacisku mentalnego związanego z wmawianiem nam winy może być często niemożliwe.
Dziś, jako pewną zasadę stosuję w pełni ŚWIADOMIE: nie daj innym rozgrywać twojego poczucia winy!
To uważam za bardzo ważną zasadę, skanuję też regularnie moje kontakty z ludźmi pod kątem, czy ktoś nie próbuje mnie podejść tą właśnie metodą.
Niestety, to życie, jakie nam dano, jest areną swego rodzaju walki, starcia z siłami wrogimi. Wróg nie przebiera w środkach, użyje więc nawet takich moich - z założenia dobrych - uczuć, jak gotowość do uznawania swoich błędów, do akceptacji win. Wróg zechce nam rozchwiać tę naszą zdolność do trzeźwej oceny rzeczywistości. A to tylko z trzeźwej oceny rzeczywistości wynikają te poprawne decyzje i wzrost świadomości. Dziś uważam, że moim osobistym grzechem (błędem, chybieniem w osiąganiu dobrych celów życiowych) jest nie tylko odrzucanie winy tam, gdzie ona rzeczywiście była, lecz i przesadzenie ze znaczeniem tej winy, przewartościowanie jej.
Typowe ludzkie błędy, złe decyzje wynikające z przesadnego traktowania swoich win to np.
- uleganie osobom, które wyspecjalizowały się w oskarżeniach i świetnie potrafią tymi oskarżeniami ugrać jakieś korzyści dla siebie. Jeśli im ulegniemy, to będziemy być może ciężko się zaharowywać aby spełniać zachcianki takiej manipulującej osoby, a może nie starczy nam już sił (nie dostrzeżemy) osoby, która nie jest tak cwana, a naprawdę pomocy potrzebuje.
- pogrążenie się w doloryzmie, posępnym nastroju, co dalej prowadzi do wydrenowania energii życiowej, a w konsekwencji też po prostu niesprawne działanie w tych wszystkich sytuacjach, gdy nasze działanie jest potrzebne.
- skupienie się na aspektach z winą związanych, przecenienie ich w kontekście zdolności do trzeźwej oceny sytuacji. Wtedy nasze - prawdziwe czy urojone - winy skupią uwagę, odbierając ją innym aspektom sprawy. Np. zaczniemy zajmować się jakimiś drugorzędnymi sprawami wyrównywania win, podczas gdy życie postawiło przed nami ważniejsze wyzwania i to je należałoby podjąć.
W stosunku do swoich win dobrze jest czasem przyjąć postawę, jakby były to cudze winy - jakbyśmy się opiekowali kimś zewnętrznym. Czy chcielibyśmy, aby taki ktoś - zamiast żyć i się rozwijać - wciąż rozpaczał nad tym, co mu się tam nie udało, w czym wykazał słabość? ...
- Raczej (jeśli mamy dobre intencje) tak nie chcielibyśmy, aby owa osoba się traktowała. Więc i rozsądnie jest przyjąć podobną postawę względem siebie. Czyli mniej rozlazłych emocji, a więcej rozsądku.
KIedyś bardziej wierzyłem, że rozpamiętywanie win jest cnotą. Takie rozpamiętywanie dla samego rozpamiętywania. Pamiętam swoje stany depresji z taką "strategią mentalną" związane. Stany depresji dość bezsensownej, bez właściwie szansy na ich rozwiązanie. Dzisiaj patrzę na zagadnienie poczucia winy ze znacznie większym dystansem, starając się wyrwać je z objęć nadmiernej emocjonalności, a przesunąć w stronę praktycznych decyzji, opartych o pytania: jak mogę błędy naprawić?
- Nie mogę?
- To może lepiej zrobić coś dobrego w zamian. Bo siedzieć i w ekspiacyjnym zgnuśnieniu wciąż rozpatrywać swoje porażki, zamiast robić coś pożytecznego, jest błędem, a wręcz chyba i grzechem.
|
|