|
ŚFiNiA ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33355
Przeczytał: 62 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 16:33, 03 Mar 2016 Temat postu: Jestestwo myśli i pojęcie ja |
|
|
Jestestwo myśli
Są dwie granice dla istnienia myśli
Zrozumienie i cierpienie
Rozumiejąc wszystko
możemy podążyć w każdy obszar możliwej myśli
zaakceptować dowolny aspekt bytu
być tam, gdzie tylko coś da się zobrazować, ująć, odwzorować
tam gdzie jeszcze coś, jakoś, kiedykolwiek do nas dociera
- a jednak,
będąc
tak wszędzie i zawsze
stajemy się jakby nigdzie i nigdy
bo tracimy różnicę pomiędzy tym co wybrane i istniejące
a tym co potencjalne, albo tylko z urojeń
Cierpienie jest odwrotną granicą bytowania myśli
stoi na straży określoności, stawiając tej myśli ostre i twarde NIE
Nie – wobec tego, co wykracza poza sens i kształt istnienia JA
Co rozrywa i niszczy
wrzuca w otchłań nieakceptacji i destrukcji
bo myśl spotykając cierpienie
nie podąża dalej
buntując się przeciw temu, co wobec niej zwrócone
stając bezradnie jakby wobec muru zagradzającego wstęp
- Tak dowiaduje się co stanowi granicę jej istnienia
Chyba że...
chyba że i ten mur pokona
Naginając się jak sprężyna
Będąc jednocześnie sobą i zupełnie przeciw
W przedziwnej rozpaczy pulsując
między tym co akceptację i trwałość stanowi
a tym co owej trwałości i akceptacji zaprzecza
trwając w odrzuceniu siebie
choć w jakimś sensie
właśnie dowodząc samej siebie
bo umieszczając swoje istnienie wyżej
od stawianych mu ograniczeń
Nie da się istnieć w duchu
nie pokonując tego co przeciw
nie eksplorując obszarów cierpienia
bo to oznaczałoby zgodę na całkowite PODPORZĄDKOWANIE
czyli bycie nie sobą, lecz emanacją i składnikiem tego, kto rozkazuje
Lecz samo tylko cierpienie wypala jestestwo
Zamieniając w chaos powiązania myśli
Dlatego prawdziwa moc istnienia
Rozpościera się między tymi skrajnymi aspektami
Zrozumieniem i akceptacją, a ograniczeniem i cierpieniem.
Michał Dyszyński czwartek, 3 marca 2016
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Wto 14:12, 17 Lip 2018, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33355
Przeczytał: 62 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 20:30, 15 Lip 2018 Temat postu: Re: Jestestwo myśli |
|
|
Dlaczego moja ja wciąż mi się narzuca?
Dlaczego moja uwaga wciąż samoistnie powraca do tych samych myśli?
Dlaczego wciąż wspominam to samo, a potem znowu to samo?
Próbowałem oderwać się od tego, co wyświetla mi umysł na wewnętrznym ekranie - nie potrafię...
Gdybym mógł pozbyć się tego JA, tego narzucania mi się wspomnień
tej powtarzalności moich reakcji, czasem zachowań, słabości
gdyby mój był w stanie przestać procesować obrazy z tych miejsc, w które rzuciło mnie życie
tych zdarzeń, które były moim udziałem
tych smaków, zapachów, jakie odczuwam aktualnie
gdybym miał wolność przerwania owej ciągłości zmysłów i wspomnień
to byłbym w stanie odrzucić swoje ja.
Byłaby to jakaś forma wolności - taka wolność w nicość, w pustkę braku doznań i myśli.
To byłoby lepsze, niż cierpienie.
Chyba, że cierpienie okazałoby się przejściowe, niezbędne dla osiągnięcia trwałego szczęścia.
Religia mówi, ze cierpienie jest przejściowe.
Jedni w to wierzą, inni ów przekaz odrzucają.
Michał Dyszyński czwartek, 15 lipca 2018
Komentarz do tego powyższego tekstu, mającego formę poematu (choć może z liryką nie mającego wiele wspólnego).
Niektórzy głoszą tezę o "iluzji ja", że ja jest iluzoryczne. Dla mnie to twierdzenie jest mocno dziwne, nie wiem z czego miałoby wynikać. Bo w moim rozumieniu (definicja) JA jest ograniczeniem, źródła bodźców. To, że muszę ze sobą ciągnąć bagaż wspomnień, narzucających się, nawet gdy próbuję się od nich odciąć, że muszę (!) odbierać bodźce z pewnego określonego zbioru komórek (moje ciało), że coś (co?...) wymusza na mnie powtarzalny zestaw wmuszanych mi myśli, wrażeń - to jest ja. Fakt ograniczenia, fakt, że nie potrafię w żaden sposób odciąć się od tego, co tworzy moje wspomnienia i wrażenia jest dla mnie dowodem, że ja nie jest żadną iluzją. Gdyby ja było iluzją, to powinienem móc podpiąć się - jakoś przełączyć - pod wrażenia osoby idącej ulicą, czy może w ogóle skakać odbiorem wrażeń - raz do Sydney, innym razem do Tokio, za chwilę na planetę Jowisz. Tymczasem coś (nazywam to wlaśnie "ja") mi dowolność wyboru źródła bodźców blokuje, stawia tamę mojej woli, wymuszając kolejność i źródło dla bodźców wedle pewnego wzorca. W pewnym minimalnym stopniu mogę tym zarządzać - mogą np. wymusić skupienie uwagi na czymś intencjonalnie - oglądać telewizję, a nie patrzeć się w ścianę, spróbować cytryny, zamiast wypić kawę. Ale zakres tego co swoją wolą mogę wymusić jest mocno ograniczony.
Aby było ja nie muszę się jakoś specjalnie z czymś identyfikować, nie muszę niczego pragnąć, nie muszę mieć poglądów. Oczywiście jeśli te pragnienia i poglądy będę miał, to jakoś dołożą się one do tej puli wrażeń, którą i tak dostarcza mi życie. Czyli coś minimalnego moją wolą jestem w stanie osiągnąć. Jednak odpiąć się od tego "pointera", który śledzi pewną pulę wrażeń, dodając do niej coraz to nowe, nie mam umiejętności, możliwości. Gdybym to zrobił, to mógłbym uznać, że to ja było nietrwałe, było iluzją. Póki tego nie potrafię, ja jest dla mnie czymś najbardziej realnym ze wszystkiego.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Nie 21:37, 15 Lip 2018, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33355
Przeczytał: 62 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 14:27, 17 Lip 2018 Temat postu: Re: Jestestwo myśli |
|
|
Odbieram moje ja w pewnym stopniu jako szykanę, agresję przeciw swobodzie myślenia cokolwiek i jakkolwiek. Gdyby umysł mógł funkcjonować jako niezwiązany, to byłby w stanie dowolnie przełączać się pomiędzy bodźcami - raz myślę sobie o planecie Mars, za chwilę o drzewie przed domem, a za chwile znowu o hipopotamach, ale nic by się mi nie narzucało. Tymczasem realia myśli są inne:
- przychodzą bodźce, które mi się narzucają (np. głód, chłód, zapachy, dźwięki), są nieplanowane, nie podlegają mojej woli, albo ingerencja woli jest ograniczona
- są myśli, których nie potrafię zablokować (np. cierpienia po utracie bliskiej osoby, przeżywanie swoich porażek, wyrzutów sumienia itp.)
- są ograniczenia w tworzeniu nowych myśli, sterowaniu uwagą, umiejętności skupienia się.
Umysł został rzucony w sytuację, gdy ma nad sobą różnych "panów" ma ograniczenia wrodzone i nabyte. Część z nich generuje efekt cierpienia, inna część przynosi przyjemność. W skrajnych przypadkach cierpienia umysł ostatecznie chciałby przestać funkcjonować, pragnie swojego unicestwienia. Są jednak też i momenty szczęścia, w których umysł pragnie trwać, przeżywać to, co do niego trafia i co on sam jest w stanie z tego wygenerować - dalsze myśli, odczucia, decyzje.
Umysł pragnie szczęścia. Tylko czy za każdą cenę?
Czy bycie bezmyślnym, na podobieństwo narkomana, który dostał niekończonący się narkotyczny odlot jest tym, czego byśmy chcieli? W końcu taka narkotyczna magma myśli właściwie wyklucza sensowny rozwój umysłu.
Czy zgodzilibyśmy się na jakiś dyskomfort emocji, jeśliby nagrodą miała być większa świadomość, możliwość doskonalenia się?
Bo może jeszcze być tak, że owo doskonalenie się zostało wpisane w naturę umysłu w sposób nieusuwalny... Wtedy szczęście w stylu narkomana nigdy nie byłoby trwałe, w końcu sprowadzałoby umysł do jakiejś formy cierpienia.
Ale aby wytrwać w obliczu wyzwań, zagrożeń, cierpienia, trzeba mieć moc; właściwie to trzeba ową moc pracowicie zdobywać, bo moc musi być nasza w pełni tego słowa - nie dodana z zewnątrz, a wypracowana osobiście.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33355
Przeczytał: 62 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 15:56, 27 Kwi 2021 Temat postu: Re: Jestestwo myśli |
|
|
Koncepcję JA, opartą o sformułowanie ogólne, kognitywistyczne, przedstawiłem w wątku http://www.sfinia.fora.pl/rozbieranie-irracjonalizmu,29/bezprzedmiotowosc-negacji-ja,18837.html
Tam to niestety sama koncepcja została przywalona personalną krytyką i ogólnie dyskusją na temat tego, jak to twórca owe koncepcji nie podoba się innym dyskutantom. Dlatego tutaj przeklejam samo meritum sprawy, bo zależałoby mi, aby zostało zapisane gdzieś, gdzie nie trzeba się będzie przedzierać przez polemiczny ferwor.
Michał Dyszyński napisał: | Co jakiś czas różnego rodzaju mędrcy (?) głoszą tezę o iluzoryczności ja, albo że ja nie istnieje. Od samego właściwie początku, gdy tego rodzaju stwierdzenia słyszałem, zastanawiałem się, czy ktoś to mówi poważnie? A może w ogóle robi sobie jaja?
Bo porównajmy sobie dwie negacje bytów:
Nie istnieją krasnoludki.
Nie istnieje ja.
W przypadku krasnoludków negowanie ich z grubsza uważam za skuteczne. Dlaczego? - Bo mamy jaką taką jasność co negujemy.
Czyli - mamy na start wyobrażenie, w postaci takich małych ludzików w czerwonych kubraczkach, których istnienie OKREŚLONO, a powstaje tylko pytanie: czy gdzieś STWIERDZONO, że krasnoludek w naszym materialnym świecie jest? Wiemy z grubsza co ty znaczyło zdanie "istnieją krasnoludki" - że gdzieś ktoś zobaczył (nie tylko we śnie, albo w imaginacji) takiego malutkiego człowieczka (lepiej jeśli go dotknął, mógł sprawdzić, czy nie jest hologramem, albo małym robocikiem). Wiemy też, co oznacza, ze krasnoludki nie istnieją - sytuację, w której przedmiot "krasnoludek" jest określony, wiemy czego się spodziewać, wiemy zatem czy go zobaczyliśmy, czy nie, ale ostatecznie ani nam, ani nikomu, komu wierzymy, taki krasnoludek nie dał się zarejestrować zmysłami. Negacja istnienia krasnoludków jest jakoś skuteczna, bo rozróżnia opcje istnienia i nieistnienia.
W przypadku negacji ja powstaje jednak pytanie: ale CO właściwie negujemy?
Stwierdzenie "nie ma ja" w sytuacji, gdy ja nie określono, jest negowaniem nie wiadomo czego. Oczywiście ktoś tu może powiedzieć: no właśnie dlatego, że nie tego nie ma, to się tego nie da określić. Ale to oczywiście będzie śmieszny wykręt, bo on oznacza nic innego, tylko stwierdzenie, że w ogóle nie wiemy, o czym mówimy, czyli w zasadzie należałoby zaprzestać jakichkolwiek prób stwierdzania czegokolwiek.
Czy ja można byłoby zanegować skutecznie?
- Ano można. Ale...
ale najpierw należałoby jakoś opisać przedmiot naszej negacji.
Zabawne jest, ale w kręgach negujących ja (zwykle mają one powiązania z buddyzmem), tego zdefiniowania przedmiotu negacji nie sposób się jest dopatrzyć. Ale jednocześnie w owych kręgach (a przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie) uznawane jest za objaw mądrości i oświecenia takiego negowanie czegoś, co nie wiadomo czym jest.
Czy to nie jest zabawne?...
Dodam jeszcze, że jak się z negacjonistami ja temat porusza, to reakcja zwykle jest. Ale jeszcze nie zdarzyła mi się reakcja jakoś intelektualnie skuteczna, czyli np. polegająca na zdefiniowaniu ja, a potem wyjaśnieniu, dlaczego właśnie taka definicja jest używana. Wtedy dałoby się przedyskutować tę koncepcję. Ale nie. Negacjoniści ja, we wszystkich znanych mi przypadkach "bronią" swojego stanowiska za pomocą bliżej nieokreślonych objawów niezadowolenia, uznawania drugiej strony za nieoświeconego, nierozumiejącego itp. itd. - czyli w zasadzie wyłącznie wypowiedziami ad personam. Więc jeśliby nawet teraz jakiś negacjonista ja się tu wypowiedział, to nie spodziewałbym się tu dyskusji na poziomie argumentów intelektualnych, lecz co najwyżej jakiegoś zmarszczenia brwi, jakiegoś zdziwienia "to ty nie wiesz?...", stwierdzenia "nie rozumiesz", może "naucz się tego co napisał mistrz ...", czy też "to dokładnie wytłumaczono tu...". I dalej negacjoniści ja odchodzą w poczuciu własnej wyższości nad tymi, którzy "nie rozumieją", że ja jest złudzeniem. To chyba jest nawet zabawne... |
Michał Dyszyński napisał: | szaryobywatel napisał: | Chcesz kogoś sprowokować tym tematem? Niedefiniowalność "ja" może być właśnie tym argumentem za iluzorycznością "ja". |
Też rozważałem takie postawienie sprawy. Ale dla mnie jest ono równoważne ze stwierdzeniem "nie istnieje takie coś, czego nie potrafię opisać, podać tego właściwości, a czemu przypisałem nazwę JA". Ma to sens?...
- Bo ja tu wielkiego sensu nie widzę. Choć może ktoś mnie przekona...
Dodam, że tak naprawdę widzę przestrzeń do sensownej dyskusji nad pojęciem ja, ale do takiej dyskusji negacjoniści ja powinni zejść z tego tronu, na którym się rozsiedli, musieliby spuścić z tonu, który im tak przypasował, że oto z poczuciem wyniosłości opierdalają kogo się da, jak to ten ktoś "nie rozumie", że JA jest iluzoryczne tak w ogóle, a jacy to ci co o ja mówią, są nieoświeceni.
Widzę przestrzeń do dyskusji, w której jednak na start zamiast zupełnej uznaniowości kto tam co sobie za ja podstawił, a potem spierania się z innymi, jak to owo coś, co sobie postawił istnieje, albo i nie istnieje (kompletnie nie wiedząc co za JA podstawia sobie druga strona sporu), ustalimy jakieś minimalne choćby definicyjne status quo.
Oto propozycje do rozważenia na rozmowę o ja:
1. ja to ten zbiór etykiet, rozpoznawalnych własności, przez które jest ktoś identyfikowany jako konkretna jednostka ludzka.
2. ja to pamięć zdarzeń i zbiór wrodzonych i nabytych odruchów reagowania na bodźce
3. ja to zbiór utożsamień, z którym człowiek wiąże się emocjonalnie i intelektualnie
4. ja to system synchronizowania doznań i myśli, sprawiający że nabywają one wspólny kontekst i można się do nich odnosić w dalszych myślach i komunikatach.
... pewnie dałoby się listę rozszerzać.
O każdym z tym - na start tylko 4 - potencjalnych desygnatów dla ja można coś powiedzieć, wskazać argumenty, że owo coś istnieje, albo nie istnieje.
Ale obawiam się, że dyskusja z negacjonistami ja się raczej nie powiedzie, bo oni "wiedzą" czym owo ja jest, choć jednocześnie on nie jest (jego nie ma, jest iluzją) i owo coś jest/nie jest tym właśnie czymś o czym oni myślą. Ale nie są w stanie z siebie wydobyć jakiegoś opisu, podać zbioru cech tego tajemniczego (istniejącego/choć tak naprawdę nie istniejącego) czegoś. |
Michał Dyszyński napisał: | Banjankri napisał: | Michał walczy z chochołami, odcinek 3199.
Najpierw sobie wymyślił pogląd, którego nie rozumie, a później się z niego śmieje. W sumie szkoda komentować, bo on nie jest zainteresowany poglądami innych, tylko wyśmiewaniem bezsensownych poglądów, które sam wymyśla. Taka choroba...
Michałku... Jakiś czas temu wkleiłem ci link do buddyjskiej Madhyamaki, ale oczywiście zlałeś, bo ciebie nie interesują fakty, tylko chochoły.
Masz raz jeszcze, i w następnym poście podziel się krytyką:
https://youtu.be/FbZDqFyTWzk |
Rozumiem. Jest tam pewna propozycja potraktowania sprawy - jakiś podział na aspekty, jakiś tam sposób definiowania pojęć.
Czy uważasz to podejście za absolutne, jedyne możliwe? (czy to jest absolutny dogmat?)
Czy dopuszczasz w ogóle przypisanie innego znaczenia pod "ja"?
Sam jestem fizykiem. Interesuję się matematyką, modelowaniem, w szczególności modelowaniem bytów fizycznych, teorią kwantów. Rozważam naturalnie różne definicje, różne modele, różne ujęcia. Mamy wiele interpretacji mechaniki kwantowej, mamy też ujęcie klasyczne, różne alternatywne teorie. Pomiędzy tymi koncepcjami potrafię "żeglować" - stosować raz jedne, raz drugie. Jak sie jedna definicja nie sprawdzi, to ją odrzucam, a stosuję drugą. Potrafię też przedstawić pewne zasady czysto matematyczne, które są w stanie STWIERDZAĆ ISTNIENIA w sposób obiektywny, eksperymentalny. W fizyce można czysto eksperymentalnie, posiłkując się modelem np. stwierdzić splątanie kwantowe pomiędzy cząstkami. Potem z tego wyniknie wniosek w stylu: "istnieje" splątanie. Można też stwierdzić, iż entropia w układzie jest taka, a nie inna, co oznaczać będzie, że gdzieś "istnieje uporządkowanie". Można zbadać fizycznie jakiś obiekt i jawnie podać jego właściwości - np. rodzaj struktury krystalicznej, ilość domieszek itp.
To, czy coś istnieje, czy nie w mojej metodologii (wzorowanej na metodologii stosowanej w fizyce), jest kwestią SFORMUŁOWANIA ODPOWIEDNIEGO MODELU. Zwykle będzie tak, że ten model skonstruuje następujący schemat:
1. obserwujemy jakieś korelacje w danych eksperymentalnych i obserwacyjnych
2. wynika z tego jakaś INTERPRETACJA
3. w owej interpretacji może pojawić się jakiś rodzaj współzależności użytych koncepcji, który ZDEFINIUJEMY (umowa) jako "istnienie bytu X".
4. Jeśli dodatkowo ktoś wymyśli sposób na takie skonstruowanie pytania względem rzeczywistości (pomysł na eksperyment), które jakoś by rozróżniało pomiędzy opcją istnienia danego bytu, a jego nie istnienia, to pojawi się możliwość jakiejś postaci eksperymentalnego potwierdzenia, czy ten byt istnieje, czy nie.
5. Teraz możemy spróbować taki dodatkowy układ doświadczalny fizycznie skonstruować, a potem sprawdzić, co wyniknie z realizacji owego eksperymentu - wyniki potwierdzające ten model, z tym postulowanym istnieniem czegoś tam, czy też nie będzie takich potwierdzających wyników.
6. Jeśli wystąpi rozstrzygnięcie w postaci zdobycia danych spójnych z modelem z istniejącym bytem, to będziemy mieli rodzaj potwierdzenia istnienia owego bytu (nie ostatecznego, bo jest jeszcze kwestia alternatywnych tłumaczeń danego efektu, ale jakoś tam zbliżającego do pewności na temat danego istnienia).
Tak z grubsza wygląda pomysł, stosowany w nauce, na stwierdzanie istnienia bytów materialnych. W przypadku filozofii nie mamy opcji potwierdzania eksperymentem. Wtedy chyba główną możliwością na potwierdzanie koncepcji jakichś bytów byłoby BARDZO SKRUPULATNE PRZEANALIZOWANIE KONSEKWENCJI DEFINICJI DANEGO BYTU. Jeśli definicja bytu daje się używać w rozumowaniach, nie tworząc nieporozumień, nieścisłości, sprzeczności, to się ją przyjmuje. Jeśli zaś problemy się pojawiają, to jest to głos za tym, aby definicję odrzucić.
W tym kontekście można dalej rozpatrzyć definicję jakiegoś bytu, który określimy symbolem dwuliterowym "ab".
Weźmy dwie definicje do rozważenia
Opcja A - definicja bytu myślowego powiązanego z symbolem dwuliterowym "ab" jest spójna, nie produkuje kłopotów interpretacyjnych.
Opcja B - definicja bytu myślowego powiązanego z symbolem dwuliterowym "ab" jest niespójna, nie daje się stosować w rozumowaniach w sposób niesprzeczny.
Którą z tych definicji należałoby przyjąć?
Czy warto się upierać przy stosowaniu definicji w opcji B?
Bo ja proponuję taką definicję po prostu usunąć, uznając iż takie definiowanie nie służy ani komunikowaniu się, ani myśleniu. Jest zbędne.
Teraz proponuję zastąpić symbol dwuliterowy "ab" innym symbolem dwuliterowym "ja". Dokonać zamiany w rozumowaniu wyżej "ab"-> "ja", zachowując resztę rozumowania.
Stawiam pytanie: po co używać w ogóle pojęcie, o którym z góry wiadomo, że jest wadliwe?...
szaryobywatel napisał: | Jakkolwiek byś definiował "ja", definiujesz siebie. Mówisz:
1. JESTEM zbiorem etykiet, rozpoznawalnych własności, przez które człowiek jest identyfikowany jako konkretna jednostka ludzka
2. JESTEM pamięcią zdarzeń i zbiorem wrodzonych i nabytych odruchów reagowania na bodźce
3. JESTEM zbiorem utożsamień, z którym człowiek wiąże się emocjonalnie i intelektualnie
4. JESTEM systemem synchronizowania doznań i myśli, sprawiającym że nabywają one wspólny kontekst i można się do nich odnosić w dalszych myślach i komunikatach.
Ci przeciwnicy których masz na myśli odrzucają te stwierdzenia i ogólnie utożsamienia się z czymkolwiek, stąd iluzoryczność "ja". I mają rację bo nie dają się one w żaden sposób uzasadnić. Ja nie wiem jak to jest być zbiorem etykiet, rozpoznawalnych własności, jak to jest być pamięcią zdarzeń, zbiorem utożsamień czy systemem synchronizowania doznań i myśli. Brzmi jak obiekty ze świata zewnętrznego które postrzegam, a nie jak "ja". |
Ale ja na start nie myślę o sobie - o Michale. Próbuję UZGODNIĆ DEFINICJĘ. Pytam: jak będę traktował te dwie napisane literki "Ja"?
Na start dopuszczam wręcz dowolną opcję - np. także, że ostatecznie przez "ja" będę rozumiał numer PESEL osoby. Wtedy komu nie przyznano tego numeru nie będzie miał ja, a komu przyznano, ten ja posiada (nie skupiajmy się na tym przykładzie, bo specjalnie jest od czapy, aby zilustrować skrajny biegun poszukiwania właściwej definicji). Ja wcale nie zakładam, ze pod ja będę podkładał jakiegoś "siebie" - co Ty postulujesz jako, że "tak jest". Poszukując definicji dla symbolu "ja"widzę zagadnienie szerzej - po prostu POSZUKUJĘ ZNACZEŃ KTÓRE SĄ UŻYTECZNE. Jeśliby definicja, która dalej będzie realizowała ten Twój schemat - czyli odnosiła się do koncepcji "siebie", dokładnie tak jak ją rozumiesz - a potem wyniknie stąd, że to się nie da spójnie połączyć w całość, to zareaguję na to uznaniem iż:
niepoprawnie zdefiniowano "ja" w tym układzie!
W pewnym sensie nawet wyjdzie to, co by negacjoniści ja mówili - ja bym powiedział, że takiego (!) "ja" nie ma, jest iluzją, nie istnieje. Zgoda. Ale TAKIEGO (!) ja, a nie ja w ogóle.
Jak definicja prowadzi do konfuzji, to znaczy, że jest nieużyteczna. A jak definicja jest nieużyteczna, to warto poszukać innej - takiej, która do konfuzji nie prowadzi.
W tym kontekście chyba warto zwrócić uwagę na pewien szczególny aspekt sprawy, który negacjoniści ja przeoczyli w swoim rozumowaniu - jest aspekt UKRYTYCH, NIEKONTROLOWANYCH ZALEŻNOŚCI w naszym rozumowaniu.
Negacjoniści bowiem odnoszą się do "ja" które konkretnie jakieś "jest", a nie które "się definiuje". Ja odnoszę się do tego, że ja się definiuje. Na start żadnego ja nie mam. Może mam jakąś intuicję, ale nie mam definicji.
Przejście intuicja -> definicja (pojęcie) jest tu bardzo ważne, trudne, a dodatkowo negacjonistów ewidentnie (przynajmniej wg mnie) zwodzi. Negacjonista co prawda nie umie nazwać tego, do czego się odnosi, ale dla niego "to jest". A skoro to jest, to będzie jedno jedyna, dokładnie takie, jak sobie tam negacjonista myśli. Problem w tym, że negacjonista sam do końca nie umie opisać tego, co sobie myśli - one jedne intuicje jakoś przybliża innymi intuicjami, jedne zdawania się preferuje, inne traktuje jako niepoprawne.
Gdyby chociaż negacjonista przyznał się do tego, że faktycznie sprawa jest trudna. Uczciwy intelektualnie negacjonista powinien według mnie przyznać coś następującego: mam tę swoją intuicję czym jest "ja", odnoszę się do niej różnymi pojęciami, ale tak naprawdę to mi to wszystko "pływa". Ostatecznie tych pływających cosiów, jakie mi w głowie pojęcie "ja" budują nie budują mi spójnego ujęcia. Zatem sobie określam tę niemożliwość dogadania się z moimi intuicjami jako "ja jest iluzoryczne". Ale cały czas to są intuicje negacjonisty!
Negacjonista nie ma prawa narzucać swoich intuicji innym ludziom.
Tu jest clou problemu!
Negacjonista, który się nie dogadał ze swoimi intuicjami koncepcji "ja" na tyle, aby owe "ja" w ogóle zdefiniować, niestety czyni coś zupełnie dziwacznego - powiada: to znaczy, że żadna inna definicja nie może być przyjęta.
Ano nie! - mówi na to Michał, który negacjonistą nie jest.
Nie! Na start opcje są otwarte - nawet definicja "ja" jako numeru PESEL, która JUŻ JEST LEPSZA od definicji, co do której wiadomo, że się wywaliła, bo prowadzi do wniosku, iż ja jest iluzoryczne. Zdefiniowanie "ja" jako PESEL-a, z punktu widzenia komunikacji już ma przewagę (w aspekcie) komunikatywności nad czymś, o czym z góry wiadomo, że na tyle niespójnie ujmuje problem, iż ostatecznie będzie uznane za iluzję.
Proszę podać mi argumenty, które by jakoś choć trochę wsparły sugestię stosowania JAKO JEDYNEJ definicji pojęcia, o której z góry wiadomo, że się wywala w interpretacji?
Jaki to byłby argument?
Bo ja nie widzę takiego argumentu, tylko Z SAMEGO FAKTU (który przecież wyprowadza negacjonista, zgadzając się z nim), że dana definicja powoduje problem interpretacyjny, prowadzący do odrzucenia definicji jako czegoś nieistniejącego, widzę powód, aby takiej definicji od początku nie stosować.
A jeśli nie będziemy stosować tej - wadliwej - definicji, to znaczy, że miejsce znaczniowe dla symbolu dwuliterowego "ja" się zwolniło. Skoro to miejsce jest wolne, to ja teraz poszukam takiego znaczenia dla tych dwóch literek, które nie będzie miało wadliwości wyżej opisanej. |
Michał Dyszyński napisał: | szaryobywatel napisał: | Michał Dyszyński napisał: |
Negacjonista nie ma prawa narzucać swoich intuicji innym ludziom.
Tu jest clou problemu! |
Jeżeli definiując "ja" nie definiujesz "siebie" w sensie ontologicznym, to mówisz nie na temat i raczej żaden "negacjonista ja" nie będzie zainteresowany dyskusją z Tobą. |
Z mojej zaś perspektywy: jeśli negacjonista ma ostatecznie "zdefiniować" tak ja, z użyciem "siebie", że na koniec stwierdzi, iż ta definicja i tak jest do dupy, to z góry da się stwierdzić, iż faktycznie dyskusja nie jest warta prowadzenia.
Mi właśnie o to chodzi w tym temacie: w takim postawieniu sprawy, jak to ją stawia negacjonista, jest z góry zaszyta sprzeczność. Oczywiście negacjonista zawsze może na koniec mieć to swoje poczucie wyższości, jak to zdefniował coś najpierw bezsensownie, a potem z tryumfem ogłosił, iż to bezsensowne rzeczywiście bezsensownym jest. Patrząc jednak z punktu widzenia metodologii definiowania czegoś w nauce, to mamy tutaj trywialny przykład elementarnej zasady metdologicznej, nad którym w ogóle nie ma co się roztkliwiać, a sformułować je można jako: jeśli twoje rozumowanie prowadzi do sprzeczności, to znaczy, że błędnie zdefiniowałeś problem i powinieneś poszukać lepszej definicji.
Ale zdaje się, że taki prosty wniosek metodologiczny jest nie udźwignięcia dla negacjonistów. |
Michał Dyszyński napisał: | Banjankri napisał: | Możesz sobie przypisywać do "ja" ile tam znaczeń chcesz. Wszystkie będą patykiem po wodzie pisane. W linku powyżej, masz logicznie rozpisane dlaczego tak jest. |
A Ty możesz przedstawiać tutaj całą masę interpretacji z podziałem na pustkę, fenomeny, czy co tam jeszcze. Ale dla mnie samo to, że ostatecznie ma to prowadzić do sprzecznych wniosków (zanegowanie definicji, którą samemu uznaje) świadczy o tym, że ktoś rozumuje wadliwie. Czy nie sposób jest zrozumieć tej prostej prawdy, że
- albo tworzymy opis niesprzeczny - a wtedy go warto przyjąć.
- a jeśli podajemy opis, który jest sprzeczny (bo np. prowadzi do zaprzeczenia własnym definicjom, jak np. definicji ja), to NATYCHMIASTOWYM wnioskiem jest, żeby tego opisu nie stosować.
Podaj mi powód, dla którego w ogóle mam rozważać opis, o którym z góry ktoś mi mówi, że jest sprzeczny?
Bo dla mnie to wygląda tak, jakby nauczyciel kazał uczniom się uczyć błędnych nauk, a co śmieszniejsze - z góry stwierdzał, że są one błędne, by na koniec wyciągnąć kuriozalny wniosek, że alternatywy dla tych ujęć (potencjalnie niebłędnych nauk) NIE WOLNO JEST W OGÓLE ROZWAŻAĆ.
Ja takie ujęcie stawiam (z dużą nadzieją na wygraną) do konkursu na najbardziej absurdalne podejście metodologiczne. |
Michał Dyszyński napisał: | szaryobywatel napisał: | Michał Dyszyński napisał: |
Z mojej zaś perspektywy: jeśli negacjonista ma ostatecznie "zdefiniować" tak ja, z użyciem "siebie", że na koniec stwierdzi, iż ta definicja i tak jest do dupy, to z góry da się stwierdzić, iż faktycznie dyskusja nie jest warta prowadzenia. |
A z mojej perspektywy unikasz tematu na który rzekomo chcesz dyskutować. Negacjonista nie stwierdza na koniec że jego definicja jest do dupy, tylko w ogóle jej nie tworzy. Ty jak widać też nie potrafisz zdefiniować "siebie" w sensie ontologicznym, punkt dla negacjonistów. |
Pojęcie "siebie" wprowadzasz Ty.
Potraktuj mnie, że ja nie wiem o co Ci chodzi. Bo nawet trochę tak jest, że mam koncepcję "siebie" nie przemyślaną w pełni. JESTEM OTWARTY NA RÓŻNE OPCJE, gotów jestem rozważać przeróżne definicje. Ale...
- TU JEST ZADANIE DLA DRUGIEJ STRONY: proszę je w ogóle zaprezentować!
To nie ja zapostulowałem tu "siebie", tylko Ty mi powiedziałeś, że ja mam owo siebie zdefiniować. A ja - biedny misiu - nie wiem o co chodzi?
Więc proszę Ciebie - właśnie tego, który pierwszy użył pojęcia "siebie" - wytłumacz mi, o co Ci chodziło, ale NIE ODWOŁUJĄC SIĘ DO MOICH INTUICJI.
Uwaga! To jest ważne!
Nie wolno jest Ci (albo może w co najwyżej zminimalizowanym stopniu) odwoływać się do jakiegoś tam domniemania "ty Michale wiesz". Nie - masz zdefiniować "siebie" porządnie - od początku zakładając, iż Twój odbiorca nie wie, nie ma tu żadnych intuicji, a Ty masz je dopiero zarysować, wybudować.
Tylko proszę...
... Nie rób tego w sposób sprzeczny! Jeśli masz coś mi klarować, co i tak - co z góry wiadomo - jest do kitu, to nie traćmy czasu. Zarysuj mi pojecie (zakładając, że ja go nie znam, więc nie bazując na moich intuicjach) budując je porządnie, niesprzecznie od początku do końca. |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33355
Przeczytał: 62 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 16:02, 27 Kwi 2021 Temat postu: Re: Jestestwo myśli |
|
|
I dalej:
Banjankri napisał: | Michał Dyszyński napisał: | jeśli twoje rozumowanie prowadzi do sprzeczności, to znaczy, że błędnie zdefiniowałeś problem i powinieneś poszukać lepszej definicji. |
Każda definicja istnienia czegoś, jako zawierającego w sobie coś z samego siebie, prowadzi do sprzeczności. Istnienie jest tylko i wyłącznie aktem tworzenia i podtrzymywania charakterystycznego konstruktu myślowego. Dlatego właśnie mówimy, że istnienie jest iluzoryczne. Jest iluzją wytworzoną wysiłkiem umysłu, która zanika jak tylko energia ją podtrzymująca ustąpi. Każdy może to sprawdzić, w każdym momencie, bo w każdym akcie myślenia ten proces następuje.
Co więcej, "Ja" będące istnieniem podstawowym, nie może wymagać od nas żadnego wysiłku, ani myślenia. Musiałoby być samo w sobie i samo z siebie. Jeżeli więc wycofywalibyśmy wysiłek i myślenie, w żaden sposób nie zmienialibyśmy "ja". Co za tym idzie, "ja" istniałoby również wtedy, kiedy nie myślimy, a ponieważ istnienie jest myśleniem, niemyślenie nie byłoby możliwe.
Jakby nie patrzeć, tworząc różne konstrukcje "ja", oddalamy się od "ja". Nie konstruując, powracamy do "ja". Każdy koncept, konstrukt "ja" będzie więc błędny z definicji. Czy możliwy jest wszelki brak świadomości istnienia? Tak, nazywamy go brakiem świadomości. Dlatego więc, "ja" nie istnieje jako coś więcej niż mentalna projekcja. |
Michał Dyszyński napisał: | szaryobywatel napisał: | Michał Dyszyński napisał: | szaryobywatel napisał: | Michał Dyszyński napisał: |
Z mojej zaś perspektywy: jeśli negacjonista ma ostatecznie "zdefiniować" tak ja, z użyciem "siebie", że na koniec stwierdzi, iż ta definicja i tak jest do dupy, to z góry da się stwierdzić, iż faktycznie dyskusja nie jest warta prowadzenia. |
A z mojej perspektywy unikasz tematu na który rzekomo chcesz dyskutować. Negacjonista nie stwierdza na koniec że jego definicja jest do dupy, tylko w ogóle jej nie tworzy. Ty jak widać też nie potrafisz zdefiniować "siebie" w sensie ontologicznym, punkt dla negacjonistów. |
Pojęcie "siebie" wprowadzasz Ty.
Potraktuj mnie, że ja nie wiem o co Ci chodzi. Bo nawet trochę tak jest, że mam koncepcję "siebie" nie przemyślaną w pełni. JESTEM OTWARTY NA RÓŻNE OPCJE, gotów jestem rozważać przeróżne definicje. Ale...
- TU JEST ZADANIE DLA DRUGIEJ STRONY: proszę je w ogóle zaprezentować!
To nie ja zapostulowałem tu "siebie", tylko Ty mi powiedziałeś, że ja mam owo siebie zdefiniować. A ja - biedny misiu - nie wiem o co chodzi?
Więc proszę Ciebie - właśnie tego, który pierwszy użył pojęcia "siebie" - wytłumacz mi, o co Ci chodziło, ale NIE ODWOŁUJĄC SIĘ DO MOICH INTUICJI.
Uwaga! To jest ważne!
Nie wolno jest Ci (albo może w co najwyżej zminimalizowanym stopniu) odwoływać się do jakiegoś tam domniemania "ty Michale wiesz". Nie - masz zdefiniować "siebie" porządnie - od początku zakładając, iż Twój odbiorca nie wie, nie ma tu żadnych intuicji, a Ty masz je dopiero zarysować, wybudować.
Tylko proszę...
... Nie rób tego w sposób sprzeczny! Jeśli masz coś mi klarować, co i tak - co z góry wiadomo - jest do kitu, to nie traćmy czasu. Zarysuj mi pojecie (zakładając, że ja go nie znam, więc nie bazując na moich intuicjach) budując je porządnie, niesprzecznie od początku do końca. |
Ja też nie wiem czym miałoby być "ja" w sensie ontologicznym. |
Podam przykład z matematyki, który uważam za jakoś podobny do opisywanego problemu - chodzi o kwadraturę koła. Tam problem jest postawiony w sposób, który uważam za modelowy.
Oto WIEMY co znaczy kwadratura koła, problem ZDEFINIOWANO, jako procedurę, konstruowania zestawem odpowiednich narzędzi kwadratu o polu takim samym jak koło o zadanym promieniu. Tam jednak dalej powiedzenie "nie istnieje kwadratura koła" ma konkretny sens - polega on na stwierdzeniu, iż wymagana byłaby nieskończona liczba kroków, aby w pełni dokonać powyższego odwzorowania.
A ja tez nawet przyjąłbym twierdzenie o iluzoryczności ja, gdyby było ono mi podane na sposób zbliżony do tego z procedury kwadratury koła. Oto musiałaby być podana względnie jednoznaczna definicja czym ja - przynajmniej w startowej postaci - jest. Potem zaś podano by konkretny powód, dla którego tak zdefiniowane ja miałoby być sprzeczne z - też przyjętą (gdzie? jaki zbiór zasad tutaj uznajemy za bazowy?...) jakąś tam logiczną niezbędnością czegoś tam.
Tyle że też takie zaprzeczenie istnienia JA miałoby wyraźny zakres obowiązywania - wiadomo byłoby, jak zdefiniowany byt z jak zdefiniowanym założeniem bazowym miałby być sprzeczny. Wtedy też można by rozważać alternatywy - czy to szukać innej definicji JA, czy też próbować weryfikować (atakować rozumowo) te założenia bazowe, które danemu JA przeczyły.
Ale od razu zastrzegam, że te buddyjskie koncepcje na temat ja, są według mnie tak mocno naciągane, że trudno jest z nimi dyskutować. Właściwie to dla mnie są one zbiorem bardzo niejasnych sugestii (czasem wręcz insynuacji w zakresie tego, co ktoś tam rzekomo sobie myśli, choć w istocie może nigdy mu akurat takie myślenie do głowy nie wpadło) i bardzo ogólnikowego zbioru odniesień. Nawet to, co ostatnio podlinkował Banjankri to pokazuje - mamy tam odniesienia do pustości, phenomena (nie wiem jak tłumaczyć, chyba fenomeny, może przejawianie się) i self being (tu chyba właśnie jest owo ja). Dalej jest omawiana przyczynowość i inne aspekty. Ale to jest w zasadzie podane w tak mocno arbitralnym, niedyskusyjnym sosie, tak bardzo mi się jawi jako narzucające rzeczy, o których normalnie ja w kontekście ja bym nie pomyślał, że trudno jest w ogóle się odnieść. Dla mnie, choć pewne wyrwane spostrzeżenia są pewnie do uznania, to całość jest nieadekwatna do tego, jak sam zbliżałbym swoje rozumienie do koncepcji ja. Co ciekawe, też bym kwestionował przyczynowość, też miałbym niejedno do powiedzenia przeciw substancjalności, czy konceptualizowaniu niektórych intuicji, ale u mnie jest to w inny sposób czynione, w ogóle inna wizja z tego wynika. Autor jednak wali twardym stwierdzającym tonem, jakby tylko ta jego wizja (która została też średnio zarysowana) była jedyną możliwością.
Co ciekawe, dla mnie, jako fizyka, pewne rzeczy, które odkrywa myśl buddyjska są niemal oczywistością. Wręcz dziwi mnie jak tu w ogóle można sugerować jakieś iluzje, walkę z jakimś tam rozumieniem czegoś. Dla mnie jest oczywiste, że przyczynowość nie może być jedyną i ostateczną formą pojmowania, że koncepty nie są czymś ścisłym. Fizyka kwantowa podejmuje ten problem i podaje całkiem zgrabne próby ujęcia go. To co jest w fizyce kwantowej - czyli pojęcia superpozycji stanów, możliwość wybrania dowolnej bazy w przestrzeni Hilberta w celu opisu funkcji falowej cząstki, a na koniec w powiązaniu z redukcją funkcji falowej pokazuje dokładnie to jak można rozwiązywać problemy, które sygnalizuje się przy kwestionowaniu ja i w innych obszarach buddyjskiego w stylu myślenia.
To właśnie z grubsza fizyka kwantowa nam mówi, że sam byt jako taki nie da się zamknąć w pełnym opisie. Obowiązuje zasada nieoznaczoności i superpozycja stanów (kot jest jednocześnie żywy i martwy - czyli rzeczywistość MUSI być dualna, musi być nieopisywalna w pełni). To co widzimy - pomiar - wynika z redukcji funkcji falowej, czyli jest jedynie objawieniem się bytu (phenomena), a nie nim samym. Objawia się zaś byt nam dokładnie tak, jak mu pozwolimy, formułując nasz system pomiarowy. To wszystko jest wręcz matematycznie sformułowane, ale też według mnie nie przeczy możliwości sformułowania koncepcji ja, która by...
... no właśnie... która by co?
tu jest właśnie ten punkt, którego w dyskusjach z po buddyjsku myślącymi ludźmi jest nie do przeskoczenia, bo ci utknęli w dogmatyce znanych sobie koncepcji. A pierwszym pytaniem jest: czego oczekujemy od definicji ja?
Gdyby jakąś listę warunków tu udało się przedyskutować, to choć trochę popchnęłoby problem do przodu, zbliżyłoby nas do diagnozy jak poprawnie poprawnie definiować to pojęcie. |
Michał Dyszyński napisał: | szaryobywatel napisał: | Michał Dyszyński napisał: |
To jest tylko początek rozważań, ale już sygnalizuje podstawowe zagadnienia... |
Tak ale mówisz o czymś czym nie jesteś, czyli nie na temat. A jeśli przyznajesz że nie ma akceptowalnej koncepcji "jestem ..." tym czy owym, to jest to "negacjonizm ja" właśnie. |
Z definicjami ogólnie jest problem, że tylko wyjątkowo ich konstrukcja wynika z już gotowego modelu, z idealnie przygotowanego gruntu, że wystarczy tylko wskazać owo coś i już mamy definicję. Weź np. definicję prawdopodobieństwo - np. wg Kołmogorowa. Widzisz tam w ogóle jakieś wskazanie typu: ooo, to tutaj jest właśnie prawdopodobieństwem?...
- Bo ja nie widzę. Zamiast prostego wskazania mamy zbiór postulatów, konstrukcję modelu. Bo - jeśli mamy rozumować ściśle, modelowo - to innej drogi nie ma.
Oczywiście teraz można zacząć to kontestować, pogrymasić sobie w stylu: eeee, to mi nie pasuje, ja chcę po prostu wskazania na coś, podobnie jak się wskazuje punkt na mapie. Ale tak już jest, że aby wskazać punkt na mapie, trzeba najpierw skądś wziąć...
samą mapę!
Taka bezpośrednia wskazywalność zatem - z samej konstrukcji, jak to w ogóle może być - jest zatem możliwa tylko dla dobrze wymodelowanych zagadnień. A tutaj, z tym ja, świadomością, ontologią...
... co mamy?...
- Przecież dobrze wiemy, że mamy co najwyżej luźne intuicje!
Więc, choć oczywiście nikt nikogo nie powstrzyma przed krytykanctwem i podejściem roszczeniowym w stylu "a ja jednak chcę mieć coś po prostu wskazane, nawet jak nie ma owej mapy, która byłaby szansą na wskazanie", lecz kto się bliżej całemu problemowi przyjrzy, ten chyba jednak zauważy, że będą to roszczenia ignorujące realia epistemiczne sprawy.
Ja da się wymodelować, ale wymagane jest tu włożenie mnóstwo pracy, wyobraźni, kreatywności. Problemy, które wskazuje nawet ten link Banjankri - czyli pytanie o to, skąd (z zewnątrz, czy z siebie) bierze się owo ja, też są do rozstrzygnięcia w bardziej złożonym podejściu. Kluczem jest uznanie, że ostatecznie jednak POJAWIA SIĘ ROZPOZNANIE, ostatecznie cały ten system WYŁONI RÓŻNICĘ, pomiędzy tym, co wskazuje na ja, a wskazuje na coś osobnego, zaś POSTRZEGANIE OWEJ RÓŻNICY OKAŻE SIĘ SPÓJNE - powtarzalne, przenośne, zrozumiałe dla jakiejś grupy podmiotów. To wszystko razem spowoduje, że koncepcja ja - w przynajmniej jednym z możliwych do wskazania sensów - zostanie wyłoniona. Być może nie spełni ona czyichś tam oczekiwań, jakie ktoś tam będzie miał. Za to spełni inne oczekiwania, które z ideą ja będą ważne dla jakiejś innej osoby. Będzie można dyskutować, spierać się, które wymagania są tymi niezbędnymi, a które nie. Jak w to życiu, w sporach, w poszukiwaniu rozumienia... |
Michał Dyszyński napisał: | szaryobywatel napisał: | Michał Dyszyński napisał: | szaryobywatel napisał: |
Tak ale mówisz o czymś czym nie jesteś, czyli nie na temat. A jeśli przyznajesz że nie ma akceptowalnej koncepcji "jestem ..." tym czy owym, to jest to "negacjonizm ja" właśnie. |
Z definicjami ogólnie jest problem, że tylko wyjątkowo ich konstrukcja wynika z już gotowego modelu, z idealnie przygotowanego gruntu, że wystarczy tylko wskazać owo coś i już mamy definicję. Weź np. definicję prawdopodobieństwo - np. wg Kołmogorowa. Widzisz tam w ogóle jakieś wskazanie typu: ooo, to tutaj jest właśnie prawdopodobieństwem?...
- Bo ja nie widzę. Zamiast prostego wskazania mamy zbiór postulatów, konstrukcję modelu. Bo - jeśli mamy rozumować ściśle, modelowo - to innej drogi nie ma. |
Tak widzę, prawdopodobieństwo jest funkcją. A czym jest "ja"? "Jestem..." czym? Póki co nie jesteś w stanie odpowiedzieć. Mówienie o "ja" jako o czymś innym niż tym czym "jestem", jest mówieniem nie na temat. |
Problem w tym, że "jestem" samo też nic właściwie nie wyjaśnia. Jest prostą językową intuicją, obrośniętą historią naszego użycia. Ja bym ją porównał do tego self w programowaniu - odwołaniem się do procedury wewnątrz niej. I wszystko.
Cała ta konstrukcja buddyjkich odniesień, co tam Banjankri podlinkował jest już fantazją ponad, rozciągnięciem zagadnienia w jakieś dodatkowe spekulacje.
Nie ma tu definicji. Nie ma nawet katalogu pewnych przypadków użycia "siebie" w języku. Jest intuicja, co tam komu się skojarzyło, co tam on akurat czuje i myśli.
I nawet bym się o to nie czepiał, że tak jest, bo bardzo wiele pojęć tak funkcjonuje. Czepiam się dopiero tego, gdy ktoś próbuje udawać, że ma tu dużo więcej niż inni, w sytuacji gdy też ma wyłącznie fantazje bez możliwości ich potwierdzenia.
Każdy teraz może ogłosić swoje fantazje jako absolutne, a potem będzie wyścig, kto bardziej dobitnie, nie znoszącym sprzeciwu głosem, kreując się na większy autorytet ogłosi własne fantazje jako jedyną prawdę o sprawie.
Uważam, że te moje 4 propozycje definicji, które wcześniej wypisałem skrótowo, mimo że nie upieram się przy ich jakimś absolutnym stosowaniu, wcale nie były takie od czapy. Trafiały one w przypadki użycia w języku, ruszały temat.
Bo w istocie nie specjalnie więcej da się tu zrobić, niż temat rozruszać, zastanowić się nad potencjalnymi kontekstami. Ja, "siebie" funkcjonuje w języku milionów ludzi, o różnych światopoglądach, różnym traktowaniu własnej osoby, człowieczeństwa, różnych myślach, odczuwaniu. Każda z tych osób trochę inaczej będzie więc podstawiała znaczenia, pomimo użycia tego samego symbolu. Mamy zatem jakieś tam spektrum możliwych odniesień w użyciu słowa.
Owo spektrum można teraz próbować skontrować przeciwnym podejściem - wyróżnić jakąś koncepcję, jakiś zbiór kontekstów, przypadków użycia i powiedzieć, że to wyróżnione będzie właśnie tym poprawnym użyciem "ja", zaś te pozostałe są już niepoprawne, czy nieprecyzyjne. I tak też można, a jeśliby się odpowiednio duża grupa osób zgodziła na to, że warto jest oczyszczać język z tych konkurencyjnych sposobów użycia, preferując tę wybraną w jakiś sposób, to język zacznie ewoluować w stronę wiązania się z tym właśnie wybranym znaczeniem. Wraz z tą ewolucją języka, będziemy mieli też ewolucję postrzegania ludzi, którzy właśnie z tym kierunkiem będą wiązali te znaczenia, jakie domyślnie będą podstawiali.
Na start jednak - czyli w tej naszej dyskusji - nawet nie mamy sformułowanej tej wyróżnionej interpretacji na tyle skutecznie, abyśmy mieli jakąś gwarancję mówienia o tym samym znaczeniu, po użyciu symbolu dwuliterowego "ja". W miarę pewny w znaczeniach jest ta odruchowa samozwrotność, owo "self" jak w programowaniu, czyli zasugerowanie odbiorcy komunikatu, iż - w bliżej niesprecyzowany sposób - odnosimy się do tych aspektów, jakie wiąże się z osobowym źródłem komunikatu. Konkrety i tak nakreśli kontekst. |
Michał Dyszyński napisał: | Banjankri napisał: | Michał Dyszyński napisał: | Cała ta konstrukcja buddyjkich odniesień, co tam Banjankri podlinkował jest już fantazją ponad, rozciągnięciem zagadnienia w jakieś dodatkowe spekulacje. |
Jak grochem o ścianę...
Wszystko masz pięknie rozpisane, że much nie siada. Nie jesteś w stanie znaleźć w tym żadnej sprzeczności, więc robisz to co zawsze. Negujesz, bo nie rozumiesz. Mniejsza jednak o ciebie. Ważne, że w temacie padła wyczerpująca odpowiedź. |
Rozumiem, rozumiem. Ale cała ta konstrukcja jest dla mnie JEDNĄ Z OPCJI. I to wcale nie najważniejszą z opcji, bo mocno wydumaną w stronę walki z jednym z chochołów przypisywanych ludzkiej mentalności.
No dobra... nie zawsze to jest tylko chochoł.
W części owa buddyjska krytyka prostego pojmowania ja ma zastosowanie. Ale W CZĘŚCI!
Wyobrażasz sobie, że ja w ogóle "Ja" nie wiążę z pojęciem przyczynowości? (a przecież tu jest ostrze krytyki w tym, co podlinkowałeś)
- Albo ściślej: przyczynowość, ja, samodniesienie dopiero POWSTAJĄ JAKO OPCJA w tym samym akcie wyłaniania całej konstrukcji. Dla mnie to rozumowanie, które w wideo jest prowadzone, jest po prostu bezprzedmiotowe, bo oparte jest o założenia, które w moim rozumowaniu są wysoce wątpliwe, których wcale nie trzeba przyjmować (choć można, więc tak absolutnie się o to nie czepiam, tylko oczekiwałbym, aby to rozumowanie postrzegać jako jedną z opcji, a nie jako wyjaśnienie zagadnienia). |
Michał Dyszyński napisał: | Banjankri napisał: | Michał Dyszyński napisał: | Wyobrażasz sobie, że ja w ogóle "Ja" nie wiążę z pojęciem przyczynowości? (a przecież tu jest ostrze krytyki w tym, co podlinkowałeś) |
Przesłuchałeś w całości tłumaczenia z obu linków? To jest praktycznie sama krytyka, wszystkiego. Reductio ad absurdum. W każdej definicji "ja" znajduje się paradoks i to jest obiektem analizy Madhaymaki.
|
W każdej definicji ja?...
Chyba w każdej, którą RACZY WZIĄĆ POD UWAGĘ ktoś, kto tak sprawę widzi.
Ja podałem 4 własne propozycje definicji ja. One nie zostały rozpatrzone. Oczywiście zawsze można je skwitować jako niewłaściwie podając jakiś tam powód. Ale to zawsze można zrobić...
Banjankri napisał: | Jak krowie na rowie, masz zdefiniowane istnienie jako takie, zdefiniowane istnienie "ja" i, warunki jakie musi spełniać. Nie chce mi się tego przepisywać na nowo, więc albo sobie przeczytasz jeszcze raz, albo uznam, że uciekasz od merytorycznej dyskusji. |
A ja właśnie nie chcę TEJ definicji.
Mam swoją - lepszą.
Nie chcę definicji, o której - z góry wiem - prowadzi do konfuzji. Wymyśliłem sobie definicję, która do tej konfuzji nie prowadzi i właśnie z tego powodu, że do konfuzji nie prowadzi uważam ją za lepszą.
To co Ty prezentujesz to postawa wobec mnie: nie wolno ci! To ja mam najlepszą ze wszystkich definicji! (pomimo że sam przyznasz za chwilę, że ta definicja się wywala)!
Ja nie widzę sensu w takiej postawie. Mogę ją skwitować jedynie jako postawę skrajnego dogmatyzmu i zamknięcia się na rozumowanie inne, niż własne. Oczywiście tak też się da, dogmatyzm jest w modzie... |
Michał Dyszyński napisał: | Banjankri napisał: | Michał Dyszyński napisał: | Nie chcę definicji, o której - z góry wiem - prowadzi do konfuzji. Wymyśliłem sobie definicję, która do tej konfuzji nie prowadzi i właśnie z tego powodu, że do konfuzji nie prowadzi uważam ją za lepszą. |
I wyszło szydło z worka. Twoja definicja jest oparta o chcicę, czyli nie tak jak jest, tylko tak jakbyś chciał żeby było. A kto ci zagwarantował, że poprawna definicja "ja" nie prowadzi do konfuzji?
Możesz sobie definiować "ja" jak tam chcesz, ale tak długo, jak tak zdefiniowanie istnienie będzie nietrwałe dla ciebie, jest tylko kolejnym wymysłem, babką z piasku.
"Ja" nie będące jedynie mentalną projekcja, chwilowym zbiegiem różnych okoliczności, musi być trwałe. Sam dla siebie nie możesz znikać. Jeżeli twoja definicja nie bierze tego pod uwagę i twoje "ja" pojawia się i znika, to gdzie ty jesteś jak istnienie "ja" jest nieobecne? |
Bardzo dużo "wiesz" co musi być. Walisz tymi zdaniami twierdzącymi, ogłaszasz co być "musi" nawet wobec czegoś, o czym nie masz zielonego pojęcia (jak moja definicja ja). Jeśli gdzieś miałbym podawać przykład dogmatymu skrajnego, to dałeś mi na to piękny materiał. Aż trudno jest mi podać opis postawy, która by jeszcze bardziej dogmatyzm eskalowała. Bo:
- chociaż sam własne stanowisko w kwestii definicji uważasz ostatecznie za nieskuteczne
- chociaż rozważania są prowadzone za pomocą pojęć (przyczynowość), które za chwilę też zostaną uznane za niepoprawne
- chociaż w ogóle nie znasz alternatyw i nie zamierzasz ich rozważać
to jednocześnie...
Ogłaszasz, ze to właśnie - choć sam to przyznajesz wadliwe - stanowisko jest jedynym możliwym i ostatecznie słusznym, a nic innego nie jest tu możliwe do sensownego rozważenia.
Ja naprawdę nie jestem w stanie podać przykładu na dogmatyzm (ale chyba też absolutności przekonania o poprawności własnych ocen) "grubszy" niż ten powyższy.
Po prostu mam postawienie sprawy: może być tylko tak, jak ma mówię. Koniec tematu.
Tymczasem z mojej strony sprawa wygląda zupełnie inaczej. Z grubsza można nakreślić ja tak, że
rozważania należy skoncentrować na analizie PRZED WPROWADZENIEM PRZYCZYNOWOŚCI. Wtedy nie wprowadza się w ogóle do rozumowania pojęcia, które za chwilę trzeba będzie uznać za wadliwe, co jednocześnie podważa sensowność jego użycia na początku. Przyczynowość jest jedną z form ludzkiego postrzegania umysłem. Ona ma swoje alternatywy, ma podejścia boczne, omijające, tamte problemy.
Ale - jak pisałem na wstępie - nie spodziewam się reakcji innej niż po raz kolejny zapewnianie, że inaczej się nie da (więc nie próbujemy), że to - z zasady sprzeczne (oparte o pojęcia, które się za chwilę samemu zaneguje) rozumowanie musi być jedynym słusznym. Stąd w ogóle ten wątek. |
Michał Dyszyński napisał: | Banjankri napisał: | Jeżeli uważasz, że "ja" istnieje (jakkolwiek sobie je definiujesz), to dla ciebie twoje "ja" musi być zawsze obecne. Jak grasz w szachy, jak czytasz gazetę, jak oglądasz mecz i jak kompletnie o niczym nie myślisz, musisz myśleć o swoim "ja", ono musi istnieć w twojej świadomości zawsze. Ja wiem, że to "musi", zerwało ci już gwint i dało pretekst do obracania kota ogonem, ale od tego nie uciekniesz. Istnienie twoje "ja" nie może sobie gdzieś pójść, bo ty będąc swoim "ja", z definicji poszedłbyś razem z nim. Istnienie "ja", nie może dla "właściciela" przychodzić i odchodzić, powstawać i zanikać. Czy masz taką definicję istnienia "ja", które jest zawsze obecne? Takie, które po wygaszeniu świadomości wszystkich innych istnień, będzie nieprzerwanie trwającym "jaaaaaaaaaaaaaaa...."? <Już pomijam habituację i fakt, że takie niezmienne istnienie zniknęłoby ze świadomości.>
Czy może twoje "ja" jest mentalnym konstruktem, który istnieje tylko wtedy, kiedy zostanie wykreowany i tak długo jak będzie w świadomości podtrzymywany?
PS. i oszczędź nam czasu odpowiadając na pytania i pisząc o "ja", a nie o mnie i twoim niezadowoleniu ze sposobu w jaki je postawiłem. |
Nie uważam, że moje ja "zawsze istnieje" w sensie, który (o ile dobrze rozumiem) sugerujesz. Dla mnie moje ja jest ASPEKTEM POSTRZEGANIA. Jeśli postrzegam, to o ja w ogóle możemy zacząć myśleć, mówić. Jeśli nie postrzegam, to ja niejako znika, nie ma sensu jako pojęcie.
Jak gram w szachy, ale do siebie się nie odnoszę, tylko skupiam się na zewnętrznym celu, to "ja" nie ujawnia się. Dopiero odnosząc się ewentualnie do źródła postrzegania, uruchamiam aspekt ja.
W tym znaczeniu ja jakby istnieje i nieistnieje jednocześnie - jest opcją rozumienia, odczuwania. Jeśli ktoś trochę zrozumiał fizykę kwantową i zna pojęcie superpozycji, to tutaj mamy coś bardzo podobną sytuację. Ja nie jest bytem typu stołek, czy kamień. Ja jest własnością tego, co przetwarza, zdolnością do samoodniesienia w abstrakcyjnym rozumieniu słowa. |
Michał Dyszyński napisał: | szaryobywatel napisał: | Michał Dyszyński napisał: |
Problem w tym, że "jestem" samo też nic właściwie nie wyjaśnia. Jest prostą językową intuicją, obrośniętą historią naszego użycia. Ja bym ją porównał do tego self w programowaniu - odwołaniem się do procedury wewnątrz niej. I wszystko. |
To by znaczyło że jesteś procedurą która się wykonuje we wszechświecie, a "negacjoniści" odrzucają takie i każde inne utożsamienie. Na tym polega iluzoryczność "ja" że nie ma tożsamości, czyli tego czym jest. Ergo nie można nic sensownego o "ja" stwierdzić, jak np. to że "ja" istnieje. |
Ja w procedurze nie widzę ani grama utożsamienia. Procedura może być wykonywana przez nieświadomy program, albo nawet może być sekwencją realizowaną przez automat. |
Michał Dyszyński napisał: | Banjankri napisał: | Cytat: | Nie uważam, że moje ja "zawsze istnieje" w sensie, który (o ile dobrze rozumiem) sugerujesz. Dla mnie moje ja jest ASPEKTEM POSTRZEGANIA. Jeśli postrzegam, to o ja w ogóle możemy zacząć myśleć, mówić. Jeśli nie postrzegam, to ja niejako znika, nie ma sensu jako pojęcie. |
Czyli twoje "ja" nie istnieje jako niezależny byt, a jest zależne od postrzegania. Dokładnie tak, jak opisałem ten mechanizm powstawania i zanikania, wcześniej. Gdyby "ja" istniało, jako coś innego niż efekt wysiłku świadomości, nie zanikałoby wraz z zanikiem postrzegania. |
Tak właśnie. Jest aspektem postrzegania a nie jakimś "samodzielnym bytem" (tu jest osobne pytanie o definicję czegoś takiego, jak to w cudzysłowie).
Banjankri napisał: | Skoro "ja" się nie ujawnia, to gdzie wtedy istniejesz? "Ja", o którym mówiłeś, ten wskaźnik, jest czystym konceptem, wytworzonym i utrzymywanym w pamięci jak ten programowy. Ten wskaźnik istnieje, ale twierdzenie, że się jest tym istnieniem jest absurdalne. |
A czy ja coś takiego gdzieś twierdziłem?...
To jest Twoja nadinterpretacja, że miałem coś takiego stwierdzać, jak to, że "się nim jest". (jeślibym gdzieś, w co wątpię, kiedykolwiek napisał coś w stronę takiej sugestii, to daj znać, abym sprostował moje sformułowanie).
Banjankri napisał: | Cytat: | Ja nie jest bytem typu stołek, czy kamień. Ja jest własnością tego, co przetwarza, zdolnością do samoodniesienia w abstrakcyjnym rozumieniu słowa. |
Nie ma kompletnie żadnej różnicy między naturą istnienia stołka, kamienia, czy "ja". |
Może w Twoim rozumieniu "ja". W moim jest tu różnica.
Pomiędzy nami jest taka różnica (której nie diagnozujesz), że całą masę domniemań na temat co rzekomo musi zakładać ktoś definiujący ja, jakie ty posiadasz, ja nawet "nie trącam" myślą. Podobnie dla mnie bezprzedmiotowe są owe dociekania, które mi podlinkowałeś, w kontekście tego, co ja definiuję. Ale aby to zrozumieć trzeba CHCIEĆ patrzeć szerzej, a nie tylko w ramach jednego schematu. |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33355
Przeczytał: 62 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 16:05, 27 Kwi 2021 Temat postu: Re: Jestestwo myśli |
|
|
I jeszcze dalej:
Banjankri napisał: | Michał Dyszyński napisał: | Jest aspektem postrzegania a nie jakimś "samodzielnym bytem" |
Efektem.
Cytat: | A czy ja coś takiego gdzieś twierdziłem?...
To jest Twoja nadinterpretacja, że miałem coś takiego stwierdzać, jak to, że "się nim jest". (jeślibym gdzieś, w co wątpię, kiedykolwiek napisał coś w stronę takiej sugestii, to daj znać, abym sprostował moje sformułowanie). |
Jeżeli istnienie "ja" jest wskaźnikiem, a nie jest się wskaźnikiem, to nie nie można przypisać istnienia swojemu bytowi, a więc samemu się nie istnieje. Tyczy się to kompletnie wszystkiego. Można powiedzieć, że świadomość jest polem, które odpowiednio pobudzone przyjmuje formę, którą nazywamy istnieniem. "Ja" jest jednym z wielu takich pobudzeń, i chociaż specyficznym, co do natury jest tak samo pobudzeniem jak istnienie kamienia, czy krzesła. Innymi słowy, twoje "ja" istnienie tak długo jak długo jesteś w stanie pobudzań świadomość w ten specyficzny sposób. Gdyby było czymś istniejącym samoistnie, pole zawsze pozostawałoby wzbudzone do formy "ja". Tracąc świadomość, twoje "ja" by pozostawało.
Cytat: | Może w Twoim rozumieniu "ja". W moim jest tu różnica |
Podaj twoją definicję istnienia "ja". Co to znaczy (dosłownie), co zaznacza w doznaniu. Podaj proces przez który "ja" się manifestuje i gdzie się podziewa, jak manifestacja się zakończy.
Istnienie kamienia określamy poprzez wyodrębnienie pewnego obszaru, pewnych właściwości doznania. Jeśli twoje określanie istnienia "ja" opiera się o inny mechanizm, podaj go. |
Michał Dyszyński napisał: | Banjankri napisał: | Cytat: | Może w Twoim rozumieniu "ja". W moim jest tu różnica |
Podaj twoją definicję istnienia "ja". Co to znaczy (dosłownie), co zaznacza w doznaniu. Podaj proces przez który "ja" się manifestuje i gdzie się podziewa, jak manifestacja się zakończy.
Istnienie kamienia określamy poprzez wyodrębnienie pewnego obszaru, pewnych właściwości doznania. Jeśli twoje określanie istnienia "ja" opiera się o inny mechanizm, podaj go. |
Moja definicja nie jest jakimś prostym wskazaniem, bo musielibyśmy mieć obszar - mapę, na którym wskazanie wyodrębnia coś wobec innych bytów (niecosiów).
Ale z grubsza można to opisać tak iż.
Załóżmy, że mamy jakiś system odbierający bodźce i przetwarzający dane (takie rzeczy standardowo robi aktualnie AI).
Załóżmy, że ten system ma ZDOLNOŚĆ WYODRĘBNIANIA aspektów w tym co do niego dociera, albo w tym, co sam przetwarza.
Załóżmy też, że ten system posiada zdolność konstrukcji choćby prostych celów dla swojego funkcjonowania, a potem przynajmniej elementarną zdolność realizowania owych celów (niekoniecznie z sukcesem, ale przynajmniej czasami z sukcesem)
Jeśli system wyrębni aspekt, który sam w pełni kontroluje, w którym następuje sprzężenie zwrotne pomiędzy. w którym występuje jakiś rodzaj odpowiedniości pomiędzy utworzonym celem, a efektem działania, to taki system może ową zdolność nazwać "swoją" zdolnością (to jest definicja, niczego więcej niż sam fakt odwołania się do stworzonego celu, a możliwości jego działania już definiuje "swoje").
Zbiór wszystkich swoich zdolności. ten zbiór samoodniesień będzie tworzył nam pierwszy poziom ja (na tym etapie możemy uznać to po prostu za ja, i chyba da się go zdefiniować dla bardziej złożonych systemów przetwarzania bodźców, niekoniecznie dla istot samoświadomych).
Na razie to wystarczy. Co prawda przewiduję bardziej zaawansowane, oparte o bardziej skomplikowane hierarchie wizje ja, ale na tym etapie i tak pewnie będzie problem z ogarnięciem tej prostej wizji ja. Jest ona w dużym stopniu niezależna od samoświadomości (choć można by ją też uznawać za krok ku samoświadomości), od utożsamień, od bardziej złożonego obrazu rzeczywistości. Ta większa złożoność może się pojawić, a wtedy pewnie nieraz pojawi się problem z zaliczeniem tego czy innego aspektu przetwarzania przetwarzania jako ja, ale - przynajmniej w prostych przypadkach - takie samoodniesienie daje się jakoś zdiagnozować, stwierdzić, ze występuje, czy czego dotyczy.
Kwestię utożsamień można dodać do tej układanki, a można nie dodawać. To jest niezależny aspekt, który co prawda jest w stanie ubogacać strukturę ja, ale nie jest wcale niezbędny. |
Michał Dyszyński napisał: | Banjankri napisał: | Nawet jeżeli uznalibyśmy ten system za poprawny i pominęli liczne nieścisłości, jak choćby "kontrola w pełni", czy jakiś "rodzaj odpowiedności" (co to w ogóle znaczy???) to jak sam stwierdziłeś, istnienie "Ja" w tym systemie będzie uznaniowe.
...
Czy mi się tylko wydaje, czy ty naprawdę próbujesz wykombinować "ja" dla SI? To by tłumaczyło, dlaczego iluzoryczność "ja" stała się poważnym problemem. Ciężko symulować coś, czego nie ma. |
Jak najbardziej próbuję wymodelować ja dla AI. Właśnie w ten sposób rozumuję - tworząc modele, a nie babrząc się w intuicjach.
Natomiast nie zgodzę się, że to ja miałoby jakoś być iluzoryczne. Wręcz przeciwnie - JEST MIERZALNE.
Dla prostego AI pomiar zdolności do tworzenia ja oparłby się o zestaw testów, które wymagałyby uwzględniania w decyzjach samoodniesienia, jakiejś formy wiedzy, diagnozy własnego stanu. Myślę, że nie jest to wielkim problem, bo np. roboty boston dynamic muszą uwzględniać trening równowagi. Realizacja utrzymywania równowagi jest prostym - tutaj akurat sensorycznym - przykładem samoodniesienia, wykorzystania ja w jakiejś podstawowej postaci. Jeśli robot ma nie dać się wytrącać z położenia równowagi, to musi jakoś diagnozować, co się dzieje Z NIM, czyli z jego położeniem w przestrzeni względem punktów podparcia. I roboty jak najbardziej tę funkcję realizuję (nie podaję linka, bo pewnie wszyscy te filmiki dobrze znają).
I nie jest to uznaniowe samoodniesienie, tylko jak najbardziej mierzalne - bo albo robot zachowuje swoją postawę, albo nie. |
Michał Dyszyński napisał: | Banjankri napisał: | Po co ci SI, z ja?
Jaki chcesz osiągnąć cel? Każdy cel oparty jest o istnienie, a więc można go modelować. Możesz mieć SI, które samo będzie sobie wymyślać cele, a nie będzie miało pojęcia o żadnym "ja". Innymi słowy, SI nie potrzebuje "ja. Koncept "ja" jest kluczowym założeniem potrzebnym do utworzenia dualizmu, który jest podstawą istnienia. Jak już masz obiektowość, to nie potrzebujesz tego założenia.
Twoja niechęć do kwestii braku "ja" była, przynajmniej częściowo, motywowana problemem jaki to wywoła w temacie "ja" dla SI. Żadnego problemu to nie wywołuje, a nawet rozwiązuje problem konieczności zasymulowania czegoś, czego nie ma.
Też kiedyś dumałem nad "ja" dla SI, i niewyobrażalnie skomplikowanymi relacjami myśli, doznań i uczuć jakie musielibyśmy symulować, żeby odwzorować człowieka. Aż do mnie dotarło, że kompletnie nie ma takiej potrzeby. Po co trudzić się próbując odwzorować nasze ograniczenia? |
Nie zrozumiałem za bardzo Twoich uwag.
Dla mnie potrzeba w tym wszystkim jest taka, że ZBUDOWAŁEM MODEL. Model pomaga mi zrozumieć - siebie, ludzi, świat.
Model z ja, które jest rozumiane jako pewien rodzaj mierzalnego (!) typu reakcji na wieloraki, chaotyczne wyzwania rzeczywistości (odpowiednik powracania do położenia równowagi korpusu robota, wychylanego w losowy sposób) pozwala na KONSTRUKCJĘ NOWEGO POJĘCIA BYTU.
Bytem - określonym indywiduum jest to, co zachowuje swoje swoje właściwości w zmiennych, czasem nawet losowych warunkach. Byt buduje jakąś postać ja w ten sposób, że wymusza samoodniesienie, diagnozowanie jakichś własnych aspektów, a potem zadziałanie tak, aby te aspekty utrzymywały się w jakichś tam granicach.
Jeśli nie widzisz innej potrzeby, to wskażę choćby taką, że to wydaje się być INTERESUJĄCE (może intelektualnie "zabawne").
Ale tak naprawdę, to ciągnąc ten model mogę wytłumaczyć bardzo wiele - np. skonstruować, niezależną od dogmatów religijnych, koncepcję grzechu, odpowiedzialności, nawrócenia, potępienia. Nawet takie pojęcia jestem w stanie wymodelować, umożliwiając ich zastosowanie do bytów sztucznych - typu zaawansowana AI, czy - w ograniczonej postaci - inne układy, które mają zdolność działania dostosowawczego. |
Michał Dyszyński napisał: | Banjankri napisał: | Michał Dyszyński napisał: | Ale tak naprawdę, to ciągnąc ten model mogę wytłumaczyć bardzo wiele - np. skonstruować, niezależną od dogmatów religijnych, koncepcję grzechu, odpowiedzialności, nawrócenia, potępienia. Nawet takie pojęcia jestem w stanie wymodelować, umożliwiając ich zastosowanie do bytów sztucznych - typu zaawansowana AI, czy - w ograniczonej postaci - inne układy, które mają zdolność działania dostosowawczego. |
Tylko po co? Bo jest dla ciebie interesujące?
Bawisz się parametrami wirtualnego homeostatu, próbując zbudować SI z "IFów".... |
szaryobywatel napisał: | Michał Dyszyński napisał: |
Było na temat, tylko inaczej rozumiane. Poczytaj w mojej odpowiedzi na Banjankri, to może się wyjaśni. |
Nie, nie było. Tematem jest to czym jesteś, a nie samoodniesienie się jakiegoś układu/procedury którym nie jesteś. Zabawny jesteś Michałku. |
Słowom "czym jesteś", aby w ogóle coś znaczyły, trzeba by nadać sens. Na start mamy intuicję. Ja tę intuicję próbuję ubrać w jakiejś minimalne konkrety, szukać czegoś co nie będzie tylko odczuciem, co w rozmowie nie będzie odwoływaniem się do "takie coś, co zapewne sobie uważasz, z czym się - jak sądzę - identyfikujesz" (choć nie ma na to szansy na minimum potwierdzenia, że rzeczywiście ktoś właśnie tak to odczuwa i rozumie). A tak właśnie postrzegam rozmowę o ja czy self z pozycji buddyjskich - jako niezwykle mgliste nawiązywanie do rzekomo przez wszystkich czegoś tam rozumianego. Ale dopóki nie ma jakiejś platformy postawienia sprawy, która byłaby niezależna od totalnych widzimisiów, dopóty nie widzę na to szans.
I właśnie dlatego definiuję ja w oparciu nie o jakieś domniemania co tam może sobie druga strona myśleć (albo i nie myśli), a co potem się zaneguje jako myślenie wadliwe (iluzja ja), lecz w oparciu o coś mierzalnego, coś, co daje się obserwować. Wychylany z położenia równowagi robot boston dynamics obrazuje właśnie tę właściwość - samoodniesienie, ja, związane ze zdolnością adaptacji do zmiennych warunków i utrzymywaniem określonego aspektu w ustalonym obszarze.
https://www.youtube.com/watch?v=dKjCWfuvYxQ
Zasada ogólna jest z grubsza właśnie taka, jak idea utrzymywania równowagi przez układ adaptujący się, POSTRZEGAJĄCY WŁASNE STANY, reagujący na zmienne, nie dające się ściśle przewidzieć, chaotyczne odchylenia, fluktuacje, naciski środowiska.
Tak zdefiniowana cecha układów jest obiektywnie mierzalna, zatem nie jest iluzją.
Tu oczywiście ktoś może zadać pytanie: na ile daje się przenieść tę ideę utrzymywania/obrony jakiegoś aspektu przy zakłóceniach na funkcje psychiczne właściwe człowiekowi?
Myślę, że nawet dla tych funkcji psychicznych dałoby się stworzyć mierzalność - np. badaniami ankietowymi, czy choćby wyznaczane ilością prób wykonywania jakiegoś testowego zadania. Człowieka też można poddać jakiejś serii zakłóceń, nakazując mu utrzymywać równowagę na czymś chybotliwym - wtedy byśmy mieli bezpośrednią analogię z robotami boston dynamics. Ale można też - i też będzie to mierzalne - człowiekowi zadać jakieś testy natury intelektualnej, czy emocjonalnej, dodając aspekt zakłócania ich. Można patrzeć, czy taki człowiek "wraca do równowagi", czy jest w stanie obronić swoją zdolność do adekwatnego reagowania. Takie testy z resztą się nawet wykonuje w psychologii - np. sprawdzając, czy różnego rodzaju sugestie, zakłamujące racjonalność ludzkiego osądu są, czy nie są w stanie ten osąd zaburzać.
Jeśli to Was nie interesuje, jeśli uważacie, że ta idea powracania do równowagi, diagnozowania stanu pewnych własnych aspektów (czy to fizycznych, czy to psychicznych) w celu zapewnienia sobie skutecznego działania, jest nieciekawa, czy po prostu Wam nie odpowiada, to nie będę się upierał, że jest ona absolutna, czy jedyna.
Jednak porównując tę moją ideę ja, z owymi buddyjskimi rozmkinami
- w których nie wiadomo właściwie O CZYM MÓWIMY, bo mamy tylko odwołania do bardzo niejasnych odczuć, sugestii
- a nawet to, o czym mówimy ostatecznie nazywamy "iluzją", czyli to odrzucamy
- nie ma tu nawet najmniejszej szansy na mierzalność.
to uważam, że moje podejście jednak jest jakimś krokiem w stronę wyłonienia idei jako tako konkretnej, dającej się wskazywać jawnie w różnych sytuacjach.
Ale wszystko można odrzucić, nie mam co do tego złudzeń, nie aspiruję do jakiejś absolutności. |
Michał Dyszyński napisał: | Banjankri napisał: | Cytat: |
Zasada ogólna jest z grubsza właśnie taka, jak idea utrzymywania równowagi przez układ adaptujący się, POSTRZEGAJĄCY WŁASNE STANY, reagujący na zmienne, nie dające się ściśle przewidzieć, chaotyczne odchylenia, fluktuacje, naciski środowiska. |
Zapominasz, że cechą charakterystyczną człowieka, jest też kreatywna zmienność.
|
Dowiaduję się od Ciebie, o czym zapomniałem.
Czy na pewno z faktu, że o czymś nie napisałem, płynie wniosek, iż tego w ogóle nie brałem pod uwagę, że o tym zapomniałem?...
Obawiam się, że gdybym miał się jakoś zabezpieczać z góry przed wszystkim oskarżeniami o to, co "zapominam", bo o tym nie piszę, to moje - tak przecież krytykowane za długość - posty, rozrastałyby się do monstrualnych rozmiarów.
Oczywiście chętnie się dowiaduję na temat przeoczonych przeze mnie tajników mojej osoby. Tylko...
Tylko już sama ta Twoja diagnoza, wygłoszona jako twarde twierdzące sformułowanie, co to ja zapominam. budzi moje wątpliwości. Skąd właściwie wiesz, co ja zapominam, a co pamiętam?...
Jesteś pewny tej swojej "wiedzy" na temat tego, co ja zapomniałem?
Według mnie, opisana wyżej zasada wyłaniania ASPEKTÓW ja (bo może nie jakiegoś kompletnego, pełnego ja, już właściwego naturze człowieka, a szczególnie dojrzałego, dorosłego człowieka) ma swoją moc modelową i znaczenie. Piszę o "aspektach", a nie jakimś ostatecznym ja, bo zdaję sobie sprawę, że już w przypadku człowieka, tych obszarów, które dany człowiek wybrania przed wytrąceniem z położenia równowagi, które nawraca do punktów stabilnych może być wiele, a do tego na różnych polach - od (jak w przypadku robotów) równoważenia wychyleń postawy, poprzez zdolność separacji czynników zakłócających, odfiltrowywanie ewidentnie fałszywych, czy w inny sposób nieużytecznych danych, aż do budowania stabilności na gruncie psychicznym.
Ogólny schemat zwykle jest podobny - mamy pewien obszar stabilności, jakieś "położenia równowagi", które (także zewnętrznie, pomiarami, co w jakimś stopniu przynajmniej oddala zarzut iż są one iluzjami) dają się rozpoznawać, mamy czynnik wytrącające z tego położenia równowagi, zakłócające i mamy ewentualnie REAKCJĘ na te zakłócenia, która jest w stanie przywracać stan równowagi. Łącząc ze sobą te wszystkie "ja - składowe", możemy skonstruować sumę małych ja w jedno zbiorcze JA. Owo zbiorcze JA będzie może miało nawet hierarchiczną strukturę, w której nadrzędne obszary równowagi będą zarządzały tymi podrzędnymi.
Jest to jakaś propozycja - tutaj bardzo schematycznie nakreślona. Nie jest ona w pełni sprecyzowana, ma na pewno jakieś miejsca wątpliwe, ale też mam nadzieję, że coś tam sobą rysuje, że ma pewną moc modelującą.
Ja przynajmniej tę moc modelującą dostrzegam, a czy ktoś inny to też dostrzeże, to inna sprawa... |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33355
Przeczytał: 62 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 16:27, 27 Kwi 2021 Temat postu: Re: Jestestwo myśli |
|
|
Wypadałoby jakoś podsumować te rozważania na temat ja z ostatnich - cytowanych - postów.
Nie zgadzam się z podejściem buddyjskim, które neguje JA, bo uważam je za od strony logicznej totalnie pokręcone, z racji na to, ze opiera się o schemat: definiujemy coś, co nazywamy JA, potem stwierdzamy, że owo coś jest iluzją - czyli definicja okazuje się wadliwa, używając do tego pojęcia (przyczynowość), które z kolei sam buddyzm krytykuje i uważa za wadliwe. Nie zgadzam się z owym podejściem z prostego powodu: przyzwyczajony jestem do standardów, w których jeśli jakaś definicja się nie sprawdza, to się ją odrzuca, jako wadliwą, a potem ewentualnie szuka lepszej, która wadliwości by nie miała. Podejście - przedstawiane najczęściej jako buddyjskie - jednak jakby te sprzeczności ignorowało, czyli z jednej strony własną (!) definicję traktuję jako błąd, iluzję, a z drugiej...
... traktuje ją jako jedyną słuszną, nie dozwalając na rozważanie alternatyw. Ja w takim podejściu sensu nie widzę.
W zamian proponuję definicję JA, która:
- nie jest za chwile (przeze mnie samego) odrzucana
- jest mierzalna, a więc nie jest iluzją
- jest modelowa - stosuje się nie do intuicji, które mamy na temat świadomości, ale dotyczy obserwowalnych aspektów wszelkich systemów przetwarzających dane, także sztucznej inteligencji, czy innych form przetwarzania danych, zbliżających swoje funkcjonalności do obszarów świadomościowych.
W ramach tej definicji do zdefiniowania ja wystarczające jest:
1. Aby istniał system który przetwarza bodźce, pobierane z otoczenia
2. Aby system był w stanie ROZPOZNAWAĆ CELE, które ma realizować
3. Aby realizacja owych celów przez system wymagała SAMOANALIZY, jakiegoś zdiagnozowania stanów kontrolowanych w miarę ściśle przez system.
4. Aby występował aspekt poszukiwania stanu równowagi w reakcji na czynniki zaburzające.
Jak przykład realnego wykorzystania owej idei podałem znane większości filmiki z trenowania robotów firmy Boston Dynamics. Te roboty próbują utrzymać pionową postawę w sytuacji, gdy są są popychane, wytrącane z położenia równowagi. Jednak roboty potrafią sprawnie przeciwdziałać owym perturbacjom - zewnętrznym, w jakiś sposób chaotycznym - potrafią powracać do pozycji pionowej przemieszczając się, przestawiając swoje nogi, balansując robotycznym ciałem.
Ta - względnie prosta - sytuacja jest najprostszym modelem JA w mojej koncepcji. Ja właśnie na tym polega, aby
- zdiagnozować "siebie" (tutaj przez "siebie" rozumie się jakiś aspekt, nad którym mamy kontrolę, a który daje się diagnozować w kontekście otoczenia).
- zareagować na wytrącanie ze stanu równowagowego (czy inaczej określonego przez jakiś CEL), zaadaptować się do zmiennych, chaotycznych warunków zewnętrznych.
W tym ujęciu JA, jest jakby SYSTEMEM SAMOOBRONY wobec chaosu, systemem wyłaniającym jakiś aspekt tak, aby w zmiennych warunkach otoczenia, ów aspekt nie uległ destrukcji.
Oczywiście tak zdefiniowane JA nie jest jeszcze pełnym ja, które przypisujemy świadomości. To ludzkie JA jest bowiem o wiele bardziej złożone, składające się z wielu osobnych "pomniejszych ja" - obszarów równowagi, bronionych przed dezintegracją. Poza tym pełne świadomościowe JA ma strukturę hierarchiczną, czyli w nim jedne systemy równowagi - nadrzędne - wysterowują systemy równowagi podrzędne. Oprócz tego owo świadomościowe JA nieustannie ewoluuje.
To wszystko jednak nie zmienia samej ZASADY, którą jest właśnie adaptacyjna obrona jakiegoś aspektu przed destrukcją ze strony przypadkowych (czy też i nieprzypadkowych) zaburzeń zewnętrznych.
Tak rozumiane JA jest mierzalne, a więc nie jest żadną iluzją. I jednocześnie chyba jest też całkiem bliskie tym intuicjom JA, jakie większość ludzi posiada.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33355
Przeczytał: 62 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 22:37, 03 Maj 2021 Temat postu: Re: Jestestwo myśli |
|
|
Przenoszę tu komentarz z innego, zaczętego ostatnio wątku mojego bloga (sam pierwotny wątek wykasuję), bo pasuje do dyskusji.
Michał Dyszyński napisał: | Coraz bardziej skłaniam się ku przekonaniu, że istnienie jest czymś tożsamym ze zdolnością obrony jakichś aspektów przed destrukcją. Kamień leżący na łące "istnieje", bo pomimo wiatru, deszczu, padających nań okruchów materii zachowuje swój kształt, czy przynajmniej ciągłość własnych cech.
Istnieć, znaczy mieć jakąś przypisaną stałość, która zachowuje się, mimo zmiennych warunków otoczenia. Tę stałość trzeba obronić przed chaosem i destrukcją.
Ktoś powie: można istnieć jeszcze incydentalnie, nietrwale. Ale to nie zmieni i tak podstawowej zasady, że istnienie będzie związane z zachowaniem jakiejś cechy - jeśli nawet nie w całym czasie, jeśli w ograniczonym zakresie, to dalej jednak zachowanie. |
Ten mój tekst z cytatu opisuje główną ideę, którą aktualnie uważam za istotę pojęcia ja i jedno z ważniejszych moich tutaj dociekań. Można by to sformułować w różny (czasem komplementarny sposób)
JA jest tym, co jest w stanie wybronić się przed destrukcją
JA jest tym, co reaktywnie przeciwstawia się destabilizacji
JA jest tym, co jest w stanie zaprzeczać skutecznie swojemu nieistnieniu
JA jest tym, co w zmiennościach zachowuje stałość osoby
JA jest tym, co nie jest iluzją, bo gdy się je próbuje zanegować, ono "zawsze wyłazi na wierzch".
Tu by można nawet jakoś nawiązać do tych buddyjskich sformułowań, iż "ja jest iluzją". Dla mnie jest dokładnie odwrotnie - wręcz definicja tego prawdziwego ja jest taka, iż ono będzie właśnie TYM CO POZOSTANIE, pomimo że zarzutem iluzji zostanie zaatakowane.
A jeśli przegra?... Jeśli się nie wybroni, nie pozostanie stabilne w ogniu tego zarzutu o iluzoryczność?...
- To znaczy, ze to nie było ja. To znaczy, że owo coś było nieudolną pierwociną, atrapą prawdziwego ja.
Tu może jeden buddysta sformułować zarzut: to takiego JA po prostu nie ma.
Ja na to odpowiem: zobaczymy!
Odpowiem też: pewne rzeczy ludzi deklarowali z góry jako niemożliwe, czy absolutne, a okazywało się, że się mylili. I tak w moim przekonaniu jest z tą buddyjską krytyką JA. Stwierdzenie, iż to się nie da, nie wystąpi w naszej rzeczywistosci, jest gołosłowne i arbitralne.
Z drugiej strony nawet zgodziłbym się z pewnymi buddyjskimi ideami, że JA nie polega na jakimś prostym utożsamieniu się z czymś, albo że ja nie da się wskazać w jakiejś substancjalnej postaci. Tu akurat potwierdzam - moim rozumieniu JA nie jest ani substancjalne, ani nie jest dowiązaniem na sztywno do czegoś konkretnego (utożsamieniem). Ale wykluczenie tych, czy jeszcze jakichś paru innych opcji powiązania czegoś z ideą JA nie oznacza, że wykluczyliśmy WSZYSTKO. Bo nie wykluczyliśmy. A dopiero wykluczając wszystko, można by wykazać tezę, iż JA na nic nie wskazuje.
Problem z wytłumaczeniem JA jest niestety też taki, że skoro nie jest ono jakieś konkretne, nie jest prostym wskazaniem czy identyfikacją z czymś jednostkowym, to negacjoniści ja mogą dość skutecznie atakować JA oskarżeniami o właśnie niekonkretność wskazań. Coś tak niekonkretnego, jak to co ja próbuję zarysować w takim ujęciu po prostu nie byłoby zdefiniowane.
Jednak, choć trochę tego ostrza o niekonkretność muszę na rzecz swojej koncepcji przyjąć, można by nawet powiedzieć, że to ostrze nawet lekko ową koncepcję rani, to jednak nie jest groźna rana.
Jeszcze raz bowiem odwołam się do MIERZALNOŚCI dla tego JA, o którym mówię, czyli do najprostszego mechanizmu modelowego adaptatywnej obrony położenia równowagi - tak jak wytrącane z równowagi roboty Boston Dynamics. To, że owe roboty do równowagi mimo różnych pchnięć powracają nie jest żadną ułudą, żadnym niekonkretem. To jest mierzalny, dający się nawet wyrażać w twardej matematyce konkret. Tak więc przynajmniej sam roboczy mechanizm JA - który właśnie definiuję jako adaptatywne odnajdowanie przez system położenia równowagi, pomimo chaotycznych z tego położenia wytrąceń - jest konkretem, a nie iluzją.
Teraz oczywiście mamy dość daleko drogą od tego prostego modelu, do pełnego JA osoby, a w szczególności człowieka. Ale już ten najprostszy model bardzo dużo oferuje!
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 22:40, 03 Maj 2021, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33355
Przeczytał: 62 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 22:57, 03 Maj 2021 Temat postu: Re: Jestestwo myśli |
|
|
Muszę się zdecydować na jakąś nazwę tego mojego mechanizmu roboczego ja. Bo inaczej trudno będzie mi się odwoływać do niego w dalszych komentarzach. Więc może niechby była nazwa: Roboczy mechanizm JA oparty o adaptatywną obronę stanu równowagi. W większym jeszcze skrócie może posłużę się sformułowaniami "adaptatywny mechanizm JA", bądź "równowagowy mechanizm JA".
Teraz zaś chciałbym tutaj pokazać, jak silne koncepcyjnie jest nawet to tak proste rozpoczęcie definiowania JA za pomocą powyższego mechanizmu. Otóż w znaczącym stopniu już tłumaczy ono podstawowy aspekt religijny - pytanie: dlaczego musi się zmagać z przeciwnościami tu na Ziemi?
Dlaczego musimy się zmagać?
- Bo nasze JA na start nie jest zdefiniowane, nie obudziło się, nie uformowało. Aby je stworzyć, niezbędny jest TRENING I TESTY. Ten świat, taki jaki znamy - inwazyjny i wredny - właśnie temu służy, aby nasze ludzkie JA były właśnie tym światem wytrącane w bardzo różny sposób z położenia równowagi (rola szatana, który okazuje się być całkiem potrzebny w tym układzie). Człowiek ma zdać ten test, ma się wybronić, ma się utrzymać w swoim położeniu równowagi, którym jest rozsądne reagowanie, nakierowane na dobro. Kto się da wytrącić z tego stanu równowagi, kto upadnie (jak odpowiednio silnie uderzony robot Boston Dynamics) ten test uwali. Choć właściwie jeśli robot się za chwilę podniesie po ciosie i jednak znowu wstanie, to może ów test nie będzie tak całkiem do tylu. Podobnie jest z człowiekiem i jego upadkami w życiu (religia nazywa to grzechem) - czasem nawet upadek jest w jakimś stopniu potrzebny, aby się odnaleźć na przyszłość, aby wstać i następnie już nie upadać.
W każdym razie jest tu - jako obrona JA - właśnie kluczowy ten mechanizm obrony, zagrożenia upadkiem, czasem upadku, ale przede wszystkim POWROTU DO RÓWNOWAGI.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|