|
ŚFiNiA ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33359
Przeczytał: 64 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 11:50, 20 Cze 2016 Temat postu: Ile konfliktu w życiu? |
|
|
Jak by się tak wnikliwie przyjrzeć sprawie, to wszystko wokół nas daje się opisać w kategorii jakiegoś konfliktu, właściwie każda rzecz oscyluje pomiędzy przeciwnościami - dobro i zło, sukces i porażka, pozycja atakująca i obronna. W ekonomii mamy konkurencję rozumianą jako siła napędowa rozwoju, na gruncie towarzyskim, rodzinnym ludzie wciąż muszą się "docierać". Tak więc stawiam tezę, że konflikt w jakimś sensie musi być wokół nas, jest częścią myślenia, odczuwania, życia. Pojawia się tylko inne pytanie: ile i jakiego rodzaju konflikt jest tym, który raczej buduje, niż niszczy nas - ludzi?
Nawet jeśli jesteśmy łagodnymi z wychowania ludźmi, to zwykle konflikt będzie nas dotyczył, często go lubimy, prowokujemy - czy to w sporcie, w grach, zabawach towarzyskich. Ten konflikt kontrolowany jednak często ociera się o ciemną stronę - weźmy sport, w którym od idei rywalizacji fair play tak łatwo część ludzi przechodzi do niszczącej agresji, w postaci chuligaństwa, czasem poważnych konfliktów rodzinnych itp. Badania naukowe wykazały, że zaangażowanie w sport wiąże się ze zwiększeniem produkcji testosteronu - hormonu męskiego związanego w dużym stopniu z walką.
Bez postawienia sprawy w przestrzeni konfliktu niemożliwe jest myślenie - nawet rozważając tak prosty problem jak pytanie o ilość soli i pieprzu dosypywanych do potrawy, będziemy w myśleniu odwoływać się do potencjalnej konfliktowości - czy ktoś lubi ostrzejsze dania, czy te łagodniejsze - jaki "konflikt" smaków będzie miał miejsce podczas jedzenia.
Wydaje mi się, że podstawowe błędy związanym z zagadnieniem konfliktu są dwa:
- iluzja, że można się całkowicie konfliktów pozbyć
- iluzja, że różnego rodzaju konflikty są dobre "same w sobie".
Ten drugi rodzaj iluzji jest częścią błędów rozumowania wolnorynkowego. Dla części osób konkurencja w gospodarce jest niejako celem samym w sobie - jest postrzegana jako dobro nadrzędne wobec innych aspektów życia. W rzeczywistości sam konflikt też jest niejako "w konflikcie" wewnętrznym. Ekonomia jest tu właśnie dobrym modelem. Podmioty na rynku konkurują, ale np. rozszerzenie konkurencji na wnętrze przedsiębiorstw powoduje często opłakane skutki - bo skonfliktowana załoga traci czas, energię, środki na wewnętrzne tarcia, zamiast na rozwój samej firmy i jej produktów. Z resztą na gruncie zewnętrznych wobec firm nadmiar konfliktu bywa mocno niekorzystny - konfliktowe układy z klientami skutkują koniecznością finansowania działów prawnych, inwestowania w zabezpieczenia przed zalewem reklamacji, ucieczki zirytowanych klientów do konkurencji.
Konflikt zawsze będzie - tak z ludźmi, w pracy, nawet wewnątrz psychiki każdego człowieka. Pytanie jest JAKI konflikt?
Ja ileś tam lat temu powziąłem sobie pewne życiowe postanowienie: jak najmniej jałowych konfliktów. Postanowienie wzięło się z obserwacji typowej niszczącej sytuacji konfliktowej. Typowym układem w takiej sytuacji jest forsowanie sytuacji beznadziejnej, atakowanie pozycji, które są nie do zdobycia. Jakże często próbujemy wciąż zrobić coś, co z góry nie rokuje, wciąż miewamy nadzieję, tam gdzie widać, iż - przynajmniej bez naprawdę przełomowych zmian - nic nie ma szansy się poprawić. Więc wciąż coś próbujemy, wciąż nam się nie udaje, my wciąż się frustrujemy, a potem wciąż próbujemy bez skutku i... tak w kółko...
Wtedy uznałem, że trzeba sobie umieć powiedzieć STOP - robię jakiś ostateczny osąd sytuacji. Jeśli widać z dużą dozą pewności, że nie mam szans na zrealizowanie jakiegoś planu, to biorę swoje uczucia "za twarz" na siłę wycofuję je z nieperspektywicznego układu. Mówię sobie coś w stylu: szkoda mojego czasu i energii, szkoda zachodu, zmieniam strategię.
Czy mam w tym rację?...
- Tego nie wiem do końca. Pewnie nie jeden raz powinienem był spróbować przełamać ów dotychczasowy opór po raz kolejny. Pewnie nie jeden raz by się udało. Na tym wygrywają co niektórzy, że są bardziej uparci od reszty ludzi, więc osiągają sukcesy tam, gdzie inni odpuszczają. Ale jest też jakiś rachunek zysków i strat. Czasem nie warto zdobywać zbyt wiele. Czasem wręcz okazuje się, że sukces przynosi nam tylko kłopoty, bo np. upragniony awans na kierownicze stanowisko okazał się ostatecznie niekorzystną emocjonalnie demolką w życiu, że właściwie rola menedżera nam "nie leży", a korzyści finansowe nie pokrywają strat emocjonalnych. Z drugiej strony, bez odpowiedniej dozy uporu, zawzięcia się, nie da się osiągnąć poważnych sukcesów. Gdzie w tym wszystkim jest rozsądek?...
Zauważyłem, że moje postanowienie owego "rozsądku" w podejściu do konfliktu skutkuje też dodatkową negatywną stroną - pewnym przestawieniem się psychiki na łatwiejszą/szybszą rezygnację, na nie podejmowanie wielu wyzwań. Właściwie nie wiadomo, jaki poziom uporu w forsowaniu swojej wizji jest tym prawidłowym. Jeśli psychicznie go ustawię na pozycji niskiej, to automatycznie wszystko co będę robił niejako "dostosuje się" do tego wyboru - powstanie mi świat, w którym będę w stanie osiągać rzeczy mniej związane z uporem. Albo też związane z innym rodzajem uporu. Bo brak uporu w jednej sprawie nie oznacza rezygnacji zupełnie - czas poświęcony na kolejne ataki poprzedniego problemu zwykle jest wykorzystywany na nowy problem. Czyli ustawienie sobie aspektu rezygnacji z dalszej walki na niskim poziomie skutkuje (przy niezmienionej ogólnej energii życiowej) po prostu przestawienie się z "jakości na ilość" - czyli zamiast osiągania tych ekskluzywnych, trudnych celów, osiągnie się więcej łatwiejszych. Coś za coś.
Co jest ostatecznie lepsze?
- To zależy od kryterium. Według pewnych kryteriów lepiej jest mieć te ekskluzywne cele, według innych kryteriów lepszym wyborem byłoby osiągnięcie tamtych "mniejszych" sukcesów. Na ile z resztą te sukcesy były "mniejsze", też nie wiemy.
Tu dochodzi się do problemu kluczowego - WYBORU NADRZĘDNEGO KRYTERIUM. Jeśli wiem czego tak naprawdę chcę, to osiągnę sukces - ten prawdziwy, największy, ten o którym mi rzeczywiście chodzi. Wtedy ostatecznie wszystkie konflikty się rozwiążą, bo osiągnę spełnienie. Tylko co jest tym ostatecznym celem - kryterium - sukcesem?
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33359
Przeczytał: 64 tematy
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 12:31, 20 Cze 2016 Temat postu: Re: Ile konfliktu w życiu? |
|
|
Jeszcze tak po namyśle w temacie przyszło mi do głowy.
Nie dać się wciągnąć do walki o cudze cele
Innym postanowieniem, jakie sobie złożyłem w swoim czasie było unikanie bycia manipulowanym. Ten świat, ludzie na nim, mają swoje ambicje, cele do zrealizowania. Gdyby każdy realizował osobiście to, co sobie wymyślił, sprawa byłaby prosta. Problem w tym, że sporej części osób udaje się wmówić innym ludziom konieczność realizowania ich celów. Np. Hitler był w stanie namówić wiele milionów Niemców do zaangażowania się w straszną wojnę.
Uważam, że wokół nas jest mnóstwo "małych Hitlerów" - ludzi, którzy sprytnie manipulują otoczeniem, aby realizować własne cele. Do pewnego stopnia jest to nawet i jakoś dobre - bo organizuje życie ludzi, a często owe cele są jakoś tam dobre, warte zrealizowania (w końcu nie każdy wódz jest od razu tym złym, tym Hitlerem). Ale często nie są warte. A w każdym razie to my powinniśmy tu decydować (albo przynajmniej współdecydować), czy warto jest realizować dany projekt. Nooo.. przynajmniej zakładając, że mamy ten minimalny rozum, aby owej analizy się podjąć.
Dlaczego dajemy sobą manipulować?
- To dość trudny problem. Trochę dlatego, że ewolucyjnie nasz gatunek jest przystosowany do pracy w grupie - mamy instynktowną skłonność do podążania za grupą, a grupa ma instynktowną skłonność do podążania za liderem. Ale podążanie za liderem może być zgubne. Liderzy, to przede wszystkim ludzie ambitni, niekoniecznie mądrzy i odpowiedzialni. Tzn. oczywiście nie można generalizować, bo część liderów jest odpowiedzialna. Ale tylko część. Więc chyba słuszny jest wniosek, że w podążaniu za władzą, przywództwem dobrze jest zachować umiar i rezerwę. Nie dać się wciągnąć w cudza wojnę. Nie ginąć za cudze ambicje i chore, wybujałe ego. Tymczasem to właśnie silne ego często decyduje o zdobyciu przywództwa.
Istotną miarą dojrzałości człowieka jest więc jego odporność na manipulację. Tylko jak tę odporność zdobyć?
- Według mnie po prostu dobrze jest mieć PRZEMYŚLANY ŚWIAT. Kandydaci na władców, czasem tyranów chętnie sięgają po iluzje, grają na pragnieniach, próbują wcisnąć ludziom kit, sugerując możliwość osiągnięcia sukcesu, szczęścia jeśli tylko powierzymy im nasz wysiłek, energię, czas. Mając przemyślaną wizję świata, praktycznie od razu iluzja daje się zdiagnozować jako właśnie iluzja, nieziszczalne marzenie, jako faktycznie nieziszczalne marzenie. Bez tego przemyślanego świata, trudno jest oprzeć się manipulantom, bo nie będziemy w stanie przejrzeć oszustw, jakie tkwią u podstawy manipulacji.
Tak więc, poza przemyśliwaniem tego świata, niewiele jest dobrych wskazówek na strategię do uniknięcia manipulacji, a potem np. śmierci na cudzej (często wręcz złej) wojnie. Może z wyjątkiem jeszcze jednej wskazówki - szukanie w sobie męstwa. Bo oprócz wiedzy co trzeba/warto zrobić, trzeba jeszcze mieć tę moc wewnętrzną oparcia się naciskom, uniknięcia postępowania wbrew sobie. To, niestety, nie jest łatwe.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 12:34, 20 Cze 2016, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|