 |
ŚFiNiA ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 34579
Przeczytał: 85 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 20:15, 20 Lis 2024 Temat postu: Czy niebo i piekło mogą być w pewnym sensie TYM SAMYM? |
|
|
Od jakiegoś czasu trochę coś w stylu uważam. Czy da się to spiąć z ideami, pojęciami znanymi powszechnie?...
Uważam, że się da. Podejście jest następujące:
Oto weźmy sytuację, w której po życiu, jakie człowiek odbył tu na ziemi, jego dusza zostaje postawiona przed perspektywą: a teraz dostaniesz w prawdzie, czyli w pełni konsekwencji to, czego naprawdę chcesz, ku czemu swoje życie prowadziłeś/aś!
Wtedy to:
- Dusza, która w życiu dążyła do miłości, niewywyższania się, życzliwości, rozwoju dostaje świat swoich pragnień - świat miłości, rozwoju, życzliwości.
- Dusza, która w swoim życiu realizowała się jako dominator, kłamca, manipulant, agresor, ktoś gniewny i niewybaczający, dostanie kompatybilny ze swoimi emocjami i pragnieniami świat. W tym świecie wszystko będzie kłamliwe, żądne dominacji, gniewu, nieprzejednania.
Jedni i drudzy dostaną TO, CZEGO W ISTOCIE CHCĄ.
Zwolennik gniewu i walki i to, co wystawia jako wyzwanie do walki wrogim pretendentom i tak by się "nie odnalazł" w świecie, gdzie nie o gniew i walkę chodzi, on by się w świecie łagodności nie tylko nudził, ale jego emocje pozostawałyby w stałej frustracji, byłyby w stanie "nieustannego głodu" walki, możliwości wykazania swojej wyższości nad każdym, kogo spotyka. Taki ktoś nie przyjąłby nawet świata walki na niby. Bo powiedzmy, że Bóg, widząc to, że oto ktoś nie umie się zmienić pod tym względem, że jedyne co, go satysfakcjonuje, co stanowi jego mentalny skarb i musi walczyć o wywyższenie, dawałby mu do zwalczania różnych "przeciwników zombie", takich nieprawdziwych, tylko do wyżycia się, aby jednak nie narazić na ciosy i uszkodzenia w prawdziwej walce z realnym przeciwnikiem tak samo agresywnym i gniewnym jak on. Ale takie oszustwo prędzej czy później by się wydało, prawda by wyszła na jaw, a wtedy tym bardziej taki ktoś poczułby się oszukany. Więc gniewni, okrutni, nieprzejednani, chętni do karania, niszczenia, gróźb powinni dostać dokładnie ten ICH ŚWIAT - czyli właśnie świat pełen gniewu, okrucieństwa, kar gróźb. To jest taki świat, w którym jest płacz i zgrzytanie zębów, to jest piekło.
Z kolei ludzie ZDOLNI DO DOBRYCH UCZUĆ, mieliby świat, w którym te dobre uczucia rozkwitają, rozwijają się. Ci też mają to, co ich przepełnia, co stanowi konsekwencje tego, czym się stali, jak ukształtowali swoja osobowość, pragnienia, odczuwanie. To jest niebo.
Ale zarówno niebo jak i piekło są ucieleśnieniem tej samej zasady - masz duszo SWÓJ świat, masz rzeczywistość odniesień, które pasują do tego, czego w głębi duszy chcesz, a niczego innego w prawdzie i tak nie przyjmiesz.
Od naszego świata różni się ta rzeczywistości BEZWZGLĘDNOŚCIĄ UJAWNIANIA SIĘ PRAWDY. Na naszym świecie prawda jest niejawna, trzeba ją dopiero wydzierać rzeczywistości, doskonaląc przy tym swoje "wewnętrzne procedury diagnostyczne". To doskonalenie postrzegania świata UJAWNIA RZECZYWISTĄ NATURĘ OSOBY - każdy naturalnie lgnie do tego, co go mentalnie przepełnia. I oceniając swoje życie każdy zobaczy w prawdzie - co właściwie go przepełnia.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2940
Przeczytał: 102 tematy
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 2:46, 21 Lis 2024 Temat postu: Re: Czy niebo i piekło mogą być w pewnym sensie TYM SAMYM? |
|
|
Michał Dyszyński napisał: | Ale zarówno niebo jak i piekło są ucieleśnieniem tej samej zasady - masz duszo SWÓJ świat, masz rzeczywistość odniesień, które pasują do tego, czego w głębi duszy chcesz, a niczego innego w prawdzie i tak nie przyjmiesz.
Od naszego świata różni się ta rzeczywistości BEZWZGLĘDNOŚCIĄ UJAWNIANIA SIĘ PRAWDY. Na naszym świecie prawda jest niejawna, trzeba ją dopiero wydzierać rzeczywistości, doskonaląc przy tym swoje "wewnętrzne procedury diagnostyczne". To doskonalenie postrzegania świata UJAWNIA RZECZYWISTĄ NATURĘ OSOBY - każdy naturalnie lgnie do tego, co go mentalnie przepełnia. I oceniając swoje życie każdy zobaczy w prawdzie - co właściwie go przepełnia. |
Skoro po drugiej stronie ujawnia się prawda to osoby, które za życia ukształtowały się jako dominator, kłamca, manipulant, agresor, ktoś gniewny i niewybaczający uświadomią sobie to, że są w stanie chorobowym, że są przesiąknięci chorobą grzechu i zła. Tu na ziemi to do takich ludzi nie docierało, ale po drugiej stronie, każdy stanie w prawdzie na swój temat. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chce być chorym. Być może takie osoby nie będą wierzyć, że jest jeszcze dla nich ratunek (w końcu mówimy o tych, co doświadczają piekła), ale ona po uświadomieniu sobie prawdy NIE CHCE świata, w którym dalej będzie cementować się ta chora osobowość.
W twojej perspektywie, jeśli dobrze ją rozumiem to, co prawda prawda wychodzi na jaw, ale świadomość jakby w ogóle nie widziała problemu w tym kim się stała, bo wg ciebie chce świata zgodnego z jej ukształtowanymi pragnieniami. W twojej koncepcji moment stanięcia w prawdzie jakby trochę szwankował.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 34579
Przeczytał: 85 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 3:05, 21 Lis 2024 Temat postu: Re: Czy niebo i piekło mogą być w pewnym sensie TYM SAMYM? |
|
|
Katolikus napisał: | Michał Dyszyński napisał: | Ale zarówno niebo jak i piekło są ucieleśnieniem tej samej zasady - masz duszo SWÓJ świat, masz rzeczywistość odniesień, które pasują do tego, czego w głębi duszy chcesz, a niczego innego w prawdzie i tak nie przyjmiesz.
Od naszego świata różni się ta rzeczywistości BEZWZGLĘDNOŚCIĄ UJAWNIANIA SIĘ PRAWDY. Na naszym świecie prawda jest niejawna, trzeba ją dopiero wydzierać rzeczywistości, doskonaląc przy tym swoje "wewnętrzne procedury diagnostyczne". To doskonalenie postrzegania świata UJAWNIA RZECZYWISTĄ NATURĘ OSOBY - każdy naturalnie lgnie do tego, co go mentalnie przepełnia. I oceniając swoje życie każdy zobaczy w prawdzie - co właściwie go przepełnia. |
Skoro po drugiej stronie ujawnia się prawda to osoby, które za życia ukształtowały się jako dominator, kłamca, manipulant, agresor, ktoś gniewny i niewybaczający uświadomią sobie to, że są w stanie chorobowym, że są przesiąknięci chorobą grzechu i zła. Tu na ziemi to do takich ludzi nie docierało, ale po drugiej stronie, każdy stanie w prawdzie na swój temat. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chce być chorym. Być może takie osoby nie będą wierzyć, że jest jeszcze dla nich ratunek (w końcu mówimy o tych, co doświadczają piekła), ale ona po uświadomieniu sobie prawdy NIE CHCE świata, w którym dalej będzie cementować się ta chora osobowość.
W twojej perspektywie, jeśli dobrze ją rozumiem to, co prawda prawda wychodzi na jaw, ale świadomość jakby w ogóle nie widziała problemu w tym kim się stała, bo wg ciebie chce świata zgodnego z jej ukształtowanymi pragnieniami. W twojej koncepcji moment stanięcia w prawdzie jakby trochę szwankował. |
Nie rozumiem, co tu miałoby "szwankować". Osobowość ustaliła sobie CZEGO NAPRAWDĘ PRAGNIE. Już np. wie, że jedyne co ją realnie napędza, to walka o dominację. Nie wyobraża sobie, jak cokolwiek innego miałoby ją na dłużej wciągnąć mentalnie dając choćby minimalne szanse na szczęście, spełnienie.
Jeśli ktoś slucha muzyki Bacha, to zapewne nie będzie się delektował disco polo. I odwrotnie - miłośnik disco polo zwykle będzie odczuwał dyskomfort, słuchając Bacha. Tu nie ma możliwości "wytłumaczenia" sobie, to ja teraz widzę, że dobrze byłoby się cieszyć słuchając disco polo, a wtedy miłośnik Bacha nagle po "zrozumieniu" tego faktu zacznie przeżywać radość, gdy usłyszy ten typ twórczości muzycznej.
To samo jest z osobą, która - patrząc w prawdzie na swoje życie - nagle stwierdza, że nigdy jej nie cieszyło obserwowanie, jak inni ludzie się spełniają życiowo, bo obserwując liczne swoje reakcje na takie sytuacje, widzi w swoich emocjach głównie zazdrość, chęć zepsucia im zabawy, a potem wykazania im, jak to są gorsi od niego, jak to on nad nimi twardo może dominować, wykazując swoja wyższość. On nie widzi ani jednego przypadku, gdy mu radość innych osób sprawiła przyjemność, czy satysfakcję, więc już wie, jaki jest - taki, jak życie mu pokazało. Dla takiego kogoś wysoce nieatrakcyjne jest oferta "teraz będziesz żył w społeczności, w której wszyscy się kochają, nikt się nie wywyższa, wszyscy okazują sobie życzliwość, nie ma kłamstwa, nikt nikogo nie chce wykorzystać". Takie życie dla niego jest bowiem nudne i wbrew poczuciu wewnętrznego sensu, czy szansy na emocjonalne spełnienie.
Zupełnie inaczej widzi swoje życie ktoś, kto nie pragnie się wywyższać, który jest szczęśliwy wtedy, gdy inni są wokół niego szczęśliwi, spełnieni. On się w raju - społeczności bazującej na prawdzie i miłości - czuje jak ryba w wodzie.
To, co nas mentalnie, w szczególności emocjonalnie napędza i spełnia, nie jest wyrozumowane, tego się nie da sobie "przetłumaczyć".
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2940
Przeczytał: 102 tematy
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 16:51, 21 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
Michał Dyszyński napisał: | Nie rozumiem, co tu miałoby "szwankować". |
A czy w twojej koncepcji, gdy dusza stanie po śmierci w prawdzie to zrozumie to, że się w znacznym stopniu wadliwie ukształtowała czy nie zrozumie?
Bo np. taki Putin domyślam się, że on już teraz wie, że to czego naprawdę pragnie to być dominatorem, który rządzi w relacjach z innymi. We władzy upatruje swojego szczęścia i spełnienia, i aby to wiedzieć to nie potrzebuje umierać i dopiero, kiedyś w innym życiu się o tym przekonywać.
Cytat: | To samo jest z osobą, która - patrząc w prawdzie na swoje życie - nagle stwierdza, że nigdy jej nie cieszyło obserwowanie, jak inni ludzie się spełniają życiowo, bo obserwując liczne swoje reakcje na takie sytuacje, widzi w swoich emocjach głównie zazdrość, chęć zepsucia im zabawy, a potem wykazania im, jak to są gorsi od niego, jak to on nad nimi twardo może dominować, wykazując swoja wyższość. |
I po śmierci, gdy już stanie w prawdzie to twoim zdaniem dalej taka osoba będzie przeświadczona, że jej postawa jest w porządku, że nie ma w tym nic złego? Jeśli tak to żadna wyższa prawda do takiej osoby nie dotarła i cały koncept "stanięcia w prawdzie" w sumie nie wiadomo, co znaczy.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 34579
Przeczytał: 85 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 18:22, 21 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
Katolikus napisał: | Michał Dyszyński napisał: | Nie rozumiem, co tu miałoby "szwankować". |
A czy w twojej koncepcji, gdy dusza stanie po śmierci w prawdzie to zrozumie to, że się w znacznym stopniu wadliwie ukształtowała czy nie zrozumie?
Bo np. taki Putin domyślam się, że on już teraz wie, że to czego naprawdę pragnie to być dominatorem, który rządzi w relacjach z innymi. We władzy upatruje swojego szczęścia i spełnienia, i aby to wiedzieć to nie potrzebuje umierać i dopiero, kiedyś w innym życiu się o tym przekonywać. |
Ja stawiam na to, że po śmierci Putin ZOBACZY KONSEKWENCJE tego, jego osobowość nie potrafi nawiązać relacji na innej zasadzie, niż dominowanie, narzucanie swego. Wyświetli się przed jego oczami to, że co wypierał za życia - że NIE ISTNIEJE TAKI STAN RELACJI Z INNYMI ISTOTAMI, KTÓRY BY GO USATYSFAKCJONOWAŁ NA DŁUŻEJ. Dominatorzy i krzywdziciele nie stawiają sobie przed oczy konsekwencji tego, co robią, to oni...
ciągle są aspirujący, ciągle w działaniu, ciągle mają cel, czyli "nie mają czasu na zastanawianie się, czym ów cel jest". Dla nich "cel jest", czyli jest predefiniowany, nie uzasadnia się go. Dominator krzywdziciel czyni (nieświadomie) założenie, że zawsze jest coś do zdominowania, zawsze jest cel. Nie zadaje sobie pytania: a jak ten cel osiągnę, to co dalej?...
Nie zadaje sobie pytania: a jeśli już wszystkich bym totalnie zgnębił, stłamsił i poniżył, ogłaszając się absolutnym władcą wszystkiego i wszystkich, to co będzie?...
- Ale prawda zostanie odkryta. A prawda jest taka, ze osiągnąwszy swój cel krzywdziciel dominator dowiaduje się, że NIE MA NIC, że owo "osiągnięcie", do którego cały czas dążył jest stanem WIELKIEGO OPUSZCZENIA, TOTALNEJ SAMOTNOŚCI, PRZERAŻAJĄCEJ MENTALNEJ PUSTKI.
Oto jest ten dominator - sam na górze, ten jeden - jest. Wszyscy pozostali przerażeni ścielą się u jego stóp. I co dalej?...
Nie ma kogo już gnieść i niszczyć w sposób dający satysfakcję. Nie ma celu. Nie ma też do kogo otworzyć ust. Nie ma nikogo, kto by był w stanie coś zrozumieć, z tego, czym (może) chciałby się podzielić dominator. Oto konsekwencją kursu na niszczenie, tłamszenie, dominacją jest bezbrzeżna samotność, bez najmniejszych szans na jakiekolwiek ciepło emocjonalne, na szczere współczucie od jakiejkolwiek istoty. Dominator jest sam, a do tego jest sam NA WŁASNE ŻYCZENIE, a do tego też WIE, ŻE NIE POTRAFI BYĆ INNY! On nie wie, jak być innym, nie wyobraża sobie żadnego innego celu, jak tylko dążenie do tego, co JUŻ TERAZ TO WIDZI JEST TYLKO UPADKIEM.
To jest to piekło - gdy dusza wie, że SAMA SOBIE ZGOTOWAŁA STAN SWOJEGO UPADKU.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2940
Przeczytał: 102 tematy
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 0:37, 22 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
Michał Dyszyński napisał: | - Ale prawda zostanie odkryta. A prawda jest taka, ze osiągnąwszy swój cel krzywdziciel dominator dowiaduje się, że NIE MA NIC, że owo "osiągnięcie", do którego cały czas dążył jest stanem WIELKIEGO OPUSZCZENIA, TOTALNEJ SAMOTNOŚCI, PRZERAŻAJĄCEJ MENTALNEJ PUSTKI.
Oto jest ten dominator - sam na górze, ten jeden - jest. Wszyscy pozostali przerażeni ścielą się u jego stóp. I co dalej?...
Nie ma kogo już gnieść i niszczyć w sposób dający satysfakcję. Nie ma celu. Nie ma też do kogo otworzyć ust. Nie ma nikogo, kto by był w stanie coś zrozumieć, z tego, czym (może) chciałby się podzielić dominator. Oto konsekwencją kursu na niszczenie, tłamszenie, dominacją jest bezbrzeżna samotność, bez najmniejszych szans na jakiekolwiek ciepło emocjonalne, na szczere współczucie od jakiejkolwiek istoty. Dominator jest sam, a do tego jest sam NA WŁASNE ŻYCZENIE, a do tego też WIE, ŻE NIE POTRAFI BYĆ INNY! On nie wie, jak być innym, nie wyobraża sobie żadnego innego celu, jak tylko dążenie do tego, co JUŻ TERAZ TO WIDZI JEST TYLKO UPADKIEM.
To jest to piekło - gdy dusza wie, że SAMA SOBIE ZGOTOWAŁA STAN SWOJEGO UPADKU. |
I twoim zdaniem, gdy człowiek stanie w prawdzie, czyli pozna w pełni konsekwencję swoich wyborów i to jaki się stał, i że to finalnie kończy się upadkiem to on dalej będzie chciał być taki jaki jest? Jeśli taki człowiek dalej będzie pragnął świata opartego na dominacji, kłamstwach, manipulacji i gniewie pomimo, że już stanął w prawdzie, czyli poznał wszelkie konsekwencje swojej postawy i tego, jakim się okazał to funkcjonalnie moment stanięcia w prawdzie nie ma żadnego znaczenia. Przed stanięciem w prawdzie zły człowiek chce złego świata i po stanięciu w prawdzie chce być jaki jest i mieć świat kompatybilny z jego emocjami i pragnieniami to funkcjonalnie moment stanięcia w prawdzie nie ma żadnego znaczenia. Czy ja coś źle rozumiem?
Jeśli faktycznie jest tak jak pisałeś:
Michał napisał: | Jedni i drudzy dostaną TO, CZEGO W ISTOCIE CHCĄ. |
To w tym układzie nie wiem, co daje stanięcie w prawdzie. Jeśli będziesz argumentować, że moment stanięcia w prawdzie cementuje pragnienia i emocje człowieka to wtedy moim zdaniem Bóg sam swoją metodą szkodzi człowiekowi, bo stanięcie w prawdzie nic wadliwie ukształtowanemu bytowi nie pomaga. A jeśli będziesz argumentował, że moment stanięcia w prawdzie pokazuje całą prawdę o człowieku i jego wyborach, ale on dalej pomimo świadomości tej prawdy będzie opowiadał się za tym jaki jest to moment stanięcia w prawdzie robi się bez znaczenia. Przed i po jest tak samo.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 34579
Przeczytał: 85 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 1:29, 22 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
Katolikus napisał: | Przed stanięciem w prawdzie zły człowiek chce złego świata i po stanięciu w prawdzie chce być jaki jest i mieć świat kompatybilny z jego emocjami i pragnieniami to funkcjonalnie moment stanięcia w prawdzie nie ma żadnego znaczenia. Czy ja coś źle rozumiem?
Jeśli faktycznie jest tak jak pisałeś:
Michał napisał: | Jedni i drudzy dostaną TO, CZEGO W ISTOCIE CHCĄ. |
To w tym układzie nie wiem, co daje stanięcie w prawdzie. Jeśli będziesz argumentować, że moment stanięcia w prawdzie cementuje pragnienia i emocje człowieka to wtedy moim zdaniem Bóg sam swoją metodą szkodzi człowiekowi, bo stanięcie w prawdzie nic wadliwie ukształtowanemu bytowi nie pomaga. A jeśli będziesz argumentował, że moment stanięcia w prawdzie pokazuje całą prawdę o człowieku i jego wyborach, ale on dalej pomimo świadomości tej prawdy będzie opowiadał się za tym jaki jest to moment stanięcia w prawdzie robi się bez znaczenia. Przed i po jest tak samo. |
Stanięcie w prawdzie w ogólności jest podstawą do tego, aby coś jeszcze zmienić w sobie. I dusze na tym średnim poziomie splamienia złem, widząc swoje błędy, pragną się zmienić, a Bog im pomaga się zmienić, udoskonalić. Już dusze wiedzą, co jest w nich do zmiany, już mają wytyczoną drogę.
Problem jest z duszami, które są tak głęboko mentalnie wciśnięte w zło, szczególnie w pragnienie wywyższenia się, że nie wyobrażają sobie innych siebie, niż tych, jakimi aktualnie są. Takie dusze będą blokowały pomoc ze strony Boga.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2940
Przeczytał: 102 tematy
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 2:19, 22 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
Michał Dyszyński napisał: | Katolikus napisał: | Przed stanięciem w prawdzie zły człowiek chce złego świata i po stanięciu w prawdzie chce być jaki jest i mieć świat kompatybilny z jego emocjami i pragnieniami to funkcjonalnie moment stanięcia w prawdzie nie ma żadnego znaczenia. Czy ja coś źle rozumiem?
Jeśli faktycznie jest tak jak pisałeś:
Michał napisał: | Jedni i drudzy dostaną TO, CZEGO W ISTOCIE CHCĄ. |
To w tym układzie nie wiem, co daje stanięcie w prawdzie. Jeśli będziesz argumentować, że moment stanięcia w prawdzie cementuje pragnienia i emocje człowieka to wtedy moim zdaniem Bóg sam swoją metodą szkodzi człowiekowi, bo stanięcie w prawdzie nic wadliwie ukształtowanemu bytowi nie pomaga. A jeśli będziesz argumentował, że moment stanięcia w prawdzie pokazuje całą prawdę o człowieku i jego wyborach, ale on dalej pomimo świadomości tej prawdy będzie opowiadał się za tym jaki jest to moment stanięcia w prawdzie robi się bez znaczenia. Przed i po jest tak samo. |
Stanięcie w prawdzie w ogólności jest podstawą do tego, aby coś jeszcze zmienić w sobie. I dusze na tym średnim poziomie splamienia złem, widząc swoje błędy, pragną się zmienić, a Bog im pomaga się zmienić, udoskonalić. Już dusze wiedzą, co jest w nich do zmiany, już mają wytyczoną drogę.
Problem jest z duszami, które są tak głęboko mentalnie wciśnięte w zło, szczególnie w pragnienie wywyższenia się, że nie wyobrażają sobie innych siebie, niż tych, jakimi aktualnie są. Takie dusze będą blokowały pomoc ze strony Boga. |
Ok. Rozumiem. Choć dalej bym pozostał przy swojej myśli, że jeśli okaże się, że jakaś dusza pomimo tego przejścia przez etap stanięcia w prawdzie dalej chce się upierać przy swojej wizji świata i tym jacy w sobie w środku są (na poziomie swojego jestestwa?) to po prostu etap stanięcia w prawdzie okazał się bezskuteczny, nic nie znaczący. Tak mi to w umyśle się składa.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 34579
Przeczytał: 85 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 12:55, 22 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
Katolikus napisał: | Ok. Rozumiem. Choć dalej bym pozostał przy swojej myśli, że jeśli okaże się, że jakaś dusza pomimo tego przejścia przez etap stanięcia w prawdzie dalej chce się upierać przy swojej wizji świata i tym jacy w sobie w środku są (na poziomie swojego jestestwa?) to po prostu etap stanięcia w prawdzie okazał się bezskuteczny, nic nie znaczący. Tak mi to w umyśle się składa. |
Etap stanięcia w prawdzie uświadamia, że taka postawa nie ma perspektyw. Czyli jest to znaczące, bo dana osobowość przekonuje się, że zbłądziła.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2940
Przeczytał: 102 tematy
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 13:31, 22 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
Michał Dyszyński napisał: | Katolikus napisał: | Ok. Rozumiem. Choć dalej bym pozostał przy swojej myśli, że jeśli okaże się, że jakaś dusza pomimo tego przejścia przez etap stanięcia w prawdzie dalej chce się upierać przy swojej wizji świata i tym jacy w sobie w środku są (na poziomie swojego jestestwa?) to po prostu etap stanięcia w prawdzie okazał się bezskuteczny, nic nie znaczący. Tak mi to w umyśle się składa. |
Etap stanięcia w prawdzie uświadamia, że taka postawa nie ma perspektyw. Czyli jest to znaczące, bo dana osobowość przekonuje się, że zbłądziła. |
Ok, ale to jeśli moment stanięcia w prawdzie każdej duszy (nawet tej najbardziej przesiąkniętej złem w swej głębokiej strukturze myślenia i odczuwania) uświadamia, że zbłądziła że jest wadliwa, a jej działania prowadzą do pustki i ta dusza JEST TEGO ŚWIADOMA, BO MOMENT STANIĘCIA W PRAWDZIWE TO WYMUSZA to czy jest dalej sens twierdzić, że:
Cytat: | Dusza, która w swoim życiu realizowała się jako dominator, kłamca, manipulant, agresor, ktoś gniewny i niewybaczający, dostanie kompatybilny ze swoimi emocjami i pragnieniami świat. W tym świecie wszystko będzie kłamliwe, żądne dominacji, gniewu, nieprzejednania.
Jedni i drudzy dostaną TO, CZEGO W ISTOCIE CHCĄ. |
???
Ona już wie, że zbłądziła więc po co jej dawać taki świat? No chyba, że dalej uparcie obstawia swoje, ale wtedy moment stanięcia w prawdzie robi się nic nie znaczący.
Mnie to się inaczej nie układa. Albo zakładamy, że dusza jest uparta, że nic nie pomaga i wtedy moment stanięcia w prawdzie nie ma żadnego zastosowania, albo zakładamy, że moment stanięcia wprawdzie wywołuje jakieś zmiany i dusza coś zaczyna pomału rozumieć.
Bo dla mnie jeśli dusza przekonuje się, że zbłądziła to ona już dalej nie chce tego świata do którego uparcie dążyła. A jeśli dalej dąży to o niczym się nie przekonała i moment stanięcia w prawdzie jest nic nie znaczącym terminem.
Mam wrażenie, że w swojej teologii trochę masz to jeszcze nieprzemyślane, że chcesz utrzymywać dwa sprzeczne założenia, ale być może ja coś źle interpretuję.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 34579
Przeczytał: 85 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 14:31, 22 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
Katolikus napisał: | Mnie to się inaczej nie układa. Albo zakładamy, że dusza jest uparta, że nic nie pomaga i wtedy moment stanięcia w prawdzie nie ma żadnego zastosowania, albo zakładamy, że moment stanięcia wprawdzie wywołuje jakieś zmiany i dusza coś zaczyna pomału rozumieć.
Bo dla mnie jeśli dusza przekonuje się, że zbłądziła to ona już dalej nie chce tego świata do którego uparcie dążyła. A jeśli dalej dąży to o niczym się nie przekonała i moment stanięcia w prawdzie jest nic nie znaczącym terminem.
Mam wrażenie, że w swojej teologii trochę masz to jeszcze nieprzemyślane, że chcesz utrzymywać dwa sprzeczne założenia, ale być może ja coś źle interpretuję. |
W jednym się nie dogadaliśmy. Spróbuję ten aspekt jakoś mocniej zasygnalizować, wyłonić z tej "ogólnej magmy" całej sprawy, skupiając na nim uwagę: problemem jest to, że czym innej jest wiedzieć, że jest źle, a nawet wiedzieć co jest źle, a czym innym jest DOSTRZEGAĆ W SOBIE BAZĘ DO ZMIANY stanu, w którym się jest.
W prostych sytuacjach to może tak działać - np. jeśli jest tylko wybór z dwóch opcji - albo idę w lewo, albo w prawo, to jeśli przyjdzie mi pewna informacja, że droga w lewo jest nieperspektywiczna, to będziemy mieli prostą decyzję - idziemy w prawo. Prostota tego dychotomicznego modelu wyboru ukrywa ludziom to, że w realnych sytuacjach bardzo często wybór nie będzie typu "zrobię albo tak, albo odwrotnie", czy też "skoro opcja 1 jest niedobra, to na pewno dobra będzie opcja 2, zatem wiedząc, jak jest dobrze, mamy zawsze możliwość poprawnego zadziałania". Tymczasem w życiu będzie to często bardziej skomplikowane, w szczególności życie dorzuci czynnik ZDOLNOŚCI DOSTOSOWANIA SIĘ.
Podam może tutaj typowy przykład z życia. Oto ktoś samokrytycznie stwierdza "jest mi źle, nie mam pracy, nie mam wykształcenia, życia spycha mnie na margines". One UZNAŁ, że jest źle - prawda jest odkryta. Jednak czy może coś z tym zrobić?...
Tu osoba z zewnątrz może mu poradzi: to idź na jakiś kurs zawodowy, zdobądź kwalifikacje, a wtedy jakąś robotę znajdziesz. Ale ów ktoś dobrze wie, że taka rada nie na wiele mu się zda, bo JUŻ PRÓBOWAŁWIELOKROTNIE - zapisywał się na różne kursy, ale nigdy ich nie ukończył. Zawsze bowiem znajdował powód, aby nie pójść na zajęcia, albo bywać na nich tak nieregularnie, tak nie przykładając się do nauki, że ostatecznie kursu zawodowego nie kończył. Bo dla pewnej klasy wyborów, ich zrealizowanie jest możliwe TYLKO PRZEZ ROZWÓJ. Jeśli osobowość NIE ROZWINĘŁA W SOBIE jakiejś formy PANOWANIA NAD ROZLAZŁOŚCIĄ, SŁABOŚCIĄ, ROZPROSZENIAMI, to nie będzie w stanie zrealizować nawet tego, co by (w sensie uznania w swojej świadomości) chciała szczerze czynić.
To samo wg mnie odnosi się do osobowości, która patrzy na swoje życie i widzi w nim błędy. Stwierdzenie błędów - to jedno, ale MOŻLIWOŚĆ WZIĘCIA W GARŚĆ swojej osoby na tyle, aby wyskoczyć z owej koleiny, jaką nam zgotowała nasza osobowość, to drugie.
Biblia jest piękną alegoryczną opowieścią o samodoskonaleniu się osobowości. W szczególności chyba w większości niedoceniana jest przypowieść o talentach, która jawnie ukazuje to, iż BEZ ROZWOJU OSOBOWOŚCI upadamy, życie ostatecznie zepchnie nas tam, "gdzie jest płacz i zgrzytanie zębów".
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pią 14:35, 22 Lis 2024, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 34579
Przeczytał: 85 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 17:07, 30 Lis 2024 Temat postu: |
|
|
Sąd prawdy JEST WYSTARCZAJĄCY, aby każdy grzesznik odczuł na wskroś swoją wadliwość.
Tu na Ziemi wielu w głębi serca wierzy w trwałą moc kłamstwa, negowania jawnych faktów i okoliczności, manipulowania odczytami. Ci ludzie są przekonani, że sąd nad grzesznikami nie ma szansy zafunkcjonować bez jakiejś arbitralnej odgórnej władzy, która są najpierw zarządzi, a potem - na podobieństwo ziemskiego wymiaru sprawiedliwości - zorganizuje jakąś policję, jakiś zewnętrzny przymus do wypełnienia się osądzającej misji. Tymczasem tu WYSTARCZY SAMA PRAWDA, która się ujawni bez możliwości zablokowania jej ostrości i kompletności.
Grzech, zło, błąd mentalny ma dwie komponenty:
- słabość bezpośrednią, uświadomioną, w której grzesznik przynajmniej jest świadomy tego, że słabym się okazuje.
- słabość przykrytą warstwą zmyłek, oszustw, presji na nieujawnianie prawdy, czyli najczęściej sprawczością nakierowaną na ukrycie niewygodnych dla grzesznika faktów i okoliczności.
Ta pierwsza słabość daje nadzieję, że ktoś przynajmniej już na początku zdobędzie się na POKORĘ, niezbędną do tego, aby uleczyć swoją chorą osobowość. Gorzej jest z tą słabością, którą grzesznik ukrywa za skomplikowanym systemem oszustw, zmyłek, półprawd, manipulacji, buńczucznych deklaracji, odwracania mentalnego wzroku od niewygodnych pytań i problemów. Tego rodzaju grzesznicy zwykle będą posługiwali się przemocą, krzywdzeniem innych, w celu wymuszania na nich kłamliwych deklaracji o wyższości grzesznika nad większością ludzi, albo o tym, że biorą za dobrą monetę jego kłamstwa. Wobec takich zakłamanych, przemocowych grzeszników sąd dokonywany samą prawdą będzie najbardziej inwazyjny, najstraszniejszy względem ich emocji.
Gdy okaże się, że PRAWDA PO PROSTU JEST ZAWSZE DOSTĘPNA, grzesznik stawiający przez całe życie na umiejętności manipulowania, wmawiania światu swoich kłamstw, poczuje się kompletnie bezbronny, obnażony, prześwietlony. Wtedy okaże się, że on NIE MA NIC, a także NIGDY NIE MIAŁ NIC. Miał zawsze wyłącznie ułudę, która teraz go ośmieszyła tak ostatecznie, że grzesznik zupełnie nie wie, gdzie się schować. Prawda ujawniona zdruzgocze grzesznika nie dającym się zablokować WSTYDEM.
Im bardziej buńczucznie deklarował grzesznik swoją rzekomą wielkość, im bardziej w te swoje własne klamstwa uwierzył, tym większy - w obliczu ujawnienia się wszystkich okoliczności - będzie jego upadek w otchłań wstydu.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Sob 19:06, 30 Lis 2024, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2940
Przeczytał: 102 tematy
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 2:24, 01 Gru 2024 Temat postu: |
|
|
Michał Dyszyński napisał: | Ta pierwsza słabość daje nadzieję, że ktoś przynajmniej już na początku zdobędzie się na POKORĘ, niezbędną do tego, aby uleczyć swoją chorą osobowość. |
Czy to od tego Bóg chce zbawić człowieka? Od chorej osobowości? Czy od czegoś innego?
W jednym z tematów napisałeś ciekawe myśli:
Michał w innym temacie napisał: | człowieka trzeba zbawić od błędu niestabilności jego myślenia i uczuciowości, wynikającej ze zderzenia się z jednej strony paradygmatu sprawczości, który musi realizować każda świadomość, z tą okolicznością, iż człowiek nie zna siebie (i świata), a co za tym idzie, nie jest w stanie satysfakcjonująco formułować celów i metod tej sprawczości. Zbawienie jest związane zatem z zadaniem poznania siebie i świata przez człowieka, realizowane dodatkowo w kontekście kształtowania się woli, umożliwiającej sprawczość. |
Ale nie wyjaśniałeś czym jest błąd niestabilności myślenia i uczuciowości.
Czy chora osobowość to błąd niestabilności myślenia i uczuciowości?
Co charakteryzuje chorą osobowość?
Wg mnie chora osobowość to taka, która jest mocno wyniszczona z dobrych uczuć, a swoimi działaniami krzywdzi (fizycznie i/lub psychicznie) inne czujące istoty i stawia sobie w życiu cele, które w dłuższej perspektywie będą przynosić jakąś postać cierpienia, smutku, frustracji.
Chorą osobowość może mieć ktoś pokroju Putina, ale też nasz sąsiad czy bliska osoba w rodzinie, czyli nie trzeba wszczynać wojen, by wykazywać się osobowością chorą.
No, ale to ty jesteś ekspertem od głębokich analiz więc ciekaw jestem, jak widzisz sprawę.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 34579
Przeczytał: 85 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 23:07, 01 Gru 2024 Temat postu: |
|
|
Katolikus napisał: | Michał Dyszyński napisał: | Ta pierwsza słabość daje nadzieję, że ktoś przynajmniej już na początku zdobędzie się na POKORĘ, niezbędną do tego, aby uleczyć swoją chorą osobowość. |
Czy to od tego Bóg chce zbawić człowieka? Od chorej osobowości? Czy od czegoś innego?
W jednym z tematów napisałeś ciekawe myśli:
Michał w innym temacie napisał: | człowieka trzeba zbawić od błędu niestabilności jego myślenia i uczuciowości, wynikającej ze zderzenia się z jednej strony paradygmatu sprawczości, który musi realizować każda świadomość, z tą okolicznością, iż człowiek nie zna siebie (i świata), a co za tym idzie, nie jest w stanie satysfakcjonująco formułować celów i metod tej sprawczości. Zbawienie jest związane zatem z zadaniem poznania siebie i świata przez człowieka, realizowane dodatkowo w kontekście kształtowania się woli, umożliwiającej sprawczość. |
Ale nie wyjaśniałeś czym jest błąd niestabilności myślenia i uczuciowości.
Czy chora osobowość to błąd niestabilności myślenia i uczuciowości?
Co charakteryzuje chorą osobowość?
Wg mnie chora osobowość to taka, która jest mocno wyniszczona z dobrych uczuć, a swoimi działaniami krzywdzi (fizycznie i/lub psychicznie) inne czujące istoty i stawia sobie w życiu cele, które w dłuższej perspektywie będą przynosić jakąś postać cierpienia, smutku, frustracji.
Chorą osobowość może mieć ktoś pokroju Putina, ale też nasz sąsiad czy bliska osoba w rodzinie, czyli nie trzeba wszczynać wojen, by wykazywać się osobowością chorą.
No, ale to ty jesteś ekspertem od głębokich analiz więc ciekaw jestem, jak widzisz sprawę.  |
To, co piszesz, dokłada swoją działkę do sprawy, ale trudno jest opisać tę sprawę ostatecznie. To jest, wg mnie bardzo trudne, bo:
1. Brakuje nam gotowych pojęć, zaś rysowanie ich analogiami jest nieprecyzyjne, grozi niedogadaniem się, nie daje gwarancji, że odbiorca z przedstawionej analogii wyciągnie ten aspekt, o który nam chodzi, a nie coś kompletnie innego.
2. Brakuje nam dobrych zaczepów w umyśle, pamięci do konkretnych doznań, które by sobie można było przywołać jako ilustrację, odniesienie
3. Brakuje zdolności SYNTETYCZNEGO, OPERACYJNIE SKUTECZNEGO POTRAKTOWANIA całości.
Zagadnienia od pewnego poziomu ich złożoności i trudności, można pojąć tylko wtedy, gdy się nie tylko wskazuje jednostkowe pojęcia, stanowiące linki - pomosty, pomiędzy prostymi odniesieniami sprawy do jakichś tam elementów w pamięci, ale dopiero gdy OD RAZU W TYM SAMYM MOMENCIE URUCHAMIA SIĘ DYNAMICZNE FUNKCJONALNOŚCI Z NIMI ZWIĄZANE. Rozumieć niektóre trudne sprawy da się dopiero wtedy, gdy się je dostrzega nie tylko kawałkami, ale w jakiś sposób CAŁOŚCIĄ, CELOWOŚCIĄ, WIELOASPEKTOWOŚCIĄ. Jeśli się bowiem wskazuje to sam raz z tej strony, a z chwilę z innej strony, a potem jeszcze z innej strony, ale NIE WIDAĆ W TYM POŁĄCZENIA, to odbiorcy wydaje się, że każde to wskazanie odnosi się jakby do czegoś innego. A tymczasem sensem jest to widzieć JAKO ZŁOŻONOŚĆ ALE I CAŁOŚĆ.
Ale spróbuję trochę tu zacząć coś tworzyć jako opis - analizę. Tylko z góry chcę zastrzec, aby nie traktować tego opisu jako coś w stylu "tak to jest", lecz raczej "taką inspirację wymalowałem, niczym pędzlem impresjonisty, zaś to jak jest, każdy odbiorca musi i tak sobie wypracować, przetestować w osobistym starciu z tą niejasną materią sprawy". Z góry zastrzegam, że zarzut o "niekonkretność" będzie w jakiś sposób zasadny. I w ogóle zarzutów (zasadnie!) będzie można postawić mi dużo, a ja główne na swoją obronę mam jedynie: na dzień dzisiejszy nie mam nic lepszego, więc trzeba się zadowolić tym "rakiem na bezrybiu". Pewnie po prostu dyskutując o tym - pytając, także krytykując, wskazując jak się coś zrozumiało, a czego nie zrozumiało - można ulepszać kontakt z materią tego problemu. Choć chyba droga doskonalenia tutaj i tak byłaby nieskończona. Dodatkowo należy dodać, że aspektów jest tu całe multum, a wszystkie są w jakiś sposób bardzo ważne.
Więc zacznę trochę sprawę rozkminiać...
Może najpierw się zająknę o GŁÓWNYM WYMOGU. Tym wymogiem jest SPÓJNOŚĆ, czyli może w innym spojrzeniu IDEA PRAWDZIWOŚCI (która jest szersza w ogólności, ale wokół spójności zawsze "krąży"). Wymóg spójności w kontekście choroby osobowości najsilniej ujawnia się w tym, że gdy zabraknie spójności w wytyczaniu sobie życiowych celów, które jednocześnie mają przecież stać się POWODEM NASZEGO MENTALNEGO SPEŁNIANIA SIĘ, to automatycznie oznacza, iż: dla niespójnie wytyczonych celów spełnienie się jakiegokolwiek z tych celów jednocześnie niweczy inny (tak samo) ważny cel.
Wymóg prawdziwości jest wymogiem absolutnie fundamentalnym, bo on oznacza, że w pewnym sensie... W OGÓLE JESTEŚMY, istniejemy jako mentalnie poprawne byty, czyli także i to, że w ogóle ISTNIEJE STAN, W KTÓRYM MOŻEMY BYĆ SZCZĘŚLIWI.
Osobowości niespójnej, pragnącej sprzecznie, czyli pragnącej bardzo pragnienia P ="aby był stan S", ale jednocześnie podobną mocą pragnącej, aby było NIE P="aby nie było stanu S", nie da się zadowolić, uszczęśliwić. Co by nie dać takiej osobowości, która stanu swoich emocji "S" jednocześnie pragnie i nienawidzi, to będzie ona nieszczęśliwa, niespełniona.
Może na tym się skupię i nie będę ciągnął teraz analizy, bo nad powyższym warto byłoby na chwilę się zastanowić, przystanąwszy na trochę, bez biegnięcia dalej...
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2940
Przeczytał: 102 tematy
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 0:22, 02 Gru 2024 Temat postu: |
|
|
Michał Dyszyński napisał: | To, co piszesz, dokłada swoją działkę do sprawy, ale trudno jest opisać tę sprawę ostatecznie. To jest, wg mnie bardzo trudne, bo:
1. Brakuje nam gotowych pojęć, zaś rysowanie ich analogiami jest nieprecyzyjne, grozi niedogadaniem się, nie daje gwarancji, że odbiorca z przedstawionej analogii wyciągnie ten aspekt, o który nam chodzi, a nie coś kompletnie innego. |
Jeśli chodzi o analogię to mnie do zrozumienia konceptu chorej osobowości narzuca się analogia, do puzzli. Chora osobowość to jak źle dopasowane do siebie puzzle, które tworzą jakiś wadliwy obraz, gdzie nic ze sobą się nie łączy. Tu nie ma sensu, a raczej całkowite z nim rozminięcie, ale weź tą analogię teraz przełóż na ludzkie życie..
O, to już jest wyzwanie.
Cytat: | Więc zacznę trochę sprawę rozkminiać...
Może najpierw się zająknę o GŁÓWNYM WYMOGU. Tym wymogiem jest SPÓJNOŚĆ, czyli może w innym spojrzeniu IDEA PRAWDZIWOŚCI (która jest szersza w ogólności, ale wokół spójności zawsze "krąży"). Wymóg spójności w kontekście choroby osobowości najsilniej ujawnia się w tym, że gdy zabraknie spójności w wytyczaniu sobie życiowych celów, które jednocześnie mają przecież stać się POWODEM NASZEGO MENTALNEGO SPEŁNIANIA SIĘ, to automatycznie oznacza, iż: dla niespójnie wytyczonych celów spełnienie się jakiegokolwiek z tych celów jednocześnie niweczy inny (tak samo) ważny cel.
Wymóg prawdziwości jest wymogiem absolutnie fundamentalnym, bo on oznacza, że w pewnym sensie... W OGÓLE JESTEŚMY, istniejemy jako mentalnie poprawne byty, czyli także i to, że w ogóle ISTNIEJE STAN, W KTÓRYM MOŻEMY BYĆ SZCZĘŚLIWI.
Osobowości niespójnej, pragnącej sprzecznie, czyli pragnącej bardzo pragnienia P ="aby był stan S", ale jednocześnie podobną mocą pragnącej, aby było NIE P="aby nie było stanu S", nie da się zadowolić, uszczęśliwić. Co by nie dać takiej osobowości, która stanu swoich emocji "S" jednocześnie pragnie i nienawidzi, to będzie ona nieszczęśliwa, niespełniona.
Może na tym się skupię i nie będę ciągnął teraz analizy, bo nad powyższym warto byłoby na chwilę się zastanowić, przystanąwszy na trochę, bez biegnięcia dalej... |
To może wyobraźmy sobie Kowalskiego? Kowalski ma co najmniej dwa następujące cele życiowe:
1. Chcę być kochanym
2. To ja chcę rządzić w relacji, druga strona ma się całkowicie podporządkować moim pomysłom np na to jak spędzać czas, jak urządzić dom, co jeść, co oglądać itp. itd.
To są chyba dwa sprzeczne cele, które nie uwzględniają tego jak funkcjonuje rzeczywistość, bo druga strona nie będzie wstanie kochać jeśli będzie traktowana jak rzecz, jak ktoś, kto się nie liczy.
Oczywiście to jest tylko przykład, nie wiem czy dobry, czy dobrze on ilustruje to, co chcesz przekazać.
Można pomyśleć nad innym przykładem, gdzie konfliktuje się ze sobą kilkanaście celów życiowych, ale to już trudniejsze do opisania.
Można sobie pomyśleć, że Kowalski to ktoś, kto chce mieć szczęśliwą rodzinę, swój własny biznes, chce być podziwiany przez innych jako osoba sukcesu. Cele nie wydają się być sprzeczne, ale Kowalski może w tym swoim pragnieniu zrealizowania wszystkiego bardzo się pogubić, nadać priorytet jednemu celowi (np. inwestowanie we własny biznes) kosztem innego celu (szczęśliwa rodzina), a do tego znajdą się różni ludzie, którzy będą mu podcinać skrzydła, a więc nie będzie postrzegany przez nich jako osoba sukcesu. Kowalski zacznie się gubić w natłoku różnych okoliczności i problemów życiowych.
Oczywiście nie wiem czy tym przykładem trafiłem w to, co myślisz.
Kowalski chce się kształcić, marzy o znalezieniu wysoko zarobkowej pracy, gdzie byłby kimś (może jakimś kierownikiem(?)), ale marzy mu się też bycie najlepszym graczem w grach komputerowych i tych celów nie sposób pogodzić, bo jak będzie całe dnie poświęcać graniu to zaniedba cel znalezienia dobrej pracy.
Czy ja dobrze kombinuje z tymi przykładami czy nie bardzo?
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 34579
Przeczytał: 85 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 1:42, 02 Gru 2024 Temat postu: |
|
|
Katolikus napisał: | Michał Dyszyński napisał: | To, co piszesz, dokłada swoją działkę do sprawy, ale trudno jest opisać tę sprawę ostatecznie. To jest, wg mnie bardzo trudne, bo:
1. Brakuje nam gotowych pojęć, zaś rysowanie ich analogiami jest nieprecyzyjne, grozi niedogadaniem się, nie daje gwarancji, że odbiorca z przedstawionej analogii wyciągnie ten aspekt, o który nam chodzi, a nie coś kompletnie innego. |
Jeśli chodzi o analogię to mnie do zrozumienia konceptu chorej osobowości narzuca się analogia, do puzzli. Chora osobowość to jak źle dopasowane do siebie puzzle, które tworzą jakiś wadliwy obraz, gdzie nic ze sobą się nie łączy. Tu nie ma sensu, a raczej całkowite z nim rozminięcie, ale weź tą analogię teraz przełóż na ludzkie życie..
O, to już jest wyzwanie.
Cytat: | Więc zacznę trochę sprawę rozkminiać...
Może najpierw się zająknę o GŁÓWNYM WYMOGU. Tym wymogiem jest SPÓJNOŚĆ, czyli może w innym spojrzeniu IDEA PRAWDZIWOŚCI (która jest szersza w ogólności, ale wokół spójności zawsze "krąży"). Wymóg spójności w kontekście choroby osobowości najsilniej ujawnia się w tym, że gdy zabraknie spójności w wytyczaniu sobie życiowych celów, które jednocześnie mają przecież stać się POWODEM NASZEGO MENTALNEGO SPEŁNIANIA SIĘ, to automatycznie oznacza, iż: dla niespójnie wytyczonych celów spełnienie się jakiegokolwiek z tych celów jednocześnie niweczy inny (tak samo) ważny cel.
Wymóg prawdziwości jest wymogiem absolutnie fundamentalnym, bo on oznacza, że w pewnym sensie... W OGÓLE JESTEŚMY, istniejemy jako mentalnie poprawne byty, czyli także i to, że w ogóle ISTNIEJE STAN, W KTÓRYM MOŻEMY BYĆ SZCZĘŚLIWI.
Osobowości niespójnej, pragnącej sprzecznie, czyli pragnącej bardzo pragnienia P ="aby był stan S", ale jednocześnie podobną mocą pragnącej, aby było NIE P="aby nie było stanu S", nie da się zadowolić, uszczęśliwić. Co by nie dać takiej osobowości, która stanu swoich emocji "S" jednocześnie pragnie i nienawidzi, to będzie ona nieszczęśliwa, niespełniona.
Może na tym się skupię i nie będę ciągnął teraz analizy, bo nad powyższym warto byłoby na chwilę się zastanowić, przystanąwszy na trochę, bez biegnięcia dalej... |
To może wyobraźmy sobie Kowalskiego? Kowalski ma co najmniej dwa następujące cele życiowe:
1. Chcę być kochanym
2. To ja chcę rządzić w relacji, druga strona ma się całkowicie podporządkować moim pomysłom np na to jak spędzać czas, jak urządzić dom, co jeść, co oglądać itp. itd.
To są chyba dwa sprzeczne cele, które nie uwzględniają tego jak funkcjonuje rzeczywistość, bo druga strona nie będzie wstanie kochać jeśli będzie traktowana jak rzecz, jak ktoś, kto się nie liczy.
Oczywiście to jest tylko przykład, nie wiem czy dobry, czy dobrze on ilustruje to, co chcesz przekazać. |
Przykład jest reprezentatywny dla problemu. Dobry jest też dlatego, że życiowy.
To jest typowy dylemat osobowości, która chce okazaywć sprawczość, ale nie umie jeszcze sobie sama ustalić, O JAKĄ SPRAWCZOŚĆ jej chodzi.
Problem jest w tym, że życie stawia przed nami cele, które są często jeśli nie całkiem wykluczające się, to w znacznym stopniu skonfliktowane.
Kowalski, który chce być kochany, jednocześnie nawet nie ma dobrej wizji tego CO TO ZNACZY "być kochanym", jak to miałoby się objawiać. Intuicja podpowiada mu, że będzie kochany, jeśli kochająca go osoba, będzie o niego zabiegała, będzie mu starała się pozytywnie zaprezentować, zrobi coś dla niego. Jeśli podejdzie teraz do sprawy po prostacku, to może wpadnie na następujący pomysł: skoro chcę być kochany, a kochanie mnie polega na tym, że kochająca mnie kobieta chce sprawiać mi przyjemność, to znaczy, że teraz wypadałoby wymagać od tej kobiety jak najwięcej, wymuszać swoje kaprysy... (bo przecież mamy tu chyba takie wynikanie...)
Kowalski, który podobne rozumowanie uzna, okaże się prostakiem, który potraktował sprawę od błędnej strony, od strony pozorów, a nie istoty. Bo choć rzeczywiście kochające się osoby pragną sobie nawzajem sprawiać radość, przyjemność, dostarczać szczęście, co wiąże się z tym, że nieraz będą ulegały drugiej stronie, rezygnując z niektórych (!) własnych pragnień, czy celów, jest w miłości (tej poprawnej, prawdziwej) o wiele szerszy kontekst. Bo miłość powinna być wzajemna, nie może skupiac na jednej stronie miłosnego układu, nie powinna dawać nikomu uprzywilejowanej pozycji. Kowalki prostak w takim ukladzie ostatecznie zniszczy milość, na której mu zależało. Dlaczego tak się stało?...
- Bo sobie zbytnio uprościł sprawę, sprowadzając je do egoistycznego (glupio egoistycznego, powierzchownego, niezbilansowanego, dalekiego od przemyślenia CAŁOŚCI) podejścia.
Kowalski, który by zrozumiał milość jednostronnie egoistycznie, że to jemu ma być dobrze, w istocie nie realizuje tego celu, jakim jest układanie sobie relacji w miłości.
Problemem jest POGODZENIE RÓŻNYCH CELÓW, które nieraz będą sobie wchodzily w drogę. Z niektórych celów trzeba będzie zrezygnować, inne zostawić, przekształcając je do nowej postaci, jeszcze inne może da się zachować przez długi czas w formie bliskiej początkowej. Ale ostatecznie przecież nawet te cele będą jakoś się rozwijały. Te zostawione do realizacji cele ostatecznie nie powinny sobie nawzajem wchodzić w drogę, a raczej wspomagać się. Powinny być ZSYNCHRONIZOWANE.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Katolikus
Dołączył: 16 Lis 2016
Posty: 2940
Przeczytał: 102 tematy
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 2:36, 02 Gru 2024 Temat postu: |
|
|
Michał Dyszyński napisał: | Problemem jest POGODZENIE RÓŻNYCH CELÓW, które nieraz będą sobie wchodzily w drogę. Z niektórych celów trzeba będzie zrezygnować, inne zostawić, przekształcając je do nowej postaci, jeszcze inne może da się zachować przez długi czas w formie bliskiej początkowej. Ale ostatecznie przecież nawet te cele będą jakoś się rozwijały. Te zostawione do realizacji cele ostatecznie nie powinny sobie nawzajem wchodzić w drogę, a raczej wspomagać się. Powinny być ZSYNCHRONIZOWANE. |
Ogólnie chodzi o to, aby stać się osobą działającą mądrze, kreatywnie, twórczo i niedającą zdestabilizować swojego umysłu różnym działającym siłą tego świata.
W tym wszystkim człowiek musi poznać siebie i dlatego chciałbym zapytać o te poniższe słowa:
Michał napisał: | człowiek nie zna siebie (i świata), a co za tym idzie, nie jest w stanie satysfakcjonująco formułować celów i metod tej sprawczości. |
Co to znaczy "nie znać siebie i świata"? Jak ty to rozumiesz? Chodzi o to, że człowiek nie wie, co mu tak naprawdę przyniesienie szczęście, co jest jego najgłębszą naturą? Będę wdzięczny za rozwinięcie myśli.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 34579
Przeczytał: 85 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 11:23, 02 Gru 2024 Temat postu: |
|
|
Katolikus napisał: | Michał Dyszyński napisał: | Problemem jest POGODZENIE RÓŻNYCH CELÓW, które nieraz będą sobie wchodzily w drogę. Z niektórych celów trzeba będzie zrezygnować, inne zostawić, przekształcając je do nowej postaci, jeszcze inne może da się zachować przez długi czas w formie bliskiej początkowej. Ale ostatecznie przecież nawet te cele będą jakoś się rozwijały. Te zostawione do realizacji cele ostatecznie nie powinny sobie nawzajem wchodzić w drogę, a raczej wspomagać się. Powinny być ZSYNCHRONIZOWANE. |
Ogólnie chodzi o to, aby stać się osobą działającą mądrze, kreatywnie, twórczo i niedającą zdestabilizować swojego umysłu różnym działającym siłą tego świata.
W tym wszystkim człowiek musi poznać siebie i dlatego chciałbym zapytać o te poniższe słowa:
Michał napisał: | człowiek nie zna siebie (i świata), a co za tym idzie, nie jest w stanie satysfakcjonująco formułować celów i metod tej sprawczości. |
Co to znaczy "nie znać siebie i świata"? Jak ty to rozumiesz? Chodzi o to, że człowiek nie wie, co mu tak naprawdę przyniesienie szczęście, co jest jego najgłębszą naturą? Będę wdzięczny za rozwinięcie myśli. |
O to rzeczywiście w pierwszym rzędzie mi chodzi. Choć w tym kontekście na jedno chciałbym zwrócić uwagę - część (znaczna!) z tego, co mamy o sobie "poznać" na start życia w ogóle NIE ISTNIEJE. W pewnym sensie poznawanie siebie jest tożsame z budowaniem, stawaniem się.
To jest trochę podobne do pomiaru w mechanice kwantowej - pomiar zakłóca mierzony układ. My też poznając siebie niejako zakłócamy to poprzednie swoje ja. Przykład: aby poznać siebie pod kątem, czy umiemy przebiec maraton, musimy po prostu...
spróbować przebiec jakiś maraton, wystartować jeśli nie w jakimś biegu zorganizowanym w społeczności, to przynajmniej samodzielnie sobie wyznaczaonym o podobnej trasie. Jeśłi zaś to zrobimy, to będziemy już innymi ludźmi - nawet nasze ciało, poddane takiemu wysiłkowi będzie pewnie przez całe tygodnie jeszcze to odczuwało, a psychika też jakoś się dostosuje do sytuacji, w której zaszła ta istotna zmiana w życiu. To, co sprawdzamy, zdobywając wiedzę o sobie, jednocześnie nas buduje. Dlatego m.in. "biblijne poznanie", jest z zasady ideą aspirującą do pewnej aktywności, sprawczości, a nie tylko do biernego dowiadywania się - nie tylko pozyskiwnia informacji, które sobie miałyby znaleźć drogę do szarych komórek i tam się ulokować. Poznawać, oznacza też zmieniać siebie. Drzewo poznania dobra i zła w tej gałęzi o nas samych byłoby też drzewem, którego dalsze gałęzie rosną.
Świat (współ)buduje naszą osobowość, a my współstwarzamy aspekty świata. Indywidualność, którą zyskujemy będziemy mieli nie jakoś odseparowaną od świata, lecz z niego się wyłaniającą. To ma konsekwencje etyczno - moralne, polegające na tym, że nie jesteśmy osobno my, osobno świat, lecz już na poziomie właściwie ontologicznym stanowimy tego świata cząstkę. To dalej też powoduje, że zło (i dobro, ale w przypadku zła, to jest jakby wyrazistsze), jakie się czyni na bytach zewnętrznych, jest złem, które czynimy sobie sami, a więc które wróci do nas jako konsekwencja.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 34579
Przeczytał: 85 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 19:41, 02 Gru 2024 Temat postu: |
|
|
Ze 40 lat temu kupiłem i czytałem książkę o tytule "jak być sobą?". Treści tej książki już właściwie nie pamiętam, tylko sam ten tytuł i mam pewne przebłyski w pamięci, że dość ciekawie ujmowała ona zagadnienie doskonalenia osobowości. Ale później ten temat na tyle mocno mi się przysypał własnymi i cudzymi przemyśleniami, że zapomniałem, o co konkretnie w książce chodziło. Skoro nie napiszę tu o książce, to skupię się na tytule, zadając jeszcze raz to pytanie: jak być sobą?
Tu niejeden pewnie zechciałby strywializować odpowiedź i stwierdzi: sobą, każdy po prostu jest! Kropka. (a raczej tam był wykrzyknik).
Ale ja widzę tu problem, który zdefiniuję sformułowaniem: gdy przychodzi do rozliczenia wielu ludzkich wyborów, często okazuje się, że ludzie ocenią niektóre z owych wyborów (z grubsza) słowami: tam wtedy, to nie byłem ja.
Pewna grupa ludzi zaskakująco często "jakoś tak" robi coś, co potem uznaje za decyzję jakby innej osoby. Kiedy to się najczęściej dzieje?...
- Wg mnie tak jest najczęściej wtedy, gdy ktoś najpierw działa w emocjach, bez przemyślenia, albo z bardzo słabym przemyśleniem, a potem - gdy już wyjdą na jaw konsekwencje ich wyborów - nagle stwierdzają "to nie o to mi chodziło". Ale aby zastanowić się nad tym "o co mi właściwie chodzi?" przed zadziałaniem...
... cóż, to jakoś tym osobom się nie udaje.
Jesteśmy słabi. Przede wszystkim jesteśmy słabi wobec chaosu, jaki gotuje nam nasza emocjonalna natura, sugestie zewnętrznych sił. W kontekście nieba i piekła, to powiedziałbym, że w niebie znajdą się ci, którzy albo
- byli w stanie jakoś zbliżać się do tego, że działali rzeczywiście "jako oni", czyli nie muszą się wypierać swoich wyborów, bo one się bronią nawet wtedy, gdy pełnia prawdy wychodzi na jaw.
- albo przynajmniej mają w sobie na tyle głęboką pokorę, aby przyznać się do błędów, poddać jakiejś formie terapii (czyściec...) duchowej, naprawić niedoskonałość swojej natury.
W piekle zaś będą ci, którzy NIGDY NIE BYLI SOBĄ
- bo albo w ogóle wypierają się jakiejkolwiek postaci odpowiedzialności, za każdym razem uznając buńczucznie "co robiłem, to robiłem, a nawet dzisiaj w dupie mam tego konsekwencje, nie muszę być nikim, tylko przeżywam każdą moja chwilę, każdą emocję osobno, nie dbając w najmniejszym stopniu o spójność swojej osobowości". To są ci najbardziej zatwardziali.
- albo ci, którzy co prawda dostrzegają jakiś rodzaj swojej odpowiedzialności za czyny, lecz skrajnie tę odpowiedzialność zakłamują, nie przyjmują do wiadomości ich destrukcyjnego charakteru, a przy tym nie widzą żadnej opcji ZMIENIENIA SIĘ. Stawiają sprawy na zasadzie: taki, jakim się okazałem, muszę być zawsze, a to jest decyzja nieodwołalna.
Człowiek spełniony, to człowiek, który JEST SOBĄ, czyli AKCEPTUJE to, kim się stał, dogadał się ze sobą wewnętrznie, nie ma w nim sprzeczności. Taki człowiek niczego nie zakłamuje.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 19:49, 02 Gru 2024, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
lucek
Dołączył: 18 Lut 2011
Posty: 9228
Przeczytał: 21 tematów
|
Wysłany: Pon 22:14, 02 Gru 2024 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Ze 40 lat temu kupiłem i czytałem książkę o tytule "jak być sobą?" |
a ja pamiętam, chyba ponad 40 lat temu, moją nauczycielkę od polskiego, po nagraniu przez Perfekt (zdaje się) "chciałbym być sobą ... " bardzo zniesmaczoną, która stwierdziła coś w rodzaju "co za durnowaty tytuł - człowiek zawsze jest sobą ..." i dziś ją rozumiem, choć raczej nie przepadała za mną że wzajemnością, a raczej brakiem zainteresowania i polskim i co ona tam sobie myśli ... jeśli o nią chodzi to tak mi pozostało, ale to jakoś zapamiętałem.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
lucek
Dołączył: 18 Lut 2011
Posty: 9228
Przeczytał: 21 tematów
|
Wysłany: Pon 22:21, 02 Gru 2024 Temat postu: |
|
|
W skrócie
Tekst
Posłuchaj
Chciałbym być sobą
Chciałbym być sobą wreszcie
Chciałbym być sobą
Chciałbym być sobą jeszcze
Chciałbym być sobą
Chciałbym być sobą wreszcie
Chciałbym być sobą
Chciałbym być sobą jeszcze
Jak co dzień rano bułkę maślaną
Popijam kawą nad gazety plamą
Nikt mi nie powie, wiem co mam robić
Szklanką o ścianę rzucam, chcę wychodzić
Na klatce stoi cieć, co się boi
Nawet odsłonić, miotłę ściska w dłoni
Ortalion szary, chwytam za bary
I przerażonej twarzy krzyczę prosto w nos
Chciałbym być sobą
Chciałbym być sobą wreszcie
Chciałbym być sobą
Chciałbym być sobą jeszcze
Chciałbym być sobą
Chciałbym być sobą wreszcie
Chciałbym być sobą
Chciałbym być sobą jeszcze
Trzymam się ściany, niczym pijany
Tłum wkoło tańczy tangiem opętany
Stopy zmęczone, depczą koronę
Król balu zwleka, oczy ma szalone
Magda w podzięce, chwyta me ręce
I nie ma sprawy, ślicznie jej w sukience
Po co sie śpieszysz, po co sie śpieszysz
Przecież do końca życia mamy na to czas
Aby być sobą
Aby być sobą jeszcze
Aby być sobą
Aby byc sobą wreszcie
Chciałbym być sobą
Chciałbym być sobą wreszcie
Chciałbym być sobą
Chciałbym być sobą jeszcze
Chcemy być sobą
Chcemy być sobą wreszcie
Chcemy być sobą
Chcemy być sobą jeszcze
Chcemy być sobą
Chcemy być sobą jeszcze
Chcemy być sobą
Chcemy być sobą wreszcie
Chcemy być sobą
Chcemy być sobą jeszcze
Chcemy być sobą
Chcemy być sobą wreszcie
Chcemy być sobą
Chcemy być sobą wreszcie
Chcemy być sobą
Chcemy być sobą jeszcze
Chcemy być sobą
Chcemy być sobą wreszcie
Chcemy być sobą
Chcemy być sobą wreszcie
Chcemy być sobą
Chcemy być sobą jeszcze
Chcemy być sobą
Chcemy być sobą wreszcie
Chcemy być sobą
Chcemy być sobą wreszcie
Chcemy być sobą
Chcemy być sobą jeszcze
Chcemy być sobą
Chcemy być sobą wreszcie
fakt, że tekst głupawy :)
i emocje autora-wykonawcy też kreatyna :)
Ostatnio zmieniony przez lucek dnia Pon 22:23, 02 Gru 2024, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 34579
Przeczytał: 85 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 23:53, 02 Gru 2024 Temat postu: |
|
|
Michał Dyszyński napisał: | W piekle zaś będą ci, którzy NIGDY NIE BYLI SOBĄ
- bo albo w ogóle wypierają się jakiejkolwiek postaci odpowiedzialności, za każdym razem uznając buńczucznie "co robiłem, to robiłem, a nawet dzisiaj w dupie mam tego konsekwencje, nie muszę być nikim, tylko przeżywam każdą moja chwilę, każdą emocję osobno, nie dbając w najmniejszym stopniu o spójność swojej osobowości". To są ci najbardziej zatwardziali.
- albo ci, którzy co prawda dostrzegają jakiś rodzaj swojej odpowiedzialności za czyny, lecz skrajnie tę odpowiedzialność zakłamują, nie przyjmują do wiadomości ich destrukcyjnego charakteru, a przy tym nie widzą żadnej opcji ZMIENIENIA SIĘ. Stawiają sprawy na zasadzie: taki, jakim się okazałem, muszę być zawsze, a to jest decyzja nieodwołalna.
Człowiek spełniony, to człowiek, który JEST SOBĄ, czyli AKCEPTUJE to, kim się stał, dogadał się ze sobą wewnętrznie, nie ma w nim sprzeczności. Taki człowiek niczego nie zakłamuje. |
Tutaj jeszcze jedno uzupełnienie mi się narzuciło. Zainicjuję myśl postawieniem pytania: co to znaczy "zaakceptować siebie"?
Kwestia samoakceptacji w literaturze i systemach filozoficznych obejmuje szerokie spektrum - od krytykowania jej silnie potępiając, jako objawu pychy, poprzez całą gamę stanów przejściowych aż do uznania za coś absolutnie niezbędnego.
Dla mnie samoakceptacja jest czymś ważnym i cennym, ale też na pewno nieautomatycznym, ani niepozwalającym na drogę na skróty, polegającą na zbyt łatwym zaakceptowaniu w sobie absolutnie wszystkiego. Uważam, że akceptowanie siebie powinno być WARUNKOWE.
- Ma poziomie stanu bieżącego akceptujemy się... trochę.
a jednocześnie
- Akceptujmy to, że się zmieniamy!
Nasz rozwój (a więc też w jakimś stopniu fakt, że do pewnego stopnia przyszłe ja zaprzeczą temu dzisiejszemu ja) też należy zaakceptować jak część tego JA NA PRZESTRZENI CZASU.
W tym sensie też warto jest zaakceptować własne grzechy i błędy, ale ...
znowu! Nie akceptujemy tych błędów w prostym, jednowymiarowym sensie, lecz będzie w tym mieszanina i akceptacji, i odrzucania. Akceptujemy to, że błąd nam się zdarzył, lecz samego błędu nie chcemy, więc akurat on zostanie wymieniony na coś lepszego od niego.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
lucek
Dołączył: 18 Lut 2011
Posty: 9228
Przeczytał: 21 tematów
|
Wysłany: Wto 0:52, 03 Gru 2024 Temat postu: |
|
|
GPT odpowiada:
"Zaakceptować siebie" oznacza przyjęcie siebie takim, jakim się jest, ze wszystkimi swoimi cechami — zarówno pozytywnymi, jak i negatywnymi. To proces uznania własnych wad, słabości, ograniczeń, ale także talentów, zalet i osiągnięć, bez ciągłego oceniania się przez pryzmat cudzych oczekiwań czy idealnych standardów.
W sensie głębszym, **akceptacja siebie** to:
1. **Uznanie swojej indywidualności** – zaakceptowanie, że nie trzeba być doskonałym, by być wartościowym.
2. **Zgoda na swoje emocje** – pozwolenie sobie na odczuwanie zarówno radości, jak i smutku, gniewu czy lęku, bez tłumienia ich.
3. **Przyjęcie swoich ograniczeń** – zrozumienie, że nie wszystko można zmienić i nie wszystko jest w naszej kontroli.
4. **Uznanie swojej przeszłości** – pogodzenie się z błędami czy trudnymi doświadczeniami, bez ciągłego obwiniania siebie.
Nie oznacza to jednak **bierności** wobec własnego rozwoju. Można akceptować siebie, jednocześnie pracując nad zmianą tego, co uznaje się za słuszne i możliwe do poprawy.
to być wartościowym bym rozwinął:
"Być wartościowym" oznacza uznanie, że ma się wewnętrzną wartość jako człowiek, niezależnie od zewnętrznych osiągnięć, ocen innych czy społecznych standardów. Oznacza to, że:
1. **Twoje istnienie samo w sobie ma znaczenie** – nie musisz niczego udowadniać, aby zasługiwać na szacunek, miłość czy akceptację.
2. **Jesteś ważny** dla siebie i dla innych, nawet jeśli popełniasz błędy lub nie spełniasz wszystkich oczekiwań.
3. **Masz prawo do własnych potrzeb, pragnień i emocji** – nie musisz ich tłumić ani umniejszać, by dostosować się do otoczenia.
W tym kontekście **wartość** nie zależy od wyników, sukcesów czy doskonałości, lecz od samego faktu bycia człowiekiem, istotą zdolną do myślenia, odczuwania i tworzenia relacji.
teraz to bym się zgodził
ps
nie, dodał bym, ale nie wiem jak to powiedzieć ... trzeba mieć świadomość własnych przekonań, odróżniać je od przyjętych na wiarę ... chyba jest, ale trzeba wiedzieć, że jest się wartością samą dla siebie, z czego zdają sobie sprawę, uświadamiają sobie, ludzie, którzy są w konflikcie ze społeczeństwem ... to naturalne, ale chyba często ludzie bez tego konfliktu ... łatwo ulegają wpływom zewnętrznym, nie rozumiejąc co ich własne, a co nieświadomie nabyte ... - chyba GPT musiałby mi zredagować :mrug:
Pps
chodził mi solipsyzm po głowie, ale nie chciałem mieszać, a chyba trzeba ... uświadomić sobie, że wyobrażenia o innych są własnymi projekcjami i odwrotnie, opinie innych są ich projekcjami i wyobrażeniami np. na podstawie psychologicznych idiotyzmów i nie specjalnie trzeba się nimi przejmować, zwłaszcza gdy się wie, że to bzdury.
Ostatnio zmieniony przez lucek dnia Wto 1:21, 03 Gru 2024, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|