Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33735
Przeczytał: 67 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 15:08, 13 Cze 2023 Temat postu: Zagadnienie (braku) wsparcia mechanizmów automatycznych |
|
|
Rozpoznawanie rzeczywistości zawiera w sobie komponentę niekontrolowaną wolą i świadomością - komponentę automatyczną, w jakiś sposób bezwiedną. Nie można jej sobie narzucić postanowieniem, dyscypliną wewnętrzną. Albo się ją ma, a wtedy ona działa, albo się jest jej pozbawionym.
W zasadzie każde rozpoznanie taką komponentę zawiera, choć nie koniecznie będziemy umieli ją wskazać, nazwać, porównać z czymś, zanalizować. Dostrzegamy ją dopiero wtedy, gdy trafia się człowiek upośledzony na danym punkcie, reagujący inaczej niż większość ludzi. Przykładami tutaj mogą być: dysleksja, dysgrafia, dyskalkulia, nie odróżnianie barw, brak postrzegania efektu stereoskopowego i inne podobne. Niektórzy mogą nawet negować, że coś takiego jest. Wiele osób jest przekonanych, że dysgrafików, czy dysortografików dałoby się wyleczyć z ich przypadłości, stosując "zachętę" do większego wysiłku w nauce, polegającą na użyciu pasa na dupę, który przecież "pokonuje lenistwo skutecznie i naturalnie". W rzeczywistości, nawet jeśliby komuś taką skrajna motywacją uda się osiągnąć jakieś tam rezultaty (bo może jakieś formy obejścia naturalnych problemów z rozpoznawaniem da się wypracować, aby choć troszkę poprawić swoje możliwości), to zostanie to osiągnięte ogromnym nakładem stresu, kosztem rozwoju ogólnego, a może nabycia traumy życiowej przez tak "leczonego" ucznia. Bo po prostu tak jest, że niektórzy mają jakąś formę braku, problemu poznawczego, być może zwiazaną z problemem neurologicznym, być może z jakimiś innymi zaszłościami w mózgu, psychice.
Jest też tu zależność w drugą stronę - niektórzy w jakimś zakresie są z kolei wybitnie uzdolnieni. Są sawanci, którzy postrzegają świat w sposób znacząco przekraczający możliwości zwykłych osób - np. świetnie rozpoznają twarze, umieją dokonywać szybkich obliczeń arytmetycznych. Gdyby zwykły człowiek trafił do świata, w którym rządzi społeczność sawantów pod jakimś względem, to byłby zapewne postrzegany na podobieństwo upośledzonych dysgrafików, dysortografików czy innych osób z problemami, jakie znamy z naszej społeczności.
Zaburzenie zdolności rozpoznawania czego można też nabyć. Czasem tak się zdarza, że jakaś choroba, traumatyczne zdarzenie, starość, czy inna przyczyna powodują, że człowiek traci, bądź znacząco się w nim upośledza jakiś rodzaj mentalnego "zmysłu" - np. przestaje dostrzegać niektóre rzeczy, nie kojarzy oczywistych dla reszty spoleczeństwa okoliczności.
Są tez pewne osobowościowe cechy, które można zaliczyć do kategorii upośledzającej reakcje, rozpoznania, zachowania, stanowiące dla jakiejś osoby problem, a przez większość spoleczeństwa niekiedy postrzegane jako zło, nieetyczne postawy. Niektóre zachowania ze spektrum autyzmu usposabiają do fobii społecznych, do wycofywania się z kontaktów społecznych. Wiele osób ocenia takie wycofane osoby, jako winne temu, co się z nimi dzieje. Bo to przecież "fajnie jest być w grupie", a tu ten ktoś (zapewne złośliwie, może wywyższając się) woli być sam. Tymczasem zwykle jest tak, że taki ktoś z fobią społeczną wcześniej wielokrotnie próbował jakoś zmusić się do normalnych kontaktów społecznych, ale natrafił na tak wielki opór swojej psychiki, tak bardzo reagowała on poczuciem zagubienia, przykrości, dezorientacji, jakiejś formy cierpienia, że w końcu się poddała. Bo tak już jest, że ludzi są bardzo różni, a to co dla jednej osoby będzie postrzegane jako przyjemne, naturalne, co sama spontanicznie chciałaby robić, dla drugiej osoby będzie koszmarem i czymś od czego ona chciałaby tylko uciec. Bo pewne bezwiedne, automatyczne mechanizmy w naszej psychice i postrzeganiu są nie do przekroczenia.
Potrzeba pewnej postaci wyrozumiałości, dojrzałości aby dostrzec to, że dla niektórych ludzi coś dla nas oczywistego może stwarzać gigantyczne problemy, wręcz może być "nie do przejścia".
Podam pewien przykład osobisty do tych rozważań. Dzisiaj, po wyjściu z domu dostrzegłem grupę przedszkolaków, która pod opieką przedszkolanek wyszła na spacer. Sam kiedyś, w młodości, jako wychowawca prowadzałem grupę dzieci (co prawda starszych, ale też dzieci). I jakoś to szło, nie czułem z tego powodu większego dyskomfortu. Dzisiaj myślałbym z przerażeniem o zajmowaniu się grupą malców. Zmieniłem się, mam problem z zaadaptowaniem się do sytuacji, w której muszę zachowywać czujność wobec wielu drobnych bodźców, co występuje przy kontakcie z małymi dziećmi. Taka obecność rozpraszających, ciągle atakując drobnych hałasów, dotknięć i innych bodźców sprawia mi ogromną przykrość, wytrąca z równowagi psychicznej, sprawia cierpienie. Na krótko pewnie, jakąś postacią przymusu wewnętrznego, silnie narzuconej dyscypliny mógłbym to znieść. Ale okupiłbym to wielkim psychicznym wyczerpaniem. Tymczasem są osoby, które to lubią, które chętnie wykonują zawód przedszkolanki, nie stresują się tym harmiderem jaki stwarza grupa dzieci, a może nawet czerpią z tego jakiś rodzaj przyjemności.
Myślę też, że warto jest docenić tę odmienność, różnorodność naszych charakterów, typów reagowania. Razem, gdy jedni - mniejszym kosztem psychicznym - są w stanie dźwigać zadania, które dla innych zdają się być koszmarem, jakoś ciągniemy to życie społeczne.
|
|