Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Tajemnica szczęścia, czyli zagadnienie spełnienia osobowego

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33735
Przeczytał: 67 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 23:15, 11 Lut 2021    Temat postu: Tajemnica szczęścia, czyli zagadnienie spełnienia osobowego

Zaczynam już któryś wątek dzisiaj na swoim blogu, ale ten planuję od dawna.Właściwie od lat. Nie wiem, na ile przy nim wytrwam, dopisując nowe posty, jednak mam nadzieję, że stanie się jednym z najważniejszych na moim blogu.

O co chodzi z tym szczęściem?
Większość ludzi, gdyby ich spytać, czy chcieliby być szczęśliwi, zapewne szczerze odpowiedziałaby, że jak najbardziej, owszem, tak. Gdy dalej spytamy: a czy ty jesteś szczęśliwy(a)?
Tu odpowiedź pewnie będzie różna. Ale tak w pełni szczęśliwych ludzi raczej nie spotkamy wielu. To drążmy pytanie dalej: no to powiedz, czego ci do szczęścia brakuje?
- głodny jesteś?
- biją cię?
- coś strasznego się u ciebie dzieje?...
Na te pytania część oczywiście osób może odpowiedzieć twierdząco, jednak większość tzw. "normalnych" ludzi zapewne temu zaprzeczy. Skoro tak, to właściwie czego im brakuje?
Czego nam brakuje w życiu?...

Wielu ludzi wierzy, że większa ilość pieniędzy do dyspozycji by ich uszczęśliwiła. Nieraz obserwowałem ludzi, którym to marzenie o większych pieniądzach się spełniło. Czy zaczynali być trwale szczęśliwi?...
- ja nie znam takiego przypadku, kiedy po zdobyciu przez kogoś dużych pieniędzy, ów człowiek poczuł się tak ostatecznie spełniony, szczęśliwy. Owszem, przez krótki czas będzie radość. Oto ktoś zrealizuje jakieś swoje marzenie zakupowe, czymś tam w towarzystwie zabłyśnie, poczuje się wreszcie bogatym. Ale ta radość właściwie zawsze trwa krótko. Kupiony gadżet (czasem dom, czy samochód) stanie się czymś powszednim, znajomi widzący nasze nowe bogatsze wcielenie wcale nie zdębieją z zachwytu. Nooo może niejeden pozazdrości, ale tego nie powie głośno, a kto wie, czy nie rzuci z tej zazdrości tylko kąśliwą uwagą na boku. Praktycznie nie osiągniemy na dłuższa metę nic. Może nie zawsze, ale w większości przypadków. Dlaczego tak?...

Celebryci, osoby sławne, osiągające sukces....
Wielu im zazdrości, wielu chciałoby być jak oni. Tylko czy mają czego zazdrościć?
Jest takie przysłowie: wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Jak się patrzy na innych ludzi, to wydaje się, że mają to tak ot, tak bezproblemowo i tylko się cieszą bez żadnych problemów. To jest złudzenie.
Ja ileś tam lat temu, jak widziałem kogoś, kto ma piękny zadbany dom, z ogródkiem, trawniczkiem, ładnym płotkiem, to mimowolnie zazdrościłem - oj jak fajnie ma. Od jakiegoś czasu jak widzę pięknie przystrzyżony trawnik, to myślę głownie coś w stylu: ale mam farta, że nie muszę martwić o utrzymanie tego trawnika. :)
Bycie celebrytą, to w istocie walka, stres, to ciągłe napięcie jak tu nie stracić zdobytej pozycji, nasłuchiwanie, co kto o nas powiedział, interesowanie się, co napisał gdzieś tam. To zainteresowanie nam jest trochę jak narkotyk, z jednej strony podnosi samoocenę, daje poczucie wartości, ale z drugiej napawa lękiem, że się spadnie z piedestału, generuje stres, zmartwienia. Sława uzależnia emocjonalnie, ale trwałego szczęścia też nie daje.
Niewielu ludzi umie czuć się spełnionymi, szczęśliwymi. Co ciekawe, większość z tych niespełnionych ma dobrą pracę, zdrowie, właściwie nic im nie brakuje. Jakby sami nie wiedzieli czego chcą. Dążą do czegoś, a potem jak to zdobędą, wcale to nie zapewnia im szczęścia.
Czy źle chcieli?
A może nie umieli wykorzystać, utrwalić tej radości zdobycia czegoś?...


Według mnie i jedno, i drugie...
Ale tak szerzej to i trzecie, i czwarte...


Ten wątek jest trochę psychologiczny, ale w bardzo dużym stopniu zahacza o religię. W chrześcijaństwie mamy wiele wypowiedzi Jezusa o "Królestwie niebieskim", "Królestwie bożym". Jezus mówi o tym królestwie, które "jest w was". Ja uważam, że mówi tak o szczęściu, spełnieniu się człowieczeństwa. Jeszcze inaczej mówiąc, uważam raj, niebo dla chrześcijanina nie tyle za miejsce, co za ZDOLNOŚĆ DO UTRZYMANIA SWOICH UCZUĆ, EMOCJI, MYŚLI W OBSZARZE SPEŁNIENIA. Królestwo niebieskie to umiejętność duszy bycia szczęśliwą.
Dalej bardzo wiele z tego ujęcia wynika. Naprawdę bardzo wiele.
Tradycyjnie szczęście w niebie daje Bóg. I ja tego nie neguję. Ale oprócz tego, że Bóg może zapewnić szczęście jest jeszcze - absolutnie niezbywalny, niesłychanie ważny - aspekt ZDOLNOŚCI DO UTRZYMANIA SZCZĘŚCIA.
Jeśli zestawimy szczęście chrześcijanina w "królestwie bożym" z sytuacją Adam i Ewy w raju, zobaczymy pewna istotną różnicą. Adamowi i Ewie nawet Bóg nie wystarczył do poczucia spełnienia, szczęśliwości. Nawet Bóg... :shock:
A więc coś więcej jest tu potrzebne, coś co zdobywamy swoim życiem na ziemi. Tym życiem w cierpieniu i trudzie. Przynajmniej tak to wygląda z perspektywy religii chrześcijańskiej.
Nie zamierzam jakoś bardzo tutaj dalej eksploatować aspektu religijnego, raczej skupię się na analizie istoty szczęścia tak bezpośrednio, dla tej ludzkiej natury, jaką znamy z życia na co dzień. Jednak pewne inspiracje religijne są tu według mnie cenne. Nie traktuję ich jako przesądzających o sprawie, ale jednak rzucających światło na to, czym owo trwałe szczęście jest.

Zacznę od tematu dość oczywistego w tym kontekście
Problem wiecznie niezadowolonych ludzi
Jak się tak przyjrzymy różnym znajomym, różnym typom osób, to pewnie każdy pod przykład kogoś ze swojego otoczenia, kto wciąż jest skwaszony, wszystko mu źle, nigdy nie jest zadowolony. Taki człowiek, nawet jak dostanie prezent, dar od losu, to się specjalnie nie ucieszy; będzie zrzędził, będzie zatruwał sobie i innym kolejne chwile. Dlaczego są tacy ludzie? Skąd im się to bierze?
Przecież to jest niejako "nielogiczne" - samemu sobie sprawiać przykrość własnym nastawieniem.
Osobiście uważam, że niezadowolenie, zgryźliwość ma całkiem niemało niezależnych powodów, które mogą wystąpić w różnych kombinacjach:
- czynnik biologiczny - najlepiej znają go chyba kobiety, które są wiecznie rozdrażnione w swoich "trudnych dniach". Huśtawka hormonów powoduje, że człowiek się złości na cały świat i siebie, mimo że czasem nawet nie potrafi wskazać jawnych przyczyn. Faceci tez miewają tego rodzaju "humory", ale nie tak regularnie, nie przewidywalnie. Czasem zjedzenie czegoś "ciężkiego" powoduje też wyraźny odpływa nastroju, czasem pogoda, nawet rytmy biologiczne, infekcje dają dość podobny efekt.
- ewolucyjnie pewien rodzaj niezadowolenia okazuje się być...
korzystny! Osobnik, który jest nieco rozdrażniony, z jakąś tam domieszką niespełnienia, może lęku jest bardziej pobudzony, a przede wszystkim czujny! Tam gdzie ktoś rozleniwiony i szczęśliwy będzie się wylegiwał nie martwiąc się zbytnio zagrożeniami, ten który ma zgryzotę, będzie miał skłonność do poszukiwania nowych elementów w otoczeniu. A to może go uchronić przed skradającym się drapieżnikiem. Drapieżnikowi łatwiej będzie upolować wyluzowaną szczęściem ofiarę, niż osobnika wciąż niezadowolonego z aktualnego stanu, a więc też i poszukującego w otoczeniu okazji do tego stanu zmiany.
- inteligencja ma raczej naturę pesymisty. Badania naukowe wykazują, iż iloraz inteligencji pozytywnie koreluje z pesymizmem, a nie optymizmem. W końcu jaki jest powód czegoś poszukiwać, doskonalić się, jak czujemy się szczęśliwi, a wszystko jest idealne?... Mówi się "potrzeba jest maską wynalazków". Czyli to potrzeba - niespełnienie jest motorem aktywności intelektualnej, poznawczej.
- łatwo pewnym ludziom jest wpaść w dość szczególną manierę zrzędzenia. Myślę tu o ludziach, którzy mają silny niedosyt znaczenia, pragnienie docenienia przez innych ludzi. Jak się myśli o sobie: stać mnie na więcej, jestem więcej wart, byle czym się nie zadowalam, bo co ja, to ja... - jak się tak o sobie myśli, to jest to nic innego, tylko programowe wciśnięcie swoich emocji w ścieżkę niedoceniania tego, co się ma, deprecjonowania stanów, które znamy, czyli właśnie w zgryźliwość i wieczne nie zadowolenie. W kontraście do tego, poczucie pewnej pokory, uznania siebie za wystarczająco docenionego przez świat, naturalnie przynosi człowiekowi poczucie zadowolenia. Bo taki człowiek nie musi odrzucać tego, co zdobył, już może się tym cieszyć. Już teraz, a nie dopiero za następnym sukcesem, a potem jeszcze następnym i jeszcze...
- niektórzy są niezadowoleni, bo mają wyrzuty sumienia, poczucie winy. Tacy ludzie uważają nieustannie za swoiste "źródło nieszczęścia" i tylko chłoną to nieszczęście. To co zrobiliśmy źle, głupio, co przynosi nam ujmę jest w stanie bardzo skutecznie zablokować odczuwanie radości, dając za to efekt nieszczęścia na każdą chwilę świadomego życia. Te winy czasem są rzeczywiste, czasem wydumane. To nie zmienia jednak tej postaci rzeczy, że w każdym z tych przypadków zatruwają w człowieku szczęśliwość.

Oczywiście na to wszystko nakłada się cała masa nieszczęścia, dla którego będą jakieś w miarę obiektywne powody - np. związane z chorobą, ciężkim niedostatkiem, złością, szykanami ze strony otoczenia, dużymi problemami finansowymi, związanymi z pracą, życiem prywatnym. O tych powodach nie chcę tu raczej pisać, bo to nie o nie mi chodzi, lecz właśnie o owe przyczyny, która są w nas bezpośrednio, w dużym stopniu niezależnie od tego, co nas spotyka.

Media są pełne opisów bardzo dziwnych, destrukcyjnych, ryzykownych zachowań ludzkich - bezsensownych morderstw, młodocianych wybryków. Ludzie wpadają w nałogi, niszczą się nawzajem.
Po co to robią? Czego im brakuje?
Niektórzy po prostu chcą, by "coś się działo". Ale właściwie dlaczego tego chcą, a do tego w często tak dziwny sposób?

Wygląda na to, że nasza natura wciąż poszukuje jakiegoś dodatkowego CZEGOŚ, co miałoby dać nam jakąś formę spełnienia. Gdyby zrobić jakąś listę rzeczy ogólnych, do których dążymy nie specjalnie zastanawiając się nad pytaniem "po co?", to chyba należałoby na tej liście umieścić na pierwszym miejscu: wybicie się, wykazanie przed innymi ludźmi, także przed sobą.
Skąd to się bierze?
- pewnie można by jakoś dopatrzyć się aspektu ewolucyjnego, związanego ze zdobywaniem znaczenia w stadzie.
- ja jednak czuję, że jest w tym coś więcej. Jestem przekonany, że życie z innymi, bycie ważnymi dla innych osób (niektórzy też bycie ważnymi dla zwierząt, którymi się zajmują) jest wpisane w naturę głębiej, niż tylko jako proste wykazywanie się w celu osiągnięcia jakiejś tam popularności. To jacy jesteśmy dla innych jest miarą naszego człowieczeństwa, racją naszego istnienia.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pią 11:08, 12 Lut 2021, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33735
Przeczytał: 67 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 22:13, 12 Lut 2021    Temat postu:

To spełnienie osobiste - tak trudne do zrozumienia, tak właśnie osobiste. Brak zdolności do zaspokojenia swojej natury w kontekście szczęścia jest chyba właśnie istotą grzechu pierworodnego.
Jeśli czujemy, że nasze życie jest jakoś miałkie, że żyjemy tak bez celu, bez perspektyw, bez nadziei na wewnętrzną satysfakcję, spełnienie, to dotykamy właśnie tego kluczowego problemu.
Można być bogatym i podziwianym, a wciąż czuć się nie spełnionym, pustym.
Można osiągać wielkie sukcesy, zdobywać rzeczy, dostępne tylko nielicznym ludziom na Ziemi, a być niezadowolonym, mieć poczucie, że powinniśmy osiągać dużo dużo więcej.
Tylko więcej CZEGO?...
Co dałoby nam jakąś trwałą satysfakcję, co byłoby naszym spełnieniem?... :think:

Życie, świat podsuwa nam pewne propozycje do spełnienia. Typowymi są
- podboje erotyczne, przyjemność seksualna
- zdobycie bogactwa
- zdobycie sławy, poważania, wybicie się
- zwiedzanie świata, zaspokajanie ciekawości, zdobywanie wiedzy
- przeżywanie, wejście w bogate doznania (narkotyki, hazard, rywalizacja)
- sukcesy na polu zawodowym
- władza - jej zdobywanie, utrzymywanie
i pewnie parę innych dałoby się dopisać.
Doświadczenie pokazuje, że żadne z tych spełnień nie jest trwałe. One wszystkie są na krótką metę, jakiś czas działają, a potem się wypalają, nużą, dewaluują.
Dlaczego nie potrafimy żadnego z tych źródeł satysfakcji utrzymać na stałe?... :think:

Mam tu swoje "typy", dlaczego tak jest. Chyba głównym źródłem dewaluacji pozytywnych doznań jest swego rodzaju zaakceptowana, przejawiana przez kogoś POSTAWA GRYMASZENIA.
Są ludzie, którzy jakby programowo odrzucają najbardziej szczęściotwórcze postawy i uczucia. Odrzucają je w imię jakiegoś wywyższania siebie w konkurencjach społecznych. Dla tych ludzi zasadą będzie "nigdy nie jest mi mało", "zawsze powinienem żądać więcej!", "to co aktualne, to już mam, to robi się nieistotne, teraz walczę o więcej!".
Jest w tym postawa wywyższania, postawa pięcia się wciąż do góry, aby przewyższyć wszystkich, nawet depcząc po plecach, głowach, po trupach innych. Wszak skoro jestem taki wspaniały, że gdybym nie żądał więcej to bym zdradził tę swoją wspaniałość, to bym zaprzeczył sobie... (tak z grubsza czuje tego rodzaju osoba, bo nie autora posta)
Niektórzy chcą się więc uwolnić od wszelkiego rodzaju zależności, zobowiązań, chcą zawsze dominować, panoszyć się - wszak nikt im niczego nie będzie wyznaczał, nikt nie będzie stawiał warunków, oni zawsze mają rządzić...
Przyjęcie takiej postawy jest związane z jakąś formą narcyzmu, przeświadczeniem o swojej wielkości, o byciu lepszym od innych. Kto tak myśli, ten inwestuje swoje uczucia, cele, emocje w coś BARDZO NIEPERSPEKTYWICZNEGO, "inwestuje w walutę", która MUSI SIĘ SZYBKO DEWALUOWAĆ. To, że ta waluta emocjonalna się dewaluuje wynika bowiem bezpośrednio z konstrukcji tej postawy - przecież z zasady polega ona na przyjęciu oceny tego, co zyskujemy od świata na zasadzie "to jest już nieważne, ja godzien jestem czegoś większego, największego, to co mi dali teraz to drobiazg, nie dają więcej, zawsze więcej!". A to jest właśnie nic innego, tylko postawa emocjonalnej dewaluacji tego, co dostajemy. To MUSI powodować wyschnięcie pozytywnych emocji związanych z tym, co dostaliśmy. Musi ta być na mocy własnego życzenia.
Dlatego pierwszym warunkiem trwałego szczęścia jest odrzucenie pychy, a docenienie pokory, docenienie wszystkiego co nas spotyka, cieszenie się najmniejszym darem, jaki dostaniemy i nie poniżanie w emocjach tego daru, a - odwrotnie - powiększanie, wywyższanie, przyozdabianie w swoich uczuciach. Ten potrafi być szczęśliwy, kto uśmiech dziecka odczuwa tak mocno, niezwykle, radośnie, jak główną wygrana na loterii.


Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pią 22:37, 12 Lut 2021, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33735
Przeczytał: 67 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 13:41, 28 Lip 2021    Temat postu:

Wydaje mi się, że jednym z niezbędnych odkryć człowieczej natury, które musi stać się treścią umysłu osoby, jeśliby miała być trwale szczęśliwa, jest pogodzenie się z tym, że szczęście zawsze w jakimś tam stopniu będzie dotykało niezaspokojenia, braku satysfakcji, nawet nieszczęścia.
Według mnie nie da się być szczęśliwym całkiem zapominając o negatywnej stronie życia, nie da się być "tak tylko" szczęśliwym. Szczęście ma szanse utrwalać się w nas dopiero wtedy, gdy dotrze do naszych umysł, że sam brak bólu, czy innych form nieszczęścia już JEST DAREM. Już sam brak nieszczęścia jest takim małym szczęściem. A jeśli dodamy do tego możliwość harmonijnego rozwoju naszej natury, bezpieczeństwo i życzliwość osób, z którymi się kontaktujemy, to mamy już naprawdę dużo. Jednak trzeba to UMIEĆ DOCENIĆ.
Szczęście zatem powinno mieć stałą komponentę doceniania tego, co się ma, co się osiągnęło, a nawet tego, że nie jest jakoś znacząco gorzej.
Ktoś tu powie: no to cienko... Takie szczęście, gdy się cieszymy, że nie jest gorzej, samo w sobie jest mizerne, takie "szczęście dla ubogich".
Ano może i tak trochę to wygląda, jednak inaczej nie ma jak tych emocji szczęścia na trwałe skonfigurować. Może właśnie trzeba być takim "ubogim w duchu", aby posiąść królestwo niebieskie. :think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin