Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

O krytykowaniu innych ludzi - garść refleksji

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 32762
Przeczytał: 67 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 0:46, 13 Sty 2023    Temat postu: O krytykowaniu innych ludzi - garść refleksji

W innym wątku popełnił mi się tekst na temat tego, jaką krytykę uznaję za zasadną i uczciwą. Ponieważ tam w ogóle tematem głównym jest co innego, a do tego pewnie zostaną owe uwagi przykryte masą uwag nie na temat samej krytyki, to wrzucam te moje uwagi na bloga (z poprawką literówek). Chcę też odpiąć owe uwagi od polemik, walk personalnych, więc pominę kwestie mające znaczenie personalne.

MD napisał:
..., jak mniemam piła skrycie tu do mnie, że ja rzekomo mam narcystyczne motywy, gdy deklaruję jako ważną dla mnie wartość dyskutowanie merytoryczne.
Mam zasadę, aby nad każdym zarzutem się zastanowić. I nad zarzutem narcyzmu względem siebie też się zastanawiałem nie raz. Nawet niektóre z moich refleksji opisałem w specjalnym wątku na swoim blogu (http://www.sfinia.fora.pl/blog-michal-dyszynski,73/czy-jestem-narcyzem-i-inne-takie,15587.html). Ten opis trochę wyjaśnia mój stosunek do zarzutu narcyzmu - tak potencjalnie mojego, jak i w ogóle względem kogokolwiek). Wynika też z niego i to, że ogólnie zarzut narcyzmu nie jest całkowicie do odrzucenia, bo (przynajmniej ja tak uważam) każda forma zainteresowania własną osobą, już nosi jakieś znamiona narcyzmu właśnie. Czyli w ogóle poznawanie własnej psychiki, nawet zadawanie sobie pytania o własne błędy (wyrzuty sumienia) też by można podpinać pod "narcystyczne zainteresowanie sobą". Bo jakiejś absolutnie rozstrzygającej granicy tu nie ma. Ja uważam, że można by wręcz mówić o "narcyzmie oświeconym", czyli takiej postaci zainteresowania własną osobą, która byłaby właśnie...
merytoryczna! "Narcyz oświecony", to dla mnie "narcyz", który jest w stanie zainteresować się sobą nie ignorując zarzutów, lecz poszukując dla nich - symetrycznie - potwierdzenia i zaprzeczenia zarazem, a na koniec próbując jakoś dojść do rozsądzenia za vs przeciw zarzutowi.
Taki oświecony "narcyz" jest jednak właściwie przeciwieństwem narcyza podręcznikowego. Bo ten drugi jest opisywany jako postawa "patrzcie na mnie i podziwiajcie jaki jestem wspaniały, a nigdy nie wolno wam jest mnie skrytykować!". "Narcyz", który jest zainteresowany krytyką własnej osoby, który gotów jest się zagłębiać w zarzuty, który przypasowuje je do wspomnień życiowych, DOPUSZCZA MOŻLIWOŚĆ, ŻE SĄ ZASADNE, to już "żaden narcyz".
Tak więc ja deklaruję nawet jakąś formę właśnie "oświeconej" postaci narcyzmu - jestem bowiem zainteresowany własną osobą W KONTEKŚCIE POPEŁNIANYCH PRZEZE MNIE BŁĘDÓW, wadliwości postaw, osobistych słabości.
Szukam w sobie owych słabości sam!
Natomiast zdaję sobie sprawę, że psychika tworzy reakcje obronne! I nawet przewiduję, że moje ego będzie się broniło przed uznaniem krytyki. Z tego nie wynika dla mnie jednak wniosek, że mam przyjmować każdą krytykę, bo po prostu wielokrotnie się przekonałem, że zasadna krytyka jest rzadkością. Ludzie lubią krytykować innych, sprawia im to satysfakcję, zdobywają w ten sposób mentalną przewagę, bo osłabiając samoocenę drugiej osoby, bardziej będą ją sobie ustawiali od kątem manipulowania nimi. Więc nie przyjmuję krytyki "tak po prostu". W szczególności nie przyjmuję krytyki, która ewidentnie powstaje z emocji, ze złości, z motywacji rywalizacyjnych, czy wskazującą na próbę wywarcia na mnie PRESJI. Im więcej widzę u kogoś postaw rywalizacyjnych i presji personalnej, tym bardziej ich krytykę uznaję za stronniczą, czyli najczęściej niewiele wartą merytorycznie. Jaką krytykę gotów jestem przyjąć?
- Przyjmę najprędzej właśnie krytykę merytoryczną, czyli Z DOŁĄCZONYM DO NIEJ DOKŁADNYM OPISEM ZALEŻNOŚCI, co z czego, na jakich podstawach ktoś uznał na mój temat.
Mądry, a uczciwy krytykujący to w moim modelu psychiki osoba, która:
1. ma świadomość, że krytykowanie bliźnich jest przyjemne, ale przez tą przyjemność jest sama w sobie podejrzana. Zatem stara się ona zablokować powiązanie postrzegania swoich bliźnich z osobistą przyjemnością, satysfakcją. To zwykle widać po OGLĘDNOŚCI, DELIKATNOŚCI, NIE WYWYŻSZAJĄCYM TONIE samego sformułowania krytyki. Uczciwy krytykujący powinien SPRAWOWAĆ KONTROLĘ NAD SWOIMI EMOCJAMI.
2. Zdaje też sobie sprawę, że nie siedzi w cudzej głowie, że każde domniemanie intencji u kogoś jest jedynie hipotezą. Zatem z reguły nie stosuje w swojej krytyce presji, mając ten rodzaj pokory, który wiąże się z uznaniem możliwości popełnienia błędu w ocenie.
3. Chcąc dobra dla osoby krytykowanej, krytykujący stara się wszelkimi sposobami WYJAŚNIAĆ WĄTPLIWE ASPEKTY KRYTYKI, którą się zdecydował przedstawić. Nie podchodzi do sprawy na zasadzie "jesteś zły, zmień się", ale ROZUMIEJĄC EMOCJE KRYTYKOWANEGO, próbuje we współpracy z nim odnaleźć ścieżki, jak ewentualne zło z postaw krytykowanych wyeliminować. Zaś jeśliby krytykowany był w stanie zasadnie wytłumaczyć dlaczego krytyka przeciw niemu jest niezasadna, to krytykujący to uzna.

Na przeciwnym biegunie mamy krytykujących kapryśnie, z intencją poniżenia drugiej osoby, a wywyższenia siebie. Ci oczekują od krytykowanego wyłącznie ukorzenia się, uznania "wielkości" krytykanta, no i oczywiście w ich przekonaniu i wywieranej dyskusyjnej presji nie wolno jest się krytykowanym tłumaczyć, czy żądać jakichś dodatkowych wyjaśnień, które by krytykę uzasadniały. Bo tym wywyższającym się krytykantom nie o to przecież chodzi, aby coś dobrego się w świecie stało, ale aby się nadąć jako ci lepsi. I dlatego dla nich wszystko (nawet w pełni zasadne argumenty), co psuje im ten cel wywyższenia się, będzie traktowane negatywnie, będzie odrzucane, ignorowane. Mówiąc bardziej dosadnie tym krytykantom chodzi o to, aby sobie wykazać, jak to są lepsi, jak to mogą komuś słowami wpierdolić.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 32762
Przeczytał: 67 tematów

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 1:21, 13 Sty 2023    Temat postu: Re: O krytykowaniu innych ludzi - garść refleksji

Pociągnę trochę temat krytyki, w kontekście jej odbioru emocjonalnego. Zadam więc (samemu sobie) pytanie: czy jestem całkiem emocjonalnie odporny na krytykę?
- Nie byłbym szczery, gdybym tu twardo zadeklarował, że "wcale mi na odbiorze mojej osoby przez ludzi nie zależy, więc jestem w 100% odporny na krytykę". Nie - to byłby fałsz. Właściwie to zawsze gdy jestem odbierany negatywnie jakąś formę ukłucia odczuję; jakiś zawód, że oto nie udało mi się być dla kogoś na tyle wartościowym, atrakcyjnym człowiekiem, że chciałby to wyrazić pozytywnie, a że wręcz odbiera mnie negatywnie. Jest tu podejrzenie, że coś może mi się nie udało, coś zawaliłem, nie jestem taki, jakim - w idealnym obrazie mnie - chciałbym być... I nie będę tu nikogo czarował, że jest inaczej.

Ale też uważam, iż to ukłucie jest czymś naturalnym, jest wprost związane z tym, że jednak chciałbym mieć pozytywne relacje emocjonalne z ludźmi, chciałbym aby to czym dla nich jestem dało się ocenić jako dobre i im miłe, czy czasem wartościowe intelektualnie. Nie ganię się za ten odruch przykrości.
Z drugiej strony jednak wydaje mi się, że na tyle już okrzepłem wewnętrznie, iż takie krytyki mnie, nie zmieniają się w jakąś emocjonalną katastrofę, po prostu są do opanowania. Wiem, że raczej intencje mam dobre (na ile oczywiście umiem to zdiagnozować swoim niedoskonałym umysłem), wiem że zwykle dopełniłem jakichś tam najważniejszych rygorów uczciwości. Po prostu STARAŁEM SIĘ. A ze staraniem się (czego by ono nie dotyczyło) ogólnie jest ten problem, że raz się uda, a raz nie.
To poczucie, że jednak nie oszukiwałem, że miałem dobre intencje i przynajmniej próbowałem jednak iść w dobrą stronę, daje mi też rodzaj TARCZY PRZED KRYTYKĄ SZCZEGÓLNIE ZJADLIWĄ. To właśnie powoduje, że TRUDNO JEST MNIE TRAFIĆ W CZUŁY PUNKT.

Dlaczego raczej trudno jest mnie trafić w czuły punkt?
- Powód jest jeden główny: bo dużo przemyśliwałem na ten temat, bo związane z moją samooceną sprawy MAM POUKŁADANE. W poście wyżej dałem linka do swoich refleksji o (moim) narcyzmie. I w treści posta jest też rozwinięcie tematu. Nie da się mnie zaskoczyć znienacka zarzutem narcyzmu, nie da się zgnębić (przynajmniej nie mocno) mnie zarzutami o to, że się jakoś lansuję, że to co robię, robię dla samego poklasku. Bo WCZEŚNIEJ sobie ten problem dziesiątki razy stawiałem przed oczy!
Wcześniej analizowałem, wypracowywałem sobie mechanizmy oceny, w których jakoś uczciwość byłaby uwzględniona. Brałem (tak uczciwie jak potrafiłem) ZA I PRZECIW temu, że zależy mi na wypromowaniu siebie w pierwszej kolejności, a nie że piszę z dobrymi intencjami. Stawiam sobie liczne pytania: po czym poznaję (ogólnie) osobowość lansującą, a po czym tę "zdrową", potem starałem się przypasować do tego ogólnego wzorca, egzaminując własne odczucia, sytuacje pod kątem czy spełniają raczej wzorzec lansującego się, czy zrównoważonego dyskutanta. I wiem, że różnie bywało - czasem stawiałem sobie różnego rodzaju zarzuty, czasem się usprawiedliwiałem. Ostatecznie jakiegoś tam osądu dokonałem, to co szczególnie negatywnie o mnie mogło świadczyć (w moich oczach) starałem się wyeliminować z moich postaw i emocji. Dziś uważam, że w tym względzie wiem na czym stoję, wiem kim jestem. Jeśli zatem ktoś mi tu zarzuty stawia, to oczekiwałbym, że - jeślibym miał te zarzuty przyjąć - przedstawi coś więcej, niż luźno rzuconą opinię, czy innego rodzaju takie z kapelusza brane przekonanie, iż według niego to jestem taki, czy owaki. Oczekuję wtedy twardej MERYTORYCZNEJ, INTELEKTUALNEJ dyskusji, w której krytykant przedstawi mi naprawdę dobrze przemyślane argumenty, dlaczego to według niego moje intencje raczej były godne skrytykowania, a moje działania jakoś tam wadliwe. Oczekuję tego, że na moje uwagi (będę się bronił), gość przedstawi mocniejsze argumenty niż po prostu powtarzanie swego, zastosowanie zjadliwej uwagi, kpiny, czy dodanie jakiegoś nowego ataku na moją osobę.
W ogóle takie atakowanie mnie w nowy sposób, zamiast zajęcia się moimi tłumaczeniami, świadczy w moich oczach o interesowności krytykanta, o próbie po prostu zdominowania mnie, czyli zapewne o bezzasadności pierwszych form krytyki. Po prostu wtedy taki napastliwy krytykant DEMASKUJE SIĘ ze swoją prawdziwą intencją! (i chodzi też o tę początkową intencję)
A to automatycznie oznacza, że mam do czynienia nie z kimś, kto ma mi coś wartościowego do przekazania, lecz z postawą rywalizacyjną i dominacyjną - bardziej zwierzęcą, niż świadczącą o duchowości czy intelekcie. Ja zaś uwagi kierowane w takim trybie "zwierzęcym" z założenia spuszczam z wodą klozetową. :nie:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin