Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33735
Przeczytał: 67 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 14:42, 14 Paź 2021 Temat postu: Moje osobiste rozliczenie z etosem wojownika |
|
|
Do tego tematu zbieram się od dawna, a myślę o nim jeszcze dłużej.
Rzecz uważam za bardzo ważną, za jedno z podstawowych zagadnień etycznych i duchowych.
Myślę, że każdy chyba mężczyzna to czuje, rodzi się z jakąś formą archetypu, wrodzonym układem emocji, w których wielką, właściwie podstawową wartością jest zwyciężać, nie wymiękać, być dominatorem, stawiać na swoim. Ten kto zwycięża, jest mężczyzną, który spełnia siebie; za to kto nie podejmuje rzuconego mu wyzwania, jest mięczakiem i tchórzem - kimś godnym pogardy.
Etos wojownika ma wielowiekowy rodowód, właściwie to sięgający naszych zwierzęcych przodków. Aby przekazać geny zapładniając samicę, dominujący samiec musiał okazać się nieustępliwością i twardością większą, niż miał ją pretendent do parzenia się. Jeśli zatem uznamy zasadę, że dobór naturalny kształtował genotyp ludzi, to wychodzi nam wniosek, iż nieustępliwość i wojowniczość musiała być jakoś promowana, czyli zapisywana w naszych genach.
Ja uważam, że zapisana jest, a nawet jestem przekonany, że jej "zew" dość wyraziście czuję. Obserwuję u siebie instynktowny, bezwiedny "przechył" emocjonalny w stronę uznawania nieugiętości, hardości, męskiej siły jako wartość, którą należy kultywować, bronić, nawet w jakiś sposób czcić. Czuję, ze coś pierwotnego w mojej naturze jakby nakazywało mi walczyć do końca, okazywać swoją dominację, udowadniać otoczeniu, że wielki kozak jestem...
Tak czuję, to jest coś pierwotnego. Ale czy aby na pewno to jest mądre?...
Albo jeszcze - czy ów etos wojownika, męskie nieprzejednanie i parcie na dominację jest dobre?
Samo postawienie sobie owych pytań gdzieś tam w środku moich emocji odbieram jako irytujące, jako coś w rodzaju...
zdrady mojej natury. Jakby jakieś wewnętrzne blokady wzbraniały mi relatywizowania tego etosu wojownika i twardziela. One sugerują wyraźnie: nawet w tę stronę nie myśl! Nie kombinuj, nie próbuj relatywizować czegoś, co jest przecież twoją naturą, twoim przeznaczeniem, a nie ma innego - taki jesteś i już! Bo gdybyś temu obowiązkowi swojego istnienia nie sprostał, to staniesz się jedynie nędznym śmieciem, nikim, bezwartościowym mięczakiem!
Ale gdy to sobie uświadomię, gdzieś na dnie moich odczuć sensu i prawdy rodzi się też forma buntu: a niby dlaczego mam te zasady przyjmować tak zupełnie bezrefleksyjnie?
Dlaczego ktoś/coś ma mi ustalać moje życie, nie pytając się w ogóle o zgodę świadomych obszarów mojego rozumu i odczuwania?
Ktoś to ów "on" taki jest? On - taki ważny, taki władca... A niby dlaczego moja świadomość, to jak ustawiam sobie rozumowanie wolnością moich wyborów, miałoby wszystko inne mieć prawo rozważać, a już tego jednego akurat nie?...
- To nieustępliwe pytanie wewnątrz mnie wystąpiło do boju z instynktowną częścią mojej emocjonalności. Oparło się o bardzo podstawowe pytanie: a co to jest właściwie owo JA, coś czego miałbym bronić? (choć może nie muszę bronić, ale zostawmy pytanie o konieczność, a nawet istnienie owego ja na inne okazje).
Czy owo JA jest z tych instynktów, które mi wrzuca biologia?
A może owo JA jest z tego, co doświadczyłem, zrozumiałem, byłem w stanie poddać obróbce ŚWIADOMOŚCI?
Kto jest tu ważniejszy: instynktowna podświadomość, czy modelująca i myśląca świadomość? Kto z tych dwojga rządzi? Albo kto POWINIEN rządzić w idealnej sytuacji?
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Czw 14:51, 14 Paź 2021, w całości zmieniany 3 razy
|
|