|
ŚFiNiA ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 21:10, 20 Paź 2020 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Od jakiegoś czasu obserwuję u siebie jakiś nowy rodzaj niechęci do kontaktów społecznych. Raczej wolę się gdzieś skryć, niż dać się ludziom zobaczyć, skontaktować. Niechętnie raczej coś mówię o sobie, nie mam ochoty dawać ludziom pretekstu do zainteresowania moją osobą. Czasem sobie myślę, że najchętniej zamknąłbym się w jakiejś wieży na końcu świata i od tego świata odseparował.
Widzę wokół siebie ludzi o dość przeciwstawnych pragnieniach - takich, co pisując coś o sobie, próbują zagadywać, poszerzać kontakty, rozwijać je. Pewnie tych ludzi cieszy kontakt z ludźmi, potrzebują go.
Ja (aktualnie, czyli w drugiej połowie października) do kontaktów coraz częściej muszę się zmuszać, są dla mnie obowiązkiem, wymagają dyscypliny wewnętrznej, pójścia na przekór naturalnym impulsom, a nie niosą radości. Może to trochę efekt przystosowania się do tych ograniczeń związanych z epidemią?
A może pogodzenie się z faktem, że rzadko kiedy ludzie "nadają na moich falach", a ja już jestem zmęczony nieustannym dostosowywaniem się?...
Ale chyba najbardziej mi to się łączy z jakimś ogólnym przemęczeniem psychicznym i fizycznym. Jak się ma deficyty energii, to nawet oczu się nie chce otworzyć, aby na coś popatrzeć, ust, aby cokolwiek powiedzieć. A może to przez ten sezon jesienny, który naturalnie drenuje energię.
Może mi to przejdzie, może ta energia wróci...
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Wto 21:12, 20 Paź 2020, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 0:28, 05 Lis 2020 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Był czas, gdy zależało mi bardzo aby wykazać światu, jak to ja sam sobie ze wszystkim radzę, jak to ja dochodzę do wszystkich wniosków i w ogóle jak to wielki mądrala ze mnie jest. Od jakiegoś czasu najbardziej cieszy mnie, gdy widzę, że inni ludzie okazują się mądrzy, kompetentni, jakoś tam wspaniali. Nie oznacza to, że sam się chcę całkiem wycofać, ale gdy mam wybór, aby to od kogoś pochodziło jakieś odkrycie, a nie ode mnie, to nawet chętnie zostawiam pole temu komuś. Mniej zależy mi na tym, aby zatryumfować, niż na tym, aby dana rzecz ujrzała światło dzienne, a do tego miała swojego obrońcę, zwalniając mnie przy tym z dodatkowej roboty bronienia tego czegoś.
Bo niestety jak się coś ogłosi, to potem trzeba jeszcze tego najczęściej bronić, wyjaśniać, czasem propagować. Kupa roboty z tym jest. A ja do tej roboty nie koniecznie się nadaję. A tak, gdy ktoś inny coś weźmie na swoje barki, to ja z boku cieszę się, że słuszna sprawa ujrzała światło dzienne, a do tego jest obsłużona cała ta dodatkowa, związana z tym wszystkim, robota.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 18:23, 05 Lis 2020 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Czasami z rozbawieniem obserwuję, że niektórzy dyskutujący ze mną ludzie zdają się mieć przekonanie, iż jak mnie zaatakują celnie w dyskusji, to mi zrobią przykrość, że się poczuję przegrany, zdominowany. Bardzo by się zdziwili jak bardzo się mylą...
Ja jestem bowiem osobą, która POLUJE NA WIEDZĘ O SWOICH BŁĘDACH I PROBLEMACH. Ktoś, kto mi celnie i skutecznie wykaże jakiejś moje braki, niewłaściwe rozumowanie jest dla mnie (w moim odczuciu) dobroczyńcą i kimś godnym nagrody, uhonorowania, dziękczynienia. To jest ktoś na wagę złota, mój przyjaciel.
Nie jest jednak przyjacielem ktoś, kto mnie krytykuje BEZ PODANIA ARGUMENTÓW, czyli NIEZROZUMIALE, emocjonalnie, kłamliwie, w oparciu o totalnie błędne załozenia. Bo ja z takiej krytyki nie mogę wyciągać wniosków, muszę taką krytykę uznać za bezużyteczną, marnotrawiącą mój czas. Ale jeśli argumenty są, a do tego są jakieś nowe, celne, to takiego krytykanta tylko ozłocić...
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Czw 18:24, 05 Lis 2020, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 19:30, 09 Lis 2020 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Dzisiaj uświadomiłem sobie, że cecha, którą przypisuję jako coś znamionującego mnie od niedawna, właściwie jest ze mną od dzieciństwa. Chodzi o to, że LEKCEWAŻĘ SWOJE ZWYCIĘSTWA.
Już w dzieciństwie podkładałem się w grach osobom, które - jak uznałem - miałyby sporo przykrości, gdyby przegrały, odstępowałem od wygranych w różny sposób. Kiedyś oddałem partię turniejową szachów, bo mnie o to proszono (specjalnie grałem w głupi sposób, aby przeciwnik, znacznie ode mnie słabszy, mógł wygrać). Dzisiaj bym się na tamtą prośbę nie zgodził, bo to była właściwie forma przestępstwa "ustawienie meczu". Ale wtedy, jako dzieciak, nie miałem tego świadomości.
W życiu sporo mi przyszło być z osobami, które koniecznie chciały ze mną wygrywać. Najczęściej prowokowały o coś spór, a potem tak się złościły, tak upierały przy swoim, że odpuszczałem. Te osoby czuły się zwycięzcami, a mnie to specjalnie nie bolało, bo
1. wiedziałem, że to nie były zwycięstwa prawdziwe, uczciwe, tylko wymęczenie mnie upierdliwością.
2. gdy ustępuję komuś z powodu jego złości, czy upierdliwości, traktuję swoją osobę, jako funkcjonującą W TRYBIE TERAPEUTY. Terapeuta, psychiatra, psycholog nie walczy ze swoim pacjentem wymuszając na nim rezygnację, ustąpienie, lecz chroni go przed emocjami, z którymi pacjent sobie nie radzi. Tak samo widzę sprawę ja, gdy ktoś trafia u mnie do kategorii "pacjent". Żaden psychiatra nie będzie brał na serio "porażki" polegającej na tym, że od razu nie wymusił na pacjencie z urojeniami przyznania się do błędu w traktowaniu rzeczy. Psychiatra wie, że jego pacjent jest za słaby mentalnie, aby sobie z problemem poradzić, a droga poprzez wymusy, złość, straszenie jest w tym wypadku przeciwskuteczna.
Gdy zatem spotykam osobę, która w kontakcie ze mną "pozwala sobie" na użycie aspekty złości, niemerytorycznej presji, szantażu itp., to u mnie ląduje w kategorii: pacjent.
Dla pacjentów obowiązują znacząco inne reguły, niż dla ludzi równych mi umysłem
- opinie pacjentów uznaje się za mało wiarygodne, niezbyt rozumne
- z pacjentami, jeśli jakieś spory się w ogóle prowadzi, to na zasadzie ścisłego dawkowania argumentów. Zbyt mocne argumenty mogłyby bowiem pacjenta zbytnio przybić, co nie jest celem "terapii" (w tym trybie rozmowa/dyskusja staje się bowiem terapią z mojej strony, czyli innym trybem komunikacji)
- pacjentowi nie trzeba w ogóle mówić prawdy (jest to możliwe, może nawet pożądane, o ile nie ma osobnych przeciwwskazań, ale nie jest to wymóg), bo istnieje poważne zagrożenie, że prawda pacjenta mogłaby mentalnie uszkodzić. Na tym polega ogólnie istota słabości umysłu, że umysł nie radzi sobie z przyjęciem świata w prawdzie, tworząc sobie iluzje, które osładzają mu ból przyjęcia tego, co do niego dociera. Akceptując ten stan rzeczy, czuję się zwolniony od wymogu prawdomówności, jasnego wyrażania myśli. Robię to dla dobra pacjenta, a nie aby z nim walczyć.
- Ogólnie pacjent w dyskusji jest dyskutantem "szczególnej troski", kimś na podobieństwo małego, niedojrzałego dziecka, osoby niepełnosprawnej intelektualnie, czy mentalnie, osoba, o której się nie myśli, jak o kimś równym w dyskusji (czym innym jest jakaś ogólna równość w człowieczeństwie, która oczywiście jest niezbywalna).
Pacjentom ze mną jest dobrze, bo otaczam ich mentalną ochroną. Ale też, tu nie będę ukrywał, bycie pacjentem u mnie jest formą poniżenia czyjegoś umysłu. Powtórzę: umysłu, a nie człowieczeństwa!
Jak najprościej trafić na listę moich pacjentów?
- Denerwować się, gdy stawiam niewygodne pytania i problemy, atakować bezradnie, reagować emocjami, porzucając rozumienie na rzecz (różnie okazywanej) histerii, że coś idzie nie po myśli osoby.
Co jest po przeciwnej stronie mojego osobistego uznania dla umysłu?
- Status mocarza umysłu.
Jakie cechy wg mnie ma mocarz umysłu?
- To ktoś, kogo emocje nie wyprowadzają z równowagi, kto ma rozliczony aspekt błędu i porażki (nie boi się porażki, umie porażkę godnie przyjąć), potrafi uznać swój błąd, nawet szuka okazji do przekonania się, w czym mógłby błąd popełnić, będąc wdzięczny tym osobom, które mu błąd wskażą i pomogą w doskonaleniu się. Uzupełnieniem wizerunku mocarza umysłu jest oczywiście także wiedza i inteligencja, choć te cechy ogólnomentalne, związane z pewną postacią pokory intelektualnej są wg mnie ważniejsze. Mocarz umysłu zdobywa DOŚWIADCZENIE, budując tak bazę interpretacji, wzorców, schematów reagowania, których potem może używać, aby nie jak najmniej uronić z prawdy, aby to co jest było odbierane jak najbliżej tego jakie owo coś jest, a nie jakimi chciałyby owo coś widzieć nieuporządkowane emocje.
Mam jeden problem wciąż nie rozwiązany - czy dalej powinienem unikać zwyciężania?
Właściwie to zwyciężanie "wisi mi kalafiorem", jestem (prawie, bo bywają wyjątki od tej reguły) ponad tę emocję. Ale też zdaję sobie sprawę, że w odczycie społecznym wielu to myli. Gdy oddaję zwycięstwo walkowerem, mimo że mam świadomość, iż przeciwnika bez trudu "bym rozniósł", zastanawiam się, czy czasem nie staję się oszustem... Bo ukazuję otoczeniu nieprawdziwą postać odpowiedzi na pytanie o to, kto jest górą w danej dziedzinie.
Z drugiej strony jednak wokół siebie widzę tylu pacjentów... Z nimi zwycięstwo ani nie miałoby smaku (co to za satysfakcja pokonać ewidentnego słabeusza?...), ani też zapewne nie zostałoby zrozumiane.
Chyba nie ma w tym reguły. Może czasem powinienem zrobić wyjątek i gdzieś tam zwyciężyć. Tylko, że problem dodatkowy jest taki, iż ja nie w każdej konkurencji - rywalizacji w ogóle mam ochotę startować. Szczerze walczę wtedy, gdy widzę jakoś uczciwe reguły, gdy to, o co toczy się gra, jest przeze mnie akceptowane. A niestety, nie jest łatwo znaleźć godnego przeciwnika. Godnego czyli takiego, który stosuje reguły podobne do moich, a nie odleci w histeryczne emocje, czy oszukańcze iluzje przy pierwszym spotkaniu się z poważnym argumentem z mojej strony. Walka na której mi nie zależy, sama w sobie nie byłaby bowiem uczciwa. Uczciwy pojedynek wymaga bowiem z obu stron szczerego zaangażowania, a nie udawania, owego zaangażowania.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 13:26, 17 Lis 2020 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Jestem dziwakiem pod jednym względem - zadaję sobie często pytanie: o co żebrzą moje emocje?
Domyślnym trybem funkcjonowania większości ludzi jest akceptacja dla emocji - jak leci. Tak w pełni każdej emocji jednak zaakceptować się nie da, kultura, wychowanie, normy społeczne wymuszają na nas przeciwstawienie się różnym emocjom, w szczególności nieopanowanej złości, pragnieniu spełnienia każdej zachcianki. Dlatego, może z pewnymi oporami i niezadowoleniem, ludzie godzą się na ograniczenie jakiejś tam grupy emocji. Inne emocje jednak wciąż mają zielone światło, wręcz staramy się im dogodzić.
Ja próbuję obserwować nawet te emocje, które nie są wzbronione kulturowo. Czy aby na pewno przynoszą mi one W OSTATECZNYM ROZRACHUNKU radość, korzyść, spełnienie?
Nawet emocje uznane, dozwolone, nawet nie ograniczone restrykcjami kulturowymi, religijnymi, związanymi z wykonywaniem jakiejś pracy, będą jakoś wpływały na moje myśli i uczucia, dadzą jakieś konsekwencje. Czasem te akceptowane emocje mogą wyglądać na niewinne, na dające tylko szczęście, ale może to tylko pozór?
Tu jest pytanie o TRWAŁE SZCZĘŚCIE. Emocje dają jakąś postać radości, spełnienia. Ale czy aby na pewno nie zabierają mi szczęścia, spełnienia innego rodzaju?
- Dopóki ich nie poznam, nie zrozumiem, to nie będę w stanie zasadnie odpowiedzieć na to pytanie. Więc pytam.
Tu jestem niezrozumiały dla większości ludzi, którzy mają paradygmat ochrony swoich emocji w postaci, w jakiej przyszły.
Tu mi się trochę znowu kojarzy chrześcijaństwo i wypowiedź Jezusa, że kto chce zyskać swoje życie w świecie, ten je straci. Może to tak jest, że akceptując bezkrytycznie ten strumień przyjemności i satysfakcji, który do nas dociera, nigdy nie zrozumiemy siebie?
Może trzeba te emocje, te radości jakoś zanegować, spojrzeć na nie z innej strony?...
Nie myślę tu wcale o jakimś cierpiętnictwie, nie zamierzam do końca życia chodzić we włosiennicy. Ale warto jest wychodzić poza swoje strefy komfortu, bo inaczej będziemy niewolnikami tych stref komfortu. A to z kolei spowoduje, że gdy coś zewnętrznego aktywnie wkroczy i nam owe strefy komfortu zdewastuje, to my będziemy bezbronni, kompletnie nieprzygotowani.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 12:44, 18 Lis 2020 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Moją, chyba dość znaczącą, cechą jest to, że nie lubię się narzucać.
Są ludzie, którzy wypchnięci drzwiami, wracają oknem, albo którzy po odmowie na ich prośbę, proszą drugi raz, trzeci, piąty, setny...
Ale to nie ja. Moim domyślnym, mentalnie natywnym trybem reakcji na odrzucenie przez kogoś jest: nie chcesz, nie podobam się? - no problem... jest nie tak mało miejsca na świecie, jak mogę się usunąć, a z twojej ścieżki życia chętnie się usunę.
Nie żebrzę o akceptację. Właściwie to więcej - najczęściej nawet nie specjalnie o tę akceptację pytam. Jestem bardziej zatopiony we własnym światku myśli i uczuć.
Do kontaktów z ludźmi często bardziej zmuszam się, niż ich potrzebuję. Często, choć oczywiście nie zawsze. Nie chciałbym zostać całkiem sam na świecie. Ale w zupełności wystarczyłyby mi nieliczne osoby do towarzystwa, a zapoznawanie osób nowych, postrzegam często (nie zawsze) mimowolnie jako rodzaj wyrzeczenia, pracy nad sobą, przymusu, niż coś, co mnie emocjonalnie pociąga (choć zdarzają mi się napady potrzeb towarzyskich, ale nie są one jakoś szczególnie częste).
Czasem więc wręcz cieszę się, gdy ktoś zachowuje się wobec mnie grubiańsko, odrzucająco. Bo takie czyjeś zachowanie w jakimś stopniu zwalnia mnie z tego narzucania sobie obowiązku życzliwości względem owej osoby. Mogę wtedy sobie powiedzieć: on/ona sam/a nie chce mojego towarzystwa, więc nie muszę już się katować forsowaniem w sobie życzliwości do tej osoby, czy nawiązywania z nią kontaktu. Tak jest mi wygodniej, mam więcej czasu i energii na swoje sprawy.
Z drugiej strony chyba nie jestem jakimś sobkiem, staram się być pomocny, życzliwy. I w ogóle chyba lubię ludzi. Ale też lubię ich bardziej, gdy...
są na pewien dystans. Cieszę się, że gdzieś są, tworzą w tle jakąś społeczność, jednak bardziej komfortowo się czuję, gdy za bardzo mi dupy nie zawracają.
Dlatego mam sporą łatwość godzenia się z różnymi formami odrzucenia mnie. Chcesz mnie, lubisz mnie? - fajnie. Nie chcesz?... - drugie dobrze, mam cię z głowy, mam więcej czasu dla siebie, też fajnie.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 12:46, 18 Lis 2020, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 18:01, 28 Lis 2020 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Michał Dyszyński napisał: | Moją, chyba dość znaczącą, cechą jest to, że nie lubię się narzucać.
Są ludzie, którzy wypchnięci drzwiami, wracają oknem, albo którzy po odmowie na ich prośbę, proszą drugi raz, trzeci, piąty, setny...
Ale to nie ja. Moim domyślnym, mentalnie natywnym trybem reakcji na odrzucenie przez kogoś jest: nie chcesz, nie podobam się? - no problem... jest nie tak mało miejsca na świecie, jak mogę się usunąć, a z twojej ścieżki życia chętnie się usunę. |
Mam też zasadę, że NIE MUSZĘ MIEĆ OSTATNIEGO SŁOWA. Narzucam ją sobie czasem pewną formą dyscypliny, bo jakby tak iść na żywioł, to bym pewnie ciągnął niektóre spory i ciągnął, wciąż odpowiadając na kolejne odpowiedzi na moje odpowiedzi. Człowiek ulega często złudzeniu, ze to co teraz powie drugiej stronie, jest tak dobitne, tak przekonywujące, że ostatecznie przeważy szalę, wyłoni to stanowisko, którego się broni jako to słuszne. Ale doświadczenie uczy, iż jest to złudne odczucie w zdecydowanej większości przypadków. Ludzie mają instynkt obrony swojego stanowiska ponad wszystko, więc nawet jeśli się ma naprawdę dobry argument, to i tak raczej nie zostanie on zaakceptowany. Prędzej będzie odrzucony tym bardziej, im bardziej gdy wygląda na dobry.
Jest i drugi powód, dla którego uważam, że nie bardzo warto jest dorzucać coraz to kolejnych epizodów wsparcia dla poprzednich argumentów. To bowiem sugeruje, że poprzednie argumenty były niewystarczające. Tymczasem najczęściej jest tak, że już poprzedni argument, który podałem - gdyby został uczciwie rozpatrzony - to powinien zostać uznany, albo przynajmniej wymagane byłoby dobre uzasadnienie jego odrzucenia. W dyskusji jednak najczęściej spotykam się z ignorowaniem argumentów, a nie ich obalaniem na drodze argumentacji przeciwnej. Czyli, skoro i tak ktoś poprzednim naszym argumentem się nie zajął (choć powinien), to znikoma jest szansa, że tym nowym się zajmie.
Moje stanowisko jest takie, że już poprzedni mój argument jest na tyle mocny, że bez jego dobrego odrzucenia (zasadnego!) właściwie nie ma dyskusji. Tamten argument WCIĄŻ LEŻY NA STOLE! A dodawanie argumentów nowych sugerowałoby, że faktycznie tamten argument był jakiś słaby.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Sob 19:30, 28 Lis 2020, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 21:32, 12 Gru 2020 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Mój szacunek dla ludzi jest wyraźnie inny, niż to chyba ogólnie się spotyka.
Przed notorycznymi zwycięzcami i mięśniakami mogę czuć respekt, ale niekoniecznie szacunek.
Na wielkich bogaczy od zawsze i wyluzowanych cwaniaków patrzę trochę jak na dzieci, które mają mnóstwo zabawek, ale podziwiać ich nie mam za co i nie podziwiam.
Nawet ludzie o bardzo wysokim intelekcie, ale słabi mentalnie, szacunku specjalnego u mnie budzą.
Szacunek, podziw, głęboko spontaniczne uznanie czuję raczej wobec tych, którzy
- przetrwali wielki trudy w życiu i nie dali się złamać
- potrafią spojrzeć w oczy prawdzie o własnych słabościach, błędach, winach
- nie unoszą się dumą, nie są wyniośli, nie próbują epatować dostojeństwem
- nie wymuszają na innych swojej woli co chwila
- są uparcie, heroicznie łagodni, choć oczywiście nie służalczo, nie jako notorycznie potakiwacze
- zdobyli wiedzę, zrozumienie - przede wszystkim dzięki własnej mocy osobowej
- potrafią wytrwać presję ze strony ludzi i świata, zachowując przy tym pogodę ducha
- mówią prawdę bez upiększeń
- nie lansują się w żaden sposób, są zwyczajnie szczerzy
- umieją bezinteresownie pomagać
- potrafią bronić słusznej sprawy wbrew przeważającym siłom zła
- utrzymują swój stan mentalny W RÓWNOWADZE, pomimo prób świata, który im stara się tę równowagę zburzyć.
Szacunek a respekt...
Przed jadowitym wężem, albo tygrysem mam respekt, ale o szacunku nie można tu mówić. Tak, czuję respekt przed tyranami i despotami świata. Oni są jak jadowite węże, więc lepiej ich nie lekceważyć. Więc nie lekceważę, choć ich człowieczeństwo oceniam nisko - oni w mnie wciąż wciąż trochę są jak jadowite zwierzęta.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Sob 21:35, 12 Gru 2020, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 17:44, 16 Gru 2020 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Unikam przekomarzania się. Z wielu sporów rezygnuję, nie przejmując się zbytnio, czy zostanie to przez kogoś odebrane jako ucieczka, przegrana. Powodów dla których walki nie podejmuję, jeśli naprawdę nie muszę, jest sporo:
1. trochę dlatego, że nie uważam zwycięstwa w przekomarzaniu się, walce personalnej za wartościowe, ani nawet za zabawne
2. trochę też dlatego, że...
boję się siebie. Boję się, że w takim ferworze walki powiem coś, czego potem będę żałował, bo skutki negatywne okażą się poważne, zaś to, o co walczyłem najczęściej byłoby błahe. Kiedyś zdarzało mi się zbytnio w walce zapędzać, uważam że mam problem z wyczuciem tej granicy, poza którą już robi się naprawdę niefajnie.
3. boję się...
że wygram. Tak, boję się, że wygram takie przekomarzania się, ktoś poczuje się przeze mnie poniżony, a wcale tak ludzi traktować nie chcę. Parę razy wygrałem, a potem żałowałem.
4. oczywiście boję się (nie jakoś bardzo, ale trochę), że przegram. Właściwie to aż tak bardzo się tego nie boję, bo mi na tego rodzaju zwycięstwach zbytnio nie zależy, ale też zdaję sobie sprawę, że status loosera czasem może utrudnić mi jakoś funkcjonowanie wśród ludzi, że będą musiał się jakoś odnosić do faktu owej przegranej, że dla ludzi, którym na wygranych zależy, stanę się nie po prostu Michałem, ale Michałem, który przegrał. To może nieco skomplikować komunikację z takimi ludźmi.
5. szkoda mi czasu na przekomarzanki. Wyżej sobie cenię czas, niż owo wymyślanie "co ja jej/jemu teraz odpowiem, aby mu w pięty poszło".
6. nie chcę się WDRAŻAĆ DO AGRESJI.
7. Boję się też, że jeśli spór - walka wymknie się spod kontroli, to wyjdą z tego ogólnie poważne konsekwencje. A ponieważ uważam się za osobę odpowiedzialną, to pewnie ja ustąpię i tak. Ktoś inny, powiedzmy mój przeciwnik, dla którego hasłem mentalnym może być "umrzeć, albo zwyciężyć", nie będzie problemem naciąganie struny, eskalowanie coraz to bardziej destrukcyjnych (nawet dla obu stron) wypowiedzi, działań. W sporach ludzie nieodpowiedzialni, dbający tylko o swoją wygraną, mają przewagę. Bo oni nie cofną się "przed niczym" (tak całkiem przed niczym nie cofających się może i nie jest wielu, ale chodzi tu o kierunek mentalny). Ja się cofnę, bo odpowiedzialność traktuję jako dużo wyżej stojącą wartość niż zwycięstwo.
8. Boję się (kto wie, czy nie tego najbardziej), że sam stracę nad sobą kontrolę i to ja "pójdę na całość". Wtedy z pewnością będę tego żałował (ci co się mi napatoczą zapewne też). W końcu wiem jednak też jak to znaczy mieć problem z opanowaniem złości, wściekłości, wielkiego gniewu. Wiem, więc nie zamierzam do tego dopuścić.
9. Znani mi ludzie, którzy lubią walczyć, to najczęściej osobnicy nieodpowiedzialni. Oni stawiają wszystko na jedną kartę, bo w ich hierarchii wartości to ich ego, status zwycięzcy jest wyższy, niż bardzo wiele innych ważnych rzeczy. Nie chcę ja ich prowokować do takich zachowań, nawet jeśli nie ja na tym stracę. Po prostu nie chcę, aby się działo coś złego.
Czy jestem miękki?...
Ostatnio Zbigniew Ziobro wypowiedział się na temat swojego stanowiska w kwestii sporu z UE. Tych, co ustępują określił jako "miękiszony". Pan Ziobro dał się poznać jako fajter. Sprawia mi wrażenie osoby, która poświęci wiele, aby tylko poczuć się zwycięzcą. Uważam, że w życiu o coś ZNACZNIE więcej chodzi, niż o to, aby się czuć zwycięzcą. Lepiej jest być miękiszonem, niż tym, który co prawda wygrał, ale przez niego stało się wiele zła. Ale tego fajterzy pewnie nie zrozumieją.
A właściwie u mnie wewnętrznie to tymi prawdziwymi miękiszonami (bardziej w duchowym sensie) są wcale nie ci, którzy odpuszczają bezsensowne, przegrane, czy jakoś inaczej głupie spory. Fajterzy dla mnie są miękiszonami na sposób
... poddania się względem ewolucyjnych, biologicznych nakazów walki i zwyciężania. Są słabi, bo ich świadomość nie wyrosła ponad ewolucję, instynkty stadne (walka o miejsce w hierarchii jest dobrze opisaną cechą zwierząt stadnych), bo często odpuszczają dobro, tylko po to, aby zyskać jakieś nieodpowiedzialne, nadęte, lansowanie się przed sobą i ludźmi, jaki to twardziel ktoś tam jest. Mamy wybór - tu dobro, tam pozerstwo, tu czyjeś cierpienie, tam nadęcie się i iluzja bycia niezwyciężonym. Jak dla mnie to słabość.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Śro 17:48, 16 Gru 2020, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 23:15, 21 Gru 2020 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Zdziwiliby się ludzie (w większości) gdyby zajrzeli do moich intencji, gdy coś piszę, albo inaczej im komunikuję. Wcale nie zależy mi na tym, aby ich zdominować, przekabacić na moje rozumienie spraw. Wręcz przeciwnie - raczej zależy mi na tym, aby BYLI BARDZIEJ SOBĄ.
Z drugiej strony uważam, że bycie sobą jest trudne.
Trudno jest być sobą dlatego, że poznajemy siebie najpierw od dość chaotycznej strony - od tego, co dała nam biologia, instynkty, narzucone wzorce społeczne. Trudno jest się w tym odnaleźć. Nie jestem zwolennikiem przymuszania kogokolwiek do czegokolwiek, lecz REFLEKSJI, która pozwala na określenie się: czego tak naprawdę chcę, co jest moim prawdziwym ja?...
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 11:45, 26 Gru 2020 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Czasem sobie narzucam, aby w dyskusji jakoś starać się przegrać, przyznawać oponentowi rację. Tak trochę dla higieny psychicznej to robię, aby udowodnić sobie, że paradygmat wygrywania nie dominuje mojego postrzegania rzeczywistości. Bo żaden emocjonalny paradygmat w moim przekonaniu nie może dominować tego, jak widzę świat i siebie, lecz dążenie do prawdy. Jeśli wygrywam "za bardzo", to znaczy, że może jakieś kolejne moje rozpoznanie jest w istocie podpięte pod owo wygrywanie, zamiast być podpięte pod poszukiwanie prawdy.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 15:21, 24 Sty 2021 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Generalnie jestem człowiekiem dość zgodnym, który nie stawia ludziom w moim otoczeniu zbyt wielu wymagań. Choć w gruncie rzeczy to moje nie stawianie wymagań jest do pewnego stopnia złudne, bo - z pewnej perspektywy patrząc - to właściwie stawiam dość mocne wymaganie osobom, które akceptuję jako moje towarzystwo. Nie stawiam wymagań, ale też...
.. oczekuję, że sam nie będę poddany nadmiernej (?... od kiedy zaczyna się "nadmierność"?) presji czyichś wymagań. Generalnie źle się czuję z ludźmi roszczeniowymi, takimi którzy co chwila czegoś nowego ode mnie oczekują, maja coś za złe, coś im nie pasuje. I to jest właśnie to moje - dość szczególne - choć może i dla części osób niełatwe do spełnienia oczekiwanie - aby NIE BYŁO WIELU OCZEKIWAŃ (szczególnie wobec mnie, a do tego myślę nie o oczekiwaniach ogólnych - typu oczekiwanie życzliwości, czy szczerości - lecz o oczekiwaniach w stylu spełniania nadmiaru form, norm, robienia rzeczy niekoniecznych, uczestniczenia w pogoni za czyimiś zachciankami).
Trochę to wynika z tego, że jestem raczej osobą skupioną na myślach, które mam, nie nudzę się sam ze sobą, nie potrzebuję dodatkowych bodźców, a wręcz mi te bodźce zewnętrzne w dużej ilości przeszkadzają, stwarzają przykrość, rodzaj hałasu mentalnego. Wychodzę z założenia, że każdy powinien wiedzieć, czego chce, nie narzucać się ze swoimi kaprysami. Jak naprawdę ktoś czegoś potrzebuje, to chętnie mu pomogę. Ale też nie zamierzam dać się wmanewrować w rolę kogoś, kto ma się zajmować czyimś znudzeniem, poirytowaniem, czy brakiem zdolności znalezienia sobie zajęcia, czy obiektu zainteresowania. Do pewnego stopnia mogę komuś pomóc w poszukiwaniu życiowej inspiracji, ale nie jako nieustanne mnie nękanie jakimiś (niekoniecznie wyrażanymi tak słowami) "nudzę się, weź podaj to", "nie wiem, co ze sobą zrobić, to się przyczepię do czegoś, albo kogoś" itp.
Chyba nie jestem ogólnie dobrym (a na pewno nie specjalnie chętnym) życiowym zabawiaczem znudzonych dam i dżentelmenów.
Ta moja cecha powoduje, że co niektórzy mogą mnie uznać za nudnego w jakimś stopniu. I faktycznie tak jest, że pod względem typowo rozrywkowym pewnie jestem nudziarzem. Bo i takimi typowymi rozrywkami z kolei ja sam się nudzę. Więc zwyczajnie nie mam serca do różnych (szeroko pojętych) gier towarzyskich. Z kolei na tyle rajcują mnie pewne wyzwania intelektualne, na tyle chętnie właśnie nimi bym się zajmował, że do zabaw towarzyskich nie mam serca, a więc nawet jeśli się do nich zmuszę, to będę w nich uczestniczył właśnie na przymus.
To ma też związek z moimi relacjami z ludźmi, którzy aspekt gier towarzyskich przenoszą na codzienne relacje międzyludzkie. Są takie osoby, które na co dzień używają różnych prowokacji, lubią coś skrytykować (nawet niesłusznie, albo nie przejmując się tym, czy słusznie), potem się o to pokłócić, aby "coś się działo". Dla mnie kłócenie się jest dużą przykrością, żadną rozrywką, więc zdecydowanie wolę, aby się nic nie działo, niż abym miał uczestniczyć w jakimś sporze, który tak naprawdę jest o nic.
To wszystko razem rzutuje na to, jak funkcjonuję wśród ludzi - ucinam większość spornych sytuacji, unikam ludzi, którzy w spory chętnie i często wchodzą, Moim mottem życiowym jest: nie podtrzymywać tego co jałowe, lecz zawsze kierować się w stronę konstruktywnych rozwiązań. Zdaję sobie sprawę, że są ludzie o innym charakterze, ludzie którzy potrafią wręcz cieszyć się zabawiać atmosferą sporu, roszczeń, wielu oczekiwań. Osobiście uważam, że tego rodzaju ludzie powinni znaleźć sobie towarzystwo sobie podobnych. Wtedy to będzie ok, bo obie strony będą zadowolone. Dla mnie w większości roszczeniowi, wymagający, kłótliwi są towarzysko nieatrakcyjni. Takim panom i paniom - dziękuję.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 21:45, 26 Sty 2021 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Wiele w moim życiu było powiązane ze szczególnym rodzajem pragnienia wolności, czyli z chęcią uniezależnienia się od wszystkich niekontrolowanych wpływów otoczenia.
W pewnym momencie już w szkole, uznałem że powinienem być niezależny od tego, jak oceniają mnie, nauczyciele. Trochę poległem na tym swoim uniezależnianiu się, bo pierwsza próba zlekceważenia opinii środowiska skończyła się dla mnie swego rodzaju depresją. Może zbyt radykalnie podszedłem do sprawy.
Od tego czasu właściwie nieustannie analizuję wszytko co może mnie potencjalnie zniewolić. Powiedziałbym, że przeszedłem przez wiele etapów, zakrętów, zwrotów na tej ścieżce poszukiwania owych życiowych zniewoleń.
Zniewolenie typu najprostszego, to zniewolenie tym, do czego się nas zmusza.
Tego nawet nie bardzo chce mi się komentować. Jak mamy kogoś silniejszego, a despotycznego nad sobą, w szczególności posiadającego władzę, to taki ktoś może nas w różny sposób niewolić - np. zabraniając robienia czegoś, albo i nakazując robienie czegoś. Jeśli nie mamy wystarczającej siły, aby rzucić na szalę wszystko, jeśli tyran ma rzeczywiście przewagę fizyczną, to zapewne wymusi na nas to, co chce. Znacznie ciekawsze rodzaje zniewolenia są te, które opiszę niżej
Zniewolenie związane z nałogiem
Ten rodzaj zniewolenia jest z mojego punktu widzenia o wiele ciekawszy, bo tutaj większość dzieje się w samym człowieku. Nałóg ujawnia bezpardonowo słabość osobowości. Właściwie to walka z nałogiem może być chyba uznana za alegorię ogólnej walki człowieka ze słabościami, zakłamaniem. To, jak nałogowcy zakłamują najpierw sam fakt, ze są uzależnieni, potem zakłamują nieraz przed rodziną, znajomymi ewidentne fakty - ich kolejne wpadki, powroty do nałogu, czy jak zakłamują to, że czasem nie są w stanie z nałogu się wydobyć, to wszystko jest wręcz jakby modelem walki ze słabościami, a podążaniem ku mocy. Osobiście uważam, że zwalczenie jakiegoś poważnego nałogu jest pięknym dowodem mocy psychicznej człowieka.
Zniewolenie związane z zależności od opinii innych ludzi
W tym też zawiera się kapitalne studium zależności człowieka od świata i też pierwszą rolę gra tutaj zakłamanie, odwrócenie priorytetów, pytanie o wiarę w siebie, ale i o naszą zdolność do odsiewania prawdy od fałszu. Jeśli umiemy się nie poddawać manipulacji różnych cwaniaków uzdolnionych pod względem wpływu na ludzi, to będzie to dowód naszej mocy psychicznej.
Zniewolenie myśleniem o sobie w określony sposób
Niektórzy mają wielką potrzebę wykreowania sobie jakiegoś tam obrazu samych siebie, a potem utwierdzania siebie i innych ludzi w tym, ze ów obraz jest prawdą o nich. Najczęściej ten rodzaj zakłamania dostrzega większość osób postronnych, ale już nie sam zainteresowany. Ten jest święcie przekonany, iż wykreowany w jego głowie obraz jego osoby, jest przez wszystkich przyjmowany bez zastrzeżeń, ewentualnie jeśli ktoś ma tu jakieś "ale", to zostanie uznany za skrajnie stronniczego, wrogiego, złośliwego. Ludzie pielęgnujący nierealne obrazy siebie, często są po prostu śmieszni, żałośni w oczach otoczenia. Część bliskich, widząc niezdolność takiej osoby do pozbycia się owej iluzji siebie, w końcu zaczyna udawać, że wierzą ten miraż. Jednak w rzeczywistości to udawanie jest daniną z litości, podszytej smutkiem, że oto mają przed sobą kogoś, kogo nie stać na wewnętrzną uczciwość, czyli maja przed oczami mentalnego słabeusza.
Zniewolenie lękiem, który włada
Podobny obraz pojawia się u osób zniewolonych różnego rodzaju lękami, widzącymi wokół siebie wrogów, obce knowania, spiski i tajemne moce. Oczywiście nie twierdzę, że zagrożeń w życiu nie ma, jednak jest dość podstawowa różnica pomiędzy dostrzeganiem zagrożeń, przy jednoczesnej zdolności do kontrolowania rozpoznań tego (potencjalnego) zagrożenia, a postawą kogoś, kto z góry przyjmuje, że zagrożenie występuje, kto nie wyrobił sobie zrównoważonego sposobu patrzenia na rzeczywistość, niema. wszystko ściągając do jakichś swoich fobii.
Jeszcze wiele innych rzeczy nas niewoli. Uważam, że te potencjalne niewole są wspaniałą szansą dla człowieka na przetestowanie swojej mentalnej mocy. Dopóki nie upadamy, dopóki jesteśmy w grze, to jakąś część naszej wolności obroniliśmy. W tym kontekście nie da się chyba wymyślić żadnej lepszej rady, niż po prostu zapostulowanie postawy mentalnej czujności.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 21:27, 01 Lut 2021 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Mam taką cechę, że poważnie, ale też z pewnego rodzaju życzliwością traktuję tych, którzy okazują mi niechęć (może nie każdy rodzaj okazywania mi niechęci tak traktuję, ale te mało inwazyjne, związane po prostu z odmową, z komunikatem "nie chcę twojego towarzystwa, czy udziału w czymś, czym ja zarządzam" tak traktuję). Ponieważ sam nie ze wszystkimi mam ochotę się kolegować, ponieważ nawet lubię i cenię sobie samotność, spokój, brak pętania mi się pod nogami ludzi z ich roszczeniami maści wszelakiej, to gdy ktoś mi grzeczną niechęć okazuje, to ja to nie tylko akceptuję. ale bardzo często "idę za ciosem", który ktoś mi wymierzy. Czyli postępuję na zasadzie:
- Nie lubisz mnie, przeszkadzam ci? - Dobrze, no problem, usuwam się, będę unikał wchodzenia ci w drogę.
W duchu nieraz sobie myślę przy tym: w sumie fajnie, mam gościa z głowy, wiem kogo unikać.
Nie mam pretensji, zdaję sobie sprawę, że ja też mam ludzi nieraz dość (i to wcale nierzadko), a więc uważam, że należy uszanować to, iż ktoś akurat mnie umieścił na swojej negatywnej liście. Jest na świecie około 8 mld ludzi, więc jak ktoś wypadnie z kandydatury na mojego kumpla, to mam spore szanse, że znajdę kogoś na jego miejsce (a jak nie znajdę, to i samotność nie jest taką całkiem złą opcją...).
A niegrzecznie, może po chamsku wyrażona niechęć, czy wręcz wrogość?...
- Cóż nawet to wiele nie zmienia. W takiej sytuacji też będę takiego kogoś unikał. Może tylko będę go unikał z większą determinacją i nie odczuwaniem sympatii do tego kogoś.
W każdym razie nie lubię być natrętny, nie narzucam się. Ktoś mnie nie chce?
- Fajnie! To już wiem, że każdy z nas dwojga może szukać sobie innego towarzystwa.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 21:29, 01 Lut 2021, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 12:45, 06 Lut 2021 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Kiedyś dawno temu postanowiłem sobie, że będą unikał zajmowania się rzeczami jawnie i ewidentnie nieperspektywicznymi. W szczególności postawa "chciałbym, ale boję się", czy "chcę to, ale też i chcę czegoś dokładnie przeciwnego" jest u mnie banowana mentalnie. Mam zasadę - Michał, facet jesteś, traktuj rzeczy po męsku!
Owo traktowanie po męsku oznacza, iż staram się jakoś odseparowywać rzeczy, w których jest coś do zrobienia, do wyjaśnienia, zrozumienia od stanów, w których jedyne co umysł procesuje to irytacja, niepewność, konsternacja, poczucie pragnienia czegoś pomieszane z uświadomieniem sobie, że zdobywanie tego nie ma zwyczajnie sensu.
Muszę przyznać, że pokłosiem tej mojej postawy jest unikanie, albo sprowadzanie do szybkiej decyzji wszystkich osobników z mojego otoczenia, którzy próbuję mi zafundować dużą ilość nierozwiązywalnych dylematów. Są takie osoby, które próbują mnie naciągnąć na nie wiadomo jakie problemy z nimi związane. Próbują mnie naciągnąć, aby (zapewne0 osiągnąć jakąś satysfakcję związaną z tym, że robię, myślę, denerwuję się czymś, co owych osób dotyczy. Staram się unikać wszelkich sytuacji, gdy ktoś znajduje jakąś swoją przyjemność w prowokacjach, wywoływaniu u mnie sprzecznych uczuć.
To wręcz jest moim celem życiowym - Michale, unikaj sprzecznych emocji, nie spalaj się bez sensu w tych wszystkich: chcę, ale nie mogę, chcę, ale trochę nie chcę, chcę, ale się boję; nie wiem co zrobić, ale myślę, że muszę to robić itd....
W życiu stawiam sprawy po męsku - sam się pod tym względem egzaminuję i kontroluję - czy innym oferuję coś, co jest jakoś minimalnie budujące, co daje szanse na rozwiązanie, czy też tylko wywołuję konsternację bez drogi jej rozstrzygnięcia?...
Czy zawsze ta strategia mi się udaje?...
- Nie zawsze.
Pewnych życiowych dylematów nie jestem w stanie się pozbyć, Ale przynajmniej mogę ograniczać ich liczbę, mogę nie cierpieć tak totalnie na próżno.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 17:56, 21 Lut 2021 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Wiele moich reakcji na różne rzeczy mam odwrotne do najczęściej spotykanych w społeczeństwie. W szczególności bardzo po swojemu postrzegam wiarygodność ludzi, co polega na tym, że osobników przemawiających bardzo stanowczo, nie znoszącym sprzeciwu głosem, nie dopuszczającym innej interpretacji, niż ta przez nich przedstawiana odbieram jako mało wiarygodnych, pozerów, osoby zamknięte mentalnie, a więc też zapewne nie posiadających szerszej wiedzy.
Zaś odwrotnie - ludzi zdystansowanych do arbitralności, otwartych na zadawanie im pytań, gotowych nawet wycofać się ze swoich stwierdzeń pod wpływem argumentów, unikających autorytarności odbieram jako bardziej wiarygodnych.
Przy czym w obu przypadkach nie jest to reguła ścisła, bo zdaję sobie sprawę z tego, że są sytuacje, w których na dyskusję nie ma czasu, więc opcja autorytarna jest jakoś usprawiedliwiona, zaś odwrotnie nie każdy, kto wycofuje się ze swoich stwierdzeń czyni to z sensownych powodów. To się jednak daje najczęściej rozpoznawać, bo brak autorytaryzmu nie jest wcale postawą niepewności, lecz INNYM RODZAJEM PEWNOŚCI.
Ideałem autorytetu, mądrości jest dla mnie osoba chętnie wyjaśniająca wątpliwe kwestie swoich przekonań, nienapastliwa, wyważona, znająca ograniczenia wszelkich modeli, na których przecież opiera się każdy rodzaj stwierdzania. Nie oznacza to jednak braku pewności, czy kluczenia i wycofywania się co chwila z tego, co się powiedziało, lecz prostowanie niezręcznych sformułowań, gotowość do przedystkuowywania niejasności.
Ja sam, gotowość, a nawet chęć do odpowiedzi na trudne pytania odbieram jako wysoki poziom kompetencji, moc intelektualną. Odgradzanie się od pytań wyniosłością i segregującym autorytaryzmem jest zaś dla mnie objawem słabości.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Nie 17:57, 21 Lut 2021, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 11:23, 22 Lut 2021 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Jedną cechę mam dość chyba nietypową. Nie zawsze tak miałem, albo raczej nie zawsze tę cechę miałem mocno wykształconą, kiedyś była ona pomieszana z przeciwną tendencją. Ale dzisiaj powiedziałbym, że już chyba się ona wykształciła na całkiem wyrazistą. Chodzi o to, że CIESZĘ SIĘ Z SUKCESÓW INNYCH LUDZI.
Kiedyś byłem może jakoś bardziej zazdrosny o te sukcesy. Dziś z przyjemnością (!) usuwam się, gdy widzę, iż ktoś coś może zrobić zamiast mnie, a potem mieć z tego satysfakcję. Nie dotyczy to może wszystkich przedsięwzięć, bo mam jeszcze parę takich, które zazdrośnie strzegę, ale dotyczy większości.
Przyjemność sprawia mi patrzenie, jak ludzie SAMODZIELNIE odkrywają prawdy, słuszne rzeczy, jak realizują się w różnych dziedzinach. Coraz bardziej staram się cedować to, co kiedyś robiłbym tylko sam, na innych. Chętnie bym chwalił innych za to co zrobili, a swój wkład umniejszał.
Skąd mi się to wzięło?
- Wbrew temu, co niejeden by sądził, wcale nie wzięło się to z jakiegoś narzucania sobie przemocą postawy pokory, a przynajmniej nie w głównym motywie (bo w tle to uznanie pokory mogło trochę działać). Bardziej jednak wzięło się z refleksji, z kilku przemyśleń i spostrzeżeń
1. po pierwsze pewne problemy zdrowotne spowodowały, że musiałem bardziej zdać się na pomoc innych. Spostrzegłem, że ludzie potrafią robić mnóstwo rzeczy dobrze, nawet lepiej niż ja, więc to doceniłem
2. po drugie w pewnych swoich przemyśleniach chyba się nieco "oderwałem" od myślenia potocznego, prostego, zorientowałem się, że raczej trudno mi będzie znaleźć ludzi, którzy mnie zrozumieją, będą dzielili moje przemyślenia. Zatem dalej pogodziłem się z tym, że owe przemyślenia będą już tylko moje, że pewnie nikt nigdy ich się nie dowie. Ale za tym poszła refleksja: a może inni mają tak samo jak ty? - Doszedłem do wniosku, że inni na pewno mają jakieś swoje własne obszary myślenia i odczuwania, których nie będą w stanie dzielić z nikim, w tym ze mną. Czyli że naturą rozumienia i odczuwania jest to, że każdy ma jakąś swoją sferę prywatną, bardzo indywidualną, która jest jemu właściwa, a innym nic do tego. A skoro tak, to każdego należy docenić w jego indywidualny sposób, a nie próbować na siłę wciskać w jakiś schemat. Niech wiec każdy realizuje się w życiu jak potrafi, bo ja i tak nie będę w stanie go w tym zastąpić.
3. w ogóle uczę się cały czas doceniać ludzi. Zachwycam się ich indywidualnymi zdolnościami, umiejętnościami, włożoną pracą. Już teraz naturalną radość daje mi obserwowanie bystrych, utalentowanych ludzi. Jest znany program "mam talent", z którego fragmenty można oglądać na youtube, a który pokazuje naprawdę bardzo zdolnych, wspaniałych ludzi. Przyjemnie - tak naturalnie przyjemnie - jest patrzeć na takich ludzi.
4. Zdaje sobie sprawę, że wielkie dzieła są możliwe do zrealizowania dzięki współpracy, a więc udział innych ludzi w przedsięwzięciach warto jest cenić.
5. Śmieszni i żałośni wydają mi się dzisiaj tacy "chroniczni krytykanci wszystkiego i wszystkich". Są tacy, którzy tylko wokół widza głupotę, złą wolę, same negatywy. Najczęściej owa rzekoma "głupota" (mi też jest przez co niektórych zarzucana) jest uznawana po bardzo pobieżnym zapoznaniu się z tym, co ktoś reprezentuje. Najczęściej zarzucają więc głupotę nie ludzie, którzy sami są mądrzy, ale...
... są na tyle nieelastyczni, zamknięci wewnętrznie, wręcz głupi, że nie są w stanie zrozumieć, co ktoś przedstawia. A że dodatkowo lubią się prezentować jako mądrzy (najlepiej NAJmądrzejsi), to bardzo chętnie przyklejają innym etykietę głupich, a na pewno głupszych niż oni sami. To tych krytykantów ma wywyższać w ich oczach. Choć z zewnątrz patrząc jest małostkowe i żałosne.
Dziś uważam zdolność do doceniania ludzi wokół nas za jedna z absolutnie kluczowych mentalnie cech i umiejętności (tak, trochę jest w tym umiejętności, czegoś, co można i warto kształtować, uczyć się tego). Kto docenia świat i ludzi, żyje w świecie i wśród ludzi ciekawych, ważnych, wartościowych, żyje w przedsionku nieba. Ten kto na wszystko wybrzydza, kto postrzega rzeczywistość jako marną i głupią, bo tylko on jest tym (najczęściej niedocenionym) wspaniałym, będzie (przynajmniej we własnym postrzeganiu! ale przecież własnym postrzeganiem się żyje) funkcjonował w przedsionku piekła, czyli w otoczeniu marnym i miernym.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 21:44, 11 Mar 2021 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Michał Dyszyński napisał: | Wiele moich reakcji na różne rzeczy mam odwrotne do najczęściej spotykanych w społeczeństwie. W szczególności bardzo po swojemu postrzegam wiarygodność ludzi, co polega na tym, że osobników przemawiających bardzo stanowczo, nie znoszącym sprzeciwu głosem, nie dopuszczającym innej interpretacji, niż ta przez nich przedstawiana odbieram jako mało wiarygodnych, pozerów, osoby zamknięte mentalnie, a więc też zapewne nie posiadających szerszej wiedzy.
Zaś odwrotnie - ludzi zdystansowanych do arbitralności, otwartych na zadawanie im pytań, gotowych nawet wycofać się ze swoich stwierdzeń pod wpływem argumentów, unikających autorytarności odbieram jako bardziej wiarygodnych. |
Podobnym aspektem mojego poczucia wiarygodności jest np. stosunek do opinii o produktach, które nieraz czytuję w internecie. Jeśli widzę opinie, która składa się wyłącznie z peanów na cześć danego produktu, to taką opinię uważam za mało wiarygodną, niegodną zaufania. Skrajne, jednostronnie chwalące. podobnie z resztą jak jednostronnie ganiące coś, opinie traktuję jako
- albo opłacone przez producenta (bądź konkurencję w przypadku głosów skrajnie negatywnych)
- albo tworzone przez osobę widzącą świat czarno biało, nie umiejącą oceniać rzeczy w równowadze, osobę raczej mało wiarygodną, emocjonalnie, a nie merytorycznie patrzącą na rzeczywistość.
W obu przypadkach opinia jest uznawana za mało wiarygodną, niezbyt użyteczną.
Zaczynam wierzyć w to, że produkt jest rzeczywiście dobry bądź zły dopiero gdy przeczytam opinię w której:
- ktoś nie używa zbyt emocjonalnych sformułowań
- nie postrzega czarno biało sprawy - nie gani, ani nie chwali w sposób skrajny
- wskazuje jakieś wady i jakieś zalety
- uzasadnia swoje opinie, a nie tylko je wypisuje.
Uważam się w tym za raczej wyjątek niż normę, bo wokół siebie obserwuję mnóstwo ludzi którzy skrajne opinie biorą za dobrą monetę, zaś te wyważone uznają za miałkie, niekonkretne, czyli mało wiarygodne. Oczywiście nie jestem w tym jakimś wyjątkiem, bo też znam ludzi, którzy postrzegają te sprawy podobnie do mnie, ale tych ludzi nie jest zbyt dużo (procentowo).
To o czym tu napisałem dotyczy oczywiście nie tylko opinii o produktach z internetu, ale jest regułą dość ogólną. Opinie skrajne z zasady są dla mnie obniżające wiarygodność, zaś opinie z nutką wątpliwości, ukazujące nie tylko jedną stronę medalu traktuję jako znacznie bardziej godne zaufania.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 12:20, 14 Mar 2021 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Gdzie indziej na sfinii mi się popełnił chyba dość ciekawy tekst
Michał Dyszyński napisał: | towarzyski.pelikan napisał: | Michał Dyszyński napisał: |
Dodatkowym aspektem sprawy, który powoduje, że dla mnie to doniesienie o związku światopoglądu z jakąś cechą charakteru nie jest jakoś uznawane za niebezpieczne, czy z góry godne potraktowania bardzo nieufnego jest to, że w zasadzie z równą ciekawością traktuję wiadomości dla mojego światopoglądu wrogie, jak i przyjazne. Uważam, że od wrogów dowiaduję się nie mniej ciekawych rzeczy niż od przyjaciół. Z resztą oba źródła traktuję z pewną życzliwą nieufnością. Przecież i tak nigdy nie przyjmuję wszystkiego bez jakiejś kontroli wewnętrznej, i tak zawsze badam wiarygodność, sensowność tego co ktoś mi podaje. Nawet jak ktoś życzliwy mi, nawet z zasady prawdomówny coś mi przedstawia, to i tak się zastanawiam, czy niechcący nie popełnia jakiegoś błędu, czymś się nie sugeruje, czy sam nie został zmanipulowany. |
Co Twoim zdaniem wskazuje na wiarygodność tego badania?
Zgadzasz się z tym, że ostrożność przejawiającą się wolniejszym, ale dokładniejszym przetwarzaniem informacji oraz większym sceptycyzmem w zakresie akceptowania nowych faktów/dowodów jest przejawem kognitywnej niższości? Czy uważasz, że autorzy tego badania są obiektywni? Co na to wskazuje?
Cytat: | Właściwie to nawet ciut chętniej zapoznaję się z tym, co mówi mi (rozsądnie argumentujący!) przeciwnicy względem moich poglądów, bo oni zapewne mają jakieś spojrzenie inne od mojego, a więc cenne szczególnie z racji na jego odrębność, nowość. Ale może ja tak mam, bo jestem maniakiem samodoskonalenia, dowiadywania się nowych rzeczy, a nie jakiejś tam rywalizacji w zakresie walki politycznej czy ideologicznej. Co poznaję, to poznaję dla siebie. |
Z moich rozmów z Tobą wynika, że masz bardzo duży problem z zapoznawaniem się z poglądami przeciwników, co szczególnie się uwidoczniło w naszych dyskusjach na temat narodu, nacjonalizmu etc. Tak bardzo się boisz odmiennej perspektywy, że nawet wzdrygasz się przed tym, żeby poczytać i zapoznać się z tym, co ci przeciwnicy mówią. Zamiast dyskutować z przeciwnikami, wolisz dyskutować z chochołami.
Na ten artykuł się rzuciłeś jak Reksio na szynkę, bo wydaje Ci się, że badanie, na które się powołuje, potwierdza Twoje poglądy, co sam przyznałeś.
Kiedy ja przedstawiłam moją, odmienną perspektywę, zamiast zająć się argumentami, zająłeś się moją osobą, sugerując, że dolega syndrom oblężonej twierdzy. Jednak abstrahując od tego czy cierpię na taki syndrom czy nie, nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś się skupił na meritum, a więc argumentach. |
Nie zrozumiałaś idei, którą Ci chciałem przekazać, dlatego w moim odbiorze Twoje ostatnie uwagi są jakby...
nie do mnie.
Ale jakoś intencja mojego poprzedniego posta Ci umknęła, zrobiłaś z jego treści zupełnie inne znaczenie, a potem w świetle tego odmienionego znaczenia zinterpretowałaś całość.
Nie zrozumiałaś idei klucza, którą próbowałem zasugerować. W moim świecie myśli i dyskusji NIE MAM WROGÓW. Właściwie to MAM WYŁĄCZNIE DARCZYŃCÓW I PRZYJACIÓŁ. Jedyni niezbyt dla mnie atrakcyjni to nudziarze (a dodam, że nudziarstwo banuję dość bezwzględnie, a poza tym mam je dość szeroko zdefiniowane).
Dlatego, dla mnie to, czy badaniem zajął się ktoś finansowany przez Gatesa, przez Putina, przez urząd III Rzeszy (jakby mógł finansować) przez kurię rzymską, przez NASA - to wszystko ma drugorzędne znaczenie!
Ja i tak każdy głos, jaki przychodzi obrobię w swoim umyśle, nadając mu spójność wedle mojego wzorca.
Prawda, której szukam NIE MA POSIADACZA. Szukam prawdy rozumianej w kontekście doniesień jako: tych nowych interesujących informacji, które dadzą się zintegrować z moją strukturą pojęciową. Umiem integrować ze swoja strukturą pojęciową informacje z bardzo różnych źródeł - od lewicy, do prawicy, od fanatyków religijnych do libertynów, świętych do drani i psychopatów. Ale też żadnej z owych informacji nie przyjmuję wprost jak leci. I nie jest to nawet żadna forma ujmy względem owych źródeł informacji, bo W PRZYPADKU WŁASNYM TO SAMO ROBIĘ - też, nawet jeśli to ja sam jestem źródłem jakiejś obserwacji, koncepcji - dokonuję wielostronnych reinterpretacji pierwotnego pomysłu tak, aby go ostatecznie spójnie zintegrować z tym, czym dysponuję w umyśle.
W tym kontekście wyjaśnia się dlaczego unikam nudziarzy. Bo nudziarz nie zapewnia mi najważniejszego - CIEKAWYCH NOWOŚCI. Nudziarz nurza się w oczywistościach, tokuje na temat własnych przekonań, zwykle biorąc powierzchowną warstwę rzeczy za istotę. Nudziarz mitręży mój czas...
Nie mam w dyskusji i życiu intelektualnym wrogów. Moi przeciwnicy ideowi są dla mnie bardziej cenni niż poplecznicy, bo poglądy własne znam dość dobrze, a co za tym idzie poglądy osób mi podobnych też już znam. Więc moi poplecznicy, czy inni ludzie podobnie do mnie myślący, ocierają się niebezpiecznie o zanudzanie mnie, gdy coś mi komunikują. Nie lubię po raz enty "dowiadywać się" tego, co i tak już wiem. Za to mój przeciwnik - ten to dopiero jest atrakcyjny partner w dyskusji!
- może on widzi coś, co ja przeoczyłem?
- może wskaże mi jakiś mój błąd, którego nie widzę, bo za bardzo skupiam się na własnej wizji sprawy?
- a w ogóle pokazuje mi on, że można inaczej myśleć, czyli jest ciekawą personą dla mnie
Jeszcze o tych nudziarzach - jak ich klasyfikuję...
Dla mnie nudni są ludzie, którzy wciąż się skupiają na swoich emocjach, bez zdolności dystansu, szerszego spojrzenia. Emocje są dla mnie ciekawe wtedy, gdy rysują jakieś nowe konteksty, gdy czymś mnie zaskakują. Ludzie emocjonalni, niestety, rzadko mnie zaskakują, bo ich świat jest ubogi - wciąż jest w nim to "ja, ja, ja - czego chcę, czy jest mi przykro, czy jest mi wesoło, to czuję tak, to czuję siak...".
Skupienie się na bezpośredniej tkance doznania zubaża umysł i uczucia, bo cóż można powiedzieć o tym, że poczułem zimno, ból, zapach cytryny. To jest osobiste, to jest niedyskutowalne, tego nie ma jak dzielić z ludźmi, podobnie zapewne coś czuje kot, czy kura. Owszem, każdy jakieś (w jakimś stopniu zapewne podobne) uczucia ma, ale z tego mania nic nie wynika. A emocjonalni najczęściej wciąż tokują o tym "maniu uczuć".
Aby nie być nudziarzem, niezbędne jest (przynajmniej z mojej perspektywy, bo jej nie absolutyzuję, wręcz deklaruję jej subiektywny charakter, a nawet to, że może kiedyś mi się to zmieni, może mój rozwój wewnętrzny oprze się o jakąś wielką potrzebę słuchania, co tam - w kółko to samo - czują ludzie) SZUKANIE NOWYCH KONTEKSTÓW, ubieranie doznań w to, co od nich odchodzi, co im zaprzecza, potwierdza w inny sposób, potwierdza i zaprzecza na setki sposobów.
Staram się eliminować z mojej przestrzeni dyskusyjnej osoby, które określiłbym jako AUTORYTATYWNI STWIERDZACZE. Są to osoby, które z reguły mają potrzebę ogłaszania światu "jak jest i już". Jeśli mam dyskutanta, który prezentuje gołe stwierdzenia, gołe oceny (szczególnie jeśli kiedyś już te, czy podobne stwierdzenia i oceny w dyskusji padły), jeśli NIE PRZEDSTAWIA UZASADNIEŃ, NOWYCH POWIĄZAŃ, to uznaję gościa za nieproduktywnego w dyskusji.
Po co jednak w ogóle to piszę?
Po co Cię znowu zamęczam tymi swoimi prywatnymi analizami?
Bo cały czas mijamy się w tej dyskusji z pewnym USTALENIEM PARADYGMATÓW STARTOWYCH.
Odbieram Twoje stanowisko jako z grubsza (będę nieco przesadzał, aby jakoś wyraziście zarysować stanowisko):
- istnieją wrogowie w kontekście walki idei
- wrogów się niszczy, ich idee muszą być fałszywe, nie słuchamy ich, nie lubimy, co by powiedzieli, jest złe
- za to nasze poglądy są tym, do czego ściągamy myślenie, bronimy ich, stawiamy jako słuszne
- ogólnie celem dyskusji jest zwycięstwo, wyłonienie naszego poglądu jako dominującego, zaś poglądy przeciwników, uznanie za błędne
Ten model myślenia w ogóle ja nazywam sobie osobiście MODELEM AGITACYJNYM.
Ja w ogóle wręcz nie rozumiem, nie czuję, nie wiem po co by miałoby mi być takie podejście. W zamian
- w nosie mam, czy ktoś jest moim wrogiem czy przyjacielem w kontekście idei (! oczywiście nie chodzi o sympatie, czy np. wspólne bytowanie) - tutaj ważne jest dla mnie to, kto mi może zaoferować interesującą interpretację, sposób stawiania spraw
- idee zarówno od przyjaciół jak i wrogów są z grubsza tak samo prawdziwe albo i fałszywe PO OBROBIENIU ich przez mój umysł - one są tylko materiałem do dalszej analizy, która i tak musi naprostować błędy i niespójności integrowania z moim umysłem.
- swoich poglądów nie wciskam nikomu, bo wtedy musiałbym wziąć odpowiedzialność za nie przed tym człowiekiem. Nie potrzebuję, aby się ze mną zgadzano, abym wygrywał, bo cel dyskusji jest bliski wyczerpania na spełnieniu jednej podstawowej rzeczy - dostarczeniu mi informacji, interpretacji, na które sam bym nie wpadł, więc do tego jest mi potrzebny inny człowiek (dlatego też dobrze jest, jeśli ten człowiek myśli jakoś odmiennie ode mnie)
- ostatecznie rozstaję się w dyskusji nie jako zwycięzca czy pokonany, lecz jako ten, który coś ciekawego z czyichś wypowiedzi był w stanie wyciągnąć, albo i nie. W pierwszym wypadku mam zysk, w drugim stratę (czasu).
Rysuję przed Tobą tę perspektywę po to, aby jakoś zasygnalizować wyraźną odmienność spojrzenia na sprawę (nawet używanych wewnętrznie języków). Może Cię mylić co do mojej intencji to, że - zamiast jakoś polaryzować swoje stanowisko w postaci przyznania racji, czy odmówienia komuś racji zero-jedynkowo (w stylu badanie dobre, albo złe, fałszywe, albo prawdziwe), ja pomijam tę kwestię jakiegoś zjechania, czy wywyższenia owego badania. Ja tak traktuję wszystko wokół mnie - patrze czy oferuje mi nowe idee, a nie czy mi potwierdzi moje przekonania.
Dlatego mijamy się w intencjach dyskusyjnych. |
W tym kontekście chcę jednak coś dodać. Chodzi o tych nudziarzy.
Z mojego punktu widzenia znamiona nudziarstwa wyczerpuje samo autorytarne wypowiadanie się, stwierdzenia w stylu "to jest tak, a tamto owak", bez uzasadnienia swojego stanowiska na tyle, abym był w stanie je jako taki precyzyjnie zdiagnozować w kontekstach.
Sam gołe stwierdzenie mogę potraktować pozytywnie jeśli jest
a) wstępem do dyskusji, która określi konteksty dla tego stwierdzenia
b) podsumowaniem do dyskusji, która konteksty do stwierdzenia określiła
Jeśli jednak ktoś po prostu stwierdza swoje, albo (co jest jeszcze gorsze) z dobitnością i nie znoszącą sprzeciwu manierą tylko stwierdza swoje i na tym kończy wymianę informacji, to (wyjąwszy jakieś szczególne sytuacja, np. gdy ktoś wydaje rozkazy podczas gaszenia pożaru, albo działa inaczej w ewidentnie "niedyskusyjnym" trybie) to jest dla mnie bezwartościowym rozmówcą, dyskutantem. I jest tak nie tylko z tego powodu, że mam mało sympatyczne emocje do owej osoby, ale przede wszystkim dlatego, że I TAK NIE WIEM, CO ZROBIĆ Z JEGO KOMUNIKATEM.
Dla mnie teza bez bez kontekstu jest niezrozumiała, nieinterpretowalna.
Zwykle jest tak, że mój umysł, w zetknięciu z taką tezą podpowiada mi wiele interpretacji, a także wiele pytań odnośnie tego, jak owe interpretacje mogą być skonfigurowane. Jeśli jednak ktoś mi nie daje dodatkowych informacji o tym, jak miałbym wyłonić tę interpretację właściwą, jak powiązać ją z resztą mojego rozumienia, to ja i tak nie jestem w stanie zrozumieć o co danej osobie chodzi. A co za tym idzie jej teza i tak jest dla mnie nieużyteczna - jest nieużyteczna przy najlepszych moich chęciach, aby ją użyteczną uczynić!
W tym kontekście ja właściwie nie rozumiem ludzi, którzy lubują się w autorytarnych przekazach. Jeśli przekaz nie oferuje pewnej minimalnej postaci konkretu, dookreślenia, to odbiorca i tak nie będzie w stanie z takiego przekazu idei skorzystać. Jak zatem zareaguje?
- Widzę tu w zasadzie tylko dwie możliwości:
1. w ogóle ZIGNORUJE TREŚĆ I ZNACZENIE przekazu, poprzestając na gadulstwie o nazwie tego, co powiedziano.
2. zastosuje WŁASNĄ PRZYPADKOWĄ INTERPRETACJĘ, nie przejmując się jej zgodnością z intencją tworzącego przekaz.
Jeśli tworzący przekaz mógł, a nie dookreślił, nie wyjaśnił szczegółów i kontekstów, to owo ignorowanie, albo interpretowanie dowolne właściwie należy. To jest jego wina, że nie zapewnił odbiorcom szansy na to, aby rzeczywiście odebrali jego intencje, zamiast i tak dalej wszystko interpretować po swojemu.
Chociaż chyba też...
Często jest tak, że głoszący tezy dlatego nie wyjaśnia o co mu chodzi, dlatego nie odpowiada na zadawane mu pytania o szczególny jego koncepcji, że...
SAM NIE WIE, CO MA DO PRZEKAZANIA. Wielu ludzi na tyle luźno, niekonkretnie, bez wnikliwości traktuje własne przekonania, że potem nie umie ich wytłumaczyć. De facto ci ludzie przekonań nie mają. A co mają?...
Mają CHĘĆ BYCIA WYSŁUCHIWANYMI I POWAŻANYMI. Więc gadają, aby widzieć to, że się ich słucha, że się ich nie ignoruje.
Niewątpliwie jest to małostkowa postawa.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Wto 23:23, 16 Mar 2021 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Dziś doszedłem do wniosku, że dość mocno się różnię w myśleniu od większości ludzi. Związane to jest z ekstremalnie niską potrzebą domknięcia (Semele podlinkowała wykład, w którym człowiek objaśnia owo pojęcie - https://www.youtube.com/watch?v=p1kwt8iWwsg )
Mój obraz świata ma status wiecznie rozgrzebanego, wiecznie do poprawek. Można by go porównać do pracy jakiegoś nawiedzonego stroiciela bardzo skomplikowanego urządzenia, które reguluje się podkręcaniem 100 tysięcy pokręteł. Ja wciąż "chodzę" (w mentalnym rozumieniu słowa) i podkręcam różne z tych śrubek, strojąc coraz to nowe jego aspekty - tu przekręcę pokrętło w prawo, inne w lewo, a potem patrzę jaki to dało efekt. Nie deklaruję na twardo pozycji żadnego z owych pokręteł, choć oczywiście są takie, co do których jestem pewien, że nieraz będę musiał je wielokrotnie używać, a inne raczej zostawiam na ich ustalonej pozycji. Jednak owo "raczej" nie znaczy, że nigdy ich nie ruszę.
To jednocześnie oznacza, że w moim rozumowaniu takich absolutnie stałych prawd też nie ma. Bo nawet jeśli zachowam formułę prawa, to często zmieni się kontekst, stosowalność tego prawa. Tu nie ma nic na zawsze, nic nie jest absolutne.
Otaczający mnie ludzie mają zwykle dużo większą potrzebę domknięcia poznawczego, co wiąże się z tym, że swoje przekonania uznają za rodzaj prawd absolutnych. Mając tę potrzebę owi ludzie pewnie nie rozumieją mojej postawy - jak ten Michał może żyć z takim wiecznie nie ustalonym obrazem rzeczywistości. A ja z kolei nie umiem sobie powiedzieć, że coś jest na pewno, skoro sam widzę wiele powodów, dla których wszelkie "na pewna" są wątpliwe.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 17:43, 21 Mar 2021 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Gdybym miał spuentować jakoś najbardziej najczęstszy powód, dla którego nie zgadzam się z kimś w różnych dyskusjach, w kontekście różnych stanowisk osób, które ze mną polemizowały, to tym powodem byłoby ZBYTNIE UPROSZCZENIE sprawy.
U mnie właściwie każde zagadnienie, każdy obszar myśli jest w stanie permanentnie otwartym, gotowym na zmiany, ale tez i na niezliczone sposoby powiązany z różnymi pojęciami, kontekstami. Jeśli się z ludźmi spieram, to najczęściej SPIERAM SIĘ O UPROSZCZENIA, które w moim przekonaniu gubią istotę sprawy.
Drugim typowym błędem, który zarzucam moim dyskutantom jest DEFINIOWANIE ZBYT INTUICYJNE, bez intencji wyraźnego zbliżania się w stronę obiektywizacji, funkcjonalności definicji.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 16:47, 29 Mar 2021 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Dzisiaj uświadomiłem sobie pewien rodzaj "logiki" mnie samego. Przypuszczam, że podobnie to będzie u innych ludzi, ale u mnie chyba jest ten aspekt dość wyraźny. Chodzi o to, że wiele - pozornie odrębnych, postrzeganych jako niezależne - cech mojej osobowości w silny sposób wynika mi ze światopoglądu, z podstawowych założeń dotyczących prawdy, życia, mnie samego.
Wszystko (to o czym piszę, bo nie wszystko w ogóle) wynika z pewnego mojego podstawowego paradygmatu WEWNĘTRZNEJ UCZCIWOŚCI. Ale tez uczciwości dość rygorystycznie pojętej, z czego wychodzą rzeczy dość - z zewnątrz patrząc - paradoksalne. Ów rygoryzm w zakresie uczciwości polega na tym, że
zasadą podstawową jest NIE KŁAMAĆ PRZED SOBĄ tak długo, jak to tylko jest możliwe.
To, że piszę "tak długo jak to jest możliwe" samo - jako sformułowanie - jest przejawem właśnie tego postulatu uczciwości (a nie, jakby niejeden pomyślał, przejawem odstępowania od tej zasady za pomocą robienia sobie furtki "o to uznam za niemożliwe, więc będzie mi tu wolno być nieuczciwym). Tu jest właśnie pewien rodzaj subtelności w postawieniu sprawy - coś, do czego osobiście kiedyś doszedłem i sobie dołożyłem jako postulat uzupełniający do postulatu uczciwości. Rozumowanie tutaj jest nieco zagmatwane ale chyba wyraźnie "logiczne".
Dlaczego nie stawiam sobie wymogu: będę uczciwy ZAWSZE?
- Ano dlatego, ze SWOJĄ UCZCIWOŚĆ DOPIERO POZNAJĘ. Nie mogę założyć (byłoby to według mnie właśnie nieuczciwe w kontekście porażek w rozszyfrowywaniu zasadzek myśli, uczuć, emocji), że aktualna postać uczciwości, którą w sobie noszę jest to w pełni słuszną, absolutną. Różne życiowe porażki nauczyły mnie, że MUSZĘ BRAĆ POD UWAGĘ EWENTUALNOŚĆ BŁĘDU w swoich rozpoznaniach, a więc także i tego, że źle rozpoznam własną uczciwość. Jeśliby mój postulat uczciwości był sformułowany bez żadnej szansy na wycofanie się w momencie wykrycia błędu, to stanąłbym w obliczu sytuacji sprzecznej, a do tego bez wyjścia. Bo każda rozwiązanie wtedy okazywałoby się okazaniem nieuczciwości z mojej strony
- jeśli nie przyznałbym się do jakiegoś ewidentnego błędu, to byłbym nieuczciwy tym brakiem przyznania się
- jeśli jednak przyznałbym się do błędu, to wykazałbym tym samym, że wcześniej byłem nieuczciwy.
Czyli tak czy siak, z tej analizy wynika, iż dowolny jeden błąd zaprzeczyłby mojemu postulatowi uczciwości w rygorystycznej postaci. Aby temu zapobiec musiałem od raz postulat uczciwości sformułować w postaci słabszej, z furtką na potencjalny błąd. Zasadą dodatkową wtedy będzie jednak to, ze nie wolno będzie mi owej furtki wykorzystywać intencjonalnie. Innym wnioskiem z całej tej sytuacji jest też to, ABYM PRZYZWYCZAJAŁ SIĘ DO OBSŁUGI BŁĘDÓW w moim rozumowaniu, odczuwaniu. Można to by chyba było nazwać POSTULATEM INTELEKTUALNEJ POKORY. W ramach tego postulatu zawsze mam zakładać możliwość popełnienia błędu. Ale...
Ale też...
Znowu (tu chyba wchodzi w grę kolejna zasada myśli - że wszystkie te dynamiczne aspekty mają swoją dualną naturę, że zawsze pojawia się walka przeciwnych tendencji) nie zamierzam tego przyznawania się do błędu rzucać na żywioł, a szczególności nie zamierzam dawać różnym cwaniakom dostępu do wmawiania mi błędu według ich rozeznania co tym błędem jest. Jeśli ktoś mi błąd zarzuca, to mam obowiązek wziąć to pod uwagę (też bez przesady, bo jeśli ktoś to robi jawnie interesownie, albo w kółko powtarzając coś, co dawno było rozważone zaś nowe dane nie przybyły, to wtedy zarzut zwyczajnie ignoruję, aby ktoś nie mitrężył mojego cennego czasu).
Tak więc z zasady uczciwości wynika mi zarówno zasada pokory intelektualnej, jak i konieczność wysłuchiwania głosów krytycznych wobec mnie. Z drugiej jednak strony obie te zasady są też skontrowane do poziomu wahań wokół jakiegoś tam punktu równowagi. Czyli nie zezwalam na swobodne posługiwanie się zarzutami wobec mnie przez innych ludzi, żądam dobrych uzasadnień dla krytyki mnie, a nie samego krytykanctwa opartego o chciejstwa i widzimisię (a już szczególnie przyznaję sobie prawo dość szybko odrzucać takie postacie krytyki, które zawierają w sobie jawny element emocjonalnej presji, manipulacji, cwaniactwa).
Tu wychodzi jak zasada uczciwości intelektualnej jest w istocie złożona w praktycznym stosowaniu. Uczciwość z jednej strony nakazuje być otwartym na krytykę, ale zamkniętym na manipulację ze strony wrogiej presji, zaś aby to rozpoznać...
... no właśnie! Aby to wszystko działało, niezbędne jest rozpoznanie co jest presją, cwaniactwem, czasem może nawet szczerą ale nieuzasadnioną, głupią krytyką. a co krytyką w dobrej wierze i uzasadnioną. To z kolei z postulatu uczciwości wynika (dodatkowo) postulat poszukiwania jakiejś tam mądrości życiowej (który to postulat z kolei tez mógłby podmienić postulat uczciwości na start, bo są bardzo zbliżone).
Tu wraca znowu element RYGORYZMU. Z jednej strony odciąłem się od rygoryzmu dla uczciwości ogólnie postawionej. Ale teraz, gdy już wyjaśniłem (sobie) dlaczego rygoryzm w ogólnej postaci, jako niespełnialny w życiowych warunkach, odrzucam, chcę go przywrócić w nowej postaci. Oto głoszę postulat RYGORYZMU W ZAKRESIE CZYNIONYCH DEKLARACJI, zobowiązań, stwierdzeń co jest na pewno.
Związane to jest z następującym rozumowaniem:
Uczciwość wymaga mówienia prawdy. Ale nie zawsze to się udaje, bo nie zawsze wiadomo co jest prawdą. Nie oznacza to jednak, że skoro tak, to można zasadę uczciwości odrzucić w ogóle. Muszę ją przywrócić w postaci, która BYŁABY REALISTYCZNA. Realizm w tym znaczeniu polegałby na zmodyfikowaniu deklaracji "zawsze" na "zawsze, dokąd to jest możliwe, sensowne", albo jeszcze inaczej "używając mocnego, szczerego zaangażowania, uparcie i możliwie z jak najmniejszą ilością kompromisów". Teraz zasada uczciwości jest już sformułowana na tyle realistycznie, że nie będę się mógł w przyszłości tłumaczyć z jej pominięcia w moim postępowaniu. Jednocześnie, wmontowana w nią pokora, daje mi moc i prawo do uznawania swoich błędów, a nie brnięcia w obronę wcześniejszych deklaracji za wszelką cenę. Chociaż też te błędy nie są i nie mogą stać się wymówką, bo postulat zaangażowania w ich rozpoznawanie na możliwie wczesnych etapach jest w mocy.
Jednocześnie jest tu też jakoś zawarty postulat (też w wersji "o tyle, o ile to możliwe, choć z dociekliwym, upartym i bezkompromisowym zaangażowaniem") NIE DEKLAROWANIA NICZEGO NA WYROST.
Do tego aspektu trochę zmierzałem, więc jeszcze dodam jeden komentarz.
Deklaracje (najczęściej) nie są obowiązkowe. Nie ma obowiązku mówienia czegoś, jeśli się nie jest do tego przekonanym, albo jeśli się nie ma tu pewności, nie sprawdziło się tego, jeśli coś tu wyraźnie mnożę "nie grać". Dlatego deklarowania rzeczy jako pewne, w sytuacji gdyby to "tylko mi się wydawało", nie uznaję za uczciwe. W takiej sytuacji, jeśłi jednak coś deklaruję, to obowiązkiem byłoby zadeklarowanie tego z atrybutem "zdaje mi się, ale nie mam pewności", a jeszcze lepiej naświetlenie tego braku pewności, określenie jakie wątpliwości występują To z kolei wyjaśnia, dlaczego piszę takie długie posty, dlaczego tak często zarzekam się i mnożę niuanse i dopowiedzenia - aby nie deklarować jako pewne czegoś, do czego mam choćby jakiekolwiek wątpliwości. Wszak w moim rozumieniu tego, co mi - jako uczciwemu - wolno zadeklarowanie czegoś ze zbyt wielką pewnością, mocą przekonywania byłoby formą oszustwa. Wszak ktoś mógłby to wziąć za dobrą monetę, uznać za absolutną prawdę, a potem się rozczarować, ponieść stratę. I byłaby to strata z mojej winy. Więc chyba nawet wolę jak ktoś mi nie dowierza, krytykuje mnie - wtedy to po jego stronie jest odpowiedzialność za decyzję, a nie po mojej.
Zasada uczciwości ma też swoje kolejne ważne dla mnie konsekwencje.. Ale o tym później.
Ostatnio zmieniony przez Michał Dyszyński dnia Pon 17:22, 29 Mar 2021, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 9:34, 15 Kwi 2021 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Nie mam "instynktu władzy". Nie lubię przewodzić ludziom, nie lubię aby po prostu przyjmowano to co mówię, a za to zwykle cieszę się, gdy ludzie okazują swoją wolność, indywidualność. Byle jednak nie było to okazywanie wolności w głupi, zły sposób - np. krzywdząc innych, czy wybierając własne jałowe ścieżki życia.
Jeśli coś byłoby moim celem w kontaktach z ludźmi, to jakaś forma wzajemnego BUDZENIA WOLNOŚCI I WRAŻLIWOŚCI na życie, na ludzi, na świat. Chciałoby się tak funkcjonować z ludźmi, aby co chwila zyskiwać możliwość spontanicznego zakrzyknięcia: patrzcie, jakie to jest ciekawe! Zachwyćcie się razem ze mną jeszcze tym człowiekiem, ideą, czymś w świecie!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 13:51, 22 Kwi 2021 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Próbuję odseparować moje myślenie i komunikowanie się z ludźmi od prób dominowania ich. Na gruncie dyskusyjnym byłoby to swoiste mentalne zbanowanie "mocy stwierdzania". Od lat próbuję zatem osłabiać wymowę stanowczości dla moich sformułowań. Robię to podkreślając, iz jestem omylny, że wyrażam jedynie własną opinię, że nie uważam się za tego, który ma prawo stawiać się wyżej nad innymi dyskutantami. Oto twierdzę co "mi się wydaje", a nie "jak jest". Bo to "jak jest" uważam w istocie za nie dające się wyrazić żadnym ludzkim językiem.
Jedyne co mamy w tej przestrzeni komunikowania się, to wymienianie się opisami, zobrazowaniami tego, jak widzimy rzeczywistość, zaś jaka jest ostateczna relacja tego widzenia w stosunku do tego jak jest, prawdopodobnie na zawsze pozostanie tajemnicą.
Ale atawizm, który wszyscy dostaliśmy z genami, domaga się od naszych emocji jakiejś formy sukcesu w relacjach z ludźmi, domaga się poczucia, że kogoś przekonaliśmy, albo zwyciężyliśmy w dyspucie. Ja od dłuższego czasu owe "sukcesy" dyskusyjne traktuję jako rodzaj iluzji, jako przekonanie, które nawet nie ma szansy uzyskać realnej postaci. Bo czy to, że ktoś przyzna mi rację, z racji tego, że go przytłoczyłem mocą moich argumentów cokolwiek miałoby znaczyć?
- jeśli przyznał mi tę rację, bo był po prostu przeze mnie przytłoczony, to znaczy to tylko tyle, że gościa skołowałem, a więc ów gość sam nawet nie wie, co mówi, gdy przyznaje mi rację.
- jeśli gość trochę zrozumiał i dlatego przyznał mi rację, to może byłby to jakiś pomniejszy sukces, jednak to wcale nie świadczy, że ja miałem tu rację. Bo gość i tak nie rozumie całości, czyli nie jest w stanie zasadnie ocenić moich wywodów.
- ewentualnie najbliżej satysfakcji dla mnie wiązałbym z sytuacją, gdy moje słowa naprowadziły kogoś na jakieś osobiste odkrycia, gdy dzięki mnie ktoś zmądrzał, zrozumiał, ułożył sobie coś, co wcześniej blokowało jego rozwój. Ale także to nie oznaczałoby, że jakoś ostatecznie miałem rację, bo zapewne ta - przejściowa - racja, jaka wtedy okazało się użyteczna i tak wkrótce zostanie zastąpiona lepszym rozumieniem rzeczywistości.
Generalnie prawem (w pozytywnym scenariuszu) byłby tutaj tylko nieustanny rozwój. Każdy sukces jest tylko jednym z kroków na długiej drodze, każda dzisiejsza kompletność rozumienia wkrótce będzie musiała zostać wyparta przez kompletność wyższego kalibru. Dlatego żadne utwardzenie, ogłoszenie jako wygranej i pewnej, a jej głosiciela za wygranego i autorytet, dowolnej tezy czy przekonania, nie będzie ostateczne. Choć może to, że było jakimś tam krokiem do przodu też stanowi pewną wartość...
W każdym razie staram się o tym pamiętać, że i tak większość do odkrywania jest zawsze przede mną i nie ma co się zbytnio rozczulać nad tymi małymi sukcesami aktualnymi. A szczególnie nie warto jest robić sobie jakiegoś wewnętrznego lansu z tego powodu, że ktoś tam nas uznał, przyznał nam rację. A już najbardziej nie mające wartości (wręcz karygodne) byłoby przyznawanie przez kogoś racji POD WPŁYWEM NACISKU MENTALNEGO ZAMIAST ARGUMENTÓW.
Jeśli ktoś mi przyznał rację dlatego, że byłem dla niego przykry, upierdliwy, domagający się zgody, a nie dlatego, że ów ktoś swoim WOLNYM OSĄDEM, niezakłóconym swobodnym umysłem dostrzegł w moim rozumowaniu jakieś racje, to w tym układzie byłem tylko niszczycielem i kłamcą. Bo zamiast pomagać komuś w rozwoju, blokowałem ten rozwój na etapie jakiegoś tam potakiwania mi z powodu mojej upierdliwości. To byłby - z mojego punktu widzenia - nie sukces, tylko porażka.
Dlatego często wręcz jakby nawet pasowała mi pozycja przegranego, gorsza na start. Startując z niższego poziomu, można się wzbijać, ma się cel. Jeśli ktoś przyznaje mi rację, nie mając przekonania w stylu "Michał to autorytet, więc należy mu przyznać rację", to jest przynajmniej szansa, iż przyznaje tę rację z osobistego rozpoznania, czyli ze szczerych pobudek. Jeśli ktoś przyznaje mi rację dlatego, że ja go mentalnie zdominowałem, to z dużym prawdopodobieństwem można podejrzewać, iż sama ta racja, samo moje rozumowanie, nie miało wpływu na wynik. Czyli jakbym de facto żadnej racji nie miał, a przynajmniej nie była ona dobrze przetestowana, nie była sprawdzona. Tego właśnie bardzo chciałbym uniknąć, dlatego najchętniej startuję z dyskusją będąc na pozycji bez żadnych for, nawet na pozycji nieco niższej niż średnia. Wtedy uznanie dla moich słów ma największą szansę być uznaniem opartym o to, co mówię, a nie o presję, jaką - niezależnie od moich tłumaczeń - stwarza moja osoba.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33525
Przeczytał: 76 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 22:07, 01 Maj 2021 Temat postu: Re: Michał o sobie |
|
|
Nie jestem osobnikiem mściwym, agresywnym. Dlatego prawie nie stosuję wobec osób które mi zajdą za skórę, jakichś kroków wprost przeciw nim. Ze stosowanych realnie konsekwencji (pomijając sytuacje ekstremalne) jakie pojawiają się, gdy ktoś wobec mnie jest mocno nie w porządku, skrajnym jest REZYGNACJA Z NADZIEI na moją pozytywną relację z nim, uznanie kogoś za "totalnie nie rokującego". Jest to moja osobista forma "zbanowania" danej osoby z jakichkolwiek oczekiwań moich względem niej - w szczególności oczekiwań czegokolwiek dobrego, pożądanego. Taką osobę mentalnie SKREŚLAM, przyjmując wobec niej strategie UNIKAJĄCE, zapominające o tej osobie, traktującej ją trochę jako przedmiot, który się omija, któremu się nie przyznaje szansy na dobro. To jest taka osobista forma potępienia, postawienie kogoś na pozycji TOTALNIE NIECHCIANEJ persony. Wobec osób tego rodzaju (czy nawet zbliżających się do tego statusu, a nie już go ostatecznie przyznanego) nie stosuję agresji, bo
- przede wszystkim nie jest ona warta ani sekundy poświęconego jej czasu
- nie jest ona warta oddania jej moich emocji
- nie jest ona warta jakichkolwiek moich myśli.
Ona ma zniknąć z mojego życia, myśli czego tam jeszcze. Ma zostać zapomniana i niejako wyklęta.
Właściwie to tak w pełni do nikogo tej mojej postawy jeszcze nie zastosowałem. I wzdragam się przed jej stosowaniem, bo nieco kłóci mi się ona z wizją chrześcijaństwa. Skoro Bóg daje człowiekowi do końca szansę (przynajmniej tak uczą nieraz teolodzy, a przynajmniej niektórzy teolodzy), to i ja nie mam prawa tak ostatecznie szansy na uznanie jego wartości odbierać. W rzeczywistosci zatem nie stosuję tego "osobowego bana" dla nikogo w pełnej postaci. Ale w postaci ograniczonej (np. czasowo), już tak.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|