Forum ŚFiNiA Strona Główna ŚFiNiA
ŚFiNiA - Światopoglądowe, Filozoficzne, Naukowe i Artystyczne forum - bez cenzury, regulamin promuje racjonalną i rzeczową dyskusję i ułatwia ucinanie demagogii. Forum założone przez Wuja Zbója.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Dostaję, co chcę, a potem... jestem niezadowolony :(

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 34797
Przeczytał: 82 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 11:14, 24 Sie 2022    Temat postu: Dostaję, co chcę, a potem... jestem niezadowolony :(

Zamierzam tu poruszyć problem, który uważam za wręcz tworzący religię, etykę, kognitywistykę. Pytanie wprost sięga w definicję szczęścia, spełnienia, sensu osobowego. A jest to pytanie tak proste: dlaczego tak często powtarza się ów schemat, że człowiek zgłasza jakieś potrzeby, ma jakieś pragnienia, a gdy dostaje "to co chce", czuje się niezadowolony, nie spełniony?...
Schemat ma swoją odmianę w postaci - gdy dostaję to co chcę, przez krótki moment czuję satysfakcję, a potem stan emocjonalny człowieka wraca do "normy", czyli poczucia nieusatysfakcjonowania permanentnego.

Od lat moje rozważania czepiają się tego podstawowego zagadnienia: jak być szczęśliwym?
Jak ludzkość mogłaby być szczęśliwa?

Najbardziej naturalnym tropem dla konstruowania poczucia szczęścia zdają się być pragnienia. Z zewnątrz patrząc byłyby to WYJAWIONE pragnienia, czyli deklaracje czego ktoś chce. I instynktownie tak traktujemy naszych bliskich, że jeśli dobrze im życzymy, to staramy się zaspokajać ich pragnienia. Wtedy powinni (teoretycznie...) być przecież szczęśliwi). Powinni...
Problem jest w tym, że w zdecydowanej większości przypadków ani nasi bliscy, ani my sami tego stanu (trwałego) szczęścia nie osiągamy, pomimo zrealizowania się deklarowanych potrzeb, chceń. Gdyby tak było w jednym przypadku, to można by to zwalić na los, pechowość. Ale najczęściej sytuacja jest nagminna - coraz to kolejne zrealizowania się pragnień nie niosą trwałej satysfakcji, a czasem wręcz niosą efekt negatywny pod postacią uczucia pustki, braku celu, przeświadczenia, że już nie ma do czego zdążać w życiu, a więc może i życie nie ma sensu...

Postawa kapryśności i osobowość kapryśna
W to jest jakoś uwikłana osobowość, a w szczególności aspekt kapryśności. Są osoby szczególnie kapryśne, stawiające innym żądania, wciąż się czegoś domagające. Jak im otoczenie ulega, to one na chwileczkę odczują satysfakcję, ale bardzo na chwileczkę. Wkrótce będą miały kolejne roszczenia, kolejne potrzeby, jakie konieczne "powinni im" zrealizować bliscy z ich otoczenia. Uważam, że osobowość skrajnie kapryśna jest nie do usatysfakcjonowania, jest właściwie skazana na programową postać niezadowolenia.
Czy jednak element kapryśności jest w nas całkowicie błędny i zły?...
A może dałoby się utrzymywać w sobie coś w rodzaju "dobrej" kapryśności, czyli takiej kapryśności bliskiej ciekawości, pobudzenia zainteresowania tym "co się zdarzy?".

Uważam, zatem trochę, że w analizie tego, jak funkcjonuje w nas postawa kapryśności może być zawarte w dużym stopniu clou pytania o szczęście.

A może dałoby się być szczęśliwym przestając być kapryśnym?...
W szczególności myślę tu o szczęściu osiąganym podczas MEDYTACJI. Mam świadomość tego, że odpowiednia medytacja może wytwarzać w umyśle odczucia, które pewnie większość uznałaby za jakąś formę szczęścia. Zdyscyplinowana kontrola nad myślami może utrzymać w centrum uwagi medytującej osoby tylko uczucia pozytywne, może odrzucać frustracje, lęki, tłumić pasożytnicze ambicje. To się - przynajmniej da się po skutecznym treningu medytacyjnym. Osobnym pytaniem jest: czy tego w ogóle chcemy?

Czy chcemy być szczęśliwi za wszelką cenę?
To jest kolejne pytanie, które konstruuje jedną z granic obszaru sensowności szczęścia. Aby ją wymodelować myślą, można sobie testowo postawić następujący problem: czy gdy mi ktoś zaproponował, że zamkną moją osobowość w komputerze, który codziennie będzie resetował mi pamięć i codziennie będzie odgrywał w moich uczuciach i myślach ten sam schemat szczęśliwości, to czy bym na to się zgodził?
Czy chcę być bezmyślny, bezwolny, nie doskonalący się, zdegradowany do bierności w odczuwaniu, byle tylko czuć stan szczęścia?
Pytanie to zahacza też o inny problem - jakości szczęścia.
Bo może też być tak, że maksymalne szczęście możliwe przez człowieka odczuwania da się zwiększać bądź zmniejszać. Może decydując się na pozostawanie w obszarze jakiejś tam postaci szczęścia, a rezygnując z rozwoju, tracimy szanse na szczęście znacznie większe?...
To są pytania, na które trudno jest udzielić odpowiedzi wynikającej z obiektywnych ustaleń. Nie chcę zatem dekretować na nie odpowiedzi, choć uważam, ze warto jest je przemyśleć.

A kluczowe wciąż jest pytanie: jak być szczęśliwym nie żądając tego, co niemożliwe do zrealizowania się?
Czy jest to w ogóle możliwe?...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 34797
Przeczytał: 82 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 11:45, 24 Sie 2022    Temat postu: Re: Dostaję, co chcę, a potem... jestem niezadowolony :(

Aspekt niecierpliwego oczekiwania w tworzeniu szczęścia.
On może przedłużać stan szczęścia, rozpościera go poza momenty, gdy dzieje się to, co traktujemy jako "nośnik" owego szczęścia.
Kto umie zarówno oczekiwanie, jak i późniejsze przeżywanie, delektowanie się zaistniałym zdarzeniem szczęśliwym rozciągnąć na dalsze swoje życie, ma klucz do trwałości szczęścia. :think:
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku



Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 34797
Przeczytał: 82 tematy

Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 1:07, 17 Mar 2025    Temat postu: Re: Dostaję, co chcę, a potem... jestem niezadowolony :(

Odpowiadam tutaj na post z innego wątku. Bo tutaj tematycznie pasuje.
Katolikus w wątku http://www.sfinia.fora.pl/katolicyzm,7/skomplikowane-ludzkie-zycie-czy-jest-nadzieja,27403-25.html#835949 napisał:

Michał Dyszyński napisał:
Katolikus napisał:
Może gdybym potrafił skutecznie wytłumaczyć, pokazać, jak ważne dla człowieka jest to, jak to nazwałeś, interesowanie się rozwojem umysłu i ducha, to może byłbym poważniej postrzegany przez bliską mi osobę. Niestety ciężko przebić mi się do świata, który duchowość uznaje za jakieś abstrakcyjne wymysły oderwane od prawdziwego świata, w którym są realne problemy. Nie potrafię wytłumaczyć, że często to jak będziemy rozwiązywać problemy tego "realnego świata" zależy od naszej dojrzałości duchowej.

Napiszę znowu od siebie, z własnego doświadczenia. Wiem, że niejeden poczyta mi to za narcyzm, ale raczej inną tutaj mam intencję - uważam, iż pisząc o sobie, omijam wątpliwości, które się pojawiają wtedy, gdy zaczynamy domniemywać intencji osób trzecich (a sam mam zasadę, aby owe domniemania traktować z wielkim niedowierzaniem), jest informacja z pierwszej ręki, jest też bezpośrednio szansa na to, że pytając o coś niejasnego, trafimy do najbardziej kompetentnej w sprawie osoby - bo tej, która bezpośrednio czuje to, co opisuje.
Dlaczego zatem dla mnie tak ważne jest zgłębianie duchowości?...
- Bo efektem owych rozważań jest POKONYWANIE WIELU FORM CIERPIENIA, które normalnie bym odczuwał, frustrował się nimi. Kieruję się więc ku duchowości z powodów, które niejeden by określił jako "egoistyczne", skoro prowadzą do zwiększanie mojego psychicznego dobrostanu.
Jakie formy/rodzaje mojego cierpienia pokonuję dzięki kierowani się ku rozważaniom duchowości?...
Otóż jest ich całkiem sporo:
- Układając sobie mentalnie, co jest dla mnie ważne, BEZ ŻALU UMIEM ZREZYGNOWAĆ z wielu instynktownych celów i potrzeb, które często są albo w ogóle nieosiągalne, albo osiągalne jedynie bardzo wysokim kosztem - takim, że się "cała impreza nie opłaca". Wiele z nich jest właściwie przeciw mojemu dobrostanowi.
- Wiedząc, czego chcę, z drugiej strony kieruję swoje wysiłki życiowe CELOWO, co mi potem OSZCZĘDZA ROZCZAROWAŃ, gdy osiągam w końcu to, "czego chciałem", choć w rzeczywistości często to ani trochę nie poprawia mojego dobrostanu, a nawet nieraz koszty, jakie przy realizacji się pojawiały, sprawiły, iż mam gorszą sytuację, niż na początku.
- Dzięki temu, że krytycznie patrzę na siebie (co jest warunkiem rozwoju duchowości), umiem też poprawnie szacować swoje możliwości, co mi zaoszczędza frustracji z powodu niezrealizowania zamierzeń, których i tak nie byłem w stanie zrealizować.

Krótko mówiąc, w życiu CHCĘ W KOŃCU USTALIĆ, CZEGO NAPRAWDĘ CHCĘ, CZEGO POTRZEBUJĘ, JUŻ JAKO TRWALE SPEŁNIONA OSOBOWOŚĆ.

Bo PRZEKONAŁEM SIĘ na własnej skórze, że wiele z tych pierwotnych moich chceń, albo nie daje się zrealizować, więc powodują one jedynie frustrację, albo po ich realizacji wcale nie jest lepiej, niż było na początku. To zaś jest źródłem mojego cierpienia.
Chcę uniknąć cierpienia (nadmiarowego... bo już dziś się nie łudzę, że jestem w stanie pokonywać każdą hegi formę). Chcę uniknąć nie tylko własnego cierpienia, ale też cierpienia osób, z którymi jestem zwiazany. I liczę na to, że wzrastając w świadomości, czyli też duchowości, będę w stanie nad owym cierpieniem zapanować.


Fajnie, że masz to wszystko porządnie przemyślane. Bardzo chętnie dowiedziałbym się, co myślisz na takie tematy:
1. Co twoim zdaniem ludziom najbardziej utrudnia zrozumienie, czego naprawdę się chcę?
2. Czy odkrycie tego, co naprawdę się chce jest czysto indywidualną sprawą każdej osoby, czy może są jakieś chcenia, które będą wspólne dla wszystkich, ale nie wszyscy mają to w sobie odkryte?
3. Twoim zdaniem ludzie błądzą i w konsekwencji cierpią, bo uznają za ważne w ich życiu to, co tylko jest złudnie ważne? Za jakimi złudzeniami najczęściej twoim zdaniem gonią ludzie?

Może to jest temat na bloga? Choć gdybyś zechciał podjąć się odpowiedzi na powyższe pytania i odpowiedzieć tu to też ok. Choć wydaje mi się, że na blogu temat byłby bardziej przejrzysty. Oczywiście jeśli z jakichś tam powodów nie chcesz tego tematu kontynuować to w porządku.

Ad 1. Doraźność, droga na łatwiznę w rozpoznaniu, oportunizm, uleganie prostym emocjom i bezwiednym reakcjom.
Ad. 2. Mamy wiele wspólnych chceń podobnych do siebie. Choć są też i takie, które są mocno indywidualne.
Ad. 3. Chyba najczęstszą formą złudzenia, które jest źródłem frustracji, jest wg mnie to, że do szczęścia koniecznie i absolutnie trzeba pokazać, że się jest "lepszym", (wywyższonym) - od sąsiada, koleżanki, kolegi, albo że nasz naród jest lepszy niż inne narody. Przy czym moje stwierdzenie nie powinno być odczytywane jako sugestia "nigdy nie rywalizuj", bo nie mam nic przeciw temu, gdy ktoś, PRZEMYŚLAWSZY SWOJE ŻYCIOWE CELE, wystartował w jakiejś sportowej rywalizacji, czyli np. zdecydował się zagrać w turnieju tenisa. Chodzi mi raczej o PROBLEM Z BEZWIEDNYM, NIEŚWIADOMYM RYWALIZOWANIEM NA KAŻDYM NIEMAL KROKU, z postawą, w której samo przypuszczenie, że ktoś nas uzna za gorszego, urasta do rangi życiowej katastrofy, albo gdy w relacjach z ludźmi wciąż niewolniczo nawracamy do pytania: kto - kogo?. Uwalniające jest pozwolić sobie przegrać, albo z góry oddawać walkowerem różne konkurencje - czasem nawet tylko po to, aby udowodnić sobie kontrolę nad pragnieniem rywalizowania. Nie sugeruję też, aby wszystkie starcia z ludźmi sobie odpuszczać, przegrywać z góry, ale aby ŚWIADOMIE WYBIERAĆ - na czym rzeczywiście mi zależy i chcę o to walczyć, a która walka jest jedynie marnowaniem energii i nerwów, choć w gruncie rzeczy jest o przysłowiową pietruszkę.
Przez to bezwiedne, nierozliczone mentalnie rywalizowanie tworzą się liczne pochodne patologiczne postawy - np. skrajna chciwość, despotyczne zachowania, stawanie się tyranem rodzinnym (bo rzekomo nie wolno jest odpuszczać, bo inaczej się w rodzinnych relacjach "by przegrało", co dla skrajnie rywalizującego jest po prostu nie do pomyślenia).

Ludziom (niektórym) się zdaje, że bardzo jest im to pokonywanie co chwila kogoś potrzebne, a tymczasem, gdyby spojrzeli z perspektywy na te sytuacje, to by zobaczyli, że tam nie ma właściwie nic do wygrania, zaś skrajnie rywalizacyjna, wojownicza postawa tylko przysparza wszystkim kłopotów, bo zamiast zająć się czymś konstruktywnym, ludzie toczą ze sobą bezproduktywne boje o nic tak naprawdę ważnego. W tej postawie rywalizacyjnej zawiera się też błąd (przez niejednego popełniany) nieustannego porównywania się, lęku przed byciem niezaakceptowanym z tytułu niespełnienia jakichś rytuałów, czy schematów w danym środowisku - byciu niemodnie ubranym, czy posiadaniu tego, a nie innego gadżetu. Taką postawę jeszcze można zrozumieć u nastolatka, czyli w wieku, w którym człowiek jeszcze jest zagubiony względem swoich społecznych emocji i pragnień, ale dojrzały człowiek chyba powinien mieć tyle samokrytycyzmu i autorefleksji, aby świadomie wybierać sobie to, co jest dla niego rzeczywiście ważne, a nie np. bezwiednie walczyć ze wszystkimi i o wszystko.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ŚFiNiA Strona Główna -> Kretowisko / Blog: Michał Dyszyński Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin