Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33546
Przeczytał: 80 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 1:11, 16 Lis 2024 Temat postu: Dlaczego postawa wywyższania się jest mentalnym błędem? |
|
|
Znowu mam ochotę napisać o czymś fundamentalnym. Któryś raz już to samo deklaruję, ale teraz mam nawet dwie rzeczy, które celują niemal wprost w istotę religii, duchowości, kognitywistyki, rzucając też światło na problem, dlaczego niektóre spory światopoglądowe i religijne są tak trudne do rozstrzygnięcia. W każdym razie mamy tu dwie sprawy - jedna stanowiąca tło drugiej.
Sprawę numer 1 zacznę od powtórzenia czegoś, co wcześniej już gdzieś pisałem, a co dotyczy pewnego mojego hmmm... marzenia poznawczego w obszarze religii. Marzenie to przyszło mi do głowy ze 40 lat temu (albo i więcej) i było reakcją na sposób w jaki mi katolickie nauczanie przedstawiało przykazania i inne postulaty religijne - jako nakazy do zaakceptowania bez mędrkowania, a tylko do STOSOWANIA W DUCHU BEZWZGLĘDNEGO POSŁUSZEŃSTWA. Co prawda (co wtedy już wiedziałem) niektórzy myśliciele katoliccy sugerowali, że przykazania boże "są dla ludzi", a nie stanowią jedynie kaprys Boga - władcy absolutnego, lecz ten głos jest chyba w całości nauczania raczej za cichy w kontekście spotykanych narracji teologicznych. Moje marzenie polegało na tym, aby możliwie najwięcej (nie wiem, czy wszystkie) przykazania, reguły moralne, które są "dane jako objawione" wyjaśnić na bazie natury ludzkiej. Chodzi o to, aby powiązać ich sensowność z w miarę intuicyjnie rozumianym dobrem człowieka, a nie tylko miałyby obowiązywać "bo Bóg tak nakazał i tego wymaga".
Dziś w ogóle postrzegam teologiczne koncepcja jako dzielącego się na dwa obozy w zależności od tego, jaki przyjmują obraz Boga. Koncepcje bazujące na uznaniu posłuszeństwa jako wartość najwyższą, stawiają kwestię przestrzegania zasad moralnych na zasadzie "nie pytaj dlaczego, tylko stosuj się posłusznie do przykazań". Z kolei koncepcje zorganizowane wokół wizji Boga jako tego, który nie narzuca niczego ponad to, co naturalnie jest potrzebne, będą akcentowały to, że posłuszeństwo jest tylko ewentualnie dodatkowym motywem, ale główny jest taki, że owe normy moralne są po prostu dobre dla człowieka.
W skrajnych przypadkach piewcy posłuszeństwa jako najwyższej cnoty będą krytykowali każdy rodzaj osobistej aktywności i myślenia osoby - nawet tej aktywności, która prowadzi do lepszego zrozumienia celu posłuszeństwa. Nie jest dla nich argumentem, że podcinają gałąź na której siedzą z postulatem posłuszeństwa, bo w istocie to nie tyle zrealizowanie czegokolwiek (jako wyraz posłuszeństwa) im chodzi, leczy o wykazanie się maksymalną uległością wobec tego, komu mieliby posłuszeństwo okazywać. Okazanie owej uległości sięga nawet okazania się jako ktoś, kto w ogóle rezygnuje z rozwoju osobistego, aby ową samodzielnością, niezależnością swoich wyborów nie urazić swojego władcy. Takie podejście ma sens tylko wtedy, gdy władca jest osobą o cechach psychopatycznych - zazdrosną o świadomość, umysłowość, życie. Taką osobowość piewcy bezwzględnego posłuszeństwa w istocie rzutują na osobę Boga.
Sprawa nr 2 wiąże się ze sprawą 1 w ten sposób, że wynika z postawienia pytania: czy człowiek SAM INDYWIDUALNIE I AKTYWIZUJĄC SWOJĄ OSOBISTĄ DOCIEKLIWOŚĆ I INTELEKT powinien dochodzić sensu nakazów moralnych?
Czyniąc założenie, że Bóg jest takim zazdrosnym sędzią, który każe za samodzielność, to oczywiście nie należy niczego dociekać, tylko maksymalnie literalnie stosować prawa uznane za przykazania od Niego.
Ale ja tu podchodzę do sprawy w dokładnie przeciwnym duchu - jestem głęboko przekonany, że Bóg cieszy się, że człowiek postawi samodzielnie pytania o sens nakazów moralnych. Twierdzę, że Bóg wręcz wymaga takiej samodzielności, bo tylko dzięki niej da się poprawnie też owe nakazy wypełniać, bo tylko ktoś rozumiejący sens tego, co ma zrobić, będzie robił to poprawnie. Dlatego też śmiało chcę się zastanawiać nad tym, dlaczego podana w Biblii zasada pokory, niewywyższania się miałaby być słuszna. Z jakich głębszych przesłanek ta zasada wynika?...
I przyznam, że model tego, jak funkcjonuje ludzka psychika, jak tworzy się w niej radość, szczęście, trwałe spełnienie wyjaśnia, dlaczego wywyższanie się jest nieperspektywiczną, a wręcz wadliwą drogą do szczęścia.
Najbardziej od strony logicznej wyrazistym powodem, dla którego wywyższanie się nie może człowieka uszczęśliwić, jest to, że odrywa ono satysfakcję od tego, co trwale, bo z prawdy zrodzone. Wywyższanie się w zdecydowanej większości przypadków jest formą wewnętrznego samochwalstwa. Wywyższający się z jednej strony nie potrafi się zadowolić jako spełniona osoba, po prostu ustalając to wewnętrznie - nie potrafi tego skutecznie zadecydować/ogłosić przed samym sobą. Z drugiej strony, gdy kieruje na zewnątrz, do otoczenia swój monit o pochwałę i akceptację, czyli gdy porównuje się z innymi, to za chwilę - zamiast pozwolić temu otoczeniu na wydanie werdyktu - tchórzliwie z góry odrzuca ten werdykt, odbiera otoczeniu prawo głosu i już tylko sam stwierdza "jestem lepszy". I tak zaprzecza z kolei tej drugiej z dwóch (więcej nie ma, z wyjątkiem samego zaniechania oceniania) opcji, która pozwala dokonać jego oceny. Inaczej mówiąc, wywyższający się w gruncie rzeczy NIE WIERZY ANI SOBIE, ANI OTOCZENIU (ludziom). Jednak wywyższający się nie chce tego faktu swojej niewiary/niezdecydowania się, o co mu konkretnie chodzi, przyjąć do wiadomości, nie potrafi się zdecydować na to, w czyją gestię właściwie oddaje osąd nad sobą. A te głębsze warstwy świadomości, jakaś forma intelektualnego sumienia "dobrze wiedzą", że taki ktoś
- nie wierzy sobie, gdy ogłasza się lepszym
- nie umie też zaufać innym, aby to oni go niezależnie osądzili.
Czyli nie wierzy nikomu! Z tego zaś wynika, że ŻADNA POSTAĆ OSĄDU JEGO WARTOŚCI nie zostanie przez niego zaakceptowana, czyli on sam zawsze tu będzie sie czuł niespełniony!
Ciekawe jest też, że taki wywyższający się nie potrafi również po prostu zrezygnować z oceniania się. Nie - on oceny pożąda, żywotnie i substancjalnie chciałby ją otrzymać. Ale chciałby ją otrzymać na sprzecznych zasadach - chciałby mieć gwarancję, że będzie ona wywyższająca, pozytywna - więc ją sam ogłasza, udając tylko, że ubiega się (niby) o nią tak, jakby była niezależna (czyli obiektywna). Tymczasem to się nie da połączyć, tu jest albo - albo. Albo człowieku ogłaszasz po prostu to, co sam o sobie myślisz, a wtedy to jest tylko wewnętrzna opinia, a nie zewnętrzny osąd; albo...
opinia będzie zewnętrzna, niezależna od pragnień ocenianego, lecz wtedy trzeba pogodzić się faktem, że nie on ją wyznacza, czyli nie ma prawa samemu jej kształtu deklarować.
|
|