Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33814
Przeczytał: 61 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Śro 23:46, 25 Gru 2024 Temat postu: Atrakcyjność emocjonalna fanatyzmu |
|
|
Rozum mówi mi, że fanatyzm jest głupotą i złem. Ale gdybym się tak mocno wczuł w spontaniczne emocje, jakie we mnie powstają, gdy myślę o sobie, jako o kimś, kto sobie rzeczywistość silnie uprości do jakichś jednoznacznych idei, którym mógłbym się poświęcać bez reszty, to czuję wyraźnie jakąś postać atrakcyjności owej myśli.
Przyznam, że się wstydzę w jakimś stopniu tego, nawet boję się takich uczuć. Ale to nie są jedyne uczucia, które w sobie odkrywam, a których nie lubię i nie akceptuję. Tak już jest, że mam inne ciągoty, emocje, instynktowne sugestie, które też sprawiają mi kłopot, gdy próbuję je oceniać. Muszę je nieraz rozumem trzymać na dystans.
Z bycie fanatykiem też tak jest, iż gdy wyobrażę sobie, jak to daję sobie prawo ucięcia tych kłopotliwych wątpliwości, tego krytycyzmu, który sobie narzucam, jak to od jakiejś chwili miałbym przed sobą JASNY WYRAZISTY CEL, jak to miałaby PORUSZAĆ MNIE JEDNA PRZEPEŁNIAJĄCA MNIE IDEA, czy jak to czynię sobie rzeczywistość taką "oczywistą", taką przemawiającą wprost do emocji, w których to, co jest moje, z definicji jest dobre, a to, co jest obce, będzie podejrzane i gorsze, jak to staję się "tym lepszym" z samego faktu, że to właśnie zdecydowałem się uznać w sobie, to wtedy dochodzi do mnie wewnętrzne odczucie: fajnie by tak było...
To nie jest zatem prawda (jakbym to nieraz chciał sobie zadeklarować i w to uwierzyć), że nigdy żaden fanatyzm mnie nie dotknie, bo już jestem taki opanowany, zdystansowany, "wyższy ponad to wszystko emocjonalnie przyziemne". Otóż nie! Wciąż moje emocje chciałyby owej prostoty i jednoznaczności, wciąż do mnie wołają: przestań wydziwiać, przestań się krytykować, idź "tak po prostu", tak jak się chce, co z trzewi się wydobywa i domaga absolutnego uznania.
Z drugiej strony to nie jest tak, że ów głos emocjonalnego chciejstwa ma moc zbliżającą się do opanowania mnie. Co to, to (na szczęście) NIE!
Ten głos dość jednoznacznie postrzegam WIĘKSZOŚCIĄ mojej jaźni, jako głos głupca, jako słabość, małość, a wręcz podszept szatana. Zdaję sobie sprawę, że gdybym tylko za tym głosem poszedł, to jak na dłoni widać wyraźne destrukcyjne tego konsekwencje - najpierw pojawiłaby się presja na zakłamywanie wszystkich rozpoznań w duchu "aby wyszło na moje". Ale też wiem, że owo "na moje" byłoby jedynie pozorne, byłoby to "na moje w powierzchownym, życzeniowym rozumieniu". I gdyby owo rzekome "na moje" rzeczywiście doszło do głosu, to za chwilę tylko bym leżał i kwiczał... Wtedy już nie byłoby na moje, bo byłoby poczucie mojej głupoty i wstydu z tytułu tych wszystkich złych rzeczy, które zacząłbym robić. Mógłbym oczywiście próbować się wygrzebywać z tego wstydu jeszcze większym zakłamywaniem moich rozpoznań, czyli mógłbym zacząć sobie wmawiać, jak to czynione przeze mnie krzywdy "nie są żadnymi tam krzywdami", albo że tamci (których łatwo odsądziłem od praw, bo było mi to na rękę, gdy broniłem "swego") "byli sami sobie winni", czy też jak "było konieczne w tej sytuacji, bo jak się broni wyższej idei, to muszą być i ofiary", czy co tam jeszcze bym wymyślił... Mógłbym tę grę w zakłamywanie swoich rozpoznań prowadzić jeszcze przez kolejne etapy, aż nastąpiłaby sytuacja, gdybym wyszedł na takiego głupca, że albo świat by mnie wyśmiał, albo jednak w końcu ja sam bym tego nie wytrzymał, moje (resztkami, w desperacji, ale jednak wciąż istniejące, bo od Boga otrzymane) sumienie przywaliłoby mi tak potężną bombę wyrzutów sumienia, że zostałbym do cna zgnieciony.
|
|