Michał Dyszyński
Bloger na Kretowisku
Dołączył: 04 Gru 2005
Posty: 33748
Przeczytał: 67 tematów
Skąd: Warszawa Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pią 17:34, 11 Lis 2022 Temat postu: Konsekwentnie rozumiany postulat sprawdzalności |
|
|
Przeciwko teizmowi niektórzy próbują wytoczyć postulat sprawdzalności. Z grubsza można by ten postulat sformułować jako:
Wartościowe poznawczo jest tylko takie stwierdzenie, które zostało sprawdzone, potwierdzone, czyli obroniło się wobec zarzutu, że jest czystą fantazją i oderwanym od jakichkolwiek sensu widzimisię.
Postulat sprawdzalności wygląda na całkiem sensowny, właściwie to chyba wręcz niezbywalny. Jego zaprzeczeniem byłoby bowiem postawieniem poznania na zasadzie "co, by ktokolwiek sobie nie pomyślał, jest słuszne, wszak sprawdzanie nie ma znaczenia poznawczego", czyli lądujemy w nierozróżnialności poglądów sensownych od dowolnej bzdury.
Ja też przyjmuję postulat sprawdzalności. Ale też mam świadomość, że niejedna osoba postawi mi w związku z tym zarzut: ale istnienia Boga nie masz jak sprawdzić! Czyli chyba, jako teista, jesteś hipokrytą z tą akceptacją postulatu sprawdzalności...
Moją odpowiedzią na to jest: ależ jak najbardziej uważam się za uczciwego w przyjęciu mojego postulatu sprawdzalności. Wręcz uważam się za uczciwszego od tych, którzy - zbyt łatwo - próbują ten postulat obrócić przeciw teizmowi. Powodem na to jest to, że uważam konieczność zastosowania postulatu sprawdzalności KONSEKWENTNIE.
Oto twierdzę, że - przynajmniej prosto rozumiany - zarzut wobec teizmu w oparciu o wytknięcie problemu sprawdzalności istnienia Boga, cierpi na wadliwość, która ujawnia się, gdy sprawdzalność będziemy rozumieć nie tylko w pierwszej, tej najbardziej powierzchownej warstwie.
W szerszym rozumieniu postulat sprawdzalności nie dotyczy bowiem tylko sprawdzania, czy dana teza jest poprawne, ale także, czy sam sposób sprawdzania owej tezy też się broni przed potencjalnymi zarzutami, czyli czy sprawdziliśmy metodę naszej sprawdzalności...
Dalej ciągnąc tę myśl, należałoby zatem jakoś ustalić, czy to co proponujemy jako DOMYŚLNĄ METODĘ SPRAWDZENIA w danym przypadku, jest poprawne, dobrze określone, czy w ogóle się tyczy tego, co ostatecznie badamy.
Sprawdzenie metody sprawdzalności jest bowiem problemem, o który rozbija się typowy atak na teizm. CO mielibyśmy sprawdzać, w kontekście Boga?
- Wypadałoby mieć jakiś model, który nam zasugeruje jakąś formę falsyfikacji - kiedy istnienie Boga mielibyśmy mieć wykazane na plus, a kiedy na minus. CO właściwie sprawdzać? CO badać? JAKĄ metodą?
Ateiści mówią nieraz o "dowodzie na istnienie Boga". Tylko w jakim modelu, w jakiej teorii to ma być dowód?... Więc ateiści będą się domagali "dowodu tak w ogóle". Przy czym jeśli się im przedstawi dowód w modelu, który przyjął teista (czyli przyjmując siatkę założeń, jakie teisty wyznaje, w jakie wierzy, np. wierzy w założenia tkwiące u podstaw tomaszowego dowodu "z celowości"), ateista zwykle odrzuca taki dowód. Bo mu się ten dowód nie podoba. Ale - czysto formalnie - przecież dowód JEST!
Zatem, uczciwy intelektualnie, ateista w takiej sytuacji powinien postawić swoje oczekiwanie przedstawienia mu dowodu na istnienie Boga w bardziej złożony sposób: oczekuję podania mi dowodu, który by spełniał MOJE założenia światopoglądowe! Tylko wtedy przyjmę ów dowód.
Ale tu się kółko zamyka...
Bo zwykle ateista poproszony o podanie A JAKIE WŁAŚCIWIE ZAŁOŻENIA WZGLĘDEM RZECZYWISTOŚCI POSIADASZ, w kontekście falsyfikowalności idei Boga, nie udzieli spójnej odpowiedzi.
Dlaczego ateista nie udzieli odpowiedzi na pytanie o to, w jakim modelu, teorii ma mu teista dowodzić istnienie Boga?
- Bo zwykle sam tego nie wie. Bo (typowy) ateista nie jest konsekwentny w swoim postulacie sprawdzalności, on chciałby ten postulat zastosować już w gotowym środowisku logicznym. I oczywiście liczy na to, że to środowisko będzie działało na korzyść tezy o nieistnieniu Boga. Ale problem jest taki, że tego środowiska nie mamy. Nie ma tego środowiska - przynajmniej w kompletnej postaci - również teista. W ogóle tego środowiska nie mamy, czyli nie ma tu co mówić o "dowodach" (choć można dalej dyskutować o przesłankach, czy argumentach słabszych (a może czasem silniejszych?!...) niż dowodliwość).
Na koniec ateista może jeszcze próbować bronić swojej tezy o wyższości ateizmu, wskazując na to, że W TAKIM RAZIE TO BRAK OWEGO ŚRODOWISKA JEST OSKARŻENIEM TEIZMU. Bo skoro środowiska nie mamy, to nie ma czym falsyfikować tezy o istnieniu Boga, czyli dalej wynikałoby (chyba...) z tego to, że teza o istnieniu Boga jest chaotyczna - nie mamy żadnych przesłanek, aby przeważyć "tak" vs "nie", czyli owa teza się sama zapada w otchłań niezliczonej ilości innych problemów, o których nic nie wiemy, których nie ma jak ugryźć - np. tezy o istnieniu niewykrywalnych czajniczków.
Tu teista jednak ma swoją linie obrony, opartą o POWSZECHNE PRZEŚWIADCZENIA CAŁEJ LUDZKOŚCI.
Byłaby to PRZESŁANKA Z POWSZECHNEJ U LUDZKOŚCI INTUICJI. Można tę przesłankę przyjąć, można ją odrzucić. Ale przedyskutować na pewno ją można. Czy to, że tak powszechnie w świadomości ludzkości występuje - niezależnie tworzony, rozwijany w różnych kulturach - koncept Boga, nie świadczy o jakimś, zaszytym w ludzkiej naturze, TEISTYCZNYM PARADYGMACIE PODSTAWOWYM?
Może od tego teizm się zaczyna...
- Od głębokiego zanurzenia się we własną naturę, w której da się dostrzec Boga?...
Ja akurat w to wierzę.
|
|